Renesmee
Elena i Liz zniknęły
gdzieś w lesie, ale nie czułam się tym szczególnie zaniepokojona.
Wiedziałam, że okolica jest bezpieczna, a przynajmniej do tej pory nie
istniały żadne powody, dla których mielibyśmy się obawiać, że wydarzy się coś
niedobrego. Być może stanowiło to swego rodzaju niedopatrzenie z mojej
strony, ale naprawdę nie wyobrażałam sobie tego, że ktokolwiek mógłby nam
zagrażać, zwłaszcza przez wzgląd na obecność telepatów.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że Gabriel i jego
siostry jak zwykle lubili mieć wszystko pod kontrolą, więc przynajmniej
teoretycznie mogłam założyć, że również teraz tak jest. To, że w pobliżu
znajdował się również Marco, na swój sposób również mnie uspokajało, chociaż
mój mąż zdecydowanie nie miał podzielać mojego entuzjazmu. W zasadzie
wątpiłam w to, żeby chłopak kiedykolwiek tak po prostu zaakceptował to, że
jego ojciec mógłby wciąż mieć się za mojego osobistego wojownika; w zasadzie
sama momentami temu nie dowierzałam, chociaż zdaniem Isabeau, śluby, które mi
złożył, pozostawały wiążące.
Damien był zły, ale to akurat wydało mi się czymś w zupełności
do przewidzenia. Co więcej, prócz złości na kuzynkę, w jego przypadku
pozostawała jeszcze troska o Liz, ale przynajmniej udało mi się przekonać
go do tego, żeby wrócił z nami do domu i dał dziewczynom chwilę na
poważniejszą rozmowę. Obserwowałam go i miałam wrażenie, że spoglądam na
urażonego Gabriela, co w jakimś stopniu mnie bawiło. Jasne, do mnie
również nie docierało to, że Elena mogłaby wygrać, ale z drugiej strony…
Właściwie dlaczego nie?
– Przepraszam was za nią – odezwała się Esme, ledwo tylko
znaleźliśmy się z powrotem w salonie. Uniosłam brwi, bynajmniej nie
widząc powodu, dla którego miałaby aż do tego stopnia przejmować się
zachowaniem córki. – Ostatnio przechodzi samą siebie.
– Elena nie jest dziwniejsza niż zwykle – mruknął z rozdrażnieniem
Damien. Podejrzewałam, że szybko mu nie przejdzie, tym bardziej, że kuzynka od
zawsze działała mu na nerwy.
– W ostatnim czasie… to coś więcej – przyznała z wahaniem
babcia.
Wydała mi się zmartwiona i to nie tylko tym, co w ostatnim
czasie mogłoby dziać się z jej dzieckiem. Wiedziałam, że duży wpływ na to
musiała mieć wizja Isabeau, co zresztą wcale nie wydawało się dziwne –
trudno było nie panikować przy świadomości tego, iż widzenia wampirzycy zawsze
ostatecznie się sprawdzały. Nad Eleną wisiało coś złego, a to, że ta od
zawsze traktowała najbliższych z rezerwą, nie ułatwiało zadania. Zdawałam
sobie również sprawę z tego, jak trudna musiała być dla Esme świadomość
tego, że jej jedynej córce mogłoby cokolwiek grozić, nie wspominając o perspektywie
ewentualnej śmierci.
– To znaczy? – odezwała się Isabeau, spoglądając na
wampirzycę w bliżej nieokreślony sposób. Wydała mi się zamyślona, chociaż
nie mogłam mieć pewności, tym bardziej, że Beau jak zwykle doskonale panowała
nad emocjami. – Coś jest nie tak, prawda? Nie tylko Elena.
– Dopiero co odprawiliśmy kolejną delegację z Volterry –
oznajmił wprost Carlisle i to wystarczyło, żeby wytrącić mnie z równowagi
bardziej niż wcześniejsza rozmowa.
– Co takiego?! – wyrwało mi się.
Nie podziewałam lekceważącego podejścia Gabriela, nawet jeśli
wiedziałam skąd się brało. Być może to, że spoglądałam na Włochów z większą
obawą, brało się stąd, że od dziecka przywykłam do myśli o tym, że
powinnam się ich obawiać. Wiedziałam, że od zawsze szukali pretekstu, żeby
uprzykrzyć życie moim najbliższych, widząc w naszej liczebności
potencjalne zagrożenie dla swojej pozycji. Teraz mogło być jeszcze gorzej,
zarówno przez wzgląd na Licavolich, jak i to, że mieliśmy okazję poznać
kilka ich sekretów – z tym, że przez lata oszukiwali Lorenę oraz że
doskonale wiedzieli o pół-wampirach na czele.
Jakkolwiek by nie było, nasze relacje z Volturi
pozostawały dość napięte, chociaż łatwo było mi o tym zapomnieć, kiedy
wszyscy mieszkaliśmy w Mieście Nocy. W porównaniu z polityką
tego miejsca albo tym, co działo się pod rządami Isobel, Włosi faktycznie
wydawali się mało znaczącym problemem, co jednak nie znaczyło, że przez to
zaczynali być mniej problematyczny. Wręcz przeciwnie – obawiałam się, że
wciąż mogli dać nam się we znaki, zwłaszcza teraz, mając za dodatkowy argument
świadomą wszystkiego Liz.
– Właściwie nie jestem pewien, co powinniśmy o tym
myśleć – przyznał Carlisle, chcąc nie chcąc decydując się na
wyjaśnienia. – Zaskoczyli nas. Poza tym nie mieli złych zamiarów, ale…
– Od kiedy mają dobre? – zapytałam, nie mogąc się
powstrzymać.
Dziadek westchnął, ale nie skomentował mojego podejścia nawet
słowem.
– To może zabrzmieć znajomo, ale Aro przesyła zaproszenie na
bal – oznajmił z powagą.
Powiedzieć, że byłam po prostu zaskoczona, okazałoby się
niedopowiedzeniem. Samo słowo „bal” kojarzyło mi się w najgorszy możliwy
sposób, nie tylko dlatego, że ostatnie takie przedsięwzięcie skończyło się w co
najmniej przerażający sposób. Kiedy w grę wchodzili Volturi, moje
skojarzenia z jakimikolwiek uroczystościami nie były wcale lepsze…
Nie, skoro dobrze pamiętałam, jak skończyła się dla mnie
ostatnia wizyta we Włoszech.
– Znowu? – zapytałam z niedowierzaniem. – To coś jak bal
pięciuset? Nie żebym coś sugerowała, ale ostatni organizowali niecały wiek
temu, więc…
– To coś innego – przyznał niechętnie Carlisle. – Wiem, że
chcieli skontaktować się również z wami, ale zapewniłem, że wszystko
przekażę. Lepiej byłoby, żeby przypadkiem nie wpadli na Liz – zauważył
przytomnie, krótko spoglądając na Damiena. Nie musiałam nawet się wysilać, by
zorientować się, że chłopak pobladł. – Heidi nie chciała za dużo zdradzić, ale
to i tak nie wygląda dobrze. Duża grupa nieśmiertelnych w jednym
miejscu nigdy nie wróży nic dobrego.
– Heidi? – powtórzyła Isabeau. – Och, cudownie. Wysłali
panienkę po zapasy – mruknęła i chociaż brzmiało to jak złośliwa uwaga,
jednocześnie wydawało się niepokojąco wręcz prawdopodobne.
Pokręciłam głową, woląc nie zastanawiać się nad sposobem, w jaki
Volturi zdobywali potencjalne ofiary do krwawych polowań. Wystarczyła mi
ostatnia masakra, którą zorganizowała Isobel – ulice spływające krwią, obecność
śmierci i liczne szkody. Dodatkowe wyobrażanie sobie tego, co regularnie
działo się w twierdzy Włochów, było mi całkowicie niepotrzebne.
– Kiedy? – zniecierpliwiłam się, coraz bardziej
zaniepokojona. Chociaż to jeszcze nie musiało o niczym świadczyć, coś w zaproszeni
Volturi wydało mi się co najmniej podejrzane.
– Mówili o końcu grudnia… Coś na kształt bożonarodzeniowego
balu czy coś takiego – wyjaśniła nieśmiało Esme, a jak wypuściłam
powietrze ze świstem. Więc miesiąc. To nie wyglądało dobrze, mimo wszystko. –
Aro ma coś ogłosić – dodała po chwili wahania.
Tym razem Isabeau parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Może przynajmniej on jeden wyzna kto tu kogo na boku
pierdoli – rzuciła z irytacją, nawet nie zastanawiając się nad doborem
słów. – Mieliście wizytę zdradzonej żony, a teraz nagle zaczęli się wami
interesować. Tylko mi wydaje się to podejrzane?
– Niekoniecznie – przyznałam niechętnie.
Beau wzruszyła ramionami; po wyrazie jej twarzy trudno było
stwierdzić, czy się przejmowała, czy może miała równie ambiwalentne podejście,
co i Gabriel.
– Zastanawia mnie również to, że nie zaczęliście od tych rewelacji,
dlatego zakładam, że Elena niczego nie wie – podjęła ze spokojem wampirzyca.
Mimo wszystko poczułam ulgę, słysząc niemalże znajomy ton; Beau wciąż była
przygaszona, ale to nie był ten rodzaj depresji, który okazywała w ostatnim
czasie. Wręcz przeciwnie: była skupiona, zdecydowana i pełna charyzmy,
która zadecydowała o tym, że Dimitr już lata temu wyznaczył ją na dowódcę
straży. – Przypadek czy teraz planujecie trzymać ją pod kloszem?
– Trudno, żebyśmy się nie martwili. – Doktor westchnął
cicho, po czym uważnie przyjrzał się mojej szwagierce. – Isabeau, czy ty…?
Jesteś w stanie powiedzieć cokolwiek więcej o tym, co ma spotkać
Elenę? Widziałaś jakieś miejsce, charakterystyczny punkt… Cokolwiek? –
zapytał z naciskiem. Był podenerwowany, co zwłaszcza w jego przypadku
jednoznacznie świadczyło o tym, że sprawy nie miały się dobrze.
– Pytasz mnie o to, czy Elena może zginąć w Volterze. –
Isabeau nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt. – Być może.
Carlisle spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz
pierwszy.
– I to wszystko?
Beau pokręciła głową.
– Jeśli szukasz rozwiązania, to przypominam, że tracisz czas.
Może to wciąż dla was nie do pojęcia, ale prawda jest taka, że moje wizje
spełniają się zawsze – prędzej czy później. Wiem dobrze, że to przerażające
i bolesne jak cholera, ale taka jest prawda i nauczyłam się tego już
dawno temu – oznajmiła z powagą. Sposób, w jaki wypowiadała
kolejne słowa, momentalnie przyprawił mnie o dreszcze, tym bardziej, że
Beau wydawała się przesadnie wręcz spokojna. W przypadku tej wampirzycy to
wydawało się o wiele gorsze od krzyku, zwłaszcza w ostatnim czasie,
kiedy tak rzadko okazywała jakiekolwiek emocje. – Jeśli chcecie,
zamknijcie Elenę w piwnicy na czas balu i zobaczcie, co się stanie.
Najpewniej nic, a prędzej czy później i tak spotka ją to, co
zobaczyłam. Tak jest zawsze, a wy nie będziecie w stanie chronić jej w nieskończoność.
Nie jestem Alice. Nie widzę alternatywnych wersji tego samego wydarzenia,
zależnego od podjętych decyzji. Bogini zsyła na mnie tylko ostatecznie
wydarzenia… To jak fatum, przed którym i tak nie będziemy w stanie
uciec. Jasne, niesprawiedliwe i tak dalej, ale po prostu prawdziwe.
Tak więc darujmy sobie jakiekolwiek wymówki już w tym miejscu, bo wszyscy
wiemy, że to niczego nie zmieni… A już zwłaszcza ja zdaję sobie z tego
sprawę, zresztą jak i z tego, że świadomość tego, co się wydarzy, jest
całkowicie bez sensu, skoro nie potrafię tego wykorzystać. – Zamilkła, po
czym z uwagą powiodła wzrokiem po twarzach zebranych, ostatecznie na
powrót koncentrując się na Carlisle'u i Esme. – Przepraszam bardzo,
że was rozczarowuję, ale właśnie tak to wygląda.
– Isabeau – odezwałam się z wahaniem, próbując
zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
Zamrugała kilkukrotnie, po czym błyskawicznie odwróciła się w moja
stronę. W pierwszym odruchu zapragnęłam odsunąć się o krok, tym
bardziej, że wyglądała na chętną, żeby na mnie naskoczyć, ostatecznie jednak
okazało się to zbędne.
– Przepraszam – westchnęła i mimo wszystko
zabrzmiało to szczerze. – Jeśli to już wszystkie rewelacje, to pozwólcie,
że wrócę do mamy. I tak powiedziałam już to, co chciałam.
Nie dodała niczego więcej, to zresztą wydawało się zbędne.
Zawahałam się, w milczeniu odprowadzając dziewczynę wzrokiem, kiedy
szybkim krokiem ruszyła w stronę chodów. Żadne z nas nie próbowało
jej zatrzymywać, tym bardziej, że mimo wszystko zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że powiedziała prawdę – wizje, które miewała, działały w dokładnie
taki sposób.
Cokolwiek miało spotkać Elenę, tak czy inaczej musiało się
wydarzyć – prędzej albo później.
Elizabeth
Nie wierzyła w to, co
słyszy. Co prawda powinna była przywyknąć do tego uczucia w chwili, w której
poznała prawdę o wampirach i sekrety własnej rodziny, ale to i tak
wydawało się ponad jej siły. Słuchała i nie wierzyła, początkowo mając
wrażenie, że Elena mówi do niej w obcym języku. Z czasem było już
tylko gorzej, a Liz potrzebowała dłuższej chwili, żeby właściwie
uporządkować w głowie to, co właśnie tłumaczyła jej przyjaciółka.
Dziewczyna związała się z demonem, na dodatek wysłanym
po to, żeby ją zabić – tak po prostu, chociaż ani on, ani sama
zainteresowana nie mieli pojęcia, czym Cullenówna mogłaby podpaść samej
królowej wampirów. Co więcej, Rafael powstrzymał się przed wypełnieniem rozkazu
tylko dlatego, że otrzymał inny, ponoć ważniejszy, a z czasem relacje jego
i Eleny zagmatwały się do tego stopnia, by konieczność chronienia jej
wynikała również z osobistych pobudek nieśmiertelnego. To właśnie z powodu
tego, że ktoś pragnął śmierci pół-wampirzycy, w okolicy kręciło się coraz
więcej wrogo nastawionych istot, a jakby tego było mało…
Gdyby nie ten rozkaz, nigdy nie zostałaby zaatakowana przez
Huntera – demonicznego brata Rafaela, jak się nagle okazało.
Gdyby nie rozkaz, nigdy nie stanęłaby twarzą w twarz z własnym
bratem…
Była w stanie doszukać się paniki w spojrzeniu
przyjaciółki, kiedy ta opowiadała jej o tym ostatnim, ale początkowo nie
miała pewności skąd brało się to uczucie. Kolejne informacje przemykały przez
wymęczony umysł dziewczyny, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu,
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Najwyraźniej po raz kolejny bezwiednie
próbowała bronić się przed czymś, co mogłoby okazać się bolesne, choć
naturalnie nie miała prawa o tym wiedzieć. Dopiero z czasem wszystko
wyklarowało się na tyle, żeby w pełni pojęła to, co działo się wokół niej.
W chwili, w której zrozumiała, poczuła się trochę tak,
jakby ktoś z całej siły przyłożył jej w głowę – najpierw raz, a później
drugi, ot tak dla lepszego efektu.
Elena klęczała przy niej, raz po raz nerwowo mamrocąc coś, co
chyba było przeprosinami, ale Liz nie miała pewności. Zadrżała
niekontrolowanie, sama niepewna dlaczego – przez chłód powietrza i ziemi
na której siedziała, czy może z jakiegoś innego powodu. Od nadmiaru emocji
kręciło jej się w głowie, więc spróbowała nad tym zapanować, ale to
okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Raz po
raz przeczesywała włosy palcami, czasami pociągając za kosmyki, w nadziei
na to, że ból chociaż trochę ją otrzeźwi, to jednak okazało się całkowicie
bezskuteczne.
– Liz…
Słysząc swoje imię, na dodatek kolejny raz i to
wypowiedziane dość specyficznym, zdradzającym narastające przerażenie tonem,
ostatecznie zmusiła się do uniesienia głowy. Spojrzenie skoncentrowała na
siedzącej przed nią Elenie, w końcu decydując się na to, żeby spojrzeć
dziewczynie w oczy – parę lśniących, niebieskich tęczówek ze
złocistymi cętkami, których można było doszukać się przy odrobinie uwagi. Coś w sposobie,
w jaki patrzyła na nią przyjaciółka, wydało jej się podejrzane, a po
kilku kolejnych sekundach, Elizabeth w pełni uprzytomniła sobie, że to
przez łzy. Elena płakała, chociaż to nie zdarzało jej się często, a to…
Nie miała pewności, kiedy i dlaczego tak naprawdę
zdobyła się na reakcję. Nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi,
wyciągnęła przed siebie ramiona, bez słowa obejmując dziewczynę. W pierwszej
chwili zamarła, wyraźnie zaskoczona, po chwili jednak zdołała odwzajemnić
uścisk – bardzo delikatnie, jakby obawiając się, że Liz zmieni zdanie albo
że nadmiar emocji sprawi, że straci kontrolę nad siłą. Sama Elizabeth nie
potrafiła określić tego, jak się czuła, niemniej jedno wydało jej się
oczywiste: nie wyobrażała sobie tego, żeby tak po prostu odtrącić przyjaciółkę,
zwłaszcza za coś, na co ta tak naprawdę nie miała wpływu.
– O mój Boże, Elena… – wyszeptała drżącym głosem,
próbując jakkolwiek zebrać myśli i zdobyć się na jakąkolwiek sensowniejszą
reakcję. – Tak mi…
– To nic takiego – przerwała jej dziewczyna. –
Serio. Jestem… bezpieczna. Dzięki Rafaelowi – dodała z naciskiem, a Liz
wzdrygnęła się, po czym bezwiednie przeniosła wzrok na wpatrzonego w nie
demona. Zdążyła prawie zapomnieć o tym, że nie są z Eleną same, choć
przez wzgląd na obecność kogoś aż tak wyrazistego, jak skrzydlaty
nieśmiertelny, wydawało się to nie lada wyczynem. – Ja po prostu…
– Nie mówmy o Jasonie – wyrzuciła z siebie na
wydechu Elizabeth. Sama skrzywiła się w odpowiedzi na brzmienie własnego
tonu, zwłaszcza kiedy uniosła głos. – Przepraszam. Chodzi mi o to…
Urwała, niezdolna do tego, żeby dokończyć. To zresztą
wydawało się zbędne, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, kiedy
obejmowana przez nią dziewczyna skinęła głową. Nie chciała rozważać tego, co
miało miejsce, kiedy zaatakował ją Hunter albo tego, co wynikło z powrotu
Jasona. Być może to jednoznacznie świadczyło o tym, że tchórzyła – po
prostu się bała, tym bardziej, że strach towarzyszył jej nieustannie w ostatnim
czasie – ale nie dbała o to, w zamian woląc koncentrować się na
Elenie.
To była jej przyjaciółka, niezależnie od wszystkiego. Teraz,
kiedy już nie miały przed sobą tajemnic, tym bardziej zamierzała zrobić
wszystko, byleby odbudować relację, którą tworzyły przez ostatnie lata. Nie
znały się od urodzenia, nie wychowywały się razem i nie miały okazji
zbliżyć do siebie w jakikolwiek spektakularny sposób, ale Elizabeth o to
nie dbała, mimo wszystko czując się tak, jakby trzymała w ramionach
siostrę – kogoś bliskiego, kto był dla niej ważny. Dlaczego miałaby to tak
po prostu zaprzepaścić, tylko dlatego, że sprawy się skomplikowały – i to
na dodatek przez coś, na co Elena nie miała wpływu?
Powrót jej brata mimo wszystko był dobry – w jakiś
pokrętny sposób, tym bardziej, że Liz nie wyobrażała sobie dalszego życia w kłamstwie.
Wciąż nie docierała do niej śmierć najbliższych oraz to, że mogłaby stać się
potencjalnym celem Jasona, jednak mimo wszystko czuła ulgę w związku z tym,
że teraz wiedziała. Miała niejasne przeczucie, że pewne rzeczy tak czy inaczej
miałyby miejsce – że wampir kiedyś pojawiłyby się w jej życiu, być
może w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy nie miałaby przy sobie nikogo,
kto by ją uratował. Mimowolnie pomyślała o tym, że to strasznie samolubne,
ale zmusiła się do tego, żeby odrzucić od siebie tę i jej podobne myśli.
Jeśli ktoś miał prawo do odrobiny egoizmu, to na pewno ona.
– W porządku – zgodziła się pośpiesznie Elena.
Zabawne, ale zapłakana i drżąca, wydała się Liz bardziej ludzka niż
kiedykolwiek wcześniej. Miała wrażenie, że dziewczyna się zmieniła i to na
lepsze, chociaż zarazem nie miała pewności co do tego, czy pochopne wyciąganie
wniosków było słuszne. – Tak więc… Hm, to jest Rafael – dodała,
ostatecznie decydując się na zmianę tematu.
Liz nie zaprotestowała, kiedy przyjaciółka się od niej
odsunęła, prostując i zwracając ku swojemu… Hm, podobno chłopakowi. Sama
spojrzała na demona w nieco nieprzytomny sposób, bezwiednie kładąc dłoń na
brzuchu – dokładnie w miejscu, gdzie jego brat wbił swoją dłoń w jej
ciało. Wpatrywała się w nieśmiertelnego w oszołomieniu, nie kryjąc
zażenowana… ale i swego rodzaju fascynacji. Wciąż nie przywykła do
oszołamiającej urody istot takich jak Damien czy Elena, zresztą nie mogła
zaprzeczyć, że mężczyzna przed nią był doskonały pod każdym z możliwych
względów. Jego wygląd oszałamiał, zresztą jak i złocisty odcień jego
skóry, hipnotyzujące spojrzenie albo…
Spróbowała
się podnieść, chociaż ciało niezmiennie odmawiało jej posłuszeństwa.
Ostatecznie to Elena musiała jej w tym pomóc, wciąż trzymając się ramienia
Liz i na wszystkie sposoby starając się uspokoić przyjaciółkę. Uwadze
Elizabeth nie uszło również to, że dziewczyna przesunęła się w taki
sposób, by znaleźć się pomiędzy nią a swoich partnerem. Chociaż to było
głupie, przez myśl przeszło jej, że w taki sposób mógłby zachowywać się
opiekun dzikiego zwierzęcia; Rafael wyglądał na niebezpiecznego – bez wątpienia
taki był – poza tym…
– Nie wolno
ci powiedzieć – odezwał się powagą demon
i coś w jego tonie sprawiło, że Liz momentalnie zrobiło się zimno. –
Nikomu. Bez względu na wszystko.
Jakie to miłe, że on tak wierzy w moją
inteligencję…
Nerwo zacisnęła
usta, przez dłuższą chwilę musząc niemalże siłą powstrzymywać się przed
rzuceniem jakiejkolwiek złośliwej uwagi. To nie było w jej stylu, ale w ostatnim
czasie w ogóle nie czuła się sobą. Nic nie było znajome, nie sądziła
zresztą, by jakiekolwiek niewłaściwe uwagi z jej ust wydały się nieśmiertelnemu
jakoś szczególnie szokujące.
–
Zrozumiałam za pierwszym razem – mruknęła. Głos Liz mimo wszystko zadrżał,
zdradzając narastający z każdą kolejną sekundą niepokój.
Rafael
skinął głową. Po wyrazie jego twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co
takiego musiał sobie myśleć albo czuć, dla Elizabeth zresztą spoglądanie na
tego mężczyznę przypominało raczej konieczność patrzenia prosto w słońce –
oszałamiało ją, nie wspominając o problemach z zebraniem myśli. To
wydawało się niepokojące, chociaż ostatecznie doszła do wniosku, że powinna się
do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić, zwłaszcza teraz.
Elena
rzuciła demonowi poirytowane spojrzenie, ale ten najzwyczajniej w świecie
ją zignorował. On naprawdę mógłby mnie zabić,
przeszło Liz przez myśl.
Z jakiegoś
powodu ta świadomość nie wydała jej się szokująca.
Zaczęłam czytać rozdział jeszcze raz i dopiero w połowie zdałam sobie sprawę, że już go czytałam. To się dopiero nazywa bycie blondynka. Ale mimo wszystko, zrobiłam to jeszcze raz, żeby mieć świeżo w głowie. ^^ Cullenowie również dostali zaproszenie, chyba powinnam się tego spodziewać. Zwłaszcza, że ich relacje z włoskim wampirami od zawsze były na luzie, więc czemu nie? Niech wpadną się zabawić. ^0^ To pewnie po to, aby Elena z nimi przyjechała, a na miejscu mogliby ja zabić. :3 Wydaje mi się, że to będzie znacznie bardziej skomplikowane niż nam się wszystkim tu obecnym *rozgląda się dookoła* wydaje. Tym bardziej nie mogę się już doczekać tego balu. ;> Ciekawe cóż się tak wydarzy^^
OdpowiedzUsuńRafael za to najchętniej by zabił każdego po kolei, prawda? Byle tylko nikt mu się nie zbliżył do Eleny. To trochę... dziwne, że Liz wie, ale e końcu będzie niedługo potrzebna, a ja się bardziej cieszę z tego wydarzenia. :3
No cóż, lecę czytać następny rozdział i uciekam spać, żeby jutro nie być nieprzytomną w szkole. A że u siebie kawy nie pije, to będę musiała się postarać z makijażem, żeby nie było widać, że przespałam tylko parę godzin xD
Ściskam mocno,
Gabi.