17 lipca 2016

Dwieście pięćdziesiąt

Rafael
Było po północy, kiedy przekroczył granicę twierdzy. Ciemność mu odpowiadała, zresztą jak i obecność licznych cieni, które podrygiwały łagodnie, reagując na obecność nikłego światła, którego źródła nie potrafił jednoznacznie określić. Cisza również była dobra, taki stan rzeczy zresztą sprawiał, że jego zmysły wyostrzyły się, czuły na każdy, nawet najbardziej subtelny w tym miejscu bodziec. To było dobre, zwłaszcza w tym mieście – paradoksalnie najbezpieczniejszym dla ludzi, jak i śmiertelnie niebezpiecznym dla istot nieśmiertelnych.
Skoncentrowanie się na celu przyszło mu bardzo łatwo. Początkowo miał wątpliwości co do tego, czy po tym wszystkim, będzie w stanie ot tak odciąć się od emocji, niechcianych myśli i tego wszystkiego, co go ograniczało, jednak szybko okazało się, że jakiekolwiek obawy są bezpodstawne. Może i wiele się zmieniło od chwili, w której był w Volterze po raz ostatni, opuszczając miasto z dość jasnymi wytycznymi, jednak teraz wszystko było inne – jedynie jego pozycja i zdolności pozostawały takie same. Czuł, że wciąż ma kontrolę nad sytuacją i że od kilku wprawnych kłamstw zależał wynik tego jednego, jedynego spotkania. Nie chciał brać pod uwagę tego, że cokolwiek mogłoby pójść źle, choć to być może było dowodem na to, że zaczynał być zbyt pewny siebie.
Elena by tego nie zrobiła, co zresztą wcale go nie dziwiło. Udawała silną, a momentami naprawdę taka była, jednak nawet to nie zmieniało faktu, że w rzeczywistości pozostawała kruchym, niedoświadczonym dzieckiem. Martwiła się i to na swój sposób wydawało mu się urocze, chociaż zdecydowanie nie potrzebował uwag, wyrzutów i jakichkolwiek ograniczeń. Nie mógł zaprzeczyć, że podobało mu się to, jak uparta potrafiła być, kiedy w grę wchodziła szansa na to, by mogła postawić na swoim, jednak to nie zmieniało faktu, że ostateczna decyzja musiała zależeć od niego. Czasami nie pojmował tego, jak niewiele potrzebowali, żeby zacząć ze sobą walczyć – oboje dążący do niezależności i zbyt dumni, żeby tak po prostu ulec.
No cóż, od początku wiedział, że w tej dziewczynie jest coś wyjątkowego – musiało być, skoro sama królowa zażyczyła sobie jej śmierci, a ojciec kazał utrzymać ją przy życiu. Rafa nigdy nie zdawał pytań, o ile te nie miały związku ze sposobem wykonania zadania, jednak tym razem aż rwał się do tego, by poznać odpowiedź w związku z jedną, istotną kwestią: dlaczego?
Korytarze wydawały się opustoszałe, ale demon zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko i wyłącznie wrażenie. Nie miał najmniejszego problemu z tym, żeby wyczuć obecność licznych nieśmiertelnych, mieszającą się z aż nazbyt charakterystyczną wonią ludzkiej krwi. Kiedy do tego wszystkiego dotarły do niego pierwsze odgłosy paniki, krzyki oraz charakterystyczny dźwięk rozrywanych gardeł czy pękających kości, już nie miał wątpliwości co do tego, że trafił idealnie w porze posiłku, jak uroczo określano masowe mordy na niczego nieświadomych turystach. To takie prymitywne, pomyślał, wywracając oczami i uśmiechając się pod nosem; czasami nie pojmował ludzkiej głupoty, z kolei praktyki Volturi, którzy przecież powinni mieć kontrolę nad własnym miastem i rasą, najzwyczajniej w świecie zaczynały go bawić.
Na wrota piekielne, to miała być potęga? Nie pojmował tego, zresztą jak i podejścia Isobel, która zdecydowała się obrać za cel właśnie ten stary ród. Rafael nie pojmował, jakim cudem Włochom udało się przejąć władzę i zyskać jakikolwiek posłuch pośród sobie podobnym, skoro ich postępowanie ograniczało się przede wszystkim do tego, żeby kazać wampirom zejść do cienia. Ukrywali się, podporządkowując ludziom, chociaż każde z nich dysponowało siłą i zdolnościami wystarczająco potężnymi, bo z powodzeniem panować nad słabszymi od siebie. Pamiętał czasy sprzed Upadku – okrutne, czasem wręcz przerażające, ale jednak nawet teraz jawiące się jako okres dla nieśmiertelnych, którzy byli na dobrej drodze do tego, żeby zająć należne im miejsce. To był jeden z tych projektów Isobel, który doceniała sama Ciemność, co również o czymś świadczyło. Gdyby nie przesadna pewność siebie i zapędy królowej do tego, żeby być adorowaną, być może porządek na świecie zostałby zachowany aż do tych dziwnych, nowoczesnych czasów. Rafa nie mógł zaprzeczyć, że to go fascynowało, tym bardziej, że zgodnie ze starymi prawami właśnie w ten sposób należało postępować; silniejsi dominowali nad słabszymi, bo właśnie tak działała natura. Nikt nigdy nie miał szansy tego zmienić, więc ówczesny stan rzeczy wydawał mu się co najmniej niedorzeczny.
Wiedział, gdzie znajdowała się sala tronowa, choć samo pomieszczenie wydawało mu się nieco zbyt teatralnym gestem. Po co cały ten cyrk, skoro oficjalnie wampiry nie uznawały monarchii, a władcy nigdy wprost nie nazwali się królami? To była farsa, zwłaszcza teraz, kiedy decyzje już dawno zaczął podejmować ktoś inny – sama Isobel, która w niemalże bezczelny sposób manipulowała Aro i jego świtą. Co więcej, trzeba było przyznać, że do tej roli nadawała się idealnie – bezwzględna i pozbawiona wszelakich skrupułów, w niemalże bezczelny sposób pogrywając z tymi, którzy podobno mieli coś znaczyć. No cóż, zawsze taka była, a po porażce w Mieście Nocy, do przewidzenia było to, że zamierzała powrócić w wielkim stylu. Uderzenie w miejsce, które uważano za ośrodek głównej władzy, wydawało się idealnym posunięciem.
Wyczuł ruch za plecami, ale nawet nie próbował się obejrzeć. Nie musiał obawiać się tutejszej straży, a tym bardziej istot, które przybyły z Isobel, a teraz kryły się w mroku, prawie bezgłośnie szepcąc i obserwując to, co działo się w twierdzy. Wyczuł poruszenie, kiedy jego bracia i siostry wyczuli jego obecność, ale nie skomentował tego nawet słowem, aż nazbyt świadom tego, że żadne z nich nie było na tyle głupie, żeby próbować mu się sprzeciwić. Znakomicie, więc wciąż był ulubieńcem ojca – mimo swojej nieobecności nie stracił wpływu, może pomijając jawną zdradę Huntera. To było do zaakceptowania, tym bardziej, że w obecnej sytuacji jego brat nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Jeśli uciekł, tym lepiej dla niego; Rafael nigdy nie uznawał tak jawnego przeciwstawiania się jego osobie, jeśli zaś chodziło o tego konkretnego nieśmiertelnego… Cóż, zamierzał zapewnić mu błyskawiczne spotkanie z ojcem, gdyby tylko nadarzyła się po temu okazja.
Najpierw priorytety… Przyjemności później, pomyślał i niemalże prychnął. Zapewnienie pełnego bezpieczeństwa Elenie stało na pierwszym miejscu, zresztą uganianie się za Hunterem wydawało się mało zabawne, skoro ten jak ostatni tchórz zapadł się pod ziemię. Szukanie nie miało sensu, poza tym sam fakt tego, że demon mógłby się ukrywać, musiał być niezwykle upokarzający.
W pierwszym momencie zawahał się przed drzwiami, dłuższą chwilę rozważając to, czy wejście do sali w czasie trwania uczty było dobrym pomysłem. Chciał porozmawiać z królową bez świadków, najlepiej bez konieczności zbędnego tłumaczenia komukolwiek poza nią, ale wątpił w to, że to okazało się aż takie proste – w końcu po Isobel mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego. Ostatecznie doszedł do wniosku, że jest mu wszystko jedno, bez chwili wahania naciskając klamkę, całkowicie obojętny na to, że wejście najpewniej zostało zamknięte od środka. Gdyby był człowiekiem, efekt byłby wątpliwy, ale dzięki swojej naturze i sile, nawet nie musiał szczególnie się wysilać, by uporać się z zamkiem i bez dalszych, zbędnych przeszkód wślizgnąć się do środka.
Krzyki przybrały na sile, by po chwili zacząć cichnąć, w miarę jak kolejne ofiary zostały pozbawione możliwości wydawania dźwięków. Kiedy wszedł, omal nie wpadł na jakiegoś nieszczęsnego śmiertelnika, który w popłochu spróbował wykorzystać okazję i uciec przez uchylone drzwi, najwyraźniej wciąż nie przyjmując do wiadomości tego, że stawianie oporu nie ma sensu. Mężczyzna wyrzucał z siebie jakieś nieskładne słowa, chyba po portugalsku, chociaż przez ton i niespójność wypowiedzi trudno było cokolwiek stwierdzić. Rafa wymownie uniósł brwi ku górze, obrzucając walczącą o życie ofiarę zniesmaczonym, nieco pobłażliwym spojrzeniem, po czym bezceremonialnie przetrącił nieszczęśnikowi kark i niedbale odepchnął bezwładne ciało gdzieś na bok. Nie zamierzał posilać się w takich warunkach, nie wspominając o tym, że szczerze wątpił w to, żeby w pierwszych chwilach po powrocie jego obecność była szczególnie mile widziana.
Nie musiał się rozglądać, by zorientować się, że w pomieszczeniu panował istny chaos. Widział ciała – być może niektóre wciąż zdolne do ruchu, chociaż wątpił, żeby wampiry pozwoliły sobie na takie zaniedbanie – a także wsiąkającą w posadzkę krew, ostatecznie spijaną przez pozbawione cielesnej powłoki demony. Pozostali nieśmiertelni przemieszczali się z miejsca na miejsce, zachowując się niewiele lepiej od dzikich zwierząt, gdy w końcu pozwolili sobie na wykorzystanie pełni zdolności, które zapewniła im natura nieśmiertelnych. Instynkt robił swoje, a obecni w sali już nie próbowali się powstrzymywać, błyskawicznie dopadając do kolejnych ofiar, by móc się posilić albo – jak w przypadku tych, którzy najwyraźniej skończyli posiłek – dla czystej rozrywki pozbawić życia ostatnie ofiary, tym samym rozlewem krwi ułatwiając żer polującym demonom. Absolutnie niepotrzebnie, pomyślał, aż nazbyt świadom tego, jak zabójcze potrafiły być cienkie macki przybyłych wraz z Isobel istot, ale nie skomentował tego nawet słowem; demony lubowały się w śmierci, a sposób, w jaki była zadawana, nie czynił im żadnej różnicy.
Dostrzegł w niewielkim oddaleniu od głównej części sali i rzezi. Nie polowała, to zresztą byłoby poniżej pewnej godności kogoś, kto uważał się za królową albo samą boginię. Stała spokojnie, wciąż piękna, chociaż już nie w ten zimny, niepokojący sposób, co pod swoją naturalną postacią. Teraz kryła się pod dźwięcznym imieniem Florence i iście egzotycznym wyglądem – zdecydowanymi rysami twarzy i długimi, aksamitnie czarnymi włosami. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że ma przed sobą rodowitą hiszpankę – piękną, energiczną i na swój sposób… niezwykle drapieżną. W długiej do ziemi, czarnej sukni (wciąż nosiła się po królewsku, jakby żywcem wyjęta z innego stulecia) wyglądała na wyższą i bardziej smukłą, przez co trudno było oderwać od niej wzrok. Rubinowe tęczówki połyskiwały łagodnie, gdy z obojętnością przypatrywała się rozgrywającej się na jej oczach rzezi. W dłoni trzymała kryształowy kieliszek, wypełniony ciemnym, gęstym płynem – czymś, co mogłoby kojarzyć się z czerwonym winem, chociaż naturalnie musiało być krwią.
Cóż, widok absolutnie normlany, kiedy w grę wchodziła Isobel.
Nigdzie nie widział Marka i Kajusza, ci zresztą od samego początku nie mieli niczego do powiedzenia. To Aro podejmował wszelakie decyzje i to właśnie on stał u boku wyraźnie ignorującej go królowej. Rafael wyraźnie widział, jak wampir mierzy kobietę wzrokiem, na swój sposób zafascynowany, ale… było w tym coś wymuszonego, jakby sam zainteresowany nie miał pewności co do tego, co i dlaczego powinien czuć. Mistrzyni manipulacji – to jedno na pewno można było powiedzieć o Isobel, tym bardziej, że jeśli chodziło o Volterrę, bez trudu owinęła sobie wszystkich wokół palca.
Podszedł bliżej, próbując nie okazywać niepokoju, tym bardziej, że wciąż z uporem nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak. Sama Isobel nawet na niego nie spojrzała, w żaden sposób nie okazując tego, że mogłaby być jakkolwiek zaskoczona jego obecnością. Och, wiedziała – to było do przewidzenia, tym bardziej, że nic istotnego nie mogłoby ujść uwadze królowej. Rafael był przygotowany na to, że odpowiednie informacje dojdą do niej najpewniej na chwilę przed tym, jak w ogóle zdecydował się przekroczyć próg twierdzy. Wręcz na to liczył, aż nazbyt świadom tego, czego powinien się spodziewać; jak długo wszystko szło zgodnie z planem, jakiekolwiek powody do niepokoju wydawały się bezpodstawne.
Moja Pani… – powiedział cicho, nieznacznie kiwając królowej głową.
Wciąż na niego nie patrzyła, ale kąciki jej ust nieznacznie drgnęły, by po chwili wygiąć się w kształt uśmiechu – pięknego, ale przerażającego, bo gest jak zwykle nie objął jej oczu. Obserwując ją w tamtej chwili i rozważając to, jak zachowywała się Isobel w swojej zwykłej postaci, mimowolnie pomyślał o tym, że była bardzo podobna do Eleny… Z tą tylko różnicą, że Cullenówna miała w sobie człowieczeństwo, które pozwalało jej na odczuwanie tych emocji, których królowa wyrzekła się już dawno temu.
Stał w milczeniu, niemniej spokojny, co i obserwująca rzeź pierwotna. Starał się w żaden sposób nie okazywać zniecierpliwienia, chociaż na dłuższą metę okazało się to trudne, tym bardziej, że wciąż nie miał pewności co do tego, czego tak naprawdę powinien się po wampirzycy spodziewać. Jasne, był pewny siebie – może nawet za bardzo, a przynajmniej to powiedziałaby Elena, gdyby ją zapytał – ale to jeszcze nie oznaczyło, że całkiem zgłupiał. Zdążył poznać królową, dzięki czemu przewidzenie jej zachowań przychodziło mu w dość prosty sposób, jednak nie zmieniało to faktu, że wampirzyca była niebezpieczna – a on niejako ją zdradził, choć trudno było mu uznać ten fakt, skoro sprowadzało się to do posłuszeństwa ojcu. Jakkolwiek by jednak nie było, musiał się pilnować, tym bardziej, że szczerze wątpił w to, żeby Isobel przyjęła do wiadomości chociaż część jego argumentów.
No cóż, nie dbał o to. Wiedział, komu jest wierny, poza tym potrafił bronić się przed jej sztuczkami, również gdy w grę wchodziła telepatia.
Nie miał pewności, jak długo trwało, zanim królowa zdecydowała się na niego spojrzeć. Wciąż pozostawała obojętna, poza tym milczała, w pierwszej kolejności unosząc do ust wypełniony krwią kielich, by po chwili wziąć ostrożny łyk. Przymknęła oczy, wydając się rozkoszować smakiem osoki, choć Rafael zdawał sobie sprawę z tego, że większą przyjemność sprawiłoby jej osobiste zabicie ofiary – i to nie przypadkowego człowieka, którego przyprowadzono z myślą o uczcie, ale kogoś, kto wyjątkowo jej podpadł. Isobel była mściwa, ale zabijała z klasą i to również potrafił w jej przypadku docenić.
– Rafaelu… – Westchnęła cicho, jakby rozczarowana i zmęczona, choć w jej przypadku ani jedno, ani drugie nie wchodziło w grę.
Lekko przekrzywiła głowę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Ostatecznie wyprostowała się i wziąwszy ostatni łyk krwi, bezceremonialnie wcisnęła kielich w ręce zaskoczonego Aro. Wampir drgnął i otworzył usta, wyraźnie chętny, by zaprotestować, kiedy tak po prostu został sprowadzony do roli służącego, jednak Isobel nawet nie czekała na reakcję.
– Porozmawiamy? – zasugerował cicho Rafael, a królowa wydęła usta, wyraźnie nieusatysfakcjonowana jego tonem.
– Po takim czasie masz czelność pokazywać mi się na oczy? – zapytała lodowatym tonem, ale wyczuł, że jego obecność ją zaintrygowała; gdyby było inaczej, pewnie wpadłby w kłopoty już w chwili, w której przekroczył granicę miasta.
– Przykro mi słyszeć, że najpewniej spisałaś mnie na straty, bogini.
Szczerze gardził tym, że mogłaby uważać się za istotę wyższego gatunku, ale cel uświęcał środki. Kto jak kto, ale Isobel miała wystarczająco wysokie mniemanie o sobie, by odpowiednie połechtanie jej ego mogło zdziałać cuda. Nigdy nie był dobry w prawieniu komplementów, ale stał wystarczająco wysoko w hierarchii, by wampirzyca wybaczała mu dość przewinięć. Co prawda do tej pory nigdy nie zawiódł jej aż do tego stopnia, by wpadła w prawdziwy gniew, ale mimo wszystko to wciąż była wyjątkowo próżna kobieta – piękna, pełna klasy i wychowana zgodnie ze starymi, zapomnianymi już zasadami, ale mimo wszystko próżna.
Zauważył, że przez twarz Isobel przemknął ledwo zauważalny cień – dowód na to, że zdołała wychwycić nutkę irytacji w sposobie, w jaki wypowiedział ostatnie słowo. Dobrze wiedziała, jakie miał podejście do nazywania jej boginią, jednak do tej pory wydawała się spoglądać na to przez palce. W tamtej chwili przeszło mu przez myśl, że tym razem ten jeden drobiazg jednak mógłby popsuć wszystko, ale w ostatniej chwili Isobel jednak skinęła głową i ruszyła się z miejsca, kierując się ku tylnemu wyjściu z sali tronowej, by nie ryzykować stąpania po krwi i między ciałami. Teraz dookoła panowała cisza, co jednoznacznie świadczyło o tym, że posiłek dobiegł końca, a w pomieszczeniu prócz śmierci nie pozostało już nic.
Ruszył za królową, dopadając do niej dopiero w chwili, w której znaleźli się przy drzwiach, by móc je dla niej otworzyć. W żaden sposób nie okazała aprobaty ani wtedy, ani w chwili, w której przepuścił ją przodem, ale Rafael doskonale wiedział, że takie zachowanie stanowiło dla niej istotną kwestię. Poruszała się z lekkością i gracją ucha, wydając się wręcz unosić w powietrzu, kiedy w pośpiechu ruszyła przed siebie. Nawet w chwilach takich jak ta, kiedy po prostu milczała, wydawała się za wszelką cenę próbować przejąć kontrolę nad sytuacją. Prowadziła go i był w stanie wyczuć, że dominowała – czy to mogąc prowadzić, czy wyznaczając reguły na których miało opierać się spotkanie. To również było znajome i na swój sposób nudne, tym bardziej, że Rafael już dawno nauczył się tego, jak należało zachowywać się w obecności tej istoty. Nie stała wyżej od jego ojca, zresztą to zdanie Ciemności liczyło się najbardziej, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie potrafiła wzbudzić respektu. Och, był wręcz skłonny stwierdzić, że była w tym zadziwiająco wręcz dobra i nawet on musiał to przyznać.
Wiedział, gdzie mieściła się komnata Isobel, choć przed przeniesieniem się do Forks był tam zaledwie raz. Wybrała sobie pokój w wieży – starannie urządzony i okazały, tak jak na królową przystało. Czasami bawiło go to jej zamiłowanie do przepychu i otaczanie się pięknymi rzeczami, tym bardziej, że w jej przypadku nie oznaczało to niczego – w środku była zimna i absolutnie nieczuła na to, co posiadała. Chodziło o samą manifestację tego, kim była: władczyni, która nawet po tym, jak utraciła wszystko, potrafiła pozbierać się i sięgnąć po jeszcze więcej. Cóż, bez wątpienia była do tego zdolna, równie charyzmatyczna, co i mściwa; co więcej, już od dłuższego czasu miała jakiś plan – coś, co nie ograniczało się do zabicia Eleny, chociaż i ta kwestia pozostawała dla Rafaela całkowicie niejasna.
– Wciąż mnie zadziwiasz… Wszyscy to robicie, ale ty w szczególności – usłyszał i jego uwaga na powrót skoncentrowała się na Isobel. – Ale lepiej dla ciebie, żebyś miał mi do powiedzenia coś, co mnie usatysfakcjonuje. Nie chcesz wystawiać moich nerwów na próbę… A już i tak okazuję ci łaskę, bo oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że nie mam litości dla tych, którzy wystąpili przeciwko mnie – zapowiedziała z powagą, ledwo tylko zamknęły się za nimi drzwi.
Jeszcze kiedy mówiła, zaczęła nerwowo krążyć. Maska obojętności zniknęła, a Rafael ujrzał ją taką, jaka była naprawdę: zniecierpliwiona i zagniewana, co nigdy nie wróżyło dobrze. Potrafiła być cierpliwa, co okazywała przez całe lata panowania nad Miastem Nocy, ale nawet ona zaczynała mieć problemy z emocjami, kiedy wyczuwała możliwość osiągnięcia tego, czego tak bardzo pragnęła – i to już, zaraz, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Skoro tak było, to oznaczało, że sprawy miały się albo zaskakująco dobrze, albo wręcz przeciwnie, a ewentualne problemy z perspektywy królowej były nie do przyjęcia.
Starając się o tym nie myśleć, ostrożnie skinął głową – wciąż patrząc jej przy tym w oczy i próbując się kontrolować to, jak zmieniały się jej emocje. Był w stanie nad sobą panować, co również mogło okazać się kluczowe, skoro niejako stanął przed jej obliczem tylko i wyłącznie po to, żeby kłamać jej w żywe oczy. Gdyby tylko zorientowała się, jakie były jego intencje, to byłoby prawie jak gwóźdź do trumny, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić – i to nie tylko przez wzgląd na to, że wtedy już nikt nie potrafiłby należycie ochronić Eleny.
– Ależ oczywiście, królowo – powiedział cicho. – W pierwszej kolejności proszę o wybaczenie. Moja nieobecność… No cóż, sprawy trochę się skomplikowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa