Jocelyne
Wpatrywała się w Jeremiego,
mając wrażenie, że chłopak mówi do niej w jakimś obcym języku. Próbowała
zebrać myśli, ale to okazało się trudne, a Jocelyne sama już nie była
pewna, co takiego działo się wokół niej. Wiedziała jedynie, że coraz bardziej
się boi i że wyjaśnienia jej rozmówcy sprawiając, że była coraz pewniejsza
tego, że jest w niebezpieczeństwie. Co prawda to nie tłumaczyło większości
interesujących ją kwestii, ale wydawało się stanowić idealny dowód na to, że
powinna być ostrożna… Albo od razu skorzystać z okazji do ucieczki, którą
zagwarantowałby jeden przemyślany telefon do domu.
Poczuła, że
utrzymanie się w pionie kosztuje ją coraz więcej energii, więc w pośpiechu
podeszła do łóżka, by móc ciężko na nie opaść. Uszy zakryła dłońmi, po chwili
przenosząc je na skronie; ból głowy coraz bardziej dawał jej się we znaki,
utrudniając zadane, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Czuła się
okropnie, a konieczność rozmowy o śmierci sprawiała, że wszystko
wydawało się jeszcze trudniejsze.
– Dobrze
się czujesz? – Jeremi spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Carol często
miewała migreny. Wydaje mi się, że to dlatego, że oni zawsze szepcą… Tyle że
tacy jak ty nie zawsze zdają sobie z tego sprawę.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, co najmniej oszołomiona taką możliwością.
Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ból głowy zresztą nie stanowił dla niej
niczego powszechnego. Z drugiej strony, jeszcze kilka miesięcy temu wcale
nie widziała ani nie słyszała duchów. Nie miała pojęcia, co od tego czasu się
zmieniła, sądziła zresztą, że to mogłoby być dobrą zagadką dla Rufusa, o ile
kiedykolwiek mogłaby go o tę kwestię zapytać.
– Carol
była nekromantką… – powtórzyła w oszołomieniu.
Chłopak
wzruszył ramionami.
– I wiem,
że była z tego powodu przerażona – oznajmił z powagą. – Ron miał jej
pomóc. To dlatego z wielką chęcią tutaj przyszła.
– Więc jej
nikt nie sugerował schizofrenii – rzuciła z nutką goryczy, coraz bardziej
zdezorientowana. – Z Shannon też rozmawiali otwarcie. Dlaczego w moim
przypadku…?
– Bo może
wcześniejsze procedury się nie sprawdziły – mruknął z powątpiewaniem. – A może
woleliby, byś nie rozpowiadała na prawo i lewo tego, co potrafisz.
Wymownie
uniosła brwi, wciąż nie rozumiejąc. Nie takiej rozmowy się spodziewała, nie
wspominając o próbie pojęcia tego, co właśnie próbował wytłumaczyć jej chłopak.
– Dlaczego?
– zapytała wprost, sama niepewna tego, czego chciała w pierwszej
kolejności się dowiedzieć.
Dlaczego
Projekt Beta w ogóle interesował się zdolnościami osób takimi jak ona?
Dlaczego w jej przypadku łatwiejsza wydawała się próba mieszana w głowie
i rzucania kłód pod nogi, zamiast konkretnych odpowiedzi? Dlaczego do
ośrodka właśnie trafiła kolejna nekromantka, podczas gdy wcześniejsza była
martwa…?
– Może
przeze Carol – zasugerował z wahaniem. – Bo przypadkiem mogłabyś
dowiedzieć się, w jaki sposób pomogli tutaj mojej siostrze – dodał, a w jego
głosie ponowie dało się wyczuć narastający z każdą kolejną sekundą gniew.
Mimowolnie
wzdrygnęła się, chociaż emocje chłopaka nie były skierowany przeciwko niej.
Nerwowo napinała mięśnie, tak mocno, że aż zaczęło sprawiać jej to ból, choć w nerwach
była w stanie to ignorować. Nie potrafiła określić, jak tak naprawdę się
czuła, ale jedno wydawało się oczywiste: zdecydowanie nie było z nią
dobrze.
– Co w takim
razie ty tutaj robisz? – zapytała cicho, zdając pierwsze sensowne, względnie
bezpieczne pytanie, które przyszło jej do głowy. Musiała ochłonąć, przynajmniej
trochę. – Czy też…?
– Nie –
przerwał, nawet nie czekając na dalszą część wypowiedzi. – Nie jestem w żaden
sposób uzdolniony, choć – jak mniemam – oni wciąż tego nie wiedzą. Niemniej
znałem Carol na tyle dobrze, by udawać… A przynajmniej wydawało mi się, że
robię to dobrze, zanim ty się tutaj pojawiłaś – wyjaśnił, po czym zawahał się
na moment. – Zabili mi siostrę. Nie mogłem tego tak zostawić.
Nie była
szczególnie zaskoczona jego motywami, bez trudu przyjmując do wiadomości to, że
musiało chodzić o zemstę. Nerwowo zacisnęła palce na krawędzi łóżka, wciąż
mnóstwo energii wkładając w to, żeby się uspokoić. Nie potrafiła
jednoznacznie określić tego, jak się czuła, ale nie na tyle dobrze, by
swobodnie nadążać za tokiem rozmowy. Co prawda zaczynała pojmować, że ona i Jeremi
znaleźli się w tym miejscu w dość podobnych celach – przez chęć
zrozumienia, co tak naprawdę robi Projekt Beta – ale wciąż nie miała pewności,
czy zaufanie chłopakowi jest dobrym pomysłem. Słyszała dość historii, by zdawać
sobie sprawę z tego, że zemsta nigdy nie była dobrym pomysłem; zwłaszcza w przypadku
wampirów wzbudzała emocje, od których w innym przypadku trzymaliby się z daleka.
Obawiała się, że ludzie pod tym względem wcale nie byli lepsi, a Jeremi
mógłby okazać się dolny do zrobienia czegoś, co ostatecznie pogrążyłoby ich
wszystkich.
Nerwowym
gestem przeczesała włosy palcami, ostatecznie bezwiednie zaczynając bawić się
jednym z truskawkowych pasemek. Milczenie się przeciągało, ale tym razem
taki stan rzeczy był jej na rękę, bynajmniej nie wzbudzając w Jocelyne
negatywnych odczuć. Z jakiegoś powodu momentalnie zapragnęła uciec, tym
samym odcinając się od koniczności prowadzenia tej rozmowy. Wiedziała, że to
tylko i wyłącznie oznaka tchórzostwa z jej strony, ale nie dbała o to,
skoncentrowana przede wszystkim na perspektywie zaznania przynajmniej chwili
spokoju.
– Widziałaś
Carol… – Jeremi zawahał się. Drgnęła, tym bardziej, że pierwszy raz nawiązał
bezpośrednio do przyczyny tego, dlaczego dziewczyna w ogóle znalazła się w jego
pokoju. – Co ci powiedziała?
Tym razem
jego głos zabrzmiał łagodnie, wręcz błagalnie, jakby obawiał się tego, że
mógłby zostać oszukany. On tęskni, pomyślała mimochodem i to wydało jej
się czymś najzupełniej naturalnym, zwłaszcza po wszystkim tym, co dotychczas
usłyszała. W tamtej chwili współczuła mu całą sobą, nade wszystko żałując,
że nie była w stanie choć w niewielkim stopniu mu pomóc – na
czymkolwiek miałoby się to opierać.
– Mówiła… o tobie
– przyznała w końcu. – I o tym, bym nie pozwoliła ci zrobić nic
głupiego – wyjaśniła, a chłopak prychnął, najwyraźniej równie zaskoczony,
co i rozbawiony.
– Och, tak
– przyznał po chwili zastanowienia. – To faktycznie brzmi jak Carol.
Nie
pozostało jej nic innego, jak spróbować uwierzyć mu na słowo. W milczeniu
spojrzała na wciąż ściskane przez chłopaka zdjęcie, uważnie przypatrując się
roześmianej dziewczynie na fotografii. Z rudymi włosami, piegami i błyszczącymi
radośnie oczami, wyglądała naprawdę uroczo.
Nikt nie
pomyślałby nawet, że mogłaby widzieć takie straszne rzeczy… W zasadzie o mnie
też by nikt tego nie powiedział, przeszło jej przez myśl i z jakiegoś
powodu poczuła jeszcze silniejszy, bardziej przejmujący chłód. Ilu ludzi o takich
zdolnościach chodziło po świecie, być może właśnie popadając w szaleństwo…?
– Nie
zapytasz mnie o nią? – odezwał się ponownie Jeremi, tym razem skutecznie
ściągając na siebie uwagę Jocelyne. Uniosła brwi, początkowo sama niepewna tego,
jakiej odpowiedzi powinna mu udzielić. – O to, jak…
– Jak
zginęła? – dopowiedziała mimochodem.
Chłopak
sztywno skinął głową.
– Na pewno
przez to miejsce – powiedział cicho. Mówił płynnie, nawet się nie wahając,
jakby przez cały pobyt w tym miejscu tylko czekał na okazję, żeby móc
zagłębić się w szczegóły śmierci Carol. Chociaż wciąż nie była pewna tego,
czy chce poznać prawdę, zdecydowała się go wysłuchać. – Mieli pomóc… Wierz mi,
była zachwycona, kiedy okazało się, że istnieje jakieś wyjaśnienie na wszystko
to, co robiła.
No cóż, co
do tego zdecydowanie nie miała wątpliwości. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie
sprawę z tego, jak bardzo sama potrzebowała odpowiedzi i jakiegokolwiek
zapewnienia, że wcale nie jest aż tak szalona, jak się czuła. Czasami
najbardziej raniąca odpowiedź potrafiła znaczyć dużo więcej od niewiedzy,
zwłaszcza w przypadku umiejętności, które ona i Carol przejawiały.
Chciały wyjaśnienia, więc ostatecznie trafiły tutaj, szukając odpowiedzi na
dręczące je pytania. Finalnie każda z nich znalazła coś innego – siostra
Jeremiego śmierć, z kolei ona…
Cóż, jak na
razie przede wszystkim narastające z każdą koleją sekundą przerażenie.
– Dużo
rozmawialiśmy, chociaż wiem, że ośrodek próbuje za wszelka cenę odciąć nas od
zewnętrznego świata… Ale to chyba sama zauważyłaś. – Rzucił Jocelyne wymowne
spojrzenie. – Tak czy inaczej, mówiła mi dość sporo i początkowo wszystko
brzmiało naprawdę optymistycznie. Twierdziła, że znalazł się jakiś sposób…
Dawali jej coś, po czym przestała ich widzieć i słyszeć. To sprawiało, że
była szczęśliwa, tym bardziej, że nigdy nie pogodziła się z tym, co
robiła. Chciała żyć normalnie, a to… cóż, na pewno jest trudne – dodał
lakonicznie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego rozmówczyni
rozumiała te kwestie lepiej niż on sam. – Gdyby istniał jakikolwiek sposób na
to, żeby wyrzec się tych umiejętności, Carol na pewno by z niego
skorzystała. Zresztą trudno ją o to winić, z kolei Projekt Beta…
Wtedy naprawdę wydawał się błogosławieństwem. Przynajmniej do czasu, aż Carol
zaczęła się dziwnie zachowywać – powiedział cicho, a Jocelyne
zesztywniała, co najmniej zaniepokojona.
– Co masz
na myśli?
Wiedziała,
że prędzej czy później będzie musiał dojść do tych bardziej niepokojących
kwestii, ale i tak nie poczuła się z tego powodu lepiej. Wręcz
przeciwnie – słuchała i przez dłuższą chwilę wszystko naprawdę brzmiało
cudownie, tym bardziej, że bez trudu mogła zrozumieć nadzieje Carol.
Nekromancja ją przerażała, nawet pomimo tych wszystkich tłumaczeń Rosy i tego,
że przy dziewczynie czuła się tak, jakby miała przyjaciółkę. Zbyt wiele kwestii
wzbudzało w niej przerażenie, począwszy od złych, zagniewanych dusz, po te
najgorsze, które wpływały na materię i mogły próbować ją wykorzystać. Nie
chciała wiedzieć, co takiego czaiło się w cieniu, a pewnie gdyby
istniała sprawdzona metoda na to, żeby od tego uciec i móc o wszystkim
zapomnieć na rzecz upragnionego spokoju, nie zawahałaby się nawet przez moment.
–
Widziałaś, co działo się z Vickie – nie tyle zapytał, co po prostu
stwierdził fakt, ale i tak skinęła głową.
– A potem
widziałam samą Vickie – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Jeremi
pobladł.
– Widziałaś
ją… O Boże – wyrwało mu się. – Nie chciała mnie słuchać, kiedy
powtarzałem, że powinna być ostrożna. Bała się tego, co robi, ale nie sądziłem…
Tak to się kończy, gdy ufa się Ronowi – rzucił z goryczą, jednak nie to
wydało się Jocelyne najważniejsze.
– Co takiego…
potrafi Vickie? – zapytała cicho; z jakiegoś powodu czas przeszły nie był w stanie
przejść jej przez usta.
– Nie
jestem pewien – przyznał z wahaniem. – Wydaje mi się, że potrafiła
określić natężenie zdolności, które przejawiają inni. Wiesz, nie konkretnie
opisać, co kto robi, ale jak bardzo może być niebezpieczny. Chyba nawet
ustaliła jakąś własną skalę , ale rozmawialiśmy tak rzadko, że nie mam
pewności… Głównie trzymała się z Collinem – dodał, a dziewczyna
wymownie uniosła brwi ku górze.
– A nie
z Dallasem?
Jeremi
pokręcił głową.
– Może
przed tym, jak zachorowała, ale wcześniej trzymała się właśnie z Collinem.
Swoją drogą, to właśnie on nakłaniał ją do tego, żeby zaufała Projektowi Beta –
wyjaśnił, a przez jego twarz przemknął cień. – Do Dallasa przyczepiła się
później, ale wtedy już ogólnie zachowywała się dziwnie… Z Carol tez tak
było, a później umarła.
Nie miała
odwagi zapytać o nic więcej, zwłaszcza związanego z czyjąkolwiek
śmiercią. Już i tak miała wrażenie, że w krótkim czasie dowiedziała
się za dużo, powoli składając wszystko we względnie logiczną całość. Skoro
wszyscy ci, którzy zawierzali pomocy Rona i jego współpracowników byli
martwi, trudno było rozwodzić się nad tym, czy kwestia zaufania temu miejscu w ogóle
miała rację bytu. W tamtej chwili wszystko w niej aż krzyczało, że
powinna uciekać, a to wciąż był zaledwie początek i doskonale zdawała
sobie z tego sprawę. Cokolwiek by się nie wydarzyło, najwyraźniej musieli
uciekać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Poderwała
się na równe nogi, chociaż sama nie była pewna kiedy i dlaczego. Wciąż
drżała, przez co utrzymanie się w pionie zaczęło jawić się jej jako co
najmniej trudne, ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tak po prostu tkwić w miejscu.
Wciąż roztrzęsiona, zaczęła nerwowo krążyć tam i z powrotem, coraz
bliższa tego, żeby jednak dostać szału albo ataku paniki. To wszystko zaczynało
ją przerastać i już właściwie nie zastanawiała się nad tym, co takiego
działo się w ośrodku albo czy ucieczka faktycznie byłaby przejawem
tchórzostwa. Jakkolwiek by nie było, zamierzała skontaktować się z rodziną
i uciekać – i to jeszcze do końca tego tygodnia.
Cholera, w takim
wypadku tym bardziej musiała porozmawiać z Dallasem i Shannon. Nie
mogła ich tutaj zostawić, tym bardziej, że oboje już teraz zdawali sobie sprawę
z tego, że coś jest na rzeczy. Skoro już raz zdołała w towarzystwie
chłopaka opuścić teren ośrodka, w razie potrzeby mogli spróbować tego raz
jeszcze. Wiedziała, gdzie mogli się udać i że jej rodzina na pewno nie
będzie miała nic przeciwko temu, żeby przyprowadziła gości. Podejrzewała, że
sama kwestia tego, że ludzie mogliby znać prawdę o nieśmiertelnych, mogła
okazać się problematyczna, ale w porównaniu z tym, co gwarantowało to
miejsce, wszystko wydawało się lepszą perspektywą.
– Co
zamierzasz? – zapytał z powątpiewaniem Jeremi, wciąż z uwagą ją
obserwując.
Jedynie
potrząsnęła głową. Gdyby miała sensowny, w stu procentach pewny i bezpieczny
w realizacji plan, wtedy wszystko byłoby dużo prostsze.
– Musimy
stąd spadać – stwierdziła ze spokojem. – Wszyscy – dodała i spojrzała na
chłopaka wyczekująco.
– Wy na
pewno. Ja nie zamierzam tak tego zostawić – oznajmił z powagą. Mniej
więcej w tamtej chwili doszła do wniosku, że połączenie człowieka i zemsty
to również kiepska sprawa, a Carol zdecydowanie miała powody do tego, by
troszczyć się o chłopaka nawet zza grobu.
– Jakbyś
miał jakiś pomysł, już dawno byś go zrealizował – wytknęła mu. – Daj spokój.
Carol nie chce, żeby cokolwiek ci się stało, bo…
– Carol nie
żyje! – syknął, a ona instynktownie cofnęła się o krok, nagle
zaniepokojona.
Nie
potrafiła jednoznacznie tego sprecyzować, jednak w tamtej chwili coś w Jeremim
skutecznie przyprawiło ją o dreszcze. Do tej pory nie spotkała się z człowiekiem,
który w istocie nieśmiertelnej wzbudziłby aż tak skrajne emocje, więc
jakakolwiek odmiana w tej kwestii wzbudziła w niej co najmniej
konsternację. Wymownie uniosła brwi ku górze, w pierwszym odruchu mając
ochotę go o to zapytać – a przynajmniej o kwestię tego, czy
właśnie nie próbował jej okłamać – jednak prawie natychmiast zmieniła zdanie;
nawet jeśli faktycznie tak było, nie sądziła, by tak po prostu miał w planach
się przyznać.
Prawda
jednak była taka, że w tamtej chwili zwątpiła w to, czy brat Carol
faktycznie był takim zwykłym człowiekiem, jak utrzymywał. Możliwe, że
faktycznie okłamał uczestników Projektu Beta, ale z drugiej strony… Skąd
miała mieć co do tego pewność? Wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a Jocelyne
sama już nie potrafiła stwierdzić, komu i w jakim stopniu powinna
była zaufać.
– Jak
uważasz – powiedziała w końcu, chociaż zdecydowanie nie czuła się dobrze z tym,
że mogłaby tak po prostu odpuścić. Wciąż towarzyszyły jej najgorsze z możliwych
przeczuć, doszła jednak do wniosku, że przymuszanie Jeremiego do tego, żeby
wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenia, kiedy chłopak był w tak marnym
nastroju, najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. – Ale gdybyś zmienił
zdanie…
– Wiem,
gdzie masz pokój – przerwał Joce cierpkim tonem. – Coś jeszcze?
Jego pytani
jednoznacznie dało dziewczynie do zrozumienia, że przynajmniej tymczasowo
dalsza rozmowa jest niemożliwa. Westchnęła cicho, po czym pokręciła głową,
decydując się dać za wygraną. Wciąż miała wątpliwości co do tego, czy
postępowała słusznie, tak po prostu odpuszczając, ale nie miała innego wyboru.
Nie
odzywając się już nawet słowem, bez pośpiechu ruszyła w stronę drzwi.
Zamierzała wyjść, ale w ostatniej chwili zawahała się, w zamian
zaniepokojona inną, dość istotną kwestią.
– Właściwie
to zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz… – wyznała pod wpływem impulsu,
dosłownie w ostatniej chwili przystając i jednak decydując się
odezwać. Natychmiast poczuła na sobie spojrzenie Jeremiego, jednak trudno było
jej określić, czy chłopak jakkolwiek entuzjastycznie reagował na to, że
zdecydowała się odezwać. – Carol i Vickie były jedynymi duchami, które do
mnie przyszły… Z czego tę drugą widziałam wyłącznie przez chwilę – wyznała
i zawahała się na moment. Nie zamierzała wspominać o Rosie, woląc zachować
obecność dziewczyny tylko i wyłącznie dla siebie. – Nie żebym narzekała,
ale dlaczego tylko one, skoro…? – Urwała i wzruszyła ramionami, dochodząc
do wniosku, że jej wątpliwości są aż nazbyt jasne.
– Dobre
pytanie – stwierdził Jeremi, ale najwyraźniej nie zamierzał się nad tym
rozwodzić.
Westchnęła,
ale nie naciskała na niego, w końcu decydując się wyjść na korytarz. Nie
potrafiła stwierdzić, czy była jakkolwiek usatysfakcjonowana przebiegiem
rozmowy. W głowie miała mętlik, a próba zebrania myśli wydawała się
prowadzić donikąd, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szału. Już niczego nie
była pewna, co zwłaszcza w połączeniu z wciąż odczuwanym bólem głowy
wydawało się wszystko dodatkowo komplikować.
Nie
śpieszyła się z powrotem do pokoju, zbytnio pochłonięta analizowaniem
treści rozmowy z Jeremim, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Czuła się
trochę jak w transie, oszołomiona nadmiarem emocji i wątpliwościami,
które nie opuszczały jej nawet na moment. Miał wrażenie, że powinna czuć ulgę w związku
z perspektywą opuszczenia tego miejsca, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie
nawet odrobiny entuzjazmu. Wręcz przeciwnie: czuła się okropnie, a sama
myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby źle zaplanowała kolejne kroki
albo popełniła jakikolwiek błąd… W gruncie rzeczy zaczynała dochodzić do
wniosku, że już teraz wszystko robiła źle, nie będąc w stanie podjąć nawet
najprostszych decyzji. Była gotowa przysiąc, że umyka jej coś istotnego,
chociaż w żaden sposób nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć, czego tak
naprawdę powinna się spodziewać albo oczekiwać.
Cholera,
wszystko było nie tak – zarówno z tym miejscem, jak i próbą
wymyślenia jakiegoś sensownego planu. Czuła się coraz bardziej zdesperowana,
koncentrując się tylko i wyłącznie na tym, żeby opuścić ośrodek. Chciała
do domu, zwłaszcza teraz, kiedy już rozumiała; wiedziała dość, by teraz już w pojedynkę
móc szukać informacji o swoich zdolnościach, nie obawiając się przy tym
ani o swoje zdrowie, ani tym bardziej życie. Odpowiedzialność, którą
niosła ze sobą nekromancja, już i tak wydawała się wystarczająco ją
przytłaczać, by jeszcze zmuszona była przejmować się każdą kolejną decyzją,
którą w ośrodku przychodziło jej podejmować.
Wciąż o tym
myślała, kiedy w końcu dotarła do swojej sypialni. Nie myśląc o tym, co
robi, otworzyła drzwi, bez chwili wahania wchodząc do środka…
A potem
dosłownie zamarła, słysząc gniewny, zwierzęcy charkot.
Ostrożnie
uniosła głowę, zdecydowanie nie spodziewając się tego, co miała zobaczyć.
Spojrzenie Jocelyne momentalnie skoncentrowało się na olbrzymim, wpatrzonym w nią
psie – jednej czarnych, niebezpiecznych bestii, która jak gdyby nigdy nic
siedziała na samym środku jej pokoju. Stworzenie spoglądało na nią z uwagą,
przynajmniej przez kilka pierwszych sekund, wciąż powarkując i tocząc
pianę z pyska. Serce omal nie wyskoczyło Joce z piersi, kiedy zwierzę
nagle poruszyło się, podrywając na równe nogi i przybierając pozycję,
która jednoznacznie zdradzała gotowość do ataku.
Zamarła w bezruchu,
w pierwszym odruchu zamierzając się wycofać, ale nogi miała jak z waty.
Nawet gdyby zdołała się poruszyć, zdecydowanie nie byłaby w stanie w porę
wyjść na korytarz i zamknąć za sobą drzwi. Nie zdążyła nawet się poruszyć,
a tym bardziej wydać z siebie jakikolwiek sensowny dźwięk, kiedy
stworzenie przemieściło się, bez chwili wahania ruszając ku niej.
W chwili, w której
pies z gniewnym charkotem skoczył w jej stronę, Jocelyne zaczęła
krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz