Jocelyne
♪ Fleurie – „Breath”
Krew ją oszołomiła – cudownie
słodka i pełna tego, czego najbardziej potrzebowała. Usłyszała krzyk,
który najpewniej musiał należeć do Shannon, ale ten doszedł do niej jakby z oddalił,
pozbawiony większego znaczenia. Nic innego nie miało dla niej sensu, pomijając
ciepłe ciało, które tak nagle znalazło się tuż pod nią oraz możliwość picia.
Wyczuła, że
Dallas sztywnieje, ale nawet to nie rozjaśniło jej w głowie na tyle, by
spróbowała przerwać całe to szaleństwo. Liczyła się krew, narastający głód i to
pragnienie, żeby jak najszybciej dostarczyć ciału to, czego to mogłoby
potrzebować. Musiała się wzmocnić, wciąż pod wpływem skrajnych emocji, a zwłaszcza
cienia dotychczas dręczącego ją przerażenia. Była w obcym miejscu, gdzie w każdej
chwili mogła zostać skrzywdzona, więc tym bardziej musiała zachować zdrowy rozsądek i siłę.
– Joce…
Jocelyne!
Już nawet
nie miała pewności, kto i dlaczego próbował się do niej zwracać. Krew
trochę rozjaśniła jej w głowie, ale wciąż nie na tyle, by uprzytomniła
sobie, że powinna przestać. Już nie czuła się aż tak słaba, by mieć problemy z ruszeniem
się z łóżka, nie wspominając o tym, by zwykły człowiek tak po prostu
mógł powstrzymać ją przed piciem albo zrobieniem czegokolwiek by chciała. Czuła
przyjemne ciepło, które rozeszło się po całym jej ciele, dodając energii i sprawiając,
że poczuła się prawie jak gotowy do ataku, świadom swoich atutów drapieżnik.
Chyba nigdy dotąd nie doprowadziła się do takiego stanu, nie wspominając przed
długim zwlekaniem z jakimkolwiek posiłkiem, jednak rozważanie tego wydało
jej się nagle całkowicie pozbawione znaczenia. Robiła dokładnie to, czego
potrzebowała – próbowała przetrwać, więc z logicznego punktu widzenia…
Z tym, że
to nie było właściwe – i z tego również zdawała sobie sprawę.
Ze znacznym
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że Dallas nawet nie próbował protestować. Wręcz
przeciwnie – nawet jeśli w pierwszym odruchu przyszło mu do głowy, by spróbować
ją odepchnąć, nie zrobił tego, pozwalając by stopniowo odbierała mu to, czego przecież
potrzebował do życia. Kiedy do tego wszystkiego uprzytomniła sobie, że dłonie
trzymał na jej plecach, niejako bardziej przygarniając ją do siebie, jakby mało
było tego, że w którymś momencie udało jej się powalić go na plecy i przycisnąć
do materaca. Miała wrażenie, że ją obejmował, w dość jednoznaczny sposób
dając jej do zrozumienia, że zgadza się na wszystko – i to łącznie z tym,
żeby potraktowała go w taki sposób.
Z wrażenia
omal się nie zakrztusiła. Krew w ułamku sekundy przestała jej smakować,
nagle rzadka i jakby bezsmakowa, choć to musiało być wyłącznie jej
wrażeniem. Natychmiast odsunęła się, w przelocie jeszcze przesuwając językiem
po ranie, by zatamować krwawienie. Zaraz po tym odskoczyła od niego tak
gwałtownie, że aż spadła z łóżka, w kilka chwil boleśnie lądując na
podłodze i bezskutecznie walcząc o to, żeby się podnieść i uciec.
Serce
waliło jej oszalałe, tak mocno i szybko, że przez dłuższą chwilę nie
słyszała nic innego, prócz pulsowania krwi w uszach. Urywany oddech
sprawiał, że ledwo była w stanie koncentrować się na czymkolwiek innym,
prócz próbie zachowania przytomności. Jasne włosy opadły jej na twarz, znacznie
ograniczając widoczność, ale nawet pomimo tego wyraźnie widziała zastygłą w bezruchu
Shannon. Usta dziewczyny poruszały się w niekontrolowany sposób, ale nawet
jeśli śmiertelniczka chciała coś powiedzieć, nie była w stanie zmusić się
do tego, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo. Z drugiej strony,
być może to Jocelyne była zbyt oszołomiona, by zrozumieć poszczególne słowa, to
zresztą nie miał dla niej najmniejszego nawet znaczenia w tamtym momencie.
O bogini… O bogini, co ja zrobiłam?!,
pomyślała w oszołomieniu, wzdrygając się w niekontrolowany sposób.
Spojrzała na Dallasa, który – mrucząc coś, co z powodzeniem mogło okazać
się całą wiązanką niespójnych przekleństw – podniósł się do pozycji siedzącej.
Jego palce momentalnie powędrowały do szyi, a kiedy Joce przyjrzała się
dokładniej, zauważyła, że rana wciąż delikatnie krwawiła, choć przecież
próbowała ją zamknąć. Jakim cudem nadal broczył, skoro postarała się o to,
żeby zrobić wszystko tak, jak powinna? Podejrzewała, że w szoku musiała
coś zepsuć, tym bardziej, że już nawet nie myślała logicznie, poruszając się
tak szybko i niezgrabnie, że chyba powinna cieszyć się z tego, że w ogóle
była w stanie zachować zdrowe zmysły.
– Ja… –
usłyszała i z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, że dźwięk wydobył się
z jej własnych ust.
Nie
rozpoznała swojego głosu, wyższego przynajmniej o oktawę i tak
drżącego, że wypowiedzenie choć kilku spójnych słów zaczynało graniczyć z cudem.
Ostatecznie przycisnęła drżącą dłoń do ust, próbując choć trochę się uspokoić i zapanować
nad mętlikiem w głowie. W ustach wciąż czuła posmak krwi Dallasa,
miała zresztą wrażenie, że osoka broczy jej usta. Mogła tylko wyobrażać sobie,
czego ta dwójka doświadczyła przed chwilą, widząc jak rzuciła się do ataku –
blada, roztrzęsiona i niemalże szalona, trochę jak dzikie zwierzę, które
nareszcie znalazło sposobność do tego, żeby poddać się swoim instynktom. Słodka
bogini, była beznadziejna, poza tym właśnie wszystko zepsuła, tym bardziej, że
pewne rzeczy zdecydowanie nie powinny mieć miejsca… A to była jedna z nich.
Chciała coś
powiedzieć, ale nie była w stanie. Niby jak miała któremukolwiek z nich
choć spróbować wytłumaczyć coś takiego? To wydawało się nierealne, trochę jak
sen, chociaż całą sobą czuła, że nie śpi – już nie, choć tak bez wątpienia
byłoby dużo łatwiej. Z koszmaru zawsze można było się obudzić,
rzeczywistość jednak pozostała, trwała i niemożliwa do zmanipulowania.
Nawet moc nie ułatwiała jej zadania, tym bardziej, że nigdy nie panowała nad
telepatią nawet w połowie tak dobrze, jak jej rodzice czy rodzeństwo.
Gdyby coś podobnego spotkało tatę, Isabeau… kogokolwiek! Och, jakoś nie miała wątpliwości,
że by sobie poradzili – po prostu zmanipulowaliby umysły swoich ofiar,
pozbawiając ich tych niebezpiecznych wspomnień. Ona tego nie potrafiła, a przynajmniej
nigdy nie próbowała, również w tamtej chwili bojąc się, że w nerwach
prędzej kogoś skrzywdzi, aniżeli osiągnie sukces.
Bardziej
wyczuła niż zobaczyła ruch, zwłaszcza, że obrazy niezmiennie rozmazywały jej
się przed oczami. Napięła mięśnie, w pierwszym odruchu chcąc poderwać się
na równe nogi, by łatwiej móc się bronić, ale w porę zdołała się
powstrzymać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ma przed sobą Dallasa, który
– kretyn jeden! – zdołał jakimś cudem zwlec się z łóżka, by móc z wolna
ruszyć w jej stronę. Nawet jeśli był przerażony, nie dał niczego po sobie
poznać, zachęcająco wyciągając dłoń w jej stronę.
– Joce…
Powiedzieć,
że w tamtej chwili była po prostu zdezorientowana, stanowiłoby
niedopowiedzenie stulecia. Wpatrywała się w Dallasa i miała wrażenie,
że stojący przed nią chłopak najzwyczajniej w świecie próbuje stroić sobie
z niej żarty, tym bardziej, że dopiero co była na dobrej drodze do tego,
żeby rozerwać mu gardło. Nie miała pojęcia, co takiego było z nim nie tak,
ale jeśli po tym wszystkim jego pierwszą reakcją było to, by się do niej
zbliżyć…
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale na pewno nie ciszy i takiego spokoju, jak okazał
Dallas. Poruszał się ostrożnie, przez cały ten czas oszałamiając ją intensywnością
spojrzenia swoich lśniących, zielonych oczu – dwóch jadeitowych punkcików, które
nagle stały się dla niej centrum wszechświata. Uczepiła się ich prawie jak
kotwicy, jakby tylko to spojrzenie mogło zapewnić jej to, że zdoła zachować
zdrowe zmysły. Kolejne sekundy mijały, a Jocelyne z wolna zaczęła się
uspokajać, choć nie przypuszczała nawet, że będzie do tego zdolna. W efekcie
w krótkim czasie w pokoju słychać było tylko i wyłącznie ich
przyśpieszone oddechy, a już zwłaszcza te należące do niej i Shannon
– oba urywane i drżące od namiaru emocji.
A potem
Dallas jednak zdecydował się na to, żeby znaleźć się jeszcze bliżej i to
wystarczyło, by całkowicie wytrącić Jocelyne z równowagi.
Nawet nie
drgnęła, kiedy chłopak usiadł naprzeciwko niej na podłodze, raz jeszcze
wyciągając ręce w jej stronę. Spojrzała na niego tępo, mając ochotę
powiedzieć mu, że całkiem zwariował i ma się odsunąć, ale nie była w stanie
wykrztusić z siebie nawet słowa. Dlaczego?,
pomyślała, ale i to nie przeszło jej przez usta. Miała wrażenie, że w gardle
zalega jej olbrzymia gula, przez którą nawet swobodne oddychanie zaczęło jawić
się jako prawdziwe wyzwanie – coś niemożliwego, co w znacznym stopniu
przekraczało jej możliwości.
Patrzyła na
Dallasa i miała wrażenie, że chłopak zachowuje się trochę tak, jakby miał
przed sobą spłoszone, dzikie zwierzątko – stworzonko, wobec którego należało
się zachowywać w nad wyraz delikatny, czuły sposób. Co więcej, obserwując
go, momentalnie zapragnęła pokusić się o to, by wpaść mu w ramionach,
a potem już ich nie opuszczać. Nie sądziła, że podobne pragnienia mogłyby
dotyczyć kogoś, kto pozostawał jej obcy – ludzkiego chłopaka, który nie tak
dawno temu doprowadzał ją do szaleństwa i który miał dość specyficzne
poczucie humoru – ale mimo wszystko…
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym emocje wzięły nad nią górę, a ona
dosłownie rzuciła się na Dallasa, tym razem po to, by poczuć się bezpieczniej.
Mimo wszystko aż do ostatniej chwili wątpiła w to, że chłopak zdecyduje
się tak po prostu ją przytulić, zdolna co najwyżej niekontrolowanie drżeć i wyczekiwać
momentu, w którym jednak zostanie odepchnięta. Kątem oka zauważyła, że
stojąca w niewielkim oddaleniu Shannon zrobiła taki ruch, jakby zamierzała
jakkolwiek zareagować i tym razem nie tkwić w miejscu, gdyby ktoś
próbował dokonać na jej oczach mordu, ostatecznie jednak nie zrobiła niczego.
– Ja nie…
Dallasa… – jęknęła, całą sobą czując, że powinna przynajmniej spróbować
wszystko mu wytłumaczyć, ale nie wyobrażała sobie tego, jak miałaby to zrobić.
– Okej –
przerwał jej, a jego ton sprawił, że ostatecznie zamilkła, nie próbując
się z nim kłócić. Jak mógł być do tego stopnia spokojny?! – Potem.
– Ale…
Wzruszył
ramionami.
–
Kontroluję prąd, pamiętasz? – wyszeptał jej do ucha, muskając jej dłonią na
plecy. Wtedy to poczuła – delikatny impuls, który przeszył jej ciało,
przywodząc na myśl gwałtowny dreszcz. Doznanie okazało się niezwykle subtelne,
tym bardziej, że Dallas zdecydowanie nie miał w planach zrobić jej
krzywdy. – To… normalne. W tym miejscu wszystko się takie wydaje – dodał i zabrzmiało
to tak, jakby naprawdę w to wierzył.
Jeszcze
kiedy mówił, zdecydowanym ruchem przygarnął ją do siebie. Pozwoliła mu na to,
zamierając w bezruchu, kiedy zaczął miarowo kołysać ją w przód i w
tył, trochę jak dziecko, którym nagle się poczuła. To było przyjemne, zresztą
tak jak i jego bliskość, nawet pomimo tego, że słodycz jego krwi wciąż drażniła
jej obolałe gardło. Pamiętała, jak niezwykłym doświadczeniem była możliwość
picia krążącej w jego żyłach osoki, jednak nie wyobrażała sobie tego, że
mogłaby to powtórzy… Albo raczej nie
chciała, by do tego doszło, choć jej ciało wciąż wydawało się
nieusatysfakcjonowane tym, że mogłaby przerwać posiłek.
Nie myśl o tym… To Dallas, a tobie
nie wolno go skrzywdzić, warknęła na siebie w duchu, za wszelką cenę
próbując zachować zdrowy rozsądek. Nie mogła stracić kontroli po raz drugi,
niezależnie do tego, co miałoby przyjść jej poświęcić, by mogła być w stanie
to osiągnąć. Chciała wierzyć, że jest dość silna i zdeterminowana, ale
sprawy wcale nie były aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
Wciąż
walczyła z samą sobą, kiedy poczuła, że chłopak bardziej stanowczo
przygarnia ją do siebie. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co się dzieje,
Dallas z łatwością porwał ją na ręce, by po chwili ostrożnie przenieść na
łóżko. Opadła na materac, przez moment mając ochotę zachować się w najzupełniej
dziecinny sposób, naciągnąć kołdrę na głowę i w ten sposób przeczekać aż
do nadejścia poranka.
Poczuła, że
materac ugina się pod czyimś ciężarem i mimowolnie zesztywniała, bo tym
razem zdecydowanie nie miała do czynienia z duchem czy wytworem swojej
wyobraźni. Życie ci nie miłe? Dlaczego
nie dasz mi spokoju?!, pomyślała w panice, ale nie odezwała się nawet
słowem, kuląc się na łóżku i nieświadomie czekając na coś, czego nawet nie
mogła sprecyzować. Jakaś jej cząstka chciała tego, żeby chłopak po prostu się
odsunął, wyszedł i tym samym zapewnił sobie bezpieczeństwo, ale druga…
wolała, żeby został – i to wcale nie dlatego, że mogłaby mieć bardzo
blisko do jego odsłoniętego gardła.
Słodka
bogini, sama już nie wiedziała, co i dlaczego czuje. Dallas wciąż był
obok, cierpliwy i milczący, na dodatek tak blisko niej, że czuła ciepło
bijące od jego ciała. Kiedy do tego wszystkiego jego dłoń wylądowała na jej
biodrze, omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania.
– Idź do
siebie, Shannon – mruknął chłopak jakby od niechcenia. Musiał żartować, a przynajmniej
nie sądziła, żeby powiedział coś podobnego na poważnie. – Dzisiaj i tak
nigdzie nie pójdziemy… A ja zostanę z Joce, póki nie wydobrzeje.
W tamtej
chwili zapragnęła zaprotestować – zareagować w jakikolwiek sposób – ale
nie potrafiła się na to zdobyć. Zachowanie przytomności już i tak
kosztowało ją mnóstwo energii, a kiedy znalazła się ponownie w łóżku,
utrzymanie uniesionych powiek zaczęło graniczyć z cudem. Bliskość Dallasa,
który metodycznie przesuwał dłonią po jej biodrze, dodatkowo wszystko komplikowała.
W efekcie Joce miała irracjonalne wrażenie, że się kołysze, coraz bliższa
tego, żeby jednak zasnął.
Spodziewała
się tego, że przynajmniej Shannon odmówi albo spróbuje przemówić Dallasowi do
rozsądku, jednak również ona tego nie zrobiła. Jocelyne zdążyła jeszcze
zarejestrować, że dziewczyna po prostu wyszła, milcząca i najwyraźniej
wciąż zbytnio oszołomiona, by w jakikolwiek sensowny sposób skomentować
sposób.
Wkrótce po
tym wszystko ostatecznie zniknęło, a dookoła zapanowała jakże łaskawa,
kojąca ciemność.
Nie miała pewności, co działo
się wokół nie – czy budziła się w nocy, jak długo dręczyło ją pragnienie
albo kiedy i dlaczego jednak udało jej się zasnąć. Wiedziała jedynie, że
świadomość wróciła powoli, przynosząc ze sobą rozluźnienie i poczucie
tego, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, chociaż nie sądziła,
że to w ogóle możliwe. Miała wrażenie, że wydarzyło się coś, co powinno
wzbudzić w niej bardzo silny niepokój, a jednak kolejne sekundy
mijały, a ona po prostu leżała na swoim miejscu, rozluźniona i na
swój sposób wciąż senna, co pozbawiło jej jakiejkolwiek chęci na to, żeby
otworzyć oczy.
Bezruch był
dobry, a przynajmniej do takich doszła wniosków, bo jej ciało
zaprotestował, ledwo tylko spróbowała się poruszyć. W tamtej chwili
dotarło do niej to, że znajduje się w bardzo niewygodnej pozycji, być może
od długiego trwania w jednej pozycji czując nieprzyjemne odrętwienie w całym
ciele. Co więcej, dotarło do niej to, że jest jej bardzo ciepło i że coś
nieznośnie ograniczało jej ruchy, nie pozwalając jej ułożyć się w taki
sposób, jak mogłaby tego oczekiwać.
Och, poza
tym drażnił ją ten drugi oddech, który…
Natychmiast
otworzyła oczy. W głowie rozjaśniło jej się tak szybko i gwałtownie,
że na dłuższą chwilę aż pociemniał jej przed oczami. Otworzyła i zamknęła
usta, w pierwszym odruchu zamierzając jęknąć albo nawet zakląć, ale
ostatecznie nie wydobył się z nich żaden sensowny dźwięk. W zasadzie
jedynym, co udało jej się osiągnąć, było to, że spojrzała na Dallasa w co
najmniej oszołomiony sposób – rozszerzonymi do granic możliwości oczami, jak na
kogoś, kogo widział się po raz pierwszy.
Nie miała
nawet czasu i chęci, by jakkolwiek analizować to, co takiego strzeliło mu
do głowy, kiedy zdecydował się zostać z nią w jednym łóżku na całą
noc. W pamięci jak na zawołanie zamajaczyło to, co miało miejsce, zanim
zasnęła, ale niespójne wspomnienia wydawały się zbyt zawiłe, by mogła wyciągnąć
jakiekolwiek wnioski. W głowie miała mętlik, wiedziała zresztą, że ma
poważne kłopoty – i to nie jako jedyna.
Usiadła,
machinalnie podciągając kołdrę aż pod samą brodę, choć nie miała na sobie
czegoś, czego musiałaby się wstydzić… Chyba. Dla pewności przyjrzała się sobie,
chyba przez moment naprawdę biorąc pod uwagę to, że w ogólnym zamieszaniu
jednak mogłaby się pozbyć szarej koszuli nocnej z jakimś bajkowym motywem,
którą miała na sobie. Chyba powinna była zawstydzić się widokiem machającej
radośnie Myszki Mickey, ale bardziej przejmowała się tym, że Dallas mógłby jak
gdyby nigdy nic spać w jej łóżku.
I że
naprawdę go ugryzła – tak po prostu, pod wpływem impulsu decydując się na to,
żeby posilić się jego krwią.
O bogini,
to nie mogło mieć miejsca! To musiał być jakiś cholerny sen – chwila słabości,
która pozwoliła na to, żeby jej umysł zamanifestował jej największe obawy w tak
realny, niepokojący sposób. Żadne inne wyjaśnienie nie wchodziło w grę i to
pomimo tego, że całą sobą czuła, że
rzeczywistość była trochę bardziej skomplikowana…
Nie mogła
być.
To nie
mogło się wydarzyć, bo…
A potem jej
spojrzenie padło na jego odsłoniętą szyję i wszelakie jej starania trafił
szlag.
Ślad był
niewielki i prawie niewidoczny, ale rozpoznała go bez trudu. Ostrożnie
przesunęła się bliżej, nachylając nad śpiącym chłopakiem i ledwo
powstrzymując przed wyciągnięciem ręki w stronę jego gardła. Miała ochotę
musnąć palcami tę część jego szyi, którą – jak nagle do niej dotarło – pokrywał
nie tyle jeden ślad, co kilka, przecinających się nawzajem i tworzących
jakiś upiorny wzór, który z miejsca skojarzył jej się z bliznami,
które pokrywały całe ciało wujka Jaspera.
Wzdrygnęła
się niekontrolowanie, czując, jak coś przewraca jej się w żołądku. Co
takiego dopiero co miało miejsce?! To jedno pytanie nie dawało jej spokoju,
stanowiąc zaledwie wstęp do całej listy innych, przyprawiających o zawroty
głowy. Jak przez mgłę pamiętała to, jak zaczęła szamotać się z Shannon, a potem
jak ugryzła Dallasa po raz pierwszy, ale poza tym… Och, poza tym w głowie
miała całkowitą pustkę – i właśnie to było w tym wszystkim
najbardziej przerażające.
Ogarnięta
mdłościami i czystym przerażeniem, ostrożnie usiadła na łóżku, dla pewności
nachylając się ku krawędzi, gdyby jednak jej ciało zdecydowało się zbuntować.
Mimo wszystko nie czuła się źle, a przynajmniej nie tak beznadziejnie jak w nocy,
kiedy nawet podniesienie się wydawało się stanowić prawdziwe wyzwanie, którego
wcale nie musiała być zdolna podjąć. Czuła się silna i zdecydowana, trochę
jak po dobrym polowaniu, które bynajmniej nie wiązało się z możliwością
uganiania za zwierzyną łowną po lesie.
Och, oczywiście, że nie…, pomyślała z goryczą,
a jej spojrzenie mimowolnie powędrowało ku Dallasowi.
Spał jak
zabity, zajmując znamienitą większość materaca, co zresztą tłumaczyło, dlaczego
czuła się aż tak ograniczona z jego powodu. W tamtej chwili
uświadomiła sobie zresztą, że w momencie przebudzenia musiała wręcz leżeć
na jego klatce piersiowej, wtulona w niego w sposób, którego nie
doświadczyła nigdy wcześniej. W ogóle jej kontakty z mężczyznami
ograniczały się do minimum, w niczym nie przypominając tego, czym mogła
cieszyć się Elena. W zasadzie to chyba nawet jej kuzynka nie na co dzień spała
w jednym łóżku, a przecież Dallas nawet nie był jej partnerem i…
O czym ty w ogóle myślisz?!
Spanikowana,
wzięła kilka głębszych wdechów. Jak nic musiała być przerażona, a jakby
tego było mało, wciąż pozostawała kwestia tego, że mogłaby tak po prostu…
– Cześć –
usłyszała w tamtej chwili poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Nie od razu
zareagowała, przez kilka sekundy w duchu modląc się o to, żeby to
wszystko było jakąś pomyłką.
Zaraz po
tym spuściła wzrok i jednak odważyła się spojrzeć w parę lśniących,
intensywnie zielonych oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz