Claire
Wpatrywała
się w drzwi, przez moment wahając się nad tym, czy powinna je otworzyć,
czy może zaczekać na pojawienie się Gabriela albo Renesmee. To był ich dom,
więc przynajmniej teoretycznie powinni mieć kontrolę nad tym, kto i dlaczego
znajdował się w środku, może pomijając ten jeden, jedyny raz, kiedy mama
wpuściła tego wampira, Sage'a. Nie miała pewności, skąd brał się niepokój,
który odczuwała, a który nagle przybrał na sile, ale z drugiej strony…
Aż wzdrygnęła się, kiedy Rufus tak nagle przemknął tuż obok
niej. Rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie, ale w odpowiedzi jedynie
wywrócił oczami. Nie wydał jej się spięty, choć dopiero po kilku sekundach
dotarło do niej to, dlaczego taki był – w końcu trudno było się
przejmować, skoro w powietrzu sama była w stanie wyczuć słodki zapach
ludzkiej krwi. W tamtej chwili również powinna była się rozluźnić, jednak
nic podobnego nie miało miejsca, tym bardziej, że nie na co dzień ktoś
decydował się dobijać z aż takim uporem.
– Jeśli to twoi kuzyni robią sobie żarty, to przysięgam,
że… – zaczął wampir, ale przynajmniej nie próbował skończyć.
Ostrożnie podeszła bliżej, sama niepewna tego, co chciała w ten
sposób osiągnąć – kogoś chronić, poczuć się bezpieczniej czy po prostu lepiej
widzieć. Nie odezwała się nawet słowem, przynajmniej do momentu, w którym
tata jednak zdecydował się otworzyć drzwi i wszystko stało się jasne.
Jeszcze na ułamek przed tym przeczuwała, że wcale nie będzie miała do czynienia
z Aldero, Cammy'm czy nawet Issie, chociaż obecność tej ostatniej również
przyszła jej do głowy.
Nie, to była Liz.
Miała okazję widzieć dziewczynę zaledwie kilka razy,
ostatni raz podczas imprezy z okazji Halloween, o ile którekolwiek z jej
późniejszych wspomnień można było uznać za choć w niewielkim stopniu
praktyczne. Tak czy inaczej, nawet jeśli przyjaciółka Eleny już wcześniej
prezentowała się dość marnie, to wydawało się niczym w porównaniu z tym,
jak wyglądała w tamtej chwili. W zasadzie Claire nie miała pewności,
co zaskoczyło ją bardziej: bladość skóry, przerażenie w oczach czy może
to, że dziewczyna była we krwi – nie swojej, jak po chwili do niej dotarło, ale
to chyba było bardziej przerażające. Wyglądała tak, jakby cudem udało jej się
uciec z jakiejś krwawej batalii i tylko przypadek oraz odrobina
wątpliwego szczęścia sprawiały, że do tej pory nie wylądowała na podłodze.
Pomimo przerażenia i tego, że – przynajmniej
teoretycznie – najpewniej zdawała sobie sprawę z tego, że przyszła do
domu, gdzie mogła spodziewać się tylko i wyłącznie wampirów, nawet nie
zwróciła uwagi na obecność Rufusa. Jedynie spojrzała na niego w dziwny
sposób, początkowo jakby nie dowierzając, a ostatecznie najwyraźniej
dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno, kogo i dlaczego
ma przed sobą. Claire uniosła brwi, bo tata również sprawiał wrażenie co
najmniej skonsternowanego, choć w jego przypadku panowanie nad emocjami
nie było niczym szczególnym – kto jak kto, ale ona wiedziała, że panowanie nad
sobą opanował do perfekcji, przynajmniej w teorii. Mimo wszystko
zamierzała podejść bliżej, by jakkolwiek zareagować, nim jednak zdążyła zrobić
cokolwiek, Liz bezceremonialnie przepchnęła się tuż obok naukowca. wydając się
mniej obawiać przebywania pod jednym dachem nawet z obcym nieśmiertelnym
niż tkwić na zewnątrz.
Coś się stało, uświadomiła
sobie i choć wciąż nie znała odpowiedzi na najważniejsze pytania, zmusiła
się do tego, żeby odsunąć wszelakie wątpliwości na dalszy plan. Mimo wszystko
miała wrażenie, że sprawy miały się wyklarować, przynajmniej w kwestii
tego, dlaczego przez ostatnią godzinę chodziła do tego stopnia podminowana.
Teraz wszystko w niej krzyczało, że chodziło właśnie o Elizabeth, a to
mogło sprowadzać się tylko do jednego – do jej brata, a przynajmniej tyle
zdążyła zrozumieć z rozmów, które przeprowadzili w apartamencie
Lawrence'a.
– O rany, Liz… – wyrwało jej się i chociaż nie
sądziła, że dziewczyna będzie w stanie zwrócić uwagę na cokolwiek,
ostatecznie poczuła na sobie jej spojrzenie.
– Och… Więc to jest Liz, tak? – mruknął mimochodem Rufus.
Claire zauważyła, że odsunął się i teraz mierzył dziewczynę podejrzliwym
wzrokiem, jakby mogła okazać się zagrożeniem. – Wszystko jasne.
Z jej perspektywy niekoniecznie tak było, ale zdecydowała
się nie zadawać zbędnych pytań. W zamian zrobiła jedną, jedyną rzecz,
która przyszła jej do głowy:
– Damien?!
Nie musiała podnosić głosu, ale zachowanie spokoju okazało
się trudniejsze od niej. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, w duchu
modląc się o to, żeby kuzyn jednak był w domu. Z drugiej strony,
skoro nie przyszedł z Liz, inna możliwość nie wchodziła w grę, tym
bardziej, że nie potrafiła przypomnieć sobie, by chłopak gdziekolwiek
wychodził.
Issie do tego wszystkiego pewnie by ją przytuliła, pomyślała mimochodem, ale nawet nie próbowała ruszyć się z miejsca.
Nigdy nie była dobrą pocieszycielką, zresztą widząc, jak Elizabeth niespokojnie
wodzi wzrokiem na prawo i lewo, wydając się szukać zagrożenia niemalże w każdym
kącie, zwątpiła w to, żeby dziewczyna pozytywnie zareagowała na
jakąkolwiek formę bliskości. W głowie miała dziesiątki pytań, które
wydawały się sensowne w obecnej sytuacji, ale nie zadała żadnego z nich,
sama niepewna tego, czy chce poznać odpowiedzi – nie wspominając już o tym,
że sama Liz nie wydawała się chętna do tego, żeby ich udzielić.
Dziewczyna nagle wyprostowała się niczym struna,
błyskawicznie zwracając w stronę schodów. Zaraz po tym dosłownie rzuciła
się przed siebie, cudem nie zwalając z nóg wyraźnie zaniepokojonego
Damiena, ledwo tylko chłopak pojawił się w zasięgu jej wzroku. Sam fakt
tego, że nie próbował ograniczać zdolności, poruszając się we właściwy dla
nieśmiertelnego sposób, wydał jej się dość jednoznacznym dowodem na to, że
relacje tej dwójki były wystarczająco jednoznaczne. To, że w ułamek
sekundy Liz po prostu wpadła mu w ramiona, by zaraz po tym wybuchnąć
niekontrolowanym szlochem, tłumaczył wszystko inne.
– Jasna cholera… – wyrwało mu się i to też nie było
normalne, przynajmniej w przypadku tego z jej kuzyów. Nie, skoro
Damien nigdy nie przeklinał. – Liz, co się…? – zaczął, ale sama zainteresowana nie
dała mu skończyć.
– Przyszedł po mnie – powiedziała tak cicho, że nie powinna
mieć prawa zagłuszyć głosu chłopaka, a jednak tych kilka słów wystarczyło,
żeby Uzdrowiciel zamilkł. – Przyszedł i… O Boże, wszyscy nie żyją! Nie
żyją…
Z dalszego ciągu jej wypowiedzi nie dało się zrozumieć nic,
a chwilę później głos ostatecznie jej się załamał, jakby dopiero w tamtej
chwili w pełni dotarło do niej to, co miało miejsce. Zachwiała się i gdyby
nie to, że Damien przez cały ten czas trzymał ją w ramionach, pewnie wylądowałaby
na ziemi, wymęczona i zapłakana. Claire zamarła, niemniej oszołomiona, co i wciąż
obejmujący dziewczynę chłopak, który przygarnął Liz do siebie w dziwnie
kurczowy, zdecydowany sposób, raz po raz przeczesując poplątane włosy
śmiertelniczki palcami.
– O czym ty…? Elizabeth, o bogini, patrz tutaj na
mnie – zniecierpliwił się, odsuwając ją nieznacznie, by móc spojrzeć zapłakanej
dziewczynie w oczy. Potrząsnęła głową, ale ostatecznie skupiła na nim
wzrok, choć wrażenie było takie, jakby zaszklonymi oczami spoglądała gdzieś za
chłopaka, w rzeczywistości go nie widząc. – Nic ci nie zrobił? Czuję, że
nie, ale ta krew…
– Wszystko było we krwi! – jęknęła, a jej głos
zabrzmiał dziwnie piskliwie, osiągając poziom, którego penie nie powstydziłaby
się sama Shannon. – Ty tego nie widziałeś, ale… Boże! – Urwała i raz
jeszcze zaczęła energicznie potrząsać głową. – Ale mnie nie miał. Nigdy nie
będzie miał… Nie pozwolę, żeby mnie miał – powtórzyła raz jeszcze, chyba już
nawet nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego mówiła.
Damien skrzywił się, po czym na powrót przygarnął
dziewczynę do siebie, być może licząc na to, że się uspokoi. Jego dłoń z wolna
zsunęła się niżej, a Licavoli drgnął niespokojnie, wyraźnie czymś
zaniepokojony. Przez jego twarz przemknął cień, do głosu zaś wkradła się nutka
napięcia, kiedy ujął coś, co znajdowało się w tylnej kieszeni spodni
dziewczyny.
– Ehm… Liz? – Jego głos zabrzmiał względnie spokojnie, ale
Claire i tak odniosła wrażenie, że chłopak zaczynał być przerażony. – Co
to jest? – zaryzykował i najwyraźniej zamierzał pokazać jej, co tak
naprawdę go zainteresowało, jednak sama zainteresowana nie dała mu po temu
okazji.
Zaskoczyła go, nagle prostując się niczym struna i w pośpiechu
odskakując na bezpieczną odległość. Ostatecznie sama sięgnęła do kieszeni, by
wyjąc metalowy, nieregularny przedmiot, który okazał się… pistoletem? Claire
spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, nie wspominając o tym,
że jakikolwiek rodzaj broni zdecydowanie nie wydawał się bezpieczny w rękach
rozhisteryzowanej, drżącej dziewczyny.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak – rzuciła drżącym tonem
Liz, cofając się o kolejny krok, kiedy Damien spróbował przesunąć się w jej
stronę. Lufę skierowała ku ziemi, ale przy drżących dłoniach i tak
wydawała się być w stanie przypadkowo postrzelić kogoś albo samą siebie. –
Spotkałam się z Eleną i… Fajnie było, wiesz? Tak… normalnie. –
Zamilkła, przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie mówić. – Nie chciałam
wracać do domu, naprawdę nie chciałam, ale… A on tam był. Drzwi były
otwarte i wiedziałam, że… bo oni nigdy nie zostawiliby ich otwartych i…
– Liz… – zaryzykował Damien, wyczuwając, że ma problemy z tym,
żeby sklecić choć jedno całe, sensowne zdanie.
Nie zareagowała; w rękach wciąż trzymała pistolet, co
wyraźnie niepokoiło Uzdrowiciela.
– Nie widziałeś tego… A ja nie mogłam i… – Dziewczyna
nagle poderwała głowę i spojrzała chłopakowi w oczy – we w pełni
świadomy, zdecydowany sposób. – Nie jestem głupia… Wiem, że to nic by mu nie
zrobiło – dodała i dla podkreślenia swoich słów nieznacznie uniosła broń.
– Był dla mnie.
– Co… takiego?
– On nie chciał mnie zabić. Wiesz o tym, Damien. – Liz
wzruszyła ramionami. Ze zmierzwionymi włosami, cała we krwi i łzach,
wyglądała co najmniej na bliską obłędu. – Wypuścił mnie, bo… celowałam w siebie.
I zrobiłabym to… zrobiłabym, gdyby mnie zmusił – dodała, po czym zaśmiała
się w niemalże histeryczny sposób. – Zniosę wszystko… Zniosę naprawdę
wszystko, ale nie będę taka jak on. Nigdy!
– Liz…
Znowu nie zareagowała. Wciąż niespokojna, zaczęła nerwowo
krążyć, choć zarazem wydawała się zbytnio zmęczona, by być w stanie ustać
na nogach.
– Musiałam – powiedziała cicho, brzmiąc raczej tak, jakby
chciała przekonać samą siebie, a nie kogokolwiek innego. – A teraz
nie ma nic… Jason zniszczył wszystko.
– A Nina? – Claire odniosła wrażenie, że Damien
prowadził rozmowę tylko i wyłącznie po to, by dostać się do dziewczyny.
Przesunął się nieznaczne, zresztą tak jak i Rufus, choć ten drugi wydawał
się bardziej skoncentrowany na tym, żeby dla pewności osłonić ją. – Co z Niną,
Liz?
Jęknęła, nagle znowu zaczynając płakać.
– Przyjechałam jej autem, do cholery!
Zanim Damien zdążył cokolwiek dodać, wszystko potoczyło się
bardzo szybko. Claire nawet nie miała pojęcia, że tata zamierzał się wtrącić,
przynajmniej do momentu, w którym wampir nie zdecydował zmaterializować
przy dziewczynie i bezceremonialnie zmusić jej do tego, żeby spojrzała mu w oczy.
Liz drgnęła i zrobiła taki ruch, jakby zamierzała kogoś uderzyć (albo
raczej zastrzelić, zważywszy na okoliczności), ale nie miała po temu okazji,
nagle po prostu chwiejąc się, by w następnej chwili najzwyczajniej w świecie
stracić przytomność. Chociaż Rufus wydawał się chętny do tego, żeby poświęcić
się i jednak złapać dziewczynę, zanim wylądowałaby na ziemi, to Damien
zareagował na tyle szybko, by w porę porwać Liz na ręce.
Broń wyślizgnęła jej się z ręki, lądując na podłodze.
Claire instynktownie odsunęła się na bok, kiedy uprzytomniła sobie, że przy
upadku lufa skierowała się w jej stronę. Nie miała pojęcia, czy w magazynku
w ogóle znajdowała się jakakolwiek kula, ale zdecydowanie nie zamierzała
tego sprawdzać.
– Cóż… Na tę chwilę nie wiem, co jest ciekawsze: to, jak
uganiałeś się za siostrą, czy… ta panienka – odezwał się po chwili wahania
Rufus, ostrożnie dobierając słowa.
Damien rzucił mu niemalże mordercę spojrzenie. To też nie
było w jego stylu, a sądząc po wyrazie twarzy naukowca, doskonale
zdawał sobie z tego sprawę. Sama Claire doszła do wniosku, że jej kuzyn
jak nigdy przypominał jej wujka Gabriela – bardzo złego i niebezpiecznego,
choć po sposobie w jaki trzymał Liz, dało się zorientować, że prędzej
dałby się pokroić niż ją skrzywdzić.
– To było zbędne, wujku – rzucił z wyraźną niechęcią.
Trudno było stwierdzić czy był zły, czy może po prostu bardzo, ale to bardzo zaniepokojony.
– Nie strzeliłaby, a nawet jeśli… Nie w takim stanie – oznajmił,
chociaż wcale nie wydawał się szczególnie pewien swoich słów.
– Jasne, jasne… O jej celu możemy podyskutować kiedy
indziej – obruszył się wampir, nagle wyraźnie rozdrażniony.
Damien spojrzał na niego z wahaniem, ale ostatecznie
było mu wszystko jedno, jak powinien rozumieć słowa wampira. Wzrok
skoncentrował na twarzy Liz – teraz spokojnej, chociaż nadal wypranej z jakichkolwiek
emocji. Była… pusta i chyba to w tym wszystkim wydawało się
najbardziej przerażające.
– Claire… – odezwał się cicho, ku jej zaskoczeniu decydując
zwrócić się właśnie do niej. – Byłabyś taka dobra i… zadzwoniła do Eleny?
Będzie chciała wiedzieć – stwierdził, a ona z wolna skinęła głową.
Tylko po Damienie mogła spodziewać się tego, że w ogólnym zamieszaniu
znajdzie chwilę na to, żeby przejąć się nielubianą przez niego kuzynką.
– Jasne – zapewniła pośpiesznie, ale nie ruszyła się z miejsca.
– Damien… Cokolwiek teraz chodzi ci po głowie, nie rób tego – wypaliła pod
wpływem impulsu.
Obaj – i on, i Rufus – rzucili jej wymowne
spojrzenia. Wiedziała, że jej głos zabrzmiał inaczej niż dotychczas, w ten
pewny sposób, którego czasami używała, kiedy cytowała swoje haiku.
– Masz dla mnie rymowankę? – zapytał pozornie obojętnym
tonem.
Claire pokręciła głową.
– Nie, ale od dobrej godziny siedziałam jak na szpilkach –
przyznała i zawahała się na moment. – A teraz wszystko mi mówi, że
masz siedzieć przy Liz.
Jeszcze kiedy mówiła, spojrzała na chłopaka błagalnie, nie
po raz pierwszy żałując tego, że nie dysponowała nawet częścią charyzmy, którą
przejawiała Isabeau. To wydawało się czymś właściwym kapłance, a tym
bardziej wieszczce – ta pewność siebie i zdolność skupiania na sobie
uwagi. Jej tego brakowało, przez co momentami sama nie była pewna, czy ma
jakąkolwiek szansę na to, żeby należycie przekazać jakiekolwiek ostrzeżenie.
Wpatrywał się w Damiena i tylko czekała na moment, w którym
chłopak oznajmi jej, że wcale nie traktuje jej poważnie – że jej przeczucia nie
mają znaczenia, a ona sama…
– Więc co mam zrobić? – zapytał i choć to o niczym
nie świadczyło, momentalnie poczuła, że kamień spada jej z serca. – Jason
jej nie zostawi. Chciałem się rozejrzeć i…
– Poproszę Setha – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się z język.
Wypuściła powietrze ze świstem, próbując ocenić, co takiego
czuje. Takie rozwiązanie wydało jej się najsensowniejsze ze wszystkich, a to
musiało o czymś świadczyć. Być może chodziło o to, że faktyczne
zagrożenie nie istniało; w grę wchodziły emocje, którymi kierował się
Damien i co mogło popchnąć go do zrobienia czegoś wybitnie głupiego. Nie
miała pewności, ale kiedy zaczęła rozważać ewentualne poproszenie Setha o to,
żeby wyświadczył jej przysługę, niepokój zanikła, niejako dając jej do
zrozumienia, że nic złego nie powinno mieć miejsca.
Poczuła na sobie wymowne, przenikliwe spojrzenie ojca, więc
zmusiła się do tego, żeby zachować spokój. Już i tak zdawała sobie sprawę z tego,
że prędzej czy później pewnie i tak zamierzał z nią porozmawiać, ale
przynajmniej tymczasowo starała się nie zwracać na to większej uwagi.
– Naprawdę? – Damien zawahał się, wyraźnie rozdarty. – To
jest sprawa między mną a Liz, Claire. Wolałbym, żeby nikt inny… Sama wiesz
– dodał, więc z wolna skinęła głową.
– Żeby nikomu nic się nie stało – domyśliła się. – Ale Seth
sobie poradzić. Ty po prostu potrzebny jesteś Liz.
Wciąż nie wydawał się przekonany, ale Claire zauważyła, że
mimo wszystko się rozluźnił. Teraz przede wszystkim kurczowo tulił do siebie
Elizabeth, jakby w ten sposób mógł ochronić ją przed wszystkim i wszystkimi,
niezależnie od tego z której strony nadeszłoby ewentualne
niebezpieczeństwo.
– Dziękuję.
Jedynie skinęła głową, sama niepewna tego, co powinna mu
odpowiedzieć. Jeśli miała być ze sobą szczera, Damien po raz pierwszy wyglądał
jej na chętnego do tego, żeby bliżej zapoznać się z zawartością butelek
wina, które nie raz popijał Gabriel. Co więcej, była pewna tego, że wyjątkowo
dobrze by mu zrobiło, choć nie potrafiła wyobrazić sobie pijanego Uzdrowiciela.
Rozluźniła się, kiedy chłopak zniknął na schodach,
decydując się zabrać Liz na piętro. Odprowadziła go wzrokiem, po czym chciała
pójść do pokoju po swój telefon, ale powstrzymało ją względnie spokojne, ale
mimo wszystko dość wymowne pytanie ojca:
– I mam uwierzyć, że ten twój wilk w ciemno
pójdzie dla ciebie szukać przypadkowego wampira?
– Nie chcę, żeby Seth go szukał, tylko sprawdził ten dom,
jeśli to uspokoi Damiena – rzuciła wymijająco.
Rufus wywrócił oczami.
– Wiesz, że nie o to pytam – zarzucił jej, ale przynajmniej
nie próbował naciskać. Nie miała pojęcia, czy miało to jakiś związek z mamą,
czy może ochłonął na tyle, żeby przyjąć do wiadomości to, że mogłaby dopuścić
do siebie jakiegokolwiek chłopaka, na dodatek zmiennokształtnego, niemniej
wydawał jej się… zaskakująco wręcz spokojny. – Po prostu zastanawiam się czy…
– Co? – westchnęła, chociaż wcale nie była pewna, czy
chciała prowadzić akurat taką rozmowę.
– Czy jesteś przy nim bezpieczna – rzucił takim tonem,
jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. No cóż, w jego przypadku
bez wątpienia tak właśnie było. – To ja siedziałem przy tobie, kiedy zrywałaś
mi się z płaczem. Niech tylko spróbuje zafundować ci powtórkę z rozrywki,
a wtedy naprawdę go zabiję – zapowiedział takim tonem, jakby właśnie
uświadamiał jej, że niebo jest niebieskie, a tlenek sodu należy do zasad.
– Seth to wie – powiedziała, bo zbyt wiele razy słyszała,
jak chłopak żartował sobie z siostrą na temat swojego marnego żywota. – I stara
się, naprawdę. Ani razu nie przemienił się przy mnie.
– Też mi pociesznie – mruknął z przekąsem naukowiec,
ale Claire zdecydowała się go zignorować.
– Poza tym rozumie, że czuję się przy nim dziwnie. Nie
zmusza mnie do niczego ani nic z tych rzeczy – dodała, po czym ledwo
powstrzymała się przed parsknięcia śmiechem. Ostatnio tylko nasłał na mnie psa… A potem się całowaliśmy, ale to
przecież nic takiego!, pomyślała, jednak nie była na tyle zdesperowana, by
wyjawić aż tyle. Wolała, by Rufus jak najdłużej trwał w przekonaniu, że to
były zwykłe, względnie przyjacielskie spotkania, podczas których oswajała się z obecnością
wilka. – Nie jestem głupia, a już na pewni nie spotykam się z nim
tylko po to, żeby nie czuć się winną. Wiem, że nie miałam wpływu na to, że się
wpoił.
O dziwo wampir rzucił jej wymowne, co najmniej zaskoczone
spojrzenie, jakby to, co powiedziała, naprawdę go zaskoczyło – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– W którym miejscu powiedziałem, że jesteś głupia? –
obruszył się, nim jednak zorientowała się, jak tak naprawdę powinna rozumieć
jego słowa, pośpieszne zmienił temat: – Nie miałaś gdzieś dzwonić? Nie żebym
nie był zaskoczony tym, że na wszystkie możliwe sposoby Damien życzy sobie obecności
naszej gwiazdeczki…
– Liz i Elena się przyjaźnią – sprostowała
machinalnie.
Wampir prychnął.
– Och, tak, na pewno… Co wyjaśnia dlaczego obie zachowują
się jak desperatki – powiedział, ale Claire nie miała pewności czy żartował,
czy może mówił poważnie. W przypadku jej ojca niczego tak naprawdę nie
można było być pewnym.
Westchnęła, po czym z wolna ruszyła w stronę
schodów.
Chociaż Liz była bezpieczna, przynajmniej teoretycznie, złe
przeczucia nie opuszczały Claire nawet na chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz