Jocelyne
Nie miała pewności, jak długo
wraz z Dallasem szli przez las. Chociaż nic nie wskazywało na to, żeby
ktokolwiek znajdował się w pobliżu, bezwiednie rozglądała się dookoła,
nasłuchując. Wyostrzone zmysły sprawiały, że była świadoma niemalże każdego
żyjącego stworzenia, które znajdowało się w pobliżu, począwszy od drobnych
żyjątek, aż po większą zwierzynę. Gardło zapiekło ją na myśl o krwi, ale
nie skomentowała tego nawet słowem, podejrzewając jaka byłaby reakcja jej
towarzysza. Nie zamierzała przy nim polować, a tym bardziej po raz kolejny
ryzykować tego, że znowu zaproponowałby jej swoją krew, zwłaszcza po tym, co
prawie mu powiedziała.
Cholera,
nawet nie wyobrażała sobie rozmowy na temat tego, że wzajemne, dobrowolne
karmienie się osoką, dla takich jak ona mogłoby oznaczać… jakiekolwiek głębsze
uczucie. To było skomplikowane, a przy tym niezwykle żenujące, a ona
czuła się przy Dallasie zbytnio skomplikowana, by dyskutować w ten sposób.
Sam zainteresowany był dla niej zagadką, naprzemiennie ją fascynując, a także
sprawiając, że regularnie miała ochotę go zabić.
Ulżyło jej,
kiedy zostawili ośrodek za sobą, chociaż i tak nie wyobrażała sobie
powrotu. Z drugiej strony, ucieczka nie wchodziła w grę, tym
bardziej, że zostawili Shannon, a ona zbyt wiele czasu spędziła na próbie
zrozumienia Projektu Beta. Coś
zdecydowanie było nie tak, zaś Jocelyne czuła się zobowiązana, by cokolwiek w tej
kwestii zrobić – i to zwłaszcza teraz, kiedy zaczynała podejrzewać, że po
zniknięciu Vickie w następnej kolejności coś mogło się stać akurat
Jeremiemu.
– Jakieś
specjalne życzenia co do tego, gdzie idziemy? – zapytał Dallas, decydując się
przerwać panującą wokół ciszę.
– Hm…
Niekoniecznie. – Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, myślami wciąż gdzieś
daleko, przy najbardziej dręczących ją kwestiach. – To ty kazałeś mi wychodzić.
Chłopak
rzucił jej nieco roztargniony uśmiech.
– Tak
myślałem – rzucił z uznaniem. Jego oczy zabłysły, co chyba znaczyło, że
możliwość podejmowania decyzji w zupełności mu odpowiadała. – W takim
razie będzie po mojemu. Cudownie – stwierdził pogodnym tonem, a ona
prychnęła.
– Serio
możesz w tej sytuacji myśleć o zabawie? – zapytała z powątpiewaniem.
– A tak swoją drogą, Shannon nie chciała iść czy…?
Dallas
spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
– Nie wiem,
nawet jej nie pytałem – przyznał. – Może jestem dziwny, ale trójkąty na
randkach mnie nie kręcą – dodał takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Pełen sens
jego słów dotarł do niej dopiero po dłuższej chwili, chociaż nawet wtedy w pełni
nie uwierzyła w to, co właśnie powiedział. Z wrażenia aż potknęła się
o własne nogi, w ostatniej chwili odzyskując równowagę i błyskawicznie
doskakując do swojego towarzysza.
– Co ty
powiedziałeś? – wyrzuciła na wydechu.
– O tym,
że nie pytałem Shannon? – rzucił z uprzejmym zainteresowaniem, najwyraźniej
doskonale bawiąc się jej kosztem.
– Dallas!
Obrócił się
w jej stronę, chcąc nie chcąc decydując się na to, żeby skoncentrować na
niej wzrok. Zrobił to, chociaż z wyraźną niechęcią, najwyraźniej nie
zamierzając z czegokolwiek się tłumaczyć. Rozdrażniło ją tak, chociaż nie w aż
takim stopniu jak to, że w ogóle musiała wymuszać na nim jakiekolwiek wyjaśnienia.
– No co? –
żachnął się. – Ach, zapomniałem zapytać… A masz coś przeciwko? – rzucił
jakby od niechcenia, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
–
Planujesz… randkę? – powtórzyła, czując się jak kompletna idiotka. – Ze mną?
Dallas
uniósł brwi.
– A widzisz
tutaj kogoś innego? – zapytał z powątpiewaniem, bynajmniej nie oczekując
odpowiedzi. Zaraz po tym westchnął i odezwał się ponownie, decydując się przejść
do rzeczy: – Wybacz, jeśli cię uraziłem, okej? Pomyślałem po prostu… Sam nie
wiem. Ale byłoby fajnie – stwierdził, po czym z uwagą zmierzył ją
wzrokiem. – Lubię cię, Joce.
– Ach…
Poczuła, że
robi jej się gorąco, chociaż nie tak dawno temu sprawy miały się zupełnie
inaczej. Na zewnątrz panował chłód, który była w stanie odczuć nawet
pomimo pośpiesznie zgarniętej z pokoju kurtki. Chociaż była nieśmiertelna,
przewaga człowieczeństwa sprawiała, że pozostawała podatniejsza na zmiany
temperatury, chociaż nie w aż takim stopniu, jak zwykła śmiertelniczka.
Próbowała nad sobą zapanować, to jednak okazało się trudne, a przez walące
w niekontrolowany sposób serce i emocje, które wzbudziły w niej
słowa Dallasa, jej ciało po raz kolejny zareagowało w całkowicie
pozbawiony wpływu z jej strony sposób. Uświadomiła sobie, że drży, chociaż
próbowała nad sobą zapanować, raz po raz powtarzając sobie, że to nic
szczególnego i…
Okej,
dziewczyna miała prawo podobać się chłopakowi – przecież to było normalne,
prawda? Zwłaszcza kiedy w grę wchodziła pół-wampirzyca, co zresztą miała okazję
zaobserwować w przypadku Eleny. Jej kuzynka na pewno wiedziałaby, co
takiego zrobić albo powiedzieć, nie wspominając o tym, że na pewno już na
wstępie oczarowałaby Dallasa w o wiele bardziej znaczącym stopniu.
O bogini…
Co miała mu
powiedzieć, skoro nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji? W głowie
miała pustkę, a spojrzenie, którym obdarował ją chłopak, miało w sobie
coś zarazem naglącego, jak i niemalże desperackiego. Czuła, że powinna mu
odpowiedzieć, a jednak pomimo tego nie była w stanie wykrztusić z siebie
nawet słowa. To nawet nie była szczególnie złożona deklaracja, a w porównaniu
z jej ostatnimi problemami, jawiła się jako coś najzupełniej normalnego, a jednak…
– Joce? –
Dallas zaczął się niecierpliwić. – Nie chcę być upierdliwi, ani nic z tych
rzeczy, ale… – zaczął, po czym urwał i rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Ja… – W tamtej
chwili poczuła, że powinna zejść mu z oczu. Najlepiej od razu, zanim zrobi
z siebie kompletną idiotkę. – Zimno mi – skłamała w końcu i zaraz
zapragnęła przyłożyć głową w najbliższe drzewo, porażona własną głupotą.
Zimno?
Cudownie! Po tym wszystkim ostatecznie mówiła mu coś takiego? Nie musiała nawet
wysilać się, by spróbować przeniknąć jego myśli, żeby zorientować się, że go
zaskoczyła – i to w negatywnym sensie. Widziała, jak wyraz jego
twarzy zmienia się, a chłopak na moment markotnieje, by po chwili
obojętnie wzruszyć ramionami i pośpiesznie cofnąć się o krok.
– Okej –
rzucił obojętnym tonem. Różnica w jego zachowaniu wydała jej się
diametralna, przez co momentalnie zapragnęła się wycofać albo przeprosić. –
Chodź, poszukamy jakiegoś miejsca, gdzie będziesz mogła się rozgrzać. Masz
ochotę na coś do picia? – zaproponował, ale nawet nie czekał na odpowiedź.
Jocelyne
jęknęła, tym bardziej, że jakiekolwiek tłumaczenie się wydawało się pozbawione
sensu. Kiedy na dodatek Dallas szybkim krokiem ruszył za nią, nie pozostało jej
nic innego, jak ruszyć za nim, starając się przy tym nie potknąć o własne nogi.
Przez
resztę drogi żadne z nich nie odezwało się już nawet słowem.
Zanim dotarli do miasta,
zdążyła zacząć żałować tego, że jednak nie zdecydowała się na powrót do
ośrodka. Nie była w stanie stwierdzić, co takiego chodziło po głowie
Dallasowi i co takiego powinna myśleć o jego milczeniu, ale czuła, że
to nie świadczy o niczym dobrym. Chłopak był zdenerwowany, może nawet
zraniony, a ona nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wypowiedzieć
chociaż słowo. Fakt, że zbywał ją lakonicznymi odpowiedziami i pomrukami,
kiedy próbowała o cokolwiek zapytać, jedynie pogarszał jej nastrój,
stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa.
Zdecydowanie
nie w ten sposób wyobrażała sobie wspólne wyjście, nie wspominając o tym,
że w pewnym momencie zwątpiła w to, czy Dallas w ogóle zamierzał
dłużej znosić jej obecność. Tym bardziej zaskoczyło ją to, że w pewnym
momencie zatrzymał się i poczekawszy aż do niego dołączy, skinął głową na
drugą stronę mało uczęszczanej, względnie spokojnej uliczki.
– Może być?
Spojrzała z powątpiewaniem
na wskazany jej bar, czując się co najmniej dziwnie na myśl o tym, że
mogłaby pałętać się w nocy po mieście, na dodatek zwiedzając mniej
urokliwą część Seattle. Zamarła, przez moment nasłuchując klubowej muzyki albo
czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że Dallas proponował jej miejsce,
gdzie pewnie nawet nie zostałaby wpuszczona przez wzgląd na wiek, który mógłby sugerować
jej wygląd, ale prawie natychmiast uprzytomniła sobie, że chłopak sugerował jej
coś, co musiało być raczej długo czynną jadłodajnią. Z wolna skinęła
głową, chociaż na samą myśl o jedzeniu albo czymkolwiek innym, coś
przewracało jej się w żołądku.
Dallas
rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym ruszył w stronę drzwi
wejściowych. Wszedł pierwszy, po czym przytrzymał jej drzwi, już chyba z przyzwyczajenia,
więc jakikolwiek uprzejmy gest nie wydał jej się niczym aż nadto szczególnym
czy obiecującym. Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując ocenić stan głównej,
zastawionej stolikami sali głównej, która z miejsca skojarzyła jej się z prowadzoną
przez Michaela kawiarnią w Mieście Nocy. Pomimo późnej pory, znaczna część
stolików była pozajmowana przez ludzi o dość zróżnicowanym wieku. Joce
zauważyła kilka osób, które z powodzeniem mogłyby być rówieśnikami
Dallasa; mała grupka siedziała gdzieś w kącie, o czymś rozmawiając,
zawzięcie gestykulując i najwyraźniej czując się dość swobodnie.
Samo
miejsce nie wyglądało jej na podejrzane czy zaniedbane – wręcz przeciwnie:
widziała starannie ustawione, przykryte kolorowymi obrusami stoliki oraz
rzucający się w oczy bar. Nikt nawet na nich nie spojrzał, kiedy weszli,
co chyba znaczyło, że w tym miejscu późna klientela była czymś
najzupełniej naturalnym. Jocelyne uznała to za dobry znak, ale i tak nie
poczuła się szczególnie pewniej, zwłaszcza kiedy Dallas mruknął coś na temat
tego, żeby znalazła jakieś wolne miejsce i na niego zaczekała. Skinęła
głową, nie przywiązując większej wagi do tego, czy będzie miała coś przeciwko,
jeśli zamówi dla niej herbatę, żeby mogła się rozgrzać. Było jej wszystko
jedno, ty bardziej, że sama nie rozumiała, dlaczego tak po prostu nie
zasugerował jej powrotu do ośrodka i udawania, że nic szczególnego nie
miało miejsca.
Zajęła
jeden z mniej rzucających się w oczy stolików, stojący blisko tego,
który okupowała grupka rozgadanej młodzieży. Wsunęła się na krzesło tuż przy
oknie, próbując usadowić się w taki sposób, by zajmować jak najmniej
miejsca. W tamtej chwili żałowała, że nie miała możliwości, by tak jak
Cameron po prostu stać się niewidzialną albo jakkolwiek inaczej zniknąć wszystkim
z oczu. Tak byłoby o wiele prościej, chociaż zarazem zdawała sobie
sprawę z tego, że ucieczka nigdy nie prowadziła do czegoś dobrego.
Wbiła wzrok
w okno, bezskutecznie próbując zebrać myśli i jakkolwiek nad sobą
zapanować. Czuła, że powinna spróbować porozmawiać z Dallasem, ale nawet
nie miała pewności, co takiego i dlaczego powinna mu powiedzieć. Czuła się
okropnie, a zachowanie chłopaka niczego jej nie ułatwiało, zresztą tak jak
i brak jakiegokolwiek doświadczenia w postępowaniu z mężczyznami.
W efekcie czuła się jak niedoświadczone dziecko, które w żaden sposób
nie potrafiło poradzić sobie nawet w najprostszej sytuacji. Co prawda na
swój sposób właśnie taka była prawda, a ona pozostawała zaledwie
dzieckiem, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało – nie, skoro podświadomie
naprawdę pragnęła coś zrobić, a w zamian raniła kogoś, kto mimo wszystko
pozostawał dla niej ważny.
– Mogę się
dosiąść?
Gwałtownie
wyprostowała się na krześle, zaskoczona słodkim, bez wątpienia dziewczęcym
głosem, który rozległ się po jej lewej stronie. Oderwała wzrok od ciemności za
oknem, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na stojącą tuż przy stoliku
postać. Jej oczom ukazała się młoda, drobna dziewczyna, uśmiechająca się w przyjazny
sposób. Miała lśniące, zielone oczy – trochę takie jak Dallas, chociaż bardziej
radosne. Jej twarz otaczała cała burza rudych loków, które wydawały się żyć
własnym życiem, najpewniej niemożliwe do okiełzania przez żadną szczotkę czy
spinki. Piegowata twarzyczka miała w sobie coś, co wzbudzało sympatie i sprawiło,
że Jocelyne zawahała się, zamiast od razu kazać nieznajomej odejść.
Innym
powodem było to, że dziewczyna wydała jej się znajoma, chociaż Joce nie miała
pewności kiedy i w jakich okolicznościach miałaby już ją widzieć.
Pomyślała, że musiała należeć do siedzącej kawałek dalej grupki, chociaż zaraz
nieprawdopodobne wydało jej się to, że mogłaby przegapić kogoś o tak
intensywnym kolorze włosów.
– Ja…
Właściwie jestem tutaj z kimś – przyznała, chociaż sama nie była pewna,
czy to właściwe określenie. Dallas był tutaj, bo musiał albo raczej czuł się
zobowiązany, żeby się nią zając, skoro już wyciągnął ją z ośrodka.
–
Chciałabym tylko chwilę porozmawiać – powiedziała pośpiesznie dziewczyna,
rzucając Jocelyne niemalże błagalne spojrzenie. – Proszę.
Joce
otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta. Nie miała pojęcia, co
takiego powinna o tym myśleć, ale sytuacja wydała jej się co najmniej
dziwna. Jakby tego było mało, momentalnie poczuła się w dziwny sposób,
którego w żaden sposób nie potrafiła zinterpretować. Widziała jedynie, że
nagle zrobiło jej się zimno, co mogło być jakąś spóźnioną reakcją na stres,
chociaż i to wydało jej się dość mało prawdopodobne.
– Ja… –
Urwała, po czym wypuściła powietrze ze świtem. Już raz zwlekała z odpowiedzią
i nie wynikło z tego nic dobrego. – W porządku – dała za
wygraną, a twarz dziewczyny przed nią jak na zawołanie rozjaśnił pełen
ulgi, promienny uśmiech.
– Dziękuję
– wyszeptała w taki sposób, jakby od tej jednej decyzji zależało całe jej
życie.
Jeszcze
kiedy mówiła, pośpiesznie wsunęła się na odsunięte krzesło, zajmując miejsce
tuż naprzeciwko Jocelyne. Być może miało to związek z grą świateł i cieni,
ale wydawała się bardzo blada, co dodatkowo uwydatniało piegi na jej twarzy.
Nerwowo bawiła się kosmykiem włosów, raz po raz nawijając go sobie na palec i rozprostowując.
Wyglądała na bardzo spiętą, jakby usiedzenie w jednym miejscu kosztowało
ją mnóstwo energii, której już na samym wstępie zaczynało jej brakować.
– Wszystko w porządku?
– zaryzykowała Joce, czując się coraz bardziej niezręcznie. Nieznajoma była
dziwna, a przynajmniej wszystko wydawało się na to wskazywać. – Hej, mogę
ci jakoś pomóc…?
– Tak –
zapewniła dziewczyna. – Jak najbardziej możesz to zrobić.
Dziewczyna
uniosła brwi.
– Co się
stało? – nie dawała za wygraną. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz dziwnie… –
przyznała, ale jej rozmówczyni nie wyglądała na chętną do udzielania odpowiedzi
na jakiekolwiek pytanie.
– Nie mam
za dużo czasu… I z góry bardzo cię przepraszam, ale nie widzę innego
wyjścia – odezwała się cicho dziewczyna. – Projekt
Beta jest niebezpieczny.
Jocelyne zamknęła
usta, po czym zamarła na swoim miejscu, czując się co najmniej tak, jakby ktoś porządnie
jej przyłożyć. Z wrażenia aż zapomniała o oddychaniu, dopiero po
chwili decydując się na to, żeby gwałtownie nabrać powietrza do płuc.
– O czym
mówisz?
Powiedzieć,
że była po prostu zdenerwowana, byłoby kłamstwem stulecia. Siedziała dosłownie
jak na szpilkach, słuchając i mając w głowie coraz większy mętlik.
Nie miała pojęcia, kim jest siedząca tuż przed nią dziewczyna, ale jedno było
pewne: jej pojawienie się i to, że ta przyszła akurat do niej,
zdecydowanie nie było przypadkowe. To, że mogłaby mówić akurat o Projekcie Beta, również nie.
Dziewczyna
milczała, przez co Joce zaczęła się niecierpliwić. Chciała o cokolwiek
zapytać albo jakkolwiek inaczej ponaglić swoją rozmówczynię, oczekując
przynajmniej szczątkowych wyjaśnień, ale nie miała okazji po temu, żeby
wykrztusić z siebie chociaż słowo.
W zamian
tuż za plecami usłyszała wybuch szyderczego, nieprzyjemnego śmiechu.
Chłód,
który odczuwała, momentalnie przybrał na sile, wraz z pojawieniem się
nieopanowanego, oszałamiającego wręcz niepokoju. Zaraz po tym naszła ją
niechciana, zdecydowanie nieprzychylna myśl, którą w pierwszym odruchu spróbowała
zignorował. Problem polegał na tym, że to wcale nie było takie proste, a Jocelyne
coraz silniej czuła, że właśnie działo się coś bardzo, ale to bardzo
niedobrego.
Poruszając
się trochę jak w transie, raz jeszcze przyjrzała się dziewczynie – jakby
znajomej, czego była coraz pewniejsza, im dłużej przypatrywała się jej twarzy,
włosom i oczom. Zaraz po tym zwróciła uwagę na okno i drgnęła
niespokojnie, dostrzegając w witrynie odbicie całej sali, a także
samej siebie, ale… bez swojej rudowłosej towarzyszki. Ponownie spojrzała na
dziewczynę, która jak gdyby nigdy nic siedziała na swoim miejscu, dosłownie
przenikając ją wzrokiem. Do Joce dopiero w tamtej chwili dotarło, że
nieznajoma nie rzucała cienia, a przynajmniej ona nie była w stanie
dostrzec ciemnego odbicia na stoliku.
Serce na
moment jej stanęło, by po chwili zacząć bić tak szybko i intensywnie, że
ledwo była w stanie złapać oddech. Miała tuż przed sobą kolejnego ducha,
chociaż dziewczyna tak wprawnie udawała śmiertelniczkę, że zrozumienie tego
okazało się co najmniej trudne.
– Hej, co
tam tak zamilkłaś? – usłyszała tuż za plecami. – Może jeszcze trochę pogadasz
do siebie, co?
Nie miała
pojęcia do kogo należał głos, ale kiedy znowu doszły ją salwy śmiechu,
uświadomiła sobie, że już od dłuższego czasu musiała obserwować ją grupka
dzieciaków przy stoliku obok. Złośliwy komentarz sprawił, że policzki jak na
zawołanie zaczęły ją palić, tym bardziej, że reakcja nieznajomych jednoznacznie
dała jej do zrozumienia, co takiego musieli widzieć: młodą, zagubioną
dziewczynę, która siedziała samotnie przy stoliku i jak gdyby nigdy nic próbowała
konwersować z kimś, kogo nie było. Już samo to wydało jej się
przerażające, jednak śmiechy i pierwsza z uwag, która padła pod jej
adresem, momentalnie sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej.
Oddech jej
przyśpieszył, a mięśnie momentalnie zacisnęły się w pięści. Ignoruj ich, nakazała sobie, ale i do
tego nie była zdolna, nagle wytrącona z równowagi i bliska płaczu.
Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy przypomniała sobie sytuację ze szkoły –
balansowanie na krawędzi dachu, a później komentarze i puste
spojrzenia, które towarzyszyły jej, kiedy Damien zabierał ją z liceum.
Teraz była sama, na dodatek w pełni świadoma, przez co w żaden sposób
nie potrafiła się broić przed tym, czego właśnie doświadczała.
– Wybacz… –
Głos rudowłosej dziewczyny przywołał ją do porządku. Spojrzała na nią w rozżalony
sposób, ta jednak nie wydawała się przejęta tym, że mogłaby kogokolwiek zranić.
– Ale nie wiedziałam, jaki inaczej do ciebie przemówić, zwłaszcza po tym, jak w ośrodku…
Sęk w tym, że musiałam… Mój brat… Nie pozwól, by cokolwiek stało się Jeremiemu
– odezwała się cicho.
Coś w jej
głosie i słowach sprawiło, ze Jocelyne momentalnie pomyślała o incydencie
w łazience – o niespójnych, mieszających się z szumem szeptach,
których nie potrafiła zinterpretować. Zaraz po tym spojrzała na dziewczynę i…
A potem w końcu
sobie przypomniała i w zaledwie ułamek sekundy wszystko stało się aż
nazbyt jasne i oczywiste.
Och,
zdjęcie z czarną wstążeczką, które stało w pokoju Jeremiego.
Jego
siostra…
Carol.
Dziewczyna
spojrzała na nią i nie odezwawszy się więcej chociażby słowem, jak gdyby
nigdy nic rozpłynęła się w powietrzu.
– Hej,
czekaj! – zaprotestowała, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że być może
popełniła poważny błąd.
Jocelyne
bezwiednie poderwała się na równe nogi, sama niepewna tego, jaki cel miała jej
nieprzemyślana reakcja. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, mając
ochotę raz jeszcze zawołać dziewczynę i zażądać natychmiastowych
wyjaśnień. Miała dość niedopowiedzeń, chcąc przynajmniej ten jeden raz poznać
odpowiedzi, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby
tego oczekiwać – zresztą tak jak i wszystko inne w ostatnim czasie.
To, że za
sobą ponownie usłyszała śmiechy, również jej nie pomogło.
Poczuła
pieczenie pod powiekami, kiedy łzy jak na zawołanie napłynęły jej do oczu.
Nawet nie obejrzała się przez ramię, nie chcąc spoglądać na rozbawioną grupkę, a tym
bardziej sprawdzać, jak daleko ta mogła się posunąć. To, co słyszała, w zupełności
wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi, co zwłaszcza po chłodzie,
którego doświadczyła ze strony Dallasa, okazało się dla niej czymś o wiele
zbyt bolesnym, by mogła spokojnie to znosić.
A potem po
prostu pękła.
– Joce! –
usłyszała i tym razem to zdecydowanie nie był nikt z siedzącej przy
stoliku grupki, ale to nie miało znaczenia.
Nie
oglądając się za siebie i raz po raz potykają się o własne nogi,
wypadła z baru, po czym ruszyła w noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz