Elena
♪ Ross Copperman – „Holding on and letting go”
Nerwowo spoglądała to na
Rafaela, to znów na Miriam. Oboje milczeli, każde najpewniej z innego
powodu, a przynajmniej tak było do momentu, w którym zauważyła, jak
na ustach demona z wolna pojawia się nikły, drapieżni uśmieszek. Serce
momentalnie zabiło jej szybciej, chyba jedynie cudem nie wyrywać się z piersi,
tym bardziej, że pomimo wątpliwości, w kilka zaledwie sekund uprzytomniła
sobie, co takiego najpewniej chodziło Rafie po głowie.
– Nie… Nie,
do cholery, nie! – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem, ale jej reakcja nie
zrobiła na nieśmiertelnym najmniejszego nawet wrażenia. – Ani mi się waż
przynajmniej sugerować, że…?
– Po co mam
cokolwiek mówić, skoro dobrze widzę, że się rozumiemy? – zapytał ze spokojem,
jak gdyby nigdy nic decydując się wejść jej w słowo. – Poza tym… O co
chodzi, Eleno? Przecież sama pomyślałaś o tym samym – dodał, a ona
prychnęła.
Wpatrywała
się w niego, w tamtej chwili sama niepewna tego czy powinna się
śmiać, czy może płakać. Cholera, żartował sobie z niej? Cóż, gdyby go nie
znała, a jego poczucie humoru nie pozostawiało tak wiele do życzenia,
pewnie nawet by w to uwierzyła. Nie, święty i perfekcyjny do bólu
demon nie mógłby sobie pozwolić na jakiekolwiek żarty, zwłaszcza w takiej
sytuacji. Co prawda była gotowa stwierdzić, że mimo wszystko świetnie się bawił
– nie tyle jej kosztem, co Aldero, bo to o nim pomyślała w naturalny
sposób – ale mimo wszystko…
Cholera,
nie mogła na to pozwolić! Nie rozmawiała z kuzynem od chwili, w której
przyłapał ją z Rafą i wyznał swoje uczucia, ale tak było prościej dla
nich oboje. Wiedziała, że takie wzajemnie unikanie się mogło wydawać się
dziecinne, ale co innego mogłaby zrobić? Nie chciała kłótni, a tym
bardziej ryzyka związanego z tym, jak Al mógłby zareagować na którekolwiek
z jej słów. Już i tak dość go zraniła, co prawda ze wzajemnością, ale
to nie zmieniało faktu, że to pewnych rzeczy nigdy nie powinno było dość – ona
zaś doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Co więcej, taki system był dla
wszystkich bezpieczniejszy, bo nawet pomimo poznania prawdy, mogła trzymać
Aldero od tego wszystkiego z daleka, a właśnie to było dla niej
najważniejsze.
No cóż,
Rafael tego nie rozumiał – albo po prostu nie
chciał rozumieć.
– Hm… Coś
mnie ominęło? – zapytała z zaciekawieniem Miriam, ale oboje puścili jej
pytanie mimo uszu.
– Rafael…
Demon
potrząsnął głową.
– To ma
najwięcej sensu, jak sądzę – oznajmił z powagą, przynajmniej próbując
udawać, że wcale nie widzi w perspektywie podręczenia Aldero niczego
nadzwyczajnego albo zabawnego. Tym lepiej, bo naprawdę miała ochotę mu
przyłożyć. – Wydawał się naprawdę zdeterminowany, żeby cię chronić… I całkiem
dobrze walczy, choć to naturalnie na nic mu się zda w starciu ze mną –
przyznał, a Elena prychnęła. Serio,
mistrzu?! – Jeśli już muszę się na kogoś zdecydować, wolałbym, byś znalazła
się w dobrych rękach.
– Ja nie
jestem rzeczą, którą możesz oddać komuś na przechowanie! – wybuchła, choć ta
kwestia wydawała się najmniej istotna w obecnej sytuacji.
– Mam cię
chronić – nie tylko przez wzgląd na ojca, ale teraz też również siebie samego –
powiedział z powagą. Kątem oka zauważyła, że Miriam odwróciła się, by
ukryć odruch wymiotny. Cudownie. – Skoro przez jakiś czas nie będzie mnie przy
tobie, musze zatroszczyć się o to, żebyś przez ten czas nie była bardziej
narażona niż to konieczne.
– Słodka
bogini… Ty naprawdę bierzesz pod uwagę wizytę u Isobel – wyszeptała
wstrząśnięta, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Czy on
całkiem już oszalał? Co prawda podejrzewała, że jej argumenty i tak okażą
się bezskuteczne, a sam Rafael potrafił zatroszczyć się o siebie
lepiej niż ona sama, ale to i tak do niej nie docierało. Wiedziała, że jej
służył, przynajmniej do tej pory… W gruncie rzeczy pod tym względem
oficjalnie nic się nie zmieniło, ale i tak była przerażona. Nie uspokajał
ją nawet fakt, że miała przed sobą syna samej Ciemności – a więc kogoś,
kto mógł, ale wcale nie musiał spełniać zachcianek samej Pierwotnej. Cokolwiek
by się stało, Rafa był na wygranej pozycji, ale mimo wszystko…
Och, miała
złe przeczucia – i w żaden sposób nie potrafiła nad nimi zapanować.
Czuła, że
powinna coś zrobić – porządnie nim potrząsnąć i niezależnie od
konsekwencji oznajmi, że jednak był idiotą – ale nie była w stanie się na
to zdobyć. W zamian mogła co najwyżej stać i bezmyślnie mu się
przypatrywać, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego musiał być aż taki
uparty. Czy robił jej to specjalnie? Cholera, dlaczego faceci musieli być do
tego stopnia dumni i bezmyślni?! Wciąż nie docierało do niej to, że tak
naprawdę miała przed sobą swojego potencjalnego kata – kogoś, kto został
wysłany, by pozbawić ją życia i jedynie wyniku szczęśliwego splotu
okoliczności tego nie zrobił… Ba! Że w ogóle się w niej zakochał!
Miała więcej szczęścia niż rozumu, ale nawet fart mógł prędzej czy później się
wyczerpać.
– Boisz się
o mnie, lilan? – zadrwił Rafa,
rzucając jej pobłażliwe spojrzenie. – Prędzej czy później musiałbym się z nią
zobaczyć, tym bardziej, że już próbowała dotrzeć do ciebie inną drogą. Nie
zamierzam czekać, aż Hunter zajmie moje miejsce i to choćby w oczach
królowej.
– Więc tu o to
chodzi? O tę cholerną pozycję i to, ze Isobel mogłaby sobie coś
pomyśleć?! – powtórzyła z niedowierzaniem, próbując nadążyć za jego tokiem
rozumowania.
Rafael
jęknął, wyraźnie niezadowolony z tego, że mogłaby podnieść głos. Rzucił
jej udręczone spojrzenie, które jednoznacznie dało Elenie do zrozumienia, że
zaczynała wystawiać jego nerwy na próbę, ale to zignorowała. Była zła i rozbita,
a on wcale nie pomagał jej w tym, by mogła nad sobą zapanować.
– Nie
nadinterpretuj moich słów, bo marnie ci to wychodzi – oznajmił chłodno.
Skrzywiła się, czując się tak, jakby nagle cofnęli się o kilka tygodni
wstecz – znowu się kłócili, a pomiędzy nimi czuła ten szczególny rodzaj
dystansu… Bezkresną przepaść, która jednoznacznie dawała jej do zrozumienia, że
w jego oczach musi być zaledwie dzieckiem, które nie ma pojęcia o sprawach
dorosłych. – Jeśli chcesz tkwić w tej swojej bańce szczęścia i udawać,
że po kres wieczności będziemy bezpiecznie spotykać się w środku lasu, a Isobel
o tobie zapomni, to twoja sprawa. Na całe szczęście ja też mam tu coś do
powiedzenia i nie pozwolę ci zginąć.
Parsknęła
nieco gorzkim, pozbawionym wesołości śmiechem, choć zdecydowanie nie widziała
powodów do tego, żeby czuć się rozbawioną. Znowu to robił – przejmował kontrolę,
choć zdecydowanie nie była do tego przyzwyczajona, pozostawiając jej co
najwyżej dość przestrzeni na to, żeby musiała mu ulec. Pod tym względem byli do
siebie podobni: oboje pewny siebie i władczy, próbujący wpływać na siebie
nawzajem, niezależnie od woli drugiej strony. Nigdy wcześniej nie spotkała
kogoś, kto siłą charakteru dorównywałby jej własnemu, momentami wręcz tłamsząc
ją i sprawiając, że naprawdę zaczynała czuć się bezradna. Nie poddawała
się – nie tak po prostu – ale Rafael od samego początku wymagał od niej o wiele
więcej, aniżeli mogłaby znieść, choć nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze
dojdzie do takiej sytuacji. Oboje zmienili się w ostatnim czasie, każde na
swój sposób, a ona chyba faktycznie zaczęła wierzyć w to, że to
wystarczy, by wszystko w końcu się poukładało tak, jak od samego początku
powinno.
Szlag,
naprawdę uważał, że mogłaby być aż tak naiwna, by przestać zwracać uwagi na to,
co działo się wokół niej? Że mogłaby tak po prostu zapomnieć o Isobel, o wyroku
śmierci… O tym wszystkim? Nie przeczyła, że w jakimś stopniu
faktycznie próbowała do tego dążyć – że uciekała przed prawdą, woląc zakładać,
że jego ramiona wystarczą, by ochronić ją przed wszelakim niebezpieczeństwem.
To było naiwne, ale prostsze, tym bardziej, że miała wrażenie, że jeśli zbytnio
zatraci się w swoich negatywnych emocjach, wtedy naprawdę oszaleje, a do
tego dopuścić nie mogła.
Zacisnęła
dłonie w pięści, niekontrolowanie drżąc i mimowolnie zastanawiając
się nad tym, czy gdyby spróbowała uderzyć go w twarz, zdenerwowałby się aż
tak bardzo, jak podejrzewała. Nie miała pewności czy bardziej jest wściekła,
czy może rozczarowana, tym bardziej, że demon na swój sposób miał rację.
Problem polegał na tym, że nie chciała i nie potrafiła tego zaakceptować,
zbytnio martwiąc się o bezpieczeństwo wszystkich wokół, by tak po prostu
pozwolić mu na wycieczkę do Włoch – coś, co z równym powodzeniem mogło
okazać się próbą samobójczą. Już nawet nie chodziło o Aldero, o krew…
o nic, bo w tamtej chwili liczył się dla niej tylko i wyłącznie
Rafael.
Jestem taka samolubna…, pomyślała,
mimowolnie krzywiąc się. Z drugiej strony… Czy chociaż ten jeden, jedyny
raz nie miała do tego prawa?
– Ty nie
pozwolisz zginąć mnie, ale ja mam pozwolić tobie? – zapytała cicho; jej głos
nie zdradzał nawet części tego, co działo się w jej wnętrzu.
– Jakież to
rozkoszne, że się mną przejmujesz, ale – uśmiechną się nieco cierpko – chyba
zapominasz o tym, kim jestem.
– Och,
pamiętam – zapewniła go pośpiesznie. – Tak jak i to, że gdyby nie ja,
pewnie by cię tutaj nie było.
Nie powinna
była tego mówić i zrozumiała to w chwili, w której zauważyła,
jak zmienia się jego wyraz twarzy. Widziała cień, który przemknął przez jego
oblicze, znikając równie szybko, co i się pojawił, to jednak wystarczyło,
by uprzytomniła sobie, że popełniła błąd. Świadomie czy nie, uderzyła w najbardziej
wrażliwą jego część – w tę cholerną dumę, a to mogło się skończyć
naprawdę różnie.
Jeszcze
jakiś czas temu najpewniej by wybuchł, a ona niewątpliwie poczułaby z tego
powodu satysfakcję – oczywiście do momentu, w którym nie oberwałaby za
swój cięty język.
Tym razem
nic podobnego nie miało miejsca, zaś cisza, która pomiędzy nimi zapadła,
okazała się gorsza niż jakikolwiek krzyk.
– Mogę
zniknąć ci z oczu i to nawet w tej chwili – oznajmił z cierpkim
uśmiechem Rafa. Zesztywniała, kiedy rozłożył skrzydła i to tak gwałtownie,
że omal nie oberwała nimi po twarzy. – Pamiętaj, co takiego ci powiedziałem,
Mira. Lepiej dla ciebie, żebyś nigdy więcej mnie nie zawiodła – zwrócił się do
siostry i to okazało się wszystkim, co miał im do powiedzenia.
Zaraz po
tym po prostu wzbił się w powietrze i odleciał, jak gdyby nigdy nic
zostawiając ją sam na sam z Miriam. Przez dłuższą chwil wpatrywała się w pustą
przestrzeń przed sobą, próbując udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca –
w końcu warczeli na siebie tak często i regularnie, że…
Ale
przecież w ostatnim czasie zmieniło się wszystko – a ona czuła się
tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. W takim wypadku
absolutnie nic nie było normalne.
– No… –
Głos Miriam rozbrzmiał gdzieś za jej plecami, ale nawet nie odwróciła się, by
móc na demonicę spojrzeć. Zdecydowanie miała do tego nastroju. – Nieźle go
wzięło.
– Bawi cię
to? – mruknęła zrezygnowanym tonem. Czuła się coraz bardziej pusta, w miarę
jak zaczęło do niej docierać to, co właśnie się wydarzyło.
– Skądże –
zapewniła Mira i mimo wszystko zabrzmiało to wręcz zaskakująco szczerze. –
Po prostu pierwszy raz widzę Rafaela takim… Nie wspominając o tym, że do
tej pory nie starł z powierzchni ziemi kogoś, kto mu pyskuje.
Jeśli to
miał być komplement albo forma pocieszenia, to zdecydowanie nie przyniosło
skutku. Coś ścisnęło ją w gardle, ale nie okazała po sobie nawet
częściowego rozczarowania czy irytacji, choć dawna Elena bez wątpienia by tak postąpiła. W tamtej chwili
miała ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu wrócić do domu, by przez
resztę dnia w spokoju kontemplować swój bol. Była na siebie zła w równym
stopniu, co i na Rafaela, którego wciąż miała za kretyna –
masochistycznego dupka, który aż prosił się o to, żeby coś mu się stało.
A niech to
diabli, chyba oboje zachowywali się w co najmniej beznadziejny sposób.
Jakby było inaczej, nie czułaby się tak okropnie z myślą o tym, że
mogłaby pozwolić mu odlecieć.
– On to
zrobi, nie? – wyszeptała, zwracając się chyba bardziej do samej siebie niż do
wciąż milczącej Miry. – Ten cholerny debil się z nią spotka.
– Yup. – Z jakiegoś była pewna, że
Miriam wywróciła oczami. – Ale pewnie i tak musiałby to zrobić. Kto jak
kto, ale mój brat naprawdę dobrze wie, co takiego powinien zrobić… Tak
przynajmniej mi się wydaje.
– Tak ci
się wydaje? – powtórzyła z nutką goryczy Elena.
Demonica
jedynie wzruszyła ramionami.
– Rafa
zachowuje się… inaczej. Przez ciebie, oczywiście – powiedziała w końcu,
choć widać było, że wcale nie miała ochoty zaczynać tego tematu. – Diametralna
zmiana o sto osiemdziesiąt stopni, jeśli wiesz, co mam na myśli. Więc
nie, niczego już nie jestem pewna, zwłaszcza w jego przypadku… Może
pomijając to, że dalej potrafiłby skręcić kark, jakby porządnie go zdenerwować
– dodała po chwili wahania, chyba całkowicie bezwiednie unosząc dłoń, by móc
musnąć palcami szyję.
Elena
zawahała się, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, jak powinna się
zachować, a tym bardziej jak rozumieć wypowiedziane przez demonicę słowa.
Nie miała pewności, ale z jakiegoś powodu instynkt podpowiadał jej, że
Mira nie tylko miała do brata szacunek, ale przede wszystkim się go bała. Co on ci zrobił, hm?, pomyślała, ale nie
miała odwagi zadać tego pytania, zresztą chyba wolała nie widzieć, tym bardziej
że nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że Rafa potrafił być
okrutny. Jasne, zmieniała go, a przynajmniej próbowała, ale naiwnym byłoby
żyć w przekonaniu, że dzięki temu przestał być niebezpiecznym mordercą.
Milczała,
bo to było bezpieczniejsze, choć na dłuższą metę nie prowadziło donikąd. Miała
ochotę komuś porządnie przyłożyć, może nawet samemu Rafaelowi, jeśli tylko
dzięki temu poczułaby się lepiej. Cholera, musiał jej to robić i to akurat
teraz, kiedy go potrzebowała? W głowie miała mętlik, przez co podjęcie
jakiejkolwiek sensownej decyzji zaczynało graniczyć z cudem, ale kiedy
myślała o tym, co mogło się stać…
– O co
wy się tak naprawdę pokłóciliście, co? – Głos Miriam wyrwał ją z zamyślenia.
– Chcę wiedzieć, co robimy z tą krwią. Mogę cię pilnować, ale dać ci z siebie
pić nie zamierzam – oznajmiła, wzdrygając się demonstracyjnie.
– Nawet by
mi to nie przyszło do głowy – odpowiedziała natychmiast Elena, niemniej
zniesmaczona tą perspektywą. Z drugiej strony, gdyby krew demonicy okazała
się choć po części tak smaczna, jak ta w żyłach Rafaela… Przestań, kretynko! – Nie, dzięki,
poradzę sobie.
– Aha –
rzuciła drwiącym tonem Miriam. – Już to widzę.
Ledwo
powstrzymał cisnące jej się na usta warknięcie. To miało być zabawne? Jeśli
tak, Mirze najwyraźniej umykał fakt, że nie do końca takie było. Z drugiej
strony, być może doskonale zdawała sobie z tego sprawę i na dobry
koniec dnia zamierzała zabawić się jej kosztem.
– Nikt nie
każe ci mnie niańczyć… Nie w kwestii krwi. – Elena obojętnie wzruszyła
ramionami. – Nie wiem, czy cię to obchodzi, ale nie zamierzam już z nikogo
pić, tylko…
– Tylko z Rafaela,
nie? – Demonica parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Och, nie udawaj. To
widać, że aż cię nosi, kiedy myślisz o jego krwi.
– Serio
musimy o tym rozmawiać?! – nie wytrzymała, na Miriam jednak podniesiony
ton głos nie zrobił najmniejszego nawet wrażenia.
Kobieta nie
odpowiedziała od razu, w pierwszej kolejności prostując się. Wydawała się
spokojna i niemalże beztroska, choć Elena podświadomie wyczuła, że to
tylko pozory.
– Nie
musimy – stwierdziła pogodnym tonem. – Ale za jakiś czas prędzej zaczniesz
chodzić po ścianach, niż zadowolisz się jakąkolwiek inną krwią. Przykro mi, że
to ja muszę cię uświadomić, ale wcale nie przesadzałam w tym, co
powiedziałam Rafaelowi.
– Poradzę
sobie! – powtórzyła z naciskiem, ale powoli zaczynała w to wątpić. – A zresztą…
Nie wykorzystam Aldero, obojętnie czego byście nie mówili. On zresztą jest
wampirem – dodałam z naciskiem – więc nie mogę pić jego krwi.
– Dlaczego?
Przez wirusa? – Demonica wywróciła oczami. – Przecież to tym lepiej.
Elena
spojrzała na nią tak, jakby poważnie zaczynała wątpić w jej zdrowie
psychiczne. W gruncie rzeczy tak właśnie było.
– Co?
– Nie patrz
na mnie w ten sposób, tylko rusz tą swoją blond główką, dobra? –
zniecierpliwiła się Miriam. – Na wrota piekielne, co Rafael w tobie widzi?
– zapytała retorycznie. – Nowe wampiry
są bardzo podobne do nas: do mnie czy Rafaela. Mów sobie, co tylko zechcesz,
ale wypiłaś tyle krwi Rafy, że nie masz szansy na to, żeby się zarazić. W zasadzie
powiedziałabym, że to byłby dobry detoks, póki jeszcze nie uzależniłaś się od
mojego brata aż tak, by oszaleć – oznajmiła ze spokojem.
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, bezskutecznie szukając jakichkolwiek sensownych
argumentów. Miała nawet ochotę wysłać Miriam do diabła, ale podejrzewała, że to
również nie zrobiłoby na demonicy wrażenia, ta zresztą wcale nie miała interesu
w tym, żeby jej pomagać. Swoją drogą, pewnie to mogłoby się okazać dla
nieśmiertelnej zabawne – możliwość przyglądania się, jak popadała w szaleństwo
czy co tam mogło się wiązać z niemożnością zaspokojenia pragnienia.
Nie
próbowała zastanawiać się nad tym, czy Miriam mówiła prawdę i czy
faktycznie krew Aldero byłaby dla niej odpowiednia. Nie chciała nawet wyobrażać
sobie tego, jak choć sugeruje kuzynowi to, że mogłaby się z niego napić,
nie wspominając o przyznaniu mu się do tego, że została sama. Już i tak
wystarczająco skrzywdziła go ostatnim razem, kiedy niejako upokorzył się
zarówno przed nią, jak i przed Rafaelem. Nie mogła pozwolić na to, żeby
doszło do tego po raz kolejny, ale z drugiej strony…
– Słuchaj,
to nie moja sprawa, ale lepiej żebyś nie uzależniła się od Rafaela – odezwała
się cicho Miriam. – Jakby coś mu się stało, oboje jesteście martwi. Nie raz
widziałam, jak po odejściu demona, jego… podopieczni umierali z głodu i tęsknoty
– dodała, a Elena poczuła, że sztywnieje.
– On mnie
nie zostawi! – zareagowała natychmiast, aż wzdrygając się na samą możliwość. –
Słyszysz? Myśl sobie, co tylko chcesz, ale my kłócimy się cały czas! Rafa nie…
– A kto
mówi o rozstaniach? – przerwała jej niemalże łagodnie Mira. – Nie wnikam w to,
co z nim zrobiłaś… Rozbudziłaś uczucia i już widzę, że wpadł na amen.
Nie, to wcale nie moje złośliwe gadanie o tym, że pewnie i tak cię
rzuci, bo jakoś w to wątpię. – Zawahała się na moment, pomimo przypuszczeń
Eleny powstrzymując przed wywróceniem oczami. – Ale zastanów się przez chwilę
nad tym, co dzieje się wokół nas. Sama dopiero co mu wytknęłaś, że mógłby
zginąć, więc… Ale ja tak tylko sobie gdybam – dodała, jednak Elena aż nazbyt
dobrze zrozumiała co takiego nieśmiertelna próbowała jej zasugerować.
Isobel była
nieprzewidywalna, poza tym wydała na nią wyrok śmierci. Co więcej, wciąż pozostawała
cholernie niebezpieczna i to nawet dla demonów, choć te podobno miały nad
nią przewagę. Rafael już i tak mocno ryzykował, decydując się chronić ją
za wszelką cenę, więc równie dobrze w każdej chwili mógł za to zapłacić –
prędzej czy później, tym bardziej, że teraz zamierzał zaryzykować spotkanie z samą
wampirzą królową…
A to mogło się
skończyć naprawdę różnie.
Cóż, Miriam
miała rację – Rafael wcale nie musiał się odkochiwać albo z niej
rezygnować, by ją zostawić.
Chociaż nie
chciała o tym myśleć, w tamtej chwili dotarło do niej to, że w każdej
chwili rozstanie mógł załatwić za nich ktoś zupełnie inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz