20 sierpnia 2016

Dwieście siedemdziesiąt dziewięć

Jocelyne
Wpatrywała się w Jeremiego, mając wrażenie, że chłopak mówi do niej w jakimś obcym języku. Próbowała zebrać myśli, ale to okazało się trudne, a Jocelyne sama już nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Wiedziała jedynie, że coraz bardziej się boi i że wyjaśnienia jej rozmówcy sprawiając, że była coraz pewniejsza tego, że jest w niebezpieczeństwie. Co prawda to nie tłumaczyło większości interesujących ją kwestii, ale wydawało się stanowić idealny dowód na to, że powinna być ostrożna… Albo od razu skorzystać z okazji do ucieczki, którą zagwarantowałby jeden przemyślany telefon do domu.
Poczuła, że utrzymanie się w pionie kosztuje ją coraz więcej energii, więc w pośpiechu podeszła do łóżka, by móc ciężko na nie opaść. Uszy zakryła dłońmi, po chwili przenosząc je na skronie; ból głowy coraz bardziej dawał jej się we znaki, utrudniając zadane, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Czuła się okropnie, a konieczność rozmowy o śmierci sprawiała, że wszystko wydawało się jeszcze trudniejsze.
– Dobrze się czujesz? – Jeremi spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Carol często miewała migreny. Wydaje mi się, że to dlatego, że oni zawsze szepcą… Tyle że tacy jak ty nie zawsze zdają sobie z tego sprawę.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, co najmniej oszołomiona taką możliwością. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ból głowy zresztą nie stanowił dla niej niczego powszechnego. Z drugiej strony, jeszcze kilka miesięcy temu wcale nie widziała ani nie słyszała duchów. Nie miała pojęcia, co od tego czasu się zmieniła, sądziła zresztą, że to mogłoby być dobrą zagadką dla Rufusa, o ile kiedykolwiek mogłaby go o tę kwestię zapytać.
– Carol była nekromantką… – powtórzyła w oszołomieniu.
Chłopak wzruszył ramionami.
– I wiem, że była z tego powodu przerażona – oznajmił z powagą. – Ron miał jej pomóc. To dlatego z wielką chęcią tutaj przyszła.
– Więc jej nikt nie sugerował schizofrenii – rzuciła z nutką goryczy, coraz bardziej zdezorientowana. – Z Shannon też rozmawiali otwarcie. Dlaczego w moim przypadku…?
– Bo może wcześniejsze procedury się nie sprawdziły – mruknął z powątpiewaniem. – A może woleliby, byś nie rozpowiadała na prawo i lewo tego, co potrafisz.
Wymownie uniosła brwi, wciąż nie rozumiejąc. Nie takiej rozmowy się spodziewała, nie wspominając o próbie pojęcia tego, co właśnie próbował wytłumaczyć jej chłopak.
– Dlaczego? – zapytała wprost, sama niepewna tego, czego chciała w pierwszej kolejności się dowiedzieć.
Dlaczego Projekt Beta w ogóle interesował się zdolnościami osób takimi jak ona? Dlaczego w jej przypadku łatwiejsza wydawała się próba mieszana w głowie i rzucania kłód pod nogi, zamiast konkretnych odpowiedzi? Dlaczego do ośrodka właśnie trafiła kolejna nekromantka, podczas gdy wcześniejsza była martwa…?
– Może przeze Carol – zasugerował z wahaniem. – Bo przypadkiem mogłabyś dowiedzieć się, w jaki sposób pomogli tutaj mojej siostrze – dodał, a w jego głosie ponowie dało się wyczuć narastający z każdą kolejną sekundą gniew.
Mimowolnie wzdrygnęła się, chociaż emocje chłopaka nie były skierowany przeciwko niej. Nerwowo napinała mięśnie, tak mocno, że aż zaczęło sprawiać jej to ból, choć w nerwach była w stanie to ignorować. Nie potrafiła określić, jak tak naprawdę się czuła, ale jedno wydawało się oczywiste: zdecydowanie nie było z nią dobrze.
– Co w takim razie ty tutaj robisz? – zapytała cicho, zdając pierwsze sensowne, względnie bezpieczne pytanie, które przyszło jej do głowy. Musiała ochłonąć, przynajmniej trochę. – Czy też…?
– Nie – przerwał, nawet nie czekając na dalszą część wypowiedzi. – Nie jestem w żaden sposób uzdolniony, choć – jak mniemam – oni wciąż tego nie wiedzą. Niemniej znałem Carol na tyle dobrze, by udawać… A przynajmniej wydawało mi się, że robię to dobrze, zanim ty się tutaj pojawiłaś – wyjaśnił, po czym zawahał się na moment. – Zabili mi siostrę. Nie mogłem tego tak zostawić.
Nie była szczególnie zaskoczona jego motywami, bez trudu przyjmując do wiadomości to, że musiało chodzić o zemstę. Nerwowo zacisnęła palce na krawędzi łóżka, wciąż mnóstwo energii wkładając w to, żeby się uspokoić. Nie potrafiła jednoznacznie określić tego, jak się czuła, ale nie na tyle dobrze, by swobodnie nadążać za tokiem rozmowy. Co prawda zaczynała pojmować, że ona i Jeremi znaleźli się w tym miejscu w dość podobnych celach – przez chęć zrozumienia, co tak naprawdę robi Projekt Beta – ale wciąż nie miała pewności, czy zaufanie chłopakowi jest dobrym pomysłem. Słyszała dość historii, by zdawać sobie sprawę z tego, że zemsta nigdy nie była dobrym pomysłem; zwłaszcza w przypadku wampirów wzbudzała emocje, od których w innym przypadku trzymaliby się z daleka. Obawiała się, że ludzie pod tym względem wcale nie byli lepsi, a Jeremi mógłby okazać się dolny do zrobienia czegoś, co ostatecznie pogrążyłoby ich wszystkich.
Nerwowym gestem przeczesała włosy palcami, ostatecznie bezwiednie zaczynając bawić się jednym z truskawkowych pasemek. Milczenie się przeciągało, ale tym razem taki stan rzeczy był jej na rękę, bynajmniej nie wzbudzając w Jocelyne negatywnych odczuć. Z jakiegoś powodu momentalnie zapragnęła uciec, tym samym odcinając się od koniczności prowadzenia tej rozmowy. Wiedziała, że to tylko i wyłącznie oznaka tchórzostwa z jej strony, ale nie dbała o to, skoncentrowana przede wszystkim na perspektywie zaznania przynajmniej chwili spokoju.
– Widziałaś Carol… – Jeremi zawahał się. Drgnęła, tym bardziej, że pierwszy raz nawiązał bezpośrednio do przyczyny tego, dlaczego dziewczyna w ogóle znalazła się w jego pokoju. – Co ci powiedziała?
Tym razem jego głos zabrzmiał łagodnie, wręcz błagalnie, jakby obawiał się tego, że mógłby zostać oszukany. On tęskni, pomyślała mimochodem i to wydało jej się czymś najzupełniej naturalnym, zwłaszcza po wszystkim tym, co dotychczas usłyszała. W tamtej chwili współczuła mu całą sobą, nade wszystko żałując, że nie była w stanie choć w niewielkim stopniu mu pomóc – na czymkolwiek miałoby się to opierać.
– Mówiła… o tobie – przyznała w końcu. – I o tym, bym nie pozwoliła ci zrobić nic głupiego – wyjaśniła, a chłopak prychnął, najwyraźniej równie zaskoczony, co i rozbawiony.
– Och, tak – przyznał po chwili zastanowienia. – To faktycznie brzmi jak Carol.
Nie pozostało jej nic innego, jak spróbować uwierzyć mu na słowo. W milczeniu spojrzała na wciąż ściskane przez chłopaka zdjęcie, uważnie przypatrując się roześmianej dziewczynie na fotografii. Z rudymi włosami, piegami i błyszczącymi radośnie oczami, wyglądała naprawdę uroczo.
Nikt nie pomyślałby nawet, że mogłaby widzieć takie straszne rzeczy… W zasadzie o mnie też by nikt tego nie powiedział, przeszło jej przez myśl i z jakiegoś powodu poczuła jeszcze silniejszy, bardziej przejmujący chłód. Ilu ludzi o takich zdolnościach chodziło po świecie, być może właśnie popadając w szaleństwo…?
– Nie zapytasz mnie o nią? – odezwał się ponownie Jeremi, tym razem skutecznie ściągając na siebie uwagę Jocelyne. Uniosła brwi, początkowo sama niepewna tego, jakiej odpowiedzi powinna mu udzielić. – O to, jak…
– Jak zginęła? – dopowiedziała mimochodem.
Chłopak sztywno skinął głową.
– Na pewno przez to miejsce – powiedział cicho. Mówił płynnie, nawet się nie wahając, jakby przez cały pobyt w tym miejscu tylko czekał na okazję, żeby móc zagłębić się w szczegóły śmierci Carol. Chociaż wciąż nie była pewna tego, czy chce poznać prawdę, zdecydowała się go wysłuchać. – Mieli pomóc… Wierz mi, była zachwycona, kiedy okazało się, że istnieje jakieś wyjaśnienie na wszystko to, co robiła.
No cóż, co do tego zdecydowanie nie miała wątpliwości. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo sama potrzebowała odpowiedzi i jakiegokolwiek zapewnienia, że wcale nie jest aż tak szalona, jak się czuła. Czasami najbardziej raniąca odpowiedź potrafiła znaczyć dużo więcej od niewiedzy, zwłaszcza w przypadku umiejętności, które ona i Carol przejawiały. Chciały wyjaśnienia, więc ostatecznie trafiły tutaj, szukając odpowiedzi na dręczące je pytania. Finalnie każda z nich znalazła coś innego – siostra Jeremiego śmierć, z kolei ona…
Cóż, jak na razie przede wszystkim narastające z każdą koleją sekundą przerażenie.
– Dużo rozmawialiśmy, chociaż wiem, że ośrodek próbuje za wszelka cenę odciąć nas od zewnętrznego świata… Ale to chyba sama zauważyłaś. – Rzucił Jocelyne wymowne spojrzenie. – Tak czy inaczej, mówiła mi dość sporo i początkowo wszystko brzmiało naprawdę optymistycznie. Twierdziła, że znalazł się jakiś sposób… Dawali jej coś, po czym przestała ich widzieć i słyszeć. To sprawiało, że była szczęśliwa, tym bardziej, że nigdy nie pogodziła się z tym, co robiła. Chciała żyć normalnie, a to… cóż, na pewno jest trudne – dodał lakonicznie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego rozmówczyni rozumiała te kwestie lepiej niż on sam. – Gdyby istniał jakikolwiek sposób na to, żeby wyrzec się tych umiejętności, Carol na pewno by z niego skorzystała. Zresztą trudno ją o to winić, z kolei Projekt Beta… Wtedy naprawdę wydawał się błogosławieństwem. Przynajmniej do czasu, aż Carol zaczęła się dziwnie zachowywać – powiedział cicho, a Jocelyne zesztywniała, co najmniej zaniepokojona.
– Co masz na myśli?
Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiał dojść do tych bardziej niepokojących kwestii, ale i tak nie poczuła się z tego powodu lepiej. Wręcz przeciwnie – słuchała i przez dłuższą chwilę wszystko naprawdę brzmiało cudownie, tym bardziej, że bez trudu mogła zrozumieć nadzieje Carol. Nekromancja ją przerażała, nawet pomimo tych wszystkich tłumaczeń Rosy i tego, że przy dziewczynie czuła się tak, jakby miała przyjaciółkę. Zbyt wiele kwestii wzbudzało w niej przerażenie, począwszy od złych, zagniewanych dusz, po te najgorsze, które wpływały na materię i mogły próbować ją wykorzystać. Nie chciała wiedzieć, co takiego czaiło się w cieniu, a pewnie gdyby istniała sprawdzona metoda na to, żeby od tego uciec i móc o wszystkim zapomnieć na rzecz upragnionego spokoju, nie zawahałaby się nawet przez moment.
– Widziałaś, co działo się z Vickie – nie tyle zapytał, co po prostu stwierdził fakt, ale i tak skinęła głową.
– A potem widziałam samą Vickie – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Jeremi pobladł.
– Widziałaś ją… O Boże – wyrwało mu się. – Nie chciała mnie słuchać, kiedy powtarzałem, że powinna być ostrożna. Bała się tego, co robi, ale nie sądziłem… Tak to się kończy, gdy ufa się Ronowi – rzucił z goryczą, jednak nie to wydało się Jocelyne najważniejsze.
– Co takiego… potrafi Vickie? – zapytała cicho; z jakiegoś powodu czas przeszły nie był w stanie przejść jej przez usta.
– Nie jestem pewien – przyznał z wahaniem. – Wydaje mi się, że potrafiła określić natężenie zdolności, które przejawiają inni. Wiesz, nie konkretnie opisać, co kto robi, ale jak bardzo może być niebezpieczny. Chyba nawet ustaliła jakąś własną skalę , ale rozmawialiśmy tak rzadko, że nie mam pewności… Głównie trzymała się z Collinem – dodał, a dziewczyna wymownie uniosła brwi ku górze.
– A nie z Dallasem?
Jeremi pokręcił głową.
– Może przed tym, jak zachorowała, ale wcześniej trzymała się właśnie z Collinem. Swoją drogą, to właśnie on nakłaniał ją do tego, żeby zaufała Projektowi Beta – wyjaśnił, a przez jego twarz przemknął cień. – Do Dallasa przyczepiła się później, ale wtedy już ogólnie zachowywała się dziwnie… Z Carol tez tak było, a później umarła.
Nie miała odwagi zapytać o nic więcej, zwłaszcza związanego z czyjąkolwiek śmiercią. Już i tak miała wrażenie, że w krótkim czasie dowiedziała się za dużo, powoli składając wszystko we względnie logiczną całość. Skoro wszyscy ci, którzy zawierzali pomocy Rona i jego współpracowników byli martwi, trudno było rozwodzić się nad tym, czy kwestia zaufania temu miejscu w ogóle miała rację bytu. W tamtej chwili wszystko w niej aż krzyczało, że powinna uciekać, a to wciąż był zaledwie początek i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Cokolwiek by się nie wydarzyło, najwyraźniej musieli uciekać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Poderwała się na równe nogi, chociaż sama nie była pewna kiedy i dlaczego. Wciąż drżała, przez co utrzymanie się w pionie zaczęło jawić się jej jako co najmniej trudne, ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tak po prostu tkwić w miejscu. Wciąż roztrzęsiona, zaczęła nerwowo krążyć tam i z powrotem, coraz bliższa tego, żeby jednak dostać szału albo ataku paniki. To wszystko zaczynało ją przerastać i już właściwie nie zastanawiała się nad tym, co takiego działo się w ośrodku albo czy ucieczka faktycznie byłaby przejawem tchórzostwa. Jakkolwiek by nie było, zamierzała skontaktować się z rodziną i uciekać – i to jeszcze do końca tego tygodnia.
Cholera, w takim wypadku tym bardziej musiała porozmawiać z Dallasem i Shannon. Nie mogła ich tutaj zostawić, tym bardziej, że oboje już teraz zdawali sobie sprawę z tego, że coś jest na rzeczy. Skoro już raz zdołała w towarzystwie chłopaka opuścić teren ośrodka, w razie potrzeby mogli spróbować tego raz jeszcze. Wiedziała, gdzie mogli się udać i że jej rodzina na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby przyprowadziła gości. Podejrzewała, że sama kwestia tego, że ludzie mogliby znać prawdę o nieśmiertelnych, mogła okazać się problematyczna, ale w porównaniu z tym, co gwarantowało to miejsce, wszystko wydawało się lepszą perspektywą.
– Co zamierzasz? – zapytał z powątpiewaniem Jeremi, wciąż z uwagą ją obserwując.
Jedynie potrząsnęła głową. Gdyby miała sensowny, w stu procentach pewny i bezpieczny w realizacji plan, wtedy wszystko byłoby dużo prostsze.
– Musimy stąd spadać – stwierdziła ze spokojem. – Wszyscy – dodała i spojrzała na chłopaka wyczekująco.
– Wy na pewno. Ja nie zamierzam tak tego zostawić – oznajmił z powagą. Mniej więcej w tamtej chwili doszła do wniosku, że połączenie człowieka i zemsty to również kiepska sprawa, a Carol zdecydowanie miała powody do tego, by troszczyć się o chłopaka nawet zza grobu.
– Jakbyś miał jakiś pomysł, już dawno byś go zrealizował – wytknęła mu. – Daj spokój. Carol nie chce, żeby cokolwiek ci się stało, bo…
– Carol nie żyje! – syknął, a ona instynktownie cofnęła się o krok, nagle zaniepokojona.
Nie potrafiła jednoznacznie tego sprecyzować, jednak w tamtej chwili coś w Jeremim skutecznie przyprawiło ją o dreszcze. Do tej pory nie spotkała się z człowiekiem, który w istocie nieśmiertelnej wzbudziłby aż tak skrajne emocje, więc jakakolwiek odmiana w tej kwestii wzbudziła w niej co najmniej konsternację. Wymownie uniosła brwi ku górze, w pierwszym odruchu mając ochotę go o to zapytać – a przynajmniej o kwestię tego, czy właśnie nie próbował jej okłamać – jednak prawie natychmiast zmieniła zdanie; nawet jeśli faktycznie tak było, nie sądziła, by tak po prostu miał w planach się przyznać.
Prawda jednak była taka, że w tamtej chwili zwątpiła w to, czy brat Carol faktycznie był takim zwykłym człowiekiem, jak utrzymywał. Możliwe, że faktycznie okłamał uczestników Projektu Beta, ale z drugiej strony… Skąd miała mieć co do tego pewność? Wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a Jocelyne sama już nie potrafiła stwierdzić, komu i w jakim stopniu powinna była zaufać.
– Jak uważasz – powiedziała w końcu, chociaż zdecydowanie nie czuła się dobrze z tym, że mogłaby tak po prostu odpuścić. Wciąż towarzyszyły jej najgorsze z możliwych przeczuć, doszła jednak do wniosku, że przymuszanie Jeremiego do tego, żeby wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenia, kiedy chłopak był w tak marnym nastroju, najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. – Ale gdybyś zmienił zdanie…
– Wiem, gdzie masz pokój – przerwał Joce cierpkim tonem. – Coś jeszcze?
Jego pytani jednoznacznie dało dziewczynie do zrozumienia, że przynajmniej tymczasowo dalsza rozmowa jest niemożliwa. Westchnęła cicho, po czym pokręciła głową, decydując się dać za wygraną. Wciąż miała wątpliwości co do tego, czy postępowała słusznie, tak po prostu odpuszczając, ale nie miała innego wyboru.
Nie odzywając się już nawet słowem, bez pośpiechu ruszyła w stronę drzwi. Zamierzała wyjść, ale w ostatniej chwili zawahała się, w zamian zaniepokojona inną, dość istotną kwestią.
– Właściwie to zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz… – wyznała pod wpływem impulsu, dosłownie w ostatniej chwili przystając i jednak decydując się odezwać. Natychmiast poczuła na sobie spojrzenie Jeremiego, jednak trudno było jej określić, czy chłopak jakkolwiek entuzjastycznie reagował na to, że zdecydowała się odezwać. – Carol i Vickie były jedynymi duchami, które do mnie przyszły… Z czego tę drugą widziałam wyłącznie przez chwilę – wyznała i zawahała się na moment. Nie zamierzała wspominać o Rosie, woląc zachować obecność dziewczyny tylko i wyłącznie dla siebie. – Nie żebym narzekała, ale dlaczego tylko one, skoro…? – Urwała i wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jej wątpliwości są aż nazbyt jasne.
– Dobre pytanie – stwierdził Jeremi, ale najwyraźniej nie zamierzał się nad tym rozwodzić.
Westchnęła, ale nie naciskała na niego, w końcu decydując się wyjść na korytarz. Nie potrafiła stwierdzić, czy była jakkolwiek usatysfakcjonowana przebiegiem rozmowy. W głowie miała mętlik, a próba zebrania myśli wydawała się prowadzić donikąd, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szału. Już niczego nie była pewna, co zwłaszcza w połączeniu z wciąż odczuwanym bólem głowy wydawało się wszystko dodatkowo komplikować.
Nie śpieszyła się z powrotem do pokoju, zbytnio pochłonięta analizowaniem treści rozmowy z Jeremim, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Czuła się trochę jak w transie, oszołomiona nadmiarem emocji i wątpliwościami, które nie opuszczały jej nawet na moment. Miał wrażenie, że powinna czuć ulgę w związku z perspektywą opuszczenia tego miejsca, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu. Wręcz przeciwnie: czuła się okropnie, a sama myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby źle zaplanowała kolejne kroki albo popełniła jakikolwiek błąd… W gruncie rzeczy zaczynała dochodzić do wniosku, że już teraz wszystko robiła źle, nie będąc w stanie podjąć nawet najprostszych decyzji. Była gotowa przysiąc, że umyka jej coś istotnego, chociaż w żaden sposób nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć, czego tak naprawdę powinna się spodziewać albo oczekiwać.
Cholera, wszystko było nie tak – zarówno z tym miejscem, jak i próbą wymyślenia jakiegoś sensownego planu. Czuła się coraz bardziej zdesperowana, koncentrując się tylko i wyłącznie na tym, żeby opuścić ośrodek. Chciała do domu, zwłaszcza teraz, kiedy już rozumiała; wiedziała dość, by teraz już w pojedynkę móc szukać informacji o swoich zdolnościach, nie obawiając się przy tym ani o swoje zdrowie, ani tym bardziej życie. Odpowiedzialność, którą niosła ze sobą nekromancja, już i tak wydawała się wystarczająco ją przytłaczać, by jeszcze zmuszona była przejmować się każdą kolejną decyzją, którą w ośrodku przychodziło jej podejmować.
Wciąż o tym myślała, kiedy w końcu dotarła do swojej sypialni. Nie myśląc o tym, co robi, otworzyła drzwi, bez chwili wahania wchodząc do środka…
A potem dosłownie zamarła, słysząc gniewny, zwierzęcy charkot.
Ostrożnie uniosła głowę, zdecydowanie nie spodziewając się tego, co miała zobaczyć. Spojrzenie Jocelyne momentalnie skoncentrowało się na olbrzymim, wpatrzonym w nią psie – jednej czarnych, niebezpiecznych bestii, która jak gdyby nigdy nic siedziała na samym środku jej pokoju. Stworzenie spoglądało na nią z uwagą, przynajmniej przez kilka pierwszych sekund, wciąż powarkując i tocząc pianę z pyska. Serce omal nie wyskoczyło Joce z piersi, kiedy zwierzę nagle poruszyło się, podrywając na równe nogi i przybierając pozycję, która jednoznacznie zdradzała gotowość do ataku.
Zamarła w bezruchu, w pierwszym odruchu zamierzając się wycofać, ale nogi miała jak z waty. Nawet gdyby zdołała się poruszyć, zdecydowanie nie byłaby w stanie w porę wyjść na korytarz i zamknąć za sobą drzwi. Nie zdążyła nawet się poruszyć, a tym bardziej wydać z siebie jakikolwiek sensowny dźwięk, kiedy stworzenie przemieściło się, bez chwili wahania ruszając ku niej.
W chwili, w której pies z gniewnym charkotem skoczył w jej stronę, Jocelyne zaczęła krzyczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa