Jocelyne
Własny krzyk ją ogłuszył,
wytrącając z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Aż zatoczyła się do
tyłu, wpadając plecami na ścianę; ręce instynktownie wyrzuciła przed siebie,
gotowa osłonić się przed atakiem, chociaż podświadomie czuła, że to nie ma
najmniejszego nawet sensu. Czekała na uderzenie, a potem na ból, choć nieśmiertelna
cząstka powinna była przynajmniej częściowo ochronić ją przed
nieprzyjemnościami. Spodziewała się dosłownie wszystkiego, nie zastanawiając
się nad tym, czy przypadkiem nie powinna być zdolna do tego, by odrzucić od
siebie niebezpiecznego basiora.
Nie od razu
uprzytomniła sobie, że charkot, który słyszała jeszcze chwilę wcześniej, ucichł
równie nagle, co i się pojawił. Czuła się zbyt zesztywniała, żeby opuścić
ramiona, a tym bardziej sprawdzać, gdzie i dlaczego znajdował się
pies. Drżała, ledwo zdolna do tego, żeby utrzymać się w pionie i do
tego stopnia wytrącona z równowagi, że obraz wręcz rozmazywał jej się
przed oczami. W głowie miała pustkę, kiedy zaś spróbowała zebrać myśli,
zdołała ustalić mniej więcej tyle, że jedyny ból, który odczuwała, miał związek
z drętwieniem napiętych do granic możliwości mięśni.
–
Jocelyne?!
Ktoś wpadł
do pokoju tak gwałtownie, że znów wrzasnęła, w ułamku sekundy odskakując na
względnie bezpieczną odległość. Dopiero w chwili, w której poderwała
głowę, a pokój w końcu przestał wirować, do Joce dotarło, że tuż
przed nią stoi Dallasa. Mniej więcej wtedy ostatecznie zrezygnowała z zastanawiania
się nad czymkolwiek, w zamian bezceremonialnie rzucając się na chłopaka.
Wpadła mu w ramiona, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchając
niepohamowanym płaczem – czymś z pogranicza przerażenia i ulgi, tym
samym dając upust wszystkim narastającym w niej emocjom. Tylko to jedno
miało znaczenie, a dziewczyna nawet nie próbowała nad sobą panować, całą
sobą koncentrując się nad niosącymi ukojenie, znajomymi ramionami.
Miała
wrażenie, że minęła całą wieczność, zanim zdołała odsunąć się i unieść
głowę, by spojrzeć chłopakowi w oczy. Po wyrazie jego twarzy poznała, że
był niemniej oszołomiony, co i ona, nie wspominając o tym, że musiał
czekać na wyjaśnienia. Jedynie pokręciła głową, niezdolna wykrztusić z siebie
chociażby słowa, nie wspominając o całych zdaniach.
– Czekaj…
Hej, Joce, chodź – usłyszała tuż przy uchu. Nie odpowiedziała, ale nie
próbowała protestować, kiedy Dallas pociągnął ją za sobą. – Co tutaj się
właściwie stało? – rzucił spiętym tonem, a ona ledwo powstrzymała wybuch
histerycznego śmiechu.
– Pies – jęknęła.
– Ja… ja widziałam…
Co tak naprawdę
próbowała mu przekazać? Nie miała pojęcia, ale zarazem niedorzecznym wydało jej
się to, że Dallas mógłby nie zauważyć wielkiego, powarkującego gniewnie
stworzenia, które próbowało zaatakować ją w sypialni. Chciała mu to
powiedzieć, ale i na to nie potrafiła się zdobyć, w zamian w panice
próbując samej sobie wytłumaczyć, co takiego właśnie miało miejsce. Jeśli pies
faktycznie byłby w pokoju, chłopak musiałby go zauważyć – tym bardziej, że
zaatakował, by później…
Z tym, że
przecież fizycznie nic jej nie dolegało, może pomijając to, że z powodu
szoku ledwo trzymała się na nogach. Co więcej, stworzenie zniknęło równie
nagle, co się pojawiło – a dokładnie w chwili, w której osłoniła
twarz ramionami, chcąc bronić się przed tym, co działo się wokół niej. Nie było
innej drogi, prócz prowadzących na korytarz drzwi, ale Dallas zjawił się zbyt
szybko, by przeoczyć uciekającego rotwailera. Nie wyobrażała sobie tego tym
bardziej, że to właśnie to stworzenie – a w zasadzie kilka jemu
podobnych – goniło ich krótko po tym, jak po wypadzie na miasto wracali do
ośrodka.
– Pies? –
powtórzył z powątpiewaniem Dallas, wyraźnie mając trudność z tym,
żeby nadążyć za sensem wypowiadanych przez nią w popłochu słów. – Co masz
na myśli? Joce…
Jedynie
pokręciła głową, tym samym próbując dać mu do zrozumienia, że potrzebowała
trochę więcej czasu na to, żeby zebrać myśli. Nie protestował, posłusznie
milknąc i już tylko ją obejmując; jego palce raz po raz przeczesywały
jasne włosy Joce, tym samym pozwalając dziewczynie się uspokoić, chociaż wciąż
czuła się roztrzęsiona. Ciepło, które biło od ciała chłopaka, pomagało, choć
zarazem bliskość odsłoniętego gardła i krążącej w żyłach Dallasa
krwi, niezmiennie wystawiały jej nerwy na próbę. Nie wyobrażała sobie, że
miałaby tak po prostu go zaatakować, ale z drugiej strony… Gdyby tylko
otrzymała przyzwolenie, pewnie nie wahałaby się nawet przez moment.
Ostrożnie
uniosła głowę, by móc zajrzeć w głąb pokoju i dla pewności się
rozejrzeć. Serce podjechało jej aż do samego gardła, kiedy uprzytomniła sobie,
że sypialnia wyglądała tak, jakby przez pokój przemknął jakiś mini huragan. Nie
widziała jakichkolwiek oznak bytności psa, wątpliwym zresztą wydało się
Jocelyne to, żeby jakikolwiek czworonóg dokonał aż takich zniszczeń. Pomijając
zerwaną pościel i to, że ktoś wytaszczył jej walizkę spod łóżka, wywracając
ją do góry nogami, do tej pory nie spotkała stworzenia tego gatunku, które
samoistnie potrafiłoby otwierać szafki i szuflady – nie jedną za drugą.
Nie
próbując dłużej zastanawiać się nad tym, czego właśnie się doświadczyła,
pośpiesznie oswobodziła się z uścisku Dallasa, nie zwracając uwagi na to,
że ten spróbował ją powstrzymać. Wciąż drżąc, nerwowo rozejrzała się dookoła,
początkowo sama niepewna tego, od czego powinna zacząć. Wpatrywała się w swoje
porozrzucane po podłodze rzeczy, nie mając pojęcia, jak powinna się zachować –
zacząć krzyczeć, płakać… czy zrobić cokolwiek innego. Ostatecznie podniosła
kilka bluzek, niedbale rzucając je na materac i skupiając się na
sprzątaniu, co jak nic musiało być objawem szoku. Czuła, że Dallas wciąż jej
się przypatrywał, ostatecznie bez słowa decydując się podejść bliżej i do
niej dołączyć. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, kiedy wyciągnął ku
niej kilka rzeczy, mniej lub bardziej świadomie omijając te elementy garderoby,
które można było zaliczyć do bielizny.
– Joce? –
zaryzykował, najwyraźniej zbyt zaniepokojony, by udawać, że nic szczególnego
nie miało miejsca. – Co się stało?
Powstrzymała
się od stwierdzenia, że sama chciałaby to wiedzieć. Wpatrywała się w swoje
rzeczy, mimochodem myśląc o tym, że gdyby porozrzucało je jakiekolwiek
zwierzę, zdecydowanie nie byłyby w aż takim dobrym stanie. Gdyby to był
pies, zdecydowanie by coś poszarpał, a przynajmniej takie miała wrażenie;
nigdy nie miała domowego pupilka, ale podejrzewała, że istniała dość znacząca
różnica pomiędzy chaosem, który zostawiało po sobie zwierzę, a… szukający
czegoś w pośpiechu człowiek. Wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę to
oznaczało, niemniej w tamtej chwili towarzyszące jej już od dłuższego
czasu złe przeczucia przybrały na sile, coraz bliższe tego, by rozbudzić w niej
czystą panikę.
Coś było
nie tak. Coś zdecydowanie było nie tak, ale…
Dopiero po
kilku kolejnych minutach i przerzucaniu rzeczy zrozumiała, chociaż i tak
potrzebowała dłuższego czasu, by móc utwierdzić się w przekonaniu, że
towarzyszące jej przypuszczenia są słuszne. Coś przewróciło się Jocelyne w żołądku,
kiedy w końcu pojęła, że nigdzie nie widzi swoje telefonu komórkowego.
Przez cały ten czas trzymała go w walizce, starannie ukryty pomiędzy
ubraniami; komórkę wyciągała tak rzadko, jak tylko się dało, sporadycznie
dzwoniąc do domu i próbując się z tym nie afiszować, aż nazbyt pewna
tego, że bardzo szybko zostałaby pozbawiona tego przywileju. Zwłaszcza teraz,
gdy zdążyła podjąć decyzję o tym, żeby jak najszybciej skontaktować się z najbliższymi,
brak telefonu sprawił, że do oczu napłynęły jej łzy wściekłości i żalu.
Problem
polegał na tym, że to wcale nie było najgorsze. Drugie odkrycie sprawiło, że od
nadmiaru emocji aż poczuła przybierające z każdą kolejną sekundą na sile
mdłości. Nic nie tłumacząc Dallasowi, natychmiast wypadła z pokoju i popędziła
do łazienki, obojętna na to, że chłopak natychmiast ruszył za nią, raz po raz
powtarzając jej imię. Nie zareagowała, obojętna również na to, że wszedł za nią
również do toalety, obserwując jak bezskutecznie próbuje doprowadzić się do
porządku.
– Słodka bogini… – wykrztusiła, krztusząc się
łzami. W tamtej chwili była przerażona i nie zamierzała tego ukrywać.
– Słodka bogini, co ja…?
– O czym
mówisz? – przerwał jej coraz bardziej zaniepokojony Dallas. Nawet się nie
zorientowała, kiedy znalazł się tuż przy niej, ostatecznie przytrzymując włosy i pomagając
się wyprostować. Brzuch wciąż ją bolał, ale tym razem nie miała czego
zwymiotować. – Dobrze się czujesz? Joce… – zaczął, ale nie dała mu dokończyć:
– Nie ma
mojej komórki – powiedziała w końcu. Chłopak uniósł brwi i najwyraźniej
zamierzał coś powiedzieć, być może mającego ją pocieszyć, ale to wciąż nie było
wszystko. – I pamiętnika – dodała z powagą. – Nie ma… pamiętnika…
– Czego? –
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, nie rozumiejąc albo po prostu nie chcąc
przyjąć do wiadomości tego, co właśnie mu sugerowała. – Jakiego znowu…?
Poderwała
się na równe nogi, chociaż czuła się na tyle okropnie, by mieć wrażenie, że w każdej
chwili może się wywrócić. Na drżących nogach odsunęła się od toalety,
ostatecznie zatrzymując przy umywalkach. Chciała odkręcić wodę, by przepłukać
usta i przemyć twarz, ale ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nawet
zaciśnięcie ich na kurku okazało się niemożliwe.
– Podczas
pierwszego spotkania Ron powiedział, żebym zapisywała swoje sny. Dał mi nawet
zeszyt, ale nie zamierzałam z niego korzystać – wyjaśniła. Przełknęła z trudem,
czując coraz silniejszy uścisk w gardle. – Ostatecznie nie opisywałam
snów, tylko… To był mój pamiętnik. Potrzebowałam w tym miejscu czegoś,
żeby… Rozumiesz, co to oznacza? – zapytała drżącym głosem i jeszcze więcej
łez napłynęło jej do oczu.
Jedyną
odpowiedzią była pełna napięcia cisza, co wydało się Jocelyne bardziej
niepokojące niż cokolwiek innego. W tamtej chwili była w stanie
myśleć tylko o tym, jak wielkie kłopoty na nich ściągnęła – i to nie
tylko na siebie czy Dallasa, ale wszystkich. Była coraz bardziej przerażona i nie
zamierzała tego ukrywać, zwłaszcza teraz, kiedy pojęła pełnię możliwych
konsekwencji. Co ja zrobiłam?, tłukło
się w głowie dziewczyny i to jedno pytanie nie dawało Joce spokoju
również w chwili, w której zdecydowała się spojrzeć Dallasowi w twarz.
Chłopak
wyglądał na oszołomionego, a przynajmniej takie wrażenie odniosła w pierwszym
momencie. Zastygł w bezruchu, wciąż uważnie przypatrując się opartej o umywalkę
Jocelyne, ale również dobrze mogąc wcale jej nie widzieć. Pobladł, co prawda
nie aż tak jak ona, ale to i tak wystarczyło, żeby Licavoli pojęcia, iż
cokolwiek jest nie tak.
– Pamiętnik
– powtórzył spiętym tonem. – Co próbujesz mi powiedzieć? To znaczy… Co tam
zapisałaś? – zaryzykował, a ona znowu poczuła, że robić jej się niedobrze.
Nic nie
miało być w stanie wrócić do normy, skoro odpowiedź była tylko jedna.
– Wszystko.
Aż wzdrygnęła
się, kiedy Dallas z sykiem wyprostował się niczym struna. Przez twarz
chłopaka przemknął cień, a on spojrzał na nią w sposób sugerujący, że
wcale nie obraziłby się, gdyby w tamtej chwili wybuchła śmiechem i poinformowała
go, że to wszystko to tylko głupi, nieprzemyślany żart. Niestety, nie była w stanie
tego zrobić, ledwo hamując łzy i całą energię wkładając w to, żeby
utrzymać się na nogach.
– Cholera
jasna, Jocelyne! – jęknął, w przypływie frustracji uderzając dłonią w kafelki.
– Boże, dziewczyno, co ty…?
Cokolwiek
miał do powiedzenia, powstrzymał się, jednak to wcale nie sprawiło, że poczuła
się lepiej. Już od samego początku coś podpowiadało jej, że prowadzenie
pamiętnika to głupota, zwłaszcza w tym miejscu. Wypisywanie konkretnych
faktów o sobie, Dallasie, Shannon czy duchach, które widziała,
zdecydowanie nie było rozsądne. Wspominanie o Rosie czy Carol również, a ona
czuła się jak największa na świecie idiotka. Była na siebie wściekła, coraz
bardziej i bardziej, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że
to i tak niczego nie zmieni. Było o wiele za późno na jakiekolwiek
pretensje, ale mimo wszystko…
To nie powinno
mieć miejsca. Zdecydowanie nie powinno było mieć, jednak teraz już nie istniała
szansa na to, żeby cokolwiek zmienić.
– Kto? –
odezwał się ponownie Dallas. Rzucił Joce zagniewane spojrzenie, a ona aż
się skuliła, nagle jeszcze bardziej przerażona. Jeszcze więcej łez napłynęło
jej do oczu, to jednak dodatkowo rozdrażniło stojącego przed nią chłopaka, bo
też aż się skrzywił. – Jocelyne, do cholery, nie maż się teraz, tylko spróbuj
skupić. Kto mógł zabrać pamiętnik?
Jedynie
pokręciła głowa, mimo usilnych starań nie będąc w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Krztusiła się łzami, w tamtej chwili niepewna już
niczego, może pomijając własną głupotę. Żałowała, że nie zdążyła zadzwonić do
rodziców i wcześniej ustalić jakiegokolwiek planu ucieczki, chociaż w tamtej
chwili to wydało jej się najmniej istotną sprawą. Teraz tym bardziej musieli
się ewakuować, nie oglądając na nikogo i na nic, chociaż to wcale nie
musiało być takie proste, jeśli Dallas miał do niej pretensje.
– Jesteś
zły? – zaryzykowała, a on prychnął; było coś gniewnego w jego
ruchach, kiedy wyprostował się i przesunął bliżej umywalek.
– A jak
myślisz? Joce… – westchnął, po czym urwał, dostrzegając wyraz twarzy dziewczyny.
Próbowała nad sobą zapanować, aż nazbyt świadoma tego, że sobie na takie
traktowanie zasłużyła, to jednak okazało się trudne. Dallas był jej wsparciem i jedyną
ostoją, więc gdyby tak nagle się od niej odwrócił… – Okej, już w porządku –
rzucił o wiele łagodniejszym, bardziej pojednawczym tonem. Nie miała
pojęcia, jak wyglądała, ale najwyraźniej wystarczająco żałośnie, żeby się
zawahał. – Nie płacz już. Coś wymyślimy, ale…
Być może mówił
coś jeszcze, jednak już go nie słuchała, skupiona przede wszystkim na tym, że
ponownie znalazła się w jego ramionach. Obejmował ją i to sprawiało,
że czuła się lepiej, nawet pomimo narastającej z każdą kolejną sekundą
rozpaczy. Chciała powiedzieć mu naprawdę wiele rzeczy, począwszy od tego, że
widziała się z Jeremim, na wyjaśnieniu tego, dlaczego musieli natychmiast
kończąc, ale nie potrafiła się do tego zmusić. W głowie miała pustkę, zresztą
wszystkie jej myśli krążyły wokół pamiętnika i tego, jakie to mogło nieść
ze sobą konsekwencje.
Wciąż ją
obejmując, Dallas odsunął się na tyle, żeby móc spojrzeć dziewczynie w twarz.
Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy pogładził ją po policzku, wciąż trzymając w ramionach
i najwyraźniej próbując nakłonić do tego, żeby spróbowała nad sobą
zapanować.
– Może się pomyliłaś
– powiedział w końcu. – Okej, chodź do pokoju… Dobrze się czujesz?
Powinniśmy jeszcze raz przejrzeć twoje rzeczy i sprawdzić, czy faktycznie
czegoś brakuje – zauważył przytomnie; mimo wszystko coś w jego głosie dało
Jocelyne do zrozumienia, że szczerze wątpił w to, by mogła się pomylić.
Nie
zaprotestowała, kiedy wyprowadził ją z łazienki, ale wciąż czuła się
okropnie. Przez myśl przeszło jej, że być może powinna była zawołać Rosę i –
przy odrobinie szczęścia – zapytać ją o to, czy przypadkiem czegoś nie
widziała, jednak i to wydawało się pozbawione sensu. W tamtej chwili
była już całkowicie pewna tego, że właśnie wydarzyło się coś niedobrego i że
umyka jej jakaś kluczowa kwestia, jednak nawet ta wiedza nie ułatwiała Jocelyne
zrozumienia sytuacji. Wszystko było nie tak i tylko to pozostawało dla
niej istotne; próba zrozumienia czegokolwiek więcej, pozostawała równie
bezsensowna, co i chęć zebrania myśli.
Nie
odezwała się nawet słowem od chwili, w której opuścili łazienkę. W rzeczywistości
poruszała się trochę jak automat, wciąż walcząc z wywołanymi przez nerwy
mdłościami. Miała wrażenie, że gdyby nie Dallas, już dawno wylądowałaby na
podłodze, najpewniej jeszcze w łazience będąc w stanie co najwyżej
siedzieć pod ścianą i tulić się do rozkosznie chłodnych kafelków. W ustach
nadal czuła nieprzyjemny posmak, a na dłuższa metę nawet samo oddychanie
wydawał się jawić jako coś niemożliwego do dokonania – pozbawiona głębszego
sensu próba chwytania odpowiedni dużych haustów nagle dziwnie ubogiego w tlen
powietrza.
– Co się
stało? Hej, Dallas, co jej jest?
Omal nie potknęła
się o własne nogi, kiedy w korytarzu pojawiła się Julie. Mimowolnie
spięła się, kiedy wyraźnie zaniepokojona kobieta ruszyła w ich stronę, sprawiając
wrażenie zatroskanej, chociaż to równie dobrze mogły być tylko pozory. W porządku,
domyślała się, że nie wygląda dobrze, blada jak papier i uwieszona
ramienia Dallasa, ale obecność akurat tej z prowadzących Projekt Beta wcale nie poprawiła Joce
nastroju. Wciąż nie miała pojęcia, kto i dlaczego narobił takiego
zamieszania w należącej do niej sypialni, więc w naturalny sposób była
skłonna podejrzewać dosłownie każdego – i to łącznie z bliską
współpracownicą Rona.
– Ja…
– Trochę
źle się poczuła – skłamał bez chwili wahania Dallas, bardziej stanowczo
przyciągając dziewczynę do siebie. – Właśnie prowadziłem ją do pokoju i wybierałem
się po wodę, ale… Ej, może ty jej przyniesiesz, co Julie? – zaproponował,
najwyraźniej zamierzając chwytać się każdego sposobu, który pozwoliłby mu pozbyć
się kobiety.
W pierwszym
odruchu wyglądała na chętną do tego, żeby zaprotestować. Joce widziała wahanie w jej
oczach, a także nerwowych ruchach, zwłaszcza gdy zaczęła nerwowo
przeczesywać ciemne włosy palcami. Dopiero po chwili chcąc nie chcąc skinęła głową,
ruszając w swoją stronę i w krótkim czasie znikając Jocelyne i wciąż
obejmującemu ją Dallasowi z oczu.
Pokój wciąż
był w marnym stanie, dokładnie tak, jak go zostawiła, zanim pobiegła do
łazienki. Co prawda zdążyła uprzątnąć znamienitą większość rzeczy, niedbale
rzucając kolejne rzeczy do walizki, ale to nie porządek był dla dziewczyny
najistotniejszy. Ciężko opadła na materac, po czym ukryła twarz w dłoniach,
skupiając się przede wszystkim na oddychaniu; musiała dojść do siebie, tym
bardziej, że Julie pewnie znowu miała się pojawić i zadawać pytania, co
zdecydowanie nie było żadnemu z nich na rękę.
– Na pewno
okej? – zapytał z powątpiewaniem Dallas. – Vickie też… – Urwał, ale jakiekolwiek
wyjaśnienia wydawały się zbędne.
– To nerwy.
Tak, jestem tego pewna – oznajmiła z naciskiem. – Potem ci wytłumaczę,
skąd to wiem. Nie umieram – zapewniła, a wyraz twarzy chłopaka dał jej do
zrozumienia, że ostatnia uwaga go nie rozbawiła.
– Świetnie
– mruknął z przekąsem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – O co
chodziło ci z tym psem na początku? – dodał po chwili, kucając tuż
naprzeciwko niej.
Początkowo
nawet nie wiedziała, co takiego powinna mu odpowiedzieć. Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, w pierwszym odruchu zamierzając zbyć go
półsłówkami, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. W zamian
wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, które nagle przyszło jej do głowy,
chociaż dopiero po zadaniu go, zrozumiała to, jak wiele miało sensu.
– Czy
zwierzęta też mają duszę?
Oczy
Dallasa rozszerzyły się w geście niedowierzania.
– Wydaje ci
się, że widziałaś…? – Urwał, najwyraźniej zbyt oszołomiony, żeby rozwodzić się
nad tą kwestią. Wplótł palce we włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy
bałagan niż dotychczas i sprawiając wrażenie chętnego, żeby zacząć rwać je
garściami, gdyby to w jakikolwiek sposób poprawiło sytuację. Martwił się i nie
mogła mieć do niego o to pretensji, nie wspominając o urażeniu tym,
że mógłby unieść głos. – Nie mam pojęcia.
– Ja też
nie – przyznała zgodnie z prawdą. – Dallas…
Uniósł
brwi.
– Kolejne
dobre wieści? – rzucił z przekąsem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie
wydźwięk zadanego przez siebie pytania. Westchnął, po czym nerwowo potarł
skronie. – Wybacz.
– Nie… To
ja przepraszam – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie chciałam, żeby… Tak
bardzo mi przykro – rzuciła niemalże desperackim tonem; łzy znowu napłynęły jej
do oczu, ale zdołała powstrzymać szloch. – To było głupie.
Po wyrazie
jego twarzy poznała, że jak najbardziej się z nią zgadzał, a sam
użyłby kilku innych, bardziej adekwatnych przymiotników, ale ostatecznie
zostawił je dla siebie. Była mu za to wdzięczna, chociaż zarazem zdawała sobie
sprawę z tego, że jak najbardziej zasłużyła sobie na to, żeby ktoś
porządnie nią potrząsnął.
– Coś
wymyślimy – oznajmił, chociaż nie miała pewności, czy sam w to wierzył.
Z jakiegoś
powodu nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, że cokolwiek jeszcze mogłoby
być dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz