Rafael
Było po północy, kiedy
przekroczył granicę twierdzy. Ciemność mu odpowiadała, zresztą jak i obecność
licznych cieni, które podrygiwały łagodnie, reagując na obecność nikłego
światła, którego źródła nie potrafił jednoznacznie określić. Cisza również była
dobra, taki stan rzeczy zresztą sprawiał, że jego zmysły wyostrzyły się, czuły
na każdy, nawet najbardziej subtelny w tym miejscu bodziec. To było dobre,
zwłaszcza w tym mieście – paradoksalnie najbezpieczniejszym dla ludzi, jak
i śmiertelnie niebezpiecznym dla istot nieśmiertelnych.
Skoncentrowanie
się na celu przyszło mu bardzo łatwo. Początkowo miał wątpliwości co do tego,
czy po tym wszystkim, będzie w stanie ot tak odciąć się od emocji,
niechcianych myśli i tego wszystkiego, co go ograniczało, jednak szybko
okazało się, że jakiekolwiek obawy są bezpodstawne. Może i wiele się
zmieniło od chwili, w której był w Volterze po raz ostatni,
opuszczając miasto z dość jasnymi wytycznymi, jednak teraz wszystko było
inne – jedynie jego pozycja i zdolności pozostawały takie same. Czuł, że
wciąż ma kontrolę nad sytuacją i że od kilku wprawnych kłamstw zależał
wynik tego jednego, jedynego spotkania. Nie chciał brać pod uwagę tego, że
cokolwiek mogłoby pójść źle, choć to być może było dowodem na to, że zaczynał
być zbyt pewny siebie.
Elena by
tego nie zrobiła, co zresztą wcale go nie dziwiło. Udawała silną, a momentami
naprawdę taka była, jednak nawet to nie zmieniało faktu, że w rzeczywistości
pozostawała kruchym, niedoświadczonym dzieckiem. Martwiła się i to na swój
sposób wydawało mu się urocze, chociaż zdecydowanie nie potrzebował uwag,
wyrzutów i jakichkolwiek ograniczeń. Nie mógł zaprzeczyć, że podobało mu
się to, jak uparta potrafiła być, kiedy w grę wchodziła szansa na to, by
mogła postawić na swoim, jednak to nie zmieniało faktu, że ostateczna decyzja
musiała zależeć od niego. Czasami nie pojmował tego, jak niewiele potrzebowali,
żeby zacząć ze sobą walczyć – oboje dążący do niezależności i zbyt dumni,
żeby tak po prostu ulec.
No cóż, od
początku wiedział, że w tej dziewczynie jest coś wyjątkowego – musiało
być, skoro sama królowa zażyczyła sobie jej śmierci, a ojciec kazał
utrzymać ją przy życiu. Rafa nigdy nie zdawał pytań, o ile te nie miały
związku ze sposobem wykonania zadania, jednak tym razem aż rwał się do tego, by
poznać odpowiedź w związku z jedną, istotną kwestią: dlaczego?
Korytarze
wydawały się opustoszałe, ale demon zdawał sobie sprawę z tego, że to
tylko i wyłącznie wrażenie. Nie miał najmniejszego problemu z tym,
żeby wyczuć obecność licznych nieśmiertelnych, mieszającą się z aż nazbyt
charakterystyczną wonią ludzkiej krwi. Kiedy do tego wszystkiego dotarły do
niego pierwsze odgłosy paniki, krzyki oraz charakterystyczny dźwięk rozrywanych
gardeł czy pękających kości, już nie miał wątpliwości co do tego, że trafił
idealnie w porze posiłku, jak
uroczo określano masowe mordy na niczego nieświadomych turystach. To takie prymitywne, pomyślał, wywracając
oczami i uśmiechając się pod nosem; czasami nie pojmował ludzkiej głupoty,
z kolei praktyki Volturi, którzy przecież powinni mieć kontrolę nad
własnym miastem i rasą, najzwyczajniej w świecie zaczynały go bawić.
Na wrota
piekielne, to miała być potęga? Nie pojmował tego, zresztą jak i podejścia
Isobel, która zdecydowała się obrać za cel właśnie ten stary ród. Rafael nie
pojmował, jakim cudem Włochom udało się przejąć władzę i zyskać
jakikolwiek posłuch pośród sobie podobnym, skoro ich postępowanie ograniczało
się przede wszystkim do tego, żeby kazać wampirom zejść do cienia. Ukrywali
się, podporządkowując ludziom, chociaż każde z nich dysponowało siłą i zdolnościami
wystarczająco potężnymi, bo z powodzeniem panować nad słabszymi od siebie.
Pamiętał czasy sprzed Upadku – okrutne, czasem wręcz przerażające, ale jednak
nawet teraz jawiące się jako okres dla nieśmiertelnych, którzy byli na dobrej
drodze do tego, żeby zająć należne im miejsce. To był jeden z tych
projektów Isobel, który doceniała sama Ciemność, co również o czymś
świadczyło. Gdyby nie przesadna pewność siebie i zapędy królowej do tego,
żeby być adorowaną, być może porządek na świecie zostałby zachowany aż do tych
dziwnych, nowoczesnych czasów. Rafa nie mógł zaprzeczyć, że to go fascynowało,
tym bardziej, że zgodnie ze starymi prawami właśnie w ten sposób należało postępować;
silniejsi dominowali nad słabszymi, bo właśnie tak działała natura. Nikt nigdy
nie miał szansy tego zmienić, więc ówczesny stan rzeczy wydawał mu się co
najmniej niedorzeczny.
Wiedział,
gdzie znajdowała się sala tronowa, choć samo pomieszczenie wydawało mu się
nieco zbyt teatralnym gestem. Po co cały ten cyrk, skoro oficjalnie wampiry nie
uznawały monarchii, a władcy
nigdy wprost nie nazwali się królami? To była farsa, zwłaszcza teraz, kiedy
decyzje już dawno zaczął podejmować ktoś inny – sama Isobel, która w niemalże
bezczelny sposób manipulowała Aro i jego świtą. Co więcej, trzeba było
przyznać, że do tej roli nadawała się idealnie – bezwzględna i pozbawiona
wszelakich skrupułów, w niemalże bezczelny sposób pogrywając z tymi,
którzy podobno mieli coś znaczyć. No cóż, zawsze taka była, a po porażce w Mieście
Nocy, do przewidzenia było to, że zamierzała powrócić w wielkim stylu.
Uderzenie w miejsce, które uważano za ośrodek głównej władzy, wydawało się
idealnym posunięciem.
Wyczuł ruch
za plecami, ale nawet nie próbował się obejrzeć. Nie musiał obawiać się
tutejszej straży, a tym bardziej istot, które przybyły z Isobel, a teraz
kryły się w mroku, prawie bezgłośnie szepcąc i obserwując to, co
działo się w twierdzy. Wyczuł poruszenie, kiedy jego bracia i siostry
wyczuli jego obecność, ale nie skomentował tego nawet słowem, aż nazbyt świadom
tego, że żadne z nich nie było na tyle głupie, żeby próbować mu się
sprzeciwić. Znakomicie, więc wciąż był ulubieńcem
ojca – mimo swojej nieobecności nie stracił wpływu, może pomijając jawną zdradę
Huntera. To było do zaakceptowania, tym bardziej, że w obecnej sytuacji
jego brat nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Jeśli uciekł, tym lepiej
dla niego; Rafael nigdy nie uznawał tak jawnego przeciwstawiania się jego
osobie, jeśli zaś chodziło o tego konkretnego nieśmiertelnego… Cóż,
zamierzał zapewnić mu błyskawiczne spotkanie z ojcem, gdyby tylko
nadarzyła się po temu okazja.
Najpierw priorytety… Przyjemności później,
pomyślał i niemalże prychnął. Zapewnienie pełnego bezpieczeństwa Elenie
stało na pierwszym miejscu, zresztą uganianie się za Hunterem wydawało się mało
zabawne, skoro ten jak ostatni tchórz zapadł się pod ziemię. Szukanie nie miało
sensu, poza tym sam fakt tego, że demon mógłby się ukrywać, musiał być
niezwykle upokarzający.
W pierwszym
momencie zawahał się przed drzwiami, dłuższą chwilę rozważając to, czy wejście
do sali w czasie trwania uczty było dobrym pomysłem. Chciał porozmawiać z królową
bez świadków, najlepiej bez konieczności zbędnego tłumaczenia komukolwiek poza
nią, ale wątpił w to, że to okazało się aż takie proste – w końcu po
Isobel mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego. Ostatecznie doszedł do
wniosku, że jest mu wszystko jedno, bez chwili wahania naciskając klamkę,
całkowicie obojętny na to, że wejście najpewniej zostało zamknięte od środka.
Gdyby był człowiekiem, efekt byłby wątpliwy, ale dzięki swojej naturze i sile,
nawet nie musiał szczególnie się wysilać, by uporać się z zamkiem i bez
dalszych, zbędnych przeszkód wślizgnąć się do środka.
Krzyki
przybrały na sile, by po chwili zacząć cichnąć, w miarę jak kolejne ofiary
zostały pozbawione możliwości wydawania dźwięków. Kiedy wszedł, omal nie wpadł
na jakiegoś nieszczęsnego śmiertelnika, który w popłochu spróbował
wykorzystać okazję i uciec przez uchylone drzwi, najwyraźniej wciąż nie
przyjmując do wiadomości tego, że stawianie oporu nie ma sensu. Mężczyzna
wyrzucał z siebie jakieś nieskładne słowa, chyba po portugalsku, chociaż
przez ton i niespójność wypowiedzi trudno było cokolwiek stwierdzić. Rafa
wymownie uniósł brwi ku górze, obrzucając walczącą o życie ofiarę
zniesmaczonym, nieco pobłażliwym spojrzeniem, po czym bezceremonialnie
przetrącił nieszczęśnikowi kark i niedbale odepchnął bezwładne ciało
gdzieś na bok. Nie zamierzał posilać się w takich warunkach, nie
wspominając o tym, że szczerze wątpił w to, żeby w pierwszych
chwilach po powrocie jego obecność była szczególnie mile widziana.
Nie musiał
się rozglądać, by zorientować się, że w pomieszczeniu panował istny chaos.
Widział ciała – być może niektóre wciąż zdolne do ruchu, chociaż wątpił, żeby
wampiry pozwoliły sobie na takie zaniedbanie – a także wsiąkającą w posadzkę
krew, ostatecznie spijaną przez pozbawione cielesnej powłoki demony. Pozostali
nieśmiertelni przemieszczali się z miejsca na miejsce, zachowując się
niewiele lepiej od dzikich zwierząt, gdy w końcu pozwolili sobie na
wykorzystanie pełni zdolności, które zapewniła im natura nieśmiertelnych.
Instynkt robił swoje, a obecni w sali już nie próbowali się
powstrzymywać, błyskawicznie dopadając do kolejnych ofiar, by móc się posilić albo
– jak w przypadku tych, którzy najwyraźniej skończyli posiłek – dla
czystej rozrywki pozbawić życia ostatnie ofiary, tym samym rozlewem krwi
ułatwiając żer polującym demonom. Absolutnie
niepotrzebnie, pomyślał, aż nazbyt świadom tego, jak zabójcze potrafiły być
cienkie macki przybyłych wraz z Isobel istot, ale nie skomentował tego
nawet słowem; demony lubowały się w śmierci, a sposób, w jaki
była zadawana, nie czynił im żadnej różnicy.
Dostrzegł ją w niewielkim oddaleniu od
głównej części sali i rzezi. Nie polowała, to zresztą byłoby poniżej
pewnej godności kogoś, kto uważał się za królową albo samą boginię. Stała
spokojnie, wciąż piękna, chociaż już nie w ten zimny, niepokojący sposób,
co pod swoją naturalną postacią. Teraz kryła się pod dźwięcznym imieniem
Florence i iście egzotycznym wyglądem – zdecydowanymi rysami twarzy i długimi,
aksamitnie czarnymi włosami. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że ma przed
sobą rodowitą hiszpankę – piękną, energiczną i na swój sposób… niezwykle
drapieżną. W długiej do ziemi, czarnej sukni (wciąż nosiła się po
królewsku, jakby żywcem wyjęta z innego stulecia) wyglądała na wyższą i bardziej
smukłą, przez co trudno było oderwać od niej wzrok. Rubinowe tęczówki
połyskiwały łagodnie, gdy z obojętnością przypatrywała się rozgrywającej
się na jej oczach rzezi. W dłoni trzymała kryształowy kieliszek,
wypełniony ciemnym, gęstym płynem – czymś, co mogłoby kojarzyć się z czerwonym
winem, chociaż naturalnie musiało być krwią.
Cóż, widok
absolutnie normlany, kiedy w grę wchodziła Isobel.
Nigdzie nie
widział Marka i Kajusza, ci zresztą od samego początku nie mieli niczego
do powiedzenia. To Aro podejmował wszelakie decyzje i to właśnie on stał u boku
wyraźnie ignorującej go królowej. Rafael wyraźnie widział, jak wampir mierzy
kobietę wzrokiem, na swój sposób zafascynowany, ale… było w tym coś
wymuszonego, jakby sam zainteresowany nie miał pewności co do tego, co i dlaczego
powinien czuć. Mistrzyni manipulacji – to jedno na pewno można było powiedzieć o Isobel,
tym bardziej, że jeśli chodziło o Volterrę, bez trudu owinęła sobie
wszystkich wokół palca.
Podszedł
bliżej, próbując nie okazywać niepokoju, tym bardziej, że wciąż z uporem
nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
Sama Isobel nawet na niego nie spojrzała, w żaden sposób nie okazując
tego, że mogłaby być jakkolwiek zaskoczona jego obecnością. Och, wiedziała – to
było do przewidzenia, tym bardziej, że nic istotnego nie mogłoby ujść uwadze
królowej. Rafael był przygotowany na to, że odpowiednie informacje dojdą do
niej najpewniej na chwilę przed tym, jak w ogóle zdecydował się
przekroczyć próg twierdzy. Wręcz na to liczył, aż nazbyt świadom tego, czego
powinien się spodziewać; jak długo wszystko szło zgodnie z planem,
jakiekolwiek powody do niepokoju wydawały się bezpodstawne.
– Moja Pani… – powiedział cicho,
nieznacznie kiwając królowej głową.
Wciąż na
niego nie patrzyła, ale kąciki jej ust nieznacznie drgnęły, by po chwili wygiąć
się w kształt uśmiechu – pięknego, ale przerażającego, bo gest jak zwykle
nie objął jej oczu. Obserwując ją w tamtej chwili i rozważając to,
jak zachowywała się Isobel w swojej zwykłej postaci, mimowolnie pomyślał o tym,
że była bardzo podobna do Eleny… Z tą tylko różnicą, że Cullenówna miała w sobie
człowieczeństwo, które pozwalało jej na odczuwanie tych emocji, których królowa
wyrzekła się już dawno temu.
Stał w milczeniu,
niemniej spokojny, co i obserwująca rzeź pierwotna. Starał się w żaden
sposób nie okazywać zniecierpliwienia, chociaż na dłuższą metę okazało się to
trudne, tym bardziej, że wciąż nie miał pewności co do tego, czego tak naprawdę
powinien się po wampirzycy spodziewać. Jasne, był pewny siebie – może nawet za
bardzo, a przynajmniej to powiedziałaby Elena, gdyby ją zapytał – ale to
jeszcze nie oznaczyło, że całkiem zgłupiał. Zdążył poznać królową, dzięki czemu
przewidzenie jej zachowań przychodziło mu w dość prosty sposób, jednak nie
zmieniało to faktu, że wampirzyca była niebezpieczna – a on niejako ją zdradził,
choć trudno było mu uznać ten fakt, skoro sprowadzało się to do posłuszeństwa
ojcu. Jakkolwiek by jednak nie było, musiał się pilnować, tym bardziej, że
szczerze wątpił w to, żeby Isobel przyjęła do wiadomości chociaż część
jego argumentów.
No cóż, nie
dbał o to. Wiedział, komu jest wierny, poza tym potrafił bronić się przed
jej sztuczkami, również gdy w grę wchodziła telepatia.
Nie miał
pewności, jak długo trwało, zanim królowa zdecydowała się na niego spojrzeć.
Wciąż pozostawała obojętna, poza tym milczała, w pierwszej kolejności
unosząc do ust wypełniony krwią kielich, by po chwili wziąć ostrożny łyk.
Przymknęła oczy, wydając się rozkoszować smakiem osoki, choć Rafael zdawał
sobie sprawę z tego, że większą przyjemność sprawiłoby jej osobiste
zabicie ofiary – i to nie przypadkowego człowieka, którego przyprowadzono z myślą
o uczcie, ale kogoś, kto
wyjątkowo jej podpadł. Isobel była mściwa, ale zabijała z klasą i to
również potrafił w jej przypadku docenić.
– Rafaelu…
– Westchnęła cicho, jakby rozczarowana i zmęczona, choć w jej
przypadku ani jedno, ani drugie nie wchodziło w grę.
Lekko
przekrzywiła głowę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Ostatecznie
wyprostowała się i wziąwszy ostatni łyk krwi, bezceremonialnie wcisnęła
kielich w ręce zaskoczonego Aro. Wampir drgnął i otworzył usta,
wyraźnie chętny, by zaprotestować, kiedy tak po prostu został sprowadzony do
roli służącego, jednak Isobel nawet nie czekała na reakcję.
– Porozmawiamy?
– zasugerował cicho Rafael, a królowa wydęła usta, wyraźnie
nieusatysfakcjonowana jego tonem.
– Po takim
czasie masz czelność pokazywać mi się na oczy? – zapytała lodowatym tonem, ale
wyczuł, że jego obecność ją zaintrygowała; gdyby było inaczej, pewnie wpadłby w kłopoty
już w chwili, w której przekroczył granicę miasta.
– Przykro
mi słyszeć, że najpewniej spisałaś mnie na straty, bogini.
Szczerze
gardził tym, że mogłaby uważać się za istotę wyższego gatunku, ale cel uświęcał
środki. Kto jak kto, ale Isobel miała wystarczająco wysokie mniemanie o sobie,
by odpowiednie połechtanie jej ego mogło zdziałać cuda. Nigdy nie był dobry w prawieniu
komplementów, ale stał wystarczająco wysoko w hierarchii, by wampirzyca
wybaczała mu dość przewinięć. Co prawda do tej pory nigdy nie zawiódł jej aż do
tego stopnia, by wpadła w prawdziwy gniew, ale mimo wszystko to wciąż była
wyjątkowo próżna kobieta – piękna, pełna klasy i wychowana zgodnie ze
starymi, zapomnianymi już zasadami, ale mimo wszystko próżna.
Zauważył,
że przez twarz Isobel przemknął ledwo zauważalny cień – dowód na to, że zdołała
wychwycić nutkę irytacji w sposobie, w jaki wypowiedział ostatnie
słowo. Dobrze wiedziała, jakie miał podejście do nazywania jej boginią, jednak
do tej pory wydawała się spoglądać na to przez palce. W tamtej chwili
przeszło mu przez myśl, że tym razem ten jeden drobiazg jednak mógłby popsuć
wszystko, ale w ostatniej chwili Isobel jednak skinęła głową i ruszyła
się z miejsca, kierując się ku tylnemu wyjściu z sali tronowej, by
nie ryzykować stąpania po krwi i między ciałami. Teraz dookoła panowała
cisza, co jednoznacznie świadczyło o tym, że posiłek dobiegł końca, a w pomieszczeniu
prócz śmierci nie pozostało już nic.
Ruszył za
królową, dopadając do niej dopiero w chwili, w której znaleźli się
przy drzwiach, by móc je dla niej otworzyć. W żaden sposób nie okazała
aprobaty ani wtedy, ani w chwili, w której przepuścił ją przodem, ale
Rafael doskonale wiedział, że takie zachowanie stanowiło dla niej istotną
kwestię. Poruszała się z lekkością i gracją ucha, wydając się wręcz
unosić w powietrzu, kiedy w pośpiechu ruszyła przed siebie. Nawet w chwilach
takich jak ta, kiedy po prostu milczała, wydawała się za wszelką cenę próbować
przejąć kontrolę nad sytuacją. Prowadziła go i był w stanie wyczuć,
że dominowała – czy to mogąc prowadzić, czy wyznaczając reguły na których miało
opierać się spotkanie. To również było znajome i na swój sposób nudne, tym
bardziej, że Rafael już dawno nauczył się tego, jak należało zachowywać się w obecności
tej istoty. Nie stała wyżej od jego ojca, zresztą to zdanie Ciemności liczyło
się najbardziej, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie potrafiła wzbudzić
respektu. Och, był wręcz skłonny stwierdzić, że była w tym zadziwiająco
wręcz dobra i nawet on musiał to przyznać.
Wiedział,
gdzie mieściła się komnata Isobel, choć przed przeniesieniem się do Forks był
tam zaledwie raz. Wybrała sobie pokój w wieży – starannie urządzony i okazały,
tak jak na królową przystało. Czasami bawiło go to jej zamiłowanie do przepychu
i otaczanie się pięknymi rzeczami, tym bardziej, że w jej przypadku
nie oznaczało to niczego – w środku była zimna i absolutnie nieczuła
na to, co posiadała. Chodziło o samą manifestację tego, kim była:
władczyni, która nawet po tym, jak utraciła wszystko, potrafiła pozbierać się i sięgnąć
po jeszcze więcej. Cóż, bez wątpienia była do tego zdolna, równie charyzmatyczna,
co i mściwa; co więcej, już od dłuższego czasu miała jakiś plan – coś, co
nie ograniczało się do zabicia Eleny, chociaż i ta kwestia pozostawała dla
Rafaela całkowicie niejasna.
– Wciąż
mnie zadziwiasz… Wszyscy to robicie, ale ty w szczególności – usłyszał i jego
uwaga na powrót skoncentrowała się na Isobel. – Ale lepiej dla ciebie, żebyś
miał mi do powiedzenia coś, co mnie usatysfakcjonuje. Nie chcesz wystawiać
moich nerwów na próbę… A już i tak okazuję ci łaskę, bo oboje zdajemy
sobie sprawę z tego, że nie mam litości dla tych, którzy wystąpili
przeciwko mnie – zapowiedziała z powagą, ledwo tylko zamknęły się za nimi
drzwi.
Jeszcze
kiedy mówiła, zaczęła nerwowo krążyć. Maska obojętności zniknęła, a Rafael
ujrzał ją taką, jaka była naprawdę: zniecierpliwiona i zagniewana, co
nigdy nie wróżyło dobrze. Potrafiła być cierpliwa, co okazywała przez całe lata
panowania nad Miastem Nocy, ale nawet ona zaczynała mieć problemy z emocjami,
kiedy wyczuwała możliwość osiągnięcia tego, czego tak bardzo pragnęła – i to
już, zaraz, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Skoro tak było, to oznaczało, że
sprawy miały się albo zaskakująco dobrze, albo wręcz przeciwnie, a ewentualne
problemy z perspektywy królowej były nie do przyjęcia.
Starając
się o tym nie myśleć, ostrożnie skinął głową – wciąż patrząc jej przy tym w oczy
i próbując się kontrolować to, jak zmieniały się jej emocje. Był w stanie
nad sobą panować, co również mogło okazać się kluczowe, skoro niejako stanął
przed jej obliczem tylko i wyłącznie po to, żeby kłamać jej w żywe
oczy. Gdyby tylko zorientowała się, jakie były jego intencje, to byłoby prawie
jak gwóźdź do trumny, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić – i to
nie tylko przez wzgląd na to, że wtedy już nikt nie potrafiłby należycie
ochronić Eleny.
– Ależ
oczywiście, królowo – powiedział cicho. – W pierwszej kolejności proszę o wybaczenie.
Moja nieobecność… No cóż, sprawy trochę się skomplikowały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz