26 lipca 2016

Dwieście pięćdziesiąt osiem

Jocelyne
Nie miała pewności, jak długo wraz z Dallasem szli przez las. Chociaż nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek znajdował się w pobliżu, bezwiednie rozglądała się dookoła, nasłuchując. Wyostrzone zmysły sprawiały, że była świadoma niemalże każdego żyjącego stworzenia, które znajdowało się w pobliżu, począwszy od drobnych żyjątek, aż po większą zwierzynę. Gardło zapiekło ją na myśl o krwi, ale nie skomentowała tego nawet słowem, podejrzewając jaka byłaby reakcja jej towarzysza. Nie zamierzała przy nim polować, a tym bardziej po raz kolejny ryzykować tego, że znowu zaproponowałby jej swoją krew, zwłaszcza po tym, co prawie mu powiedziała.
Cholera, nawet nie wyobrażała sobie rozmowy na temat tego, że wzajemne, dobrowolne karmienie się osoką, dla takich jak ona mogłoby oznaczać… jakiekolwiek głębsze uczucie. To było skomplikowane, a przy tym niezwykle żenujące, a ona czuła się przy Dallasie zbytnio skomplikowana, by dyskutować w ten sposób. Sam zainteresowany był dla niej zagadką, naprzemiennie ją fascynując, a także sprawiając, że regularnie miała ochotę go zabić.
Ulżyło jej, kiedy zostawili ośrodek za sobą, chociaż i tak nie wyobrażała sobie powrotu. Z drugiej strony, ucieczka nie wchodziła w grę, tym bardziej, że zostawili Shannon, a ona zbyt wiele czasu spędziła na próbie zrozumienia Projektu Beta. Coś zdecydowanie było nie tak, zaś Jocelyne czuła się zobowiązana, by cokolwiek w tej kwestii zrobić – i to zwłaszcza teraz, kiedy zaczynała podejrzewać, że po zniknięciu Vickie w następnej kolejności coś mogło się stać akurat Jeremiemu.
– Jakieś specjalne życzenia co do tego, gdzie idziemy? – zapytał Dallas, decydując się przerwać panującą wokół ciszę.
– Hm… Niekoniecznie. – Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, myślami wciąż gdzieś daleko, przy najbardziej dręczących ją kwestiach. – To ty kazałeś mi wychodzić.
Chłopak rzucił jej nieco roztargniony uśmiech.
– Tak myślałem – rzucił z uznaniem. Jego oczy zabłysły, co chyba znaczyło, że możliwość podejmowania decyzji w zupełności mu odpowiadała. – W takim razie będzie po mojemu. Cudownie – stwierdził pogodnym tonem, a ona prychnęła.
– Serio możesz w tej sytuacji myśleć o zabawie? – zapytała z powątpiewaniem. – A tak swoją drogą, Shannon nie chciała iść czy…?
Dallas spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
– Nie wiem, nawet jej nie pytałem – przyznał. – Może jestem dziwny, ale trójkąty na randkach mnie nie kręcą – dodał takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Pełen sens jego słów dotarł do niej dopiero po dłuższej chwili, chociaż nawet wtedy w pełni nie uwierzyła w to, co właśnie powiedział. Z wrażenia aż potknęła się o własne nogi, w ostatniej chwili odzyskując równowagę i błyskawicznie doskakując do swojego towarzysza.
– Co ty powiedziałeś? – wyrzuciła na wydechu.
– O tym, że nie pytałem Shannon? – rzucił z uprzejmym zainteresowaniem, najwyraźniej doskonale bawiąc się jej kosztem.
– Dallas!
Obrócił się w jej stronę, chcąc nie chcąc decydując się na to, żeby skoncentrować na niej wzrok. Zrobił to, chociaż z wyraźną niechęcią, najwyraźniej nie zamierzając z czegokolwiek się tłumaczyć. Rozdrażniło ją tak, chociaż nie w aż takim stopniu jak to, że w ogóle musiała wymuszać na nim jakiekolwiek wyjaśnienia.
– No co? – żachnął się. – Ach, zapomniałem zapytać… A masz coś przeciwko? – rzucił jakby od niechcenia, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Planujesz… randkę? – powtórzyła, czując się jak kompletna idiotka. – Ze mną?
Dallas uniósł brwi.
– A widzisz tutaj kogoś innego? – zapytał z powątpiewaniem, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. Zaraz po tym westchnął i odezwał się ponownie, decydując się przejść do rzeczy: – Wybacz, jeśli cię uraziłem, okej? Pomyślałem po prostu… Sam nie wiem. Ale byłoby fajnie – stwierdził, po czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem. – Lubię cię, Joce.
– Ach…
Poczuła, że robi jej się gorąco, chociaż nie tak dawno temu sprawy miały się zupełnie inaczej. Na zewnątrz panował chłód, który była w stanie odczuć nawet pomimo pośpiesznie zgarniętej z pokoju kurtki. Chociaż była nieśmiertelna, przewaga człowieczeństwa sprawiała, że pozostawała podatniejsza na zmiany temperatury, chociaż nie w aż takim stopniu, jak zwykła śmiertelniczka. Próbowała nad sobą zapanować, to jednak okazało się trudne, a przez walące w niekontrolowany sposób serce i emocje, które wzbudziły w niej słowa Dallasa, jej ciało po raz kolejny zareagowało w całkowicie pozbawiony wpływu z jej strony sposób. Uświadomiła sobie, że drży, chociaż próbowała nad sobą zapanować, raz po raz powtarzając sobie, że to nic szczególnego i…
Okej, dziewczyna miała prawo podobać się chłopakowi – przecież to było normalne, prawda? Zwłaszcza kiedy w grę wchodziła pół-wampirzyca, co zresztą miała okazję zaobserwować w przypadku Eleny. Jej kuzynka na pewno wiedziałaby, co takiego zrobić albo powiedzieć, nie wspominając o tym, że na pewno już na wstępie oczarowałaby Dallasa w o wiele bardziej znaczącym stopniu.
O bogini…
Co miała mu powiedzieć, skoro nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji? W głowie miała pustkę, a spojrzenie, którym obdarował ją chłopak, miało w sobie coś zarazem naglącego, jak i niemalże desperackiego. Czuła, że powinna mu odpowiedzieć, a jednak pomimo tego nie była w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. To nawet nie była szczególnie złożona deklaracja, a w porównaniu z jej ostatnimi problemami, jawiła się jako coś najzupełniej normalnego, a jednak…
– Joce? – Dallas zaczął się niecierpliwić. – Nie chcę być upierdliwi, ani nic z tych rzeczy, ale… – zaczął, po czym urwał i rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Ja… – W tamtej chwili poczuła, że powinna zejść mu z oczu. Najlepiej od razu, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę. – Zimno mi – skłamała w końcu i zaraz zapragnęła przyłożyć głową w najbliższe drzewo, porażona własną głupotą.
Zimno? Cudownie! Po tym wszystkim ostatecznie mówiła mu coś takiego? Nie musiała nawet wysilać się, by spróbować przeniknąć jego myśli, żeby zorientować się, że go zaskoczyła – i to w negatywnym sensie. Widziała, jak wyraz jego twarzy zmienia się, a chłopak na moment markotnieje, by po chwili obojętnie wzruszyć ramionami i pośpiesznie cofnąć się o krok.
– Okej – rzucił obojętnym tonem. Różnica w jego zachowaniu wydała jej się diametralna, przez co momentalnie zapragnęła się wycofać albo przeprosić. – Chodź, poszukamy jakiegoś miejsca, gdzie będziesz mogła się rozgrzać. Masz ochotę na coś do picia? – zaproponował, ale nawet nie czekał na odpowiedź.
Jocelyne jęknęła, tym bardziej, że jakiekolwiek tłumaczenie się wydawało się pozbawione sensu. Kiedy na dodatek Dallas szybkim krokiem ruszył za nią, nie pozostało jej nic innego, jak ruszyć za nim, starając się przy tym nie potknąć o własne nogi.
Przez resztę drogi żadne z nich nie odezwało się już nawet słowem.

Zanim dotarli do miasta, zdążyła zacząć żałować tego, że jednak nie zdecydowała się na powrót do ośrodka. Nie była w stanie stwierdzić, co takiego chodziło po głowie Dallasowi i co takiego powinna myśleć o jego milczeniu, ale czuła, że to nie świadczy o niczym dobrym. Chłopak był zdenerwowany, może nawet zraniony, a ona nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wypowiedzieć chociaż słowo. Fakt, że zbywał ją lakonicznymi odpowiedziami i pomrukami, kiedy próbowała o cokolwiek zapytać, jedynie pogarszał jej nastrój, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa.
Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie wspólne wyjście, nie wspominając o tym, że w pewnym momencie zwątpiła w to, czy Dallas w ogóle zamierzał dłużej znosić jej obecność. Tym bardziej zaskoczyło ją to, że w pewnym momencie zatrzymał się i poczekawszy aż do niego dołączy, skinął głową na drugą stronę mało uczęszczanej, względnie spokojnej uliczki.
– Może być?
Spojrzała z powątpiewaniem na wskazany jej bar, czując się co najmniej dziwnie na myśl o tym, że mogłaby pałętać się w nocy po mieście, na dodatek zwiedzając mniej urokliwą część Seattle. Zamarła, przez moment nasłuchując klubowej muzyki albo czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że Dallas proponował jej miejsce, gdzie pewnie nawet nie zostałaby wpuszczona przez wzgląd na wiek, który mógłby sugerować jej wygląd, ale prawie natychmiast uprzytomniła sobie, że chłopak sugerował jej coś, co musiało być raczej długo czynną jadłodajnią. Z wolna skinęła głową, chociaż na samą myśl o jedzeniu albo czymkolwiek innym, coś przewracało jej się w żołądku.
Dallas rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym ruszył w stronę drzwi wejściowych. Wszedł pierwszy, po czym przytrzymał jej drzwi, już chyba z przyzwyczajenia, więc jakikolwiek uprzejmy gest nie wydał jej się niczym aż nadto szczególnym czy obiecującym. Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując ocenić stan głównej, zastawionej stolikami sali głównej, która z miejsca skojarzyła jej się z prowadzoną przez Michaela kawiarnią w Mieście Nocy. Pomimo późnej pory, znaczna część stolików była pozajmowana przez ludzi o dość zróżnicowanym wieku. Joce zauważyła kilka osób, które z powodzeniem mogłyby być rówieśnikami Dallasa; mała grupka siedziała gdzieś w kącie, o czymś rozmawiając, zawzięcie gestykulując i najwyraźniej czując się dość swobodnie.
Samo miejsce nie wyglądało jej na podejrzane czy zaniedbane – wręcz przeciwnie: widziała starannie ustawione, przykryte kolorowymi obrusami stoliki oraz rzucający się w oczy bar. Nikt nawet na nich nie spojrzał, kiedy weszli, co chyba znaczyło, że w tym miejscu późna klientela była czymś najzupełniej naturalnym. Jocelyne uznała to za dobry znak, ale i tak nie poczuła się szczególnie pewniej, zwłaszcza kiedy Dallas mruknął coś na temat tego, żeby znalazła jakieś wolne miejsce i na niego zaczekała. Skinęła głową, nie przywiązując większej wagi do tego, czy będzie miała coś przeciwko, jeśli zamówi dla niej herbatę, żeby mogła się rozgrzać. Było jej wszystko jedno, ty bardziej, że sama nie rozumiała, dlaczego tak po prostu nie zasugerował jej powrotu do ośrodka i udawania, że nic szczególnego nie miało miejsca.
Zajęła jeden z mniej rzucających się w oczy stolików, stojący blisko tego, który okupowała grupka rozgadanej młodzieży. Wsunęła się na krzesło tuż przy oknie, próbując usadowić się w taki sposób, by zajmować jak najmniej miejsca. W tamtej chwili żałowała, że nie miała możliwości, by tak jak Cameron po prostu stać się niewidzialną albo jakkolwiek inaczej zniknąć wszystkim z oczu. Tak byłoby o wiele prościej, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że ucieczka nigdy nie prowadziła do czegoś dobrego.
Wbiła wzrok w okno, bezskutecznie próbując zebrać myśli i jakkolwiek nad sobą zapanować. Czuła, że powinna spróbować porozmawiać z Dallasem, ale nawet nie miała pewności, co takiego i dlaczego powinna mu powiedzieć. Czuła się okropnie, a zachowanie chłopaka niczego jej nie ułatwiało, zresztą tak jak i brak jakiegokolwiek doświadczenia w postępowaniu z mężczyznami. W efekcie czuła się jak niedoświadczone dziecko, które w żaden sposób nie potrafiło poradzić sobie nawet w najprostszej sytuacji. Co prawda na swój sposób właśnie taka była prawda, a ona pozostawała zaledwie dzieckiem, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało – nie, skoro podświadomie naprawdę pragnęła coś zrobić, a w zamian raniła kogoś, kto mimo wszystko pozostawał dla niej ważny.
– Mogę się dosiąść?
Gwałtownie wyprostowała się na krześle, zaskoczona słodkim, bez wątpienia dziewczęcym głosem, który rozległ się po jej lewej stronie. Oderwała wzrok od ciemności za oknem, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na stojącą tuż przy stoliku postać. Jej oczom ukazała się młoda, drobna dziewczyna, uśmiechająca się w przyjazny sposób. Miała lśniące, zielone oczy – trochę takie jak Dallas, chociaż bardziej radosne. Jej twarz otaczała cała burza rudych loków, które wydawały się żyć własnym życiem, najpewniej niemożliwe do okiełzania przez żadną szczotkę czy spinki. Piegowata twarzyczka miała w sobie coś, co wzbudzało sympatie i sprawiło, że Jocelyne zawahała się, zamiast od razu kazać nieznajomej odejść.
Innym powodem było to, że dziewczyna wydała jej się znajoma, chociaż Joce nie miała pewności kiedy i w jakich okolicznościach miałaby już ją widzieć. Pomyślała, że musiała należeć do siedzącej kawałek dalej grupki, chociaż zaraz nieprawdopodobne wydało jej się to, że mogłaby przegapić kogoś o tak intensywnym kolorze włosów.
– Ja… Właściwie jestem tutaj z kimś – przyznała, chociaż sama nie była pewna, czy to właściwe określenie. Dallas był tutaj, bo musiał albo raczej czuł się zobowiązany, żeby się nią zając, skoro już wyciągnął ją z ośrodka.
– Chciałabym tylko chwilę porozmawiać – powiedziała pośpiesznie dziewczyna, rzucając Jocelyne niemalże błagalne spojrzenie. – Proszę.
Joce otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta. Nie miała pojęcia, co takiego powinna o tym myśleć, ale sytuacja wydała jej się co najmniej dziwna. Jakby tego było mało, momentalnie poczuła się w dziwny sposób, którego w żaden sposób nie potrafiła zinterpretować. Widziała jedynie, że nagle zrobiło jej się zimno, co mogło być jakąś spóźnioną reakcją na stres, chociaż i to wydało jej się dość mało prawdopodobne.
– Ja… – Urwała, po czym wypuściła powietrze ze świtem. Już raz zwlekała z odpowiedzią i nie wynikło z tego nic dobrego. – W porządku – dała za wygraną, a twarz dziewczyny przed nią jak na zawołanie rozjaśnił pełen ulgi, promienny uśmiech.
– Dziękuję – wyszeptała w taki sposób, jakby od tej jednej decyzji zależało całe jej życie.
Jeszcze kiedy mówiła, pośpiesznie wsunęła się na odsunięte krzesło, zajmując miejsce tuż naprzeciwko Jocelyne. Być może miało to związek z grą świateł i cieni, ale wydawała się bardzo blada, co dodatkowo uwydatniało piegi na jej twarzy. Nerwowo bawiła się kosmykiem włosów, raz po raz nawijając go sobie na palec i rozprostowując. Wyglądała na bardzo spiętą, jakby usiedzenie w jednym miejscu kosztowało ją mnóstwo energii, której już na samym wstępie zaczynało jej brakować.
– Wszystko w porządku? – zaryzykowała Joce, czując się coraz bardziej niezręcznie. Nieznajoma była dziwna, a przynajmniej wszystko wydawało się na to wskazywać. – Hej, mogę ci jakoś pomóc…?
– Tak – zapewniła dziewczyna. – Jak najbardziej możesz to zrobić.
Dziewczyna uniosła brwi.
– Co się stało? – nie dawała za wygraną. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz dziwnie… – przyznała, ale jej rozmówczyni nie wyglądała na chętną do udzielania odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie.
– Nie mam za dużo czasu… I z góry bardzo cię przepraszam, ale nie widzę innego wyjścia – odezwała się cicho dziewczyna. – Projekt Beta jest niebezpieczny.
Jocelyne zamknęła usta, po czym zamarła na swoim miejscu, czując się co najmniej tak, jakby ktoś porządnie jej przyłożyć. Z wrażenia aż zapomniała o oddychaniu, dopiero po chwili decydując się na to, żeby gwałtownie nabrać powietrza do płuc.
– O czym mówisz?
Powiedzieć, że była po prostu zdenerwowana, byłoby kłamstwem stulecia. Siedziała dosłownie jak na szpilkach, słuchając i mając w głowie coraz większy mętlik. Nie miała pojęcia, kim jest siedząca tuż przed nią dziewczyna, ale jedno było pewne: jej pojawienie się i to, że ta przyszła akurat do niej, zdecydowanie nie było przypadkowe. To, że mogłaby mówić akurat o Projekcie Beta, również nie.
Dziewczyna milczała, przez co Joce zaczęła się niecierpliwić. Chciała o cokolwiek zapytać albo jakkolwiek inaczej ponaglić swoją rozmówczynię, oczekując przynajmniej szczątkowych wyjaśnień, ale nie miała okazji po temu, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo.
W zamian tuż za plecami usłyszała wybuch szyderczego, nieprzyjemnego śmiechu.
Chłód, który odczuwała, momentalnie przybrał na sile, wraz z pojawieniem się nieopanowanego, oszałamiającego wręcz niepokoju. Zaraz po tym naszła ją niechciana, zdecydowanie nieprzychylna myśl, którą w pierwszym odruchu spróbowała zignorował. Problem polegał na tym, że to wcale nie było takie proste, a Jocelyne coraz silniej czuła, że właśnie działo się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego.
Poruszając się trochę jak w transie, raz jeszcze przyjrzała się dziewczynie – jakby znajomej, czego była coraz pewniejsza, im dłużej przypatrywała się jej twarzy, włosom i oczom. Zaraz po tym zwróciła uwagę na okno i drgnęła niespokojnie, dostrzegając w witrynie odbicie całej sali, a także samej siebie, ale… bez swojej rudowłosej towarzyszki. Ponownie spojrzała na dziewczynę, która jak gdyby nigdy nic siedziała na swoim miejscu, dosłownie przenikając ją wzrokiem. Do Joce dopiero w tamtej chwili dotarło, że nieznajoma nie rzucała cienia, a przynajmniej ona nie była w stanie dostrzec ciemnego odbicia na stoliku.
Serce na moment jej stanęło, by po chwili zacząć bić tak szybko i intensywnie, że ledwo była w stanie złapać oddech. Miała tuż przed sobą kolejnego ducha, chociaż dziewczyna tak wprawnie udawała śmiertelniczkę, że zrozumienie tego okazało się co najmniej trudne.
– Hej, co tam tak zamilkłaś? – usłyszała tuż za plecami. – Może jeszcze trochę pogadasz do siebie, co?
Nie miała pojęcia do kogo należał głos, ale kiedy znowu doszły ją salwy śmiechu, uświadomiła sobie, że już od dłuższego czasu musiała obserwować ją grupka dzieciaków przy stoliku obok. Złośliwy komentarz sprawił, że policzki jak na zawołanie zaczęły ją palić, tym bardziej, że reakcja nieznajomych jednoznacznie dała jej do zrozumienia, co takiego musieli widzieć: młodą, zagubioną dziewczynę, która siedziała samotnie przy stoliku i jak gdyby nigdy nic próbowała konwersować z kimś, kogo nie było. Już samo to wydało jej się przerażające, jednak śmiechy i pierwsza z uwag, która padła pod jej adresem, momentalnie sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej.
Oddech jej przyśpieszył, a mięśnie momentalnie zacisnęły się w pięści. Ignoruj ich, nakazała sobie, ale i do tego nie była zdolna, nagle wytrącona z równowagi i bliska płaczu. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy przypomniała sobie sytuację ze szkoły – balansowanie na krawędzi dachu, a później komentarze i puste spojrzenia, które towarzyszyły jej, kiedy Damien zabierał ją z liceum. Teraz była sama, na dodatek w pełni świadoma, przez co w żaden sposób nie potrafiła się broić przed tym, czego właśnie doświadczała.
– Wybacz… – Głos rudowłosej dziewczyny przywołał ją do porządku. Spojrzała na nią w rozżalony sposób, ta jednak nie wydawała się przejęta tym, że mogłaby kogokolwiek zranić. – Ale nie wiedziałam, jaki inaczej do ciebie przemówić, zwłaszcza po tym, jak w ośrodku… Sęk w tym, że musiałam… Mój brat… Nie pozwól, by cokolwiek stało się Jeremiemu – odezwała się cicho.
Coś w jej głosie i słowach sprawiło, ze Jocelyne momentalnie pomyślała o incydencie w łazience – o niespójnych, mieszających się z szumem szeptach, których nie potrafiła zinterpretować. Zaraz po tym spojrzała na dziewczynę i…
A potem w końcu sobie przypomniała i w zaledwie ułamek sekundy wszystko stało się aż nazbyt jasne i oczywiste.
Och, zdjęcie z czarną wstążeczką, które stało w pokoju Jeremiego.
Jego siostra…
Carol.
Dziewczyna spojrzała na nią i nie odezwawszy się więcej chociażby słowem, jak gdyby nigdy nic rozpłynęła się w powietrzu.
– Hej, czekaj! – zaprotestowała, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że być może popełniła poważny błąd.
Jocelyne bezwiednie poderwała się na równe nogi, sama niepewna tego, jaki cel miała jej nieprzemyślana reakcja. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, mając ochotę raz jeszcze zawołać dziewczynę i zażądać natychmiastowych wyjaśnień. Miała dość niedopowiedzeń, chcąc przynajmniej ten jeden raz poznać odpowiedzi, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby tego oczekiwać – zresztą tak jak i wszystko inne w ostatnim czasie.
To, że za sobą ponownie usłyszała śmiechy, również jej nie pomogło.
Poczuła pieczenie pod powiekami, kiedy łzy jak na zawołanie napłynęły jej do oczu. Nawet nie obejrzała się przez ramię, nie chcąc spoglądać na rozbawioną grupkę, a tym bardziej sprawdzać, jak daleko ta mogła się posunąć. To, co słyszała, w zupełności wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi, co zwłaszcza po chłodzie, którego doświadczyła ze strony Dallasa, okazało się dla niej czymś o wiele zbyt bolesnym, by mogła spokojnie to znosić.
A potem po prostu pękła.
– Joce! – usłyszała i tym razem to zdecydowanie nie był nikt z siedzącej przy stoliku grupki, ale to nie miało znaczenia.
Nie oglądając się za siebie i raz po raz potykają się o własne nogi, wypadła z baru, po czym ruszyła w noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa