Jocelyne
W pierwszym odruchu zapragnęła
na niego warknąć. To wydawało się sensowne i uzasadnione, tym bardziej, że
była aż nazbyt świadoma tego, że Dallas zachowywał się w co najmniej
irracjonalny sposób – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Co takiego w ogóle
strzeliło mu do głowy, kiedy zdecydował się z nią zostać, na dodatek po
tym wszystkim, co mu zrobiła?! To nie miało sensu, przynajmniej z jej
perspektywy, to zresztą wydawało się najmniej istotne w sytuacji, w której
właśnie ujawniła przed nim o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie życzyć.
Co takiego
powinna o tym myśleć? W głowie miała pustkę, a spojrzenie
chłopaka, który bynajmniej nie wydawał się zaniepokojony perspektywą tego, że
leżał tuż obok dziewczyny, która w każdej chwili mogła rzucić mu się do
gardła, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało. Niech go szlag! Nie raz
słyszała, jak dziadek Edward wspominał o tym, że babci brakowało czegoś,
co chyba nazywało się „instynktem samozachowawczym”, ale dopiero w tamtej
chwili w pełni dotarło do niej, co to tak naprawdę oznaczało. Z drugiej
strony, być może bardziej adekwatnym stwierdzeniem byłoby to, że Dallasowi po
prostu brakowało rozumu – o ile oczywiście kiedykolwiek go miał.
Bardzo wątpliwe…
Nie
odezwała się nawet słowem, wciąż wpatrując się w jego oczy i próbując
stwierdzić, co takiego powinna zrobić. Już i tak siedziała na krawędzi
łóżka, ryzykując, że jeśli odsunie się jeszcze trochę, ostatecznie wyląduje na
podłodze. Cóż, to chyba nawet nie byłoby takie złe, tym bardziej, że
potrzebowała jakiegoś sposobu na to, żeby się otrząsnąć. Ostatecznie zaczęła
niespokojnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo, szukając czegokolwiek, co
mogłoby zająć jej uwagę i choć trochę rozjaśnić w głowie. Podejrzewała,
że to byłoby za proste, nie wspominając o tym, że dzięki temu może byłaby w stanie
przekonać samą siebie, że wszystko było jakimś pokręconym, chorym snem albo
halucynacją. Problem polegał na tym, że oszukiwanie samej siebie najzwyczajniej
w świecie nie miało sensu.
Jej
spojrzenie padło na starannie zasłoniętym zasłonami oknie. Wcześniej nie
zwróciła uwagi na to, że w pokoju panował przyjemny półmrok, więc ten
widok wydał jej się tym bardziej zaskakujący, tym bardziej, że była pewna, iż to
nie ona pokusiła się o to, żeby zaciągnąć materiał. Wymownie uniosła brwi,
po czym zerknęła na w pełni już rozbudzonego, wpatrzonego w nią
Dallasa, który jakby od niechcenia wsparł brodę na dłoni, by lepiej móc jej się
przyjrzeć.
– Nie
zauważyłem, żebyś paliła się na słońcu, ale lepiej nie ryzykować, nie? – rzucił
jakby od niechcenia, a ona zesztywniała, tak irracjonalnie szczere wydało
jej się to proste stwierdzenie.
– Jak…?
Dallas
westchnął.
– Nie
jestem głupi, okej? Poza tym tłumaczyłaś mi dość… – Urwał, po czym lekko
zmarszczył brwi, najwyraźniej intensywnie się nad czymś zastanawiając. – Ile
pamiętasz?
– Dość, by
wiedzieć, że prawie cię nie zabiłam, a ty jak jakiś idiota wywaliłeś
Shannon! – naskoczyła na niego, mając coraz większy problem z powstrzymaniem
się przed podniesieniem tonu głosu.
Zadrżała
niekontrolowanie, po czym poderwała się na równe nogi, zrywając się tak
gwałtownie, że z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi.
Zatoczyła się lekko, w ostatniej chwili chwytając stolika nocnego, co pozwoliło
jej uniknąć upadku. Drżała, mając wrażenie, że nogi ma jak z waty, co samo
w sobie nie wydało jej się dziwne – dobrze znała to uczucie, najczęściej mając
z nim do czynienia po kolejnej nieprzespanej nocy, kiedy zdarzało jej się
chorować. Gdyby sytuacja była inna, a Dallas nie mówił jej tak
jednoznacznych rzeczy, pewnie uznałaby, że chodziło właśnie o to: że
chorowała, a chłopak po prostu się martwił. Tak, już prędzej to mogłoby
być znośną, w pełni akceptowalną przez nią perspektywą, w przeciwieństwie
do tego, co wydarzyło się w rzeczywistości.
Przycisnęła
drżącą dłoń do ust, zaczynając niespokojnie krążyć i mimo oszołomienia nie
będąc w stanie zmusić się do tego, żeby ustać w miejscu. Słodka
bogini, więc jednak namieszała! Próbowała zmusić swój ociężały umysł do
przynajmniej częściowej współpracy, ten jednak z uporem odmawiał jej
pomocy, podsyłając co najwyżej jakieś niespójne sceny i słowa, których nie
była w stanie uporządkować w żaden sensowny sposób. W głowie
miała pustkę, ciało wciąż odmawiało posłuszeństwa, z kolei ona… Ona
najlepiej z tego wszystkiego pamiętała smak jego krwi oraz to, że był blisko
– cudownie ciepły, znajomy i zwiastujący jakże upragnione bezpieczeństwo.
– Joce…
Ehm, dobrze się czujesz? – usłyszała tuż za plecami opanowany głos Dallasa. –
Jakbyś jeszcze chciała się napić…
– O czym
ty do mnie mówisz?!
Błyskawicznie
odwróciła się w jego stronę, tak gwałtownie, że z wrażenia aż
zawirowało jej w głowie. Gniewnie zmrużyła oczy, taksując chłopaka
wzrokiem i przez moment mając ochotę porządnie nim potrząsnąć, żeby się
opamiętał. Co takiego było z nim nie tak? Wszystko wskazywało na to, że
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kogo miał przed sobą, a jednak
zachowywał się tak, jakby to nic nie zmieniało, a on doskonale bawił się
jej kosztem. To najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, a przynajmniej
ona w żaden sposób nie potrafiła się go doszukać.
– Jesteś
strasznie spięta, wiesz? – zauważył i to skutecznie zatkało jej usta.
– Ja jestem
spięta…? – powtórzyła, wciąż nie będąc w stanie uwierzyć w to, że
mógłby podchodzić do całej sprawy tak spokojnie. – Dallas, na litość bogini…
– Co? –
Rzucił jej wymowne spojrzenie, które prawie na pewno miało związek z tym,
że mogłaby nawiązać do obcej mu Selene, a nie tego, że cokolwiek
faktycznie było nie tak. Miała wrażenie, że odstanie szału, kiedy jakby od
niechcenia przeczesał palcami już i tak zmierzwione włosy, robiąc sobie na
głowie jeszcze większy bałagan. – Zresztą nieważne. Jakbyś chciała usiąść i porozmawiać…
– zachęcił, przesuwając dłonią po pościeli.
Sądziła, że
nic więcej nie wytrąci ją z równowagi w większym stopniu niż on, ale
najwyraźniej i w tej kwestii się pomyliła. Wypuściła powietrze ze
świstem, w duchu modląc się o cierpliwość, po czym chcąc nie chcąc
podeszła bliżej łóżka. Wątpiła w to, żeby szczególe zbliżenie się do
chłopaka było dobrym pomysłem, podświadomie woląc trzymać się na dystans, ale
powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że uspokojenie się i dostosowanie
do tego, co sugerował jej Dallas, był najlepszym pomysłem, jeśli chciała
cokolwiek sensownego ustalić.
Chłopak
uśmiechnął się blado, co chyba miało być przyjemnym, zachęcającym gestem, ale
nawet nie była w stanie go odwzajemnić. Ostrożnie usiadła, poniekąd
dlatego, że wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła zwalić się
ciężko na ziemię.
– Nic już
nie rozumiem – poskarżyła się, choć przecież powinno być odwrotnie. Czy to nie
on powinien oczekiwać wyjaśnień od niej?
– Widzę…
Ale czujesz się lepiej? – zapytał.
Westchnęła,
po czym z wolna skinęła głową.
– Jeśli
pytasz mnie o stan fizyczny, to tak – przyznała niechętnie. – Dallas…
– Trochę
rozmawialiśmy w nocy, ale chyba tego nie pamiętasz – ocenił, a w jego
tonie po raz pierwszy wychwyciła nutkę wahania. Sama uniosła brwi, bo choć już
wcześniej odniosła wrażenie, że umknęło jej coś istotnego, czym innym było,
kiedy powiedział o tym wprost. – Gdybym się nie zorientował, że mogłabyś
potrzebować… – Urwał, a jego dłoń momentalnie powędrowała do szyi. – Gdyby
nie to, pomyślałbym, że tylko majaczysz.
– A majaczyłam?
– zapytała z powątpiewaniem.
Cóż, jasne,
że tak – jak inaczej mogłaby mu powiedzieć coś, czego nie zapamiętała? Wyrzuty
sumienia nie dawały jej spokoju nawet na moment, a jakby tego było mało,
do tego wszystkiego zaczął dochodzić niepokój. Czy jej rodzina nie miała
kłopotów już bez tego, co zrobiła? Pamiętała napięcie, które wiązało się z wypadkiem
Liz i tym, że Damien mógłby ją uratować, a przecież jej brat nie miał
wyboru. W jej przypadku było inaczej, a jedyną osobą, do której mogłaby
mieć pretensje, była ona sama.
Zawahała
się, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie próbując sobie przypomnieć
szczegóły tego, co działo się w nocy. Bezwiednie dotknęła dłonią czoła,
pocierając je i dla pewności sprawdzając, czy jednak nie miała gorączki,
choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie miało
sensu. Wbrew wszystkiemu czuła się świetnie, jak zawsze po tym, jak zdarzało
jej się wypić ludzką krew. Teraz na dodatek miała okazję spróbować czegoś
bezpośrednio od dawcy, przy czym zawartość plastikowej torebki wydawała się
zaledwie marną podróbką.
– Czym tak
naprawdę jesteś? – Dallas zdecydował się przerwać panującą ciszę, przy okazji
ignorując wcześniejsze, zadane przez nią pytanie. – Wybacz, że to tak brzmi,
ale… No, jestem ciekawy – wyjaśnił, a Joce prychnęła.
– Tylko
ciekawy? Żartujesz sobie ze mnie?
– Ja?
Jasne, że nie! – zreflektował się pośpiesznie. – Wiem, że to… brzmi dziwnie,
ale o co innego mogę cię zapytać? Cholera, dobra, boję się! Zadowolona?
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona takim wyznaniem. Momentalnie zapragnęła się odsunąć,
ale powstrzymały ją palce Dallasa, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
zacisnęły się na jej nadgarstku.
– Nie chciałam
cię skrzywdzić – powiedziała w pośpiechu. – Nawet mi to głowy nie
przyszło, ale…
– Wiem –
przerwał jej pośpiesznie. – Boję się o ciebie, rozumiesz? Przez moment
pomyślałem, że tak jak Vickie… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Miałem
całą noc na przemyślenia, tym bardziej, że wyciągnięcie wniosków co do tego, co
się z tobą dzieje, nie było trudne.
– Doprawdy?
– zapytała z powątpiewaniem. – Dallas, ja wcale nie… Jak ja mam ci to
powiedzieć? – jęknęła, zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
– Że jesteś
wampirem? – podpowiedział jej usłużnie. – Nie wiem czy to straszne, czy fajne.
– Nie –
zaoponowała machinalnie.
Chłopak
westchnął, po czym bardziej stanowczo chwycił ją za ramię, zdecydowanym ruchem
przyciągając do siebie.
– Nie
musisz zaprzeczać, bo tyle już sam zdążyłem zrozumieć. Co prawda nie sądziłem,
że mogłabyś być w takim stanie… i że właśnie ty… – W tamtej
chwili głos lekko mu zadrżał, co uprzytomniło jej, że jednak przeżywał sytuację
o wiele bardziej, aniżeli był skłonny przyznać. – Ale potrzebowałaś tego,
więc cię karmiłem. Nie zabiłaś mnie, więc chyba jest okej, prawda?
– Okej? –
powtórzyła z niedowierzaniem, przyciskając dłoń do ust, by powstrzymać
krzyk frustracji. Może gdyby jednak wybuchła, wtedy łatwiej byłoby jej do niego
dotrzeć. – Nie miałam pojęcia, co takiego robię i co dzieje się wokół
mnie! Jakbym zbytnio się zagalopowała… Dallas, ty siebie słyszysz? Dopiero co
sam powiedziałeś, że jestem…
– Wampirem?
– podpowiedział w końcu, bo zawahała się przed wypowiedzeniem tego jednego
słowa.
Zdzieliła
go w ramię – mocno, chcąc żeby poczuł choć odrobinę bólu, którego w normalnym
wypadku nie mogłaby mu zadać. Skrzywił się, ale nie dał po sobie poznać tego,
że uderzenie w jakimkolwiek stopniu mogłoby robić na nim wrażenie.
– Możesz w końcu
przestać? Mam wrażenie, że doskonale bawisz się z myślą o tym, że
mogłam cię zabić – zarzuciła mu.
To było nie
do pomyślenia, zresztą jak i to, że z takim spokojem podchodził do kwestii
tego, co miało miejsce. Miał przed sobą wampira? Okej, super! W końcu to
nic takiego, że pozwolił się jej kąsać – i to więcej niż raz, a przynajmniej
tyle zdążyła zaobserwować.
Musiał
wyczuć jej gniew, bo lekko zmarszczył brwi, po czym z uwagą zmierzył jej
sylwetkę wzrokiem. Jego spojrzenie ostatecznie spoczęło na jej twarzy,
koncentrując się przede wszystkim na lśniących, zagniewanych i (och, tego
była pewna) wystraszonych oczach.
– Nie
zapominaj, gdzie jesteśmy. Pamiętasz, co powiedziałem ci w nocy?
Kontroluję prąd – przypomniał cicho. – Collin potrafi roztopić metal samym
tylko dotykiem, Shannon wyczynia cuda głosem… A ty widzisz duchy. Serio
uważasz, że na tle tego wszystkiego wampiryzm robi na mnie jakiekolwiek
wrażenie? Nie chcesz nas chyba pozabijać, więc teoretycznie… wolę założyć, że
to po prostu ciekawe – wyjaśnił, bezradnie rozkładając ramiona.
„Zachowuję
się jak idiota i dobrze mi z tym” – wydawała się mówić jego postawa, a przynajmniej
tak było na pierwszy rzut oka. Jocelyne była pewna, że w głębi duszy nawet
Dallas musiał zdawać sobie sprawę z tego, że sprawy wcale nie miały się aż
tak beztrosko i miło, jak próbował udawać. Mimo wszystko sama nie była
pewna tego, czy czuła się mu za to zachowanie wdzięczna, czy może wręcz
przeciwnie – niebotycznie drażniło ją to, że mógłby aż do tego stopnia
bagatelizować całą sytuację.
Wciąż oszołomiona
i niepewna tego, co powinna zrobić, spojrzała na jego odsłonięte gardło.
Lekko zmarszczyła brwi, zarazem chcąc i nie chcąc przypatrywać się widocznym
na skórze śladom. Cóż, przynajmniej tym razem nie krwawiły, co chyba znaczyło,
że zrobiła wszystko tak, jak powinna, ale i tak czuła się z tego
powodu okropnie.
– Nie wiem,
co działo się ze mną w nocy… Nie powinnam była tyle czasu zwlekać z posiłkiem
– przyznała, a Dallas drgnął.
– To
znaczy? – zapytał jakby od niechcenia, ale wyczuła w jego głosie napięcie.
– Co byś zrobiła? Pytam tak czysto teoretycznie, oczywiście.
– Poszłabym
na stołówkę i wzięła sobie obiad – rzuciła z powagą, kolejny raz wprawiając
go w konsternację. – No co?
– Nie wiem…
Ale po cichu liczę na to, że to oznacza, że po prostu dziabnęłabyś Collina.
Coś w jego
słowach sprawiło, że momentalnie zapragnęło jej się śmiać. Początkowo nawet
próbowała się powstrzymać, po chwili jednak odruchy wzięły górę, a ona
parsknęła niekontrolowanym, szczerych śmiechem, który zaskoczył chyba bardziej
niż cokolwiek innego. Jak mogłoby być inaczej, skoro patrząc na jego twarz,
odniosła wrażenie, że był bardzo rozczarowany tym, że ostatecznie nie postąpiła
w taki sposób.
– Bardzo
zabawne – zadrwiła, udając, że nie dostrzega, że Dallas spojrzał na nią w niemalże
urażony sposób.
– To ty
zaczęłaś żartować z tym obiadem – obruszył się.
Natychmiast
energicznie potrząsnęła głową. Przez moment znowu czuła się w niemalże ten
sam sposób, co i podczas ich rozmowy na temat nekromancji, kiedy musiała
przyznać mu się do tego, że czasami zdarzało jej się widywać niepokojące rzeczy.
– Mówiłam o tym
obiedzie najzupełniej poważnie – oznajmiła z naciskiem. – Gdybym jadła
tyle, ile powinnam, krew byłaby mi zbędna.
Cóż, to
akurat stanowiło całkiem znaczące uproszczenie faktów, ale mimo wszystko było prawdziwe.
Wiedziała, że nie mogłaby przez całą wieczność zadowalać się ludzkim jedzeniem,
ale zróżnicowana dieta na pewno znacznie umniejszała zapotrzebowanie na ludzką
krew, zwłaszcza w jej przypadku. To była jedna ze znaczących zalet tego,
kim była – wyjątkowo ludzkiej pół-wampirzycy, która w tak znaczący sposób
różniła się od swoich pobratymców.
– To
wampiry nie muszą pić krwi? – rzucił z powątpiewaniem Dallas. – Zamiast
dać się kąsać, mogłem po prostu przynieść ci kanapkę czy jak?
Wywróciła
oczami, tym bardziej, że nagle nabrała pewności, że byłby w stanie obrazić
się na nią, gdyby potaknęła. Nie pojmowała, co takiego siedziało temu
chłopakowi w głowie, ale z dwojga złego takie zachowanie i tak
wydawało się lepsze, niż gdyby spróbował uciec od niej z krzykiem. To było
kojące, nawet jeśli wciąż była świadoma tego, że sama rozmowa przybrała
najmniej odpowiedny obrót. Nie powinna była mu tego tłumaczyć, ale mimo
wszystko…
– Dzisiaj w nocy…
byłam już na granicy wytrzymałości – powiedziała w końcu, ostrożnie
dobierając słowa. – Ja nie jestem takim zwykłym… No wiesz.
– Wampirem.
Aż do tego
stopnia odpowiadało mu to słowo?
– Tak –
przyznała z wahaniem. – Nie jestem nawet podobna do mojego rodzeństwa –
dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Oni też
są…? – zaczął, po czym urwał, bo energicznie pokiwała głową.
– Nie
jestem pewna, czy powinnam ci o tym mówić. W gruncie rzeczy… to może
być niebezpieczne – dodała, a chłopak prychnął.
– Mówiłem
ci już, że boję się co najwyżej tego, co mogłoby stać się z tobą –
przypomniał zdecydowanym tonem. – Już i tak widziałem dość. Nie
przestraszysz mnie, zresztą… potrafię się bronić – zapowiedział, w znaczącym
geście unosząc dłoń do góry.
Miał na
myśli swoje zdolności, jego słowa zresztą w najmniejszym nawet stopniu nie
wydawały jej się dziwne. Do przewidzenia było, że zacznie szukać każdego
możliwego sposobu na to, by przekonać ją do zwierzeń i jakkolwiek
zapewnić, że doskonale radził sobie z sytuacją. Nie chciała wnikać w męską
dumę i wszystko to, co się z nią wiązało, takie starania zresztą
wydawały się zbędne, tym bardziej, że oboje już i tak zabrnęli o wiele
za daleko.
Dlaczego?, pomyślała mimochodem, ale nie
zadała tego pytania na głos. Dlaczego
zostałeś we mnie w nocy i zaryzykowałeś, że mogłabym cię zabić?
Ta jedna
kwestia nie dawała jej spokoju, niezmiennie dręcząc i stopniowo
doprowadzając do szału. W głowie już i tak miała mętlik, a to
był zaledwie początek kłopotów; była tego równie świadoma, co i tego, że
skutecznie popsuła plany Dallasa, dotyczące odnalezienia Vickie. Nie miała
pojęcia czy to dobrze, czy źle, ale mimo wszystko nie była z siebie
zadowolona.
– Gdyby to
jeszcze było takie proste… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – A co z Shannon?
Ona też chyba zasłużyła sobie na wyjaśnienia.
– Sądząc po
jej reakcji, wnioskuję, że nie wiedziała? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak
pytanie.
– Nie
rozpowiadamy tego ludziom na prawo i lewo, jeśli jeszcze się nie
zorientowałeś – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Uniósł obie
dłonie ku górze w poddańczym geście, wyraźnie próbując ją udobruchać. Była
podenerwowana, co zresztą w obecnej sytuacji nie wydał jej się niczym
dziwnym, tym bardziej, że sprawy naprawdę nie prezentowały się w szczególnie
ciekawy sposób. Już sama nie była pewna, o kogo martwiła się bardziej: o siebie,
o Dallasa czy może najbliższych, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego,
do czego ostatecznie doprowadziła.
– Okej, to
tajemnica. Tyle zauważyłem – zapewnił pośpiesznie chłopak. – W takim razie
jedziemy na jednym wózku, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Och, domyślała się, że musiał
doskonale wiedzieć, co to znaczy ukrywać się przed normalnymi ludźmi. Chyba wszyscy w ośrodku to rozumieli, może
pomijając Collina, który na każdym kroku zachowywał się w zgoła odmienny
sposób. Fakt, czuła, że może mu zaufać, ale przecież nie tylko o to tu
chodziło – z tym, że teraz było zdecydowanie za późno na to, żeby
cokolwiek pod tym względem zmienić.
Ukryła
twarz w dłoniach, próbując zebrać myśli i zadecydować, jak w takim
wypadku musiała się zachować. Chyba nie miała wyjścia, teraz już zmuszona
wytłumaczyć to i owo Dallasowi oraz Shannon, ale wcale nie była z tego
powodu usatysfakcjonowana. Wręcz przeciwnie – czuła się okropnie, a chłopak
wcale nie ułatwiał jej zadania, chociaż jego spokój sprawiał, że mimo wszystko
nie czuła się aż tak źle.
Cholera, to
było skomplikowane – i to o wiele bardziej, aniżeli mogłaby sobie
tego życzyć.
– Hej,
Joce… – Materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy chłopak z wolna
przesunął się w jej stronę. Nie zaprotestowała, gdy jak gdyby nigdy nic
otoczył ją ramieniem, zdecydowanym ruchem przygarniając do siebie. – Jest okej.
Czy…? – zaczął, jednak reszta jego słów najzwyczajniej w świecie jej
uciekła.
Nie była
pewna, co takiego sprawiło, że zdecydowała się poderwać głowę i spojrzeć w stronę
drzwi. Zrobiła to w najzupełniej odruchowy, niekontrolowany sposób, wiedziona
instynktem albo dziwnym przeczuciem, którego nie potrafiła za nic w świecie
sprecyzować.
Przyczyna
sama w sobie zresztą prawie natychmiast zeszła gdzieś na dalszy plan,
wyparta przez widok, który sprawił, że momentalnie zmroziło jej krew w żyłach,
a ona sama ledwo powstrzymała się przed tym, żeby zacząć krzyczeć.
Tuż przed
zamkniętymi drzwiami, chorobliwie blada i przerażona, jak gdyby nigdy nic
stała Victoria.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz