19 lipca 2016

Dwieście pięćdziesiąt dwa

Renesmee
Otworzyłam usta, chcąc o coś zapytać, ale Layla nie dała mi po temu okazji. W zamian zdecydowanym ruchem wyciągnęła rękę w stronę brata, zachęcając ją do tego, żeby ją ujął. Nie byłam zdziwiona tym, że natychmiast uległ siostrze, podrywając się do pionu i przesuwając w taki sposób, by bez przeszkód móc zajrzeć siostrze w oczy.
– Co…? – zaczął, ale dziewczyna zdecydowała się go uprzedzić, wprost udzielając mu wyjaśnień:
– Isabeau.
Na zakończenie tego dnia spodziewałam się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego. Przynajmniej miałam jasność co do tego, dlaczego dziewczyna była aż do tego stopnia pobudzona, tym bardziej, że oboje z Gabrielem już od dłuższego czasu martwili się o siostrę. Zostałam na swoim miejscu, wymownie spoglądając to na rodzeństwo, to na w milczeniu przysłuchującego im się Rufusa, ten ostatni jednak musiał rozumieć niewiele więcej ode mnie. Cóż, to akurat było do przewidzenia, bo kiedy w grę wchodzili Licavoli, ich relacje rodzinne potrafiły przyprawić o zawroty głowy. Już dawno odniosłam wrażenie, że Laylę i Gabriela łączył ten szczególny rodzaj więzi, który pozwalał im porozumiewać się bez słów; to samo miało miejsce, kiedy obserwowałam Alessię i Damiena, przez co momentami czułam się dosłownie jak intruz.
– Jesteś pewna? – Mój mąż spojrzał na bliźniaczkę w co najmniej skonsternowany sposób.
Dziewczyna zdecydowanie skinęła głową.
– Umiemy się ukrywać. Obie… A ja już od dłuższego czasu próbuję jej szukać – oznajmiła wprost. Cóż, Gabriel robił to samo, więc nawet nie byłam zaskoczona. – Wydaje mi się, że wiem, gdzie ona jest.
– Wydaje? – wtrącił Rufus, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam, bo zdążyłam skoncentrować się na mężu i szwagierce.
Layla westchnęła cicho, po czym wymownie spojrzała na swojego partnera. Trudno było mi określić, w jakim była nastroju, ale widziałam, że zaczynała się niecierpliwić.
– Beau nie chce być znaleziona – wyjaśniła, chociaż z tego akurat wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę. – Ale to nie znaczy, że przez cały czas się pilnuje. Nie ma pojęcia, że ją znalazłam, więc jak długo się nie dowie, nie będzie się broniła.
– Cóż, ta wasza więź… – Rufus wywrócił oczami. Miałam wrażenie, że wciąż nie potrafił w pełni zaakceptować czegoś, co brzmiało do tego stopnia abstrakcyjnie i nie dawało się opisać w logiczny, naukowy sposób. – Nie wspominałaś przypadkiem, że zniknęła?
– Tak mi się wydawało – przyznała Layla. – Kiedy odcięła się od emocji… Ale to nie znaczyło, że ją zerwaliśmy – dodała z naciskiem.
Wampir wciąż wydawała się mieć wątpliwości, ale już nie próbował zadawać pytań. W zamian zdecydował się wtrącić Gabriel, najwyraźniej wyczuwając idealną okazję do tego, żeby szwagra uświadomić:
– Czasami przez silne emocje więź się zaciera… Zanika, ale nie pęka, a to istotne. To taki mechanizm ochronny, bo inaczej wszyscy byśmy poszaleli, gdyby… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Wtedy była w szoku, a przynajmniej to wywnioskowałem z tego, co mówiliście. Minęło dość czasu, a Beau jest właśnie tutaj, więc może…
– Znowu „może”. – Rufus uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – Nie żebym był złośliwy, nic z tych rzeczy – zapewnił, chociaż po minie Gabriela poznałam, że brał pod uwagę zupełnie inną możliwość – ale jaki tak naprawdę macie plan, co?
– Pojechać tam i za włosy przytargać do domu – mruknął mój maż.
No cóż, biorąc pod uwagę taki stan rzeczy, wątpliwym wydawało mi się to, żeby nawet w pełni zadowolona, nieprzybita Beau entuzjastycznie zareagowała na propozycję brata. Nie dziwiło mnie to, że chłopak mógłby się martwić, ale w jakimś stopniu zgadzałam się z Rufusem – impulsywne działanie nigdy nie było dobre.
– Gabrielu…
Natychmiast odwrócił się w moją stronę; jego spojrzenie momentalnie złagodniało, chociaż nadal wydał mi się spięty. W tamtej chwili pomyślałam, że tym razem to ja powinnam skoczyć do domu nie tyle po kieliszek, co po całą butelkę wina.
– Tak tylko sobie żartuję, mi amore – zapewnił mnie, chociaż szczerze wątpiłam w to, żeby wszystko to, co powiedział, było co najwyżej nieco cyniczną, niezwiązaną z rzeczywistością uwagą. – Ale i tak musimy znaleźć Beau.
– Teraz? – zapytałam, chociaż obawiałam się, że dobrze wiem, jaka będzie odpowiedź.
Gabriel natychmiast spojrzał na swoją bliźniaczkę.
– Póki Layla jest w stanie ją znaleźć – zauważył przytomnie, a dziewczyna skinęła głową.
– Powiedziałam, że nawet nie jestem pewna, czy się nie pomyliłam. Nie wiem, czy znowu nie zniknie nam na całe tygodnie – wyjaśniła, a Gabriel uśmiechnął się blado, bo to niejako usprawiedliwiało wszystkie jego plany.
– Właśnie tak – westchnął, bezradnie rozkładając ramiona.
Nie byłam zachwycona tym, co słyszę, tym bardziej, że wciąż w pełni nie pozbierałam się po tym, co stało się z rodziną Liz. Mój mąż musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo niemalże z czułością wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy, by odgarnąć zbłąkany kosmyk włosów. Pozwalałam mu na to, chcąc nie chcąc przesuwając się bliżej, tym bardziej, że jakaś cząstka mnie wciąż pamiętała, co takiego prawie że zaszło pomiędzy nami. Potrzebowałam sposobu na to, żeby móc się rozluźnić, a raczej miało przyjść mi to z trudem, skoro wiedziałam, że mój mąż planował uganiać się po mieście za swoją młodszą, nieprzewidywalną siostrą.
Cholera, Isabeau potrafiła być niebezpieczna – tej jednej kwestii Gabriel zdecydowanie nie miał być w stanie podważyć. W przeszłości nie raz miałam okazję zobaczyć, jak dziewczyna walczy, niejednokrotnie z wieloma przeciwnikami na raz – i to zarówno przy pomocy telepatii, czy bez. Co prawda nigdy dotąd nie zwróciła się przeciwko swojemu rodzeństwu, ale teraz sytuacja była inna i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Beau się załamała, a jej sposób myślenia i priorytety uległy całkowitej zmianie. Mogliśmy tylko zgadywać, jak miała zareagować na widok rodzeństwa, zwłaszcza po tym, jak dobrowolnie zdecydowała się opuścić Miasto Nocy i niejako dała wszystkim wokół do zrozumienia, że nie chce widzieć nikogo na oczy. Nie miałam pewności, co tak naprawdę działo się z wampirami, które odrzuciły człowieczeństwo, ale obawiałam się, że nic dobrego, z kolei uwagi, które mimochodem wtrącał Rufus, jedynie utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
– Możesz zostać w domu, aniele. Damien może tego potrzebować – odezwał się cicho Gabriel, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Więc jestem za głupia, żeby gdziekolwiek mnie zabrać? – obruszyłam się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Uniósł brwi, spoglądając na mnie w co najmniej skonsternowany sposób.
– Skądże znowu – zaoponował i mimo wszystko zabrzmiało to szczerze. – Ale jesteś zdenerwowana, a ja wolałbym mieć tutaj kogoś z kim szybko się skontaktuję, gdyby… sprawy trochę się skomplikowały.
Zrozumiałam i to chyba lepiej, aniżeli mogłabym sobie tego życzyć. Co prawda żadne z nas nie powiedziało tego wprost, ale skoro ścigana przez brata Liz była tutaj, w każdej chwili mogło się okazać, że chłopak spróbuje dosięgnąć jej również tutaj. Co prawda mało prawdopodobnym wydawało się, żeby zdecydował się  na to akurat dzisiaj, tym bardziej, że sam siostrę wypuścił, ale czasami lepiej było dmuchać na zimne. Tak czy inaczej, jakaś cząstka mnie zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel może mieć rację, nawet jeśli nie byłam z tego zadowolona.
Moje milczenie musiało być wystarczająco jasne, bo chłopak rzucił mi wymowne spojrzenie, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. Nie zaprotestowałam, kiedy mnie pocałował – tym razem krótko, wyraźnie śpiesząc się do tego, żeby jak najszybciej wykorzystać przeczucia Layli i rozejrzeć się za Isabeau.
– Daj znać, gdyby coś się działo – rzucił, a ja westchnęłam, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Jasne – mruknęła z powątpiewaniem. – Chcesz moje auto czy…? – zaczęłam, wsuwając rękę do tylnej kieszeni jeansów.
– Zdecydowanie – zapewnił, bez chwili wahania decydując się mnie ubiec.
Kątem oka zauważyłam, że Rufus wzdycha w nieco teatralny, prawie bezgłośny sposób.
– Możesz powiedzieć Claire, że poszliśmy sobie na nocny spacerek… – rzucił z przekąsem i najwyraźniej zamierzał dodać coś więcej, ale Gabriel nie dał mu po temu okazji:
– Nikt nie każe ci z nami iść – rzucił pozornie uprzejmym tonem; z równym powodzeniem mógł zdecydować się Rufusowi przyłożyć, uśmiechając się przy tym w przyjazny sposób.
– Jasne, że nie – zgodził się sam zainteresowany. – Co nie znaczy, że mam sobie darować widok zdenerwowanej kapłanki, o ile będzie miała w planach wyżyć się na kimś innym niż ja.
Mój mąż zacisnął usta, w ostatniej chwili powstrzymując się od dalszej dyskusji, tym bardziej, że dla pewności chwyciłam go za rękę, a Layla rzuciła irytującej się wzajemnie dwójce ostrzegawcze spojrzenie. W tamtej chwili szczerze zaczęłam wątpić w to, czy dawanie Gabrielowi mojego samochodu jest dobrym pomysłem, skoro w grę chodziła również obecność Rufusa, ale ostatecznie nie odezwałam się nawet słowem. Mimo wszystko czułam ulgę na myśl o tym, że mieli jechać razem, tym bardziej, że obaj walczyli dobrze. Cóż, gdyby nie pewne problemy z porozumieniem, pewnie mogliby stworzyć naprawdę zabójczy duet.
Założyłam ramiona na piersiach, po czym z wolna wycofałam się w stronę domu. Miałam złe przeczucia, choć do tych akurat zdążyłam się przyzwyczaić, tym bardziej, że nie opuszczały mnie nawet na chwilę od momentu, w którym od Damiena i Claire dowiedziałam się  tym, że sprawy troszeczkę się skomplikowały. Jak na jedną noc zaczynałam mieć serdecznie dość jakichkolwiek dramatów, a już zwłaszcza takich, które jakkolwiek mogły wiązać się z bezpieczeństwem bliskich mi osób – czy też raczej jego brakiem.
– Zobaczymy się później, Nessie. Jak dobrze pójdzie, wrócimy z Isabeau – rzucił jeszcze Gabriel i jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że naprawdę w taką możliwość wierzył.
– Och, na pewno – mruknął z przekąsem Rufus, jednak na tyle cicho, by mój mąż zdecydował się go zignorować.
Nie chciałam się do tego przyznać, ale jeśli miałam być ze sobą szczerza, jak nigdy dotąd zaczynałam zgadzać się ze szwagrem.
Elizabeth
Ocknęła się, ale nie otworzyła oczu. Przez kilka kolejnych sekund leżała w bezruchu, ogarnięta niejasnym poczuciem niepokoju. Wydarzyło się coś bardzo złego, pomyślała i wzdrygnęła się niekontrolowanie, szczelniej otulając kołdrą. Nie pamiętała, kiedy i w jakich okolicznościach w ogóle zdecydowała się położyć, ale to wydawało się jej najmniej istotne; liczyło się to, że czuła się w naprawdę dziwny sposób, chociaż ona i Elena…
Elena…
Przypomniała sobie spotkanie w kawiarni i to wystarczyło, żeby jej pamięć ostatecznie uporała się z chwilową blokadą – czymś, co mogłoby ją chronić, gdyby tylko nie okazało się aż tak zawodne. Przez chwilę na nowo musiała przeżywać to wszystko: powrót do domu, ten lęk, kiedy uświadomiła sobie, że jest tam Jason i… wszystko to, co było później. Pamiętała broń, krew, a ostatecznie dym, który jednoznacznie znaczył o tym, że wszystko spłonęło. Początkowo nie zrobiło to najmniej aż takiego wrażenia, kiedy w rozespaniu była gotowa uznać to wszystko wyłącznie za senne majaki – koszmar z którego przecież mogła się obudzić – ale prawie natychmiast dosięgła ją rzeczywistość.
Gwałtownie poderwała się na łóżku, roztrzęsiona i bliska płaczu, zwłaszcza kiedy dotarło do niej to, że zdecydowanie nie znajdowała się w swojej sypialni. Nawet łóżko było obce, choć kiedy się nad tym zastanowiła, odniosła wrażenie, że pościel przesycona jest jakby znajomym, nieco egzotycznym zapachem, który momentalnie skojarzył jej się z Damienem. Przecież do niego przyszłam… Uciekłam tutaj, uświadomiła sobie i aż przycisnęła dłoń do ust, by zdusić okrzyk frustracji, gdy dotarło do niej, jak zachowywała się po przekroczeniu progu. Teraz wszystko było jasne, pomijając to, że sama nie była pewna, dlaczego tamtemu mężczyźnie (wampirowi, którego prawie na pewno w bardzo nieuprzejmy sposób potraktowała w lesie) ostatecznie udało się pozbawić ją przytomności.
W głowie miała pustkę, spotęgowaną niemożliwym do opanowania mętlikiem. Próbowała zrozumieć, poukładać to wszystko i jakkolwiek sobie z tym poradzić, ale nie była w stanie. Szok i tak był lepszy od zrozumienia, przynajmniej częściowo broniąc ją prze bólem, który prędzej czy później pewnie i tak miał nadejść, ale to nie wystarczało. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co takiego właśnie miało miejsce, a to… To po prostu było nie do zaakceptowania. Nic z tego, co zdecydowała się zrobić i co ostatecznie doprowadziło ją do tego miejsca, takie nie było.
– Liz?
Wzdrygnęła się, po czym poderwała głowę, by móc spojrzeć na stojącego w progu Damiena. Chłopak z uwagą obserwował ją ze swojego miejsca, a po wyrazie jego twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie. Panował nad sobą, choć równie dobrze to ona mogła mieć problem z rozróżnieniem poszczególnych emocji. Czuła pieczenie pod powiekami, a obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, chociaż wszystko wskazywało na to, że nawet płacz nie będzie jej dany – nie, skoro nie miała czym.
Spróbowała nad sobą zapanować, poniekąd przez wzgląd na obserwującego ją chłopaka, ale to okazało się niemożliwe. Sam Damien zareagował w najzupełniej naturalny, machinalny sposób, nagle materializując się u jej boku i bez chwili wahania biorąc ją w ramiona. Pozwoliła mu na to, choć przez moment czując się bezpieczniej, pomimo tego, że nie przypuszczała nawet, że okaże się to możliwe. Myślami wciąż była gdzieś daleko, ale nie na tyle, by nie zwrócić uwagi na to, że tym razem przynajmniej nie zaczęła zachowywać się jak jakaś histeryczka. To było marne pocieszenie, które bardzo szybko przeistoczyło się we wstyd, kiedy w pełni dotarło do niej to, co zrobiła. Nie dość, że znalazła się w miejscu, które jawiło jej się jako jedno z nielicznych, może nawet ostatnich bezpiecznych dla niej, to na domiar złego…
– Dobrze się czujesz? – usłyszała tuż przy uchu.
Damien zadał to pytanie dość specyficznym tonem, najpewniej wcześniej starannie analizując każde kolejne słowo, co zresztą było do niego podobne. Co więcej, była pewna, że pytał o jej stan fizyczny, nie samopoczucie, bo to w naturalny sposób było koszmarne. Mimo wszystko była mu za to wdzięczna, tak jak i za brak wyszukanych, niemających związku z rzeczywistością zapewnień i miłych słówek, które w najmniejszym nawet stopniu niczego nie ułatwiały. Nie chciała ani współczucia, ani złudzeń czy kłamstw na temat tego, że cokolwiek będzie dobrze. Jedynym, czego tak naprawdę potrzebowała, wydawał się… on – jego ramiona, poczucie bezpieczeństwa i przynajmniej cień świadomości tego, że w razie potrzeby miała się do kogo zwrócić.
Przynajmniej chciała, żeby to wystarczało.
– Wybacz mi, że musiało do tego dojść, ale… Wujek Rufus jest przewrażliwiony, chociaż może to dobrze, że cię uśpił. Potrzebowałaś tego – odezwał się ponownie chłopak, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie doczeka się odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
– To był twój wujek? – podchwyciła, uczepiając się pierwszego tematu, który wydał jej się wystarczająco neutralny, by się na to zdecydowała.
Skrzywiła się, słysząc brzmienie swojego głosu. Brzmiała niemniej okropnie, co i się czuła – cicho, słabo i bardzo skrzekliwie, poniekąd przez krzyk i płacz, bo coraz lepiej pamiętała to, w jaki sposób zachowywała się po przyjeździe do domu Damiena.
– Hm, tak… Chociaż on oficjalnie się do tego nie przyznaje – wyjaśnił usłużnie chłopak. Nawet jeśli był zaskoczony tym, że właśnie ta kwestia mogłaby ją najbardziej interesować, nie dał niczego po sobie poznać. – Ale odkąd poślubił moją ciocię, już właściwie nie ma wyboru… Chcesz coś do picia? – wypalił i początkowo nawet nie miała pewności, jak powinna zrozumieć jego pytanie.
– Ja… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Najwyraźniej uznał to za zgodę, bo po chwili wrócić z najzwyklejszą w świecie szklanką wody. Spojrzała podejrzliwie na naczynie, nerwowo obracając je w palcach i samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, dlaczego czuła się tak dziwnie. Czego się spodziewałaś? Krwi?, zadrwiła jej podświadomość i coś przewróciło jej się w pustym tak czy inaczej żołądku. – Boję się, Damien.
To były zaledwie trzy słowa – proste i pozornie nic nieznaczący – a jednak wyrażały o wiele więcej, aniżeli mogłaby sądzić. Reakcja była natychmiastowa, a chłopak już nawet nie próbował obchodzić się z nią tak delikatnie, jakby była jajkiem. Omal nie upuściła szklanki, kiedy zdecydowanym ruchem wziął ją w ramiona, by po chwili zachęcić do spojrzenia sobie w oczy. Dobrze znała te czekoladowe tęczówki – zwykle łagodne, a teraz poważne i tak pełne emocji, że z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie.
– Wiem – powiedział wprost. – I przepraszam cię za to. Ja… Nigdy nie powinienem był doprowadzić do tego, byś…
– Przestań! – przerwała mu natychmiast. Energicznie potrząsnęła głową, co najmniej skonsternowana samą myślą o tym, że mógłby się o cokolwiek obwiniać. – Jeszcze słowo na ten temat, a przysięgam, że ci przyłożę.
Rzucił jej wymowne, co najmniej zaskoczone spojrzenie, ale ostatecznie nie skomentował jej zachowania nawet słowem. Nawet jeśli wciąż się obwiniał (miała wrażenie, że tak właśnie było), najwyraźniej wolał zachować to dla siebie. Czuła, że powinna porządnie go opieprzyć i jak najszybciej ustalić pewne kwestie, ale nie potrafiła się do tego zmusić, zbyt wyczerpana, by przejmować się tak mało istotnymi sprawami. Pomimo tego, że musiała przespać przynajmniej kilka godzin, miała wrażenie, że ciało w każdej chwili jest w stanie odmówić jej posłuszeństwa – po raz kolejny, choć tym razem bez udziału jakiejkolwiek innej osoby.
–  W porządku… Przepraszam, Liz – powiedział z wahaniem Damien. Zaraz po tym w pośpiechu mówił dalej, najwyraźniej woląc nie ryzykować, że rozmowa przybierze niewygodny dla któregokolwiek z nich kierunek. – Jesteś tutaj bezpieczna i tego się trzymajmy. Jakbyś czegoś potrzebowała… Elena i Claire są na dole, chyba zasnęły przed telewizorem – dodał, a ona wymownie uniosła brwi.
– Elena tutaj jest?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Przejęła się, poza tym doszedłem do wniosku, że będziesz chciała wiedzieć. Są jeszcze Aldero i mama… To znaczy Renesmee – poprawił się po chwili, uprzytomniając sobie, że jej mogło się to wydać co najmniej niezręczne. – Tak czy inaczej, jesteś tutaj bezpieczna.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym ukryła twarz w dłoniach. Energicznie potarła skronie, czując narastający ból głowy oraz znajome już poczucie beznadziejności. Cholera, to zdecydowanie nie miało wyglądać w ten sposób! Była tutaj, na dodatek przerażona i najpewniej w szoku, a jakby tego było mało, Damien wydawał się chętny skoczyć za nią w ogień, chociaż zdecydowanie nie miał po temu powodów. Nigdy nie chciała narażać ze swojego powodu własnej rodziny, a co dopiero cudzej – a już zwłaszcza jego: osoby, która raz po raz ratowała jej życie. W tamtej chwili przez myśl przeszło jej, że być może Licavoli popełniał poważny błąd, walcząc z fatum, chociaż w rzeczywistości pisana jej była śmierć, ale zdecydowała się mu tego nie mówić. To było zbyt przerażające, nie sądziła zresztą, by chłopak jakkolwiek entuzjastycznie miał przyjąć jej słowa.
– To wszystko… – Urwała. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, a chwilę później odważyła się spojrzeć na Damiena przez rozstawione palce. – Nie powiedziałeś im, prawda?
– Tak jak obiecałem – zapewnił, a Liz coś przewróciło się w żołądku.
– Powinni wiedzieć wszystko – stwierdziła cicho. – Po tym, jak ja… O Boże, w ogóle nie powinnam była tutaj przychodzić.
– Skoro tak uważasz… – Damien puścił jej dalsze słowa mimo uszu. – Ale to może poczekać. Jesteś zmęczona, Liz.
Być może miał rację (Ba! Na pewno ją miał!), ale wcale nie była taka pewna. Siedziała w bezruchu, pozwalając żeby ją pocieszał i tulił do siebie, jednak miał wrażenie, że nie zasłużyła na to – zresztą jak i na wszystko inne, co w zaledwie kilka chwil zostało jej odebrane.
Gdyby do tego wszystkiego miała stracić również jego, to by ją zniszczyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa