Renesmee
Otworzyłam usta, chcąc o coś
zapytać, ale Layla nie dała mi po temu okazji. W zamian zdecydowanym
ruchem wyciągnęła rękę w stronę brata, zachęcając ją do tego, żeby ją
ujął. Nie byłam zdziwiona tym, że natychmiast uległ siostrze, podrywając się do
pionu i przesuwając w taki sposób, by bez przeszkód móc zajrzeć
siostrze w oczy.
– Co…? –
zaczął, ale dziewczyna zdecydowała się go uprzedzić, wprost udzielając mu
wyjaśnień:
– Isabeau.
Na
zakończenie tego dnia spodziewałam się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie
czegoś takiego. Przynajmniej miałam jasność co do tego, dlaczego dziewczyna
była aż do tego stopnia pobudzona, tym bardziej, że oboje z Gabrielem już
od dłuższego czasu martwili się o siostrę. Zostałam na swoim miejscu,
wymownie spoglądając to na rodzeństwo, to na w milczeniu przysłuchującego
im się Rufusa, ten ostatni jednak musiał rozumieć niewiele więcej ode mnie.
Cóż, to akurat było do przewidzenia, bo kiedy w grę wchodzili Licavoli,
ich relacje rodzinne potrafiły przyprawić o zawroty głowy. Już dawno
odniosłam wrażenie, że Laylę i Gabriela łączył ten szczególny rodzaj
więzi, który pozwalał im porozumiewać się bez słów; to samo miało miejsce,
kiedy obserwowałam Alessię i Damiena, przez co momentami czułam się
dosłownie jak intruz.
– Jesteś
pewna? – Mój mąż spojrzał na bliźniaczkę w co najmniej skonsternowany
sposób.
Dziewczyna
zdecydowanie skinęła głową.
– Umiemy
się ukrywać. Obie… A ja już od dłuższego czasu próbuję jej szukać –
oznajmiła wprost. Cóż, Gabriel robił to samo, więc nawet nie byłam zaskoczona.
– Wydaje mi się, że wiem, gdzie ona jest.
– Wydaje? –
wtrącił Rufus, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam, bo zdążyłam skoncentrować
się na mężu i szwagierce.
Layla
westchnęła cicho, po czym wymownie spojrzała na swojego partnera. Trudno było
mi określić, w jakim była nastroju, ale widziałam, że zaczynała się
niecierpliwić.
– Beau nie
chce być znaleziona – wyjaśniła, chociaż z tego akurat wszyscy zdawaliśmy
sobie sprawę. – Ale to nie znaczy, że przez cały czas się pilnuje. Nie ma
pojęcia, że ją znalazłam, więc jak długo się nie dowie, nie będzie się broniła.
– Cóż, ta wasza
więź… – Rufus wywrócił oczami. Miałam wrażenie, że wciąż nie potrafił w pełni
zaakceptować czegoś, co brzmiało do tego stopnia abstrakcyjnie i nie
dawało się opisać w logiczny, naukowy sposób. – Nie wspominałaś
przypadkiem, że zniknęła?
– Tak mi
się wydawało – przyznała Layla. – Kiedy odcięła się od emocji… Ale to nie
znaczyło, że ją zerwaliśmy – dodała z naciskiem.
Wampir wciąż
wydawała się mieć wątpliwości, ale już nie próbował zadawać pytań. W zamian
zdecydował się wtrącić Gabriel, najwyraźniej wyczuwając idealną okazję do tego,
żeby szwagra uświadomić:
– Czasami
przez silne emocje więź się zaciera… Zanika, ale nie pęka, a to istotne.
To taki mechanizm ochronny, bo inaczej wszyscy byśmy poszaleli, gdyby… – Urwał,
po czym wzruszył ramionami. – Wtedy była w szoku, a przynajmniej to
wywnioskowałem z tego, co mówiliście. Minęło dość czasu, a Beau jest
właśnie tutaj, więc może…
– Znowu „może”.
– Rufus uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – Nie żebym był złośliwy,
nic z tych rzeczy – zapewnił, chociaż po minie Gabriela poznałam, że brał
pod uwagę zupełnie inną możliwość – ale jaki tak naprawdę macie plan, co?
– Pojechać
tam i za włosy przytargać do domu – mruknął mój maż.
No cóż,
biorąc pod uwagę taki stan rzeczy, wątpliwym wydawało mi się to, żeby nawet w pełni
zadowolona, nieprzybita Beau entuzjastycznie zareagowała na propozycję brata.
Nie dziwiło mnie to, że chłopak mógłby się martwić, ale w jakimś stopniu
zgadzałam się z Rufusem – impulsywne działanie nigdy nie było dobre.
– Gabrielu…
Natychmiast
odwrócił się w moją stronę; jego spojrzenie momentalnie złagodniało,
chociaż nadal wydał mi się spięty. W tamtej chwili pomyślałam, że tym
razem to ja powinnam skoczyć do domu nie tyle po kieliszek, co po całą butelkę
wina.
– Tak tylko
sobie żartuję, mi amore – zapewnił
mnie, chociaż szczerze wątpiłam w to, żeby wszystko to, co powiedział,
było co najwyżej nieco cyniczną, niezwiązaną z rzeczywistością uwagą. –
Ale i tak musimy znaleźć Beau.
– Teraz? –
zapytałam, chociaż obawiałam się, że dobrze wiem, jaka będzie odpowiedź.
Gabriel
natychmiast spojrzał na swoją bliźniaczkę.
– Póki
Layla jest w stanie ją znaleźć – zauważył przytomnie, a dziewczyna
skinęła głową.
–
Powiedziałam, że nawet nie jestem pewna, czy się nie pomyliłam. Nie wiem, czy
znowu nie zniknie nam na całe tygodnie – wyjaśniła, a Gabriel uśmiechnął
się blado, bo to niejako usprawiedliwiało wszystkie jego plany.
– Właśnie
tak – westchnął, bezradnie rozkładając ramiona.
Nie byłam
zachwycona tym, co słyszę, tym bardziej, że wciąż w pełni nie pozbierałam
się po tym, co stało się z rodziną Liz. Mój mąż musiał zdawać sobie z tego
sprawę, bo niemalże z czułością wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy,
by odgarnąć zbłąkany kosmyk włosów. Pozwalałam mu na to, chcąc nie chcąc
przesuwając się bliżej, tym bardziej, że jakaś cząstka mnie wciąż pamiętała, co
takiego prawie że zaszło pomiędzy nami. Potrzebowałam sposobu na to, żeby móc
się rozluźnić, a raczej miało przyjść mi to z trudem, skoro
wiedziałam, że mój mąż planował uganiać się po mieście za swoją młodszą,
nieprzewidywalną siostrą.
Cholera,
Isabeau potrafiła być niebezpieczna – tej jednej kwestii Gabriel zdecydowanie
nie miał być w stanie podważyć. W przeszłości nie raz miałam okazję
zobaczyć, jak dziewczyna walczy, niejednokrotnie z wieloma przeciwnikami
na raz – i to zarówno przy pomocy telepatii, czy bez. Co prawda nigdy dotąd
nie zwróciła się przeciwko swojemu rodzeństwu, ale teraz sytuacja była inna i wszyscy
zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Beau się załamała, a jej sposób
myślenia i priorytety uległy całkowitej zmianie. Mogliśmy tylko zgadywać,
jak miała zareagować na widok rodzeństwa, zwłaszcza po tym, jak dobrowolnie
zdecydowała się opuścić Miasto Nocy i niejako dała wszystkim wokół do
zrozumienia, że nie chce widzieć nikogo na oczy. Nie miałam pewności, co tak
naprawdę działo się z wampirami, które odrzuciły człowieczeństwo, ale
obawiałam się, że nic dobrego, z kolei uwagi, które mimochodem wtrącał
Rufus, jedynie utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
– Możesz
zostać w domu, aniele. Damien może tego potrzebować – odezwał się cicho
Gabriel, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Więc
jestem za głupia, żeby gdziekolwiek mnie zabrać? – obruszyłam się, zanim
zdążyłam ugryźć się w język.
Uniósł
brwi, spoglądając na mnie w co najmniej skonsternowany sposób.
– Skądże
znowu – zaoponował i mimo wszystko zabrzmiało to szczerze. – Ale jesteś
zdenerwowana, a ja wolałbym mieć tutaj kogoś z kim szybko się
skontaktuję, gdyby… sprawy trochę się skomplikowały.
Zrozumiałam
i to chyba lepiej, aniżeli mogłabym sobie tego życzyć. Co prawda żadne z nas
nie powiedziało tego wprost, ale skoro ścigana przez brata Liz była tutaj, w każdej
chwili mogło się okazać, że chłopak spróbuje dosięgnąć jej również tutaj. Co
prawda mało prawdopodobnym wydawało się, żeby zdecydował się na to akurat dzisiaj, tym bardziej, że sam
siostrę wypuścił, ale czasami lepiej było dmuchać na zimne. Tak czy inaczej,
jakaś cząstka mnie zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel może mieć
rację, nawet jeśli nie byłam z tego zadowolona.
Moje
milczenie musiało być wystarczająco jasne, bo chłopak rzucił mi wymowne
spojrzenie, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. Nie
zaprotestowałam, kiedy mnie pocałował – tym razem krótko, wyraźnie śpiesząc się
do tego, żeby jak najszybciej wykorzystać przeczucia Layli i rozejrzeć się
za Isabeau.
– Daj znać,
gdyby coś się działo – rzucił, a ja westchnęłam, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Jasne –
mruknęła z powątpiewaniem. – Chcesz moje auto czy…? – zaczęłam, wsuwając
rękę do tylnej kieszeni jeansów.
–
Zdecydowanie – zapewnił, bez chwili wahania decydując się mnie ubiec.
Kątem oka
zauważyłam, że Rufus wzdycha w nieco teatralny, prawie bezgłośny sposób.
– Możesz
powiedzieć Claire, że poszliśmy sobie na nocny spacerek… – rzucił z przekąsem
i najwyraźniej zamierzał dodać coś więcej, ale Gabriel nie dał mu po temu
okazji:
– Nikt nie
każe ci z nami iść – rzucił pozornie uprzejmym tonem; z równym
powodzeniem mógł zdecydować się Rufusowi przyłożyć, uśmiechając się przy tym w przyjazny
sposób.
– Jasne, że
nie – zgodził się sam zainteresowany. – Co nie znaczy, że mam sobie darować
widok zdenerwowanej kapłanki, o ile będzie miała w planach wyżyć się
na kimś innym niż ja.
Mój mąż
zacisnął usta, w ostatniej chwili powstrzymując się od dalszej dyskusji,
tym bardziej, że dla pewności chwyciłam go za rękę, a Layla rzuciła
irytującej się wzajemnie dwójce ostrzegawcze spojrzenie. W tamtej chwili
szczerze zaczęłam wątpić w to, czy dawanie Gabrielowi mojego samochodu
jest dobrym pomysłem, skoro w grę chodziła również obecność Rufusa, ale
ostatecznie nie odezwałam się nawet słowem. Mimo wszystko czułam ulgę na myśl o tym,
że mieli jechać razem, tym bardziej, że obaj walczyli dobrze. Cóż, gdyby nie
pewne problemy z porozumieniem,
pewnie mogliby stworzyć naprawdę zabójczy duet.
Założyłam
ramiona na piersiach, po czym z wolna wycofałam się w stronę domu.
Miałam złe przeczucia, choć do tych akurat zdążyłam się przyzwyczaić, tym bardziej,
że nie opuszczały mnie nawet na chwilę od momentu, w którym od Damiena i Claire
dowiedziałam się tym, że sprawy
troszeczkę się skomplikowały. Jak na jedną noc zaczynałam mieć serdecznie dość
jakichkolwiek dramatów, a już zwłaszcza takich, które jakkolwiek mogły
wiązać się z bezpieczeństwem bliskich mi osób – czy też raczej jego
brakiem.
– Zobaczymy
się później, Nessie. Jak dobrze pójdzie, wrócimy z Isabeau – rzucił
jeszcze Gabriel i jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że naprawdę w taką
możliwość wierzył.
– Och, na
pewno – mruknął z przekąsem Rufus, jednak na tyle cicho, by mój mąż
zdecydował się go zignorować.
Nie
chciałam się do tego przyznać, ale jeśli miałam być ze sobą szczerza, jak nigdy
dotąd zaczynałam zgadzać się ze szwagrem.
Elizabeth
Ocknęła się, ale nie otworzyła
oczu. Przez kilka kolejnych sekund leżała w bezruchu, ogarnięta niejasnym poczuciem
niepokoju. Wydarzyło się coś bardzo złego,
pomyślała i wzdrygnęła się niekontrolowanie, szczelniej otulając kołdrą.
Nie pamiętała, kiedy i w jakich okolicznościach w ogóle zdecydowała
się położyć, ale to wydawało się jej najmniej istotne; liczyło się to, że czuła
się w naprawdę dziwny sposób, chociaż ona i Elena…
Elena…
Przypomniała
sobie spotkanie w kawiarni i to wystarczyło, żeby jej pamięć
ostatecznie uporała się z chwilową blokadą – czymś, co mogłoby ją chronić,
gdyby tylko nie okazało się aż tak zawodne. Przez chwilę na nowo musiała
przeżywać to wszystko: powrót do domu, ten lęk, kiedy uświadomiła sobie, że
jest tam Jason i… wszystko to, co było później. Pamiętała broń, krew, a ostatecznie
dym, który jednoznacznie znaczył o tym, że wszystko spłonęło. Początkowo
nie zrobiło to najmniej aż takiego wrażenia, kiedy w rozespaniu była
gotowa uznać to wszystko wyłącznie za senne majaki – koszmar z którego
przecież mogła się obudzić – ale prawie natychmiast dosięgła ją rzeczywistość.
Gwałtownie poderwała
się na łóżku, roztrzęsiona i bliska płaczu, zwłaszcza kiedy dotarło do
niej to, że zdecydowanie nie znajdowała się w swojej sypialni. Nawet łóżko
było obce, choć kiedy się nad tym zastanowiła, odniosła wrażenie, że pościel
przesycona jest jakby znajomym, nieco egzotycznym zapachem, który momentalnie
skojarzył jej się z Damienem. Przecież
do niego przyszłam… Uciekłam tutaj, uświadomiła sobie i aż przycisnęła
dłoń do ust, by zdusić okrzyk frustracji, gdy dotarło do niej, jak zachowywała
się po przekroczeniu progu. Teraz wszystko było jasne, pomijając to, że sama
nie była pewna, dlaczego tamtemu mężczyźnie (wampirowi, którego prawie na pewno
w bardzo nieuprzejmy sposób
potraktowała w lesie) ostatecznie udało się pozbawić ją przytomności.
W głowie
miała pustkę, spotęgowaną niemożliwym do opanowania mętlikiem. Próbowała
zrozumieć, poukładać to wszystko i jakkolwiek sobie z tym poradzić,
ale nie była w stanie. Szok i tak był lepszy od zrozumienia,
przynajmniej częściowo broniąc ją prze bólem, który prędzej czy później pewnie i tak
miał nadejść, ale to nie wystarczało. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
co takiego właśnie miało miejsce, a to… To po prostu było nie do
zaakceptowania. Nic z tego, co zdecydowała się zrobić i co
ostatecznie doprowadziło ją do tego miejsca, takie nie było.
– Liz?
Wzdrygnęła
się, po czym poderwała głowę, by móc spojrzeć na stojącego w progu
Damiena. Chłopak z uwagą obserwował ją ze swojego miejsca, a po
wyrazie jego twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło
mu po głowie. Panował nad sobą, choć równie dobrze to ona mogła mieć problem z rozróżnieniem
poszczególnych emocji. Czuła pieczenie pod powiekami, a obraz raz po raz
rozmazywał jej się przed oczami, chociaż wszystko wskazywało na to, że nawet
płacz nie będzie jej dany – nie, skoro nie miała czym.
Spróbowała
nad sobą zapanować, poniekąd przez wzgląd na obserwującego ją chłopaka, ale to
okazało się niemożliwe. Sam Damien zareagował w najzupełniej naturalny,
machinalny sposób, nagle materializując się u jej boku i bez chwili
wahania biorąc ją w ramiona. Pozwoliła mu na to, choć przez moment czując
się bezpieczniej, pomimo tego, że nie przypuszczała nawet, że okaże się to
możliwe. Myślami wciąż była gdzieś daleko, ale nie na tyle, by nie zwrócić
uwagi na to, że tym razem przynajmniej nie zaczęła zachowywać się jak jakaś
histeryczka. To było marne pocieszenie, które bardzo szybko przeistoczyło się
we wstyd, kiedy w pełni dotarło do niej to, co zrobiła. Nie dość, że
znalazła się w miejscu, które jawiło jej się jako jedno z nielicznych,
może nawet ostatnich bezpiecznych dla niej, to na domiar złego…
– Dobrze
się czujesz? – usłyszała tuż przy uchu.
Damien
zadał to pytanie dość specyficznym tonem, najpewniej wcześniej starannie
analizując każde kolejne słowo, co zresztą było do niego podobne. Co więcej,
była pewna, że pytał o jej stan fizyczny, nie samopoczucie, bo to w naturalny
sposób było koszmarne. Mimo wszystko była mu za to wdzięczna, tak jak i za
brak wyszukanych, niemających związku z rzeczywistością zapewnień i miłych
słówek, które w najmniejszym nawet stopniu niczego nie ułatwiały. Nie
chciała ani współczucia, ani złudzeń czy kłamstw na temat tego, że cokolwiek
będzie dobrze. Jedynym, czego tak naprawdę potrzebowała, wydawał się… on – jego ramiona, poczucie bezpieczeństwa
i przynajmniej cień świadomości tego, że w razie potrzeby miała się
do kogo zwrócić.
Przynajmniej
chciała, żeby to wystarczało.
– Wybacz
mi, że musiało do tego dojść, ale… Wujek Rufus jest przewrażliwiony, chociaż
może to dobrze, że cię uśpił. Potrzebowałaś tego – odezwał się ponownie
chłopak, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie doczeka się odpowiedzi na
zadane wcześniej pytanie.
– To był
twój wujek? – podchwyciła, uczepiając się pierwszego tematu, który wydał jej
się wystarczająco neutralny, by się na to zdecydowała.
Skrzywiła
się, słysząc brzmienie swojego głosu. Brzmiała niemniej okropnie, co i się
czuła – cicho, słabo i bardzo skrzekliwie, poniekąd przez krzyk i płacz,
bo coraz lepiej pamiętała to, w jaki sposób zachowywała się po przyjeździe
do domu Damiena.
– Hm, tak…
Chociaż on oficjalnie się do tego nie przyznaje – wyjaśnił usłużnie chłopak.
Nawet jeśli był zaskoczony tym, że właśnie ta kwestia mogłaby ją najbardziej
interesować, nie dał niczego po sobie poznać. – Ale odkąd poślubił moją ciocię,
już właściwie nie ma wyboru… Chcesz coś do picia? – wypalił i początkowo
nawet nie miała pewności, jak powinna zrozumieć jego pytanie.
– Ja… –
Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Najwyraźniej uznał to za zgodę, bo po
chwili wrócić z najzwyklejszą w świecie szklanką wody. Spojrzała
podejrzliwie na naczynie, nerwowo obracając je w palcach i samej
sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, dlaczego czuła się tak dziwnie. Czego się spodziewałaś? Krwi?, zadrwiła
jej podświadomość i coś przewróciło jej się w pustym tak czy inaczej
żołądku. – Boję się, Damien.
To były
zaledwie trzy słowa – proste i pozornie nic nieznaczący – a jednak
wyrażały o wiele więcej, aniżeli mogłaby sądzić. Reakcja była
natychmiastowa, a chłopak już nawet nie próbował obchodzić się z nią
tak delikatnie, jakby była jajkiem. Omal nie upuściła szklanki, kiedy
zdecydowanym ruchem wziął ją w ramiona, by po chwili zachęcić do
spojrzenia sobie w oczy. Dobrze znała te czekoladowe tęczówki – zwykle
łagodne, a teraz poważne i tak pełne emocji, że z wrażenia aż
zakręciło jej się w głowie.
– Wiem – powiedział
wprost. – I przepraszam cię za to. Ja… Nigdy nie powinienem był
doprowadzić do tego, byś…
– Przestań!
– przerwała mu natychmiast. Energicznie potrząsnęła głową, co najmniej
skonsternowana samą myślą o tym, że mógłby się o cokolwiek obwiniać.
– Jeszcze słowo na ten temat, a przysięgam, że ci przyłożę.
Rzucił jej
wymowne, co najmniej zaskoczone spojrzenie, ale ostatecznie nie skomentował jej
zachowania nawet słowem. Nawet jeśli wciąż się obwiniał (miała wrażenie, że tak
właśnie było), najwyraźniej wolał zachować to dla siebie. Czuła, że powinna
porządnie go opieprzyć i jak najszybciej ustalić pewne kwestie, ale nie
potrafiła się do tego zmusić, zbyt wyczerpana, by przejmować się tak mało
istotnymi sprawami. Pomimo tego, że musiała przespać przynajmniej kilka godzin,
miała wrażenie, że ciało w każdej chwili jest w stanie odmówić jej
posłuszeństwa – po raz kolejny, choć tym razem bez udziału jakiejkolwiek innej
osoby.
– W porządku… Przepraszam, Liz – powiedział
z wahaniem Damien. Zaraz po tym w pośpiechu mówił dalej, najwyraźniej
woląc nie ryzykować, że rozmowa przybierze niewygodny dla któregokolwiek z nich
kierunek. – Jesteś tutaj bezpieczna i tego się trzymajmy. Jakbyś czegoś
potrzebowała… Elena i Claire są na dole, chyba zasnęły przed telewizorem –
dodał, a ona wymownie uniosła brwi.
– Elena
tutaj jest?
Chłopak
wzruszył ramionami.
– Przejęła
się, poza tym doszedłem do wniosku, że będziesz chciała wiedzieć. Są jeszcze
Aldero i mama… To znaczy Renesmee – poprawił się po chwili, uprzytomniając
sobie, że jej mogło się to wydać co najmniej niezręczne. – Tak czy inaczej,
jesteś tutaj bezpieczna.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym ukryła twarz w dłoniach. Energicznie potarła
skronie, czując narastający ból głowy oraz znajome już poczucie
beznadziejności. Cholera, to zdecydowanie nie miało wyglądać w ten sposób!
Była tutaj, na dodatek przerażona i najpewniej w szoku, a jakby
tego było mało, Damien wydawał się chętny skoczyć za nią w ogień, chociaż
zdecydowanie nie miał po temu powodów. Nigdy nie chciała narażać ze swojego
powodu własnej rodziny, a co dopiero cudzej – a już zwłaszcza jego:
osoby, która raz po raz ratowała jej życie. W tamtej chwili przez myśl
przeszło jej, że być może Licavoli popełniał poważny błąd, walcząc z fatum,
chociaż w rzeczywistości pisana jej była śmierć, ale zdecydowała się mu
tego nie mówić. To było zbyt przerażające, nie sądziła zresztą, by chłopak
jakkolwiek entuzjastycznie miał przyjąć jej słowa.
– To
wszystko… – Urwała. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, a chwilę
później odważyła się spojrzeć na Damiena przez rozstawione palce. – Nie
powiedziałeś im, prawda?
– Tak jak
obiecałem – zapewnił, a Liz coś przewróciło się w żołądku.
– Powinni
wiedzieć wszystko – stwierdziła cicho. – Po tym, jak ja… O Boże, w ogóle
nie powinnam była tutaj przychodzić.
– Skoro tak
uważasz… – Damien puścił jej dalsze słowa mimo uszu. – Ale to może poczekać.
Jesteś zmęczona, Liz.
Być może
miał rację (Ba! Na pewno ją miał!), ale wcale nie była taka pewna. Siedziała w bezruchu,
pozwalając żeby ją pocieszał i tulił do siebie, jednak miał wrażenie, że
nie zasłużyła na to – zresztą jak i na wszystko inne, co w zaledwie
kilka chwil zostało jej odebrane.
Gdyby do
tego wszystkiego miała stracić również jego, to by ją zniszczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz