12 sierpnia 2016

Dwieście siedemdziesiąt jeden

Isabeau
Nie miała pewności, czy chce otworzyć oczy. Nie wiedziała nawet, ile tak naprawdę trwała w swego rodzaju letargu, zawieszona pomiędzy snem a rzeczywistością. Powinnam cię za to zabić, braciszku, pomyślała, jednak nawet tego nie uznała za szczególnie istotną kwestię. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, błoga nieświadomość była bezpieczna, a jakaś cząstka Isabeau tego potrzebowała, chociaż ona sama nie zamierzała się do tego przyznawać.
Kiedy w końcu zdecydowała się podnieść, przekonała się, że leży na kanapie w salonie, okryta jakimś kocem. Wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać i wciąż nie dowierzając trosce brata. Mogła spodziewać się po Gabrielu takiego zachowania, jednak po wszystkim tym, co zrobiła w ostatnim czasie… Już nawet nie chodziło o to, że tak po prostu rzuciła mu się do gardła, kiedy on, Layla i Rufus znaleźli ją w tamtej zaciemnionej uliczce. Teraz ważniejsze było to, że mogłaby zaatakować Allegrę i…
Słodka bogini.
Zrzuciła z siebie okrycie, prostując się niczym struna, a już w następnej sekundzie podrywając na równe nogi. Nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu, początkowo przekonana, że jest sama, póki nie dostrzegła uważnie przypatrującego jej się Camerona. Wypuściła powietrze ze świstem i lekko mrużąc oczy, zdecydowała się zmierzyć syna wzrokiem.
– Pilnujesz mnie? – zapytała, bo to wydało się najsensowniejsze. Gabriela nie było, więc ktoś inny musiał mieć na nią oko.
– Absolutnie nie. – Cammy przemieścił się, natychmiast materializując u jej boku. Nie w taki sposób zachowałby się ktoś, kto obawiałby się ewentualnego ataku; jego słowa również brzmiały szczerze, a Beau przypomniała sobie, jak zatroskany wydawał się wtedy, gdy wraz z Al'em siedzieli przy niej po wizji, jeszcze w tamtej piwnicy. – Dobrze się czujesz?
– W ostatnim czasie ciężko jest mi czuć się dobrze – rzuciła o wiele ostrzejszym tonem, aniżeli pierwotnie zamierzała. Mimowolnie skrzywiła się, po czym z cichym westchnieniem dodała: – Przepraszam.
Cameron uniósł brwi.
– Gabriel i Rufus mają rację z tym, że… – Urwał i rzucił jej wymowne spojrzeniem. – Mamo, czy…?
– Pytasz o to, czy czuję – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt. I tak skinął głową, tak nieśmiało, jakby jednak podejrzewał, że za moment oberwie. – Palący ból… Ból to już uczucia – stwierdziła z nutką ironii, próbując umniejszyć znaczenie własnej słabości, ale chłopak nie dał się nabrać.
Drgnęła, kiedy nagle otoczył ją ramionami, ale nie próbowała się wyrywać, tak jak i nie zrobiła tego, kiedy Gabriel ją obejmował. Tym razem przynajmniej nie płakała, poniekąd nie mając już na to siły, ale przede wszystkim przez własną cholerną dumę, która sprawiała, że podświadomie próbowała unikać okazywania aż tak skrajnych emocji. Przy synu już i tak czuła się dziwnie, kiedy zaś ponad ramieniem Cammy’ego zauważyła Aldero, momentalnie zapragnęła się odsunąć.
– Damien się odezwał – powiedział zamiast powitania chłopak. – Zaraz będzie, więc może…
Nie miała pewności, jak prezentował się jej wyraz twarzy, ale najwyraźniej coś sprawiło, że nawet Al zdecydował się zamilknąć. Nerwowo obracał w palcach komórkę, myślami wydając się być gdzieś daleko, przez co tym trudniej było określić, jakie targały nim emocje. Ma to po mnie, pomyślała Isabeau, ale nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie; wielokrotnie zdołała przekonać się, że jej charakter i sposób spoglądania na świat w wielu przypadkach zaczynał być prawdziwym utrapieniem, niosąc ze sobą przede wszystkim kolejne dawki cierpienia. To sprawiało, że sama nie była już pewna niczego, a już zwłaszcza tego, w jaki sposób powinna postąpić. Sposób, w jaki zachowywała w ostatnim czasie, również nie napawał jej dumą, będąc raczej niczym koszmarny sen z którego obudziła się tylko i wyłącznie po to, by pojąć, iż tak naprawdę wszystko działo się w rzeczywistości.
Nie chciała żadnej z tych złych rzeczy, które miały miejsce – krzywdy rodzeństwa, odrzucenia człowieczeństwa, wyparcia się własnych dzieci… Nie miała pewności, co tak naprawdę sobie myślała, kiedy powiedziała Layli, że bliźniaki nie mają żadnego znaczenia, a jej nie pozostawało nic innego, ale to już nie miało znaczenia. Chyba od samego początku podświadomie wiedziała swoje, a Aldero i Cameron w jakiś niepojęty sposób ją uratowali, nie pozwalając w pełni odrzucić tego, co było w niej ludzkie. Jak mogłaby, skoro wciąż kochała, a Dimitr… On był tylko epizodem, jak sugerował jej Al – kimś, bez kogo również potrafiła być silna, co zdążyła udowodnić wielokrotnie, radząc sobie przez cały wiek, kiedy zostali rozdzieleni. Zanim dała się uwieść i opętać uczuciom, mogła zrobić dosłownie wszystko, przy okazji zajmując się bliźniakami. Teraz tym bardziej powinna była, skoro ta dwójka od dawna była dorosła, ale…
Właściwie kiedy oduczyła się samotności, źle czując się z perspektywą tego, że mogłaby zostać w pojedynkę? Bezwiednie przesunęła się bliżej Camerona, pozwalając, by ten jak gdyby nigdy nic otoczył ją ramieniem. Tym razem nie próbowała się odsuwać, całą sobą chłonąc bliskość tego ze swoich synów i po cichu marząc o tym, żeby również Aldero podszedł bliżej. Pod względem okazywania uczuć jej ciemnowłosy syn był do niej podobny, ale w tamtej chwili już wcale nie czuła się sobą, zresztą było jej wszystko jedno.
– Wszyscy są na górze? – zapytała z powątpiewaniem; pozostawała zbyt otępiała, by odpowiednio wykorzystać wyostrzone zmysły.
– Gabriel zabrał Nessie i na chwilę wyszli… Ciocia chyba źle to znosiła. Layla z Claire zresztą też – wyjaśnił Cammy. – A Marco i Rufus jak zniknęli na piętrze, tak do tej pory ich nie ma.
Coś ścisnęło ją w gardle, pozwalając powstrzymać się przed pytaniem o to, ile godzin pozostawała pogrążona we śnie. Skoro tych dwóch zachowywało się w taki sposób, zdecydowanie nie było dobrze. Na piętrze panowała przede wszystkim niepokojąca, nieprzenikniona cisza i to ją przerażało, chociaż teoretycznie powinna była cieszyć się z tego, że już nie słyszała okrzyków matki. Wciąż nie docierało do niej to, że Allegra mogłaby być w ciąży, chociaż to wydawało się najmniej istotną kwestią, która w krótkim czasie zeszła gdzieś na dalszy plan. Najważniejsze pozostawało to, co mogło się stać – i to na dodatek z winy Isabeau.
Chciała pójść na górę, ale czuła, że to nie jest najlepszy pomysł, zwłaszcza po tym wszystkim. Była świadoma tego, że nawet bliźniaki obserwowali ją z większą ostrożnością niż do tej pory, najpewniej podświadomie oczekując momentu, w którym zdecydowałaby się rzucić komuś do gardła. Szczerze wątpiła w to, żeby sugestia, iż nie miała w planach czegoś takiego, cokolwiek zmieniła, tym bardziej, że już nie ufała samej sobie. Jej synowie nie byli głupi; sama uczyła ich, że zasada ograniczonego zaufania zawsze daje najbardziej pożądane rezultaty, więc jakiekolwiek pretensje o to, że mogliby stosować ją również względem jej osoby, wydawały się pozbawione sensu.
Inną kwestią pozostawało to, że nie czuła się psychicznie gotowa na spotkanie z Allegrą. Jak po tym wszystkim tak po prostu miałaby tam wejść i zapytać o jej samopoczucie? W innym wypadku nawet by się nie zawahała, niezależnie od tego, co powiedzieliby na ten temat Rufus czy Marco – najzwyczajniej w świecie wparowałaby do środka, zbyt uparta, by ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. To wydawało się w zupełności naturalne, przynajmniej początkowo, bo ostatecznie Isabeau wcale nie poczuła się jak ktoś, kto ma prawo chociażby na kobietę spojrzeć, a co dopiero z nią porozmawiać.
Co ja zrobiłam…?
Wciąż nie miała stuprocentowej pewności, ale coś w panującej wokół przygnębiającej atmosferze oraz przeciągającym się milczeniu sprawiało, że dręczyły ją najgorsze z możliwych przeczuć. To niezmiennie doprowadzało Beau do szału, przez co czuła się o wiele gorzej, aniżeli okazywała. Granie obojętniej nie było dla niej niczym nowym, jednak w tamtej chwili wydawało się o wiele bardziej wymagające niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystko było skomplikowane, a ona…
Cóż, chyba tak naprawdę nie chciała poznać odpowiedzi.
Jej myśli plątały się ze sobą, sprawiając, że czuła się coraz bardziej zdezorientowana. Myśli wampirzycy mimowolnie uciekły do niewiele bezpieczniejszego tematu, jakim była jej ostatnia wizja – teraz odległa i jawiąca się bardziej jako ulotny sen. Już nie czuła pieczenia, bólu czy jakichkolwiek niedogodności w związku z reakcją ciała na widzenie, co jedynie bardziej ją rozpraszało, utrudniając koncentrację. Próbowała przypomnieć sobie szczegóły, jednak to było trudne, a Beau nie potrafiła podejść do sprawy w sposób, którego mogłaby od siebie oczekiwać.
– Rozmawiałeś z Eleną? – zapytała w końcu, zwracając się bezpośrednio do Aldero.
Chłopak drgnął, co najmniej jak rażony prądem; nie spodziewał się tego pytania, dzięki czemu udało jej się go zaskoczyć, ale wcale nie czuła z tego powodu dumy. W tamtej chwili intensywniej niż wcześniej odniosła wrażenie, że poruszyła wyjątkowo wrażliwą kwestię, a między Al’em a młodą Cullenówną jest coś… bliżej nieokreślonego, czego nie potrafiła nazwać, a czego istnienia była świadoma od lat. Podobała mu się? Cóż, to na pewno. Nie zmieniało to jednak faktu, że Elena na swój sposób pozostawała rodziną, a Isabeau widziała dość niepokojących rzeczy, by zacząć się przejmować.
– Jeszcze nie – przyznał chłopak. Jego głos zabrzmiał dziwnie, zdradzając wyraźną niechęć. – Później to zrobię, kiedy… sprawy troszeczkę się uspokoją. Na razie jest bezpieczna w domu, prawda?
– Oczywiście – zapewniła, chociaż nie miała prawa tego wiedzieć.
Żadne z nich nie zdecydowało się na poruszenie najważniejszej kwestii, którą stanowiło to, że wizje kapłanki sprawdzały się zawsze. Wielokrotnie błędnie je interpretowała, przez co miewała błędne poczucie tego, iż jednak zdołała oszukać przeznaczenie, niemniej to niczego nie zmieniało – prędzej czy później zawsze działo się coś, co doprowadzało do raz przewidzianego wydarzenia.
Cokolwiek groziło Elenie, prędzej czy później i tak miało mieć miejsce, a im pozostawało mieć nadzieję, że to… wcale nie był najgorszy z możliwych scenariuszy.
W pokoju ponownie zapadła cisza, Isabeau jednak zmusiła się do tego, żeby jej nie przerywać. Wszystko jest w porządku, pomyślała z naciskiem, bezskutecznie próbując przekonać samą siebie, iż tak jest w istocie. Kiedy wszyscy milczeli, chyba nawet była bliska tego, żeby w to uwierzyć, ale…
– Co się stało?
Damien wparował do domu nagle i wystarczająco gwałtowny sposób, by wszyscy poczuli się nieswojo. Towarzyszyła mu drobna, ciemnowłosa dziewczyna, człowiek na dodatek, co jednoznacznie dało Beau do zrozumienia, iż ma przed sobą wielokrotnie wspominając już Liz. Dobrze, że w końcu poszedłeś swoją drogą, tak jak księżniczka, pomyślała mimochodem, ale trudno było jej się cieszyć z tego, że chłopak mógłby ostatecznie udowodnić, że relacje jego i Alessi wróciły do normy. Skoro wrócił i wyglądał na kogoś, kto ledwo trzyma się na nogach, musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że wydarzyło się coś niedobrego. Przyznanie się, że sprawa najpewniej miała związek z nią, okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby się spodziewać, dlatego po prostu milczała, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
– Wujek chciał, żebyś poszedł na górę – odezwał się natychmiast Aldero. – Powiedzmy, że Rufus… poprosił – dodał tonem, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do tego, jak wyglądała jakakolwiek próba rozmowy z naukowcem.
Cóż, spoglądając na to z tej perspektywy, wszystko wydawało się być na swoim miejscu.
Damien nie skomentował tego nawet słowem, momentalnie kierując się ku schodom. Zanim Beau zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, popędziła za nim, nie zamierzając czekać aż ktokolwiek spróbuje ją powstrzymać. Usłyszała, że Aldero zaklął i być może wraz z Cammy’m dołączyli do niej, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Całą energię wkładała w to, żeby sprawiać wrażenie kogoś o wiele spokojniejszego, aniżeli w rzeczywistości się czuła. Musiała przekonać się na własne oczy, co takiego się działo, niezależnie od możliwych konsekwencji ora tego, jak bolesnym doświadczeniem miało się to okazać.
Poczuła się dziwnie, kiedy znalazła się w opustoszałym na pierwszy rzut korytarzu. Damien nie potrzebował żadnych instrukcji, by dopaść do jednych z zamkniętych drzwi i bez pukania nacisnąć klamkę. Rzadko zachowywał się w aż tak bezpośredni sposób, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.
Isabeau wykorzystała zdolności, by w zaledwie ułamek sekundy dopaść do wciąż jeszcze uchylonych drzwi. Wślizgnęła się do sypialni, zanim te zdążyły się zamknąć, po czym w milczeniu powiodła wzrokiem dookoła, próbując ignorować świadomość tego, iż cała uwaga jak na zawołanie skoncentrowała się na jej osobie. Była już o tego przyzwyczajona – do udawania kogoś, kim nie była – dzięki czemu przybranie maski kogoś obojętnego i nienaturalnie wręcz spokojnego przyszło jej w niepokojąco wręcz prosty sposób.
– Isabeau… – rzucił spiętym tonem Marco, ale nawet na niego nie spojrzała, w zamian z uporem maniaka wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni.
– Jeśli chcesz mnie strofować, to wiedz, że czuję ból silniejszy niż którykolwiek z was może pojąć – wyszeptała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Czuję ból…
Zawahała się, co najmniej skonsternowana wydźwiękiem własnych słów. Właściwie nie była pewna, dlaczego podkreślenie tej jednej kwestii wydało jej się istotne, ale podświadomie czuła, że to wyraża wszystko – i to łącznie z tym, że pozostawała… na swój sposób sobą. Przez cały ten czas miała w sobie człowieczeństwo, chociaż dopiero teraz wiedziała, jak łatwe było dotarcie do niego.
Beau…
Tym razem głos Marco zabrzmiał zaskakująco łagodnie, trochę jak kojące szepty Gabriela, kiedy ten trzymał ją w ramionach, pozwalając na to, żeby wypłakiwała sobie oczy. Natychmiast odrzuciła od siebie to porównanie, pewna tego, że jej brat dostałby szału, gdyby spróbowała stawiać go na równi z ojcem; jasne, byli do siebie podobni – bardziej niż sam zainteresowany mógłby chcieć – ale… to wciąż nie zamazywało przeszłości, a tym bardziej tego, że Isabeau nigdy nie chciała współczucia i troski. Po tym, co miało miejsca, dodatkowo czuła, że na nie nie zasłużyła.
Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie przestąpiła naprzód, kolejny raz działając pod wpływem impulsu. Jej spojrzenie skoncentrowało się na łóżku, a konkretnie na drobnej postaci, która zajmowała centralna część materaca jednoosobowego łóżka. Sam mebel był wąski, jednak zwłaszcza w tamtej chwili Allegra wydała się Isabeau tak delikatna i krucha, że wydawała się wręcz ginąć w pościeli – i to nawet pomimo wciąż wyraźnego, zaokrąglonego brzucha. Teoretycznie widok wypukłości powinien był przynieść ulgę, bo to oznaczało, że wszystko jeszcze miało prawo się ułożyć, ale z drugiej strony…
A potem na jasnej pościeli zauważyła krew i uprzytomniła sobie, że to wcale nie musiało być takie oczywiste. Coś ścisnęło ją w gardle, sprawiając, że przez dłuższą chwilę miała problem z tym, żeby w ogóle złapać oddech. Chciała się odezwać – powiedzieć cokolwiek, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to nic nie zmieni – ale mogła co najwyżej milczeć, bezmyślnie wpatrując się w bladą twarz matki. Jasne włosy wydawały się idealnie współgrać z kremową pościelą i mlecznobiałą cerą; jedynie błękitne oczy wciąż pozostawały na tyle wyraziste, by Isabeau nie miała problemu z tym, żeby w nie spojrzeć, choć i to przyszło jej z trudem. Miała ochotę uciec wzrokiem gdzieś w bok, odwrócić się na piecie, a potem po prostu wyjść, jednak i na to nie potrafiła się zdobyć. Od nadmiaru sprzecznych pragnień kręciło jej się w głowie, przez co wkrótce sama już nie była pewna tego, czego tak naprawdę chciała – uciekać czy może zostać i zmierzyć się z konsekwencjami własnych decyzji.
Słodka bogini, to nie powinno być tak… Zdecydowanie nie powinno…
– Co…? – Wzdrygnęła się, kiedy do jej podświadomości wdarł się głos wyraźnie zaskoczonego Damiena. Chłopak wpatrywał się w kobietę na łóżku, oszołomiony tym bardziej, że wcześniej nie miał okazji dowiedzieć się o ciąży. – Co się stało? – wykrztusił z siebie w końcu, wyraźnie próbując zapanować nad sytuacją.
– Ja… – odezwała się cicho Isabeau, chociaż udzielnie jakichkolwiek wyjaśnień jawiło jej się jako coś co najmniej przerażającego.
Nie miała okazji dokończyć.
– To teraz najmniej istotne – oznajmił spiętym tonem Rufus. Po raz kolejny poraziło ją to, że kiedy naszła taka potrzeba, potrafił zachować się względem niej w tak do bólu uprzejmy sposób; czasami tego nie rozumiała, chociaż w tamtej chwili istniały o wiele ważniejsze priorytety. – Tak, ona by… Jest w ciąży – poprawił się pośpiesznie, ale nie zabrzmiał na szczególnie przekonanego. To, że prawie użył czasu przeszłego, poraziło ją bardziej niż cokolwiek innego. – Mam taką nadzieję.
– Masz nadzieję? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Rufus westchnął, po czym rzucił jej udręczone spojrzenie. Wyglądał na zmęczonego i wyjątkowo ludzkiego, co uprzytomniło Beau, że przeżywał sytuację w niemniejszym stopniu, co i oni wszyscy. Allegra była jego przyjaciółką – podkreślał to nie raz – poza ty to było coś bardziej złożonego, wręcz osobistego, związanego z tym, co lata wcześniej spotkało Laylę. Jeśli ktoś coś wiedział o tym, co oznaczała utrata dziecka, co jej siostra i szwagier na pewno się do tego grona zaliczali.
– Niech Damien to oceni – powiedział cicho naukowiec, tym samym niejako ucinając wszelakie dyskusje. – Allegra… niekoniecznie wierzy w to, co jej powiedziałem, a i ja już nie jestem niczego pewien.
Kolejny raz pomyślała o czasie przeszłym, który niemalże użył w swojej wypowiedzi; o tym, co podświadomie czuła przez cały ten czas i co sugerował również teraz, wyraźnie zmierzając ku jednemu i unikając bezpośredniości tylko i wyłącznie przez wzgląd na matkę Isabeau. Miała wrażenie, że to już ostateczne, chociaż nawet zwykle pewny siebie i swoich teorii Rufus sprawiał wrażenie kogoś, kto po cichu liczył na wiadomość, że jednak się pomylił. To był chyba jedyny raz, kiedy właśnie on tego oczekiwał, ale…
Damien nie odezwał się nawet słowem, być może zbyt oszołomiony, by się na to zdobyć. W zamian bez słowa ruszył się z miejsca i bardzo powoli podszedł do Allegry. Beau wyczuła, że się zawahał, jakby jeszcze przed dotknięciem kobiety wyczuł coś, co go zaniepokoiło. Miała okazję już kilka razy widzieć bratanka w sytuacjach, kiedy w grę wchodziła śmierć – wyczuwał ją niemniej bezbłędnie, co i chwile, kiedy ktoś potrzebował pomocy –  a w tamtej chwili była gotowa przysiąc, że chłopak był jej świadom w stopniu wystarczającym, by wzbudziła w nim lęk… I to nie tyle przez samą obecność, bo wszyscy byli do tego przyzwyczajeni, ale przede wszystkim przez konieczność tego, co niejako musiał potwierdzić.
Nie od razu zdecydował się wyciągnąć rękę w stronę Allegry. W zamian zatrzymał się tuż obok łóżka i spojrzał na kobietę z pytaniem w oczach.
– Powiedz mi, Damien – odezwała się cicho i jej głos zabrzmiał błagalnie, jakby wątpliwości dręczyły ją bardziej aniżeli perspektywa poznania najgorszej nawet prawdy.
Chłopak nie wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie odmówił. W jego ruchach było coś niezwykle delikatnego i niemalże troskliwego, kiedy wyciągnął rękę, by po chwili delikatnie ułożyć dłoń na zaokrąglonym brzuchu. Allegra nawet nie drgnęła, w zamian zamykając oczy i wydając się w napięciu czekać na… cokolwiek, niezależnie od tego, jak przerażające by się nie okazało.
Kolejne sekundy wydawały się ciągnąć w nieskończoność, co stopniowo zaczęło doprowadzać Beau do ostateczności. Miała ochotę chłopaka ponaglić – po prostu kazać mu mówić – ale nie zrobiła tego, w zamian zmuszając się do tego, żeby czekać. Czuła bijące od ciała Damiena ciepło, bardziej subtelne niż u Layli, kiedy ta przywoływała ogień i przy tym… niezwykle kojące, jakże właściwe dla uzdrawiającej mocy. To mogło okazać się obiecujące, tym bardziej, że…
A potem chłopak się odezwał i wszystko po raz kolejny uległo zmianie.
– Ja… Nie czuję niczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa