Jocelyne
Wiedziała, że musi porozmawiać
z Jeremim. Ta jedna rzecz nie dawała jej spokoju, chociaż Dallas raz po
raz powtarzał, że powinni poczekać, a ona nie powinna pakować się w kłopoty.
Miał wątpliwości zwłaszcza od tamtego wspólnego wyjścia, kiedy oboje przekonali
się, że ośrodek jest chroniony w stopniu o wiele większym, aniżeli
którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać. Sama również miała w głowie
mętlik, niepewna już tego, co i z jakiego powodu powinna zrobić. Wiedziała
jedynie, że istnieje dość powodów do niepokoju i że powoli zbliżał się
dzień, w którym teoretycznie
powinna moc ośrodek opuścić. Podstawowe pytanie brzmiało: czy ktokolwiek
zamierzał jej tak po prostu na to pozwolić.
W gruncie
rzeczy nie rozumiała nawet tego, na jakiej zasadzie to wszystko działało. Nikt
praktycznie nie interesował się nią i pozostałymi, a ona czuła się
bardziej jak na jakiejś wyjątkowej kolonii, aniżeli w miejscu, gdzie
miałoby się roić od specjalistów w jakiejkolwiek dziedzinie. Jeśli
spojrzeć na to od tej strony, wszystko wydawało się podejrzanie spokojne, a gdyby
nie wszystkie uwagi Rosy, nieobecność Victorii oraz ostrzeżenia Jeremiego, pewnie
nawet nie wpadłaby na to, że z Projektem
Beta cokolwiek jest nie tak. Miała wrażenie, że odpowiedzi są ukryte gdzieś
głęboko i że chociaż była bliska tego, żeby do nich dotrzeć, wciąż istniało
dość rozpraszających kwestii, które uniemożliwiały jej dokonanie tego.
Szybko
doszła do siebie po niefortunnym skoku podczas powrotu do ośrodka, chociaż wolała
nie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób tak naprawdę poprawiła swój
stan. Dallas był uparty, a ona nie potrafiła długo mu odmawiać, kiedy
następnego dnia po prostu się pojawił i zasugerował jej swoją krew. Była
na siebie zła za to, że tak niewiele trzeba było, żeby zawiodła się na sobie i własnej
silnej woli, ale nie chciała tego rozpamiętywać. Podejrzewała, że to
tchórzostwo w czystej postaci – rodzaj ucieczki przed samą sobą i konsekwencjami
– jednak nie dbała o to, woląc tłumaczyć sobie, że skręcona kostka mogłaby
okazać się dość podejrzana, nawet pomimo tego, iż wszyscy zdawali sobie sprawę z tego,
jak marną koordynacją ruchową się odznaczała. Poza tym w sytuacji, w której
żadne z nich nie miało pewności, czego powinno się spodziewać, tym
bardziej musiała pozostać w pełni sił, a to z kolei znaczyło,
że…
Oszukiwanie samej siebie przychodzi ci coraz
lepiej, pomyślała i coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że zapragnęła
roześmiać się histerycznie.
Nie po raz
pierwszy nie była w stanie zasnąć, w zamian siedząc na łóżku i bezskutecznie
bijąc się z myślami. Nie miała pewności, która jest godzina, ale
wiedziała, że musi być grubo po północy. Była sama, a jakaś jej cząstka
marzyła o tym, żeby wymknąć się z pokoju i popędzić do Dallasa,
jednak prawie natychmiast odrzuciła taką możliwość. To zdecydowanie nie
wchodził w grę, tak jak i pozwolenie chłopakowi na to, żeby po raz
kolejny zaczął kusić ją zawartością swoich żył. Wiedziała, że momenty, w których
z niego piła, sprawiały mu przyjemność, ale to nie zmieniało faktu, iż
takie praktyki były naprawdę niebezpieczne. Kto jak kto, ale Jocelyne doskonale
zdawała sobie z tego sprawę, a obserwowanie chłopaka w ostatnim
czasie jedynie ją w takim przekonaniu utwierdzało. Był strasznie blady po
tym, jak napiła się z niego ostatnim razem; twierdził, że to nic takiego i że
czuje się znakomicie, ale Joce i tak czuła, że coś zdecydowanie jest nie
tak. To, że Dallas był na tyle roztrzepany, by te oznaki ignorować,
jednoznacznie świadczyło o tym, że to ona musiała być z ich dwójki
rozsądna.
Chciała
porozmawiać z Jeremim, ale tego również sobie nie wyobrażała. Niby jak
miałaby wparować do pokoju śpiącego chłopaka, obudzić go i zacząć
wypytywać o zmarłą siostrę? Ba! Nie mogła mu nawet powiedzieć, że widziała
Carol i że ta próbowała się z nim jakkolwiek skontaktować.
Potrzebowała bardziej szczegółowych informacji i gotowego planu tego, jak
powinna przeprowadzić tę rozmowę, a jak na razie nie miała żadnego.
Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna działać ostrożnie i że już
nawaliła, kiedy zdecydowała się zdradzić przez Dallasem i Shannon;
wtajemniczenie również Jeremiego po prostu nie miało racji bytu.
Czasami
zastanawiała się nad tym, czy prowadzenie „śledztwa” na własną rękę miało sens,
zwłaszcza teraz, kiedy zdawała sobie sprawę z tego, kim była. Nekromancja wciąż
bywała dla niej czymś nie do pojęcia, niezmiennie przyprawiając ją o dreszcze,
jednak Joce nie mogła zaprzeczyć, że powoli zaczynała do tego przywykać. To
było jej częścią – rodzajem daru, który z jakiegoś powodu został
powierzony właśnie jej; Isabeau czy Claire nigdy nie pytało o przyczynę,
gdy w grę wchodziły ich nadnaturalne zdolności przewidywania przyszłości,
więc być może ona również nie powinna. Pewnie gdyby zapytała o to ciotki,
ta stwierdziłaby, że Selene ma względem niej jakiś plan – i że to
błogosławieństwo, które pozostawało jej przyjąć i nauczyć się kontrolować,
niezależnie od trudności, których by jej to przysporzyło. Może nawet miała
powody do tego, żeby odczuwać dumę, ale przynajmniej tymczasowo nie potrafiła
znaleźć żadnego z nich.
Tak czy
inaczej, wiedziała, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Gdyby
wróciła do domu, wtedy byłaby bezpieczniejsza, a resztą najpewniej
zajęliby się jej bliscy. Nikt nie pozwoliłby na to, żeby wydarzyło się
cokolwiek złego, a przecież o to chodziło. Wiedziała, że to samolubne
i stanowiło swego rodzaju wersję pójścia na łatwiznę, ale…
Z to, że to
wcale nie było takie proste, Joce z kolei zabrnęła za daleko, by być w stanie
tak po prostu się wycofać. Nosiła na nazwisko Licavoli, a to, że z jakiegoś
powodu w jej przypadku dominowała ludzka natura, wcale nie znaczyło, że
była od swojego rodzeństwa słabsza – a przynajmniej tak chciała o sobie
myśleć.
Zawahała
się, po czym ostrożnie wynalazła pod pościelą swój pamiętnik, o ile tym
mianem mogła określić zeszyt, który dostała od Rona. Pisanie pomagało, chociaż
zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to dość ryzykowny sposób,
zwłaszcza gdyby zapiski wpadły w niepowołane ręce. Z drugiej strony,
nie wyobrażała sobie, że miałoby do tego dojść; zbyt wiele czasu spędzała w pokoju,
zresztą do szukania pamiętnika potrzeba byłoby w pierwszej kolejności
kogoś, kto wiedziałby o jego istnieniu. To w jakimś stopniu ją
uspokajało, chociaż zarazem czuła, że Dallas i tak uznałby, że postępowała
wyjątkowo lekkomyślnie.
Wciąż nie
mam pewności, co takiego dzieje się wokół mnie. Mam wrażenie, że coś mi umyka i że
powinnam w końcu porozmawiać z Jeremim, ale nie wiem w jaki
sposób. Mam ot tak zapytać go o siostrę? Carol więcej się nie pokazała, a ja
nie mam pojęcia, czy faktycznie ją widziałam. To, co robię, jest dziwne, a ja
chwilami zastanawiam się nad tym, czy nie szukam dla siebie usprawiedliwienia…
Bo co, jeśli w rzeczywistości jestem szalona?
Wybacz
mi, Pamiętniczku, tę bezpośredniość, ale czasami już nie potrafię tego
wytrzymać. Chciałabym z kimś porozmawiać, ale tak naprawdę nie mam nikogo.
Dallas… Jemu mogę ufać, ale wydaje mi się, że on wciąż nie pojmuje tego, jak
wiele niebezpiecznych rzeczy dzieje się wokół nas. On nawet nie widzi zagrożenia
we mnie, chociaż powiedziałam mu o wszystkim, co mogłoby się stać, gdybym…
Nie, nie chcę go skrzywdzić – z tym, że on wcale mi nie ułatwia. Shannon z kolei
się boi, chociaż wiem, że usiłuje traktować mnie tak, jakbym była taka, jak do
tej pory. Nie chcę jej tego wszystkiego utrudniać omawianiem czegoś, co mnie
samej wydaje się czystym szaleństwem.
Co w takim
razie powinnam zrobić? Chcę do domu, ale wciąż dzieje się zbyt wiele, bym mogła
się na to zdecydować. Mam zresztą wrażenie, że gdybym spróbowała stąd wyjść,
nie pozwoliliby mi. Jestem tutaj z jakiegoś powodu, a to, że się mną
nie interesują… Może to ta przysłowiowa „cisza przed burzą”. Coś się tutaj
dzieje, bo inaczej nie podaliby każdemu z nas innej wersji. Dlaczego
Shannon twierdzi, że zaproponowali jej pomoc przy rozwijaniu zdolności, skoro
każdemu z nas wmawiając chorobę. To jakaś gra czy może wszyscy naprawdę
jesteśmy szaleni? Chcę odpowiedzi, ale nie wiem, gdzie powinnam ich szukać i czy
zrozumienie faktycznie jest takim dobrym pomysłem.
Gdybym tylko mogła z kimś
porozmawiać, wtedy byłby dużo prościej.
Zamarła w bezruchu,
ściskając w palcach długopis i trzymając końcówkę wkładu zaledwie
kilka milimetrów od częściowo zapisanej już strony. Coś ścisnęło ją w gardle,
chociaż wcale nie była pewna dlaczego. Potrzebowała dłuższej chwili na to, żeby
zebrać myśli i spróbować uporządkować to, co działo się w jej głowie.
Właśnie z tego powodu zaczynała doceniać możliwość pisania – dobieranie
słów było prostsze niż podczas mówienia, bo miała czasu na zastanowienie się i wprowadzenie
ewentualnych poprawek. Co więcej, zeszyt z pewnością nie miał jej wyśmiać,
gdyby przypadkiem sformułowała coś w nie taki sposób, jak zamierzała; to
wydawało się istotne, a Joce poczuła swego rodzaju ulgę, uporządkowawszy
wszystko we względnie znośnej formie, chyba po raz pierwszy od kilku dni.
–
Przepraszam, że ciągle zostawiam cię z tym samą.
Omal nie
spadła z łóżka, kiedy tuż za plecami usłyszała znajomy, melodyjny głos.
Wyrwał jej się zdławiony okrzyk, zaraz też odwróciła się, wcześniej w pośpiechu
zatrzaskując pamiętnik. Ruchy okazały się na tyle nieporadne i niekontrolowane,
że praktycznie zdzieliła siedzącą na łóżku Rosę w brzuch, chociaż w przypadku
ducha zrobienie krzywdy nie było możliwe – jej łokieć po prostu przeniknął
przez niematerialną postać dziewczyny, tym samym przyprawiając Joce o dreszcze,
bo wyraźnie czuła bijący od niespodziewanej towarzyszki chłód.
Rosa
wyprostowała się, po czym lekko przekrzywiła głowę. Siedziała na materacu po
turecku, być może już od dłuższego czasu przypatrując się, jak Jocelyne
zapisywała kolejne słowa. Nie wydawała się zawstydzona tym, że mogłaby naruszyć
czyjąś prywatność, zresztą coś w niewinnym wyrazie twarzy oraz sposobie, w jaki
błyszczały jej oczy, momentalnie sprawiło, że Licavoli nawet nie potrafiła się zirytować.
W tamtej chwili odczuwała przede wszystkim zaskoczenie, ale też ulgę,
przez kilka sekund musząc walczyć z pragnieniem, żeby spróbować zarzucić
Rosie ramiona na szyję i spróbować ją uściskać.
–
Przepraszam – wymamrotała, wciąż nie do końca pewna tego, jak powinna się
zachować. – To znaczy…
Dziewczyna się
uśmiechnęła.
– Raczej
mnie w ten sposób nie zabijesz – stwierdziła pogodnie, a Joce
prychnęła, bynajmniej tym komentarzem nierozbawiona.
– Ja wcale
nie… Zaskoczyłaś mnie! – zarzuciła jej, nie mogąc się powstrzymać. Wyprostowała
się na łóżku, siadając w taki sposób, by móc swobodnie obserwować swoją
towarzyszkę.
Rosa
westchnęła cicho, po czym dla zyskania na czasie jakby od niechcenia odgarnęła z twarzy
niesforny kosmyk rudych włosów. W tamtej chwili wyglądała niewinnie i słodko,
absolutnie nie jak trup, ale raczej trochę roztrzepana, pogrążona we własnych myślach
nastolatka.
– Lubię
obserwować innych, kiedy piszą… Albo czytają – powiedziała w końcu,
uśmiechając się blado. – To takie… ciekawe – dodała, wyraźnie mając problem ze
znalezieniem odpowiedniego słowa.
– Aha,
zwłaszcza kiedy możesz zaglądać komuś przez ramię – zarzuciła jej Jocelyne.
Dziewczyna jedynie wywróciła oczami. – Nie rób tego więcej.
– Obiecuję.
– Rosa przyłożyła dłoń do miejsca, gdzie teoretycznie powinno znajdować się
bijące serce. – Mogę przysiąc na swój grób – dodała, szczerząc się w uśmiechu.
–
Nieśmieszne!
Sądząc po
wyrazie twarzy samej zainteresowanej, miała na tę sprawę trochę inny pogląd.
– Masz
jakiś wisielczy humor, Joce – stwierdziła z powagą, a Licavoli doszła
do wniosku, że ma ochotę porządnie jej przyłożyć.
– Rosa!
Uniosła
obie ręce ku górze, najwyraźniej chcąc w ten sposób zakomunikować, że
spróbuje nad sobą zapanować. Jocelyne wypuściła powietrze ze świstem, wciąż jeszcze
skonsternowana pojawieniem się dziewczyny. Jakby tego było mało, jej uwadze nie
uszło to, że duch wyjątkowo nie wyglądał tak, jakby gdziekolwiek się wybierał;
wydawała się spokojna, a to mogło okazać się znaczące.
– Tym razem
nie uciekasz? – zapytała z powątpiewaniem, nie mogąc się powstrzymać.
Na ustach
Rosy pojawił się blady uśmiech i przez ułamek sekundy Joce przyszła na
myśl idiotyczna perspektywa tego, że dziewczyna z czystej złośliwości się
ewakuuje. Nie zrobiła tego, w zamian przesuwając się bliżej i z zaciekawieniem
przypatrując swojej rozmówczyni.
– Ładne
włosy – oznajmiła ze spokojem. – Mówiłam ci to już? Ten czerwony wygląda uroczo
przy twoich loczkach – dodała, a Licavoli prychnęła.
– Chodziło o to,
żebym wyglądała na starszą – stwierdziła zgodnie z prawdą.
Rosa
zaśmiała się melodyjnie.
– Nie wiem,
czy to takie proste – przyznała i zawahała się na moment. – Mnie
wielokrotnie mówiono, że nie wyglądam na nieśmiertelną. Traktowali mnie jak
dziecko, bo byłam młoda, a wygląd dodatkowo mnie pogrążał – dodała, jednak
nie brzmiało to tak, jakby miała do kogokolwiek pretensje. Bardziej trafne
byłoby stwierdzenie, że za tym tęskniła.
Joce nie po
raz pierwszy zmierzyła ją wzrokiem, tym razem w o wiele bardziej skupiony,
mniej rozproszony emocjami sposób. Miała przed sobą drobną, płomiennowłosą
nastolatkę o niewinnym spojrzeniu i delikatnych rysach twarzy. Gdyby
nie świadomość tego, iż w świecie nieśmiertelnych wiek bywał mylący,
dałaby dziewczynie co najwyżej piętnaście lat, choć to akurat musiało być
wyłącznie jej wrażenie. Nie miała pewności, co tak naprawdę wpływało na taką, a nie
inną ocenę – zmierzwione loki, dziecięca twarzyczka czy może ta pozorna
bezbronność w oczach. W rzeczywistości Rosa w chwili śmierci
musiała być dużo starsza, jeśli nie od dawna już dorosła, chociaż Jocelyne
trudno było to stwierdzić.
Mimochodem
zauważyła, że strój Rosy również uległ zmianie, chociaż nie miała pewności, czy
to w ogóle miało sens. Duchy lubią
się przebierać?, pomyślała z wahaniem. To w gruncie rzeczy miało dość
sporo sensu, tym bardziej, że ta jej rozmówczyni – w przeciwieństwie do
mężczyzny z tamtego domu – nie wyglądała jak ofiara morderstwa. Jocelyne
podejrzewała, że dusze były w stanie jakoś wpływać na otaczającą je rzeczywistość
i sposób w jaki materializowały się tym, którzy byli w stanie je
zobaczyć. To wydawało się pocieszające i niepokojące zarazem, tym
bardziej, że zdążyła już przekonać się, iż nie wszyscy byli na tyle uprzejmi.
Dziewczyna
wyprostowała się na swoim miejscu, po czym zdecydowanym ruchem wygładziła tren
czerwonej, wykończonej falbankami sukienki. Wyglądała uroczo, a przy tym
porządnie, niczym bohaterka jakiejś baśni czy równie niezwykłej książki; co
więcej, taki styl do niej pasował, tak jak i uroczy uśmiech czy sposób w jaki
się wypowiadała. Joce nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby zacząć się bać,
sama Rosa zresztą nie zachowywała się jak ktoś, komu zależy na tym, żeby
wzbudzać przerażenie.
Rosa – Przyjazny Duszek…
– Ja… Mogę
zadać ci pytanie? – odezwała się cicho, ostrożnie dobierając słowa. Cisza
zaczynała być przytłaczająca, a Joce nie była w stanie powstrzymać
się przed skorzystaniem z okazji i ustaleniem kilku rzeczy.
– Jasne.
Westchnęła,
nieuspokojona nawet kolejnym zachęcającym uśmiechem.
– Jak
umarłaś?
Jej pytanie
zabrzmiało co najmniej dziwnie, czyniąc ciszę, która po nim zapadła, co
najmniej niepokojącą. W tamtej chwili pożałowała, że w ogóle
zdecydowała się odezwać, tym bardziej, że własna ciekawość nagle wydała się
czymś bardzo nie na miejscu. Zawsze
musisz najpierw działać, a później myśleć, prawa?, warknęła na siebie w duchu
i otworzyła usta, chcąc się wycofać, Rosa jednak nie dała jej po temu
okazji:
– To…
bardziej skomplikowane – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Poza tym
dotyczy kogoś, kogo znasz, a ja nie jestem pewna, czy to odpowiedni moment
na taką rozmowę. Kiedyś ci powiem, ale dzisiaj… Cóż, dzisiaj chyba wolałabym żadnej
z nas nie dołować – wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem.
– Rozumiem
– zapewniła z ulgą Joce, chociaż to na swój sposób pozostawało kłamstwem;
tak naprawdę nie miała pewności, co takiego powinna o tym wszystkim
myśleć.
– Zresztą
to przeszłość – dopowiedziała pośpiesznie Rosa. – Coś, czego prawie nie
pamiętam. Złe rzeczy bardzo łatwo wyrzuca się z pamięci.
Kłamała, a przynajmniej
Jocelyne miała wrażenie, że tak właśnie jest. Nie mogła jednoznacznie ocenić
tego, czy zmarli pamiętali sposób, w jaki musieli odejść ze znanego im
świata, ale jakoś wątpiła w to, żeby tak po prostu wyrzucali tę kwestię z pamięci.
Co prawda w przypadku wampirów to faktycznie miało miejsce – wspomnienia
zamazywały wszystko to, co wiązało się z ludzkim wcieleniem – ale mimo
wszystko…
Kto tak naprawdę wie, jakimi prawami rządzą
się zaświaty?
– Więc –
podjęła pogodnym tonem Rosa, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat – ty i Dallas
to tak na poważnie?
Z wrażenia
aż ją zatkało, bo zdecydowanie nie tego się spodziewała. Spojrzała na swoją
rozmówczynie w oszołomieniu, porażona jej bezpośredniością i tym, że
zachowywała się jak ktoś, kto rozmawia z dobrą przyjaciółką. Do tej pory
nie miała nikogo, kogo mogłaby traktować jak Elena Liz, więc zachowanie Rosy
wprawiło ją w stan, którego nie rozumiała. Ta dziewczyna była miła i słodka,
co sprawiało, że niemożliwym wydawało się to, by nie obdarzyć jej szczerą
sympatią. Sama perspektywa normalnej rozmowy również wydawała się kojąca, a Joce
przestała czuć się tak, jakby właśnie dyskutowała z umarłym albo zmyśloną
przyjaciółką – bo przecież jej rozmówczyni istniała naprawdę.
– Czytałaś
mój pamiętnik? – zapytała wzburzona, nie mogąc się powstrzymać; nie wspominała o tym
w zeszycie, ale zawsze warto było sprawdzić, jak daleko mogła posunąć się
Rosa, jeśli akurat miała na to ochotę.
– Tak,
teraz. – Wzruszyła ramionami. – Sama mnie przyłapałaś.
Joce jęknęła.
– Chodzi mi
o to, czy możesz przesuwać przedmioty – wyjaśniła, przy okazji korzystając
okazję z tego, żeby zmienić temat. Nawet jeśli Rosa to zauważyła, nie
próbowała protestować.
– Niektórym
to wychodzi – przyznała po chwili zastanowienia. – Ale to też nie oznacza, że
buczymy i brzdękamy łańcuchami – dodała, po raz kolejny zaczynając
żartować.
I to niby ja mam mieć wisielczy humor?, prychnęła.
Niektóre zachowania tej dziewczyny były specyficzne, zresztą tak jak i wujka
Rufusa, co z miejsca sprawiło, że doszła do wniosku, że ta dwójka mogłaby
się porozumieć. Swoją drogą, musiała to kiedyś sprawdzić, tym bardziej, że
miała wrażenie, iż jej zdolności mogły jawić się z jego perspektywy jako
wyjątkowo interesujące… Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej już się z czymś
takim nie spotkał, co w przypadku tego wampira wydawało się dość prawdopodobne.
– Niektórzy? – powtórzyła z powątpiewaniem
Joce, próbując nadążyć za tokiem rozumowania Rosy.
Potrzebowała
informacji, a o wiele łatwiej było otrzymać je u źródła, zamiast
bezsensownie wertować strony internetowe. Co prawda podejrzewała, że Dallas
miał być zawiedziony, że mogłaby „pójść na łatwiznę”, ale nie zamierzała się
tym przejmować. Co więcej, była gotowa przysiąc, że Rosa mogła wytłumaczyć jej o wiele
więcej, aniżeli ktokolwiek inny, nie wspominając o tym, że jako jedyna tak
naprawdę rozumiała.
– Jest nas
dość sporo – powiedziała – chociaż nie zawsze mamy ze sobą kontakt. W zasadzie
wielu unika nam podobnych, bo nie zawsze… potrafimy się porozumieć. Inni z kolei
mieli w sobie tyle żalu i gniewu, kiedy umierali, że przez to stali się
obojętni na wszystko inne. To właśnie tacy, którzy rozwinęli w sobie
bardzo dużo złej energii, mogą być w stanie wpływać na materię. – Rosa
westchnęła cicho. – Może też bym potrafiła, chociaż nigdy nie próbowałam. Wiem,
że to wyczerpujące i wymaga bardzo wielu… Hm, emocji. Dlatego nie ma nic
gorszego od złego, pałającego rządzą zemsty ducha.
Joce ledwo
powstrzymała jęk, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, że mężczyzna, który
zapędził ją na dach, musiał być mimo wszystko nieszkodliwy. Skoro on był zbyt
słaby, żeby cokolwiek zdziałać, jakie inne istoty musiały kryć się w ciemnościach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz