Elena
– Aha… I tak po prostu
przyjaźnisz się z człowiekiem? Nie no, pewnie, powiedzmy, że to rozumiem.
– Miriam zamilkła i zawahała się na moment. – Chyba.
Elena
nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, w duchu modląc się o choć
odrobinę cierpliwości. Wcześniej była zbyt oszołomiona sytuacją, żeby zastanawiać
się nad tym, co oznacza pozostawienie sam na sam z siostrą Rafaela, ale
wszelakie wątpliwości zniknęły z chwilą, w której okazało się, że
demonica najwyraźniej nie zamierza odstępować jej nawet na krok. Omal nie
dostała zawału, kiedy po przebudzeniu (sama nie była pewna, jakim cudem udało
jej się zasnąć, zamiast przez cały ten czas płakać w poduszkę w przypływie
gniewu i bezsilności) tuż za oknem zauważyła swobodnie stojącą na skraju
lasu, bezczelnie machającą do niej Mirę. Nie miała pojęcia, czy tej kobiecie
życie było niemiłe, czy może wręcz przeciwnie – liczyła na okazję do
zorganizowania zamieszania, by się nie nudzić – faktem jednak było to, że
w pośpiechu wypadła z domu, chcąc jak najszybciej zadbać o to,
by nieśmiertelna nie została zauważona przez któregokolwiek z jej
bliskich. Jakby tego było mało, po raz kolejny musiała niejako zbyt zmartwioną
mamę, która z miejsca zauważyła, że jej córka mogłaby być przygnębiona.
Nie była z tego powodu dumna, ale co innego tak naprawdę jej pozostało?
Tak czy
inaczej, Miriam wydawała bawić się doskonale, a następne dni (czy ile
miała potrwać nieobecność Rafaela) zapowiadały się w bardzo… intensywny
sposób. Demonica należała do tych osób, które najwyraźniej nie potrafiły
usiedzieć w miejscu, jeśli nie miały po temu konkretnych powodów, więc nie
było mowy o biernym przesiadywaniu w kapliczce albo jej okolicy.
W gruncie rzeczy Elena nawet nie potrafiła wyobrazić sobie tego, że
mogłaby spędzić choć chwilę w tamtym miejscu. Kapliczka należała do niej
i do Rafaela; to było ich miejsce, a przynajmniej ona nie potrafiła
myśleć o nim w inny sposób, choć naturalnie nie zamierzała przyznawać
się do aż tak wielkiej sentymentalności. Była pewna, że gdyby On tu był i mógł
usłyszeć, co takiego chodziłoby jej po głowie, doczekałaby się tego cholernego,
cynicznego uśmieszku i jakiejś kąśliwą uwagę, za którą najpewniej miałaby
ochotę go zabić. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie w stanie za tym
zatęsknić, ale kiedy o tym myślała, serce momentalnie zaczynało bić jej
szybciej, jakby chcąc wyrwać się z piersi i uciec gdzieś daleko –
najpewniej do Włoch, o ile naturalnie Rafie udało się w tak krótkim
czasie dotrzeć na miejsce.
Była na
siebie zła, choć to i tak nie oddawał w pełni tego, co tak naprawdę
czuła. Szlag ją trafiał, kiedy przypominała sobie ostatnią wymianę zdań,
a zwłaszcza moment, w którym ostatecznie straciła nad sobą kontrolę.
Jasne, mogła ugryźć się w język, ale prawda była taka, że on też nie był
bez winy. Mógł… zrobić dosłownie wszystko, począwszy od tego, żeby przyjąć do
wiadomości to, że mogłaby się o niego troszczyć. Zaczynał pojmować istotę
miłości – twierdził nawet, że ją kocha – a jednak pomimo tego zachowywał
się w ten idiotyczny, doprowadzający ją do szału sposób, bagatelizując
wszelakie obawy i pod wpływem impulsu dosłownie rzucając się z motyką
na słońce? Już nawet nie chodziło o to, że mógłby traktować ją
przedmiotowo, bo to od zawsze leżało w jego naturze; walczyła z tym
przyzwyczajeniem, ale prawda była taka, że zwalczenie go mogło okazać się dość
problematyczne.
Jakkolwiek
by nie było, Rafael zachowywał się jak dupek, ale i tak za nim tęskniła.
Starała się nie zastanawiać nad tym, gdzie i dlaczego zniknął, ale to
wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Nie potrafiła
całkowicie z pamięci wyrzucić myśli o tym, że zamierzał spotkać się
z Isobel, tym samym decydując się na podjęcie jednego z najgłupszych
kroków w historii ludzkości… I w zasadzie nie tylko. Niby jak
i o czym chciał z nią dyskutować, skoro najpewniej uważała go za
zdrajcę – kogoś, kto zignorował jej rozkazy, a może nawet uciekł,
pozostawiając bieg wydarzeń samemu sobie? Elena nie znała wampirzej królowej,
ale słyszała dość, by poważnie zacząć martwić się o wszystko i wszystkich.
Z tego, co wiedziała i czuła, była w stanie z łatwością
wywnioskować, że nieśmiertelna nie należała do osób, które dawały drugą szansę.
Wątpliwe nawet wydawało się to, czy Isobel w ogóle miała w planach
słuchać wyjaśnień, zwłaszcza po tym, jak wysłała do zabicia jej kolejną osobę.
Jeśli brat Liz naprawdę miał jakikolwiek związek z pierwotną, sprawy
naprawdę miały się w co najmniej nieciekawy sposób, a Elena stopniowo
zaczynała dochodzić do wniosku, że teraz mogło być już tylko gorzej.
To chyba
właśnie myślenie o Jasonie, wypadku podczas imprezy i tym, jak łatwo
mogłaby znaleźć się na miejscu Jessiki, ostatecznie sprawiły, że zaczęła
intensywnie myśleć o Elizabeth. Sama nie była pewna, co takiego
ostatecznie podkusiło ją do tego, by – ignorując przy tym jakieś złośliwe uwagi
Miry na temat tego, że nie miała zamiaru tracić czasu na bezsensowne uganianie
się po lesie albo kolejną walkę na florety – spróbować napisać do przyjaciółki.
Początkowo stała, wpatrując się w kilka kresek zasięgu oraz białe pole na
nową wiadomość, sama niepewna tego, jak po tym wszystkim miałaby zacząć
rozmowę. „Cześć”? To wydawało się zbyt proste i naiwne, nie wspominając
o tym, że Liz pewnie i tak miała ją zignorować. To Damien w ostatnim
czasie stanowiło dla jej przyjaciółki większe wsparcie i powiernika,
aniżeli ona sama, jeśli zaś wziąć pod uwag to, jak dziewczyna zachowywała się
w apartamentowcu, oszołomiona nadmiarem informacji i wszystkim tym,
co wiązało się z zaznajomieniem się z kwestią istnienia wampirów albo
istot im podobnych…
Masz chwilę?
Jej palce
na moment zawisły nad przyciskiem „wyślij”, zanim ostatecznie zdecydowała się
uderzyć nań palcem. Wypuściła powietrze ze świstem, kiedy komórka jednoznacznie
dała jej do zrozumienia, że wiadomość została pomyślnie dostarczona do
adresatki, nie dając już najmniejszych szans na to, żeby mogła się wycofać. Nie
miała zielonego pojęcia, co takiego chciała w ten sposób osiągnąć, ale
z drugiej strony… czy cokolwiek z tego, co robiła w ostatnim
czasie, było sensowne?
Tym
większym zaskoczeniem było dla niej to, że Liz odpowiedziała jej zaledwie pół
minuty później – zdawkowo i nie tak entuzjastycznie, jak jeszcze kilka
tygodnie wcześniej, ale to wystarczyło, by Elena niemalże popłakała się z ulgi.
Spotkajmy się tam, gdzie zwykle
Niczego
więcej nie było jej trzeba. Istniało tylko jedno miejsce, które mogło wiązać
się z treścią wiadomości Liz, a konkretnie kawiarnia, w której
nie tak dawno temu zwierzała się przyjaciółce z pewnego intrygującego
faceta, który wydawał się ją obserwować. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy
z tego, kim był Rafael i jak bardzo jej życie zmieni się przez kilka
podjętych pod wpływem impulsu decyzji. Nie miała pojęcia, że ktokolwiek mógłby
chcieć ją zabić, może pomijając kilka zazdrosnych koleżanek ze szkoły, którym
szczególnie zalazła za skórę. Sama perspektywa tego, że mogłaby być zagrożona,
wciąż wydawała jej się absolutnie irracjonalna i tak odległa, jakby
obserwowała życie kogoś innego, niekoniecznie związanego z jej
przeszłością, przyszłością czy teraźniejszością. Teraz wiedziała, że ogląda
świat oczami jakiejś nowej Eleny,
choć do tej pory nie potrafiła sprecyzować, jak bardzo ta inna dziewczyna
różniła się od tej, którą była kiedyś.
No cóż, dawna Elena na pewno nie musiałaby
martwić się o to, czy jej przyjaciółka zechce się z nią zobaczyć,
pomyślała mimochodem. A już na pewno nie miałaby wątpliwości co do
tego, o czym będzie z nią rozmawiać…
To była
prawda, chociaż trudno było jej jednoznacznie stwierdzić, czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie. Kiedyś potrafiła całe godziny rozmawiać z Elizabeth
dosłownie o wszystkich, począwszy na ubraniach, zakupach i tak
małoznaczącej kwestii, jaką stanowił dobrze dobrany makijaż, na obmawianiu
ludzi ze szkoły kończąc. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy doszukiwały się
podobieństwa stylu, który prezentowała Jessica, do tego Eleny albo jak
rozmawiały o kolejnych potencjalnych adoratorach. Byłyśmy cholernie wredne, przeszło jej przez myśl, ale nawet to
wydało jej się właściwe – może i nieprzyjemne, ale jednak nieszkodliwe
i trochę dziecinne, tym bardziej, że żadna z nich nigdy tak naprawdę
nie życzyła komukolwiek źle. Czym innym było irytowanie się czy pobłażliwe
ocenianie Jessiki, a czym zgoła odmiennym branie pod uwagę tego, że
dziewczyna mogłaby zginąć – i to w tak okrutny, niezasłużony sposób.
To była jej wina, chociaż starała się o tym nie myśleć. Jakaś jej cząstka
próbowała protestować, stanowczo negując to, że miałaby powody, by o cokolwiek
się obwiniać, w praktyce jednak to nie było takie proste, jak mogłaby tego
oczekiwać – nie, skoro wiedziała, jaka jest prawda.
Problem
pojawił się dopiero w chwili, w której uprzytomniła sobie, że musi
pozbyć się Miriam, o ile to w ogóle było możliwe. Ostatecznie
zdawkowo mruknęła coś na temat tego, że zamierza spotkać się z przyjaciółką, co ta ostatecznie
skwitowała śmiechem i dość ironiczną uwagą na temat współegzystencji
z ludźmi.
Uroczo.
– Ani słowa
– syknęła. – Chciałaś ją zabić, więc nawet nie próbuj komentować tego, że
mogłabym przyjaźnić się z Liz. W zasadzie…
– Okej,
ustalmy sobie jedną rzecz: nie wnikałam w to, kim jest dziewczyna na którą
poluje Hunter, jasne? – przerwała jej chłodno Mira, nagle tracąc humor. – Poza
tym nie jestem Rafaelem, więc nie muszę znosić twoich humorków. Mam cię nie zabić,
co jeszcze nie oznacza, że nie mogę cię uszkodzić.
– Nie…
Wcale nie brzmisz jak Rafael – zadrwiła, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
Miriam
wywróciła oczami.
– W porządku,
ale ja nie pójdę z tobą do łóżka – zapowiedziała, a Elena prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– On też
nie pójdzie ze mną do łóżka – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Demonica uniosła brwi, co najmniej skonsternowana. – Wszyscy jesteście tacy
święci, czy to tylko Rafa żyje w celibacie? Och, nie – czekaj! Nie chcę
wiedzieć.
– Nie
jestem pewna, czy chcę rozmawiać o tym, co robi… albo raczej czego nie
robi mój brat w łóżku – zaczęła Mira, ostrożnie dobierając słowa – ale
skoro już o tym mowa…
– Jak coś,
nie wiesz tego ode mnie – wymamrotała, co najmniej zażenowana sytuacją.
Rafael mnie zabije…
– Ta, na
pewno. Nie jestem głupia – żachnęła się dziewczyna. – Poza tym nie mam ochoty
obserwować, jak wzdychacie sobie z przyjaciółeczką, ale… No, mam cię
pilnować – przypomniała.
– Hunter
wpadnie do kawiarni i obleje mnie wrzątkiem? – zapytała z powątpiewaniem.
– To miejsce publiczne. Chyba nawet wy nie macie ochoty ujawniać się przed
ludźmi, prawda? – zauważyła przytomnie, ale Miriam nie wydawała się szczególni
przekonana.
– Jasne,
jasne – mruknęła z powątpiewaniem. – Rób co chcesz, tylko nie miej do mnie
pretensji, jak nas potem obie Rafa rozerwie na kawałeczki. Widziałam do czego
jest zdolny, jak się zdenerwuje.
Elena
jęknęła, aż nazbyt świadoma tego, że Mira mówiła najzupełniej poważnie. Kto jak
kto, ale Rafel potrafił się zdenerwować – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Widziała go w wielu sytuacjach, zresztą za każdym razem, jak
tracił nad sobą kontrolę, podświadomie wyczuwała, że powinna uciekać. Czasami
naprawdę się go bała, choć łatwo było jej kontrolować to uczucie, skoro zdawała
sobie sprawę z tego, że demon jej nie skrzywdzi. Być może to było
przejawem naiwności z jej strony, ale wyobrażenie sobie Rafy, który
naprawdę decyduje się podnieść na nią rękę, było ponad jej siły. Z drugiej
strony, możliwe było również to, że nie chciała o tym myśleć, bo z chwilą,
w której on by ją uderzył, skończyłoby się wszystko. Nie chodziło o walki
i wszystkie siniaki, których dorobiła się podczas treningów. Miała na
myśli przemoc, tym bardziej, że dobrze wiedziała, jak wyglądało pierwsze
małżeństwo jej matki – i zdecydowanie nie zamierzała związać się z kimś,
kto choć raz spróbowałby ją skrzywdzić.
Spojrzała
na Miriam, przez dłuższą chwilę wahając się nad tym, by ją o to zapytać –
o to, jak daleko był w stanie posunąć się jej brat – ale w ostatniej
chwili zdołała się powstrzymać. Sama kwestia swobodnej rozmowy z kimś,
kogo nie tak dawno temu była gotowa rozerwać gołymi rękami, wydała jej się
niemniej irracjonalna, co i cała sytuacja. Jakby tego było mało, pomimo
wymienianych złośliwości, naprawdę zaczynała Mirę lubić, a to również nie
było normalne. Rozmawiały, o ile warczenie na siebie nawzajem i złośliwe
przytyki, można było określić tym mianem, ale mimo wszystko… Czym to właściwie
różniło się od tego, jak czasami kłóciła się z Aldero? Z dwojga złego
nie było źle, Miriam zresztą wydawała się bardziej rozbawiona niż poirytowana
tym, że muszą spędzać razem czasem, choć naturalnie żadna z nich nie
zamierzała się do tego przyznać – tak było proście, Elena zresztą mimochodem
pomyślała o tym, że pod tym względem były do siebie podobne: obie uparte,
dumne i irytujące.
Wciąż
o tym myślała, w milczeniu podążając naprzód i starając się jak
najmniej rozglądać po lesie. Wiedziała, że Miriam podąża tuż za nią, ale nie
zwracała na demonicę większej uwagi, próbując zebrać myśli i psychicznie
przygotować się na spotkanie z Elizabeth. O czym tak naprawdę powinna
z nią porozmawiać, żeby nie wyjść na idiotkę? Samo to pytanie sprawiało,
że miała ochotę roześmiać się w histeryczny, pozbawiony wesołości sposób, bo
to wydawało się wręcz nie do pomyślenia. Słodka bogini, to była Liz! Ta sama,
którą traktowała jak siostrę, nawet pomimo tego, że dotychczas nie mogła
powiedzieć jej wszystkiego o sobie i swoich najbliższych. Teraz to
uległo zmianie i chyba powinna czuć z tego powodu ulgę, a jednak
robiło jej się słabo na samą myśl o tym, że naraziła bliską osobę na aż
tak poważne niebezpieczeństwo.
Cholera,
pewne sprawy powinny nie mieć miejsca – albo przynajmniej przybrać inny obrót.
Gdyby tak było, teraz nie stresowałaby się przed spojrzeniem w oczy komuś,
kto był dla niej ważny. Wszystko było nie tak, a ona wciąż miała
wątpliwości co do tego, czy spotkanie w kawiarni mogło cokolwiek zmienić
na lepsze, czy może… wręcz przeciwnie.
Westchnęła
w duchu, po czym obejrzała się przez ramię, nieswojo czując się ze
świadomością tego, że tuż za nią niczym cień podążała Miriam. Skrzywiła się
mimowolni na widok pary rozłożystych, aksamitnie czarnych skrzydeł, które
w taki bolesny sposób przypominały jej o Rafaelu.
– Musicie
przez cały czas się z nimi obnosić? – zapytała, skinieniem głowy wskazując
na interesujący ją obiekt. – To takie…
– Jakie? –
Miriam wywróciła oczami. – Tak, musimy. Jakbyś potrafiła latać, to byś
zrozumiała.
– Jakoś nie
sądzę – rzuciła z powątpiewaniem, ale prawda była taka, że było to
wierutnym kłamstwem.
Okej, miała
dość powodów do tego, żeby czuć niechęć względem dużych wysokości – trudno,
żeby było inaczej, skoro w pamięci wciąż miała to, jak bolesny potrafił
być upadek z tak znaczącej wysokości. Nie zmieniało to jednak faktu, że
nie znała chyba cudowniejszego uczucia od możliwości unoszenia się w ramionach
Rafaela. W takich chwilach niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, jakby
to było, gdyby sama mogła wznieść się w powietrze – tak po prostu, bez
żadnych ograniczeń i pomocy kogokolwiek, nawet jeśli bliskość demona
sprawiała jej dziką przyjemność. W tamtej tym bardziej zatęskniła za Rafą,
więc w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli, w zamian
koncentrując się na tym, co najważniejsze: na Liz i rozmowie, która ją
czekała.
– Wciąż
zastanawiam się, jakim cudem udało ci się jakkolwiek wpłynąć na Rafaela –
wtrąciła w zamyśleniu Mira. – Te uczucia…
– Znasz je?
– zapytała pod wpływem impulsu.
Demonica
prychnęła, spoglądają na Elenę w taki sposób, jakby widziała ją po raz
pierwszy w życiu.
– Jaja
sobie robisz? – Energicznie potrząsnęła głową. – Nic z tych rzeczy, na
wrota piekielne. Nie mam ochoty wzdychać do jakiegoś śmiertelnika.
– Ale
troszczysz się o Rafę, prawda? – nie dawała za wygraną. – Mam wrażenie,
że…
– To tylko twoje wrażenie – przerwała jej chłodno
Mira. – Dajże ty mi spokój, dziewczyno. Jestem po stronie mojego brata, bo tak
mi wygodniej, poza tym jestem lojalna wobec ojca. Nie wiem, co ma do ciebie
sama Ciemność i mnie to nie interesuje, ale to jeszcze nie znaczy, że masz
wyobrażać sobie cholera wie co w tej swojej blond główce – zapowiedziała,
a Elena wzniosła oczy ku górze.
– Serio
jesteście do siebie podobni – oceniła.
Mira
jęknęła, po czym zrobiła taki ruch, jakby miała ochotę jej przyłożyć. W teorii
ten gest powinien był ją zaniepokoić, ale poczuła się przede wszystkim
rozdrażniona, tym bardziej, że jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że
demonica po prostu próbowała ją nastraszyć. Mimo wszystko cofnęła się o krok
w tył, ciężko opierając plecami o pień najbliższego drzewa
i z zaciekawieniem przypatrując stojącej przed nią kobiecie. Z rozłożonymi
skrzydłami i ciemnym, sięgającymi pasa włosami, które mocno kontrastowały
z jej cerą, wyglądała pięknie i groźnie. Jakby tego było mało, jak każda
nieśmiertelna była urodziwa, a natura dodatkowo obdarowała ją szczególnym
rodzajem urody – egzotycznymi rysami twarzy, które dodawały jej nieco surowego,
intrygującego wyglądu. Kto jak kto, ale Mira z pewnością była równie
ładna, co i niebezpieczna, co zresztą zdążyła już udowodnić. Elena była
pewna, że Rafa nie zostawiłby jej z siostrą, gdyby nie miał pewności, że
ta będzie w stanie ja obronić, gdyby zaszła taka potrzeba, ale i tak
poczuła się z tą myślą dziwnie.
Wywróciła
oczami, po czym uniosła obie ręce ku górze w poddańczym geście. Mira nie
zmieniła wyrazu twarzy, wciąż sprawiając wrażenie surowej i podenerwowanej,
ale kąciki jej ust nieznacznie uniosły się ku górze. W przypadku tej
kobiety niczego nie można było być pewnym, ale z drugiej strony… to czy
i ta cecha nie łączyła jej z Rafaelem?
– Hej,
chyba się mnie nie boisz, co? – rzuciła zaczepnym tonem Mira. – Karmicie się
z Rafciem krwią, ogólnie sama słodycz… A ja tylko przed tobą stoję –
dodała z lubieżnym uśmiechem.
–
Chciałabyś – rzuciła z przekąsem. Potrząsnęła głową, po czym zmusiła się
do tego, żeby spojrzeć demonicy prosto w oczy. – Jeśli uważasz, że możesz
mnie przestraszyć, to chyba całkiem już…
Urwała, nie
tyle przez minę Miry, co sam fakt tego, że demonica nagle wyprostowała się
niczym struna, niespokojnie rozglądając się dookoła. Początkowo nawet nie była
pewna, czy cokolwiek jest nie tak, póki sam nie wychwyciła słodkiego,
charakterystycznego dla wampira zapachu, który momentalnie sprawił, że serce
zabiło jej szybciej ze zdenerwowania. Napięła mięśnie, po czym – śladem Miriam
– wyprostowała się, gotowa do ewentualnego ataku albo obrony. Co prawda
mimochodem przeszło jej przez myśl, że zapach wydaje się znajmy i że
prawie natychmiast miała z nim już styczność, ale z drugiej strony…
A potem
zrozumiała, jednak zamiast ulgi, poczuła narastającą z każdą kolejną
sekundą mieszankę paniki i frustracji.
Cholera,
jeszcze tego potrzebowała!
– Co do…? –
zaczęła Mira, a potem zachichotała i spojrzała w jakiś bliżej
nieokreślony punkt pomiędzy drzewami. – Proszę, kogo ja widzę. Już nie taki
kruchy, jak ostatnim razem? – rzuciła pogodnym tonem, zwracając się
bezpośrednio do nowoprzybyłego.
– Jak
widzisz – odpowiedział jej ze spokojem znajomy, męski głos. – A teraz,
Mira, będziesz taka dobra i w końcu odsuniesz się od mojej wnuczki? –
dodał cicho Lawrence, podchodząc na tyle blisko, by obie nieśmiertelne były
w stanie go zobaczyć.
W tamtej
chwili Elena ostatecznie doszła do wniosku, że sprawy jednak mogły mieć się
jeszcze gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz