Isabeau
Nie miała pewności, czy chce
otworzyć oczy. Nie wiedziała nawet, ile tak naprawdę trwała w swego
rodzaju letargu, zawieszona pomiędzy snem a rzeczywistością. Powinnam cię za to zabić, braciszku,
pomyślała, jednak nawet tego nie uznała za szczególnie istotną kwestię. Jeśli
dobrze się nad tym zastanowić, błoga nieświadomość była bezpieczna, a jakaś
cząstka Isabeau tego potrzebowała, chociaż ona sama nie zamierzała się do tego
przyznawać.
Kiedy
w końcu zdecydowała się podnieść, przekonała się, że leży na kanapie
w salonie, okryta jakimś kocem. Wywróciła oczami, nie mogąc się
powstrzymać i wciąż nie dowierzając trosce brata. Mogła spodziewać się po
Gabrielu takiego zachowania, jednak po wszystkim tym, co zrobiła w ostatnim
czasie… Już nawet nie chodziło o to, że tak po prostu rzuciła mu się do
gardła, kiedy on, Layla i Rufus znaleźli ją w tamtej zaciemnionej
uliczce. Teraz ważniejsze było to, że mogłaby zaatakować Allegrę i…
Słodka bogini.
Zrzuciła
z siebie okrycie, prostując się niczym struna, a już w następnej
sekundzie podrywając na równe nogi. Nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu,
początkowo przekonana, że jest sama, póki nie dostrzegła uważnie
przypatrującego jej się Camerona. Wypuściła powietrze ze świstem i lekko
mrużąc oczy, zdecydowała się zmierzyć syna wzrokiem.
– Pilnujesz
mnie? – zapytała, bo to wydało się najsensowniejsze. Gabriela nie było, więc
ktoś inny musiał mieć na nią oko.
–
Absolutnie nie. – Cammy przemieścił się, natychmiast materializując u jej
boku. Nie w taki sposób zachowałby się ktoś, kto obawiałby się
ewentualnego ataku; jego słowa również brzmiały szczerze, a Beau
przypomniała sobie, jak zatroskany wydawał się wtedy, gdy wraz z Al'em
siedzieli przy niej po wizji, jeszcze w tamtej piwnicy. – Dobrze się
czujesz?
– W ostatnim
czasie ciężko jest mi czuć się dobrze – rzuciła o wiele ostrzejszym tonem,
aniżeli pierwotnie zamierzała. Mimowolnie skrzywiła się, po czym z cichym
westchnieniem dodała: – Przepraszam.
Cameron
uniósł brwi.
– Gabriel
i Rufus mają rację z tym, że… – Urwał i rzucił jej wymowne
spojrzeniem. – Mamo, czy…?
– Pytasz
o to, czy czuję – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt.
I tak skinął głową, tak nieśmiało, jakby jednak podejrzewał, że za moment
oberwie. – Palący ból… Ból to już uczucia – stwierdziła z nutką ironii,
próbując umniejszyć znaczenie własnej słabości, ale chłopak nie dał się nabrać.
Drgnęła,
kiedy nagle otoczył ją ramionami, ale nie próbowała się wyrywać, tak jak
i nie zrobiła tego, kiedy Gabriel ją obejmował. Tym razem przynajmniej nie
płakała, poniekąd nie mając już na to siły, ale przede wszystkim przez własną
cholerną dumę, która sprawiała, że podświadomie próbowała unikać okazywania aż
tak skrajnych emocji. Przy synu już i tak czuła się dziwnie, kiedy zaś
ponad ramieniem Cammy’ego zauważyła Aldero, momentalnie zapragnęła się odsunąć.
– Damien
się odezwał – powiedział zamiast powitania chłopak. – Zaraz będzie, więc może…
Nie miała
pewności, jak prezentował się jej wyraz twarzy, ale najwyraźniej coś sprawiło,
że nawet Al zdecydował się zamilknąć. Nerwowo obracał w palcach komórkę,
myślami wydając się być gdzieś daleko, przez co tym trudniej było określić,
jakie targały nim emocje. Ma to po mnie,
pomyślała Isabeau, ale nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie; wielokrotnie zdołała przekonać się, że jej charakter i sposób
spoglądania na świat w wielu przypadkach zaczynał być prawdziwym
utrapieniem, niosąc ze sobą przede wszystkim kolejne dawki cierpienia. To
sprawiało, że sama nie była już pewna niczego, a już zwłaszcza tego,
w jaki sposób powinna postąpić. Sposób, w jaki zachowywała w ostatnim
czasie, również nie napawał jej dumą, będąc raczej niczym koszmarny sen z którego
obudziła się tylko i wyłącznie po to, by pojąć, iż tak naprawdę wszystko
działo się w rzeczywistości.
Nie chciała
żadnej z tych złych rzeczy, które miały miejsce – krzywdy rodzeństwa,
odrzucenia człowieczeństwa, wyparcia się własnych dzieci… Nie miała pewności,
co tak naprawdę sobie myślała, kiedy powiedziała Layli, że bliźniaki nie mają
żadnego znaczenia, a jej nie pozostawało nic innego, ale to już nie miało
znaczenia. Chyba od samego początku podświadomie wiedziała swoje, a Aldero
i Cameron w jakiś niepojęty sposób ją uratowali, nie pozwalając
w pełni odrzucić tego, co było w niej ludzkie. Jak mogłaby, skoro wciąż
kochała, a Dimitr… On był tylko epizodem, jak sugerował jej Al – kimś, bez
kogo również potrafiła być silna, co zdążyła udowodnić wielokrotnie, radząc
sobie przez cały wiek, kiedy zostali rozdzieleni. Zanim dała się uwieść i opętać
uczuciom, mogła zrobić dosłownie wszystko, przy okazji zajmując się
bliźniakami. Teraz tym bardziej powinna była, skoro ta dwójka od dawna była
dorosła, ale…
Właściwie
kiedy oduczyła się samotności, źle czując się z perspektywą tego, że
mogłaby zostać w pojedynkę? Bezwiednie przesunęła się bliżej Camerona,
pozwalając, by ten jak gdyby nigdy nic otoczył ją ramieniem. Tym razem nie
próbowała się odsuwać, całą sobą chłonąc bliskość tego ze swoich synów i po
cichu marząc o tym, żeby również Aldero podszedł bliżej. Pod względem okazywania
uczuć jej ciemnowłosy syn był do niej podobny, ale w tamtej chwili już
wcale nie czuła się sobą, zresztą było jej wszystko jedno.
– Wszyscy
są na górze? – zapytała z powątpiewaniem; pozostawała zbyt otępiała, by
odpowiednio wykorzystać wyostrzone zmysły.
– Gabriel
zabrał Nessie i na chwilę wyszli… Ciocia chyba źle to znosiła. Layla
z Claire zresztą też – wyjaśnił Cammy. – A Marco i Rufus jak
zniknęli na piętrze, tak do tej pory ich nie ma.
Coś
ścisnęło ją w gardle, pozwalając powstrzymać się przed pytaniem o to,
ile godzin pozostawała pogrążona we śnie. Skoro tych dwóch zachowywało się
w taki sposób, zdecydowanie nie było dobrze. Na piętrze panowała przede
wszystkim niepokojąca, nieprzenikniona cisza i to ją przerażało, chociaż
teoretycznie powinna była cieszyć się z tego, że już nie słyszała okrzyków
matki. Wciąż nie docierało do niej to, że Allegra mogłaby być w ciąży,
chociaż to wydawało się najmniej istotną kwestią, która w krótkim czasie
zeszła gdzieś na dalszy plan. Najważniejsze pozostawało to, co mogło się stać –
i to na dodatek z winy Isabeau.
Chciała
pójść na górę, ale czuła, że to nie jest najlepszy pomysł, zwłaszcza po tym
wszystkim. Była świadoma tego, że nawet bliźniaki obserwowali ją z większą
ostrożnością niż do tej pory, najpewniej podświadomie oczekując momentu,
w którym zdecydowałaby się rzucić komuś do gardła. Szczerze wątpiła
w to, żeby sugestia, iż nie miała w planach czegoś takiego, cokolwiek
zmieniła, tym bardziej, że już nie ufała samej sobie. Jej synowie nie byli
głupi; sama uczyła ich, że zasada ograniczonego zaufania zawsze daje
najbardziej pożądane rezultaty, więc jakiekolwiek pretensje o to, że
mogliby stosować ją również względem jej osoby, wydawały się pozbawione sensu.
Inną
kwestią pozostawało to, że nie czuła się psychicznie gotowa na spotkanie
z Allegrą. Jak po tym wszystkim tak po prostu miałaby tam wejść i zapytać
o jej samopoczucie? W innym wypadku nawet by się nie zawahała,
niezależnie od tego, co powiedzieliby na ten temat Rufus czy Marco –
najzwyczajniej w świecie wparowałaby do środka, zbyt uparta, by ktokolwiek
zdołał ją powstrzymać. To wydawało się w zupełności naturalne,
przynajmniej początkowo, bo ostatecznie Isabeau wcale nie poczuła się jak ktoś,
kto ma prawo chociażby na kobietę spojrzeć, a co dopiero z nią porozmawiać.
Co ja zrobiłam…?
Wciąż nie
miała stuprocentowej pewności, ale coś w panującej wokół przygnębiającej
atmosferze oraz przeciągającym się milczeniu sprawiało, że dręczyły ją
najgorsze z możliwych przeczuć. To niezmiennie doprowadzało Beau do szału,
przez co czuła się o wiele gorzej, aniżeli okazywała. Granie obojętniej
nie było dla niej niczym nowym, jednak w tamtej chwili wydawało się
o wiele bardziej wymagające niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystko było
skomplikowane, a ona…
Cóż, chyba
tak naprawdę nie chciała poznać odpowiedzi.
Jej myśli
plątały się ze sobą, sprawiając, że czuła się coraz bardziej zdezorientowana.
Myśli wampirzycy mimowolnie uciekły do niewiele bezpieczniejszego tematu, jakim
była jej ostatnia wizja – teraz odległa i jawiąca się bardziej jako ulotny
sen. Już nie czuła pieczenia, bólu czy jakichkolwiek niedogodności w związku
z reakcją ciała na widzenie, co jedynie bardziej ją rozpraszało,
utrudniając koncentrację. Próbowała przypomnieć sobie szczegóły, jednak to było
trudne, a Beau nie potrafiła podejść do sprawy w sposób, którego
mogłaby od siebie oczekiwać.
–
Rozmawiałeś z Eleną? – zapytała w końcu, zwracając się bezpośrednio
do Aldero.
Chłopak
drgnął, co najmniej jak rażony prądem; nie spodziewał się tego pytania, dzięki
czemu udało jej się go zaskoczyć, ale wcale nie czuła z tego powodu dumy.
W tamtej chwili intensywniej niż wcześniej odniosła wrażenie, że poruszyła
wyjątkowo wrażliwą kwestię, a między Al’em a młodą Cullenówną jest
coś… bliżej nieokreślonego, czego nie potrafiła nazwać, a czego istnienia
była świadoma od lat. Podobała mu się? Cóż, to na pewno. Nie zmieniało to
jednak faktu, że Elena na swój sposób pozostawała rodziną, a Isabeau
widziała dość niepokojących rzeczy, by zacząć się przejmować.
– Jeszcze
nie – przyznał chłopak. Jego głos zabrzmiał dziwnie, zdradzając wyraźną
niechęć. – Później to zrobię, kiedy… sprawy troszeczkę się uspokoją. Na razie
jest bezpieczna w domu, prawda?
–
Oczywiście – zapewniła, chociaż nie miała prawa tego wiedzieć.
Żadne
z nich nie zdecydowało się na poruszenie najważniejszej kwestii, którą
stanowiło to, że wizje kapłanki sprawdzały się zawsze. Wielokrotnie błędnie je
interpretowała, przez co miewała błędne poczucie tego, iż jednak zdołała
oszukać przeznaczenie, niemniej to niczego nie zmieniało – prędzej czy później
zawsze działo się coś, co doprowadzało do raz przewidzianego wydarzenia.
Cokolwiek
groziło Elenie, prędzej czy później i tak miało mieć miejsce, a im
pozostawało mieć nadzieję, że to… wcale nie był najgorszy z możliwych scenariuszy.
W pokoju
ponownie zapadła cisza, Isabeau jednak zmusiła się do tego, żeby jej nie
przerywać. Wszystko jest w porządku,
pomyślała z naciskiem, bezskutecznie próbując przekonać samą siebie, iż
tak jest w istocie. Kiedy wszyscy milczeli, chyba nawet była bliska tego,
żeby w to uwierzyć, ale…
– Co się
stało?
Damien
wparował do domu nagle i wystarczająco gwałtowny sposób, by wszyscy
poczuli się nieswojo. Towarzyszyła mu drobna, ciemnowłosa dziewczyna, człowiek
na dodatek, co jednoznacznie dało Beau do zrozumienia, iż ma przed sobą wielokrotnie
wspominając już Liz. Dobrze, że w końcu
poszedłeś swoją drogą, tak jak księżniczka, pomyślała mimochodem, ale
trudno było jej się cieszyć z tego, że chłopak mógłby ostatecznie udowodnić,
że relacje jego i Alessi wróciły do normy. Skoro wrócił i wyglądał na
kogoś, kto ledwo trzyma się na nogach, musiał doskonale zdawać sobie sprawę
z tego, że wydarzyło się coś niedobrego. Przyznanie się, że sprawa
najpewniej miała związek z nią, okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli
mogłaby się spodziewać, dlatego po prostu milczała, bezmyślnie wpatrując się
w przestrzeń.
– Wujek
chciał, żebyś poszedł na górę – odezwał się natychmiast Aldero. – Powiedzmy, że
Rufus… poprosił – dodał tonem, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości
co do tego, jak wyglądała jakakolwiek próba rozmowy z naukowcem.
Cóż,
spoglądając na to z tej perspektywy, wszystko wydawało się być na swoim
miejscu.
Damien nie
skomentował tego nawet słowem, momentalnie kierując się ku schodom. Zanim Beau
zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, popędziła za nim, nie zamierzając
czekać aż ktokolwiek spróbuje ją powstrzymać. Usłyszała, że Aldero zaklął
i być może wraz z Cammy’m dołączyli do niej, ale nie zamierzała tego
sprawdzać. Całą energię wkładała w to, żeby sprawiać wrażenie kogoś
o wiele spokojniejszego, aniżeli w rzeczywistości się czuła. Musiała
przekonać się na własne oczy, co takiego się działo, niezależnie od możliwych
konsekwencji ora tego, jak bolesnym doświadczeniem miało się to okazać.
Poczuła się
dziwnie, kiedy znalazła się w opustoszałym na pierwszy rzut korytarzu.
Damien nie potrzebował żadnych instrukcji, by dopaść do jednych z zamkniętych
drzwi i bez pukania nacisnąć klamkę. Rzadko zachowywał się w aż tak
bezpośredni sposób, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa i wszyscy
zdawali sobie z tego sprawę.
Isabeau
wykorzystała zdolności, by w zaledwie ułamek sekundy dopaść do wciąż
jeszcze uchylonych drzwi. Wślizgnęła się do sypialni, zanim te zdążyły się
zamknąć, po czym w milczeniu powiodła wzrokiem dookoła, próbując ignorować
świadomość tego, iż cała uwaga jak na zawołanie skoncentrowała się na jej
osobie. Była już o tego przyzwyczajona – do udawania kogoś, kim nie była –
dzięki czemu przybranie maski kogoś obojętnego i nienaturalnie wręcz
spokojnego przyszło jej w niepokojąco wręcz prosty sposób.
– Isabeau…
– rzucił spiętym tonem Marco, ale nawet na niego nie spojrzała, w zamian
z uporem maniaka wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt
przestrzeni.
– Jeśli
chcesz mnie strofować, to wiedz, że czuję ból silniejszy niż którykolwiek
z was może pojąć – wyszeptała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Czuję
ból…
Zawahała
się, co najmniej skonsternowana wydźwiękiem własnych słów. Właściwie nie była
pewna, dlaczego podkreślenie tej jednej kwestii wydało jej się istotne, ale
podświadomie czuła, że to wyraża wszystko – i to łącznie z tym, że
pozostawała… na swój sposób sobą. Przez cały ten czas miała w sobie
człowieczeństwo, chociaż dopiero teraz wiedziała, jak łatwe było dotarcie do
niego.
– Beau…
Tym razem
głos Marco zabrzmiał zaskakująco łagodnie, trochę jak kojące szepty Gabriela,
kiedy ten trzymał ją w ramionach, pozwalając na to, żeby wypłakiwała sobie
oczy. Natychmiast odrzuciła od siebie to porównanie, pewna tego, że jej brat
dostałby szału, gdyby spróbowała stawiać go na równi z ojcem; jasne, byli
do siebie podobni – bardziej niż sam zainteresowany mógłby chcieć – ale… to
wciąż nie zamazywało przeszłości, a tym bardziej tego, że Isabeau nigdy
nie chciała współczucia i troski. Po tym, co miało miejsca, dodatkowo
czuła, że na nie nie zasłużyła.
Poruszając
się trochę jak w transie, ostrożnie przestąpiła naprzód, kolejny raz
działając pod wpływem impulsu. Jej spojrzenie skoncentrowało się na łóżku,
a konkretnie na drobnej postaci, która zajmowała centralna część materaca
jednoosobowego łóżka. Sam mebel był wąski, jednak zwłaszcza w tamtej
chwili Allegra wydała się Isabeau tak delikatna i krucha, że wydawała się
wręcz ginąć w pościeli – i to nawet pomimo wciąż wyraźnego,
zaokrąglonego brzucha. Teoretycznie widok wypukłości powinien był przynieść
ulgę, bo to oznaczało, że wszystko jeszcze miało prawo się ułożyć, ale z drugiej
strony…
A potem na
jasnej pościeli zauważyła krew i uprzytomniła sobie, że to wcale nie
musiało być takie oczywiste. Coś ścisnęło ją w gardle, sprawiając, że
przez dłuższą chwilę miała problem z tym, żeby w ogóle złapać oddech.
Chciała się odezwać – powiedzieć cokolwiek, chociaż zdawała sobie sprawę
z tego, że to nic nie zmieni – ale mogła co najwyżej milczeć, bezmyślnie
wpatrując się w bladą twarz matki. Jasne włosy wydawały się idealnie
współgrać z kremową pościelą i mlecznobiałą cerą; jedynie błękitne
oczy wciąż pozostawały na tyle wyraziste, by Isabeau nie miała problemu z tym,
żeby w nie spojrzeć, choć i to przyszło jej z trudem. Miała
ochotę uciec wzrokiem gdzieś w bok, odwrócić się na piecie, a potem
po prostu wyjść, jednak i na to nie potrafiła się zdobyć. Od nadmiaru
sprzecznych pragnień kręciło jej się w głowie, przez co wkrótce sama już
nie była pewna tego, czego tak naprawdę chciała – uciekać czy może zostać
i zmierzyć się z konsekwencjami własnych decyzji.
Słodka bogini, to nie powinno być tak…
Zdecydowanie nie powinno…
– Co…? –
Wzdrygnęła się, kiedy do jej podświadomości wdarł się głos wyraźnie
zaskoczonego Damiena. Chłopak wpatrywał się w kobietę na łóżku,
oszołomiony tym bardziej, że wcześniej nie miał okazji dowiedzieć się o ciąży.
– Co się stało? – wykrztusił z siebie w końcu, wyraźnie próbując
zapanować nad sytuacją.
– Ja… –
odezwała się cicho Isabeau, chociaż udzielnie jakichkolwiek wyjaśnień jawiło
jej się jako coś co najmniej przerażającego.
Nie miała okazji
dokończyć.
– To teraz
najmniej istotne – oznajmił spiętym tonem Rufus. Po raz kolejny poraziło ją to,
że kiedy naszła taka potrzeba, potrafił zachować się względem niej w tak
do bólu uprzejmy sposób; czasami tego nie rozumiała, chociaż w tamtej
chwili istniały o wiele ważniejsze priorytety. – Tak, ona by… Jest w ciąży – poprawił się
pośpiesznie, ale nie zabrzmiał na szczególnie przekonanego. To, że prawie użył
czasu przeszłego, poraziło ją bardziej niż cokolwiek innego. – Mam taką
nadzieję.
– Masz
nadzieję? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Rufus
westchnął, po czym rzucił jej udręczone spojrzenie. Wyglądał na zmęczonego
i wyjątkowo ludzkiego, co uprzytomniło Beau, że przeżywał sytuację w niemniejszym
stopniu, co i oni wszyscy. Allegra była jego przyjaciółką – podkreślał to
nie raz – poza ty to było coś bardziej złożonego, wręcz osobistego, związanego
z tym, co lata wcześniej spotkało Laylę. Jeśli ktoś coś wiedział o tym,
co oznaczała utrata dziecka, co jej siostra i szwagier na pewno się do
tego grona zaliczali.
– Niech
Damien to oceni – powiedział cicho naukowiec, tym samym niejako ucinając
wszelakie dyskusje. – Allegra… niekoniecznie wierzy w to, co jej
powiedziałem, a i ja już nie jestem niczego pewien.
Kolejny raz
pomyślała o czasie przeszłym, który niemalże użył w swojej
wypowiedzi; o tym, co podświadomie czuła przez cały ten czas i co
sugerował również teraz, wyraźnie zmierzając ku jednemu i unikając
bezpośredniości tylko i wyłącznie przez wzgląd na matkę Isabeau. Miała
wrażenie, że to już ostateczne, chociaż nawet zwykle pewny siebie i swoich
teorii Rufus sprawiał wrażenie kogoś, kto po cichu liczył na wiadomość, że
jednak się pomylił. To był chyba jedyny raz, kiedy właśnie on tego oczekiwał,
ale…
Damien nie
odezwał się nawet słowem, być może zbyt oszołomiony, by się na to zdobyć.
W zamian bez słowa ruszył się z miejsca i bardzo powoli podszedł
do Allegry. Beau wyczuła, że się zawahał, jakby jeszcze przed dotknięciem
kobiety wyczuł coś, co go zaniepokoiło. Miała okazję już kilka razy widzieć
bratanka w sytuacjach, kiedy w grę wchodziła śmierć – wyczuwał ją
niemniej bezbłędnie, co i chwile, kiedy ktoś potrzebował pomocy – a w tamtej chwili była gotowa
przysiąc, że chłopak był jej świadom w stopniu wystarczającym, by
wzbudziła w nim lęk… I to nie tyle przez samą obecność, bo wszyscy
byli do tego przyzwyczajeni, ale przede wszystkim przez konieczność tego, co
niejako musiał potwierdzić.
Nie od razu
zdecydował się wyciągnąć rękę w stronę Allegry. W zamian zatrzymał
się tuż obok łóżka i spojrzał na kobietę z pytaniem w oczach.
– Powiedz
mi, Damien – odezwała się cicho i jej głos zabrzmiał błagalnie, jakby
wątpliwości dręczyły ją bardziej aniżeli perspektywa poznania najgorszej nawet
prawdy.
Chłopak nie
wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie odmówił. W jego ruchach
było coś niezwykle delikatnego i niemalże troskliwego, kiedy wyciągnął
rękę, by po chwili delikatnie ułożyć dłoń na zaokrąglonym brzuchu. Allegra
nawet nie drgnęła, w zamian zamykając oczy i wydając się w napięciu
czekać na… cokolwiek, niezależnie od tego, jak przerażające by się nie okazało.
Kolejne
sekundy wydawały się ciągnąć w nieskończoność, co stopniowo zaczęło
doprowadzać Beau do ostateczności. Miała ochotę chłopaka ponaglić – po prostu
kazać mu mówić – ale nie zrobiła tego, w zamian zmuszając się do tego,
żeby czekać. Czuła bijące od ciała Damiena ciepło, bardziej subtelne niż u Layli,
kiedy ta przywoływała ogień i przy tym… niezwykle kojące, jakże właściwe
dla uzdrawiającej mocy. To mogło okazać się obiecujące, tym bardziej, że…
A potem
chłopak się odezwał i wszystko po raz kolejny uległo zmianie.
– Ja… Nie czuję niczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz