Elizabeth
♪ Shinedown – „45” (acoustic)
Chciała odwrócić się szybko –
obejrzeć przez ramię, dostrzec znajomą sylwetkę i błyskawicznie rzucić się
w przeciwnym kierunku. To wydawało się sensowne, przynajmniej w tamtej
chwili, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma najmniejszych szans
na to, żeby poruszać się szybciej od niego. Jason
miał nad nią przewagę i to pod każdym względem, zwłaszcza kiedy w pełni
dotarło do niej, że kilka wypowiedzianych szeptem słów wystarczyło, żeby ciało
zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa.
Nie mogła
się odwrócić, przynajmniej nie w tamtej chwili. Gdyby do tego wszystkiego
go zobaczyła…
Rzuciła się
w stronę schodów, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, co robiła.
Dosłownie skoczyła do przodu, na oślep próbując pokonać krótki przedpokój –
tych kilka metrów, które nagle zaczęły jej się jawić jako nieskończona,
niemożliwa do pokonania droga, którą mogłaby biec nawet całą wieczność, nie
mając szans na osiągnięcie celu. W gruncie rzeczy nie miała nawet pojęcia,
gdzie i dlaczego miałaby dotrzeć, tym bardziej, że właśnie popełniała
jeden z największych błędów, który sama wielokrotnie krytykowała podczas
oglądania kolejnego z tych idiotycznych horrorów: to, że bohater mógłby
uciekać na piętro.
Jason
zaśmiał się melodyjnie, ale nie próbował jej powstrzymywać. Po
co? Przecież i tak mnie ma, przeszło jej przez myśl i to
wystarczyło, żeby włoski na ramionach i karku stanęły jej dęba. Potykając
się, spróbowała nie wywrócić się na schodach, nieumiejętnie pokonując po kilka
stopni na raz i nie rozluźniając się nawet w chwili, w której
znalazła się w kolejnym zaciemnionym korytarzu. Usłyszała cichy, stłumiony
dźwięk i dopiero po dłuższej chwili uprzytomniła sobie, że z wrażenia
aż upuściła dotychczas ściskany w dłoni kołek. Słyszała, że potoczył się
gdzieś poza zasięg jej wzroku, podskakując na panelach i ostatecznie
zatrzymując się na dywanie. Nawet ten dźwięk przyprawił ją o dreszcze,
nierealny i tak bardzo niepokojący, jak tylko mogło być to możliwe.
Powinna
była biec, ale i to wydawało się gdzieś poza zasięgiem jej umiejętności.
Miała wrażenie, że jej ciało odbiera i reaguje na wszelakie bodźce z opóźnieniem,
które w normalnym wypadku byłoby dla niej nie do pomyślenia. To
się nie dzieje…, tłukło jej się w głowie i to w zupełności
wystarczało, żeby poczuła się tak, jakby obserwowała życie kogoś innego. Czuła
się jak duch – oderwana od rzeczywistości, oszołomiona i stanowiąca
zaledwie bierną obserwatorkę czegoś, co i tak działo się poza udziałem jej
woli. To nie ona spazmatycznie chwytała powietrze, ciężko posuwając się naprzód
i czując się do tego stopnia nieporadną, by przy pierwszej okazji potknąć
się o własne nogi, nie wspominając o tym, że niemożliwym było to,
żeby to właśnie nad nią ciążyła możliwość nieuniknionej śmierci. Nie, musiało
chodzić o inną dziewczynę, której brat…
Coś
ścisnęło ją w gardle, kiedy o tym pomyślała, ale nawet wtedy nie
potrafiła zmusić się do tego, żeby zacząć płakać. W zamia poczuła się
jeszcze bardziej przerażona, gdy przypomniała sobie o tym, że Jason wcale
nie zamierzał ją zabić, ale uczynić kimś równym sobie – a na to pozwolić
nie mogła.
O Boże, to
było przerażające, ale już wolała, żeby po prostu ją zabił niż by uczył z niej
potwora.
Damien
czy Elena to również potwory?, zadrwiła jej podświadomość, ale stanowczo
kazała jej się zamknąć. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy analizowała
kwestię dobrych wampirów, tym bardziej, że
Licavoli bez wątpienia należał do tego… „gatunku”.Ta sama kwestia dotyczyła
Cullenów, którzy żywili się krwią zwierząt, ale – do jasnej cholery – to
jeszcze niczego nie zmieniało! Nie, nie miała ich za potwory, ale to nie
zmieniało faktu, że przy swoim bracie mogła czekać ją wyłącznie taka
przyszłość. Damien nie był chętny do szczegółowych rozmów, ale zdołała wymusić
na nim to, żeby opowiedział jej o młodych nieśmiertelnych – o pragnieniu
krwi, nieprzeciętnej sile i nakierowaniu wyłącznie na zaspokojenie głodu.
Nie miało znaczenia, czego chciałaby przed przemianą; jaka by była. Gdyby stała
się wampirem, wszelakie wartości straciłyby dla niej znaczenie na rzecz krwi – a także
mordu, bo przecież tylko w ten sposób mogłaby zaspokoić pragnienie:
zabijając niewinnych, żeby pozyskać osokę.
I właśnie
to najbardziej ją przerażało – brak kontroli i to, jak niewiele trzeba
było, żeby zamienić się w maszynę do zabijania. Słuchała o tym, jak
wiele wysiłku wymagało wyrobienie samokontroli i wiedziała, że nie dałaby
sobie rady. Nawet gdyby próbowała, Jason na pewno nie pozwoliłby na to, żeby
choć po części zapanowała nad sobą i instynktami, które z jego
perspektywy musiały być błogosławieństwem. Nie wiedziała kiedy, jak i dlaczego,
ale była pewna, że gdyby brat dopiął swego, pewnie udałoby mu się ją od siebie
uzależnić. Już nie byłoby ważne to, czego chciała i dlaczego zamierzała to
osiągnąć. Jasonowi chodziło o zemstę, a ona z jakiegoś powodu znajdowała
się w zasięgu jego zainteresowań – i to pomimo tego, że nigdy tak
naprawdę nic mu nie zrobiła.
To już nie
był jej brat, ale bestia i tylko takimi kategoriami zamierzała o nim
myśleć…
Tylko tak
potrafiła.
Nie miała
pojęcia, dlaczego w pierwszym odruchu przyszło jej do głowy, żeby uciekać
do swojego pokoju. Barykadowanie się w sypialni wydawało się równie
pozbawione sensu, co i próba ukrycia przed wyostrzonymi zmysłami Jasona.
Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał chłopak, ale miała wrażenie, że
się nią bawi. To było jak gra – zabawa w kotka i myszkę, gdzie
naturalnie to ona była ofiarą. Teraz pozwalał jej uciekać, być może licząc na
to, że pozwoli sobie na cień nadziei i straci czujność, dzięki czemu
złapanie jej przyniesie mu jeszcze więcej satysfakcji. Tylko takie polowania
miały sens – emocjonalne, choć trochę wyzywające, a tego raczej nie dało
się powiedzieć o możliwości skoczenia do gardła młodszej siostrze, ledwo
tylko ta przekroczyła próg.
Mogła
zadzwonić do Damiena – przynajmniej wysłać mu krótkiego SMS-a z prośbą o pomoc
– ale i to nie wchodziło w grę. Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby
ściągnąć go do tego miejsca, choć wtedy bez wątpienia poczułaby się
bezpieczniejsza. I tak nie zdąży,
pomyślała mimochodem i ledwo powstrzymała się przed wybuchem histerycznego
śmiechu. Nawet gdyby, wolała nie ryzykować, że Jason do tego wszystkiego uczepi
się chłopaka i jego rodziny, zwłaszcza gdyby sama… Damien zrobił dla niej
dość, a ona zamierzała odwdzięczyć mu się chociaż w niewielkim stopniu.
Najciszej,
jak tylko było to możliwe, ruszyła przed siebie, choć nadal miała wrażenie, że
niewiele brakuje, żeby nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa. Obejrzała się
przez ramię, ale korytarz był równie ciemny i pusty, co w chwili, w której
przekroczyła próg. Nie miała pojęcia, co takiego ją podkusiło, by w ostatniej
chwili skręcić w stronę najbliższych, zamkniętych drzwi. Gabinet ojca
wydawał się dziwny i bardziej niepokojący w ciemnościach, w niczym
nie przypominając jasnego, starannie wyposażonego pokoju, pełnego książek i dokumentów,
które z taką starannością segregował. Zamknęła za sobą drzwi, opierając
się o nie plecami i przez dłuższą chwilę mając problem z tym,
żeby złapać oddech, choć nie miała powodów po temu, żeby odczuwać zmęczenie.
Napięte do granic możliwości mięśnie bolały, a serce tłukło się tak szybko
i mocno, że przez moment miała wrażenie, że połamie je żebra albo samo z siebie
nagle się zatrzyma – tak po prostu, dochodząc do wniosku, że jego obecność i praca
już i tak jest zbędna.
Niczym w transie
ruszyła przed siebie, dla pewności trzymając się blisko ściany. Chroniła tyły,
tak jak uczył ją Damien, twierdząc, że najgorsze, co można zrobić, to pozwolić
na to, żeby przeciwnik znalazł się tuż za nią. Chłopak wierzył w nią o wiele
bardziej niż zasłużyła, przy udzielaniu wskazówek faktycznie zachowując się jak
ktoś, kto wierzy w to, że rady okażą się praktyczne. Złudne
poczucie bezpieczeństwa, stwierdziła, ale nie mogła zaprzeczyć, że dzięki
temu przez jakiś czas czuła się lepiej. Chciała umieć walczyć – bronić się
przed tymi, których zgodnie z dziedzictwem podobno miała tępić – nawet
jeśli miało się to równać walce z wiatrakami.
Dłonie jej
drżały, kiedy przykucnęła przy masywnym, drewnianym biurku, nerwowo zaczynając
przetrząsać szuflady. W gruncie rzeczy wiedziała czego szuka i że to
znajdowało się na samym dole, starannie zamknięte w metalowej szkatułce,
ale i tak zdecydowała się zajrzeć wszędzie, tylko i wyłącznie po to,
żeby zyskać na czasie. Och, fakt – prawda była taka, że nie
miała już czasu – ale to również nie miało już dla niej znaczenia. W tamtej
chwili jeszcze nie była pewna tego, co zamierzała zrobić, ale mimo wszystko…
A potem jej
palce natrafiły z ostatnich uchwytów i ostatecznie przestała myśleć.
Powoli
wysunęła szufladę, przez kilka następnych sekund bezmyślnie wpatrując się w ciemność.
W pierwszym odruchu pomyślała o tym, że jest pusta – że ojciec
zmienił skrytkę albo że Jason jakimś cudem zabezpieczył się przed taką
możliwością, przewidując, co takiego mogłoby przyjść jej do głowy. Dopiero po
chwili uświadomiła sobie, że to wszystko jej wrażenie, a metalowa
skrzyneczka stoi dokładnie w tym samym miejscu, co zawsze, zdradzając to,
że tata mimo wszystko jej ufał… Albo wierzył w to, że nie znała hasła, bo
to wydawało się o wiele prawdopodobniejszą możliwością.
Kod był
prosty i aż nazbyt oczywisty. Jej data urodzenia wystarczyła, by uporać
się z mechanizmem i pozwolić unieść dotychczas szczelnie zamknięte
wieczko. Choć dotychczas drżała tak bardzo, że nawet utrzymanie szkatułki w dłoniach
czy wstukanie tych kilku cyfr, stanowiło wyzwanie, kiedy w końcu sięgnęła
do wnętrza pojemnika, poczuła się zaskakująco wręcz spokojna – niemalże wyprana
z jakichkolwiek emocji. Jej palce bezwiednie zacisnęły się wokół
przyjemnie chłodnego metalu, który ostatecznie zaciążył jej w dłoni, gdy w końcu
zdecydowała się wyjąć broń – niewielki, ale śmiercionośny pistolet; kaliber
czterdzieści pięć.
To było
normalne – teraz bardzo wiele osób trzymało w domu podobny sprzęt. Jej
rodzice od zawsze byli ostrożni, a ona powoli zaczynała pojmować dlaczego,
choć ci, których mogliby się obawiać, zdecydowanie nie musieli obawiać się
broni palnej. W tamtej chwili pożałowała, że nigdy nie zapytała Niny o to,
jak w takim razie radzili sobie jej przodkowie, skoro ród w ogóle
miał rację bytu, a wampiry z technicznego
punktu widzenia pozostawały nieśmiertelne.
Nie liczyła tego jednego, którego udało jej się zranić w lesie, jednak
ktoś taki jak Jason… Damien zresztą twierdził, że to są prawdziwe istoty tego
gatunku – inna odmiana pojawiła się dużo później, choć ta kwestia również miała
być bardziej skomplikowana.
Zaciskając
dłoń na pistolecie, odłożyła skrzyneczkę do szuflady, czując się przy tym jak
naiwne dziecko, które próbowało zamaskować jakiekolwiek oznaki tego, że zdecydowało
się zrobić coś głupiego i naprawdę chciało oszukać tatusia. Coś ścisnęło
ją w gardle, kiedy z trudem zmusiła się do tego, żeby stanąć na równe
nogi, ale nie pozwoliła sobie na wątpliwości. W tamtej chwili i tak
było jej wszystko jedno, choć sama obecność broni dodawała jej tę niewielką
pewność siebie, którą po chwili wahania zaczęła utożsamiać z zaczątkami
szaleństwa. W zasadzie… Czemu nie, prawda? W końcu już od dłuższego
czasu wyczuwała, że prędzej czy później jednak postrada zmysły, więc równie dobrze
mogło dość do tego właśnie teraz.
Dookoła
wciąż panowała cisza, kiedy wyszła z gabinetu i wróciła na schody.
Przez moment spodziewała się tego, że Jason wciąż tkwi w przedpokoju,
czekając na nią i najpewniej doskonale bawiąc się jej kosztem, szybko
jednak przekonała się, że nieśmiertelny zniknął. Spojrzała w stronę drzwi
wejściowych, majaczących zaledwie kilka metrów od niej i w kuszący,
zaczepny sposób uchylonych, przez co zaczęła czuć się jeszcze gorzej. „Chodź,
spróbuj!” – wydawała się komunikować jej jedyna droga ucieczki, a Liz
przez ułamek sekundy naprawdę była bliska tego, żeby poddać się emocjom i jednak
rzucić się przed siebie. Chyba nigdy dotąd żadna droga nie dłużyła jej się aż
do tego stopnia, przywodząc na myśl nie kilka metrów, ale wręcz cały maraton –
odległość, której w żaden sposób nie miała szansy przebyć.
On by
na to nie pozwolił.
Ostrożnie
zeszła z kilku ostatnich stopni, już z przyzwyczajenia przeskakując
ten, o którym wiedziała, że skrzypiał w zdradziecki, nieprzyjemny
sposób. Nie miała wątpliwości co do tego, że Jason doskonale wiedział gdzie
była, chociaż sam wolał pozostawać w cieniu. Miała wrażenie, że
niezmiennie ją obserwował, skupiony i czujny, czego nie dało się
powiedzieć o niej. To było przerażające, chociaż przez ostatnie minuty
tej… gry,
powinna była przywyknąć do tego, że jest na straconej pozycji. Nie miała
pojęcia, czy na coś takiego w ogóle dało się przygotować, ale na pewno
miała dość okazji, żeby przynajmniej spróbować.
W powietrzu
wciąż unosił się ten dziwny, metaliczny zapach, którego identyfikacji z takim
uporem odmawiała. Co więcej, jej uwaga na powrót skupiła się na salonie, jakby
było tam coś, co ją przyciągało, pomimo czystego przerażenia, które odczuwała
na samą myśl o przekroczeniu progu.
Szybka
decyzja…
Podłoga
zaskrzypiała pod jej stopami, kiedy ruszyła przed siebie, kierując się w lewo,
ale zignorowała to, zresztą jak i ukłucie niepokoju, który towarzyszył jej
już od dłuższego czasu. Ręce drżały jej lekko, być może za sprawą zmęczenia,
skoro już od dłuższego czasu wyciągała je przed siebie, próbują celować bronią w pustkę
– tak jak w filmach i serialach kryminalnych, które czasami widywała w telewizji.
To wszystko wydawało się absurdalne, poza tym w niczym nie przypominało
jakiegokolwiek scenariusza. Gdyby tak było, wtedy wiedziałaby, co robić,
używanie broni zresztą sprowadzałoby się do kilku zaledwie kroków.
Liz otwiera
drzwi.
Liz celuje.
Liz
strzela…
Z tym, że
to nie było tak.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim odważyła się zajrzeć do środka. Od
nadmiaru emocji i unoszącego się w powietrzu zapachu kręciło jej się w głowie,
to jednak wydawało się niczym w porównaniu z tym, co poczuła z chwilą
przekroczenia progu. Początkowo jej umysł stanowczo odmówił interpretacji tego,
co podsuwały zmysły, choć paradoksalnie nie potrafiła zmusić się nawet do tego,
żeby zamknąć oczy. Wiedziała, że powinna to zrobić, zanim ostatecznie zrozumie i wszystko
stanie się jasne, ale mimo wszystko…
Nie,
Pokój
wyglądał dziwnie, ciemniejszy niż zazwyczaj, choć to mogło być wyłącznie jej wrażeniem.
Musiała zacząć oddychać przez usta, przez moment wrażenie, że niewiele brakuje,
żeby żołądek wywrócił jej się na drugą stronę, choć nawet nie była pewna, czy
miałaby czym zwymiotować. Od czasu, kiedy razem z Eleną siedziały w kawiarni,
rozmawiały i piły, wydawały się minąć całe miesiące – może nawet lata,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. Z drugiej
strony, równie nieprawdopodobny powinien być jakikolwiek chaos w zawsze
starannie wysprzątanym salonie mamy, a jednak…
Doskonale widziała
poprzewracane meble – część była roztrzaskana na kawałeczki, inne zachowały się
w stopni wystarczającym, by mogła je zidentyfikować. Kanapa została
rozerwana; widziała kawałki pianki, materiału oraz czegoś, co nie potrafiła
nazwać, a co z całą pewnością powinno było znajdować się w środku.
Wciąż ściskając w dłoniach pistolet, w pośpiechu powiodła wzrokiem
dookoła, chociaż bała się tego, co mogła zauważyć w następnej kolejności.
Szukała, czekała i nie miała pojęcia, dlaczego czuje się aż tak źle. To
nie było po prostu przerażenie – raczej coś więcej, połączone z niespokojnym
oczekiwaniem na coś, o czym wiedziała, że już się wydarzyło, chociaż
bardzo nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Nie chciała nawet rozwodzić
się nad tym, co to oznaczało, jednak im dłużej trwała w bezruchu i ciszy,
tym pewniejsza czającej się w domu śmierci była.
On mógł być
gdziekolwiek. Co więcej, zamierzał ją skrzywdzić, ale…
I ten
zapach – woń krwi, dodatkowo połączona ze świadomością tego, że prócz chaosu, w pokoju
nie zgadzało się coś jeszcze…
Aż jęknęła,
kiedy w pokoju nagle zapaliło się światło. Ostry blask lampy ją oślepił,
zmuszając do cofnięcia się o krok i konieczności osłonięcia twarzy
ramieniem. Energicznie pokręciła głową, po czym zaczęła w pośpiechu
mrugać, próbując przyzwyczaić oczy do nagłej zmiany oświetlenia. Czuła, że musi
to zrobić, żeby mieć jakiekolwiek szansę, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego,
że to nic nie da – nie, skoro Jason był w tym samym pokoju.
– Och, Liz…
Sam widzisz do czego mnie zmusili – usłyszała i poczuła, że cierpnie jej
skóra. Ten ton… Oraz to, że wcale nie brzmiał tak, jakby faktycznie było mu
przykro… – I gdzie doprowadzili ciebie.
Nie
odpowiedziała, wciąż z uporem walcząc o to, żeby odzyskać wzrok.
Obraz wyostrzył się, a Elizabeth w końcu była w stanie spojrzeć
na salon w taki sposób, by dostrzec to, jak wyglądał naprawdę – i wraz
z tym zrozumieć, że już nic nie miało prawa być dobrze.
Być może krzyknęła,
to zresztą wydawało jej się najmniej istotne. Dłoń przycisnęła do ust, by
powstrzymać mdłości, kiedy z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu. Od chwili
wejścia do pokoju musiała bezwiednie się przemieści, bowiem za plecami wyczuła
gładką ścianę – solidną, uniemożliwiającą jej ucieczkę i…
…
najpewniej równie czerwona, co i wszystko inne.
To jednak
był krew – świeża, szkarłatna i wszechobecna, której zapach czuła już od
chwili przekroczenia progu domu. Poczuła, że coś spływa po jej policzkach, ale
nie była w stanie nawet unieść rąk, by upewnić się, czy to w rzeczywistości
były łzy. Płakała czy też nie… Co tak naprawdę miałoby to zmienić? Nie miała
pojęcia, to zresztą wydało jej się najmniej istotne w sytuacji, w której
wszystko było nie tak. Wiedziała jedynie, że drży niekontrolowanie, rozbita w stopniu,
którego dotychczas nie zaznała i który wytrącił ją z równowagi.
Kręciło jej się w głowie, a obraz raz po raz zamazywał przed oczami,
chociaż nie straciła przytomności. Cóż, chyba nawet wolałaby, żeby do tego
doszło, choć na moment, by nie musiała patrzeć – albo żeby to Jason dopadł ją w tamtej
chwili, póki jeszcze była zdolna do tego, żeby nie myśleć.
Nie zrobił
tego.
On po
prostu stał, nagle materializując się w całym środku tego zamieszania.
Ciemne włosy miał w nieładzie, zaś na pełnych wargach majaczył pełen
satysfakcji uśmieszek. Spoglądał na nią i odniosła wrażenie, że był z siebie
dumny, jakby to, czego dokonał, stanowiło godne podziwu dzieło. On również był
we krwi, choć w mroku korytarza nie była w stanie tego zauważyć.
Plamy znaczyły jego ubranie, odcinając się nawet na czarnym materiale, co samo w sobie
wydało jej się przerażające. Mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po
głowie i jak długo planował to, czego ostatecznie panował – rzeź, która
rozegrała się w jej własnym domu, choć jej umysł nadal nie był w stanie
przetworzyć wszystkiego, co wiedziała.
Nie w tamtej
chwili. Nie teraz…
– Nina była
zaskoczona, jak ją odwiedziłem. Pożyczyłem sobie samochód… Fajnie, nie? – Jason
wzruszył ramionami. – Babcie zawsze mają słabość do wnuków i… Liz? – Urwał, po
czym spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Cholera, Liz, co ty robisz…?
Początkowo
go nie zrozumiała, sama nieświadoma tego, że zdecydowała się poruszyć. Dopiero
kiedy zamrugała, by pozbyć się świeżych łez, uprzytomniła sobie, że w którymś
momencie uniosła wciąż zaciśnięte na trzonku pistoletu dłonie, by móc wycelować
– z tym, że ten wcale nie był skierowany na Jasona.
Stała,
trzymając w rękach broń i spoglądając wprost w lufę wskazującej
ją czterdziestki piątki.
I choć nie
powiedziała tego na głos, podświadomie czuła, że byłaby zdolna pociągnąć za
spust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz