Elizabeth
Nie raz była świadkiem
słownych potyczek Damiena i Eleny – zwykle błahych, wynikających
różnicy poglądów. Jakkolwiek by jednak nie było, zdecydowanie nie
wyobrażała sobie, że ta dwójka ostatecznie porwie się do walki w tak
spektakularny sposób, jak ten z użyciem floretów. Do tej pory nawet nie
zdawała sobie sprawy z tego, że którekolwiek z nich mogłoby trenować
szermierkę, nie wspominając o tym, że z bronią w ręku, jej
chłopak okazywał się co najmniej niebezpieczny.
Zdecydowanie
jednak nie spodziewała się tego, że to Elena okaże się lepsza. Sądząc po minach
zebranych, a już zwłaszcza Damiena, oni również nie zdawali sobie z tego
sprawy.
– No cóż… –
skomentowała sprawę Isabeau, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. –
To było bardziej interesujące niż twoje walki z Alessią – oceniła, a jej
bratanek spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Kto i kiedy
nauczył Elenę walczyć? – zapytał z niedowierzaniem.
Nikt mu nie
odpowiedział, co jednoznacznie utwierdziło Liz w przekonaniu, że
dziewczyna do tej pory nie pochwaliła się jakimikolwiek wyjątkowymi
zdolnościami, przynajmniej w kwestii walki jakąkolwiek bronią. Sama
założyła ramiona na piersiach, po czym ostrożnie podeszła bliżej, lekko
przekrzywiając głowę i wciąż przypatrując się Damienowi.
– Może sama
powinnam się tego nauczyć – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Chłopak
natychmiast odwrócił się, zwracając ku niej. Nie zaprotestowała, kiedy nagle
znalazł się przy niej, układając obie dłonie na jej ramionach, mimowolnie
rozluźniając się w odpowiedzi na dotyk ciepłych dłoni. Spojrzała mu w twarz,
sama niepewna tego, co i dlaczego czuła. W ostatnim czasie była w takim
nastroju niemalże cały czas, zwłaszcza od chwili wizyty w mieszkaniu Niny
rozważając najróżniejsze możliwości.
– Jeśli
będziesz chciała, to pewnie – powiedział z przekonaniem. Przyjęła z ulgą
to, że nie próbował przypominać jej o tym, że w walce z nieśmiertelnym
i tak nie miałaby szans.
– To
świetnie. W takim razie poproszę Elenę – stwierdziła w zamyśleniu,
a Damien wydał z siebie przeciągły jęk.
– To żart?
Wzruszyła
ramionami.
– Może –
przyznała zgodnie z prawdą.
Nie dodała
niczego więcej, myślami zbyt daleko, by skoncentrować się na tym, co działo się
wokół niej. Cofnęła się bez słowa, spoglądając w ślad za Eleną i mimowolnie
myśląc o tym, że być może powinny porozmawiać. Po tym, czego doświadczyła,
była w stanie odpychać nawet Damiena, chociaż ten przez cały czas nad nią
czuwał. Przyjaciółkę potraktowała w jeszcze gorszy sposób, a przynajmniej
takie miała wrażenie, niezdolna tak po prostu zapomnieć o tym, że od czasu
wspólnej wizyty w kawiarni właściwie ze sobą nie rozmawiały.
Wciąż
zamyślona, bez pośpiechu zrobiła krok naprzód. Poczuła na sobie pytające
spojrzenie towarzyszącego jej chłopaka, więc cicho westchnęła i jednak
pośpieszyła z wyjaśnieniami:
– Pójdę za
nią – zasugerowała ze spokojem. – O ile wciąż jest w pobliżu.
Może sobie porozmawiamy – mruknęła pod nosem, choć wcale nie była pewna,
czy Elena wciąż znajdowała się na tyle blisko, by miała szansę ją dogonić.
– Bylibyśmy
wdzięczni – zwrócił się do niej ojciec dziewczyny. Spojrzała na Carlisle'a
z powątpiewaniem, nie będąc w stanie wyobrazić sobie tego, że ma
przed sobą wampira. Myślenie o Esme w takiej kategorii również nie
wchodziło w grę. – Liz…
– Tak czy
inaczej, będę w pobliżu – powiedziała, w pośpiechu ruszając w swoją
stronę.
Damien nie
wydawał się zachwycony perspektywą zostawienia jej w pojedynkę, ale nie
zamierzała przez całe życie zdawać się na jego opiekę. Zwłaszcza w ostatnim
czasie myślała dużo, analizując wszystko i za wszelką cenę próbując nie
dopuścić do tego, by jednak popadła w paranoję. Chłopak był dla niej
dużym wsparciem, chociaż Liz niezmiennie czuła się po prostu źle z tym, że
po tych wszystkich złych rzeczach mogłaby uciekać w związek. Gubiła się we
własnych uczuciach, nie będąc w stanie określić czy to miłość, czy może
wdzięczność. Bała się tego, że oszukuje siebie i zakochanego w niej
Uzdrowiciela, tym bardziej, że ich relacje zdecydowanie nie układały się w sposób,
który byłby właściwy dla zakochanej pary.
Robimy
wszystko na opak, pomyślała mimochodem, niezdolna do tego, żeby właściwie
uporządkować to, co działo się w jej głowie. Nie była w stanie
zapomnieć tego, że relacje z Damienem tak naprawdę opierały się na tym, że
chłopak raz po raz ratował ją z opresji. Jak nie tamten… wypadek,
to znów Jason na tamtej imprezie. Zamiast pierwszej randki, stali na balkonie
tamtego apartamentowca, a ona próbowała pogodzić się z istnieniem
istot nadnaturalnych. Spotkanie z jej rodziną wyglądało tak, że przez cały
czas mierzono do niego z kuszy, jakby ktokolwiek miał przed sobą potwora,
chociaż to zdecydowanie nie była prawda. Z kolei później… No cóż, później
było już tylko gorzej, a Elizabeth zaczynała mieć do siebie pretensje o to,
że w odpowiedzi na całe ciepło, które otrzymywała, mogła zagwarantować mu
jedynie te długie godziny płaczu, podczas których za wszelką cenę usiłował ją
pocieszyć.
Nie
pojmowała tego, jak ktokolwiek mógłby ją kochać – nie do tego stopnia,
pomimo tego, że nigdy tak naprawdę nie potrafiła się należycie odwdzięczyć.
Słyszała, że istoty nieśmiertelne odczuwają o wiele intensywniej, a te
najbardziej skrajne emocje, takie jak miłość czy nienawiść, w ich
przypadku są trwałe i szczere. Damien nie tyle był zakochany, co wydawał
się darzyć ją szczerym, gorącym uczuciem, zupełnie innym, aniżeli to, którego
doznała od któregokolwiek z mężczyzn, których spotykała na swojej drodze.
Nie mogła zaprzeczyć, że od zawsze ją intrygował, przystojny i mądry –
zakochany w książkach w nie mniejszym stopniu, co i ona sama. To
nie było tak, że interesowała się z nim wdzięczności; w tej jednej
kwestii pozostawała aż nazbyt pewna tego, że zaczęło się dużo wcześniej,
jeszcze zanim poznała prawdę. Problem polegał na tym, że wszystko zbiegło się w tak
niefortunny sposób, że mimo usilnych starań nie potrafiła się należycie
zaangażować.
Musiała coś
zrobić, nie tylko dla siebie samej, ale również dla niego. Pogrążanie się w żałobie
prowadziło donikąd, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, iż
zapomnienie o tym, co zrobił Jason, nie miało być łatwe. Ba! Nie chciała
tego, przez co często miała wyrzuty sumienia, kiedy decydowała się na kolejną
dawkę proszków uspokajających – coś, bez czego już właściwie nie potrafiła
zasnąć i to nawet wtedy, gdy Damien trzymał ją w ramionach, raz po
raz powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Wierzył w to albo przynajmniej
próbował, robiąc wszystko, byleby zapewnić jej dość czasu i przestrzeni,
by mogła dojść do siebie, ale… to nie było wystarczające, o ile sama nie
zamierzała wziąć spraw we własne ręce.
Właśnie z tego
powodu naciskała na pojawienie się w mieszkaniu Niny, zanim policja
zaczęłaby się nim interesować. Chłopak i jego rodzina jak na razie
chronili ją przed koniecznością składania zeznań i całym zamieszaniem,
które wywołał pożar domu; pod tym jednym względem Jason zaplanował sobie to aż
nazbyt dobrze, przynajmniej teoretycznie zacierając wszystkie ślady zbrodni,
choć i tego wcale nie była aż taka pewna. Tak czy inaczej, tymczasowo
udawało się trzymać policje na dystans, podobno dzięki interwencji Renesmee,
która – jak się okazało – była wnuczką komendanta jednej z mniejszych,
odległych od Seattle miejscowości. Najwyraźniej mężczyzna był wystarczająco
lubiany, by mieć jakiś wpływ na to, co się działo, ale Liz liczyła się z tym,
że sprawy prędzej czy później się skomplikują, a na to zdecydowanie nie
była gotowa.
Zadrżała
mimowolnie, po czym z uwagą rozejrzała się po lesie. Drzewa rosły gęsto,
zresztą na zewnątrz jak zwykle panowała szaruga. Przynajmniej nie padało, co
przyjęła z ulgą, ale trudno było jej tak po prostu poczuć się dzięki tej
świadomości lepiej. Trzymała się jednej ścieżki, po cichu licząc na to, że
właśnie w ten sposób postąpiła również Elena, dzięki czemu miałaby szansę
na to, żeby przyjaciółkę odnaleźć. Właściwie sama nie miała pewności, dlaczego
tak nagle podjęła decyzję o tym, żeby z dziewczyną porozmawiać, ale
czuła, że jest jej to winna – za wszystko, a zwłaszcza te godziny,
które ta spędziła w domu Damiena, przyjeżdżając ledwo tylko usłyszała
o tym, co miało miejsce. To oznaczało, że pomiędzy nimi tak naprawdę nic
się nie zmieniło – i że z perspektywy Eleny wciąż była kimś
bliskim, prawie że jak siostra.
Mimo
wszystko samotne błąkanie się po gęstwinie, rozbudziło w niej najgorsze
możliwe przeczucia. Już raz przez to przechodziła, bojąc się każdego cienia czy
niezidentyfikowanego dźwięku. Teraz nawet nie miała przed sobą kołka albo
jakiejkolwiek formy ochrony, woląc darować sobie noszenie takich rzeczy, skoro
pozostawała pod opieką Licavolich. Wujek Damiena już i tak spoglądał na
nią dziwnie, bez wątpienia mając pretensje o to, że w przypływie
paniki już raz zdążyła go zaatakować. Nie rozmawiała z nim o tym, nie
sądziła zresztą, żeby ojciec Claire chciał o czymkolwiek dyskutować. Z dwojga
złego unikanie się stanowiło lepszą perspektywę, tym bardziej, że…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy tuż pod jej stopami pękła jakaś krucha gałązka.
Mimowolnie przystanęła, po czym z uwagą rozejrzała się dookoła, niemalże
spodziewając się zauważyć coś, co wzbudziłoby niepokój – cień albo przyczajoną
pomiędzy drzewami postać, która łudząco przypominałaby jej brata. Jestem
sama. Nic złego się nie dzieje, pomyślała w nerwach, próbując
przekonać samą siebie, że tak jest w istocie, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli przypuszczała.
–
Elena? – zaryzykowała.
Nie
podniosła głosu, stopniowo zaczynając przywykać do myśli o tym, że ktoś
taki jak jej przyjaciółka wcale nie musi się wysilać, by wyczuć czyjąkolwiek
obecność. W takim wypadku krzyk wydawał się pozbawiony sensu, tym
bardziej, że dziewczyna musiała być świadoma nawet najcichszego, najmniej
znaczącego bicia serca czy pulsowania krwi w żyłach. Taka perspektywa
wydała się Elizabeth przerażająca, ale zmusiła się do tego, żeby zachować
spokój. W porządku, najpewniej była sama, a jeśli Elena znajdowała
się gdzieś w pobliżu, bez wątpienia była w stanie ją wyczuć.
Bezwiednie
uniosła dłoń do gardła, zaciskając palce na ukrytym pod ubraniem wisiorku.
Zawieszka, którą znalazła w mieszkaniu Niny, miała dziwny, trudny do
opisania kształt – coś, co z powodzeniem mogłoby przypominać zarówno
gwiazdę, jak i powykrzywianą błyskawicę. W zasadzie wyglądało to tak,
jakby zygzak został uchwycony w pentagram, a przynajmniej takie
spojrzenia od pierwszej chwili budził w niej ten drobiazg. Nawet się nie
skrzywiła się, kiedy ostra krawędź podrażniła jej skórę nawet przez ubranie,
jednoznacznie podkreślając swoją obecność.
Nie miała
pewności, co takiego powinna o tym myśleć, ale coś w tym naszyjniku
wzbudzało w niej całą mieszankę trudnych do opisania emocji. Już w chwili,
w której w ogólnym chaosie zobaczyła ten drobiazg po raz pierwszy,
wiedziała, że powinna zabrać go ze sobą. Nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie,
co takiego ją do tego tchnęło, a tym bardziej dlaczego słowem nie
zająknęła się na ten temat Damienowi, to jednak wydało się Elizabeth najmniej
istotne, przynajmniej na razie.
–
Liz?! – Głos Eleny wyrwał ją z zamyślenia. Opuściła rękę, prostując
się niczym struna dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak dziewczyna pojawiła
się pomiędzy drzewami. – Co tutaj robisz? – zapytał wprost, po czym
zarumieniła się, najwyraźniej uprzytomniając sobie, że to nie zabrzmiało
szczególnie dobrze. – To znaczy…
– Ja…
Pomyślałam po prostu, że dotrzymam ci towarzystwa – wyjaśniła pośpiesznie,
podchodząc bliżej. Doszukała się wyraźnej konsternacji w spojrzeniu
przyjaciółki, nic jednak nie wskazywało na to, żeby Elena miała do niej o cokolwiek
pretensje. – Ty i Damien… To było dziwne – zauważyła.
Dziewczyna
zaśmiała się nerwowo.
– Fakt.
Chyba trochę zniszczyłam mu światopogląd – przyznała, a do jej tonu
wkradła się nutka satysfakcji. Mogła przewidzieć, że będzie z siebie
zadowolona. – Nie żebym miała coś do was. Damien po prostu uwielbia mnie
dręczyć.
Chyba
odwrotnie, pomyślała mimochodem Liz, jednak zdecydowała się tego nie
komentować. Nie miała nastroju na kłótnię, ta zresztą wydawała się zbędna.
– Chwilowo
wciąż nie dowierza. Ja zresztą też – przyznała zgodnie z prawdą, po
czym zawahała się na moment. – Nie podziękowałam ci – westchnęła, a Elena
uniosła brwi.
– Za
co? – zapytała z powątpiewaniem.
Liz
pokręciła głową.
– Że wtedy
przyjechałaś – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Nie zrobiłam
tego, wcześniej, prawda? Nie chciałabym, żebyś pomyślała, że cokolwiek jest
między nami nie tak. Wtedy, w kawiarni…
– Wiem
doskonale, Liz – przerwała jej pośpiesznie Elena. Przesunęła się bliżej,
bezceremonialnie zarzucając przyjaciółce ramiona na szyję, chociaż taka
wylewność nigdy nie była w stylu tej dziewczyny. Nie, kiedy w grę
wchodziła jakakolwiek poważna rozmowa. – I jest mi przykro, wierz mi.
Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, żeby się przydać, zresztą… masz Damiena,
tak?
– To nie
znaczy, że zapomniałam, że mam też przyjaciółkę – stwierdziła z powagą.
Elena
zaśmiała się melodyjnie, ale i tak odniosła wrażenie, że jej ulżyło. Jeśli
wziąć pod uwagę to, że pomimo tamtej rozmowy wciąż wydawał się dzielić je
znaczący dystans, to zdecydowanie wydawało się istotne. Cokolwiek by się nie
działo, nadal traktowała stojącą przed nią pół-wampirzycę jak siostrę,
potrzebując jej może nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– O mnie
nie da się tak po prostu zapomnieć – oznajmiła Elena, odrzucając jasne
włosy na plecy i uśmiechając się w niemalże bezczelny sposób. –
Przynajmniej nie ot tak.
– Wciąż
jesteś płytka – oceniła Liz, a sama zainteresowana prychnęła,
bynajmniej nie urażona.
– Co
najwyżej świadoma własnej wartości – rzuciła z przekonaniem, chyba
naprawdę w to wierząc.
To było w jej
stylu, przynajmniej teoretycznie, bo Elizabeth sama nie miała już pewności, w jakim
stopniu mogła wierzyć sobie i swojej ocenie. Czuła się zdezorientowana,
chociaż przy Elenie łatwiejszym okazało się zapomnienie o dotychczas
dręczących ją problemach. Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym
wszystkim myśleć, zresztą wciąż dręczyło ją niejasne przeczucie, że
przyjaciółka nie mówi jej wszystkiego, ale zdecydowała się je zignorować.
W milczeniu
cofnęła się o krok, po czym uważnie rozejrzała się dookoła. Być może to
lasa, bliskość drzew i świadomość tego, co w każdej chwili mogło
wyłonić się z mroku, ale czuła się tak, jakby ktoś przez cały czas ją
obserwował. Próbowała ignorować to uczucie, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
– Coś nie
tak? – zapytała od niechcenia Elena, Liz jednak odniosła wrażenie, że
dziewczyna się spięła. W ostatnim czasie nauczyła się zwracać uwagę na
szczegóły, które w innym wypadku byłyby jej obojętne.
– Nie,
dlaczego? – Wzruszyła ramionami. – Wydawało mi się po prostu…
Mogłybyśmy wrócić do domu? – poprosiła z wahaniem.
– Szczerze
powiedziawszy, nie mam ochoty na spotkanie z Damienem. – Elena jakby
od niechcenia wywróciła oczami. – Sama widziałaś, co się działo. Ta
atmosfera jest okropna.
– Dziwisz
się? Co to znaczy, że możesz umrzeć? – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Nie chciała
schodzić na ten temat, zresztą po wyrazie twarzy przyjaciółki poznała, że ta
również nie była zachwycona kierunkiem, który ostatecznie przybrała rozmowa,
ale zdecydowała się tego nie komentować. Nie mogły w nieskończoność
udawać, że wszystko jest w porządku, a największym problemem nadal
pozostawało chodzenie do szkoły i to, jak miały się ich relacje z chłopakami.
– Isabeau
tego nie potwierdziła. – Elena zawahała się na moment. Ton jej głosu uległ
zmianie, nagle całkowicie obojętny i wyprany z jakichkolwiek emocji.
– Mogę, ale wcale nie muszę umrzeć. Może po prostu… wydarzy się coś innego.
Liz wręcz
nie wierzyła w to, o czym tak nagle rozmawiały. To, że jej
przyjaciółka mogłaby z takim spokojem rozważać ewentualne zejście z tego
świata, również jawiło się jako czyste, niemożliwe do spełnienia szaleństwa.
Przynajmniej chciała wierzyć w to, że nic szczególnego nie będzie miało
miejsca, chociaż zachowanie Eleny zdecydowanie nie pomagało w tym, żeby
zacząć wierzyć w jakiekolwiek cuda.
– Ale…
Dziewczyna
pokręciła głową.
– Serio
musimy o tym rozmawiać? – zapytała, po czym westchnęła przeciągle. – Liz,
proszę. Już i tak jestem wystarczająco przerażona.
–
Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – To jest po prostu… Och, wierz
mi, że wiem, co to znaczy się bać.
Tym razem w spojrzeniu
Eleny coś złagodniało. Znowu otoczyła przyjaciółkę ramionami, najwyraźniej w ten
sposób próbując ją udobruchać.
– Nie
wątpię – przyznała z wahaniem. – Nigdy tego nie chciałam, wierz mi. Nie
jestem zachwycona tym, że cię w to wciągnęłam…
– Nie
miałam wyboru – przypomniała cicho Liz. – Jason wrócił. Ja… Chyba powinnam być
wdzięczna za to, że znalazł się ktoś, kto byłby w stanie wszystko mi
wytłumaczyć. Gdyby nie Damien, byłabym martwa.
Poczuła się
dziwnie z tym, że mogłaby wypowiedzieć te słowa na głos, ale zmusiła się
do tego, żeby nie zwracać na to większej uwagi. Pogódź się z tym, nakazała sobie stanowczo, choć to niestety
nie działo w ten sposób. Gdyby było inaczej, pewne sprawy stałyby się o wiele
prostsze, co również wydało się Liz przygnębiające.
Najdziwniejszy
jednak okazał się wyraz twarzy Eleny, która nagle skrzywiła się i osunęła,
jakby wiedząc coś, czego Elizabeth mogła co najwyżej się domyślać. Uniosła
brwi, po czym obrzuciła przyjaciółkę wymownym, pytającym spojrzeniem, próbując
ocenić, czego tym razem powinna się spodziewać. Takie zachowanie zdecydowanie
nie było w przypadku Eleny normalne, a przynajmniej miała nadzieję na
to, że pomimo wszystkich komplikacji, wciąż znała dziewczynę na tyle dobrze, by
zorientować się, że cokolwiek jest nie tak.
– Elena?
Potrząsnęła
głową, najwyraźniej zamierzając udawać, że nic szczególnego, Liz jednak nie
zamierzała tak po prostu dać się zbyć. Zdecydowanie za długo dawała się zwodzić,
zresztą teraz, kiedy zdawała sobie sprawę z wielu istotnych kwestii,
chociażby bycia na czarnej liście własnego brata albo istnienia wampirów, tym
bardziej miała dość powodów, żeby walczyć o prawdę.
Zrobiła
krok naprzód, zakładając ramiona na piersiach i próbując przynajmniej
udawać zdecydowaną. Wciąż pełna wątpliwości, zmusiła się do tego, żeby spojrzeć
przyjaciółce w oczy, po cichu licząc na to, że to wystarczy, żeby
cokolwiek na Elenie wymóc.
– O co
chodzi? – ponagliła zniecierpliwionym tonem. – Mam wrażenie, że wciąż mi czegoś
nie mówisz i… Czy chodzi o Jasona? – wypalił.
– Na litość
bogini… – wyrwało się jej rozmówczyni. Cofnęła się o krok, po czym
nerwowym ruchem przeczesała jasne włosy palcami.
– Co? –
Teraz była już pewna, że coś jest na rzeczy. Problem polegał na tym, że nie
wiedziała nic ponad to, że mogłaby być okłamywana. – Wydawało mi się, że nie
mamy już przed sobą żadnych tajemnicy, tak? Elena…
Kolejny raz
jedynie potrząsnęła głową.
– To nie
jest takie proste – oznajmiła, po czym jęknęła cicho. – Ja… Liz, po postu są
pewne sprawy, o których nie powinnam mówić – wyznała.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby wzbudzić w niej nie tylko najgorsze z możliwych
przeczucia, ale coś o wiele intensywniejszego: gniew. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, nagle podenerwowana i co
najmniej zraniona tym, co właśnie zasugerowała jej przyjaciółka. Kolejna osoba,
której ufała (albo chciała ufać) robiła coś, co zdecydowanie nie powinno mieć
miejsca, przynajmniej z perspektywy Liz. Skoro upierała się, że wszystko
między nimi wróciło do normy, wtedy naprawdę powinna była…
Rzuciła
Elenie rozdrażnione spojrzenie, po czym bez słowa odwróciła się na pięcie. Usłyszała,
że dziewczyna jęknęła, najwyraźniej nie spodziewając się takiego obrotu spraw,
ale Elizabeth nie zamierzała się tym przejmować. Zbyt wiele razy pozwalała na
to, żeby ktokolwiek ją oszukiwać. Jeśli miała przechodzić przez to ponownie, w takim
wypadku zamierzała od razu się wycofać – i to najlepiej od razu, póki samo
doświadczenie nie było aż tak bolesne.
– Liz… Hej,
Liz, czekaj! – zaoponowała Elena. Zmaterializowała się tuż przed nią, wyraźnie
wytrącona z równowagi. W jej oczach doszukała się paniki i rozdarcia,
jakby gorączkowo walczyła ze sobą o to, żeby podjąć jakąś decyzję. – Ja…
To skomplikowane. Po prostu ten jeden raz zaufaj mi i uwierz, że nie
wszystko zależy ode mnie.
Elizabeth
się zawahała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz