21 sierpnia 2016

Dwieście osiemdziesiąt

Jocelyne
Własny krzyk ją ogłuszył, wytrącając z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Aż zatoczyła się do tyłu, wpadając plecami na ścianę; ręce instynktownie wyrzuciła przed siebie, gotowa osłonić się przed atakiem, chociaż podświadomie czuła, że to nie ma najmniejszego nawet sensu. Czekała na uderzenie, a potem na ból, choć nieśmiertelna cząstka powinna była przynajmniej częściowo ochronić ją przed nieprzyjemnościami. Spodziewała się dosłownie wszystkiego, nie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie powinna być zdolna do tego, by odrzucić od siebie niebezpiecznego basiora.
Nie od razu uprzytomniła sobie, że charkot, który słyszała jeszcze chwilę wcześniej, ucichł równie nagle, co i się pojawił. Czuła się zbyt zesztywniała, żeby opuścić ramiona, a tym bardziej sprawdzać, gdzie i dlaczego znajdował się pies. Drżała, ledwo zdolna do tego, żeby utrzymać się w pionie i do tego stopnia wytrącona z równowagi, że obraz wręcz rozmazywał jej się przed oczami. W głowie miała pustkę, kiedy zaś spróbowała zebrać myśli, zdołała ustalić mniej więcej tyle, że jedyny ból, który odczuwała, miał związek z drętwieniem napiętych do granic możliwości mięśni.
– Jocelyne?!
Ktoś wpadł do pokoju tak gwałtownie, że znów wrzasnęła, w ułamku sekundy odskakując na względnie bezpieczną odległość. Dopiero w chwili, w której poderwała głowę, a pokój w końcu przestał wirować, do Joce dotarło, że tuż przed nią stoi Dallasa. Mniej więcej wtedy ostatecznie zrezygnowała z zastanawiania się nad czymkolwiek, w zamian bezceremonialnie rzucając się na chłopaka. Wpadła mu w ramiona, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchając niepohamowanym płaczem – czymś z pogranicza przerażenia i ulgi, tym samym dając upust wszystkim narastającym w niej emocjom. Tylko to jedno miało znaczenie, a dziewczyna nawet nie próbowała nad sobą panować, całą sobą koncentrując się nad niosącymi ukojenie, znajomymi ramionami.
Miała wrażenie, że minęła całą wieczność, zanim zdołała odsunąć się i unieść głowę, by spojrzeć chłopakowi w oczy. Po wyrazie jego twarzy poznała, że był niemniej oszołomiony, co i ona, nie wspominając o tym, że musiał czekać na wyjaśnienia. Jedynie pokręciła głową, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa, nie wspominając o całych zdaniach.
– Czekaj… Hej, Joce, chodź – usłyszała tuż przy uchu. Nie odpowiedziała, ale nie próbowała protestować, kiedy Dallas pociągnął ją za sobą. – Co tutaj się właściwie stało? – rzucił spiętym tonem, a ona ledwo powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu.
– Pies – jęknęła. – Ja… ja widziałam…
Co tak naprawdę próbowała mu przekazać? Nie miała pojęcia, ale zarazem niedorzecznym wydało jej się to, że Dallas mógłby nie zauważyć wielkiego, powarkującego gniewnie stworzenia, które próbowało zaatakować ją w sypialni. Chciała mu to powiedzieć, ale i na to nie potrafiła się zdobyć, w zamian w panice próbując samej sobie wytłumaczyć, co takiego właśnie miało miejsce. Jeśli pies faktycznie byłby w pokoju, chłopak musiałby go zauważyć – tym bardziej, że zaatakował, by później…
Z tym, że przecież fizycznie nic jej nie dolegało, może pomijając to, że z powodu szoku ledwo trzymała się na nogach. Co więcej, stworzenie zniknęło równie nagle, co się pojawiło – a dokładnie w chwili, w której osłoniła twarz ramionami, chcąc bronić się przed tym, co działo się wokół niej. Nie było innej drogi, prócz prowadzących na korytarz drzwi, ale Dallas zjawił się zbyt szybko, by przeoczyć uciekającego rotwailera. Nie wyobrażała sobie tego tym bardziej, że to właśnie to stworzenie – a w zasadzie kilka jemu podobnych – goniło ich krótko po tym, jak po wypadzie na miasto wracali do ośrodka.
– Pies? – powtórzył z powątpiewaniem Dallas, wyraźnie mając trudność z tym, żeby nadążyć za sensem wypowiadanych przez nią w popłochu słów. – Co masz na myśli? Joce…
Jedynie pokręciła głową, tym samym próbując dać mu do zrozumienia, że potrzebowała trochę więcej czasu na to, żeby zebrać myśli. Nie protestował, posłusznie milknąc i już tylko ją obejmując; jego palce raz po raz przeczesywały jasne włosy Joce, tym samym pozwalając dziewczynie się uspokoić, chociaż wciąż czuła się roztrzęsiona. Ciepło, które biło od ciała chłopaka, pomagało, choć zarazem bliskość odsłoniętego gardła i krążącej w żyłach Dallasa krwi, niezmiennie wystawiały jej nerwy na próbę. Nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu go zaatakować, ale z drugiej strony… Gdyby tylko otrzymała przyzwolenie, pewnie nie wahałaby się nawet przez moment.
Ostrożnie uniosła głowę, by móc zajrzeć w głąb pokoju i dla pewności się rozejrzeć. Serce podjechało jej aż do samego gardła, kiedy uprzytomniła sobie, że sypialnia wyglądała tak, jakby przez pokój przemknął jakiś mini huragan. Nie widziała jakichkolwiek oznak bytności psa, wątpliwym zresztą wydało się Jocelyne to, żeby jakikolwiek czworonóg dokonał aż takich zniszczeń. Pomijając zerwaną pościel i to, że ktoś wytaszczył jej walizkę spod łóżka, wywracając ją do góry nogami, do tej pory nie spotkała stworzenia tego gatunku, które samoistnie potrafiłoby otwierać szafki i szuflady – nie jedną za drugą.
Nie próbując dłużej zastanawiać się nad tym, czego właśnie się doświadczyła, pośpiesznie oswobodziła się z uścisku Dallasa, nie zwracając uwagi na to, że ten spróbował ją powstrzymać. Wciąż drżąc, nerwowo rozejrzała się dookoła, początkowo sama niepewna tego, od czego powinna zacząć. Wpatrywała się w swoje porozrzucane po podłodze rzeczy, nie mając pojęcia, jak powinna się zachować – zacząć krzyczeć, płakać… czy zrobić cokolwiek innego. Ostatecznie podniosła kilka bluzek, niedbale rzucając je na materac i skupiając się na sprzątaniu, co jak nic musiało być objawem szoku. Czuła, że Dallas wciąż jej się przypatrywał, ostatecznie bez słowa decydując się podejść bliżej i do niej dołączyć. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, kiedy wyciągnął ku niej kilka rzeczy, mniej lub bardziej świadomie omijając te elementy garderoby, które można było zaliczyć do bielizny.
– Joce? – zaryzykował, najwyraźniej zbyt zaniepokojony, by udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. – Co się stało?
Powstrzymała się od stwierdzenia, że sama chciałaby to wiedzieć. Wpatrywała się w swoje rzeczy, mimochodem myśląc o tym, że gdyby porozrzucało je jakiekolwiek zwierzę, zdecydowanie nie byłyby w aż takim dobrym stanie. Gdyby to był pies, zdecydowanie by coś poszarpał, a przynajmniej takie miała wrażenie; nigdy nie miała domowego pupilka, ale podejrzewała, że istniała dość znacząca różnica pomiędzy chaosem, który zostawiało po sobie zwierzę, a… szukający czegoś w pośpiechu człowiek. Wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę to oznaczało, niemniej w tamtej chwili towarzyszące jej już od dłuższego czasu złe przeczucia przybrały na sile, coraz bliższe tego, by rozbudzić w niej czystą panikę.
Coś było nie tak. Coś zdecydowanie było nie tak, ale…
Dopiero po kilku kolejnych minutach i przerzucaniu rzeczy zrozumiała, chociaż i tak potrzebowała dłuższego czasu, by móc utwierdzić się w przekonaniu, że towarzyszące jej przypuszczenia są słuszne. Coś przewróciło się Jocelyne w żołądku, kiedy w końcu pojęła, że nigdzie nie widzi swoje telefonu komórkowego. Przez cały ten czas trzymała go w walizce, starannie ukryty pomiędzy ubraniami; komórkę wyciągała tak rzadko, jak tylko się dało, sporadycznie dzwoniąc do domu i próbując się z tym nie afiszować, aż nazbyt pewna tego, że bardzo szybko zostałaby pozbawiona tego przywileju. Zwłaszcza teraz, gdy zdążyła podjąć decyzję o tym, żeby jak najszybciej skontaktować się z najbliższymi, brak telefonu sprawił, że do oczu napłynęły jej łzy wściekłości i żalu.
Problem polegał na tym, że to wcale nie było najgorsze. Drugie odkrycie sprawiło, że od nadmiaru emocji aż poczuła przybierające z każdą kolejną sekundą na sile mdłości. Nic nie tłumacząc Dallasowi, natychmiast wypadła z pokoju i popędziła do łazienki, obojętna na to, że chłopak natychmiast ruszył za nią, raz po raz powtarzając jej imię. Nie zareagowała, obojętna również na to, że wszedł za nią również do toalety, obserwując jak bezskutecznie próbuje doprowadzić się do porządku.
Słodka bogini… – wykrztusiła, krztusząc się łzami. W tamtej chwili była przerażona i nie zamierzała tego ukrywać. – Słodka bogini, co ja…?
– O czym mówisz? – przerwał jej coraz bardziej zaniepokojony Dallas. Nawet się nie zorientowała, kiedy znalazł się tuż przy niej, ostatecznie przytrzymując włosy i pomagając się wyprostować. Brzuch wciąż ją bolał, ale tym razem nie miała czego zwymiotować. – Dobrze się czujesz? Joce… – zaczął, ale nie dała mu dokończyć:
– Nie ma mojej komórki – powiedziała w końcu. Chłopak uniósł brwi i najwyraźniej zamierzał coś powiedzieć, być może mającego ją pocieszyć, ale to wciąż nie było wszystko. – I pamiętnika – dodała z powagą. – Nie ma… pamiętnika…
– Czego? – Spojrzał na nią z powątpiewaniem, nie rozumiejąc albo po prostu nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co właśnie mu sugerowała. – Jakiego znowu…?
Poderwała się na równe nogi, chociaż czuła się na tyle okropnie, by mieć wrażenie, że w każdej chwili może się wywrócić. Na drżących nogach odsunęła się od toalety, ostatecznie zatrzymując przy umywalkach. Chciała odkręcić wodę, by przepłukać usta i przemyć twarz, ale ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nawet zaciśnięcie ich na kurku okazało się niemożliwe.
– Podczas pierwszego spotkania Ron powiedział, żebym zapisywała swoje sny. Dał mi nawet zeszyt, ale nie zamierzałam z niego korzystać – wyjaśniła. Przełknęła z trudem, czując coraz silniejszy uścisk w gardle. – Ostatecznie nie opisywałam snów, tylko… To był mój pamiętnik. Potrzebowałam w tym miejscu czegoś, żeby… Rozumiesz, co to oznacza? – zapytała drżącym głosem i jeszcze więcej łez napłynęło jej do oczu.
Jedyną odpowiedzią była pełna napięcia cisza, co wydało się Jocelyne bardziej niepokojące niż cokolwiek innego. W tamtej chwili była w stanie myśleć tylko o tym, jak wielkie kłopoty na nich ściągnęła – i to nie tylko na siebie czy Dallasa, ale wszystkich. Była coraz bardziej przerażona i nie zamierzała tego ukrywać, zwłaszcza teraz, kiedy pojęła pełnię możliwych konsekwencji. Co ja zrobiłam?, tłukło się w głowie dziewczyny i to jedno pytanie nie dawało Joce spokoju również w chwili, w której zdecydowała się spojrzeć Dallasowi w twarz.
Chłopak wyglądał na oszołomionego, a przynajmniej takie wrażenie odniosła w pierwszym momencie. Zastygł w bezruchu, wciąż uważnie przypatrując się opartej o umywalkę Jocelyne, ale również dobrze mogąc wcale jej nie widzieć. Pobladł, co prawda nie aż tak jak ona, ale to i tak wystarczyło, żeby Licavoli pojęcia, iż cokolwiek jest nie tak.
– Pamiętnik – powtórzył spiętym tonem. – Co próbujesz mi powiedzieć? To znaczy… Co tam zapisałaś? – zaryzykował, a ona znowu poczuła, że robić jej się niedobrze.
Nic nie miało być w stanie wrócić do normy, skoro odpowiedź była tylko jedna.
Wszystko.
Aż wzdrygnęła się, kiedy Dallas z sykiem wyprostował się niczym struna. Przez twarz chłopaka przemknął cień, a on spojrzał na nią w sposób sugerujący, że wcale nie obraziłby się, gdyby w tamtej chwili wybuchła śmiechem i poinformowała go, że to wszystko to tylko głupi, nieprzemyślany żart. Niestety, nie była w stanie tego zrobić, ledwo hamując łzy i całą energię wkładając w to, żeby utrzymać się na nogach.
– Cholera jasna, Jocelyne! – jęknął, w przypływie frustracji uderzając dłonią w kafelki. – Boże, dziewczyno, co ty…?
Cokolwiek miał do powiedzenia, powstrzymał się, jednak to wcale nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Już od samego początku coś podpowiadało jej, że prowadzenie pamiętnika to głupota, zwłaszcza w tym miejscu. Wypisywanie konkretnych faktów o sobie, Dallasie, Shannon czy duchach, które widziała, zdecydowanie nie było rozsądne. Wspominanie o Rosie czy Carol również, a ona czuła się jak największa na świecie idiotka. Była na siebie wściekła, coraz bardziej i bardziej, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to i tak niczego nie zmieni. Było o wiele za późno na jakiekolwiek pretensje, ale mimo wszystko…
To nie powinno mieć miejsca. Zdecydowanie nie powinno było mieć, jednak teraz już nie istniała szansa na to, żeby cokolwiek zmienić.
– Kto? – odezwał się ponownie Dallas. Rzucił Joce zagniewane spojrzenie, a ona aż się skuliła, nagle jeszcze bardziej przerażona. Jeszcze więcej łez napłynęło jej do oczu, to jednak dodatkowo rozdrażniło stojącego przed nią chłopaka, bo też aż się skrzywił. – Jocelyne, do cholery, nie maż się teraz, tylko spróbuj skupić. Kto mógł zabrać pamiętnik?
Jedynie pokręciła głowa, mimo usilnych starań nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Krztusiła się łzami, w tamtej chwili niepewna już niczego, może pomijając własną głupotę. Żałowała, że nie zdążyła zadzwonić do rodziców i wcześniej ustalić jakiegokolwiek planu ucieczki, chociaż w tamtej chwili to wydało jej się najmniej istotną sprawą. Teraz tym bardziej musieli się ewakuować, nie oglądając na nikogo i na nic, chociaż to wcale nie musiało być takie proste, jeśli Dallas miał do niej pretensje.
– Jesteś zły? – zaryzykowała, a on prychnął; było coś gniewnego w jego ruchach, kiedy wyprostował się i przesunął bliżej umywalek.
– A jak myślisz? Joce… – westchnął, po czym urwał, dostrzegając wyraz twarzy dziewczyny. Próbowała nad sobą zapanować, aż nazbyt świadoma tego, że sobie na takie traktowanie zasłużyła, to jednak okazało się trudne. Dallas był jej wsparciem i jedyną ostoją, więc gdyby tak nagle się od niej odwrócił… – Okej, już w porządku – rzucił o wiele łagodniejszym, bardziej pojednawczym tonem. Nie miała pojęcia, jak wyglądała, ale najwyraźniej wystarczająco żałośnie, żeby się zawahał. – Nie płacz już. Coś wymyślimy, ale…
Być może mówił coś jeszcze, jednak już go nie słuchała, skupiona przede wszystkim na tym, że ponownie znalazła się w jego ramionach. Obejmował ją i to sprawiało, że czuła się lepiej, nawet pomimo narastającej z każdą kolejną sekundą rozpaczy. Chciała powiedzieć mu naprawdę wiele rzeczy, począwszy od tego, że widziała się z Jeremim, na wyjaśnieniu tego, dlaczego musieli natychmiast kończąc, ale nie potrafiła się do tego zmusić. W głowie miała pustkę, zresztą wszystkie jej myśli krążyły wokół pamiętnika i tego, jakie to mogło nieść ze sobą konsekwencje.
Wciąż ją obejmując, Dallas odsunął się na tyle, żeby móc spojrzeć dziewczynie w twarz. Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy pogładził ją po policzku, wciąż trzymając w ramionach i najwyraźniej próbując nakłonić do tego, żeby spróbowała nad sobą zapanować.
– Może się pomyliłaś – powiedział w końcu. – Okej, chodź do pokoju… Dobrze się czujesz? Powinniśmy jeszcze raz przejrzeć twoje rzeczy i sprawdzić, czy faktycznie czegoś brakuje – zauważył przytomnie; mimo wszystko coś w jego głosie dało Jocelyne do zrozumienia, że szczerze wątpił w to, by mogła się pomylić.
Nie zaprotestowała, kiedy wyprowadził ją z łazienki, ale wciąż czuła się okropnie. Przez myśl przeszło jej, że być może powinna była zawołać Rosę i – przy odrobinie szczęścia – zapytać ją o to, czy przypadkiem czegoś nie widziała, jednak i to wydawało się pozbawione sensu. W tamtej chwili była już całkowicie pewna tego, że właśnie wydarzyło się coś niedobrego i że umyka jej jakaś kluczowa kwestia, jednak nawet ta wiedza nie ułatwiała Jocelyne zrozumienia sytuacji. Wszystko było nie tak i tylko to pozostawało dla niej istotne; próba zrozumienia czegokolwiek więcej, pozostawała równie bezsensowna, co i chęć zebrania myśli.
Nie odezwała się nawet słowem od chwili, w której opuścili łazienkę. W rzeczywistości poruszała się trochę jak automat, wciąż walcząc z wywołanymi przez nerwy mdłościami. Miała wrażenie, że gdyby nie Dallas, już dawno wylądowałaby na podłodze, najpewniej jeszcze w łazience będąc w stanie co najwyżej siedzieć pod ścianą i tulić się do rozkosznie chłodnych kafelków. W ustach nadal czuła nieprzyjemny posmak, a na dłuższa metę nawet samo oddychanie wydawał się jawić jako coś niemożliwego do dokonania – pozbawiona głębszego sensu próba chwytania odpowiedni dużych haustów nagle dziwnie ubogiego w tlen powietrza.
– Co się stało? Hej, Dallas, co jej jest?
Omal nie potknęła się o własne nogi, kiedy w korytarzu pojawiła się Julie. Mimowolnie spięła się, kiedy wyraźnie zaniepokojona kobieta ruszyła w ich stronę, sprawiając wrażenie zatroskanej, chociaż to równie dobrze mogły być tylko pozory. W porządku, domyślała się, że nie wygląda dobrze, blada jak papier i uwieszona ramienia Dallasa, ale obecność akurat tej z prowadzących Projekt Beta wcale nie poprawiła Joce nastroju. Wciąż nie miała pojęcia, kto i dlaczego narobił takiego zamieszania w należącej do niej sypialni, więc w naturalny sposób była skłonna podejrzewać dosłownie każdego – i to łącznie z bliską współpracownicą Rona.
– Ja…
– Trochę źle się poczuła – skłamał bez chwili wahania Dallas, bardziej stanowczo przyciągając dziewczynę do siebie. – Właśnie prowadziłem ją do pokoju i wybierałem się po wodę, ale… Ej, może ty jej przyniesiesz, co Julie? – zaproponował, najwyraźniej zamierzając chwytać się każdego sposobu, który pozwoliłby mu pozbyć się kobiety.
W pierwszym odruchu wyglądała na chętną do tego, żeby zaprotestować. Joce widziała wahanie w jej oczach, a także nerwowych ruchach, zwłaszcza gdy zaczęła nerwowo przeczesywać ciemne włosy palcami. Dopiero po chwili chcąc nie chcąc skinęła głową, ruszając w swoją stronę i w krótkim czasie znikając Jocelyne i wciąż obejmującemu ją Dallasowi z oczu.
Pokój wciąż był w marnym stanie, dokładnie tak, jak go zostawiła, zanim pobiegła do łazienki. Co prawda zdążyła uprzątnąć znamienitą większość rzeczy, niedbale rzucając kolejne rzeczy do walizki, ale to nie porządek był dla dziewczyny najistotniejszy. Ciężko opadła na materac, po czym ukryła twarz w dłoniach, skupiając się przede wszystkim na oddychaniu; musiała dojść do siebie, tym bardziej, że Julie pewnie znowu miała się pojawić i zadawać pytania, co zdecydowanie nie było żadnemu z nich na rękę.
– Na pewno okej? – zapytał z powątpiewaniem Dallas. – Vickie też… – Urwał, ale jakiekolwiek wyjaśnienia wydawały się zbędne.
– To nerwy. Tak, jestem tego pewna – oznajmiła z naciskiem. – Potem ci wytłumaczę, skąd to wiem. Nie umieram – zapewniła, a wyraz twarzy chłopaka dał jej do zrozumienia, że ostatnia uwaga go nie rozbawiła.
– Świetnie – mruknął z przekąsem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – O co chodziło ci z tym psem na początku? – dodał po chwili, kucając tuż naprzeciwko niej.
Początkowo nawet nie wiedziała, co takiego powinna mu odpowiedzieć. Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, w pierwszym odruchu zamierzając zbyć go półsłówkami, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. W zamian wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, które nagle przyszło jej do głowy, chociaż dopiero po zadaniu go, zrozumiała to, jak wiele miało sensu.
– Czy zwierzęta też mają duszę?
Oczy Dallasa rozszerzyły się w geście niedowierzania.
– Wydaje ci się, że widziałaś…? – Urwał, najwyraźniej zbyt oszołomiony, żeby rozwodzić się nad tą kwestią. Wplótł palce we włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan niż dotychczas i sprawiając wrażenie chętnego, żeby zacząć rwać je garściami, gdyby to w jakikolwiek sposób poprawiło sytuację. Martwił się i nie mogła mieć do niego o to pretensji, nie wspominając o urażeniu tym, że mógłby unieść głos. – Nie mam pojęcia.
– Ja też nie – przyznała zgodnie z prawdą. – Dallas…
Uniósł brwi.
– Kolejne dobre wieści? – rzucił z przekąsem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie wydźwięk zadanego przez siebie pytania. Westchnął, po czym nerwowo potarł skronie. – Wybacz.
– Nie… To ja przepraszam – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie chciałam, żeby… Tak bardzo mi przykro – rzuciła niemalże desperackim tonem; łzy znowu napłynęły jej do oczu, ale zdołała powstrzymać szloch. – To było głupie.
Po wyrazie jego twarzy poznała, że jak najbardziej się z nią zgadzał, a sam użyłby kilku innych, bardziej adekwatnych przymiotników, ale ostatecznie zostawił je dla siebie. Była mu za to wdzięczna, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że jak najbardziej zasłużyła sobie na to, żeby ktoś porządnie nią potrząsnął.
– Coś wymyślimy – oznajmił, chociaż nie miała pewności, czy sam w to wierzył.
Z jakiegoś powodu nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, że cokolwiek jeszcze mogłoby być dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa