5 lipca 2016

Dwieście czterdzieści

Jocelyne
 Fleurie – „Breath”

Krew ją oszołomiła – cudownie słodka i pełna tego, czego najbardziej potrzebowała. Usłyszała krzyk, który najpewniej musiał należeć do Shannon, ale ten doszedł do niej jakby z oddalił, pozbawiony większego znaczenia. Nic innego nie miało dla niej sensu, pomijając ciepłe ciało, które tak nagle znalazło się tuż pod nią oraz możliwość picia.
Wyczuła, że Dallas sztywnieje, ale nawet to nie rozjaśniło jej w głowie na tyle, by spróbowała przerwać całe to szaleństwo. Liczyła się krew, narastający głód i to pragnienie, żeby jak najszybciej dostarczyć ciału to, czego to mogłoby potrzebować. Musiała się wzmocnić, wciąż pod wpływem skrajnych emocji, a zwłaszcza cienia dotychczas dręczącego ją przerażenia. Była w obcym miejscu, gdzie w każdej chwili mogła zostać skrzywdzona, więc tym bardziej musiała zachować zdrowy rozsądek i siłę.
– Joce… Jocelyne!
Już nawet nie miała pewności, kto i dlaczego próbował się do niej zwracać. Krew trochę rozjaśniła jej w głowie, ale wciąż nie na tyle, by uprzytomniła sobie, że powinna przestać. Już nie czuła się aż tak słaba, by mieć problemy z ruszeniem się z łóżka, nie wspominając o tym, by zwykły człowiek tak po prostu mógł powstrzymać ją przed piciem albo zrobieniem czegokolwiek by chciała. Czuła przyjemne ciepło, które rozeszło się po całym jej ciele, dodając energii i sprawiając, że poczuła się prawie jak gotowy do ataku, świadom swoich atutów drapieżnik. Chyba nigdy dotąd nie doprowadziła się do takiego stanu, nie wspominając przed długim zwlekaniem z jakimkolwiek posiłkiem, jednak rozważanie tego wydało jej się nagle całkowicie pozbawione znaczenia. Robiła dokładnie to, czego potrzebowała – próbowała przetrwać, więc z logicznego punktu widzenia…
Z tym, że to nie było właściwe – i z tego również zdawała sobie sprawę.
Ze znacznym opóźnieniem uprzytomniła sobie, że Dallas nawet nie próbował protestować. Wręcz przeciwnie – nawet jeśli w pierwszym odruchu przyszło mu do głowy, by spróbować ją odepchnąć, nie zrobił tego, pozwalając by stopniowo odbierała mu to, czego przecież potrzebował do życia. Kiedy do tego wszystkiego uprzytomniła sobie, że dłonie trzymał na jej plecach, niejako bardziej przygarniając ją do siebie, jakby mało było tego, że w którymś momencie udało jej się powalić go na plecy i przycisnąć do materaca. Miała wrażenie, że ją obejmował, w dość jednoznaczny sposób dając jej do zrozumienia, że zgadza się na wszystko – i to łącznie z tym, żeby potraktowała go w taki sposób.
Z wrażenia omal się nie zakrztusiła. Krew w ułamku sekundy przestała jej smakować, nagle rzadka i jakby bezsmakowa, choć to musiało być wyłącznie jej wrażeniem. Natychmiast odsunęła się, w przelocie jeszcze przesuwając językiem po ranie, by zatamować krwawienie. Zaraz po tym odskoczyła od niego tak gwałtownie, że aż spadła z łóżka, w kilka chwil boleśnie lądując na podłodze i bezskutecznie walcząc o to, żeby się podnieść i uciec.
Serce waliło jej oszalałe, tak mocno i szybko, że przez dłuższą chwilę nie słyszała nic innego, prócz pulsowania krwi w uszach. Urywany oddech sprawiał, że ledwo była w stanie koncentrować się na czymkolwiek innym, prócz próbie zachowania przytomności. Jasne włosy opadły jej na twarz, znacznie ograniczając widoczność, ale nawet pomimo tego wyraźnie widziała zastygłą w bezruchu Shannon. Usta dziewczyny poruszały się w niekontrolowany sposób, ale nawet jeśli śmiertelniczka chciała coś powiedzieć, nie była w stanie zmusić się do tego, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo. Z drugiej strony, być może to Jocelyne była zbyt oszołomiona, by zrozumieć poszczególne słowa, to zresztą nie miał dla niej najmniejszego nawet znaczenia w tamtym momencie.
O bogini… O bogini, co ja zrobiłam?!, pomyślała w oszołomieniu, wzdrygając się w niekontrolowany sposób. Spojrzała na Dallasa, który – mrucząc coś, co z powodzeniem mogło okazać się całą wiązanką niespójnych przekleństw – podniósł się do pozycji siedzącej. Jego palce momentalnie powędrowały do szyi, a kiedy Joce przyjrzała się dokładniej, zauważyła, że rana wciąż delikatnie krwawiła, choć przecież próbowała ją zamknąć. Jakim cudem nadal broczył, skoro postarała się o to, żeby zrobić wszystko tak, jak powinna? Podejrzewała, że w szoku musiała coś zepsuć, tym bardziej, że już nawet nie myślała logicznie, poruszając się tak szybko i niezgrabnie, że chyba powinna cieszyć się z tego, że w ogóle była w stanie zachować zdrowe zmysły.
– Ja… – usłyszała i z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, że dźwięk wydobył się z jej własnych ust.
Nie rozpoznała swojego głosu, wyższego przynajmniej o oktawę i tak drżącego, że wypowiedzenie choć kilku spójnych słów zaczynało graniczyć z cudem. Ostatecznie przycisnęła drżącą dłoń do ust, próbując choć trochę się uspokoić i zapanować nad mętlikiem w głowie. W ustach wciąż czuła posmak krwi Dallasa, miała zresztą wrażenie, że osoka broczy jej usta. Mogła tylko wyobrażać sobie, czego ta dwójka doświadczyła przed chwilą, widząc jak rzuciła się do ataku – blada, roztrzęsiona i niemalże szalona, trochę jak dzikie zwierzę, które nareszcie znalazło sposobność do tego, żeby poddać się swoim instynktom. Słodka bogini, była beznadziejna, poza tym właśnie wszystko zepsuła, tym bardziej, że pewne rzeczy zdecydowanie nie powinny mieć miejsca… A to była jedna z nich.
Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Niby jak miała któremukolwiek z nich choć spróbować wytłumaczyć coś takiego? To wydawało się nierealne, trochę jak sen, chociaż całą sobą czuła, że nie śpi – już nie, choć tak bez wątpienia byłoby dużo łatwiej. Z koszmaru zawsze można było się obudzić, rzeczywistość jednak pozostała, trwała i niemożliwa do zmanipulowania. Nawet moc nie ułatwiała jej zadania, tym bardziej, że nigdy nie panowała nad telepatią nawet w połowie tak dobrze, jak jej rodzice czy rodzeństwo. Gdyby coś podobnego spotkało tatę, Isabeau… kogokolwiek! Och, jakoś nie miała wątpliwości, że by sobie poradzili – po prostu zmanipulowaliby umysły swoich ofiar, pozbawiając ich tych niebezpiecznych wspomnień. Ona tego nie potrafiła, a przynajmniej nigdy nie próbowała, również w tamtej chwili bojąc się, że w nerwach prędzej kogoś skrzywdzi, aniżeli osiągnie sukces.
Bardziej wyczuła niż zobaczyła ruch, zwłaszcza, że obrazy niezmiennie rozmazywały jej się przed oczami. Napięła mięśnie, w pierwszym odruchu chcąc poderwać się na równe nogi, by łatwiej móc się bronić, ale w porę zdołała się powstrzymać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ma przed sobą Dallasa, który – kretyn jeden! – zdołał jakimś cudem zwlec się z łóżka, by móc z wolna ruszyć w jej stronę. Nawet jeśli był przerażony, nie dał niczego po sobie poznać, zachęcająco wyciągając dłoń w jej stronę.
– Joce…
Powiedzieć, że w tamtej chwili była po prostu zdezorientowana, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia. Wpatrywała się w Dallasa i miała wrażenie, że stojący przed nią chłopak najzwyczajniej w świecie próbuje stroić sobie z niej żarty, tym bardziej, że dopiero co była na dobrej drodze do tego, żeby rozerwać mu gardło. Nie miała pojęcia, co takiego było z nim nie tak, ale jeśli po tym wszystkim jego pierwszą reakcją było to, by się do niej zbliżyć…
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie ciszy i takiego spokoju, jak okazał Dallas. Poruszał się ostrożnie, przez cały ten czas oszałamiając ją intensywnością spojrzenia swoich lśniących, zielonych oczu – dwóch jadeitowych punkcików, które nagle stały się dla niej centrum wszechświata. Uczepiła się ich prawie jak kotwicy, jakby tylko to spojrzenie mogło zapewnić jej to, że zdoła zachować zdrowe zmysły. Kolejne sekundy mijały, a Jocelyne z wolna zaczęła się uspokajać, choć nie przypuszczała nawet, że będzie do tego zdolna. W efekcie w krótkim czasie w pokoju słychać było tylko i wyłącznie ich przyśpieszone oddechy, a już zwłaszcza te należące do niej i Shannon – oba urywane i drżące od namiaru emocji.
A potem Dallas jednak zdecydował się na to, żeby znaleźć się jeszcze bliżej i to wystarczyło, by całkowicie wytrącić Jocelyne z równowagi.
Nawet nie drgnęła, kiedy chłopak usiadł naprzeciwko niej na podłodze, raz jeszcze wyciągając ręce w jej stronę. Spojrzała na niego tępo, mając ochotę powiedzieć mu, że całkiem zwariował i ma się odsunąć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Dlaczego?, pomyślała, ale i to nie przeszło jej przez usta. Miała wrażenie, że w gardle zalega jej olbrzymia gula, przez którą nawet swobodne oddychanie zaczęło jawić się jako prawdziwe wyzwanie – coś niemożliwego, co w znacznym stopniu przekraczało jej możliwości.
Patrzyła na Dallasa i miała wrażenie, że chłopak zachowuje się trochę tak, jakby miał przed sobą spłoszone, dzikie zwierzątko – stworzonko, wobec którego należało się zachowywać w nad wyraz delikatny, czuły sposób. Co więcej, obserwując go, momentalnie zapragnęła pokusić się o to, by wpaść mu w ramionach, a potem już ich nie opuszczać. Nie sądziła, że podobne pragnienia mogłyby dotyczyć kogoś, kto pozostawał jej obcy – ludzkiego chłopaka, który nie tak dawno temu doprowadzał ją do szaleństwa i który miał dość specyficzne poczucie humoru – ale mimo wszystko…
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym emocje wzięły nad nią górę, a ona dosłownie rzuciła się na Dallasa, tym razem po to, by poczuć się bezpieczniej. Mimo wszystko aż do ostatniej chwili wątpiła w to, że chłopak zdecyduje się tak po prostu ją przytulić, zdolna co najwyżej niekontrolowanie drżeć i wyczekiwać momentu, w którym jednak zostanie odepchnięta. Kątem oka zauważyła, że stojąca w niewielkim oddaleniu Shannon zrobiła taki ruch, jakby zamierzała jakkolwiek zareagować i tym razem nie tkwić w miejscu, gdyby ktoś próbował dokonać na jej oczach mordu, ostatecznie jednak nie zrobiła niczego.
– Ja nie… Dallasa… – jęknęła, całą sobą czując, że powinna przynajmniej spróbować wszystko mu wytłumaczyć, ale nie wyobrażała sobie tego, jak miałaby to zrobić.
– Okej – przerwał jej, a jego ton sprawił, że ostatecznie zamilkła, nie próbując się z nim kłócić. Jak mógł być do tego stopnia spokojny?! – Potem.
– Ale…
Wzruszył ramionami.
– Kontroluję prąd, pamiętasz? – wyszeptał jej do ucha, muskając jej dłonią na plecy. Wtedy to poczuła – delikatny impuls, który przeszył jej ciało, przywodząc na myśl gwałtowny dreszcz. Doznanie okazało się niezwykle subtelne, tym bardziej, że Dallas zdecydowanie nie miał w planach zrobić jej krzywdy. – To… normalne. W tym miejscu wszystko się takie wydaje – dodał i zabrzmiało to tak, jakby naprawdę w to wierzył.
Jeszcze kiedy mówił, zdecydowanym ruchem przygarnął ją do siebie. Pozwoliła mu na to, zamierając w bezruchu, kiedy zaczął miarowo kołysać ją w przód i w tył, trochę jak dziecko, którym nagle się poczuła. To było przyjemne, zresztą tak jak i jego bliskość, nawet pomimo tego, że słodycz jego krwi wciąż drażniła jej obolałe gardło. Pamiętała, jak niezwykłym doświadczeniem była możliwość picia krążącej w jego żyłach osoki, jednak nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby to powtórzy… Albo raczej nie chciała, by do tego doszło, choć jej ciało wciąż wydawało się nieusatysfakcjonowane tym, że mogłaby przerwać posiłek.
Nie myśl o tym… To Dallas, a tobie nie wolno go skrzywdzić, warknęła na siebie w duchu, za wszelką cenę próbując zachować zdrowy rozsądek. Nie mogła stracić kontroli po raz drugi, niezależnie do tego, co miałoby przyjść jej poświęcić, by mogła być w stanie to osiągnąć. Chciała wierzyć, że jest dość silna i zdeterminowana, ale sprawy wcale nie były aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
Wciąż walczyła z samą sobą, kiedy poczuła, że chłopak bardziej stanowczo przygarnia ją do siebie. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co się dzieje, Dallas z łatwością porwał ją na ręce, by po chwili ostrożnie przenieść na łóżko. Opadła na materac, przez moment mając ochotę zachować się w najzupełniej dziecinny sposób, naciągnąć kołdrę na głowę i w ten sposób przeczekać aż do nadejścia poranka.
Poczuła, że materac ugina się pod czyimś ciężarem i mimowolnie zesztywniała, bo tym razem zdecydowanie nie miała do czynienia z duchem czy wytworem swojej wyobraźni. Życie ci nie miłe? Dlaczego nie dasz mi spokoju?!, pomyślała w panice, ale nie odezwała się nawet słowem, kuląc się na łóżku i nieświadomie czekając na coś, czego nawet nie mogła sprecyzować. Jakaś jej cząstka chciała tego, żeby chłopak po prostu się odsunął, wyszedł i tym samym zapewnił sobie bezpieczeństwo, ale druga… wolała, żeby został – i to wcale nie dlatego, że mogłaby mieć bardzo blisko do jego odsłoniętego gardła.
Słodka bogini, sama już nie wiedziała, co i dlaczego czuje. Dallas wciąż był obok, cierpliwy i milczący, na dodatek tak blisko niej, że czuła ciepło bijące od jego ciała. Kiedy do tego wszystkiego jego dłoń wylądowała na jej biodrze, omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania.
– Idź do siebie, Shannon – mruknął chłopak jakby od niechcenia. Musiał żartować, a przynajmniej nie sądziła, żeby powiedział coś podobnego na poważnie. – Dzisiaj i tak nigdzie nie pójdziemy… A ja zostanę z Joce, póki nie wydobrzeje.
W tamtej chwili zapragnęła zaprotestować – zareagować w jakikolwiek sposób – ale nie potrafiła się na to zdobyć. Zachowanie przytomności już i tak kosztowało ją mnóstwo energii, a kiedy znalazła się ponownie w łóżku, utrzymanie uniesionych powiek zaczęło graniczyć z cudem. Bliskość Dallasa, który metodycznie przesuwał dłonią po jej biodrze, dodatkowo wszystko komplikowała. W efekcie Joce miała irracjonalne wrażenie, że się kołysze, coraz bliższa tego, żeby jednak zasnął.
Spodziewała się tego, że przynajmniej Shannon odmówi albo spróbuje przemówić Dallasowi do rozsądku, jednak również ona tego nie zrobiła. Jocelyne zdążyła jeszcze zarejestrować, że dziewczyna po prostu wyszła, milcząca i najwyraźniej wciąż zbytnio oszołomiona, by w jakikolwiek sensowny sposób skomentować sposób.
Wkrótce po tym wszystko ostatecznie zniknęło, a dookoła zapanowała jakże łaskawa, kojąca ciemność.

Nie miała pewności, co działo się wokół nie – czy budziła się w nocy, jak długo dręczyło ją pragnienie albo kiedy i dlaczego jednak udało jej się zasnąć. Wiedziała jedynie, że świadomość wróciła powoli, przynosząc ze sobą rozluźnienie i poczucie tego, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Miała wrażenie, że wydarzyło się coś, co powinno wzbudzić w niej bardzo silny niepokój, a jednak kolejne sekundy mijały, a ona po prostu leżała na swoim miejscu, rozluźniona i na swój sposób wciąż senna, co pozbawiło jej jakiejkolwiek chęci na to, żeby otworzyć oczy.
Bezruch był dobry, a przynajmniej do takich doszła wniosków, bo jej ciało zaprotestował, ledwo tylko spróbowała się poruszyć. W tamtej chwili dotarło do niej to, że znajduje się w bardzo niewygodnej pozycji, być może od długiego trwania w jednej pozycji czując nieprzyjemne odrętwienie w całym ciele. Co więcej, dotarło do niej to, że jest jej bardzo ciepło i że coś nieznośnie ograniczało jej ruchy, nie pozwalając jej ułożyć się w taki sposób, jak mogłaby tego oczekiwać.
Och, poza tym drażnił ją ten drugi oddech, który…
Natychmiast otworzyła oczy. W głowie rozjaśniło jej się tak szybko i gwałtownie, że na dłuższą chwilę aż pociemniał jej przed oczami. Otworzyła i zamknęła usta, w pierwszym odruchu zamierzając jęknąć albo nawet zakląć, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden sensowny dźwięk. W zasadzie jedynym, co udało jej się osiągnąć, było to, że spojrzała na Dallasa w co najmniej oszołomiony sposób – rozszerzonymi do granic możliwości oczami, jak na kogoś, kogo widział się po raz pierwszy.
Nie miała nawet czasu i chęci, by jakkolwiek analizować to, co takiego strzeliło mu do głowy, kiedy zdecydował się zostać z nią w jednym łóżku na całą noc. W pamięci jak na zawołanie zamajaczyło to, co miało miejsce, zanim zasnęła, ale niespójne wspomnienia wydawały się zbyt zawiłe, by mogła wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. W głowie miała mętlik, wiedziała zresztą, że ma poważne kłopoty – i to nie jako jedyna.
Usiadła, machinalnie podciągając kołdrę aż pod samą brodę, choć nie miała na sobie czegoś, czego musiałaby się wstydzić… Chyba. Dla pewności przyjrzała się sobie, chyba przez moment naprawdę biorąc pod uwagę to, że w ogólnym zamieszaniu jednak mogłaby się pozbyć szarej koszuli nocnej z jakimś bajkowym motywem, którą miała na sobie. Chyba powinna była zawstydzić się widokiem machającej radośnie Myszki Mickey, ale bardziej przejmowała się tym, że Dallas mógłby jak gdyby nigdy nic spać w jej łóżku.
I że naprawdę go ugryzła – tak po prostu, pod wpływem impulsu decydując się na to, żeby posilić się jego krwią.
O bogini, to nie mogło mieć miejsca! To musiał być jakiś cholerny sen – chwila słabości, która pozwoliła na to, żeby jej umysł zamanifestował jej największe obawy w tak realny, niepokojący sposób. Żadne inne wyjaśnienie nie wchodziło w grę i to pomimo tego, że całą sobą czuła, że rzeczywistość była trochę bardziej skomplikowana…
Nie mogła być.
To nie mogło się wydarzyć, bo…
A potem jej spojrzenie padło na jego odsłoniętą szyję i wszelakie jej starania trafił szlag.
Ślad był niewielki i prawie niewidoczny, ale rozpoznała go bez trudu. Ostrożnie przesunęła się bliżej, nachylając nad śpiącym chłopakiem i ledwo powstrzymując przed wyciągnięciem ręki w stronę jego gardła. Miała ochotę musnąć palcami tę część jego szyi, którą – jak nagle do niej dotarło – pokrywał nie tyle jeden ślad, co kilka, przecinających się nawzajem i tworzących jakiś upiorny wzór, który z miejsca skojarzył jej się z bliznami, które pokrywały całe ciało wujka Jaspera.
Wzdrygnęła się niekontrolowanie, czując, jak coś przewraca jej się w żołądku. Co takiego dopiero co miało miejsce?! To jedno pytanie nie dawało jej spokoju, stanowiąc zaledwie wstęp do całej listy innych, przyprawiających o zawroty głowy. Jak przez mgłę pamiętała to, jak zaczęła szamotać się z Shannon, a potem jak ugryzła Dallasa po raz pierwszy, ale poza tym… Och, poza tym w głowie miała całkowitą pustkę – i właśnie to było w tym wszystkim najbardziej przerażające.
Ogarnięta mdłościami i czystym przerażeniem, ostrożnie usiadła na łóżku, dla pewności nachylając się ku krawędzi, gdyby jednak jej ciało zdecydowało się zbuntować. Mimo wszystko nie czuła się źle, a przynajmniej nie tak beznadziejnie jak w nocy, kiedy nawet podniesienie się wydawało się stanowić prawdziwe wyzwanie, którego wcale nie musiała być zdolna podjąć. Czuła się silna i zdecydowana, trochę jak po dobrym polowaniu, które bynajmniej nie wiązało się z możliwością uganiania za zwierzyną łowną po lesie.
Och, oczywiście, że nie…, pomyślała z goryczą, a jej spojrzenie mimowolnie powędrowało ku Dallasowi.
Spał jak zabity, zajmując znamienitą większość materaca, co zresztą tłumaczyło, dlaczego czuła się aż tak ograniczona z jego powodu. W tamtej chwili uświadomiła sobie zresztą, że w momencie przebudzenia musiała wręcz leżeć na jego klatce piersiowej, wtulona w niego w sposób, którego nie doświadczyła nigdy wcześniej. W ogóle jej kontakty z mężczyznami ograniczały się do minimum, w niczym nie przypominając tego, czym mogła cieszyć się Elena. W zasadzie to chyba nawet jej kuzynka nie na co dzień spała w jednym łóżku, a przecież Dallas nawet nie był jej partnerem i…
O czym ty w ogóle myślisz?!
Spanikowana, wzięła kilka głębszych wdechów. Jak nic musiała być przerażona, a jakby tego było mało, wciąż pozostawała kwestia tego, że mogłaby tak po prostu…
– Cześć – usłyszała w tamtej chwili poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Nie od razu zareagowała, przez kilka sekundy w duchu modląc się o to, żeby to wszystko było jakąś pomyłką.
Zaraz po tym spuściła wzrok i jednak odważyła się spojrzeć w parę lśniących, intensywnie zielonych oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa