Isabeau
♪ Three Days Grace – „Unbreakable Heart”
Zawahała się w progu, nie
po raz pierwszy w ostatnim czasie pragnąć zniknąć wszystkim z oczu.
Nie potrafiła już zliczyć, jak wiele razy przeszła w pobliżu zajmowanej
przez Allegrę sypialni, nie będąc w stanie tak po prostu wejść do środka i pokazać
się matce na oczy. Jak miałaby to zrobić po wszystkim tym, co miało miejsce,
skoro to właśnie ona mogłaby…?
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem
czuła się aż tak źle. Wiedziała, że powrót do człowieczeństwa będzie trudny,
ale zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego. Bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej pragnęła uciec – po prostu zniknąć wszystkim z oczu i udawać,
że nie istnieje. Żałowała, że to nie było aż takie proste, jak kiedyś, gdy
jeszcze podróżowała samotnie. Gdyby tak było, mogłaby bez wahania przenosić się
z miejsca na miejsce, w nadziei na to, że uda jej się zostawić za
sobą wszystko to, co złe. Co prawda Isabeau miała dość okazji, żeby przekonać
się, iż ucieczka przed przeszłością nie ma sensu, ale nie chciała się nad tym
zastanawiać. Wręcz przeciwnie – pragnęła przynajmniej spróbować, niczym jakiś
tchórz porzucając wszystko to, co sprawiało, że czuła się tak okropnie.
Podejrzewała, że to próba podobna do tej, którą podjęła w Mieście Nocy,
odrzucając swoją ludzką cząstkę, ale mimo wszystko…
Różnica
polegała na tym, że teraz nawet gdyby mogła, nie zrezygnowałaby z człowieczeństwa.
Po wszystkim, co wydarzyło się w okresie, kiedy pozostawała… nieosiągalna, nie zdecydowałaby się na
to nigdy więcej, niezależnie od sytuacji. Już i tak ledwo radziła sobie z konsekwencjami,
więc narażanie się na kolejne zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Właściwie
samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć tego, dlaczego nie potrafiła ot tak
opuścić domu brata i ruszyć w swoją stronę. Być może zaczynała być
już przewrażliwiona, ale przez większość czasu miała wrażenie, że każdy ją
obserwuje, patrząc na ręce i tylko czekając na jakiekolwiek oznaki tego,
że coś głupiego mogłoby chodzić wampirzycy po głowie. Nie chodziło o to,
że bała się ponownego zamknięcia, bo do tego zdecydowanie nie zamierzała
doprowadzić; najistotniejsze pozostawało to, że była w centrum uwagi – i że
rodzeństwo zdecydowanie nie pozwoliłoby na to, by po raz kolejny uciekła.
Atmosfera w domu
była przygnębiająca, co zresztą wcale kapłanki nie dziwiło. Zdążyła już
przywyknąć do tego uczucia – paraliżującego smutku i poczucia straty,
których sama w życiu doświadczyła wielokrotnie. Tak było po każdej
kolejnej walce – czy to z wilkołakami, czy znów po okresie panowania
Isobel – kiedy to liczyli ogrom zniszczeń, mierząc się z żałobą i utratą
bardziej materialnych kwestii. W tym wypadku nie zmieniło się nic, chociaż
tym razem Beau dodatkowo pozostawała świadomą tego, iż wszystko tak naprawdę
było jej winą. Już nie płakała, zbyt dumna i przyzwyczajona do bólu, by pozwalać
sobie na słabość przy każdej możliwej okazji, ale to nie zmniejszało
odczuwanego przez wampirzycę poczucia winę – wręcz przeciwnie.
Tym
bardziej nie rozumiała tego, jak to możliwe, że rodzeństwo okazywało jej
jakiekolwiek ciepłe uczucia. Nie potrafiła zliczyć ile razy Layla tak po prostu
do niej przychodziła, przytulała się i próbowała pocieszać, pomimo
świadomości tego, iż najpewniej zostanie odprawiona z kwitkiem. Gabriel
też nie spoglądał na nią jak na kogoś, kogo należało potępiać, chociaż nie był
aż tak wylewny, jak jego bliźniaczka. Isabeau miała wrażenie, że rozumiał nawet
więcej od siostry, a kilka razy przyłapała go na tym, jak powtarzał Lay,
by dała jej spokój. Cóż, to właśnie było tym, czego Beau tak naprawdę
potrzebowała – czasu swobody, żeby po swojemu przeżywać wszystkie te przykre
rzeczy, które w ostatnim czasie miały miejsce. Nic więcej nie było
konieczne, to zresztą nie zapewniało kapłance nawet częściowego ukojenia.
Sądziła, że tak było nawet lepiej, bo zasłużyła na wszystko, co ją spotykało – i to
łącznie z coraz silniejszym cierpieniem, które towarzyszyło kapłance
niemalże na każdym kroku.
Nic innego
nie powinna była czuć – a przynajmniej nie w sytuacji, w której wszystko pozostawało jej winą…
Do Isabeau
wciąż nie docierało to, że Allegra mogłaby spodziewać się dziecka Marco, ale
nie to było w tym wszystkim najważniejsze. Nie pojmowała, jak mogła do
tego stopnia się pogubić, odrzucając od siebie najlepszą cząstkę swojej
osobowości – miłość, która wciąż gdzieś się tam tliła, częściowo tylko
przytłumiona przez zdradę Dimitra. W żaden sposób nie potrafiła samej
sobie wytłumaczyć, jak mogła w ułamku sekundy przedłożyć męża ponad
dzieci, matkę i rodzeństwo, którzy w każdej chwili skoczyliby za nią w ogień.
Obserwowała Marco i również w zachowaniu ojca dostrzegała coś, czego
nie potrafiła (albo nie chciała) sprecyzować, a co sprawiało, że czuła się
zażenowana. Troszczył się o nią już blisko wiek, który przymusowo spędzili
w swoim towarzystwie, kiedy wszyscy uciekali przed wpływami Isobel, a co
w jakimś stopniu zbliżyło ich do siebie. Nie była w stanie tak po
prostu zapomnieć o tym, że jako ojciec wampir nie sprawdzał się absolutnie
– przynajmniej nie w okresie dzieciństwa jej, a tym bardziej Gabriela
i Layli – niemniej teraz…
W ostatnim
czasie wszystko było inne.
Tak czy
inaczej, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej żałowała, że nie potrafi przejąć
umiejętności Camerona. Z drugiej strony, tak zawzięcie unikała
czyjegokolwiek towarzystwa, że była już na dobrej drodze do tego, żeby lepiej
od syna opanować sztukę bycia niewidzialną. Unikanie domowników pozostawało
dość problematyczne, tym bardziej, że dom Gabriela i Renesmee nagle zaczął
wydawać jej się dziwnie mały, ale starała się chwytać wszystkich możliwych
sposobów. W gruncie rzeczy sprowadzało się to do siedzenia w pokoju i wychodzenia
tak rzadko, jak tylko mogło być to możliwe, chociażby po to, żeby podebrać
jeden z wypełnionych krwią woreczków z kuchni. Początkowo była gotowa
zrezygnować nawet z tego, jednak prawie natychmiast doszła do wniosku, że
głodówka nie była dobrym pomysłem; gdyby po raz kolejny straciła kontrolę i kogoś
zaatakowała, nie wybaczyłaby sobie tego.
Nie żeby
to, co zrobiła wcześniej, pozostawało błahostką o której ot tak można było
zapomnieć.
Jakkolwiek
by nie było, stopniowo zaczynała mieć dość trwania w impasie. Wiedziała,
że ciągłą ucieczką nie zdziała nic, ale z drugiej strony… Musiała
porozmawiać z Allegrą, a przynajmniej była gotowa przysiąc, że tylko w ten
sposób udaje jej się ruszyć z miejsca. Zarazem jednak nie wyobrażała sobie
tego, że mogłaby to zrobić – tak po prostu wejść do tej cholernej sypialni,
pokazać się matce na oczy, a później…
Isabeau, amore, przestań mnie dręczyć!
Nie
sądziła, że mogłaby być rozproszona aż do tego stopnia, by komukolwiek udało
się wniknąć do jej umysłu. Tym większym zaskoczeniem było dla Beau brzmienie
znajomego głosu – ostatniego, który spodziewała się usłyszeć i który
sprawił, że ostatecznie zamarła wpół kroku, rezygnując z kolejnego
minięcia zamkniętych drzwi od sypialni. W milczeniu wpatrywała się w jakiś
bliżej nieokreślony punkt przestrzeni, bojąc się chociaż odetchnąć; co prawda
tlen nie był jej aż tak bardzo potrzebny do życia, jak w przypadku
człowieka, ale samo doświadczenie niezmiennie pozostawało niepokojące.
Nie
odpowiedziała, niezdolna do tego, żeby jakkolwiek zareagować. Po tonie
mentalnego głosu Allegry trudno było jednoznacznie stwierdzić, jak bardzo zła
albo rozżalona się czuła. W zasadzie Isabeau szczerze wątpiła w to,
żeby mogła zdołać rozróżnić jakiekolwiek emocje, zbytnio zaniepokojona własnymi
odczuciami, by skoncentrować się na czymkolwiek innym. W tamtej chwili
pomyślała, że być może powinna wrócić do swojego pokoju i zrezygnować z dalszego
dręczenia kobiety, tym bardziej, że ta zdawała sobie sprawę z jej
obecność. Logicznym wydawało się, że mogła sobie tego nie życzyć albo…
Bzdura, Isabeau, wtrąciła ponownie
Allegra, kolejny raz wytrącając córkę z równowagi. Chodź tutaj do mnie, zanim sama się do ciebie pofatyguję.
Chyba sobie żartujesz, pomyślała w oszołomieniu,
niezdolna do żadnej bardziej konkretnej reakcji. O ile pamięć nie
zaczynała jej szwankować, po wszystkim tym, co miało miejsce, kobiecie nie
można było wstawać – i to nawet pomimo uzdrawiających mocy Damiena.
Problem
polegał na tym, że dobrze znała mamę, nie raz mogąc przekonać się, że to
właśnie po tej kobiecie odziedziczyła znamienitą większość cech charakteru – w tym
również nieraz niezdrowy upór, co w połączeniu z genami Licavolich
dawało naprawdę niepokojącą mieszankę. Tak czy inaczej, Allegra zdecydowanie
byłaby zdolna do tego, żeby odrzucić wszelakie środki ostrożności i faktycznie
gdziekolwiek się ruszyć. To sprawiało, że Isabeau poczuła się tak, jakby nagle
znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem, rozdarta pomiędzy pragnieniem
wejścia do pokoju, a natychmiastową ucieczką.
Już
właściwie nie zastanawiała się nad tym, co i dlaczego zamierzała zrobić.
Poruszając się trochę jak w transie, pośpiesznie dopadła do drzwi, po czym
– nie dając sobie chwili na wątpliwości i zmianę decyzji – postąpiła
zgodnie z życzeniem Allegry, przestępując próg. Nie miała pewności, czego
tak naprawdę się spodziewała, ale i tak poczuła się co najmniej zaskoczona
nieobecnością Marco. Miała wrażenie, że wampir nie odstępował kobiety nawet na
krok, więc sam fakt tego, że mama była sama, wydał się Isabeau zastanawiający. Albo, pomyślała mimochodem, po prostu liczyłaś na to, że ktoś wyrzuci
cię za drzwi, byś po raz kolejny miała okazję do ucieczki.
Nawet jeśli
Allegra wciąż miała dostęp do umysłu córki, nie skomentowała tej myśli nawet
słowem. Beau mimowolnie wzdrygnęła się, po czym ostrożnie przestąpiła naprzód,
całą sobą chłonąc świadomość tego, że jest obserwowana. Było coś przenikliwego w sposobie,
w jaki patrzyła na nią kobieta na łóżku, zaś samo to spojrzenie z miejsca
wprawiło wampirzycę w konsternację. Zastygła w bezruchu, dyskretnie
rozglądając dookoła i dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie
skupić wzrok na Allegrze. W pamięcią wciąż miała ją z tamtego dnia, roztrzęsioną i niemalże
skłonną do tego, żeby błagać Damiena o potwierdzenie, że dziecko, które
nosiła pod sercem, żyje.
W tamtej
chwili mimo wszystko nie wyglądała aż tak źle, jak Isabeau mogłaby się tego
spodziewać. W zasadzie widok smukłego, niepoznaczonego przez ciążę ciała,
nie powinien był jej dziwić, bo nieśmiertelni zawsze regenerowali się szybciej
od ludzi, ale było w tym coś przygnębiającego. Gdyby miała oceniać,
powiedziałaby, że mama wyglądała wręcz na wychudzoną, chociaż wrażenie to mogło
brać się z tego, że wciąż leżała w łóżku. Na sobie miała jedynie
zwiewną, dodatkowo podkreślającą sylwetkę, koszulę nocną, która w zestawieniu
z białą pościelą i jasną cerą kobiety, dawała dość oszałamiający
efekt. Jasne włosy, niedbale ściągnięte gumką, opadały na lewe ramię, częściowo
przysłaniając twarz. Allegra wyglądała na zmęczoną i zaskakująco
bezbronną, nie wykazując nawet części charyzmy, którą przejawiała na co dzień.
Bez starannie dobranej sukni, makijażu i tej charakterystycznej dla
kapłanki gracji, wyglądała jak cień samej siebie – a przynajmniej to w pierwszym
odruchu przyszło do głowy Isabeau.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, próbując w ten sposób powstrzymać się od
drżenia. Jakaś cząstka wampirzycy zapragnęła znaleźć się bliżej, by móc wpaść
matce w ramiona i mocno ją uściskać, ale nie potrafiła się na to zdobyć.
Bezmyślnie wpatrywała się w drobną postać, tak intensywnie, że ta aż
zaczęła rozmazywać się jej przed oczami. Z pewnym opóźnieniem Beau
pomyślała o tym, że to mogło być spowodowane łzami, więc zamrugała
pośpiesznie, usiłując doprowadzić się do porządku. Chciała powiedzieć coś
błyskotliwego… Ba! Powiedzieć cokolwiek! Z tym, że w głowie miała
kompletną pustkę, zaś słowo „przepraszam” nagle wydało jej się pozbawione
znaczenia i absolutnie niewystarczające.
Mało kiedy
okazywała emocje przy kimś, ale w tamtej chwili naprawdę zapragnęła
płakać. Przełknęła z trudem, żeby oczyścić gardło, ale uścisk w piersi
nie zelżał, a ona wciąż ledwo była w stanie złapać oddech. Co ja zrobiłam?, pomyślała nie po raz
pierwszy w ciągu ostatnich dni, również tym razem nie otrzymując
odpowiedzi. Tak naprawdę wcale tej nie potrzebowała, aż nazbyt świadoma winy,
który leżała po jej stronie.
Gdyby mogła
wpłynąć na przeszłość, zrobiłaby to. Gdyby tylko mogła cokolwiek zmienić,
wtedy…
– Isabeau,
na litość bogini, wystarczy! – O dziwo, głos Allegry zabrzmiał równie
pewnie, co i wtedy, gdy ta przywołała ją w mentalny sposób. – Chodź
tutaj. I w tej chwili przestań myśleć takie rzeczy – zażądała, ale
tym razem wampirzyca jedynie pokręciła głową.
– Mam
zapomnieć, że właśnie zabiłam ci dziecko? – wyszeptała, zanim zdążyła ugryźć
się w język.
Prawie
natychmiast pożałowała swoich słów, zwłaszcza w chwili, w której
zauważyła cień, który przemknął przez twarz matki, jednak nie próbowała ich
cofać. Stała w bezruchu, całkowicie wyprana z jakichkolwiek emocji i coraz
bardziej przytłoczona sytuacją. Coś w tym pokoju sprawiało, że się dusiła,
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pragnąc stać się niewidzialną – wyjść i więcej
się nie pokazywać, byleby umniejszyć odczuwane poczucie winy. Już i tak
wystarczająco katowała się w samotności, unikając oskarżycielskich
spojrzeń i…
Z tym, że
nikt do tej pory nie patrzył na nią tak, jakby była winna. Allegra również i to
w jakiś pokrętny sposób wydało się wampirzycy gorszą karą, aniżeli krzyk,
kłótne czy próba dopilnowania tego, żeby nigdy nie zapomniała o tym, co
zrobiła. Nigdy nie należała do osób dobrych, nie wspominając o tym, że
miała na sumieniu dość istnień, żeby liczyć się z najgorszą nawet opinią,
ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego. Czymś w pełni
akceptowalnym zdawało się Beau to, że mogłaby zabić w obronie albo
przypadkiem, kiedy próbowała się posilić; to w przypadku nieśmiertelnego
pozostawało czymś na porządku dziennym, bo zabijanie pozostawało częścią natury
istot takich jak ona.
Inaczej
sprawy miały się wtedy, gdy występowało się przeciwko własnej rodzinie.
– Powiedz
mi, czy kiedykolwiek byłaś przeciwko nam – zażądała nagle Allegra. – Powiedz mi
to z czystym sumieniem, patrząc w oczy. Zrobiłaś to specjalnie?
– Jasne, że
nie! – zaoponowała, co najmniej wstrząśnięta takim stwierdzeniem. – Ja nie…
Wzrok
obserwującej ją kobiety momentalnie złagodniał.
– Nie byłaś
sobą – dokończyła ze spokojem. – Przestraszyłaś się. Nie pamiętam, kiedy
widziałam cię taką i… Och, Beau, chodź tutaj do mnie.
Spodziewała
się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że Allegra tak po prostu wyciągnie
ramiona w jej stronę. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, ciało
zareagowało automatycznie i po prostu wpadła w objęcia matki,
wtulając się w nią niemniej desperacko, co i tamtego dnia w Gabriela.
Natychmiast otoczył ją słodki zapach krwi oraz bijące od nieśmiertelnej ciepło,
sprawiając, że poczuła się niemalże tak, jakby znowu była małą dziewczynką.
Samo doświadczenie okazało się niemniej wyjątkowe, co i chwile, kiedy to
Allegra siadała przy niej w tych najgorszych chwilach, w kojący
sposób rozczesując Beau włosy. W tamtej chwili udało jej się rozluźnić,
chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, zresztą jakaś jej cząstka
wciąż z uporem protestowała przed takim traktowaniem – bo niezależnie od
wszystkiego, Isabeau zdawała sobie sprawę z tego, że sobie na to nie
zasłużyła.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć trochę sensownie,
ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Trwała w bezruchu,
skupiona przede wszystkim na oddychaniu, w nadziei na to, że to pozwoli
jej się wyciszyć. Sama Allegra wyraźnie się uspokoiła, jakby możliwość
przytulenia jedynego dziecka, które miała, mogło wiązać się z ukojeniem – i to
nawet w tak pokrętnej sytuacji. Isabeau nie pojmowała, jak to w ogóle
możliwe, nie wspominając o samej kwestii ewentualnego wybaczenia. Jak po
tym wszystkim…?
– Jak
możesz wątpić? – usłyszała tuż przy uchu. Mimowolnie wzdrygnęła się, już nawet
nie próbując kontrolować własnych odruchów. – Istnieje coś, czego nie
wybaczyłabyś Aldero i Cammy’emu?
– Nie –
odpowiedziała bez chwili wahania. – Ale ja przecież…
Allegra
wzmogła uścisk, którym ją otaczała. Miała w sobie zaskakująco dużo siły
jak na kogoś, kto wyglądem przypominał cień samego siebie. Beau wiedziała, że
to jedna z najsilniejszych kobiet, jakie znała, ale w tamtej chwili
trudno było jej myśleć takimi kategoriami.
– Mam tylko
ciebie – oznajmiła z naciskiem. – Nie odpychaj nas, bo to donikąd nie
prowadzi. Twoje cierpienie wcale nie sprawia mi przyjemności, a to, co się
stało… Nie winię cię, słyszysz? – Beau wzdrygnęła się, kiedy ciepła dłoń
wylądowała na jej policzku. – Spójrz na mnie.
Nie chciała
tego robić, tym bardziej, że czuła coraz intensywniejsze pieczenie pod
powiekami. Przyznanie się do łez i słabości było trudne, jednak nie aż
tak, jak konieczność spojrzenia Allegrze w oczy. Kiedy w końcu to
zrobiła, zapragnęła momentalnie odwrócić wzrok, jednak się na to nie
zdecydowała, jak zahipnotyzowana wpatrując się w dwa lśniące, intensywnie
niebieskie punkty. Znowu poczuła ucisk w gardle, jednak tym razem nie
próbowała go zwalczyć, zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i czekać
na rozwój wypadków.
– Przepraszam.
To wciąż
nie brzmiało tak, jak powinno, ale na początek musiało wystarczyć.
Głos
zadrżał jej niebezpiecznie, więc pośpiesznie zamilkła, nie mając pewności, czy
jeszcze powinna dodać. Czuła, że słowa nie wystarczą, ale zarazem milczenie
wydało się Beau czymś nieodpowiednim, nie wyrażając nawet części tego, co
chciała przekazać. Była pewna, że Allegra zasłużyła na coś więcej, o ile w ogóle
istniał sposób na wynagrodzenie aż tak wielkiego bólu, jakim była utrata
dziecka. Wciąż nie docierało do niej to, co miało miejsce, ale starała się o tym
nie myśleć, woląc nie ryzykować, że matka wciąż śledzi jej myśli. Już i tak
była zbytnio wytrącona z równowagi, by próbować chronić swój umysł, to
zresztą wydało się Beau najmniej istotne.
Allegra nie
odezwała się nawet słowem, wciąż trzymając córkę w ramionach. Dziewczyna
zamknęła oczy, za wszelką cenę usiłując się rozluźnić, chociaż to przyszło jej z trudem.
Dlaczego?, pomyślała, ale nie
uzyskała odpowiedzi, sama zresztą nie miała pewności, czego tak naprawdę
chciała się dowiedzieć. Pytanie w odniesieniu do bliźniaków ją zaskoczyło,
zresztą nie wyobrażała sobie porównywania tego, co czuła względem własnych
synów do… siebie samej. Problem polegał na tym, że nie wyobrażała sobie
wybaczenia dla siebie; nigdy nie była dobra, a to, że Allegra mogłaby
sądzić inaczej, wciąż pozostawało dla niej nie do pojęcia.
„Dzieci
złego ojca i matki…” – przypomniała sobie własne słowa – myśl, która
niezmiennie dręczyła ją, kiedy jeszcze była w ciąży. Od tamtego czasu
najwyraźniej nie zmieniło się nic, a przynajmniej ona nie potrafiła sobie
tego wyobrazić. Popełniła dość błędów, by mieć do siebie pretensje, a to,
że wciąż zdarzało jej się błądzić, jedynie pogarszało sytuację. Ktoś, kto za
sprawą daru, dodatkowo obracał się wokół najgorszych nieszczęść, nie miał prawa
być dobry – przekonała się o tym wielokrotnie, stopniowo utwierdzając się w przekonaniu,
że nie zasłużyła na nic więcej, prócz towarzyszącego jej od chwili śmierci brata
cierpienia.
– To
bzdura, Beau – odezwała się ponownie Allegra. Zabrzmiała zaskakująco pewnie,
całą sobą wydając się wierzyć w każde wypowiedziane słowo. Isabeau nie
pojmowała, dlaczego to właśnie jej matka nagle została pocieszycielką, skoro
powinno być odwrotnie, ale zdecydowała się tego nie komentować. – Cokolwiek by
się nie działo, nie jesteś i nigdy nie byłaś zła. Gdyby było inaczej, nie
byłoby cię teraz tutaj – dodała, a Isabeau zapragnęła się roześmiać.
– Gdybym była
dobra, nie dręczyłabym cię teraz – obruszyła się. – Gdybym była, wtedy nigdy…
–
Cierpienie nie jest oznaką słabości – przerwała jej stanowczym, nieznoszącym
sprzeciwu tonem. – Im szybciej to zrozumiesz, tym prędzej odnajdziesz ukojenie…
Jesteś sobą, amore. – Ciepłe palce po
raz kolejny musnęły policzek Beau. – Nie zapominaj o tym.
W tamtej
chwili naprawdę chciała wierzyć w to, że wszystko jest aż takie proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz