2 lipca 2016

Dwieście trzydzieści osiem

Elena
 Ross Copperman – „Holding on and letting go”

Nerwowo spoglądała to na Rafaela, to znów na Miriam. Oboje milczeli, każde najpewniej z innego powodu, a przynajmniej tak było do momentu, w którym zauważyła, jak na ustach demona z wolna pojawia się nikły, drapieżni uśmieszek. Serce momentalnie zabiło jej szybciej, chyba jedynie cudem nie wyrywać się z piersi, tym bardziej, że pomimo wątpliwości, w kilka zaledwie sekund uprzytomniła sobie, co takiego najpewniej chodziło Rafie po głowie.
– Nie… Nie, do cholery, nie! – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem, ale jej reakcja nie zrobiła na nieśmiertelnym najmniejszego nawet wrażenia. – Ani mi się waż przynajmniej sugerować, że…?
– Po co mam cokolwiek mówić, skoro dobrze widzę, że się rozumiemy? – zapytał ze spokojem, jak gdyby nigdy nic decydując się wejść jej w słowo. – Poza tym… O co chodzi, Eleno? Przecież sama pomyślałaś o tym samym – dodał, a ona prychnęła.
Wpatrywała się w niego, w tamtej chwili sama niepewna tego czy powinna się śmiać, czy może płakać. Cholera, żartował sobie z niej? Cóż, gdyby go nie znała, a jego poczucie humoru nie pozostawiało tak wiele do życzenia, pewnie nawet by w to uwierzyła. Nie, święty i perfekcyjny do bólu demon nie mógłby sobie pozwolić na jakiekolwiek żarty, zwłaszcza w takiej sytuacji. Co prawda była gotowa stwierdzić, że mimo wszystko świetnie się bawił – nie tyle jej kosztem, co Aldero, bo to o nim pomyślała w naturalny sposób – ale mimo wszystko…
Cholera, nie mogła na to pozwolić! Nie rozmawiała z kuzynem od chwili, w której przyłapał ją z Rafą i wyznał swoje uczucia, ale tak było prościej dla nich oboje. Wiedziała, że takie wzajemnie unikanie się mogło wydawać się dziecinne, ale co innego mogłaby zrobić? Nie chciała kłótni, a tym bardziej ryzyka związanego z tym, jak Al mógłby zareagować na którekolwiek z jej słów. Już i tak dość go zraniła, co prawda ze wzajemnością, ale to nie zmieniało faktu, że to pewnych rzeczy nigdy nie powinno było dość – ona zaś doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Co więcej, taki system był dla wszystkich bezpieczniejszy, bo nawet pomimo poznania prawdy, mogła trzymać Aldero od tego wszystkiego z daleka, a właśnie to było dla niej najważniejsze.
No cóż, Rafael tego nie rozumiał – albo po prostu nie chciał rozumieć.
– Hm… Coś mnie ominęło? – zapytała z zaciekawieniem Miriam, ale oboje puścili jej pytanie mimo uszu.
– Rafael…
Demon potrząsnął głową.
– To ma najwięcej sensu, jak sądzę – oznajmił z powagą, przynajmniej próbując udawać, że wcale nie widzi w perspektywie podręczenia Aldero niczego nadzwyczajnego albo zabawnego. Tym lepiej, bo naprawdę miała ochotę mu przyłożyć. – Wydawał się naprawdę zdeterminowany, żeby cię chronić… I całkiem dobrze walczy, choć to naturalnie na nic mu się zda w starciu ze mną – przyznał, a Elena prychnęła. Serio, mistrzu?! – Jeśli już muszę się na kogoś zdecydować, wolałbym, byś znalazła się w dobrych rękach.
– Ja nie jestem rzeczą, którą możesz oddać komuś na przechowanie! – wybuchła, choć ta kwestia wydawała się najmniej istotna w obecnej sytuacji.
– Mam cię chronić – nie tylko przez wzgląd na ojca, ale teraz też również siebie samego – powiedział z powagą. Kątem oka zauważyła, że Miriam odwróciła się, by ukryć odruch wymiotny. Cudownie. – Skoro przez jakiś czas nie będzie mnie przy tobie, musze zatroszczyć się o to, żebyś przez ten czas nie była bardziej narażona niż to konieczne.
– Słodka bogini… Ty naprawdę bierzesz pod uwagę wizytę u Isobel – wyszeptała wstrząśnięta, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Czy on całkiem już oszalał? Co prawda podejrzewała, że jej argumenty i tak okażą się bezskuteczne, a sam Rafael potrafił zatroszczyć się o siebie lepiej niż ona sama, ale to i tak do niej nie docierało. Wiedziała, że jej służył, przynajmniej do tej pory… W gruncie rzeczy pod tym względem oficjalnie nic się nie zmieniło, ale i tak była przerażona. Nie uspokajał ją nawet fakt, że miała przed sobą syna samej Ciemności – a więc kogoś, kto mógł, ale wcale nie musiał spełniać zachcianek samej Pierwotnej. Cokolwiek by się stało, Rafa był na wygranej pozycji, ale mimo wszystko…
Och, miała złe przeczucia – i w żaden sposób nie potrafiła nad nimi zapanować.
Czuła, że powinna coś zrobić – porządnie nim potrząsnąć i niezależnie od konsekwencji oznajmi, że jednak był idiotą – ale nie była w stanie się na to zdobyć. W zamian mogła co najwyżej stać i bezmyślnie mu się przypatrywać, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego musiał być aż taki uparty. Czy robił jej to specjalnie? Cholera, dlaczego faceci musieli być do tego stopnia dumni i bezmyślni?! Wciąż nie docierało do niej to, że tak naprawdę miała przed sobą swojego potencjalnego kata – kogoś, kto został wysłany, by pozbawić ją życia i jedynie wyniku szczęśliwego splotu okoliczności tego nie zrobił… Ba! Że w ogóle się w niej zakochał! Miała więcej szczęścia niż rozumu, ale nawet fart mógł prędzej czy później się wyczerpać.
– Boisz się o mnie, lilan? – zadrwił Rafa, rzucając jej pobłażliwe spojrzenie. – Prędzej czy później musiałbym się z nią zobaczyć, tym bardziej, że już próbowała dotrzeć do ciebie inną drogą. Nie zamierzam czekać, aż Hunter zajmie moje miejsce i to choćby w oczach królowej.
– Więc tu o to chodzi? O tę cholerną pozycję i to, ze Isobel mogłaby sobie coś pomyśleć?! – powtórzyła z niedowierzaniem, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania.
Rafael jęknął, wyraźnie niezadowolony z tego, że mogłaby podnieść głos. Rzucił jej udręczone spojrzenie, które jednoznacznie dało Elenie do zrozumienia, że zaczynała wystawiać jego nerwy na próbę, ale to zignorowała. Była zła i rozbita, a on wcale nie pomagał jej w tym, by mogła nad sobą zapanować.
– Nie nadinterpretuj moich słów, bo marnie ci to wychodzi – oznajmił chłodno. Skrzywiła się, czując się tak, jakby nagle cofnęli się o kilka tygodni wstecz – znowu się kłócili, a pomiędzy nimi czuła ten szczególny rodzaj dystansu… Bezkresną przepaść, która jednoznacznie dawała jej do zrozumienia, że w jego oczach musi być zaledwie dzieckiem, które nie ma pojęcia o sprawach dorosłych. – Jeśli chcesz tkwić w tej swojej bańce szczęścia i udawać, że po kres wieczności będziemy bezpiecznie spotykać się w środku lasu, a Isobel o tobie zapomni, to twoja sprawa. Na całe szczęście ja też mam tu coś do powiedzenia i nie pozwolę ci zginąć.
Parsknęła nieco gorzkim, pozbawionym wesołości śmiechem, choć zdecydowanie nie widziała powodów do tego, żeby czuć się rozbawioną. Znowu to robił – przejmował kontrolę, choć zdecydowanie nie była do tego przyzwyczajona, pozostawiając jej co najwyżej dość przestrzeni na to, żeby musiała mu ulec. Pod tym względem byli do siebie podobni: oboje pewny siebie i władczy, próbujący wpływać na siebie nawzajem, niezależnie od woli drugiej strony. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś, kto siłą charakteru dorównywałby jej własnemu, momentami wręcz tłamsząc ją i sprawiając, że naprawdę zaczynała czuć się bezradna. Nie poddawała się – nie tak po prostu – ale Rafael od samego początku wymagał od niej o wiele więcej, aniżeli mogłaby znieść, choć nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze dojdzie do takiej sytuacji. Oboje zmienili się w ostatnim czasie, każde na swój sposób, a ona chyba faktycznie zaczęła wierzyć w to, że to wystarczy, by wszystko w końcu się poukładało tak, jak od samego początku powinno.
Szlag, naprawdę uważał, że mogłaby być aż tak naiwna, by przestać zwracać uwagi na to, co działo się wokół niej? Że mogłaby tak po prostu zapomnieć o Isobel, o wyroku śmierci… O tym wszystkim? Nie przeczyła, że w jakimś stopniu faktycznie próbowała do tego dążyć – że uciekała przed prawdą, woląc zakładać, że jego ramiona wystarczą, by ochronić ją przed wszelakim niebezpieczeństwem. To było naiwne, ale prostsze, tym bardziej, że miała wrażenie, że jeśli zbytnio zatraci się w swoich negatywnych emocjach, wtedy naprawdę oszaleje, a do tego dopuścić nie mogła.
Zacisnęła dłonie w pięści, niekontrolowanie drżąc i mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy gdyby spróbowała uderzyć go w twarz, zdenerwowałby się aż tak bardzo, jak podejrzewała. Nie miała pewności czy bardziej jest wściekła, czy może rozczarowana, tym bardziej, że demon na swój sposób miał rację. Problem polegał na tym, że nie chciała i nie potrafiła tego zaakceptować, zbytnio martwiąc się o bezpieczeństwo wszystkich wokół, by tak po prostu pozwolić mu na wycieczkę do Włoch – coś, co z równym powodzeniem mogło okazać się próbą samobójczą. Już nawet nie chodziło o Aldero, o krew… o nic, bo w tamtej chwili liczył się dla niej tylko i wyłącznie Rafael.
Jestem taka samolubna…, pomyślała, mimowolnie krzywiąc się. Z drugiej strony… Czy chociaż ten jeden, jedyny raz nie miała do tego prawa?
– Ty nie pozwolisz zginąć mnie, ale ja mam pozwolić tobie? – zapytała cicho; jej głos nie zdradzał nawet części tego, co działo się w jej wnętrzu.
– Jakież to rozkoszne, że się mną przejmujesz, ale – uśmiechną się nieco cierpko – chyba zapominasz o tym, kim jestem.
– Och, pamiętam – zapewniła go pośpiesznie. – Tak jak i to, że gdyby nie ja, pewnie by cię tutaj nie było.
Nie powinna była tego mówić i zrozumiała to w chwili, w której zauważyła, jak zmienia się jego wyraz twarzy. Widziała cień, który przemknął przez jego oblicze, znikając równie szybko, co i się pojawił, to jednak wystarczyło, by uprzytomniła sobie, że popełniła błąd. Świadomie czy nie, uderzyła w najbardziej wrażliwą jego część – w tę cholerną dumę, a to mogło się skończyć naprawdę różnie.
Jeszcze jakiś czas temu najpewniej by wybuchł, a ona niewątpliwie poczułaby z tego powodu satysfakcję – oczywiście do momentu, w którym nie oberwałaby za swój cięty język.
Tym razem nic podobnego nie miało miejsca, zaś cisza, która pomiędzy nimi zapadła, okazała się gorsza niż jakikolwiek krzyk.
– Mogę zniknąć ci z oczu i to nawet w tej chwili – oznajmił z cierpkim uśmiechem Rafa. Zesztywniała, kiedy rozłożył skrzydła i to tak gwałtownie, że omal nie oberwała nimi po twarzy. – Pamiętaj, co takiego ci powiedziałem, Mira. Lepiej dla ciebie, żebyś nigdy więcej mnie nie zawiodła – zwrócił się do siostry i to okazało się wszystkim, co miał im do powiedzenia.
Zaraz po tym po prostu wzbił się w powietrze i odleciał, jak gdyby nigdy nic zostawiając ją sam na sam z Miriam. Przez dłuższą chwil wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą, próbując udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca – w końcu warczeli na siebie tak często i regularnie, że…
Ale przecież w ostatnim czasie zmieniło się wszystko – a ona czuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. W takim wypadku absolutnie nic nie było normalne.
– No… – Głos Miriam rozbrzmiał gdzieś za jej plecami, ale nawet nie odwróciła się, by móc na demonicę spojrzeć. Zdecydowanie miała do tego nastroju. – Nieźle go wzięło.
– Bawi cię to? – mruknęła zrezygnowanym tonem. Czuła się coraz bardziej pusta, w miarę jak zaczęło do niej docierać to, co właśnie się wydarzyło.
– Skądże – zapewniła Mira i mimo wszystko zabrzmiało to wręcz zaskakująco szczerze. – Po prostu pierwszy raz widzę Rafaela takim… Nie wspominając o tym, że do tej pory nie starł z powierzchni ziemi kogoś, kto mu pyskuje.
Jeśli to miał być komplement albo forma pocieszenia, to zdecydowanie nie przyniosło skutku. Coś ścisnęło ją w gardle, ale nie okazała po sobie nawet częściowego rozczarowania czy irytacji, choć dawna Elena bez wątpienia by tak postąpiła. W tamtej chwili miała ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu wrócić do domu, by przez resztę dnia w spokoju kontemplować swój bol. Była na siebie zła w równym stopniu, co i na Rafaela, którego wciąż miała za kretyna – masochistycznego dupka, który aż prosił się o to, żeby coś mu się stało.
A niech to diabli, chyba oboje zachowywali się w co najmniej beznadziejny sposób. Jakby było inaczej, nie czułaby się tak okropnie z myślą o tym, że mogłaby pozwolić mu odlecieć.
– On to zrobi, nie? – wyszeptała, zwracając się chyba bardziej do samej siebie niż do wciąż milczącej Miry. – Ten cholerny debil się z nią spotka.
Yup. – Z jakiegoś była pewna, że Miriam wywróciła oczami. – Ale pewnie i tak musiałby to zrobić. Kto jak kto, ale mój brat naprawdę dobrze wie, co takiego powinien zrobić… Tak przynajmniej mi się wydaje.
– Tak ci się wydaje? – powtórzyła z nutką goryczy Elena.
Demonica jedynie wzruszyła ramionami.
– Rafa zachowuje się… inaczej. Przez ciebie, oczywiście – powiedziała w końcu, choć widać było, że wcale nie miała ochoty zaczynać tego tematu. – Diametralna zmiana o sto osiemdziesiąt stopni, jeśli wiesz, co mam na myśli. Więc nie, niczego już nie jestem pewna, zwłaszcza w jego przypadku… Może pomijając to, że dalej potrafiłby skręcić kark, jakby porządnie go zdenerwować – dodała po chwili wahania, chyba całkowicie bezwiednie unosząc dłoń, by móc musnąć palcami szyję.
Elena zawahała się, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, jak powinna się zachować, a tym bardziej jak rozumieć wypowiedziane przez demonicę słowa. Nie miała pewności, ale z jakiegoś powodu instynkt podpowiadał jej, że Mira nie tylko miała do brata szacunek, ale przede wszystkim się go bała. Co on ci zrobił, hm?, pomyślała, ale nie miała odwagi zadać tego pytania, zresztą chyba wolała nie widzieć, tym bardziej że nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że Rafa potrafił być okrutny. Jasne, zmieniała go, a przynajmniej próbowała, ale naiwnym byłoby żyć w przekonaniu, że dzięki temu przestał być niebezpiecznym mordercą.
Milczała, bo to było bezpieczniejsze, choć na dłuższą metę nie prowadziło donikąd. Miała ochotę komuś porządnie przyłożyć, może nawet samemu Rafaelowi, jeśli tylko dzięki temu poczułaby się lepiej. Cholera, musiał jej to robić i to akurat teraz, kiedy go potrzebowała? W głowie miała mętlik, przez co podjęcie jakiejkolwiek sensownej decyzji zaczynało graniczyć z cudem, ale kiedy myślała o tym, co mogło się stać…
– O co wy się tak naprawdę pokłóciliście, co? – Głos Miriam wyrwał ją z zamyślenia. – Chcę wiedzieć, co robimy z tą krwią. Mogę cię pilnować, ale dać ci z siebie pić nie zamierzam – oznajmiła, wzdrygając się demonstracyjnie.
– Nawet by mi to nie przyszło do głowy – odpowiedziała natychmiast Elena, niemniej zniesmaczona tą perspektywą. Z drugiej strony, gdyby krew demonicy okazała się choć po części tak smaczna, jak ta w żyłach Rafaela… Przestań, kretynko! – Nie, dzięki, poradzę sobie.
– Aha – rzuciła drwiącym tonem Miriam. – Już to widzę.
Ledwo powstrzymał cisnące jej się na usta warknięcie. To miało być zabawne? Jeśli tak, Mirze najwyraźniej umykał fakt, że nie do końca takie było. Z drugiej strony, być może doskonale zdawała sobie z tego sprawę i na dobry koniec dnia zamierzała zabawić się jej kosztem.
– Nikt nie każe ci mnie niańczyć… Nie w kwestii krwi. – Elena obojętnie wzruszyła ramionami. – Nie wiem, czy cię to obchodzi, ale nie zamierzam już z nikogo pić, tylko…
– Tylko z Rafaela, nie? – Demonica parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Och, nie udawaj. To widać, że aż cię nosi, kiedy myślisz o jego krwi.
– Serio musimy o tym rozmawiać?! – nie wytrzymała, na Miriam jednak podniesiony ton głos nie zrobił najmniejszego nawet wrażenia.
Kobieta nie odpowiedziała od razu, w pierwszej kolejności prostując się. Wydawała się spokojna i niemalże beztroska, choć Elena podświadomie wyczuła, że to tylko pozory.
– Nie musimy – stwierdziła pogodnym tonem. – Ale za jakiś czas prędzej zaczniesz chodzić po ścianach, niż zadowolisz się jakąkolwiek inną krwią. Przykro mi, że to ja muszę cię uświadomić, ale wcale nie przesadzałam w tym, co powiedziałam Rafaelowi.
– Poradzę sobie! – powtórzyła z naciskiem, ale powoli zaczynała w to wątpić. – A zresztą… Nie wykorzystam Aldero, obojętnie czego byście nie mówili. On zresztą jest wampirem – dodałam z naciskiem – więc nie mogę pić jego krwi.
– Dlaczego? Przez wirusa? – Demonica wywróciła oczami. – Przecież to tym lepiej.
Elena spojrzała na nią tak, jakby poważnie zaczynała wątpić w jej zdrowie psychiczne. W gruncie rzeczy tak właśnie było.
– Co?
– Nie patrz na mnie w ten sposób, tylko rusz tą swoją blond główką, dobra? – zniecierpliwiła się Miriam. – Na wrota piekielne, co Rafael w tobie widzi? – zapytała retorycznie. – Nowe wampiry są bardzo podobne do nas: do mnie czy Rafaela. Mów sobie, co tylko zechcesz, ale wypiłaś tyle krwi Rafy, że nie masz szansy na to, żeby się zarazić. W zasadzie powiedziałabym, że to byłby dobry detoks, póki jeszcze nie uzależniłaś się od mojego brata aż tak, by oszaleć – oznajmiła ze spokojem.
Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, bezskutecznie szukając jakichkolwiek sensownych argumentów. Miała nawet ochotę wysłać Miriam do diabła, ale podejrzewała, że to również nie zrobiłoby na demonicy wrażenia, ta zresztą wcale nie miała interesu w tym, żeby jej pomagać. Swoją drogą, pewnie to mogłoby się okazać dla nieśmiertelnej zabawne – możliwość przyglądania się, jak popadała w szaleństwo czy co tam mogło się wiązać z niemożnością zaspokojenia pragnienia.
Nie próbowała zastanawiać się nad tym, czy Miriam mówiła prawdę i czy faktycznie krew Aldero byłaby dla niej odpowiednia. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego, jak choć sugeruje kuzynowi to, że mogłaby się z niego napić, nie wspominając o przyznaniu mu się do tego, że została sama. Już i tak wystarczająco skrzywdziła go ostatnim razem, kiedy niejako upokorzył się zarówno przed nią, jak i przed Rafaelem. Nie mogła pozwolić na to, żeby doszło do tego po raz kolejny, ale z drugiej strony…
– Słuchaj, to nie moja sprawa, ale lepiej żebyś nie uzależniła się od Rafaela – odezwała się cicho Miriam. – Jakby coś mu się stało, oboje jesteście martwi. Nie raz widziałam, jak po odejściu demona, jego… podopieczni umierali z głodu i tęsknoty – dodała, a Elena poczuła, że sztywnieje.
– On mnie nie zostawi! – zareagowała natychmiast, aż wzdrygając się na samą możliwość. – Słyszysz? Myśl sobie, co tylko chcesz, ale my kłócimy się cały czas! Rafa nie…
– A kto mówi o rozstaniach? – przerwała jej niemalże łagodnie Mira. – Nie wnikam w to, co z nim zrobiłaś… Rozbudziłaś uczucia i już widzę, że wpadł na amen. Nie, to wcale nie moje złośliwe gadanie o tym, że pewnie i tak cię rzuci, bo jakoś w to wątpię. – Zawahała się na moment, pomimo przypuszczeń Eleny powstrzymując przed wywróceniem oczami. – Ale zastanów się przez chwilę nad tym, co dzieje się wokół nas. Sama dopiero co mu wytknęłaś, że mógłby zginąć, więc… Ale ja tak tylko sobie gdybam – dodała, jednak Elena aż nazbyt dobrze zrozumiała co takiego nieśmiertelna próbowała jej zasugerować.
Isobel była nieprzewidywalna, poza tym wydała na nią wyrok śmierci. Co więcej, wciąż pozostawała cholernie niebezpieczna i to nawet dla demonów, choć te podobno miały nad nią przewagę. Rafael już i tak mocno ryzykował, decydując się chronić ją za wszelką cenę, więc równie dobrze w każdej chwili mógł za to zapłacić – prędzej czy później, tym bardziej, że teraz zamierzał zaryzykować spotkanie z samą wampirzą królową…
A to mogło się skończyć naprawdę różnie.
Cóż, Miriam miała rację – Rafael wcale nie musiał się odkochiwać albo z niej rezygnować, by ją zostawić.
Chociaż nie chciała o tym myśleć, w tamtej chwili dotarło do niej to, że w każdej chwili rozstanie mógł załatwić za nich ktoś zupełnie inny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa