Jocelyne
Czarne literki na białym tle –
tylko tyle widziała, przynajmniej początkowo. Wpatrywała się w tekst,
niezdolna zmusić się do tego, żeby skoncentrować się na czytanym tekście. Sama
nie była pewna, skąd brał się jakikolwiek opór, to jednak nie miało znaczenia.
Być może już wtedy przeczuwała, że coś będzie nie tak, a jej umysł
podświadomie próbował bronić ją przed tym, co wzbudzało aż tak skrajne emocje.
Niestety, nie mogła czekać w nieskończoność, zresztą wszystko zmieniło się
z chwilą, w której Dallas przewinął stronę niżej, a jej oczom
ukazało się zwykłe, niepozorne zdjęcie.
Gwałtownie
nabrała powietrza do płuc, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej
chwili zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Serce zabiło jej szybciej, a do
tego tak mocno, jakby chciało przebić się przez klatkę piersiową i uciec
gdzieś daleko. Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując się uspokoić i przynajmniej
po części doprowadzić do porządku, to jednak okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać, tym bardziej, że bez najmniejszego
nawet problemu rozpoznała postać, która widniała na zdjęciu. Co prawda na
fotografii mężczyzna nie wyglądał w ten przerażający sposób, który
zapamiętała, niezdolna do tego, żeby tak po prostu wyrzucić z pamięci
obraz trupa, to jednak wydawało się najmniej istotne.
Sam artykuł
był krótki i treściwy, Joce zresztą nie była w stanie zmusić się do
tego, żeby przeczytać więcej niż kilka linijek.
Samobójstwo na Soccer Street
15
czerwca 2010 r. Sam Roberts został znaleziony martwy w swoim domu. Na miejscu
policja nie zabezpieczyła żadnych śladów, świadczących o włamaniu bądź
dokonaniu przestępstwa. Zgodnie ze wstępnymi ustaleniami, mężczyzna najpewniej
popełnił samobójstwo. Na tę chwilę nieznane są powody takiej decyzji.
Tekst
ciągnął się dalej, najpewniej pokrótce przedstawiając postać denata, ale nie
była w stanie zmusić się do zapoznania z dalszym ciągiem artykułu. W pośpiechu
odsunęła się, przykładając drżącą dłoń do ust i próbując zapanować nad
mdłościami. Na moment pociemniało jej przed oczami, przez co musiała
przytrzymać się krawędzi łóżka, żeby przypadkiem się z niego nie zsunąć.
Miała ochotę krzyczeć, ale i na to nie potrafiła się zdobyć, zbyt
oszołomiona, by podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję.
Prawda była
taka, że wiedziała od samego początku: to, że ten mężczyzna był martwy. Nie
była w stanie jednoznacznie stwierdzić, jakim cudem w takim razie
mógł się poruszać, a tym bardziej dlaczego tylko ona mogła go zobaczyć,
ale i nad tym nie zamierzała się rozwodzić. W porządku, w takim
razie widziała ducha – w końcu czemu nie, prawda? Nie w sytuacji, w której
sama była pół-wampirzycą, a na świecie istniało tak wiele nadnaturalnych
istot, ale to i rak do niej nie docierało. To, że kobieta, która
oprowadzała ją i mamę po domu, mogłaby zataić tak istotny fakt, jak to, że
ktoś w budynku popełnił samobójstwo, wydało jej się najmniej istotne,
stanowiąc sprawę drugorzędną. Jakie właściwie znaczenie miało to, czy
pośredniczka kłamał, skoro to w najmniejszym stopniu nie tłumaczyło tego,
co zobaczyła?
Wciąż oszołomiona,
potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie
Dallasa, jednak nie była w stanie zmusić się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy.
Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się unieść głowę, by przekonać się, że
chłopak wpatrywał się w wyświetlacz swojego telefonu, kolejny raz
zawzięcie wpisując coś w wyszukiwarkę. Zauważyła, że krew odpłynęła mu z twarzy,
jakby to, co zobaczył, mogło być w jakimkolwiek stopniu bardziej
przerażające od tego, co już do tej pory działo się wokół niej.
–
Nekromancja – wyszeptał, a ona z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że
musiał czytać inny artykuł – to forma praktyk magicznych, umożliwiająca
przywoływanie i ożywianie zmarłych. Czarujący, to znaczy nekromanta – podjął, a ona
zesztywniała, przed oczami jak na zawołanie widząc swoje akta – jest w stanie
przyzywać duchy, by z nimi rozmawiać, poznać przyszłość albo wymóc na nich
osobiste przysługi. To osoba, która…
– Przestań!
Poderwała
się na równe nogi, równie oszołomiona, co i bliska paniki. Chciała uciec,
jednak nogi miała jak z waty, przez co nie potrafiła zmusić się nawet do
tego, żeby spróbować ruszyć w stronę drzwi. Miała ochotę zachować się w całkowicie
dziecinny sposób, zakrywając uszy dłońmi i liczyć na to, że w ten
sposób odetnie się od… tego wszystkiego. Słuchał i nie wierzyła, czując
się raczej bliższą szaleństwa, aniżeli tego, żeby cokolwiek zrozumieć. W głowie
tłukło jej się tylko i wyłącznie to, że niemożliwym było, żeby choć część
tego, co czytał jej Dallas, było prawdziwe. Słuchała, zaprzeczała i wciąż
miała nadzieję na to, że ktoś nagle się roześmieje, jednak nic podobnego nie
miało miejsca.
Dallas
milczał, ale spojrzenie, którym ją obdarował, nie pozostawało najmniejszych
wątpliwości co do tego, że dla niego sprawa była aż nazbyt oczywista. W tamtej
chwili zapragnęła go uderzyć albo w jakikolwiek inny sposób zaprotestować
przed tym, co jej sugerował, jednak i to okazało się niemożliwe. Czuła się
tak, jakby walczyła z wiatrakami, bezskutecznie próbując osiągnąć coś, co
znajdowało się gdzieś poza jej zasięgiem. Jakby tego było mało, nie potrafiła
zmusić się do tego, żeby tak po prostu się poddać, zwłaszcza pod wpływem emocji
skoncentrowana tylko i wyłącznie na ucieczce – gdziekolwiek, jakkolwiek,
niezależnie od konsekwencji…
Wyczuła
ruch, więc w popłochu cofnęła się o krok, napinając mięśnie i rzucając
Dallasowi ostrzegawcze, niechętne spojrzenie. Stój tam, gdzie stoisz, pomyślała, chociaż on naturalnie nie miał
być w stanie usłyszeć tego, co chodziło jej po głowie. Chciał kazać mu iść
w cholerę, ale i do tego nie potrafiła się zmusić, zdolna co najwyżej
bezwiednie potrząsać głową, w nadziei na to, że w ten sposób uda jej
się odciąć od tego, co tak bardzo ją przerażało. Potrzebowała czasu i okazji
do tego, żeby wszystko przemyśleć, najlepiej w samotności, choć
jednocześnie nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby tak po prostu trwać w ciszy.
Jeśli faktycznie widziała… różne rzeczy, to mogłoby być najgorszym, co
przyszłoby jej zrobić. Niemalże wyobrażała sobie, jak w mroku czają się te
istoty – martwe, nieprawdziwe, czekające na to, żeby móc z nią porozmawiać
albo wykorzystać… Myślała o tym i czuła się coraz bardziej
oszołomiona, świadoma przejmującego chłodu, który w ułamku sekundy
sprawił, że włoski na ramionach i karku stanęła jej dęba.
Nie chciała
tutaj być. Nie chciała, ale…
– Jocelyne…
Zesztywniała,
dopiero po kilku sekundach uprzytomniając sobie, że to nie Dallas wypowiedział
jej imię. Kiedy poderwała głowę, spoglądając w stronę wejścia, zobaczyła
Rosę, która zawisła w przejściu – jak zwykle śmiertelnie blada, piękna i w
ten wyjątkowy, subtelny sposób wyjątkowa. Już wcześniej czuła, że w dziewczynie
jest coś nietypowego, czego w żaden sposób nie potrafiła określić. Dopiero
teraz zrozumiała, choć wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej, wciąż rozdarta
pomiędzy pragnieniem ucieczki a próbą zrozumienia wszystkiego, co działo
się wokół niej, a czego przez tyle czasu oczekiwała – i to nie tylko
od siebie, ale przede wszystkim samego ośrodka. Liczyła na to, że Projekt Beta przyniesie właściwe
odpowiedzi, jednak do tej pory miała mętlik w głowie, na każdym kroku
znajdując więcej nowych pytań, aniżeli jakichkolwiek praktycznych wyjaśnień.
Nie musiała
sprawdzać, żeby wiedzieć, że Dallas niczego nie zauważył. Początkowo zawahała
się, sama niepewna tego, jak powinna zareagować i co mu powiedzieć. Jak
odebrałby jej postępowanie, gdyby tak po prostu oznajmiła, że skoro już
rozprawiali o nekromancji, to właśnie widziała najpewniej martwą dziewczynę,
która już dwukrotnie wcześniej udzielała jej rad? Wciąż oszołomiona, bezradnie
spojrzała na nowoprzybyłą, choć podejrzewała, że ta już od dłuższego czasu
musiała przysłuchiwać się ich rozmowie. Szukała… czegokolwiek, co pozwoliłoby
jej podjąć sensowną decyzję, przynajmniej podpowiadając w kwestii tego,
jak bardzo mogła zaufać Dallasowi. Z drugiej strony, jakie to właściwie
miało znaczenie, skoro przez cały ten czas to właśnie chłopakowi udało się
zrobić dla niej więcej niż komukolwiek innemu, śmiertelnik zresztą wydawał się
być jedyną osobą, która tak naprawdę była gotowa udzielić jej wsparcia.
Wszystko
było nie tak i to wydawał się najbardziej przerażające. Bała się zrobić
cokolwiek, gubiła się we własnych myślach i emocjach, przez co już niczego
nie była tak naprawdę pewna. Błądziła, czując się trochę jak dziecko we mgle,
niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Była w stanie co
najwyżej czekać, po cichu licząc na cud albo jakiekolwiek sensowne
wytłumaczenie tego, co do tej pory wydawało jej się wyłącznie czystą abstrakcją
– jakimś wyjątkowo nieśmiesznym żartem, którego w żaden sposób nie
potrafiła zrozumieć.
– Zrób to,
co uważasz za słuszne. Nie on jest tutaj zagrożeniem – powiedziała cicho Rosa,
kiwając głową w stronę Dallasa. – On bywa po prostu niegrzeczny.
Pomimo
napięcia i tego, że dopiero co była bliska histerii, jakimś cudem Jocelyne
udało się parsknąć nieco wymuszonym śmiechem. Jej towarzysz natychmiast rzucił
jej wymowne spojrzenie, być może wahając się nad tym, czy z jej psychiką
wszystko było w choć najmniejszym stopniu takie, jak powinno.
– Hm… Nie
jesteśmy sami – wyszeptała, dochodząc do wniosku, że jest jej wszystko jedno. –
O ile jednak nie zwariowałam.
– O czym
ty…? – zaczął, po czym w pośpiechu podążył za jej spojrzeniem. Chociaż
jego wzrok spoczął bezpośrednio na zawieszonej w powietrzu Rosie, już na
pierwszy rzut oka widać było, że nawet dziewczyny nie zauważył. – Och! –
wyrwało mu się. Szmaragdowe oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście
zrozumienia. – No tak…
– Dallas,
tu jest Rosa. Rosa – Dallas – wyrzuciła z siebie na wydechu, po czym jakby
od niechcenia wzruszyła ramionami. – Już wcześniej ją widziałam, ale nie
pomyślałabym, że… Rosa jest miła – powiedziała w końcu.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, cichy i wyprany z jakichkolwiek emocji. Działa
trochę jak automat, niejako recytując kolejne formułki i nie będąc w stanie
nawet należycie skupić się na odczuwanych emocjach. Nie przypominała sobie, kiedy
ostatnim razem doświadczyła aż takiej obojętności, o ile coś podobnego
kiedykolwiek miało miejsce. Działała jak automat, będąc, mówiąc i podejmując
decyzje, ale dla odmiany nie potrafiąc zinterpretować nawet tego, jaki
aktualnie miała nastrój. Nie próbowała nawet analizować tego, czy dobrze
robiła, bez chwili wahania przyjmując to, że mogłaby mieć przed sobą ducha, a tym
bardziej wspominając o Rosie chłopakowi, których wszystkich niezbędnych
informacji szukał w Internecie.
O tak, to
zdecydowanie było ponad jej siły. Przez to nawet obojętność wydawała się lepszą
alternatywą, pozwalając jej choć na moment odciąć się od tego całego
zamieszania. Potrzebowała tego, chociaż…
– Yyy…
Cześć? – Dallas zawahał się, po czym niepewnie machnął ręką w stronę
miejsca, gdzie zgodnie z jej zapewnieniami znajdowała się Rosa. Sama
zainteresowana przypatrywała się śmiertelnikowi z zaciekawieniem, dla
lepszego efektu lekko przekrzywiając głowę, jakby spojrzenie na chłopaka pod
innym kątem mogło pozwolić jej na wyciągnięcie jakichś bardziej sensownych
wniosków. – Nieważne. Joce, dobrze się czujesz? Jak coś to mogę… odprowadzić
cię do pokoju? – zasugerował, ostrożnie dobierając słowa.
– Tam chyba
akurat sama trafię – rzuciła z powątpiewaniem, jakby od niechcenia
wzruszając ramionami. – Jestem… zmęczona.
Naprawdę
była, zresztą sądziła, że miała do tego pełne prawo. Pragnęła zwinąć się na
łóżku w kłębek i spędzić tak przynajmniej kilka następnych godzin,
naiwnie licząc przy tym na to, że uda jej się jakimś cudem znaleźć rozwiązanie
jakichkolwiek problemów – że pojawi się samo, a ona po przebudzeniu po
prostu będzie wiedziała, co takiego powinna zrobić. Wpatrywała się w przestrzeń,
czekając i przez moment sama zachowując się niewiele bardziej świadomie od
Dallasa, w miarę jak spoglądała na niego i Rosę tak, jakby byli
przeźroczyści. Swoją drogą, może i tak było – tak naprawdę nie miała już
pewności tego, kto tak naprawdę istniał i był żywy, a kto…
Jakie to właściwie
miało znaczenie? Dla jej przyjemności, ośrodek równie dobrze mógłby być
zamieszkany przez dobre wróżki albo kosmitów. Z dwojga złego duchy wcale
nie wydawały się taką złą perspektywą, choć po części tłumacząc wszystko to, czego
doświadczała przez całe tygodnie. Mimowolne pomyślała o tym, że chyba
powinna była czuć ulgę z powodu tego, że nareszcie poznała prawdę, jednak
nic podobnego nie miało miejsca. W gruncie rzeczy nie potrafiła nawet
stwierdzić, czy bycie tą całą nekromantką stanowiło choć odrobinę lepszą
perspektywę niż to, że jednak mogłaby być nienormalna.
Cóż, chyba z dwojga
złego wolała szaleństwo – bo z niego przy odrobinie szczęścia może miałaby
okazję wyjść.
Nerwowo
potarła ramiona, wciąż ogarnięta przejmującym chłodem. Podejrzewała, że
poniekąd Rosa miała związek z tym, że temperatura w pokoju gwałtownie
spadła, jednak to nie poczucie zimna z zewnątrz dawało jej się we znaki.
To uczucie miało swoje źródło gdzieś jej wnętrzu, przez co nawet gdyby otuliła
się kołdrą z łóżka Dallasa, pewnie i tak nie poczułaby się nawet
odrobinę lepiej.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej chciała wrócić do
domu. To było dziecinne, zresztą jak i przejmujące pragnienie, żeby
znaleźć się w ramionach któregokolwiek rodziców, a już zwłaszcza
mamy, ale nie dbała o to. Potrzebowała pocieszenia i kogokolwiek, kto
udowodniłby jej, że wszystko było w porządku, ale…
– Muszę stąd
wyjść – zadecydowała i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, chwiejnym
krokiem ruszając w stronę wyjścia.
Dallas nie
poszedł za nią, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Może i nie miała
szczególnie bogatego doświadczenia z mężczyznami, jednak zdążyła zauważyć,
że kiedy w grę wchodziły emocje, znamienita większość po prostu się
ewakuowała. Co więcej, zdawała sobie sprawę z tego, że Dallas w najmniejszym
nawet stopniu nie był z nią związany, a już na pewno nie musiał czuć,
że jest jej cokolwiek winny. Chyba to ona powinna była podziękować mu za to, że
w mniej lub bardziej świadomy sposób doprowadził do tego, że w końcu
zrozumiała, znajdując rozwiązanie czegoś, co przez tak długi okres czasu nie
dawało jej spokoju. Potrzebowała tego, zresztą jak i świadomości tego, że
nie była sama, nawet jeśli teraz tak czy inaczej robiła jedną z najgorszych
rzeczy, jakie mogły przyjść jej do głowy: uciekała.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem udało jej się pokonać drogę do pokoju, nie ryzykując przy
tym upadku, ale nie dbała o to. Niemalże z ulgą zatrzasnęła za sobą
drzwi, po czym ciężko oparła się o nie plecami, przez kilkanaście
następnych sekund skupiając się przede wszystkim na chwytaniu kolejnych,
spazmatycznych oddechów. Zaczęła drżeć, a łzy jak na zawołanie napłynęły
jej do oczu, pomimo tego, że za wszelką cenę próbowała je powstrzymać.
Uświadomiła sobie, że coraz bardziej się trzęsie, więc spróbowała nad tym
zapanować, tym bardziej, że wciąż miała coś do zrobienia. Chciała wstać,
przetrząsnąć walizkę, znaleźć swoją komórkę, a potem…
– Nie
powinnaś była tak uciekać – stwierdziła cicho Rosa, a serce Jocelyne omal
nie wyrwał się z piersi w odpowiedz na spokojny ton dziewczyny.
Rosa
musiała przenieść się za nią, w przeciwieństwie do Dallasa najwyraźniej
nie zamierzając tak po prostu sobie odpuścić. Kiedy Jocelyne na nią spojrzała,
przekonała się, że zjawa jak gdyby nigdy nic siedziała na materacu łóżka, jakby
od niechcenia wymachując nogami w powietrzu. Gdyby nie to, jak blada była i że
nikt inny nie był w stanie jej zobaczyć, można byłoby uznać ją za
zwyczajną dziewczynę – bardzo piękną, ale jednak żywą i na swój sposób
roztrzepaną. Rude włosy opadały jej aż do pasa, lśniące i poskręcane,
dokładnie tak, jak Joce zdążyła zapamiętać. Zjawa zamilkła, ale to nie
przeszkadzało w próbie skoncentrowania na niej wzroku, wręcz sprawiając,
że Jocelyne wpatrywała się w nią z jeszcze większym napięciem.
– Nie
możesz po prostu dać mi spokoju? Ja tylko… – Urwała, po czym wzruszyła
ramionami. Wypowiadanie kolejnych słów przychodziło jej z coraz większym
trudem, więc na moment zamilkła, żeby móc przełknąć i oczyścić gardło. –
Wiedziałaś od chwili pierwszego spotkania?
– O tym,
że nie żyję? Tak – przyznała Rosa. – O tobie również, tylko nie mogłam ci
powiedzieć. Sama musiałaś zrozumieć – dodała takim tonem, że przez moment Joce
naprawdę była skłonna uwierzyć w to, że dziewczynie było z tego
powodu przykro.
– Dlaczego?
– wypaliła, nawet nie próbując zastanawiać się nad sensem i odpowiednim
doborem słow.
Rosa wydała
z siebie przeciągłe westchnienie, jakby właśnie spełniał się jeden z najgorszych,
wyobrażanych sobie przez nią scenariuszy. No cóż, zdecydowanie nie zamierzała
przepraszać za to, że mogłaby mieć jakiekolwiek wątpliwości.
– Ponieważ
przebywanie tutaj wymaga ode mnie przestrzegania zasad. To jedna z nich:
nie powinnam interweniować w to, co się dzieje. – Przez twarz Rosy
przemknął cień. – I tak dość mocno ją nadwyrężyłam, ale nie mogłam
pozwolić na to, żebyś się męczyła… Poza tym musiałaś znaleźć się tutaj – dodała,
a Jocelyne spojrzała na nią z powątpiewaniem.
–
Powiedziałaś mi o tym miejscu, a potem po prostu mnie zostawiłaś…
Myślałam, że tracę zmysły – oznajmiła z wyrzutem.
Wciąż czuła
pieczenie pod powiekami, jednak tym razem zapanowanie nad płaczem przyszło jej
zaskakująco wręcz łatwo. Dla pewności otarła oczy wierzchem dłoni, chcąc
upewnić się, że nie działo się nic, co mogłoby pogrążyć ją przed Rosą, chociaż sama
nie była pewna, dlaczego to takie ważne. Z drugiej strony, ta dziewczyna –
duch jakby nie patrzeć – miał w sobie coś, co sprawiało, że Joce po prostu
jej ufała. W efekcie czuła irytację, ale nie przerażenie czy chociażby
nawet cień lęku, nieporównywalnego do strachu, który wzbudzał w niej
tamten mężczyzna. Po Rosie nie dał się jednoznacznie stwierdzić, jak i dlaczego
umarła, sama Joce zresztą nie potrafiła zmusić się do tego, żeby tak po prostu
zapytać, dla czystego sumienia woląc udawać, że to tylko i wyłącznie
dbałość o prywatność. Być może coś w tym było, ale ostateczny powód
był tylko jeden: prawda mogłaby się okazać zbyt przerażająca.
–
Przepraszam – powiedziała cicho Rosa, tym samym skutecznie wprawiając Jocelyne w konsternację.
– Ale teraz nie mamy na to czasu. Wiem, że jesteś oszołomiona, ale… Och, Joce,
tutaj dzieje się coś bardzo złego, a ja nie potrafię biernie obserwować.
Wiem, że nie powinnam była nawet z tobą rozmawiać, ale… Och, po prostu nie
mogłam się powstrzymać. – Na jej ustach z wolna pojawił się blady uśmiech.
– Po prostu zaufaj mi, że wszystko będzie w porządku. Uważaj komu ufasz,
chociaż w przypadku Dallasa… Obserwuję go i on wydaje się być
właściwą osobą, nawet jeśli czasami zachowuje się jak dzieciak – przyznała,
zakładając ramiona na piersiach.
Joce
spojrzała na dziewczynę w oszołomieniu, sama niepewna tego, jak powinna
zareagować – śmiać się, czy może jednak pozwolić sobie na to, żeby zacząć
płakać.
– Dlaczego
miałabym ci ufać, skoro sama nic konkretnego mi nie powiedziałaś? – zaryzykowała,
chociaż prawda była taka, że Rosa już w pierwszej chwili zdołała okręcić
ją sobie wokół palca – ot tak, w przypływie chwili.
– Nie
musisz, ale byłoby miło… Nie chcę niczego, co byłoby dla ciebie złe, kochanie –
oznajmiła, po czym spojrzała na Jocelyne dużymi, lśniącymi oczami. – Po prostu
nie we wszystkim mogę ci pomóc. Ja tylko obserwuję – powtórzyła z naciskiem.
Jocelyne
jęknęła, po czym oparła głowę o drzwi, próbując się uspokoić. Czasami u Michaela
słyszała podobną mowę – o byciu obserwatorem i braku możliwości na
interwencje. Tyle przynajmniej zdążyła się dowiedzieć przez okres, który
spędziła w Mieście Nocy, ale…
Rosa
zmaterializowała się u jej boku bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Zaraz po
tym po prostu wyciągnęła ramiona, jakby chciała ją objąć, chociaż to
zdecydowanie nie było możliwe.
Chociaż
fałszywy, w jakiś pokrętny sposób sama próba uścisku okazała się lepsza
niż jakiekolwiek pocieszające słowa.
Z dedykacją dla Gabi z okazji urodzin. Najlepszego, moja złota rybko <33
OdpowiedzUsuńNessa.