Elena
Nie miała pojęcia, co powinna
zrobić. Wpatrywała się w Liz, walcząc z sobą samą i irracjonalnym
pragnieniem, żeby powiedzieć jej prawdę. Oszalałam, pomyślała mimochodem,
ale pomimo tej świadomości, wciąż wszystko rwało się w niej do tego, żeby
opowiedzieć wszystko – o Rafaelu, Isobel i problemach, w które bezwiednie
się wpakowała. Przed sobą miała najlepszą przyjaciółkę, którą nade wszystko
pragnęła odzyskać i która już i tak była przez nią zbyt wiele razy
raniona. Musiała w końcu to zmienić, zwłaszcza teraz, kiedy wydarzyło się
aż tyle rzeczy, ale…
Problem polegał na tym, że w każdej chwili mogła
pogorszyć sytuację. To była czysta głupota, a wciąganie Liz w świat
demonów, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Nie miała pojęcia, jak mógłby
zareagować Rafa, nie wspominając o tym, że stojąca przed nią dziewczyna
już raz omal nie zginęła przez sługę wampirzej królowej. Nie pamiętała tego,
Elena jednak zdawała sobie sprawę z tego, że istniała duża szansa na to,
że się zorientuje, a to zdecydowanie nie byłoby dobre. To, że Elizabeth
była teraz dziewczyną Damiena, również wszystko komplikowało.
– Więc? – Liz wsparła obie dłonie na biodrach, po czym
nachyliła się ku niej. – Co takiego znowu jest ważniejsze ode mnie? Co
jest ważniejsze od naszej przyjaźni, skoro znowu próbujesz mnie
okłamywać? – zapytała cicho, pozornie obojętnym tonem, ale Elena zdołał
wyczuć gorycz w słowach przyjaciółki.
– To nie tak – stwierdziła krótko.
Nie przekonała jej tym, co zresztą było do przewidzenia.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, po czym niespokojnie rozejrzała się
dookoła, coraz bardziej podenerwowana nie tylko sytuacją, ale przede wszystkim
narastającą z każdą kolejną sekundą presją. Wiedziała, że Rafael jest
gdzieś w pobliżu, najpewniej uważnie przysłuchując się ich wymianie zdań.
Podejrzewała również, że byłby wściekły, gdyby tak po prostu powiedziała
prawdę, zwłaszcza po tym, jak już wtajemniczyła Aldero, Lawrence'a i Sage'a.
Nie sądziła, że jakiekolwiek tajemnice mogą być aż tak uciążliwe, prawda jednak
była taka, że każde kolejne kłamstwo sprawiało, że czuła się coraz
gorzej – zwłaszcza teraz, kiedy mimo wszystko zaczynała mieć wątpliwości
względem tego, ile tak naprawdę zostało jej czasu.
W pamięci wciąż miała wszystkie obietnice i kojące słowa
Rafaela, ale to mimo wszystko nie wystarczało – nie w takim stopniu,
jak mogłaby tego oczekiwać. Jakaś jej cząstka odczuwała czyste przerażenie,
którego w żaden sposób nie potrafiła zwalczyć i które w ostatnim
czasie towarzyszyło jej przez cały czas. Obserwowała swoich bliskich i miała
do siebie pretensje o to, że mogłaby trzymać ich na dystans, nawet pomimo
tego, że robiła to na własne życzenie. Czasami miała ochotę po prostu wpaść
mamie w ramiona, zupełnie jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie,
chociaż dobrze wiedziała, że tak nie było. Zawsze zachowywała się inaczej,
wyniosła i w większości przypadków obojętna względem tych, którzy ją
kochali, co bynajmniej nie znaczyło, że nie darzyła ich żadnymi uczuciami.
Wręcz przeciwnie – kochała, chociaż w pełni zrozumiała to dopiero
teraz.
Zrobiłam dość błędów… W zasadzie robię je ciągle,
również teraz, pomyślała gorączkowo, po czym zamrugała, co najmniej
zaskoczona pieczeniem pod powiekami. Kiedyś płacz byłby dla niej czymś nie do
pomyślenia, a jednak w ostatnim czasie chwile słabości wydawały jej
się czymś równie naturalnym, co i to, że mogłaby dbać o bezpieczeństwo
kogokolwiek innego, prócz siebie samej.
Chociaż usiłowała ze sobą walczyć, Liz musiała zorientować
się, że coś jest nie tak, bo wyraz jej twarzy znacząco się zmienił. Było coś łagodnego
w spojrzeniu, którym obdarowała przyjaciółkę, nie wspominając o tym,
że w następnej sekundzie tak po prostu podeszła bliżej, żeby móc położyć
obie dłonie na ramionach Eleny. Dziewczyna zmusiła się do tego, żeby spojrzeć
Elizabeth w oczy, w głowie wciąż szukając odpowiednich słów –
jakiegokolwiek wyjaśnienia, które umożliwiłoby jej uniknięcie tematu bez ryzyka
kłótni – wszystko jednak wskazywało na to, że to nie będzie możliwe.
To ma być cena bezpieczeństwa? To, że jednak stracę
przyjaciółkę…?
– Co się dzieje, Eleno? – zapytała cicho Liz. Jej ciemne
oczy błyszczały intensywnie, zdradzając nie tyle gniew, co narastającą z każdą
kolejną sekundą determinację. – Może i żadna z nas nie była sobą
w ostatnim czasie, ale wciąż dobrze cię znam. I wiem, że coś jest na
rzeczy.
– Nie masz powodu, żeby się przejmować – przerwała jej,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to żaden argument. – Pewne
sprawy są… skomplikowane. I dotyczą tylko mnie.
– Tak? – Przez twarz dziewczyny przemknął cień. – I nie
ma w tym miejsca dla twojej rodziny… Albo dla mnie?
Coś ścisnęło ją w gardle, ale tym razem nie pozwoliła
sobie na płacz. Przełknęła z trudem, po czym energicznie pokręciła głową.
– Niektóre rzeczy… Czasami chciałoby się o czymś
powiedzieć, ale to niebezpieczne dla tych, których kochasz – powiedziała w końcu.
Wiedziała, że ryzykuje, ale nie miała innego wyboru. Chciała przynajmniej
spróbować zatrzymać przy sobie Liz, nie chcąc ryzykować, że ta ostatecznie się
od niej odwróci. – Rozumiesz mnie? Właśnie znalazłam się w takiej
sytuacji.
Przez kilka sekund panowała nieprzenikniona wręcz cisza,
podczas której Elizabeth już tylko patrzyła się na nią, wydając się nad czymś
intensywnie myśleć. Wciąż trzymała obie dłonie na ramionach przyjaciółki,
ściskając je w sposób, który człowiekowi pewnie sprawiłby ból, ale Elenie
nie wydał się w nawet najmniejszym stopniu uciążliwi. Mimowolnie pomyślała
o tym, że Liz za moment straci cierpliwość, powie coś przykrego i jednak
ją zostawi, to jednak nie miało miejsca; kolejne sekundy miały w ciszy i to
wydało się Cullenównie nawet gorzej, niż gdyby jej rozmówczyni jednak się
uniosła.
– O Boże… – Elizabeth zamilkła, po czym spuściła
wzrok. Znowu zamilkła, tym razem tylko na krótką chwilę, ale konieczność
czekania i tak okazała się prawdziwym koszmarem. – Wizja Isabeau cię
nie zaskoczyła, prawda? – zapytała cicho, a Elena cicho jęknęła.
– Zaskoczyła – sprostowała i zawahała się na
moment. – Jestem przerażona, chociaż… Miałam podstawy, by brać pod uwagę
to, że ktoś może zechcieć mnie skrzywdzić – przyznała w końcu.
Tym razem Liz gwałtownie pobladła, wyraźnie przerażona. W pośpiechu
cofnęła się o krok, nagle zaczynając niespokojnie krążyć i najwyraźniej
mając problem z tym, żeby ustać w miejscu.
– To jest… Rany, Elena… – Zatrzymała się, po czym
niespokojnie spojrzała na przyjaciółka. – To ma związek z tym, co mi
mówiłaś? Z tym dziwnym facetem, który tak dziwnie się na ciebie patrzył
i…?
– Absolutnie nie! – przerwała jej, unosząc się, zanim
zdążyła ugryźć się w język.
Oczy Elizabeth rozszerzyły się nieznacznie, zdradzając
narastający z każdą kolejną sekundą niepokój. Jestem
idiotką, pomyślała, wciąż przypatrując się przyjaciółce i bezskutecznie
próbując wyrównać oddech. Wiedziała, że popełniła błąd, tak po prostu dając
upust narastających w niej już od dłuższego czasu emocjom, ale nic nie
była w stanie na to poradzić. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego,
jak bardzo była podenerwowana, póki Liz nie zaczęła tak wrażliwego tematu. Co
więcej, zdążyła zapomnieć o tym, jak silna była jej relacja z przyjaciółką,
dopóki po raz kolejny nie stanęła przed możliwością jej utraty.
Zadrżała mimowolnie, ogarnięta niejasnym uczuciem chłodu,
bynajmniej niezwiązanego z temperaturą i tym, że obie znajdowały się w samym
środku lasu. Niczego już nie była pewna, może poza tym, że nade wszystko
pragnęła wpaść Elizabeth w ramiona i raz jeszcze mocno ją uściskać.
Tęskniła za nią, pragnąc nadrobić cały utracony czas. Ba! Chciała to samo
zrobić w związku z rodziną, chociaż nie miała pojęcia, w jaki
sposób miałaby tego dokonać. Czuła, że traci czas – że kolejne sekundy
uciekają jej między palcami, zabierając sobie możliwości przebywania z osobami,
które były dla niej ważne, a które już wkrótce mogła opuścić.
To się nie stanie… Rafael jest pewien, że to się nie
stanie, ale…
Stanowczo odrzuciła od siebie tę i jej podobne myśli. Od
tamtej chwili już właściwie nie nad niczym się nie zastanawiała, zachowując się
tak, jakby trwała w transie i właściwie bezwiednie podejmując kolejne
decyzje.
– Ten mężczyzna… Pewnie mi nie uwierzysz, ale tak naprawdę
okazał się moim wybawieniem. Najlepszym, co mogło spotkać mnie w życiu –
oznajmiła pod wpływem impulsu, obojętna na to, że Rafael był w stanie ją
usłyszeć. Wręcz chciała, żeby to zrobił. – Gdyby nie on, wizja Isabeau
byłaby zbędna.
Liz spojrzała na nią z niedowierzaniem, coraz bardziej
zdezorientowana i pełna niepokoju. Drgnęła, być może wyczuwając zmianę w tonie
i zachowaniu przyjaciółki, i zarazem utwierdzając się w przekonaniu,
że jednak ma szansę poznać prawdę. Elena nie miała pewności, czy poprawnie
interpretowała emocje dziewczyny, ale odniosła wrażenie, że Elizabeth mimo
wszystko się waha, być może wciąż niegotowa na to, by po problemach z bratem
i stratą najbliższych, mierzyć się z kolejnymi komplikacjami – i to
nawet pomimo tego, że mogłyby dotyczyć jej przyjaciółki. Cóż, niezależnie od
wszystkiego, nie potrafiła mieć o to pretensji.
– Powiedz mi – poprosiła w końcu.
Elena otworzyła usta, zamierzając zaprotestować, ale z jej
gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Zacisnęła usta, wciąż walcząc ze sobą i własnymi
pragnieniami, aż nazbyt świadoma tego, że w jej przypadku zdrowy rozsądek
powoli przegrywa. To nie był dobry pomysł, ale…
– To nie jest bezpieczne – spróbowała raz
jeszcze. – Nie mogłabyś nikomu powiedzieć.
Liz zdecydowanie spojrzała jej w oczy.
– Wątpisz we mnie?
Pokręciła głową. Czuła się coraz bardziej zdezorientowana,
poza tym była gotowa przysiąc, że właśnie popełnia jeden z największych
błędów w życiu – i to bynajmniej nie dlatego, że mogłaby nie
wierzyć Liz. Och, zdecydowanie jej ufała, co zresztą było powodem, dla którego
nade wszystko chciała przyjaciółkę chronić.
– Nawet Damienowi – oznajmiła, jak gdyby nigdy nic
podejmując wcześniejszy temat.
O dziwo, Elizabeth nawet się nie zawahała.
– Przysięgam.
Elena wypuściła powietrze ze świstem, co najmniej
oszołomiona. Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie tę rozmowę,
nie wspominając o tym, że teraz już niejako nie miała wyboru, jeśli
chodziło o rozmowę, a zwłaszcza powiedzenie prawdy. Rafa
mnie zabije…, przeszło jej przez myśl, ale zdecydowała się zachować to dla
siebie, raz po raz powtarzając sobie, że to ma sens – jakkolwiek
skomplikowany i trudny do zauważenia.
– W porządku. – Cofnęła się o krok. – Ja…
Po prostu mi zaufaj, okej? Czegokolwiek byś nie zobaczyła, wiem, co robię…
Chyba – dodała, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że nie zabrzmiało
to najlepiej.
Sądząc po wyrazie twarzy Liz, sama również nie była
zachwycona taką formą pocieszenia. Elena zdawała sobie sprawę z tego, że
najpewniej właśnie się pogrąża, ale nie miała innego wyboru. Co więcej, sama
nie była pewna, jak najlepiej byłoby poprowadzić rozmowę, która…
– Ehm… Elena? – Elizabeth nagle zesztywniała, spinając
się i prostując niczym struna. Wzrok wbiła w bliżej nieokreślony
punkt gdzieś za plecami przyjaciółki; krew odpłynęła dziewczynie z twarzy,
czyniąc jeszcze bledszą niż dotychczas, chociaż to wydawało się
niemożliwe. – Kto…?
Odwróciła się pośpiesznie, wytrącona z równowagi i przygotowanie
dosłownie na wszystko – łącznie z widokiem Huntera albo polującego na
Liz Jasona. Tym większym szokiem było dla niej to, że Rafael tak po prostu
postanowił się ujawnić, spokojnie stojąc pomiędzy drzewa i wciąż uważnie
je obserwując. „Chciałaś, to masz” – wydawało się komunikować jego
spojrzenie, kiedy w końcu zdecydowała się na to, żeby zajrzeć mu w oczy.
Wyglądał na spokojnego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo Elena znalazła go
na tyle dobrze, by zorientować się, że nieszczególnie zachwycał się obrotem
spraw.
Elizabeth jęknęła, po czym gwałtownie cofnęła się o krok.
Jej dłoń powędrowała na brzuch, oczy zaś rozszerzyły się do granic możliwości,
koncentrując na parze czarnych, rozłożystych skrzydeł. Sam widok mężczyzny
musiał być oszołamiający, zwłaszcza przez wzgląd na jego nienaturalne wręcz
piękno. Elena dobrze pamiętała, jakie emocje wzbudzał w niej na samym
początku, zanim przywykła do przebywania w jego towarzystwie, jednak
reakcja Liz musiała być związana z czymś o wiele poważniejszym,
aniżeli tylko zaskoczeniem.
Hunter, uświadomiła sobie. Damien
ją uratował, ale…
– Rafa jest ze mną – powiedziała na wydechu, chcąc jak
najszybciej zapanować nad sytuacją. – To znaczy… o nim ci mówiłam.
Obiecałaś mi coś, Liz – przypomniała, ta jednak zdołała wyłącznie pokręcić
z niedowierzaniem głową.
– Ale on jest…
– Nie on cię wtedy zaatakował – powiedziała z naciskiem,
przesuwając się w taki sposób, żeby stanąć pomiędzy przyjaciółką a serafinem. –
To dłuższa historia, w porządku?
Odpowiedziało jej milczenie, jednoznacznie świadczące o tym,
że kwestia „porządku” pozostawała dość problematyczna. Elena wiedziała, że
sprawy nie będą aż tak proste, jak mogłoby się wydawać, ale i tak poczuła
się z tego powodu źle. Próbowała zebrać myśli i zareagować w jakikolwiek,
choćby względnie sensowny sposób, ale nie miała pojęcia, co powinna zrobić albo
powiedzieć. W głowie miała pustkę, a panika, której doszukała się w spojrzeniu
przyjaciółki, jedynie pogorszyła sytuację.
Wyczuła ruch za plecami i już nie miała wątpliwości co
do tego, że Rafael zmaterializował się tuż za nią. Jego dłonie wylądowały na
jej biodrach, co zresztą nie umknęło uwadze Liz, bo ta zrobiła taki ruch, jakby
jednak rozważała to, żeby zacząć wołać o pomoc.
– Więc to przez nią omal nie oberwałem w twarz? –
zapytał cicho Rafa, uważnie przypatrując się jedynej, obecnej w pobliżu
śmiertelniczce. – Jak widzę, masz wszystko pod kontrolą, lilan –
dodał z przekąsem, ale puściła wszelakie złośliwości mimo uszu.
– Jest przy tobie bezpieczna, tak? – zapytała w zamian. –
Powiedz jej. To znaczy…
Demon drgnął; chociaż nie widziała jego twarzy, była niemalże
całkowicie pewna tego, że się skrzywił.
– Tak długo, jak będzie trzymała język za zębami –
zgodził się, ale wyczuła, że taki układ niekoniecznie go satysfakcjonował. Cóż,
mogła się tego spodziewać.
Zignorowała słowa nieśmiertelnego, skoncentrowana przede
wszystkim na Liz. Dziewczyna zamarła, raz po raz chwytając powietrze w niemalże
spazmatyczny, zdradzający czysty przerażenie sposób. Elena westchnęła cicho,
sama niepewna tego, jak powinna wpłynąć na przyjaciółkę, zwłaszcza teraz, kiedy
zdecydowała się zaryzykować aż do tego stopnia i wszystko jej wytłumaczyć.
– Liz…
Dziewczyna wzdrygnęła się, po czym w końcu poruszyła,
jakby nagle wyrwana z transu.
– O czym ty, do cholery, mówisz? – wyrzuciła z siebie
na wydechu. Nerwowo przeczesała włosy palcami, chyba nawet nie zdając sobie
sprawy z tego, co robi, bo jej ruchy były niespójne i bardzo
niezgrabne. – Dużo rozmawiałam z Damienem i… Boże… Rafa? – powtórzyła z niedowierzaniem,
zupełnie jakby para czarnych skrzydeł i jakiekolwiek zdrobnienie nie szły
ze sobą w parze.
– Tylko ona
tak na mnie mówi – poprawił usłużnie. – Ustalmy to sobie na początku.
Sądząc po
wyrazie twarzy dziewczyny, sposób zwracania się do serafina wydał jej się
najmniej istotny.
Elena
zaklęła w duchu, po czym zmusiła się do tego, żeby oswobodzić się z uścisku
demona. Zrobiła zdecydowany krok ku przyjaciółce, ta jednak nie wyglądała na
chętną na to, żeby ze spokojem prowadzić jakąkolwiek rozmowę.
– To nie ma
sensu – wyszeptała. – Nie ma sensu…
– Gdyby nie
on, byłabym martwa – przypomniała Elena. – Wiem, że to może wydawać się trudne,
ale…
– Damien
powiedział mi, że oni są niebezpieczni – oznajmiła Elizabeth, całkowicie
ignorując wypowiedziane przez dziewczynę słowa. – A teraz możesz umrzeć,
przynajmniej zgodnie z wizją Isabeau. Co…?
– Mogę
umrzeć, bo ktoś inny chce mojej śmierci – przerwała, siląc się na cierpliwość.
– Proszę, możemy w końcu porozmawiać? Próbuję ci wszystko wytłumaczyć.
Drażniło ją
to, jaki obrót przybrały sprawy, chociaż mogła się tego spodziewać. Obejrzała
się przez ramię, spoglądając w wyrzutem na Rafaela i mimowolnie
zastanawiając się nad tym, czy specjalnie pojawił się tak szybko, nie dając jej
nawet okazji na to, żeby przygotować Liz do ewentualnego spotkania. Jasne, była
mu wdzięczna za to, że w ten sposób niejako zaakceptował jej decyzję o wtajemniczeniu
przyjaciółki, ale to zdecydowanie nie powinno było wyglądać w ten sposób.
Próbowała zapanować nad sytuacją, ale jak na razie wszystko wydawało się być
nie tak, plątając się i niosąc ze sobą ni mniej, ni więcej, ale przede
wszystkim chaos.
Chciała coś
powiedzieć, ale sama nie była pewna od czego powinna zacząć, dlatego
zdecydowała się na milczenie. Obserwowała Elizabeth, kiedy ta znowu zaczęła
nerwowo krążyć, być może w ten sposób będąc w stanie łatwiej przyswoić
sobie niektóre informacje. Wciąż sprawiała wrażenie podenerwowanej, jednak już
nie do tego stopnia, by wyglądać na chętną do krzyku albo zaalarmowania
kogokolwiek, zwłaszcza Damiena. W przypadku Aldero wciąż miała dość
argumentów do tego, żeby przekonać chłopaka do milczenia, ale to zdecydowanie
nie wchodziłoby w grę, gdyby za perspektywę miała rozmowę z Licavolim.
Nie miała
pewności, kiedy tak naprawdę Liz zatrzymała się, by z jękiem oprzeć się o drzewo.
Drżała niekontrolowanie, co stało się aż nadto wyraźne zwłaszcza w chwili,
w której osunęła się do pozycji siedzące. Twarz na krótką chwilę ukryła w dłoniach,
nie po raz pierwszy wyglądając na kogoś niebezpiecznie bliskiego ataku paniki.
– Liz?
Nie
doczekała się odpowiedzi, więc podeszła bliżej. Rafael nie zaprotestował, o wiele
spokojniejszy niż podczas jej rozmowy z Lawrence’m czy Aldero, być może
dlatego, że ludzka przyjaciółka nie stanowiła dla kogoś nieśmiertelnego żadnego
zagrożenia. Jakież to miłe, że
przynajmniej pod tym względem mi ufasz, zadrwiła w duchu, zdecydowała
się jednak zachować tę uwagę dla siebie. W zamian osunęła się na kolana
tuż naprzeciwko Elizabeth, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie uwagę
zaniepokojonej dziewczyny.
– Podejrzewam,
co takiego powiedział ci Damien, ale to bardziej skomplikowane – powiedziała,
ostrożnie dobierając słowa. – Demony są niebezpieczne, nawet bardzo, ale…
–
Niebezpieczne? – powtórzyła z niedowierzaniem Liz. Już sam fakt tego, że
zdobyła się na wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa, stanowiło swego rodzaju postęp.
– Przez jednego omal nie umarłam. Ja… teraz pamiętam i… – Elizabeth urwała, po
czym energicznie potarła dłońmi skronie. – Pamiętam… – wyszeptała raz jeszcze.
Elena dyskretnie
zacisnęła dłonie w pięści. Już od dawna miała ochotę zabić Huntera za to,
że w ogóle ważył się tknąć jej przyjaciółkę, zaś w tamtej chwili
uczucie to powróciło ze zdwojoną siłą.
– Rafael
nie miał z tym związku – oznajmiła z naciskiem. – Jego brat się
zbuntował, ale… Liz, tak naprawdę wcale nie chodziło o ciebie, ale o mnie
– przyznała, chociaż wcale nie była pewna, czy to dobry pomysł. – To wszystko
od samego początku miało związek z… moją śmiercią.
Dyskretnie
spojrzała na Rafę, ten jednak z uporem milczał, najwyraźniej nie
zamierzając się wytrącać. Dziękuję
pięknie, od razu wiem, co powinnam zrobić!, jęknęła w duchu, nie
kryjąc rozdrażnienia. Jasne, sam pomysł wtajemniczenia Liz wyszedł od niej i właściwie
nie dała demonowi wyboru, ale to jeszcze nie znaczyło, że nie oczekiwała
wsparcia. Nie żeby od razu zakładała, że serafin miał w sobie dość
delikatności, by porozmawiać z wystraszoną dziewczyną, niemniej gdyby w ogóle
zechciał ułatwić jej zadanie i powiedział cokolwiek sensownego…
Problem polegał
na tym, że po raz kolejny musiała radzić sobie sama. Chociaż tłumaczenie
ostatnich wydarzeń nie stanowiło niczego nowego, a ona powoli nabierała w tym
wprawy, wcale nie poczuła się dzięki tej świadomości lepiej.
– Powiem ci
wszystko, tak jak obiecałam – powiedziała w końcu, decydując się nie
rozwodzić nad tym, czy Elizabeth w ogóle czuła się gotowa na to, żeby
wysłuchać jej do końca. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne wahanie, bo to
jedynie pogorszyłoby sytuację. – Tylko proszę, nie znienawidź mnie za to… Tym
bardziej, że w tej historii w pewnym sensie jest również twój brat –
dodała; to, że niejako miała związek z tym, co ostatecznie spotkało
rodzinę jej przyjaciółki i ją samą, wydawało się najgorsze.
Nie
zastanawiając się dłużej nad tym czy to, co robi, ma sens, zaczęła mówić.
Cześć! :3
OdpowiedzUsuńWreszcie zabrałam się w sobie, żeby przeczytać rozdziały, które miałam zaległe. Już żadnych obietnic nie składam, że będę ciągle. Znasz mnie i gdybym nie zniknęła na jakiś czas to chyba nie byłabym sobą. Aczkolwiek postaram się już takich zaległości nie mieć co teraz.^^
Pewnie nawet jakbym chciała to nie byłabym w stanie skomentować każdego rozdziału po kolei. Chyba, że bym pisała pod każdym komentarz.
Nie spodziewałam się tego, że Joyce postanowi zmienić coś w swoim wyglądzie. Avril wygląda ślicznie z pasemkami, więc i bohaterka również. Poza tym uważam, że taka zmiana dobrze kobiecie robi.
Nowa fryzura = nowe życie.
Czy jakoś tak to się mówiło. Zresztą nie ważne. Dallasowi też się podobają, a to teraz chyba jego opinia dla dziewczyny jest ważna. ;> Fajny był pomysł z tym, że zabrał ją z ośrodka. Nie dziwię się, że dziewczynie było głupio, kiedy się spytał o krew. To w końcu jest coś intymnego, coś pomiędzy dwójka ludzi, którzy darzą się głębokim uczuciem. Ale chłopak miał prawo nie wiedzieć. Poza tym chyba nie miał na myśli takich uczuć, kiedy chciał jej dać swoją krew. A jedynie tu chodziło o to, aby ona sama lepiej się poczuła. ^^
Co prawda wyjście nie okazało się być całkiem udane. Naprawdę mi szkoda w tym momencie Joyce. Podejrzewałam, że ta dziewczyna nie może być normalna i się nie myliłam. A dzieciaki potrafią być naprawdę wredne, a te z knajpki już w szczególności. ;-;
I ten pocałunek. A raczej pocałunki. *.* Oni są naprawdę uroczy. I myślę, że można mu wybaczyć tamten pocałunek na korytarzu, kiedy próbował ich uchronić przed Julie. To było w ramach ochrony. A ten przed knajpką. Awww^^ Dallas jest naprawdę fajny.
Przecież pieski są fajne, one się tylko bawić chciały. Nie rozumiem czemu tak przed nimi uciekają. W końcu na pewno tu chodziło tylko o to, żeby je pogłaskali. Wcale nie chciały ich rozszarpać. Na pewno nie:D
Znam ból Eleny. Mnie nawet do auta nie chcą wpuścić na miejsce kierowcy, a ciągle mi gadają, że mam robić prawo jazdy. Z tym, że citroen, a lexus to zupełnie inna bajka, tego drugiego byłoby szkoda, jakby się rozbił. Ale no ja nigdy lexusem jeździć pewnie nie będę. Naprawdę, ja się zadowoleni Range Roverem *~*
Lawrence będzie na Sage wściekły, ale kto by się tam przejmował? Miny Eleny i Rafy musiały być bezcenne, kiedy powiedział "jego kochanie". Zresztą kto nie byłby takim czymś zaskoczony?;D
Tęskniłam za wątkiem w Mieście Nocy.
A ja mam teraz wrażenie, że zamiast Beau jest tak ta wywłoka, po prostu mi ciężko uwierzyć, że to kolejny być ona. A Tobie nie można ufać, bo lubisz się z nami bawić. Człowiek myśli, że to ta postać, a potem się okazuje, że to jednak ktoś inny. XD
Ja pierdolę, mowilam! XDDDD No po prostu wiedziałam! Ta wywłoka wróciła i znowu robi rozpierdol. *musisz mi wybaczyć przekleństwa*. Czy ona nie może sobie znaleźć własnego życia tylko się wpieprzać w cudze? Swoją szansę na to, aby mieć Dimitra przegapiła już dawno. Niech smakuje rzeczy i wypierdziela, żeby już nie powiedzieć gorszego słowa! XD
Teraz jeszcze bardziej nie wiem co powinnam o tym wszystkim sądzić. T-T To wszystko zaczyna się robić jeszcze bardziej skomplikowane. Isabella straciła przytomność, widziała coś oczami Eleny, przyszłość, prawda? I to na pewno nie będzie nic przyjemnego, zwłaszcza, że z każdym rozdziałem zbliżamy się do końca. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej niezbyt... Cieszy, bo oczywiście kolejna księga będzie, a nie cieszy, no a) bliżej co końca całości i b) samo zakończenie. Ale pewnie i tak wydarzy się coś jeszcze, czego mi nie mówiłaś. Jakieś wielkie bum. Tym bardziej nie mogę się tego też doczekać, bo będzie więcej akcji. :D Jakby teraz było jej mało xd
Allgera i Marco przyjechali do Seattle. I wiedziałam, że Gabriel nie będzie zbyt ucieszy z faktu, że jego ciotka jest w ciąży, aczkolwiek jego reakcje wyobrażałam sobie znaczne inaczej. Jednak wiadomo - chłopak nie jest już dzieckiem, a dorosłym mężczyzna, więc też wie jak się zachować.
UsuńJa się tam wcale Marco nie dziwię, że on nie chce Rufusa. W końcu facet jest nieprzewidywalny, aczkolwiek wiem, że nie zrobiłby krzywdy dziecku, prawda? A już na pewno nie dziecku Allegry. Zresztą wszyscy chyba by go za to zabili i nawet jego małżonka by go nie uratowała. Ale no niestety tej okazji, żeby przyjść poród mieć nie będzie ;_;
You are such a bad person. Musiałam Ci to powiedzieć, ale sama nie jestem lepsza. :p
O ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę ;______; Dobra, będę szczera - przez ten cały czas byłam pewna, że to wina Claudii, że Allegra... no, poroni. Pewnie źle zrozumiałam jak mi o tym pisałaś, ale zdecydowanie bardziej wolę wersję z Claudia niż z Isabeau. ;-; Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jakie to musi być ciężkie dla wampirzycy, ale no kurwa ;-; Napisanie tego rozdziału na pewno było wyzwaniem. Ja nawet nie wiem jak powinnam to skomentować. Nie jest źle, znaczy... ugh, pod względem tego co się dzieje jest źle, ale pod względem tego jak jest napisane jest bardzo dobrze. Bez powodu do obaw, ja nie ugryzę, a i tak zrobię coś chyba gorszego. Zamykam się. ;-;
Miałam sobie dzisiaj darować zarówno czytanie jak i komentowanie, bo zupełnie nie kontaktuję, cały dzień przespałam i boję się, że coś może mi się popieprzyć, ale też nie chcę tego odkładać na kolejny dzień. Nie chciałabym, żeby znowu się zrobiły takie zaległości. ^^
Może na razie skupię się na Joyce i tym co się dzieje w ośrodku, dopóki pamiętam. Od samego początku miałam złe przeczucia co do tego miejsca. Tym bardziej, że zamiast pomagać, to zabijają tam ludzi, jakby to było normalne. Dziwi mnie też czemu od razu Shannon powiedzieli, że pomogą jej rozwinąć zdolności, (nie popieprzyłam nic przez gorączkę? XD), a Joyce wmówili, że jest chora. Chociaż i tego jej nie powiedzieli, a jedynie zapisali w dokumentach, których dziewczyna nigdy miała nie zobaczyć. Z całą pewnością Ron musiał być zdziwiony, kiedy mu powiedziała, że to wszystko widziała. Ale skoro wspomniałaś, że musiał wiedzieć o tym, że była w jego gabinecie i grzebała po dokumentach, to raczej nie było to dla niego szokiem, że Joyce wie o swojej „chorobie”. I jeszcze ten pies w jej pokoju... Jak się domyślam to było to bydle, które ukatrupiła Shannon. Jak przeczytałam to zaczęłam się zastanawiać czy to możliwe, bo w końcu zwierzęta chyba nie mają duszy, prawda? Przynajmniej mnie od zawsze mówiono, że ma ją tylko człowiek. Ale nie będę wchodzić w te tematy, bo to w końcu opowiadanie, a ty możesz tym sterować jak tylko chcesz. ;) W pierwszej chwili myślałam, że ten bałagan zrobił właśnie uroczy rottweiler, co ty chcesz od tych psów, wspaniałe są! - ale racja, gdyby to zrobił on to z całą pewnością ubrania byłyby poszarpane i pościel również. Zniknął telefon, jedyny środek komunikacji z rodzicami i pamiętnik. W takim razie będzie nieźle, skoro będą wiedzieć, że Joyce jest pół-wampirem, Dallas nadstawia jej żyły i o, parę razy się całowali. Takie tak z życia nastolatki. Nie mogę się doczekać tej ich ucieczki, ale z drugiej strony jej nie chcę. Hm, poza tym mam dziwną myśl, że to Colin był w jej pokoju, a nie właśnie Julie czy Ron. Ale to się wyjaśni pewnie później^^
Wciąż nie wiem czemu sobie wmówiłam, że to Claudia sprawi, że Allegra poroni. Byłam naprawdę przekonana, że to jest ona i chyba nawet wolałabym, aby to była ona. Z pewnością to co zrobiła Beau to był dla niej szok. Ważne chyba, że wreszcie odzyskała uczucia z powrotem. Ich relacja jest niesamowita, a miłość matki do córki... Wiadomo, rodzice są różni. Inni mogliby wcale tego nie wybaczyć, a jednak Allegra jej wybaczyła, zapewniała, że jej nie wini. To jest takie... niesamowite. Miłość rodzica co dziecka.
UsuńHa! I wreszcie jest pojedynek Eleny z Damienem. Czytałam szybko, nie mogąc się doczekać, aby zobaczyć reakcję chłopaka, kiedy z dziewczyną przegra. Wszyscy musieli mieć z tego niezły ubaw, kiedy pewny siebie chłopak nagle przegrywa z blondynką, która nie wydawała się umieć w ogóle walczyć. :D Przez jakiś czas myślałam, że po zakończonej walce do ogrodu wparuje Rafael, żeby jej pogratulować, ale wydawało mu się to tak głupie, że po chwili przestałam tak myśleć. Poza tym, Elena chyba by go zabiła za to, że się ujawnił rodzince. No i raczej nikt by zadowolony z tego nie był. :p
Chociaż właśnie dowiedziała się o nim Elizabeth, a ona prawie jak rodzina. Z pewnością będzie mocno zaskoczona, kiedy się dowie, że jej brat poluje na Elenę, aby z rozkazu królowej ja zabić.
(To się nieźle rozpisałam, .-.)
Będę przez jakiś czas na bieżąco!
Ściskam mocno, weny dużo,
Buźki,
Gabi.