Elena
Nie wierzyła w to, co
robi, ale ta kwestia wydała się Elenie najmniej istotna. Mocno ścisnęła
rękojeść floretu, po czym błyskawicznie cofnęła się o krok, by uniknąć
ciosu, który bez zbędnych wstępów wymierzył Damien. Ruchy jej kuzyna były
szybkie i precyzyjne, dzięki czemu bez trudu zorientowała się, że
wszystkie uwagi na temat tego, że w tej dziedzinie sportu radził sobie
znakomicie, nie wzięły się znikąd. Liczyła się z tym, że może zrobić z siebie
idiotkę, ale i tak poczuła narastającą frustrację, początkowo czując się
trochę tak, jak podczas pierwszych treningów z Rafaelem – nieporadnie, co w krótkim
czasie zaczęło ją irytować.
Po prostu się skup!, nakazała sobie stanowczo, kiedy
kuzyn zmusił ją do tego, żeby cofnęła się o kolejny krok. Chyba właśnie to
zdołała opanować najlepiej, jeśli chodziło o walkę – unik, bo właśnie
do tego musiała uciekać się najczęściej, chcąc zyskać na czasie i w ogóle
mieć szansę utrzymać floret w rękach. Damien mimo wszystko nie był aż tak
agresywny w swoich atakach, niemniej nie była w stanie odmówić mu
precyzji; potrafił walczyć i jakoś nie miała co do tego wątpliwości,
stopniowo utwierdzając się w przekonaniu, że porwała się na coś wyjątkowo
trudnego, jeśli nie wręcz niemożliwego.
Musiała zmusić się do tego, żeby zmienić taktykę i zamiast
raz po raz się cofać, spróbować blokować kolejne ciosy. Mimowolnie skrzywiła
się, gdy ciszę przerwał jakże charakterystyczny dla tej formy walki zgrzyt, ale
zmusiła się do tego, żeby nie dać po sobie poznać, że cokolwiek jest nie tak. W
porządku, pomyślała mimochodem, widząc, jak Damien wymownie unosi brwi ku
górze, kiedy po raz kolejny udało jej się zablokować cios. Nie
tego się spodziewałeś, prawda? Pewnie już dawno powinnam była wypuścić go z rąk.
Poczuła satysfakcję na myśl o tym, że mogłaby
przynajmniej chłopaka zaskoczyć, choć to nadal nie dawało pełnej satysfakcji.
Chciała czegoś więcej, jednak starała się trzymać nerwy na wodzy, aż nazbyt
świadoma tego, gdzie mogłaby zaprowadzić ją nadmierna pewność siebie. Musiała
się skupić, tym bardziej, że szermierka naprawdę dawała jej szansę na wygraną, a przynajmniej
w to próbowała uwierzyć. To był jeden z nielicznych sportów, gdzie
mężczyźni i kobiety mogli być sobie równi, o ile dobrze
wykorzystywali okazje, które wynikały z kolejnych ruchów. Damien może i potrafił
walczyć, ale jej pozostawała prędkość oraz to, że była drobniejsza; fakt, że
chłopak tak po prostu nie skrzywdziłby płci przeciwnej, również dawał Elenie
swego rodzaju przewagę, ale nad tym wolała się nie sugerować.
Próbowała się nie zatrzymywać, wciąż pozostając w ruchu,
by dodatkowo rozproszyć przeciwnika. Zdążyła się przekonać, że to dobra
taktyka, chociaż takie postępowanie nie wystarczyło, kiedy mierzyła się z Rafaelem.
Jeśli miała być ze sobą szczera, demona nie udało jej się pokonać ani razu, to
jednak wydawało się do przewidzenia – z jego doświadczeniem mogła
pomarzyć, że bez forów zdoła cokolwiek osiągnąć. W efekcie mogła co
najwyżej skupiać się na ciągłej ucieczce i utrzymywaniu przeciwników na
dystans, w nadziei na to, że albo uda jej się uciec, albo pojawi się
ewentualny wybawca.
No cóż, w tej jednej sytuacji nie miała co liczyć ani na
jedno, ani na drugie.
– Elena, na litość bogini, to szermierka, a nie pokaz
wymachiwania pomponami – zirytował się Damien, kiedy po raz kolejny po
prostu odskoczyła, wciąż trzymając się na bezpieczną odległość od jego broni.
– A czy to, co robię, jest jakkolwiek zakazane? –
westchnęła, a przez twarz chłopaka przemknął cień.
Nie doczekała się odpowiedzi, co w jakimś stopniu
tłumaczyło o wiele więcej, aniżeli sam Uzdrowiciel by mógł.
Usatysfakcjonowana tym, że przynajmniej trochę mogła zagrać mu na nerwach,
uśmiechnęła się słodko, po czym wróciła do ucieczki, w duchu modląc się o to,
żeby Damien w którymś momencie oświadczył, że zaczyna mieć jej dość i z
własnej woli zakończył pojedynek. Gdyby postąpił w ten sposób, wtedy
przynajmniej nie musiałaby obawiać się przegranej; z dwojga złego remis
wcale nie był taki zły, zwłaszcza dla dumy, która w takim wypadku mogłaby
co najwyżej ucierpieć.
Problem polegał na tym, że chłopka najwyraźniej nie miał na
to ochoty. Westchnął przeciągle, po czym również przyśpieszył, nagle dosłownie
materializując się tuż przed nią. Oczy Eleny rozszerzyły się nieznacznie, kiedy
zamierzył się na nią, sama zresztą nie zastanawiała się nad tym, co i dlaczego
próbowała zrobić. Rafael wielokrotnie powtarzał, że naciskając i często
narzucając zdecydowanie zbyt szybkie (przynajmniej w jej mniemaniu) tempo,
udawało mu się wymóc na niej najbardziej satysfakcjonujące reakcje. Nie miała
pojęcia czy to adrenalina, czy może kwestia skupienia, ale w takich
chwilach w istocie szło jej najlepiej, zwłaszcza gdy zdawała się na instynkt.
Wtedy również postąpiła w ten sposób, pod wpływem
impulsu decydując się wyrzucić obie ręce ku górze i niemalże w ostatniej
chwili zablokować cios, skutecznie zaskakując tym zarówno siebie samą, jak i wyraźnie
niespodziewającego się takiego efektu Damiena. Spojrzenia jej i kuzyna
spotkały się, a Elena poczuła satysfakcji, gdy dostrzegła niedowierzanie w oczach
Uzdrowiciela. Może
jednak nauczyłam się więcej niż sądziłeś, Rafaelu, pomyślała i w tamtej chwili prawie się roześmiała. Nie mogła pozwolić sobie na nadmierne
rozluźnienie, niemniej z drugiej strony…
– Skup się. – Nie miała pojęcia do kogo tak naprawdę
zwracała się w tamtej chwili Isabeau, ale z jakiegoś powodu przyszło
jej do głowy, że kapłanka mówi właśnie do niej. To nie miało sensu, przynajmniej
na pierwszy rzut oka, bo zawsze sądziła, że wampirzyca na nią nie przepada,
jednak zdecydowała się nad tym nie rozwodzić. – Nadmierne zwlekanie z podjęciem
decyzji bywa zgubne.
Coś w słowach Beau wpłynęło na nią w stopniu
wystarczającym, by zdecydowała się zareagować. Nie czekając na to, co zrobi
Damien, dosłownie rzuciła się na niego, przemknęła pod jego ramieniem, po czym w pośpiechu
zmaterializowała tuż za plecami chłopaka. Obrócił się błyskawicznie, bez
wątpienia gotów walczyć dalej, to jednak okazało się co najmniej
problematyczne, skoro w efekcie omal nie nadział się na wymierzony w jego
pierś floret. Serce Eleny zabiło szybciej, w miarę jak zaczęło do niej
docierać to, co Licavoli zrozumiał w ułamek sekundy później – i o
czym jednoznacznie świadczył szok, który odmalował się na jego twarzy.
Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić.
Bezwiednie przesunęła się naprzód, a zaokrąglona, „bezpieczna” końcówka
floretu leniwie dotknęła torsu chłopaka, zaledwie kawałek od miejsca, gdzie
musiało znajdować się serce.
– Koniec – oznajmiła spokojnie Isabeau. – Twoje własne
zasady, Damien. Tym ciosem mogłaby zabić – dodała, chociaż jej obeznany w medycynie
bratanek bez wątpienia musiał zdawać sobie z tego sprawę.
Wciąż jeszcze oszołomiona kierunkiem, który przybrały sprawy,
Elena dopiero po kilku sekundach zdecydowała się opuścić floret, wciąż dysząc
niemniej ciężko, co i jej wyraźnie oszołomiony przeciwnik. Jasna
cholera…, przeszło dziewczynie przez myśl i to wystarczyło, żeby
poczuła się jeszcze bardziej wytrącony z równowagi sposób. Sama nie miała
pewności, czy powinna się śmiać, czy może wręcz przeciwnie – zachować
powagę, tak dla lepszego efektu, gdyby jednak okazało się, że ktoś stroił sobie
z niej żarty.
Damien drgnął, po czym w końcu odskoczył, choć
jakiekolwiek uniki nie miały już racji bytu. Wciąż ściskał floret, chyba nawet
nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Jego oczy zabłysły dziko, a kiedy
Elena przyjrzała się dokładniej, doszukała się w spojrzeniu chłopaka całej
mieszanki skrajnych emocji – począwszy od szoku, przez niedowierzanie, aż
po starannie utrzymywany w ryzach gniew. Nie miała pewności, ale tak
wielokrotnie zachowywał się Gabriel, gdy oś wyjątkowo układało się nie po jego
myśli. Słyszała o słynnej dumie Licavolich, ale i tak poczuła się
dziwnie ze świadomością tego, że chłopak jednak mógłby wdać się w swojego
ojca – nie Święty
Damien, którego zawsze była bardziej skłonna przyrównać do własnego taty.
– Jak…? – usłyszała i w tamtej chwili już nie była w stanie
powstrzymać nieco poirytowanego prychnięcia.
– Nie jestem aż taka głupia, jak ci się
wydaje – rzuciła z irytacją. – Ale niech wam będzie,
rozmawiajcie sobie. Nieporadna Elena idzie się przejść – dodała,
odrzucając floret na bok.
Odwróciła się na pięcie, bez zbędnych wyjaśnień decydując się
ruszyć w stronę lasu. Nie zamierzała czekać na jakiekolwiek zbędne uwagi
albo pytania, sama wciąż nie dowierzając temu, co właśnie miało miejsce. Była w stanie
myśleć wyłącznie o tym, żeby zejść wszystkim z oczu, zwłaszcza teraz,
kiedy znalazła się w samym centrum zainteresowania. W wielu innych
wypadkach byłaby tym zachwycona, jednak tym razem w grę wchodził ten
szczególny rodzaj uwagi, którego nie znosiła.
Gdzieś jakby z oddali doszły ją głosy, a ktoś chyba
wypowiedział jej imię, jednak nawet wtedy nie zdecydowała się odwrócić.
Przyśpieszyła, mimowolnie rozluźniając się, kiedy w końcu znalazła się w lesie.
Było coś kojącego w obecności drzew, chociaż w obecnej sytuacji
samotność i takie miejsca powinny były przyprawiać ją o dreszcze. Nie
była w stanie tak po prostu zapomnieć o wizji Isabeau i wszystkim
tym, co powiedziała kapłanka – zwłaszcza o cierpieniu, bo to jedno
pozostawało dla niej pewną, niepodlegającą dyskusji kwestią. Bała się i to
wydawało jej się najzupełniej naturalne, zwłaszcza w obecnej
sytuacji – i to nawet pomimo tego, co powiedział Rafael.
Omal nie wywróciła się, kiedy panującą dookoła ciszę przerwał
dźwięk komórki. Ledwo powstrzymując całą wiązankę przekleństw, wyjęła telefon z tylnej
kieszeni spodni, po czym spojrzała na wyświetlacz. Serce zabiło jej szybciej z podekscytowania,
kiedy zauważyła aż nazbyt dobrze znany numer.
Bardzo ładnie
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, co najmniej oszołomiona. A co to niby miało
znaczyć? Podejrzliwie zmrużyła oczy, uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo,
nie po raz pierwszy mając wątpliwości co do tego, czy powinna się śmiać, czy
może od razu kogoś zabić.
– Co znowu, na litość bo…?
Nie było dane jej dokończyć – a przynajmniej nie w cenzuralny
sposób. Aż krzyknęła, kiedy ciepłe dłonie wylądowały na jej biodrach, tym samym
skutecznie wytrącając ją z równowagi. Nawet nie zastanawiając się nad tym,
co robi, błyskawicznie okręciła się, po czym – wciąż pod wpływem silnych
emocji i w bojowym nastroju – bezceremonialnie zamachnęła się, gotowa
wymierzyć potencjalnemu przeciwnikowi silny cios w twarz. Nie miała po
temu okazji, bo prawie natychmiast silna jedna z dłoni zacisnęła się wokół
jej nadgarstka, ale sądząc po wyrazie twarzy Rafaela, niewiele brakowało, żeby
sprawy potoczyły się trochę inaczej.
– Ciebie również dobrze widzieć, lilan –
oznajmił skonsternowanym tonem.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Ciesz
się, że nie trafiłam, pomyślała w oszołomieniu i spróbowała się
cofnąć, ale jej na to nie pozwolił. Uścisk miał silny, chociaż na tyle
subtelny, by nie obawiała się tego, że mógłby pokusić się o pogruchotanie
kilku kości. Cóż, nie miała wątpliwości co do tego, że w przypadku tego
demona było to pokazem dobrej woli i szczególnych względów.
– Co tutaj robisz? – warknęła, wciąż podenerwowana.
Musiała walczyć o oddech, co zdecydowanie nie było jej na rękę. To, że
znowu zrobiła z siebie przed nim idiotkę, również.
– Obserwowałem wyjątkowo interesujący pojedynek – odparł
takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Niezwykle
miło mi dowiedzieć się, że te wszystkie tygodnie nie poszły na marne.
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona jakąkolwiek pochwałą z jego
strony. Byli razem czy też nie, Rafael wciąż pozostawał cholernie upartym
perfekcjonistą, który wymagał od niej niemniej niż od siebie samego. Wciąż nie
miała pewności czy to dobrze, czy też nie, niemniej zmiana nastawienia w jego
przypadku zdecydowanie nie była czymś normalnym.
– Nie wydajesz się zaskoczony – zauważyła mimochodem.
Posłał jej znajomy, cyniczny uśmieszek.
– Nigdy nie powiedziałem ci, że walczysz szczególnie źle,
Eleno – przypomniał usłużnie. – Po prostu wciąż nie jest aż tak
dobrze, jak mógłbym tego oczekiwać – dodał, chociaż nie widziała
najmniejszej nawet różnicy pomiędzy tym, co osiągnęła, a tym o czym
mówił.
– To znaczy na tyle dobrze, żebym mogła cię pokonać? –
zapytała z powątpiewaniem.
Rafael parsknął śmiechem.
– Nie przesadzajmy – mruknął, a ona zapragnęła mu
przyłożyć. – Raczej na tyle, byś miała szansę przeżyć do chwili, w której
do ciebie dotrę. Nigdy nie oczekiwałem cudów.
Warknęła cicho, nie mogąc dłużej się powstrzymywać. Rafa
rzucił jej pobłażliwe spojrzenie, po czym zdecydowanym ruchem przygarnął do
siebie, zamykając w silnym uścisku. Skrzywiła się i spróbowała uciec
wzrokiem gdzieś w bok, ale to okazało się trudne, zwłaszcza kiedy jego
twarz znalazła się niepokojąco blisko jej własnej.
– Przestań – wycedziła przez zaciśnięte zęby, a Rafael
jedynie prychnął. Była pewna, że doskonale bawił się jej kosztem, nie po raz
pierwszy zresztą.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – oznajmił z powagą.
Nie odpowiedziała, poniekąd dlatego, że zebranie myśli nagle
zaczęło stanowić wyzwanie, które w znacznym stopniu ją przerastało. Była
na siebie zła za to, że nie powstrzymała go, gdy jak gdyby nigdy nic zdecydował
się nachylić ku niej, by móc złożyć na ustach Eleny krótki, aczkolwiek trudny
do zignorowania pocałunek. Zwykle nie potrafiła się bronić, kiedy traktował ją w ten
sposób, bez chwili wahania przesuwając się bliżej i odpowiadając na
pieszczotę. To było przyjemne, ona z kolei ni potrafiła przypomnieć sobie
żadnego argumentu, którego mogłaby użyć, by uzasadnić konieczność tego, by ją
puścił.
Jej ciało samoistnie reagowało na bliskość i dotyk
obejmującego ją demona. Naparła na niego całym ciałem, po chwili zarzucając
Rafie ramiona na szyję, by znaleźć się jeszcze bliżej. Zadrżała, kiedy czarne
skrzydła owinęły się wokół niej, muskając ramiona i skutecznie
przyprawiając Elenę o zawroty głowy. Nie po raz pierwszy w ostatnim
czasie bliskość nieśmiertelnego wzbudziła w niej również pragnienie, tym
bardziej, że nie piła z niego od dnia tłumaczeń Miry, zmusiła się jednak,
żeby odsunąć kwestię głodu na dalszy plan.
– Dlaczego próbujesz przede mną udawać, lilan? –
zapytał z powątpiewaniem nieśmiertelny, odsuwając się na tyle, żeby móc
spojrzeć dziewczynie w oczy. Jego własne jarzyły się łagodnie, zdradzając
całą mieszankę emocji, chociaż w przeciwieństwie do niej potrafił utrzymać
je na wodzy.
Uparcie milczała, naiwnie licząc na to, że to wystarczy, żeby
przestał drążyć temat. Nie sądziła, żeby wydarzyło się cokolwiek złego, gdyby
nadal karmiła się jego krwią, ale… Och, prawda była taka, że przerażały ją
zmiany, które zachodziły w jej ciele, kiedy zapędzali się w stosowaniu
tych praktyk. Karmił ją, co mogłoby być naturalne, gdyby oboje byli hybrydami,
jednak nie w tym przypadku. Osoka w żyłach demona musiała być
wyjątkowa; przekonali się o tym obje, a zwłaszcza Rafael zdawał sobie
z tego sprawę. Nie miała pewności, ale była gotowa przysiąc, że istniał
jakiś sensowny powód, dla którego on i jego bracia instynktownie próbowali
bronić się przed dzieleniem krwią z innymi – z tym, że wciąż nie
miała pewności jaki.
Mimo wszystko nie próbowała z nim walczyć, kiedy nagle
uniósł ją, sadzając sobie na biodrach. Na moment zabrakło jej tchu, kiedy
gwałtownie okręcił się w taki sposób, że uderzyła plecami o pień
drzewa. Napierał na nią, co mogłoby być przerażające, gdyby nie to, że ufała mu
bezgranicznie.
– Elena…
Nerwowo przygryzła dolną wargę.
– Chcesz mnie od siebie uzależnić – zarzuciła mu. –
Znowu. Albo ciągle… Bo nie wiem, czy przeszło mi po tym, co powiedziała Mira.
– Nie miałbym nic przeciwko – stwierdził z powagą. –
Zwłaszcza teraz. Nie jestem zachwycony perspektywą zostawienia cię samej
chociaż na chwilę.
– I dlatego kręcisz się obok, chociaż w każdej
chwili ktoś może cię zauważyć? – podjęła, chcąc zyskać na czasie. –
Nie chcę nic mówić, ale Licavoli nie są głupi. Tutaj jest pełno telepatów,
więc…
– Śmiem twierdzić, że znam sztuczki Licavolich lepiej od
ciebie – przerwał ze spokojem. – Poradzę sobie, niemniej dziękuję ci
bardzo za troskę.
Wciąż miała wrażenie, że ją wyśmiewał, tym bardziej, że
Rafael nigdy nie należał do osób, które potrafiły tak po prostu podziękować czy
przeprosić. Westchnęła, po czym przymknęła oczy, nie chcąc raz po raz
pożądliwie spoglądać na jego gardło. Zawahała się, próbując samą siebie
przekonać, że nie ma niczego złego w tym, by zgodziła się z niego
pić, ale mimo wszystko nie potrafiła ot tak wyzbyć się wątpliwości. Nie była w stanie
przekonać samej siebie, że faktycznie nie ma powodów do obaw – i to
bynajmniej nie dlatego, że mogłaby nie ufać Rafaelowi, ale…
Problem
polegał na tym, że demon bywał zaborczy, często w stopniu o wiele
większym, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Zdążyła przywyknąć do tego, że
mógłby chcieć mieć ją przy sobie, a chwilami wręcz traktować przedmiotowo,
chociaż zdecydowanie nie była z tego powodu zachwycona. Wciąż z nim
walczyła, nie chcąc pozwolić na to, żeby ją stłamsił, zwłaszcza w sytuacji
takiej jak ta. Miała złe przeczucia co do tego, jak Rafael reagował na samą
myśl o tym, że miałby należeć do niego w ten szczególny sposób.
Momentami wręcz nie była pewna, jakie były jego prawdziwe intencje – czy po
prostu sobie z niej żartował, czy może wręcz przeciwnie: naprawdę chciał
traktować ją w sposób, który mógłby być właściwy dla rzeczy, ale nie
drugiej połówki.
Zawsze widziałam, że przy demonie kiedyś
zwariuję… Właściwe pytanie brzmi: kiedy?
Pocałunek
wytrącił ją z równowagi, nie po raz pierwszy utrudniając zebranie myśli.
Jęknęła, ale odwzajemniła pieszczotę, pozwalając na to, żeby musnął wargami jej
usta. Ciało zareagowało automatycznie i już właściwie nie myślała nad tym,
co i dlaczego działo się pomiędzy nimi. Była ona i był on – niczego
więcej nie potrzebowała, może pomijając krew, która krążyła w jego żyłach,
a która w krótkim czasie mogła zacząć należeć do niej.
To nie jest dobry pomysł… Zdecydowanie nie!,
warknęła na siebie w duchu, kiedy przyłapała się na tym, że mimowolnie
musnęła wargami jego gardło. Dopiero co
wyleczyłaś się z tego szaleńczego pragnienia jego krwi. Nie ponawiaj tego,
kretynko!
No cóż, nie
mogła zaprzeczyć, że to, co działo się pomiędzy nimi, w niczym nie
przypominało więzi, o której słyszała tyle razy. Już nawet nie chodziło o to,
że nie była telepatką; problem polegał na tym, że próbowała bratać się z demonem,
a nic podobnego nigdy wcześniej nie miało miejsca. Tak przynajmniej
zakładała, bo Rafa nader rzadko wspominał o swoim rodzeństwie. Wiedziała
jedynie, że nade wszystko potępiali uczucia, więc to, czego teraz doświadczał
serafin, zdecydowanie nie było czymś właściwym dla jego gatunku. Chyba zdążył
już pogodzić się z tym, że rozbudziła w nim coś, co nie powinno mieć,
jednak to wciąż wszystkiego nie tłumaczyło. Wciąż istniała możliwość tego, że
wszystko się popsuje albo że Rafael zagubi się w tym, co oboje czuli – że
pójdzie w najgorszym z możliwych kierunków, próbując całkiem ją
zdominować, na co zdecydowanie nie zamierzała sobie pozwolić.
Wciąż o tym
myślała, kiedy ponownie poczuła pieczenie w gardle. Otworzyła oczy, co
okazało się błędem, bo jej tęczówki momentalnie napotkały spojrzenie pary tych
należących do niego – dwóch lśniących punktów barwy czystego nieba. Zamarła w bezruchu,
czując, że jej upór maleje, nawet pomimo wszystkich zakazów, które zdążyła na
siebie nałożyć. Nie po raz pierwszy zdrowy rozsądek schodził na dalszy plan i chociaż
nie była z tego zadowolona, wiedziała, że nie będzie w stanie opierać
się w nieskończoność.
A potem
poczuła, że Rafael sztywnieje i to wystarczyło, żeby momentalnie
otrzeźwiała.
Kiedy do
tego wszystkiego usłyszała ciche, zmierzające ku nim kroki i wyczuła inną,
tym razem ludzką krew, wszystko stało się jasne.
Hm, może właśnie w tym jest sposób? Skoro jest drobna, słabsza i nie ma mocy telepaty, może właśnie ratunku powinna szukać w noszeniu ze sobą posrebrzanej szpady? To by było ciekawe, zwłaszcza że już i tak jest zbyt podobna do mnie :)
OdpowiedzUsuń