11 lipca 2016

Dwieście czterdzieści sześć

Elizabeth
 Shinedown – „45” (acoustic)

Chciała odwrócić się szybko – obejrzeć przez ramię, dostrzec znajomą sylwetkę i błyskawicznie rzucić się w przeciwnym kierunku. To wydawało się sensowne, przynajmniej w tamtej chwili, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma najmniejszych szans na to, żeby poruszać się szybciej od niego. Jason miał nad nią przewagę i to pod każdym względem, zwłaszcza kiedy w pełni dotarło do niej, że kilka wypowiedzianych szeptem słów wystarczyło, żeby ciało zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa.
Nie mogła się odwrócić, przynajmniej nie w tamtej chwili. Gdyby do tego wszystkiego go zobaczyła…
Rzuciła się w stronę schodów, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, co robiła. Dosłownie skoczyła do przodu, na oślep próbując pokonać krótki przedpokój – tych kilka metrów, które nagle zaczęły jej się jawić jako nieskończona, niemożliwa do pokonania droga, którą mogłaby biec nawet całą wieczność, nie mając szans na osiągnięcie celu. W gruncie rzeczy nie miała nawet pojęcia, gdzie i dlaczego miałaby dotrzeć, tym bardziej, że właśnie popełniała jeden z największych błędów, który sama wielokrotnie krytykowała podczas oglądania kolejnego z tych idiotycznych horrorów: to, że bohater mógłby uciekać na piętro.
Jason zaśmiał się melodyjnie, ale nie próbował jej powstrzymywać. Po co? Przecież i tak mnie ma, przeszło jej przez myśl i to wystarczyło, żeby włoski na ramionach i karku stanęły jej dęba. Potykając się, spróbowała nie wywrócić się na schodach, nieumiejętnie pokonując po kilka stopni na raz i nie rozluźniając się nawet w chwili, w której znalazła się w kolejnym zaciemnionym korytarzu. Usłyszała cichy, stłumiony dźwięk i dopiero po dłuższej chwili uprzytomniła sobie, że z wrażenia aż upuściła dotychczas ściskany w dłoni kołek. Słyszała, że potoczył się gdzieś poza zasięg jej wzroku, podskakując na panelach i ostatecznie zatrzymując się na dywanie. Nawet ten dźwięk przyprawił ją o dreszcze, nierealny i tak bardzo niepokojący, jak tylko mogło być to możliwe.
Powinna była biec, ale i to wydawało się gdzieś poza zasięgiem jej umiejętności. Miała wrażenie, że jej ciało odbiera i reaguje na wszelakie bodźce z opóźnieniem, które w normalnym wypadku byłoby dla niej nie do pomyślenia. To się nie dzieje…, tłukło jej się w głowie i to w zupełności wystarczało, żeby poczuła się tak, jakby obserwowała życie kogoś innego. Czuła się jak duch – oderwana od rzeczywistości, oszołomiona i stanowiąca zaledwie bierną obserwatorkę czegoś, co i tak działo się poza udziałem jej woli. To nie ona spazmatycznie chwytała powietrze, ciężko posuwając się naprzód i czując się do tego stopnia nieporadną, by przy pierwszej okazji potknąć się o własne nogi, nie wspominając o tym, że niemożliwym było to, żeby to właśnie nad nią ciążyła możliwość nieuniknionej śmierci. Nie, musiało chodzić o inną dziewczynę, której brat…
Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy o tym pomyślała, ale nawet wtedy nie potrafiła zmusić się do tego, żeby zacząć płakać. W zamia poczuła się jeszcze bardziej przerażona, gdy przypomniała sobie o tym, że Jason wcale nie zamierzał ją zabić, ale uczynić kimś równym sobie – a na to pozwolić nie mogła.
O Boże, to było przerażające, ale już wolała, żeby po prostu ją zabił niż by uczył z niej potwora.
Damien czy Elena to również potwory?, zadrwiła jej podświadomość, ale stanowczo kazała jej się zamknąć. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy analizowała kwestię dobrych wampirów, tym bardziej, że Licavoli bez wątpienia należał do tego… „gatunku”.Ta sama kwestia dotyczyła Cullenów, którzy żywili się krwią zwierząt, ale – do jasnej cholery – to jeszcze niczego nie zmieniało! Nie, nie miała ich za potwory, ale to nie zmieniało faktu, że przy swoim bracie mogła czekać ją wyłącznie taka przyszłość. Damien nie był chętny do szczegółowych rozmów, ale zdołała wymusić na nim to, żeby opowiedział jej o młodych nieśmiertelnych – o pragnieniu krwi, nieprzeciętnej sile i nakierowaniu wyłącznie na zaspokojenie głodu. Nie miało znaczenia, czego chciałaby przed przemianą; jaka by była. Gdyby stała się wampirem, wszelakie wartości straciłyby dla niej znaczenie na rzecz krwi – a także mordu, bo przecież tylko w ten sposób mogłaby zaspokoić pragnienie: zabijając niewinnych, żeby pozyskać osokę.
I właśnie to najbardziej ją przerażało – brak kontroli i to, jak niewiele trzeba było, żeby zamienić się w maszynę do zabijania. Słuchała o tym, jak wiele wysiłku wymagało wyrobienie samokontroli i wiedziała, że nie dałaby sobie rady. Nawet gdyby próbowała, Jason na pewno nie pozwoliłby na to, żeby choć po części zapanowała nad sobą i instynktami, które z jego perspektywy musiały być błogosławieństwem. Nie wiedziała kiedy, jak i dlaczego, ale była pewna, że gdyby brat dopiął swego, pewnie udałoby mu się ją od siebie uzależnić. Już nie byłoby ważne to, czego chciała i dlaczego zamierzała to osiągnąć. Jasonowi chodziło o zemstę, a ona z jakiegoś powodu znajdowała się w zasięgu jego zainteresowań – i to pomimo tego, że nigdy tak naprawdę nic mu nie zrobiła.
To już nie był jej brat, ale bestia i tylko takimi kategoriami zamierzała o nim myśleć…
Tylko tak potrafiła.
Nie miała pojęcia, dlaczego w pierwszym odruchu przyszło jej do głowy, żeby uciekać do swojego pokoju. Barykadowanie się w sypialni wydawało się równie pozbawione sensu, co i próba ukrycia przed wyostrzonymi zmysłami Jasona. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał chłopak, ale miała wrażenie, że się nią bawi. To było jak gra – zabawa w kotka i myszkę, gdzie naturalnie to ona była ofiarą. Teraz pozwalał jej uciekać, być może licząc na to, że pozwoli sobie na cień nadziei i straci czujność, dzięki czemu złapanie jej przyniesie mu jeszcze więcej satysfakcji. Tylko takie polowania miały sens – emocjonalne, choć trochę wyzywające, a tego raczej nie dało się powiedzieć o możliwości skoczenia do gardła młodszej siostrze, ledwo tylko ta przekroczyła próg.
Mogła zadzwonić do Damiena – przynajmniej wysłać mu krótkiego SMS-a z prośbą o pomoc – ale i to nie wchodziło w grę. Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby ściągnąć go do tego miejsca, choć wtedy bez wątpienia poczułaby się bezpieczniejsza. I tak nie zdąży, pomyślała mimochodem i ledwo powstrzymała się przed wybuchem histerycznego śmiechu. Nawet gdyby, wolała nie ryzykować, że Jason do tego wszystkiego uczepi się chłopaka i jego rodziny, zwłaszcza gdyby sama… Damien zrobił dla niej dość, a ona zamierzała odwdzięczyć mu się chociaż w niewielkim stopniu.
Najciszej, jak tylko było to możliwe, ruszyła przed siebie, choć nadal miała wrażenie, że niewiele brakuje, żeby nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa. Obejrzała się przez ramię, ale korytarz był równie ciemny i pusty, co w chwili, w której przekroczyła próg. Nie miała pojęcia, co takiego ją podkusiło, by w ostatniej chwili skręcić w stronę najbliższych, zamkniętych drzwi. Gabinet ojca wydawał się dziwny i bardziej niepokojący w ciemnościach, w niczym nie przypominając jasnego, starannie wyposażonego pokoju, pełnego książek i dokumentów, które z taką starannością segregował. Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami i przez dłuższą chwilę mając problem z tym, żeby złapać oddech, choć nie miała powodów po temu, żeby odczuwać zmęczenie. Napięte do granic możliwości mięśnie bolały, a serce tłukło się tak szybko i mocno, że przez moment miała wrażenie, że połamie je żebra albo samo z siebie nagle się zatrzyma – tak po prostu, dochodząc do wniosku, że jego obecność i praca już i tak jest zbędna.
Niczym w transie ruszyła przed siebie, dla pewności trzymając się blisko ściany. Chroniła tyły, tak jak uczył ją Damien, twierdząc, że najgorsze, co można zrobić, to pozwolić na to, żeby przeciwnik znalazł się tuż za nią. Chłopak wierzył w nią o wiele bardziej niż zasłużyła, przy udzielaniu wskazówek faktycznie zachowując się jak ktoś, kto wierzy w to, że rady okażą się praktyczne. Złudne poczucie bezpieczeństwa, stwierdziła, ale nie mogła zaprzeczyć, że dzięki temu przez jakiś czas czuła się lepiej. Chciała umieć walczyć – bronić się przed tymi, których zgodnie z dziedzictwem podobno miała tępić – nawet jeśli miało się to równać walce z wiatrakami.
Dłonie jej drżały, kiedy przykucnęła przy masywnym, drewnianym biurku, nerwowo zaczynając przetrząsać szuflady. W gruncie rzeczy wiedziała czego szuka i że to znajdowało się na samym dole, starannie zamknięte w metalowej szkatułce, ale i tak zdecydowała się zajrzeć wszędzie, tylko i wyłącznie po to, żeby zyskać na czasie. Och, fakt – prawda była taka, że nie miała już czasu – ale to również nie miało już dla niej znaczenia. W tamtej chwili jeszcze nie była pewna tego, co zamierzała zrobić, ale mimo wszystko…
A potem jej palce natrafiły z ostatnich uchwytów i ostatecznie przestała myśleć.
Powoli wysunęła szufladę, przez kilka następnych sekund bezmyślnie wpatrując się w ciemność. W pierwszym odruchu pomyślała o tym, że jest pusta – że ojciec zmienił skrytkę albo że Jason jakimś cudem zabezpieczył się przed taką możliwością, przewidując, co takiego mogłoby przyjść jej do głowy. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to wszystko jej wrażenie, a metalowa skrzyneczka stoi dokładnie w tym samym miejscu, co zawsze, zdradzając to, że tata mimo wszystko jej ufał… Albo wierzył w to, że nie znała hasła, bo to wydawało się o wiele prawdopodobniejszą możliwością.
Kod był prosty i aż nazbyt oczywisty. Jej data urodzenia wystarczyła, by uporać się z mechanizmem i pozwolić unieść dotychczas szczelnie zamknięte wieczko. Choć dotychczas drżała tak bardzo, że nawet utrzymanie szkatułki w dłoniach czy wstukanie tych kilku cyfr, stanowiło wyzwanie, kiedy w końcu sięgnęła do wnętrza pojemnika, poczuła się zaskakująco wręcz spokojna – niemalże wyprana z jakichkolwiek emocji. Jej palce bezwiednie zacisnęły się wokół przyjemnie chłodnego metalu, który ostatecznie zaciążył jej w dłoni, gdy w końcu zdecydowała się wyjąć broń – niewielki, ale śmiercionośny pistolet; kaliber czterdzieści pięć.
To było normalne – teraz bardzo wiele osób trzymało w domu podobny sprzęt. Jej rodzice od zawsze byli ostrożni, a ona powoli zaczynała pojmować dlaczego, choć ci, których mogliby się obawiać, zdecydowanie nie musieli obawiać się broni palnej. W tamtej chwili pożałowała, że nigdy nie zapytała Niny o to, jak w takim razie radzili sobie jej przodkowie, skoro ród w ogóle miał rację bytu, a wampiry z technicznego punktu widzenia pozostawały nieśmiertelne. Nie liczyła tego jednego, którego udało jej się zranić w lesie, jednak ktoś taki jak Jason… Damien zresztą twierdził, że to są prawdziwe istoty tego gatunku – inna odmiana pojawiła się dużo później, choć ta kwestia również miała być bardziej skomplikowana.
Zaciskając dłoń na pistolecie, odłożyła skrzyneczkę do szuflady, czując się przy tym jak naiwne dziecko, które próbowało zamaskować jakiekolwiek oznaki tego, że zdecydowało się zrobić coś głupiego i naprawdę chciało oszukać tatusia. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy z trudem zmusiła się do tego, żeby stanąć na równe nogi, ale nie pozwoliła sobie na wątpliwości. W tamtej chwili i tak było jej wszystko jedno, choć sama obecność broni dodawała jej tę niewielką pewność siebie, którą po chwili wahania zaczęła utożsamiać z zaczątkami szaleństwa. W zasadzie… Czemu nie, prawda? W końcu już od dłuższego czasu wyczuwała, że prędzej czy później jednak postrada zmysły, więc równie dobrze mogło dość do tego właśnie teraz.
Dookoła wciąż panowała cisza, kiedy wyszła z gabinetu i wróciła na schody. Przez moment spodziewała się tego, że Jason wciąż tkwi w przedpokoju, czekając na nią i najpewniej doskonale bawiąc się jej kosztem, szybko jednak przekonała się, że nieśmiertelny zniknął. Spojrzała w stronę drzwi wejściowych, majaczących zaledwie kilka metrów od niej i w kuszący, zaczepny sposób uchylonych, przez co zaczęła czuć się jeszcze gorzej. „Chodź, spróbuj!” – wydawała się komunikować jej jedyna droga ucieczki, a Liz przez ułamek sekundy naprawdę była bliska tego, żeby poddać się emocjom i jednak rzucić się przed siebie. Chyba nigdy dotąd żadna droga nie dłużyła jej się aż do tego stopnia, przywodząc na myśl nie kilka metrów, ale wręcz cały maraton – odległość, której w żaden sposób nie miała szansy przebyć.
On by na to nie pozwolił.
Ostrożnie zeszła z kilku ostatnich stopni, już z przyzwyczajenia przeskakując ten, o którym wiedziała, że skrzypiał w zdradziecki, nieprzyjemny sposób. Nie miała wątpliwości co do tego, że Jason doskonale wiedział gdzie była, chociaż sam wolał pozostawać w cieniu. Miała wrażenie, że niezmiennie ją obserwował, skupiony i czujny, czego nie dało się powiedzieć o niej. To było przerażające, chociaż przez ostatnie minuty tej… gry, powinna była przywyknąć do tego, że jest na straconej pozycji. Nie miała pojęcia, czy na coś takiego w ogóle dało się przygotować, ale na pewno miała dość okazji, żeby przynajmniej spróbować.
W powietrzu wciąż unosił się ten dziwny, metaliczny zapach, którego identyfikacji z takim uporem odmawiała. Co więcej, jej uwaga na powrót skupiła się na salonie, jakby było tam coś, co ją przyciągało, pomimo czystego przerażenia, które odczuwała na samą myśl o przekroczeniu progu.
Szybka decyzja…
Podłoga zaskrzypiała pod jej stopami, kiedy ruszyła przed siebie, kierując się w lewo, ale zignorowała to, zresztą jak i ukłucie niepokoju, który towarzyszył jej już od dłuższego czasu. Ręce drżały jej lekko, być może za sprawą zmęczenia, skoro już od dłuższego czasu wyciągała je przed siebie, próbują celować bronią w pustkę – tak jak w filmach i serialach kryminalnych, które czasami widywała w telewizji. To wszystko wydawało się absurdalne, poza tym w niczym nie przypominało jakiegokolwiek scenariusza. Gdyby tak było, wtedy wiedziałaby, co robić, używanie broni zresztą sprowadzałoby się do kilku zaledwie kroków.
Liz otwiera drzwi.
Liz celuje.
Liz strzela…
Z tym, że to nie było tak.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim odważyła się zajrzeć do środka. Od nadmiaru emocji i unoszącego się w powietrzu zapachu kręciło jej się w głowie, to jednak wydawało się niczym w porównaniu z tym, co poczuła z chwilą przekroczenia progu. Początkowo jej umysł stanowczo odmówił interpretacji tego, co podsuwały zmysły, choć paradoksalnie nie potrafiła zmusić się nawet do tego, żeby zamknąć oczy. Wiedziała, że powinna to zrobić, zanim ostatecznie zrozumie i wszystko stanie się jasne, ale mimo wszystko…
Nie,
Pokój wyglądał dziwnie, ciemniejszy niż zazwyczaj, choć to mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Musiała zacząć oddychać przez usta, przez moment wrażenie, że niewiele brakuje, żeby żołądek wywrócił jej się na drugą stronę, choć nawet nie była pewna, czy miałaby czym zwymiotować. Od czasu, kiedy razem z Eleną siedziały w kawiarni, rozmawiały i piły, wydawały się minąć całe miesiące – może nawet lata, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. Z drugiej strony, równie nieprawdopodobny powinien być jakikolwiek chaos w zawsze starannie wysprzątanym salonie mamy, a jednak…
Doskonale widziała poprzewracane meble – część była roztrzaskana na kawałeczki, inne zachowały się w stopni wystarczającym, by mogła je zidentyfikować. Kanapa została rozerwana; widziała kawałki pianki, materiału oraz czegoś, co nie potrafiła nazwać, a co z całą pewnością powinno było znajdować się w środku. Wciąż ściskając w dłoniach pistolet, w pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, chociaż bała się tego, co mogła zauważyć w następnej kolejności. Szukała, czekała i nie miała pojęcia, dlaczego czuje się aż tak źle. To nie było po prostu przerażenie – raczej coś więcej, połączone z niespokojnym oczekiwaniem na coś, o czym wiedziała, że już się wydarzyło, chociaż bardzo nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Nie chciała nawet rozwodzić się nad tym, co to oznaczało, jednak im dłużej trwała w bezruchu i ciszy, tym pewniejsza czającej się w domu śmierci była.
On mógł być gdziekolwiek. Co więcej, zamierzał ją skrzywdzić, ale…
I ten zapach – woń krwi, dodatkowo połączona ze świadomością tego, że prócz chaosu, w pokoju nie zgadzało się coś jeszcze…
Aż jęknęła, kiedy w pokoju nagle zapaliło się światło. Ostry blask lampy ją oślepił, zmuszając do cofnięcia się o krok i konieczności osłonięcia twarzy ramieniem. Energicznie pokręciła głową, po czym zaczęła w pośpiechu mrugać, próbując przyzwyczaić oczy do nagłej zmiany oświetlenia. Czuła, że musi to zrobić, żeby mieć jakiekolwiek szansę, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to nic nie da – nie, skoro Jason był w tym samym pokoju.
– Och, Liz… Sam widzisz do czego mnie zmusili – usłyszała i poczuła, że cierpnie jej skóra. Ten ton… Oraz to, że wcale nie brzmiał tak, jakby faktycznie było mu przykro… – I gdzie doprowadzili ciebie.
Nie odpowiedziała, wciąż z uporem walcząc o to, żeby odzyskać wzrok. Obraz wyostrzył się, a Elizabeth w końcu była w stanie spojrzeć na salon w taki sposób, by dostrzec to, jak wyglądał naprawdę – i wraz z tym zrozumieć, że już nic nie miało prawa być dobrze.
Być może krzyknęła, to zresztą wydawało jej się najmniej istotne. Dłoń przycisnęła do ust, by powstrzymać mdłości, kiedy z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu. Od chwili wejścia do pokoju musiała bezwiednie się przemieści, bowiem za plecami wyczuła gładką ścianę – solidną, uniemożliwiającą jej ucieczkę i…
… najpewniej równie czerwona, co i wszystko inne.
To jednak był krew – świeża, szkarłatna i wszechobecna, której zapach czuła już od chwili przekroczenia progu domu. Poczuła, że coś spływa po jej policzkach, ale nie była w stanie nawet unieść rąk, by upewnić się, czy to w rzeczywistości były łzy. Płakała czy też nie… Co tak naprawdę miałoby to zmienić? Nie miała pojęcia, to zresztą wydało jej się najmniej istotne w sytuacji, w której wszystko było nie tak. Wiedziała jedynie, że drży niekontrolowanie, rozbita w stopniu, którego dotychczas nie zaznała i który wytrącił ją z równowagi. Kręciło jej się w głowie, a obraz raz po raz zamazywał przed oczami, chociaż nie straciła przytomności. Cóż, chyba nawet wolałaby, żeby do tego doszło, choć na moment, by nie musiała patrzeć – albo żeby to Jason dopadł ją w tamtej chwili, póki jeszcze była zdolna do tego, żeby nie myśleć.
Nie zrobił tego.
On po prostu stał, nagle materializując się w całym środku tego zamieszania. Ciemne włosy miał w nieładzie, zaś na pełnych wargach majaczył pełen satysfakcji uśmieszek. Spoglądał na nią i odniosła wrażenie, że był z siebie dumny, jakby to, czego dokonał, stanowiło godne podziwu dzieło. On również był we krwi, choć w mroku korytarza nie była w stanie tego zauważyć. Plamy znaczyły jego ubranie, odcinając się nawet na czarnym materiale, co samo w sobie wydało jej się przerażające. Mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie i jak długo planował to, czego ostatecznie panował – rzeź, która rozegrała się w jej własnym domu, choć jej umysł nadal nie był w stanie przetworzyć wszystkiego, co wiedziała.
Nie w tamtej chwili. Nie teraz…
– Nina była zaskoczona, jak ją odwiedziłem. Pożyczyłem sobie samochód… Fajnie, nie? – Jason wzruszył ramionami. – Babcie zawsze mają słabość do wnuków i… Liz? – Urwał, po czym spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Cholera, Liz, co ty robisz…?
Początkowo go nie zrozumiała, sama nieświadoma tego, że zdecydowała się poruszyć. Dopiero kiedy zamrugała, by pozbyć się świeżych łez, uprzytomniła sobie, że w którymś momencie uniosła wciąż zaciśnięte na trzonku pistoletu dłonie, by móc wycelować – z tym, że ten wcale nie był skierowany na Jasona.
Stała, trzymając w rękach broń i spoglądając wprost w lufę wskazującej ją czterdziestki piątki.
I choć nie powiedziała tego na głos, podświadomie czuła, że byłaby zdolna pociągnąć za spust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa