Renesmee
Beau miała w sobie coś, co niezmiennie wzbudzało we mnie niepokój,
chociaż sądziłam, że zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Było coś takiego w jej
spojrzeniu i tonie, kiedy mówiła o śmierci, co wzbudziło we mnie
najgorsze możliwe emocje. W takich chwilach była po prostu niepokojąca –
tym bardziej, że dla mojej szwagierki takie widzenia pozostawały codziennością.
– Wiedziałam, że Aldero nie będzie siedział
cicho. – Wampirzyca prychnęła, po czym w bliżej nieokreślony sposób
spojrzała na Elenę. – Mam wrażenie, że nie widziałam cię po raz pierwszy.
– Były inne wizje? – zapytał ją
natychmiast Carlisle.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Jak wspomniałam, to moje wrażenie. W ostatnim
czasie doświadczam bólu tak często, że już niczego nie jestem pewna –
stwierdziła lakonicznie, po czym wydała z siebie przeciągłe, wręcz
sfrustrowane westchnienie. – Z góry uprzedzam kolejne pytanie: nic
nie mówiłam, bo w ostatnim czasie byłam… niedysponowana.
Wyczułam nutkę sarkazmu w jej wypowiedzi,
ale nie byłam tym szczególnie zaskoczona. Isabeau zwykle zachowywała się w ten
sposób, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły wyjątkowo silne emocje. Była
dumna, zresztą jak i wszyscy Licavoli, a ja jakoś nie miałam wątpliwości
co do tego, że miała dość powodów do tego, żeby odczuwać wstyd i mieć
pretensje do samej siebie.
Kolejny raz zmierzyła wzrokiem Elenę, wydając
się nad czymś intensywnie myśleć. Przez jej twarz przemknął cień, zupełnie
jakby nagle rozbolała ją głowa, ale wrażenie to zniknęło równie nagle, co się
pojawiło. Kto jak kto, ale Isabeau potrafiła nad sobą panować w niemalże
idealny sposób, bez większego wysiłku będąc w stanie utrzymać emocje na
wodzy.
– Co widziałaś, Beau? – odezwała się cicho
Esme. Wydała mi się zdesperowana i coraz bliższa tego, żeby stracić
kontrolę nad własnym głosem; była przerażona i to jedno wydało mi się
oczywiste. – Elena nie…
– Nie chodzi o to, co zobaczyłam, ale o samo
czucie – przerwała jej siostra Gabriela. Mimo wszystko odniosłam wrażenie,
że próbowała być łagodna. – Nie chcę mówić o śmierci, bo nie mam
pewności. Wiem jedynie, że wszystko, czego doświadczyłam, sprowadzało się do
bólu… Czułam go w całym ciele – przyznała, a jej dłoń wylądowała
na brzuchu. – Elena się nie broniła, zresztą wątpię w to, by to miało
w tej sytuacji sens. Ale za to… Mam wrażenie, że się bałaś – zwróciła
się do dziewczyny. – Nie o siebie. O kogoś.
Pół-wampirzyca wyprostowała się niczym struna,
wzdrygając się co najmniej tak, jakby ktoś próbował ją uderzyć. Jasne włosy
odrzuciła na plecy, dumna i opanowana, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Mimo wszystko zauważyłam, że pobladła, być może lepiej niż którekolwiek z nas
rozumiejąc to, co mówiła do niej Isabeau. Jeśli miałam być ze sobą szczera,
chyba nawet by mnie to nie zdziwiło.
– To naprawdę zadziwiające, że mogłabym się
bać – rzuciła z przekąsem Elena, spoglądając na moja szwagierkę w niemalże
wyzywający sposób.
– Elena – upomniał dziewczynę Carlisle.
Nawet na niego nie spojrzała. Wydawała się
rozdrażniona, jakby sama konieczność przebywania w naszym towarzystwie
stanowiła dla niej wyzwanie. Elena zwykle trzymała się na dystans, niezbyt
chętnie przesiadując z rodziną, ale tym razem to było coś zdecydowanie
więcej.
Isabeau nawet się nie skrzywiła, jakby od niechcenia
przypatrując się kolejno każdemu z nas z osobna, a ostatecznie
koncentrując wzrok z powrotem na najmłodszej z Cullenów. Na niej
zachowanie dziewczyny nie robiło najmniejszego wrażenia, może nawet wampirzycę
bawiąc, o ile w tamtej chwili była w nastroju na żarty.
– Myśl sobie, co tylko chcesz. Widziałam cię i tylko
to mogę potwierdzić – oznajmiła wypranym z jakichkolwiek emocji
tonem. – Zróbcie z tym, cokolwiek zechcecie.
– Isabeau, proszę. – Esme podeszła bliżej
wampirzycy, spoglądając nań niemalże błagalnie. – Cokolwiek by się nie
działo…
– To ja i tak tego nic z tym nie
zrobię – przerwała jej siostra Gabriela. – Nic się po tym względem
nie zmieniło. Powiedziałam wam tyle, ile sama wiem. Cokolwiek wiedziałam,
wydarzy się tak czy inaczej, bo przyszłości nie da się zmienić… Nie tej, którą
widzę w swoich wizjach. Nie mogłam wpłynąć na nieszczęścia, które
spotykały mnie. Teraz również nie jestem w stanie zrobić nic i… Ach, Esme,
nie patrz tak na mnie. Nie jestem Alice – dodała, ale nawet złośliwość wyszła
jej marnie; kiedy w grę wchodziła moja babcia, wypowiedzenie jakichkolwiek
raniących słów stawało się problematyczne.
Było coś przygnębiającego w ciszy, która
zapadła zaraz po słowach wampirzycy. Isabeau zaczęła nerwowo krążyć po pokoju,
najwyraźniej nie będąc w stanie ustać w miejscu, czym stopniowo
zaczynała mnie drażnić. Nigdy nie lubiłam takich sytuacji, nie wspominając o bezradności,
która wynikała z niemożności wpłynięcia na to, co dopiero miało nadejść.
Tym razem nawet nie potrafiliśmy określić, w czym tak naprawdę leżał
problem, skoro sama Beau nie była w stanie ocenić, co i dlaczego
miałoby spotkać Elenę.
– Cudownie – żachnęła się sama
zainteresowana.
Wciąż wyglądała na spiętą, co może i nie
byłoby dziwne, gdyby nie wrażenie, iż tak naprawdę wcale nie przejmowała się
słowami Isabeau w takim stopniu, jakiego można by oczekiwać. Myślami
wydawała się być gdzieś daleko, rozważając coś, czego my mogliśmy co najwyżej
się domyślać.
– Mogłabyś sobie darować – obruszył się
Damien, a dziewczyna parsknęła pozbawionym wesołości śmichem.
– Darować co? – zapytała z powątpiewaniem. –
Umrę albo nie – kto to wie? I tak nic nie można zrobić, więc po co ta
dyskusja?
– Po nic – przyznał chłopak; po jego tonie
wyczułam, że zaczynał być coraz bardziej rozdrażniony. – Problem w tym,
że ty oczywiście nie możesz sobie darować złośliwości, prawda? Musisz
zachowywać się jak…
– Jak kto? Suka? – Elena wywróciła
oczami. – Isabeau też nie jest delikatna w tym, co mówi, więc
dlaczego ja mam być? Z kolei ty… Przynajmniej ten jeden raz nie udawaj
świętego, Damien. Oboje wiemy, co o mnie myślisz.
Spojrzała na niego w zdecydowany, wręcz
wyzywający sposób, Od zawsze działali sobie na nerwy, chociaż wytrącenie z równowagi
mojego syna zawsze było wyznaniem. Cóż, Elenie zwykle się to udawało, a teraz
najwyraźniej chciała dokonać tego raz jeszcze, nagle szorstka i nieprzystępna.
Nigdy tak naprawdę nie rozumiałam tej dziewczyny, zwłaszcza w takich
sytuacjach, kiedy zachowywała się w sposób całkowicie niepodobny do jej
rodziców. Gdyby nie to, że miałam pewność, iż Esme chodziła w ciąży i że
sama po porodzie trzymałam pół-wampirzycę na rękach, dawno zwątpiłabym w to,
czy naprawdę była ich córką.
– Elena! – upomniał ją po raz wtóry
Carlisle, ale nic nie wskazywało na to, żeby dziewczyna tak po prostu
zamierzała usłuchać.
– Nie sądziłam, że Damien potrzebuje
obrony – rzuciła jakby od niechcenia.
Sam zainteresowany gniewnie zmrużył oczy.
– Nie potrzebuję – oznajmił z przekonaniem. –
Zastanawiam się tylko, o co znowu ci chodzi – dodał, uważnie obserwując
kuzynkę.
– O nic. To ty masz cały czas jakieś uwagi
do tego, co robię – zarzuciła mu, po czym ciągnęła dalej, pośpiesznie
wyrzucając z siebie kolejne słowa: – Uważasz, że jesteś takim
ideałem, że wolno ci mnie oceniać? Oboje wiemy, że masz mnie za idiotkę. Mam
siedzieć cicho, chociaż sprawa dotyczy mnie, bo wszyscy uprali się traktować
mnie jak dziecko?
– Hm… Jakby nie patrzeć, zachowujesz się w ten
sposób – oznajmił z przekonaniem. – A to nie jest zabawa.
Elena prychnęła.
– Dziękuję ci bardzo, Święty
Damienie – rzuciła z przekąsem. – To, że mogę umrzeć i że
najpewniej oberwę, faktycznie nie jest zabawne. Ja z kolei na pewno jestem
za głupia na to, żeby się obronić, tak?
– Skoro już uparłaś się na szczerość, to sama
przyznaj, że coś w tym jest. – Damien zawahał się na moment. W jego
przypadku urażenie kobiety, nawet takiej, której nie lubił, stanowiło niemałe
wyzwanie. – Nie potrafisz walczyć. Dużo mówisz, ale na tym koniec.
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie
tego, że w odpowiedzi na jego słowa Elena jedynie się uśmiechnie.
– Tak uważasz? No to chodź – zaproponowała
niemalże pogodnym tonem. – Ty, ja i floret… Tak, tak, wiem, że to się
nazywa floret – dodała, chociaż co najmniej oszołomione spojrzenie
chłopaka zdecydowanie nie było związane z jej słownictwem. – Tylko
bez telepatii, bo to akurat byłoby nieuczciwe.
Mówiła poważnie, a przynajmniej ja nie
miałam co do tego wątpliwości. Spojrzałam na dziewczynę z niedowierzaniem,
niemniej zaskoczona, co i wszyscy wokół, a już zwłaszcza Damien,
który przez kilka pierwszych sekund wpatrywał się w kuzynkę tak, jakby
mówiła do niego w innym języku.
– Żartujesz sobie – stwierdził w końcu.
Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, ale powstrzymał się od uśmiechu, nie
chcąc prowokować kłótni.
– Wystraszyłam cię? – Elena lekko
przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na chłopaka pod innym kątem mogło pozwolić
jej wyciągnąć jakieś konkretne, interesujące ja wnioski. – No cóż…
– Ależ skąd – obruszył się. Przez jego
twarz przemknął cień, a ja mimochodem pomyślałam o tym, że kiedy w grę
wchodził zwłaszcza ten szczególny rodzaj walki, Damien bywał równie dumny i uparty,
co i jego ojciec. – Po prostu nie wierzę w to, co właśnie
próbujesz zrobić – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa.
– To znaczy?
Wsparła dłonie na biodrach, być może dla
lepszego efektu, ale jeśli miałam być ze sobą szczera, w tamtej chwili nie
wyglądała niebezpiecznie. Wręcz przeciwnie – jasnowłosa, drobna Elena, która do
perfekcji opanowała posługiwanie się pilniczkiem do paznokci, zdecydowanie nie
wyglądała mi na kogoś, kto potrafiłby zaangażować się w walkę.
– Słodka bogini, to musi być żart – ocenił
Damien i tym razem nie powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. – Wyzywasz
mnie na pojedynek. Co więcej, wybierasz szermierkę. Nie uważasz, że to… nie do
końca rozsądne? – zapytał w powątpiewaniem, ostrożnie dobierając słowa. –
Nie lubię krzywdzić kobiet.
– Tym lepiej. Może będę miał łatwiej – rzuciła
zaczepnym tonem. Zrobiła zdecydowany krok naprzód, wciąż uważnie przypatrując
się Damienowi. – Chyba, że się wycofujesz. Oddajesz zwycięstwo walkowerem?
Jakimikolwiek zasadami rządziły się te wszystkie oficjalne tradycje, które…
– Nie przeginaj – wycedził przez zaciśnięte
zęby. – Mówisz, masz. Byle nikt później nie miał do mnie o to pretensji.
Elena uśmiechnęła się słodko i – nie
czekając aż którekolwiek z nas otrząśnie się na tyle, by próbować się
wtrącić – bez słowa odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę
tylnego wyjścia. W salonie jak na zawołanie zapanowała cisza, uwaga zaś
ostatecznie skoncentrowała się na wyraźnie wytrąconym z równowagi
Uzdrowicielu.
– Damien, przepraszam cię za nią –
odezwała się Esme, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Elena jest…
trudna w ostatnim czasie.
– Elena jest trudna cały czas – poprawił
machinalnie chłopak. Fakt, że zaczynał być złośliwy, jednoznacznie świadczył o tym,
że dziewczynie udało się wjechać mu na ambicję. – Ale skoro chce, proszę
bardzo. Przyda jej się to – stwierdził z rozdrażnieniem.
Moja babcia spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę zamierzasz z nią
walczyć? – zapytała z niedowierzaniem, a Damien w odpowiedzi
jedynie wzruszył ramionami.
– Zobaczymy, czy w ogóle uchwyci floret z odpowiedniej
strony – rzucił z powątpiewaniem.
Milcząca do tej Isabeau zaśmiała się
melodyjnie, chyba pierwszy raz od chwili, w której znalazła się w tym
domu. Spojrzała krótko na bratanka, po czym jakby od niechcenia przeciągnęła
się i ruszyła w ślad za Eleną.
– I dopiero to zaczyna robić się
interesujące – stwierdziła, a po jej tonie trudno mi było stwierdzić,
co tak naprawdę chodziło wampirzycy po głowie. – Damien, kochany, hamuj
się. Nie zachowuj się jak mój brat-ignorant, bo kiedyś się na tym
przejedziesz – rzuciła mimochodem.
Nie dodała niczego więcej, to zresztą wydawało
się być zbędne. Wiedziałam jedynie, że jeśli Isabeau zachowywała się w ten
sposób, coś zdecydowanie było na rzeczy – z tym, że żadne z nas nie
miało pewności co do tego, czego się spodziewać.
Elena
Nie miała pewności co i dlaczego robi. Podejrzewała, że zwłaszcza z perspektywy
pozostałych, najpewniej właśnie miała wyjść na idiotkę, ale nie dbała o to.
Sam pomysł był impulsem, tym bardziej, że potrzebowała okazji do tego, żeby
zmienić temat. Miała serdecznie dość napięcia, wątpliwości i tego, jak
traktowali ją rodzice od chwili, w której powrócił temat wizji Isabeau.
Wystarczająco wiele razy omawiała tę kwestię z Rafaelem, zresztą i tak
się bała; przypominanie sobie o ewentualnym zagrożeniu praktycznie na
każdym kroku, najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, a już na
pewno jej nie pomagało.
Jakkolwiek by nie było, sytuacja pozostawała co
najmniej skomplikowana. Damien zawsze działał Elenie na nerwy, a w tamtej
chwili po prostu ją poniosło. Podejrzewała, że porywa się z motyką na
słońce, ale nie mogła powstrzymać się przed zaproponowaniem tego, żeby
zmierzyli się właśnie za sprawą szermierki – czegoś, w czym jej kuzyn
się chlubił i co ona sama na wszystkie możliwe sposoby przećwiczyła z Rafaelem.
Chociaż wcześniej wielokrotnie miała ochotę zabić demona za kolejne treningi,
powtarzanie do znudzenia tych samych ruchów i siniaki, których się
dorobiła, w tamtej chwili pomyślała, że może jednak był w tym jakiś
głębszy sens.
Cóż, prawda była też taka, że
spanikowała – tak po prostu, zwłaszcza kiedy zalazła się pod intensywnym
spojrzeniem bladoniebieskich oczu Isabeau. Kapłanka od zawsze potrafiła
wzbudzać szacunek, onieśmielając i nieraz przyprawiając o dreszcze,
zwłaszcza kiedy mówiła o rzeczach, które wiązały się z posiadanymi
przez nią zdolnościami. Chociaż Elena zdawała sobie sprawę z tego, że to
niemożliwe, w chwili, w której wampirzyca zwracała się bezpośrednio
do niej, czuła się niemalże tak, jakby Beau wiedziała – o Rafaelu, o sekretach…
O wszystkim. To nie miało sensu, jednak skutecznie wytrąciło dziewczynę z równowagi,
sprawiając, że zaczęła w niemalże paniczny sposób szukać możliwości zmiany
tematu. Ostatecznie padło na Damiena, z kolei od tamtej chwili wszystko
potoczyło się błyskawicznie i już właściwie nie miała sposobności do tego,
żeby się wycofać.
Trawnik za domem wydawał się wystarczająco
rozległy, by swobodnie mogli urządzić nawet pokaz walki wręcz, chociaż na to
zdecydowanie nie miała ochoty się porywać. Nie miała wątpliwości co do tego, że
Licavoli zawsze starannie szkolili swoje dzieci, więc prędzej doprowadziłaby do
sytuacji, w której Damien musiałby po wszystkim ją składać, aniżeli dał
szansę na ewentualną wygraną. Podejrzewała, że wybór szermierki wcale nie jest
lepszą alternatywą, tym bardziej, że niejednokrotnie słyszała o tym, że
floret w rękach jej zwykle spokojnego kuzyna zamieniał się w śmiertelną
broń. Do tej pory nie miała okazji się o tym przekonać, więc rwanie się do
walki jawiło się jako jeszcze bardziej nieprzemyślane, aniżeli początkowo
sądziła.
Spróbowała się rozluźnić, jakby od niechcenia
stając w miejscu, które wydało jej się najodpowiedniejsze. Spojrzała na
dom, udając, że nie dostrzega pojawienia się pozostałych. Nie chciała słuchać
wymówek, zwłaszcza ze strony rodziców, tym bardziej, że jakoś nie miała złudzeń
co do tego, czy byli zadowoleni. Liczyła się ze wszystkim, również z dłuższą
pogadanką, zupełnie jakby znowu była małą dziewczynką. Od zawsze doprowadzała
wszystkich wokół do szału, niepokorna i wygadana – wręcz bezczelna,
czego również była świadoma. Cóż, zwłaszcza Rafael dał jej to do zrozumienia,
wielokrotnie zwracając uwagę na to, że mogłaby być płytą egoistką; Damien
najpewniej myślał dokładnie to samo, więc nie zamierzała wyprowadzać go z błędu.
– Elena, daj spokój – usłyszała spięty
głos ojca. Nawet na niego nie spojrzała, zbytnio zdeterminowana, by ryzykować,
że komukolwiek uda się przekonać ją do tego, żeby odpuściła.
– Wiem, co robię – oznajmiła z przekonaniem,
którego wcale nie czuła.
Gdyby to faktycznie było takie proste, mogłaby
się rozluźnić. Im dłużej wahała się nad tym zastanawiała, tym więcej
wątpliwości miała, dlatego ostatecznie spróbowała odrzucić od siebie wszelakie
wątpliwości. To Damien. Mimo wszystko jest miły, więc… Nie zamordowałby
cię nawet wtedy, gdybyś jakimś cudem sprzątnęła mu sprzed nosa najnowszą
encyklopedię, pomyślała mimochodem. Przynajmniej miała nadzieję na to, że
tak właśnie będzie.
– Nie wierzę w to, co widzę –
usłyszała głos Elizabeth i mimo wszystko udało jej się uśmiechnąć.
Zauważyła przyjaciółkę w niewielkim
oddaleniu od całego towarzystwa, jakby bez Damiena sama nie miała pewności,
gdzie powinna się podziać. Z uwaga obserwowała przyjaciółkę, a jej
twarz nie wyrażała niczego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo Elena znała
ją zbyt dobrze, żeby się nabrać. Dzięki temu bez trudu zorientowała się, że Liz
jest równie zdezorientowana, co i na swój sposób rozbawiona.
– Och, przypatrzy się dobrze – rzuciła pogodnym
tonem. – Twój chłopak dobrze wywija floretem… I to chyba jedyny moment, w którym
radzi sobie z długimi przedmiotami – dodała, nie mogąc
się powstrzymać.
Zauważyła, że Elizabeth się zarumieniła, ale
nie skomentowała tego nawet słowem – i to nie tylko dlatego, że nie były
same. W normalnym wypadku najpewniej jednak doczekałaby się jakiejś uwagi,
zwłaszcza ze strony rodziców, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca,
tym bardziej, że w końcu pojawił się Damien. Aż się wzdrygnęła, kiedy
chłopak zmaterializował się tuż przed nią, już na wstępie wyciągając w jej
stronę zwrócony ostrzem ku dołowi floret.
– Trzyma się za tę mniej ostrą część, tak z gwoli
ścisłości – rzucił wręcz przesadnie uprzejmym tonem.
Och, tak, zdecydowanie miał ją za idiotkę.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła – mruknęła w odpowiedzi,
zdecydowanym ruchem ujmując rękojeść. Jeszcze kilka tygodni wcześniej byłaby
przerażona, a jednak w tamtej chwili poczuła przede wszystkim dziką
satysfakcję na samą myśl o czekającej ich walce. – Więc jak? Do momentu
pierwszej utraty broni? – zasugerowała, a Damien rzucił jej pobłażliwe
spojrzenie.
– To byłoby zbyt proste – oznajmił, a w
Elenie mimo wszystko aż się zagotowało. Drażnił ją, co zresztą było do
przewidzenia, ale zaczynała mieć tego dość. – Do pierwszej śmiertelnej rany –
wyjaśnił, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Walczymy na poważnie? – zapytała w oszołomieniu,
nie będąc w stanie wyobrazić sobie tego, że miałby ją skrzywdzić.
Damien spojrzał na nią w sposób sugerujący,
że poważnie zaczynał dochodzić do wniosku, iż myślnie ją przerasta.
– Elena, przyjrzyj się – doradził, dla
podkreślenia swoich słów unosząc broń. – Końce są zaokrąglone. Mam na myśli
czystą symulację – wyjaśnił usłużnym tonem. – Gdybym teraz wycelował w gardło,
wynik byłby raczej prosty do przewidzenia.
Super!
Pogadajmy sobie o tym, co by było, gdybyś poderżnął mi gardło!, zadrwiła w myślach, ale powstrzymała się
od komentarza. Teoretycznie wyglądało to tak, jak wszystkie walki, które
stoczyła z Rafaelem; w chwilach, w których demon dochodził do
wniosku, że prawdziwy przeciwnik ostatecznie rozniósłby ją na kawałeczki,
ostatecznie przerywał, uznając jej porażkę.
Sztywno skinęła głową, po czym cofnęła się o krok,
za wszelką cenę próbując skoncentrować na każdym kolejnym ruchu. Czuła się
bardziej zdeterminowana niż kiedykolwiek wcześniej, mając ochotę pokazać Rafie
to, że jednak wcale nie była taka beznadziejna. W przypadku Damiena to
było coś więcej, tym bardziej, że w grę wchodziła urażona duma – coś, co
przejawiał również jej kuzyn, przez co czekający ich pojedynek wydał się Elenie
jeszcze bardziej istotną kwestią. To, że mieli publikę, również nie poprawiało
dziewczynie nastroju, nawet pomimo świadomości tego, że wcale nie była aż tak
bezbronna, jak wszystkim mogłoby się wydawać.
Ewentualnie
właśnie to widziała Beau – to, że mój własny kuzyn przetrzepie mi tyłek i wtedy
faktycznie będę cierpiała. Takie upokorzenie na pewno można uznać za bolesne, pomyślała z przekąsem, jednak i to
nie wystarczało. Jeśli miała być ze sobą szczera, nawet taka perspektywa wydała
się jej lepsza od tego, co pewnie tak naprawdę miało nadejść – czymkolwiek by
nie było.
Wyprostowała się, koncentrując się na stojącym tuż
przed nią chłopaku. Ręka nawet jej nie zadrżała, kiedy spróbowała przybrać
wyuczoną już pozycję, która – o ile dobrze zapamiętała – była właściwa na
rozpoczęcie.
– Możecie zaczynać – oznajmiła Isabeau, która
najwyraźniej postanowiła wziąć na siebie odpowiedzialność kontrolowania całego
przedsięwzięcia.
Od tamtej chwili wszystko potoczyło się
błyskawicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz