Elena
Lawrence wyglądał na
opanowanego – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Elena nie miała pewności, co
takiego ten wampir miał w sobie, ale za każdym razem, kiedy go widziała,
nie mogła nadziwić się temu, jak niewiele potrzebował, żeby zapanować nad
emocjami. Obserwował, uśmiechał się cynicznie i to sprawiało, że sama nie
była pewna, jak powinna odbierać jego zachowanie czy prośbę z którą
zwrócił się do Miry.
Sama
zainteresowana spojrzała na byłego pastora z powątpiewaniem, sprawiając
wrażenie kogoś, kto wciąż wahał się nad tym, jak powinien zareagować: wybuchnąć
śmiechem, posłuchać czy może od razu zrobić komuś krzywdę. Najmniej istotne
było już nawet to, że ta dwójka mogłaby się znać, tym bardziej, że Elena już
zdążyła się zorientować, że jej dziadek nie należał do
świętych, w niczym nie przypominając opanowanego syna. Ale mimo wszystko
Lawrence po raz kolejny wydawał się o nią troszczyć, a w ten
sposób zdecydowanie nie zachowywał się ktoś, kogo mogłaby uważać za złego,
nawet jeśli nie mogła zaprzeczyć, że przeszłość nieśmiertelnego pozostawiała
wiele do życzenia. Wciąż nie znała szczegółów, tym bardziej, że rodzice nie
byli chętni mówić o tym z członków rodziny, ona z kolei zbytnio
obawiała się tego, że przynajmniej powie za dużo, gdyby spróbowała z nimi o tym
porozmawiać.
Och, jakie
to właściwie miało znaczenie? Zarówno ona, jak i jej kuzynostwo,
zawdzięczali L. dość, by mogło się to okazać kłopotliwe. Co więcej, po
ostatniej rozmowie sama doszła do wniosku, że unikanie go i próbowanie
udawać, że mogłaby darzyć go nienawiścią czy jakąkolwiek formą niechęci,
najzwyczajniej w świecie nie wchodzi w grę. Chciał szansy, a ona
zamierzała mu ją dać, chociaż do tej pory… szło jej to dość opornie – i to
bynajmniej nie dlatego, że tego nie chciała. Po prostu trudno było zdecydować
się na jakiekolwiek spotkanie, skoro cały wolny czas poświęcała Rafaelowi,
bezwiednie ignorując wszystkich wokół. Teraz mogła to naprawić, zaczynając od
spotkania z Liz, ale zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego w taki
sposób.
– On tak na
poważnie? – zapytała Mira, rzucając Elenie konspiracyjne, niemalże przyjazne
spojrzenie, które w jakimś stopniu ją zaskoczyło. Czasami sama nie była
pewna czy demonica naprawdę ją tolerowała, czy może robiła to wyłącznie przez
wzgląd na Rafaela. – Jakie to urocze! – zadrwiła.
– Mogłabyś
przestać? – zniecierpliwiła się.
To nie było
zabawne, przynajmniej z jej perspektywy. Co prawda Lawrence nie wzbudzał w niej
niepokoju, ale to jeszcze nie znaczyło, że miała ochotę się przed kimkolwiek
tłumaczyć. Swoją drogą… Jak bardzo poirytowany byłby Rafael, gdyby coś stało
się jego siostrze?
I
naprawdę wierzysz w to, że to Miriam byłaby najbardziej poszkodowana?,
pomyślała z powątpiewaniem, chociaż to wcale nie musiało być takie oczywiste.
Wiedziała, że L. potrafił walczyć i to może nawet niewiele gorzej od
skrzydlatej nieśmiertelnej. Inną kwestią pozostawało to, że niekoniecznie była
zachwyconą perspektywą tego, że ta dwójka mogłaby rzucić się sobie do gardeł,
na dodatek na jej oczach.
– Nie wiem,
jak to się dzieje, że zawsze spotykam cię w takie sytuacji… Naprawdę
Eleno. – Lawrence wywrócił oczami. – Lubisz wpadać w kłopoty?
– Kto tu
jest kłopotem, bo nie bardzo rozumiem? – obruszyła się Mira. – Wiedziałam, że
to się dobrze nie skończy. Nie dość, że chronię ci tyłek, do którego bardzo
chętnie sama bym ci nakopała, to jeszcze jak zwykle ktoś ma do mnie o to
pretensje – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście.
Nie dodała
niczego więcej, nagle zaczynając krążyć w prawo i w lewo,
najwyraźniej niezdolna do tego, żeby ustać w miejscu. Czarne skrzydła
kołysały się łagodnie, wciąż zachwycając i sprawiając, że demonica
wyglądała na chętną do tego, żeby przy pierwszej możliwej okazji po prostu
wzbić się w powietrze i uciec. Mimowolnie Elena pomyślała o tym,
że wcale nie miałaby nic przeciwko, tym bardziej, że ryzykowanie kłótni czy
jakiejkolwiek formy konfliktu, było ostatnim, czego tak najbardziej
potrzebowała.
Wzdrygnęła
się, kiedy Lawrence nagle zmaterializował się u jej boku, jak gdyby nigdy
chwytając ją za nadgarstek. Rzuciła mu wymowne spojrzenie, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed zapytaniem, czy dobrze się czuł. Niech to szlag,
czy naprawdę wyglądała jak dziecko, które potrzebowało natychmiastowej pomocy…?
Cóż, chyba nawet nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie, tym bardziej, że z perspektywy
L. (A w zasadzie z perspektywy każdego, kto myślał
logicznie i zdawał sobie sprawę z tego, kim była Miriam.) prowadzenie
się z demonami musiało być oznaką nieopisanej wręcz głupoty. Swoją drogą,
skoro ta dwójka się znała i wyraźnie nie pałała do siebie sympatią, Elena w naturalny
sposób zaczęła podejrzewać, że Lawrence mógł wiedzieć o wiele więcej,
aniżeli mogłaby podejrzewać – i to nie tylko na temat demonów, ale może
samej Isobel.
Spojrzała
na wampira z powątpiewaniem, przez kilka następnych sekund niepewna tego,
co powinna zrobić. Czasami sama nie była pewna, jak powinna traktować wampira –
nie po raptem dwóch spotkaniach, względem których do tej pory miała mieszane
uczucia. Troszczył się? Cóż, to na pewno, chociaż momentami wydawało jej się co
najmniej nieprawdopodobne, skoro należał do tych osób, które trudno było
obdarzyć choć odrobiną sympatii – nie tak od razu. Och, a myślisz,
że po kim masz charakterek?, zadrwiła jej podświadomość, przypominając o tym,
czego sama była już od dłuższego czasu świadoma, ale i to nie poprawiło
jej nastroju.
Spróbowała
zabrać rękę, ale zrezygnowała, kiedy w odpowiedzi na jej starania, wampir
spojrzał na nią w co najmniej pobłażliwy sposób – jak na głupiutkie
dziecko, którego należało szczególnie pilnować zwłaszcza na ruchliwej ulicy, by
przypadkiem w przypływie euforii nie wpakowało się pod nadjeżdżający
samochód. Rafa byłby zachwycony!, pomyślała z przekąsem, bo
coś w zachowaniu Lawrence'a momentalnie skojarzyło jej się z tym, jak
demon kiedyś postawił ją w kącie. Kiedy do tego wszystkiego zauważyła
wymowny uśmieszek Miriam, doszła do wniosku, że kobieta musiała myśleć tym
samym, najpewniej świetnie się bawiąc. To jeszcze bardziej ją rozdrażniło, bo
ostatnim, czego potrzebowała, było wyśmianie przez dwie pozornie wrogie sobie
istoty.
O
bogini, cierpliwości…
– Ehm…
Mira, nie masz nic lepszego do roboty? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. –
Chyba mamy do pogadania – dodała, a Lawrence prychnął.
– Myślisz?
Puściła
jego słowa mimo uszu, w zamian wbijając wzrok w demonicę.
– Nic mnie
nie zeżre w ciągu najbliższych kilku minut – dodała, chociaż zdawała sobie
sprawę z tego, że nieśmiertelnej tak naprawdę było wszystko jedno. Co
więcej, mówiła jej i Rafie o interwencji Lawrence'a na imprezie u Jessiki,
więc ta tym bardziej musiała zdawać sobie sprawę z tego, że ochrona przed
wampirem jest zbędna.
– Jasne, że
nie, ale to… całkiem zabawne. – Mira wywróciła oczami, ale przynajmniej
rozłożyła skrzydła. – Jakby co, powiem Rafie, że umarłaś na swoje życzenie.
Dzięki,
łaskawco!, pomyślała z niedowierzaniem, mimo wszystko rozluźniając
się, kiedy nieśmiertelna zdecydowała się oddalić. Sama nie była pewna, czy jest
bardziej zażenowana, poirytowana, czy może i jedno, i drugie. Chociaż
na własne życzenie zdecydowała się porozmawiać z Lawrence'm, prawda była
taka, że miała ochotę okazać wampirowi iść w cholerę, tym bardziej, że w teorii
chyba nie musiała mu się z niczego tłumaczyć. Z drugiej jednak
strony… Czy po ostatnim razie nie była mu winna chociaż tyle?
Słodka
bogini, jak bardzo złe było to, że Lawrence mógłby zastać ją w towarzystwie
demona, na dodatek tego konkretnego? Nie miała pojęcia, co takiego powinna mu
powiedzieć, zwłaszcza po imprezie i jego interwencji, która niejako
wplątała go w to wszystko. Chyba w teorii powinna była zaniepokoić
się tym, że znowu znalazła się w tak niekomfortowej sytuacji, ale to, co
czuła, w niczym nie przypominała paniki, której doświadczyła, kiedy to
Aldero przyłapał ją na pocałunkach z Rafaelem. To wydało jej się
przynajmniej po części zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę to, że wampir nie był
aż tak bliski jej rodzinie, a na pewno nie miał polecieć do jej bliskich
ze skargą, ale z drugiej strony…
Nie
pojmowała tego, ale czuła się przy Lawrence'ie bezpieczna – tak po prostu,
chociaż nawet nie przypuszczała, że to możliwe. Od samego początku coś ją do
niego ciągnęło, przez co pomimo złośliwości i tego, że byli na dobrej
drodze do tego, żeby zacząć na siebie warczeć, nawet się nie zawahała przed
tym, żeby poprosić go o pomoc. Nie pojmowała tego, ale instynkt podpowiadał
jej, że to właściwe – dopuszczenie go do siebie bez względu na przeszłość i to,
co mogła usłyszeć od członków rodziny. Od zawsze zdarzało jej się postępować w sposób
całkowicie odmienny do tego, czego od niej oczekiwano, więc i tym razem
nie próbowała słuchać innych, ale samej siebie. Gdyby było inaczej, pewnie
uciekłaby, kiedy tylko znalazła Rafaela w tamtym lesie, o ile w ogóle
poszłaby za krukiem, a to… mogłoby się skończyć naprawdę różnie.
– No i co
się tak patrzysz? – westchnął Lawrence, uprzytomniając jej, że już od dłuższego
czasu trwała w bezruchu, bezmyślnie przypatrując się jego twarzy.
Wzdrygnęła
się, po czym wzruszyła ramionami, bezskutecznie próbując się zreflektować. Gratuluję.
Właśnie po raz kolejny zrobiłaś z siebie idiotkę, pomyślała
mimochodem, ledwo powstrzymując się przed poirytowanym prychnięciem.
– Wcale nie
wyglądasz tak staro, jak mogłoby się wydawać – wypaliła, a wampir parsknął
niekontrolowanym, nieco histerycznym śmiechem.
– Jasna
cholera, Elena! – Puścił ją, po czym odsunął się nieznacznie, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Boże, dziewczyno…
Nie
odpowiedziała, po prostu obserwując go w milczeniu i zastanawiając
się nad tym, czy powinna obrazić się za to, że właśnie ją wyśmiał. Nie w ten
sposób wyobrażała sobie tę rozmowę, nie wspominając już o tym, że w ogóle
kiedykolwiek przyjdzie jej się tłumaczyć właśnie przed Lawrence'm. To nie było
normalne, ale z drugiej strony… Co z tego, co działo się wokół niej, w ogóle
takie było.
– Co tutaj
robisz? – zapytała, siląc się na cierpliwość. Jedyne logiczne pytanie, które
przyszło jej do głowy, zabrzmiało dziwnie w sytuacji, w której już i tak
miała wrażenie, że robi wszystko na opak. – Śledzisz mnie czy jak?
–
Sprawdzam, czy jeszcze żyjesz – odpowiedział z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Słyszałem o tym i owym. Nie dziwi mnie to, że mogłabyś przestać się
odzywać, ale pewne sprawy mogłyby okazać się… dość niepokojące. – Zacisnął
usta. – Wiesz, kto to był? – zapytał nagle.
– Że
Miriam? – upewniła się.
L. uniósł
brwi.
– Więc
wiesz – dopowiedział sobie, nawet nie czekając na odpowiedź. – Jasna cholera…
Skrzywiła
się, nie tyle słysząc przekleństwo, co powoli zaczynając gubić się we własnych
przemyśleniach. Sam Lawrence niczego jej nie ułatwiał, zachowując się tak,
jakby dostrzegał o wiele więcej niż mogłaby sobie tego życzyć. Ba! Nagle
zaczęła być bliska tego, żeby przysiąc, że wampir wiedział o demonach, o niej
i… wszystkim innym.
– O co
ci chodzi? – zniecierpliwiła się, mimo obaw decydując się postawić sprawy
jasno. – Co takiego słyszałeś, L? Ja nic nie…
– Bajerować
to my, ale nie nas – przerwał jej zniecierpliwionym tonem. Drgnęła, kiedy wbił w nią
parę lśniących, krwistoczerwonych tęczówek – tych, które tak bardzo ją
niepokoiły, skoro z wyglądu do tego stopnia przypominał jej ojca. W milczeniu
obserwowała, jak nerwowym gestem przeczesał jasne włosy palcami. – Jak wie się,
gdzie i czego szukać, można dowiedzieć się bardzo dużo. Trudno też nie
zauważyć, że jakiekolwiek demony mogłyby kręcić się po Seattle.
– Więc
wiesz o Rafie i Mirze – nie tyle zapytała, co stwierdziła najbardziej
z oczywistych faktów.
Lawrence
spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób.
– Nie
jestem pewien, co takiego powinienem myśleć o tym, że skracasz ich imiona
– wymamrotał, chyba wciąż nie dopuszczając do siebie tego, że dopiero co obecna
przy nich demonica w istocie nie zamierzała jej skrzywdzić. – W coś
ty się wpakowała, co Eleno? – dodał po chwili, a ona zawahała się na
moment.
– Skąd
pomysł, że mam kłopoty?
Tym razem
dostrzegła w jego oczach narastającą z każdą kolejną sekundą
irytację. Zanim zdążyła odezwać się choć słowem, wampir niecierpliwie chwycił
ją za ramię i szarpnięciem przyciągnął do siebie.
– Przestań
zwodzić mnie głupimi pytaniami, dobra? Nie masz przed sobą idioty, jeśli
jeszcze tego nie zauważyłaś – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Jego
rubinowe tęczówki pociemniały, uprzytomniając jej, że był naprawdę
podenerwowany. – Uważasz, że nie dostrzegłem niczego dziwnego w tym, co
działo się podczas tej imprezy? A teraz widzę cię z demonami, choć
nikt nie widział ich od dobrych kilku lat. Za dużo tych przypadków z tobą w roli
głównej, bym doszedł do wniosku, że masz co najwyżej cholernego pecha, więc nie
próbuj mnie okłamywać, jeśli łaska – dodał z naciskiem.
– Ja… – Z wahaniem
otworzyła, po czym zamknęła usta. Niech to szlag. – Niby dlaczego miałabym się
przed tobą tłumaczyć? – wypaliła w końcu.
Prawie
natychmiast pożałowała tego pytania, mimowolnie zaczynając wahać się nad tym,
czy drażnienie Lawrence'a było słuszne. Dlaczego? Chociażby z tego powodu,
że nie był Aldero, którym mogłaby choć w niewielkim stopniu manipulować i powstrzymać
go przed zniszczeniem wszystkiego jedną rozmową z Cullenami. L. może i nie
był dobrze widziany w jej domu, ale nie sądziła, żeby to powstrzymało go
przed spotkaniem z jej rodzicami, gdyby wyjątkowo chciał jej zaszkodzić.
Co więcej, szczerze wątpiła w to, żeby ktokolwiek uznał wampira za kłamcę,
gdyby zaczął opowiadać o demonach, tym bardziej, że te już raz zaatakowały
dom, z kolei ona… Cóż, znikała tak często, że najbliżsi pewnie już i tak
zastanawiali się nad tym, co działo się z nią w tym czasie.
Z tym, że
Lawrence nawet słowem nie zająknął się na temat któregokolwiek z tych
rozwiązań. W zamian założył ramiona na torsie i spojrzał na nią w tak
uważny sposób, że aż poczuła się nieswojo.
– Nie uratowałem cię po raz pierwszy, bo mi się nudziło…
Żadnego z was – oznajmił wprost. – Wierz sobie w co tylko zechcesz,
ale o rodzinę troszczyłem się zawsze.
– Gorzej ci? – rzuciła z powątpiewaniem. – W apartamentowcu
ulatnia się gaz czy…? Hm, czy wampir w ogóle może się zatruć?
– Z tobą nie da się rozmawiać na spokojnie, prawda? –
L. wywrócił oczami. – Okej, więc inaczej: powiesz mi sama czy inaczej mam to od
ciebie wyciągnąć?
Och, teraz to zabrzmiało bardziej jak on, a przynajmniej
tak jej się wydawało. Byli do siebie podobni, co zresztą sam już zauważył, więc
podejrzewała, że dla żadnego z nich te ckliwe gadki nie były przyjemne.
– To zależy – powiedziała w końcu, nie kryjąc
narastających w niej z każdą kolejną sekundą wątpliwości. – Wpierw
powiedz mi, co sam tak naprawdę wiesz. Nie było cię tyle lat, a teraz…
Och, poza tym jesteś z Mirą po imieniu.
– Tak jak i ty – zauważył przytomnie. Zaraz po tym
westchnął przeciągle i wzruszył ramionami. – Naprawdę tak niewiele
powiedzieli ci o mnie i świecie? Boże, mój syn jest albo za dobry,
albo po prostu głupi… Albo jedno i drugie – dodał po chwili wahania, a Elena
prychnęła z niedowierzaniem. – Wiesz, co działo się w Mieście Nocy
lata temu? – zapytał wprost.
W pierwszym odruchu pomyślała o tym, żeby go okłamać i zaprzeczyć
– ot tak, by przekonać się w jaki sposób by zareagował. Po tonie Lawrence'a
bez trudu poznała, że chyba szlag by go trafił, gdyby okazało się, że nie
poznała historii miejsca, w którym spędziła kilka lat. Dopiero po chwili
doszła do wniosku, że zarówno to, jak i odwlekanie jakiejkolwiek rozmowy,
najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, zwłaszcza w takiej sytuacji
– nie, skoro wampir z takim uporem utrzymywał, że jest po jej stronie.
– O Isobel ? – powiedziała cicho.
Na jego twarzy odmalowała się dziwna mieszanka ulgi i napięcia.
– Tak – rzucił niemalże łagodnym tonem. – O Isobel,
jej kwartecie i… No cóż, demonach – dodał, kiwając wymownie w stronę
miejsca, gdzie chwilę wcześniej stała Miriam.
W tamtej chwili z powodzeniem mogła odegrać całą
komedię, udając przerażoną, niewtajemniczoną w szczegóły albo zwiedzioną
przez złą demonicę, która
miała względem niej złe zamiary, ale nie zrobiła tego.
W zamian jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się w Lawrence'a,
by po chwili wypalić:
– Isobel wydała na mnie wyrok.
Reakcja była natychmiastowa, L. zresztą zdołał ją
zaskoczyć, choć w teorii była gotowa dosłownie na wszystko. Aż wzdrygnęła
się, kiedy chwycił ją za ramię, potrząsając w taki sposób, że pewnie gdyby
jej nie przytrzymał, wylądowałaby na ziemi.
– Co takiego?! – wybuchnął, nagle po prostu podnosząc
wzrok. – O czym ty…? – zaczął, ale przerwała mu zdławionym jękiem, który
wyrwał się z jej ust.
– Najpierw mnie puść – zażądała, spoglądając mu w oczy.
Sądziła, że nie posłucha albo w nerwach po prostu
zignoruje jej słowa, ale nic podobnego nie miało miejsca. Mimo wszystko
usłuchał od razu, prostując się niczym struna i odsuwając od niej o krok.
Wciąż wydawał się podenerwowany, ale udało mu się nad sobą zapanować, choć
miała wrażenie, że również to przychodziło mu z trudem.
– Wybacz mi – zreflektował się i zabrzmiało to
szczerze. – Nie rozumiem tylko, co… I jak rozumiem, oczywiście nawet
słowem nie zająknęłaś się o tym w domu, prawda? – wypalił, mrużąc
podejrzliwie oczy.
– W zasadzie…
Lawrence jęknął, po czym na moment przysłonił oczy dłonią.
Wydawał się nad czymś intensywnie myśleć, całym sobą wręcz błagając opatrzność o odrobinę
cierpliwości.
– Dlaczego? – zapytał w końcu. – Elena, do cholery…
Nie wiem, co królowa ma akurat do ciebie, ale… Szlag, chyba, że to ma być jakaś
kara. Jeśli tak, lepiej nie mogła trafić. Z rodziną najlepiej na zdjęciach
i tak dalej, ale… – Gwałtownie urwał, uprzytomniając sobie, że spojrzała
na niego pytająco, coraz bardziej zdezorientowana. – Nieważne. Nieważne, skoro
ty… Jak możesz wiedzieć o tym wszystkim i spokojnie spacerować sobie z Miriam
po lesie?!
– Czy mógłbyś w końcu przestać się na mnie wydzierać i dać
mi się wypowiedzieć? – zniecierpliwiła się. – Miriam… Ona mnie nie skrzywdzi.
Nie może – dodała z naciskiem.
Coś w jej tonie musiało go zaintrygować, bo rzucił jej
pełne rezerwy, zaintrygowane spojrzenie, którego nie była w stanie tak po
prostu zignorować.
– Czyżby?
Nie, wcale nie ma mnie za idiotkę…
– Nie może – powtórzyła ze spokojem – bo brat jej zabronił.
Rafael od kilku tygodni pilnuje, żeby nie stała mi się krzywda.
Wiedziała, że weszła na grząski teren, zaczynając temat,
który mógł skończyć się naprawdę różnie, ale starała się o nim nie myśleć.
Jakie to zresztą miało znaczenie w sytuacji, w której już i tak
zabrnęła tak daleko? Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby powiedzieć
L. prawdę i choć nie miała pewności co do tego, czy nie miało to jakiegoś
związku z jego zdolnościami, starała się o tym nie myśleć. Jak długo
nie próbował zachowywać się jak Aldero, obojętny na jej wyjaśnienia i uczucia,
mogła chyba założyć, że wszystko jest w porządku.
Otworzyła usta, chcąc dodać coś jeszcze, ale w ostatniej
chwili przypomniała sobie o Liz. Drgnęła, wyjmując komórkę, by spojrzeć na
zegarek, po czym potrząsnęła głową.
– Umówiłam się z przyjaciółką. Zabije mnie, jeśli się
spóźnię, więc… – zaczęła, Lawrence jednak nie zamierzał tak po prostu dać jej
skończyć.
– Jeśli uważasz, że teraz dam się spławić, to chyba jesteś
bardziej szalona ode mnie – zadrwił, bez słowa ostrzeżenia chwytając ją za
rękę. – Jestem autem, więc cię podrzucę. Pogadamy sobie – zapowiedział,
bynajmniej nie wyglądając na chętnego, by słuchać jakichkolwiek sprzeciwów.
Elena wypuściła powietrze ze świstem, po czym chcąc nie
chcąc skinęła głową. Cóż, w najgorszym wypadku mogli spowodować małą
kraksę na drodze.
Dla mojej Gabi, bo wciąż zachwycam się tym zdjęciem *-* Dzięki, dzięki, dzięęęęęki <333
OdpowiedzUsuńNessa.
Dziękuuuuuuję<3
UsuńA ty dziękować nie masz za co, naprawdę. Wiedziałam, że to zdjęcie Ci się przyda i jak widać wcale się nie myliłam. ;* Piękny wyszedł Ci ten szablon.😍💘
Ciiiiichaj, mam za co dziękować =P Bo jesteś, bo mogę na Ciebie liczyć, bo… wszystko. A na dedykację każdy pretekst jest dobry :3
UsuńDzień dobry:) Dawno nic tu nie napisałam, a na pewno Ci się należy. A więc tak... Jocelyne. Matko, co się z tą dziewczyną dzieje. Rozumiem jej oszołomienie po tym co zrobiła, była przerażona swoim zachowaniem i to logiczne. Ale Dallas...pozostaje dla mnie zagadką. Po tym jak odkrył o niej całą prawdę,jak go ugryzła, on jeszcze się nią zsopiekował, co dziwniejsze - nadal ufa dziewczynie. Ale za to go lubię. Nie narobił jakiejś afery z tego powodu. Widział w jak ciężkim stanie jest Joce i nie dobijał jej dodatkowo i za to ma plus ode mnie :) Był bardzo wyrozumiały, ale jak będzie z Shannon... Przejdźmy teraz do mojej kochanej Eleny :D Ona to jest ziółko. Sprawa uzależnienia od krwi Rafy mnie zachwyciła chyba nawet bardziej niż demona, chociaż... to w końcu Rafał :). Uwielbiam jak on się nią droczy. Ona mu często podskakuje, bo chyba zapomina kogo przed sobą ma. Ach ta Elena. W jego oczach być może to jeszcze dzieciak, ale z pewnością bardzo ważny dla niego dzieciak :) Teraz zniknął, no a nasza Elena została pod opieką Miry... No to będzie się działo :) Bardzozo lubię siostrę Rafy, bo jest do niego w gruncie rzeczy bardzo podobna. No i mam nadzieję, że ona z Eleną naprawdę się polubią, choć gdy tak się stanie żadna z nich się do tego nie przyzna, obie są na to zbyt dumne i dlatego podoba mi się relacja jaką jest między nimi. Zabawne są, gdy tak sobie dokuczają. I te cięte riposty Mity, matko, uwielbiam jej cięty język :D No i jeszcze Lawrence... <3. Uwielbiam go za tą jego determinację i stanowczość. Jak on coś powie to tak musi być i koniec. <3. Nie wiem czy Ci to już mówiłam, ale bardzo podoba mi się to, że opowiadasz na przemian historie różnych bohaterów, co sprawia, że w Twoim opowiadaniu cały czas coś się dzieje. :) Twoja historia bardzo umila mi wolny czas i pozwala oderwać się od niezbyt przyjnego szpitala w którym znalazłam się na początku wakacji. No trudno... Bardzo podoba mi się Messi Twoj styl pisania i już Ci to chyba mówiłam, ale czasami warto się powtarzać :) To ja czekam na następny rozdział, mam nadzieję że będzie w nim rozmowa Lawrence'a z Eleną :D. I jeżeli znowu na dłuższy czas nie będę komentować, to nie myśl, że Cię opuściłam. Ja tu jestem :D Bo przy takich osobach jak Ty warto pozostać <3 Pozdrawiam Cię, Nesso. Trzymaj się, słońce :**
OdpowiedzUsuńWybacz mi błędy ale w szpitalu mam tylko telefon na którym niewygodnie mi się pisze. Tam gdzie napisałam 'Messi' to miałoby być 'Nesso'. Tylko telefon mi poprawil tak.
UsuńMój Boże, zaczynam bać się siebie – właśnie dzisiaj o Tobie myślałam, bo tak zniknęłaś… Uważam, że w Internecie, chociażby dzięki blogom, można poznać wiele cudownych osób, a Ciebie z miejsca polubiłam – do tej pory się uśmiecham i to nie tylko w odpowiedzi na treść komentarza :3
UsuńA teraz piszesz o szpitalu. Zapytałabym o to, co się stało, o ile mogę, ale to wydaje mi się niewłaściwym miejscem, więc na razie pożyczę Ci szybkiego powrotu do zdrowia. Mam nadzieję, że to nic poważnego, a jeśli choć trochę mogę umilić Ci czas, to tym lepiej c:
Dziękuje bardzo za tyle dobrych słów. Za błędy nie ma co przepraszać, bo dobrze znam uroki pisania na telefonie. Cieszy mnie to, że wciąż tutaj wracasz i masz taki a nie inny pogląd na moją historię. To zawsze niezwykle motywuje, kiedy ktoś docenia to, co robimy, naprawdę <3 Wkrótce będzie działo się bardzo dużo, właściwie już na dniach, bo choć do końca tej księgi daleko, część wątków znajdzie swoje zakończenie, tym bardziej, że wszystkie są ze sobą powiązane ;)
Raz jeszcze dziękuję, życzę zdrowia i udanych wakacji – to dopiero początek, więc wszystko jest do nadrobienia :D
Również pozdrawiam,
Nessa.
Tak,mam dwa konta. Nie mówiłam ci o tym jeszcze, a przed chwilą nie na to się zalogowal co trzeba. Usunelam komentarz bo nie chciałam Ci teraz mieszać w kontach ale i tak namieszalam haha =)mogłam Ci wcześniej powiedzieć ale nie było jak bo nie mamy kontaktu prywatnie, a nie chciałam tak w komentarzach pisać :D Mam nadzieję że jak wrócę do domu, to będę mogła wreszcie do Ciebie napisac =) tylko daj mi do siebie jakiś kontakt
OdpowiedzUsuńNie mieszasz mi ;) Chociaż mogłam zorientować się po stylu pisania. Również mam nadzieję, że w końcu się uda porozmawiać ;)
UsuńJeśli chodzi o kontakt do mnie, to zapraszam:
GG: 4053520
e-male justyna1062@op.pl
Dziękuję :* jak wrócę do domu to do Ciebie napiszę, chyba że uda mi się z poczty z telefonu coś napisać :)
UsuńW takim razie czekam ;) Oby szybko wszystko było dobrze :*
Usuń