16 czerwca 2016

Dwieście dwadzieścia siedem

Elena
Rafael obserwował ją z uwagą, milczący i spięty, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wpatrywała się w jego twarz, bezskutecznie próbując ocenić to, jakie targały nim emocje. Milczenie przeciągało się, a Elena wciąż miała mętlik w głowie, skoncentrowana przede wszystkim na możliwości tego, że gdyby tylko zechciała, mogłaby spróbować dostać to, czego tak bardzo potrzebowała.
Mimowolnie skrzywiła się, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Jej spojrzenie spoczęło na martwym truchle, które leżało tuż u jej stóp. Nerwowo splotła ze sobą dłonie, pocierając je energicznie i dla pewności przypatrując się swojemu ubraniu, żeby upewnić się, że nie pokrywała go krew. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, a ona sama poczuła się dziwnie z tym, że demon mógłby widzieć ją w takiej sytuacji. Nie potrafiła opisać tego, jak się czuła, ale i tak zaczynała odbierać za coraz bardziej niezręczną samą możliwość tego, że mogłaby stać przed nim roztrzęsiona, głodna i… spragniona jego krwi.
Tak, chyba przez cały czas o to chodziło – o to, że mogłaby mieć możliwość tego, żeby choć skosztować słodkiej osoki, która krążyła w jego żyłach.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, czego tak naprawdę chciała. Miała ochotę uciec, ale jednocześnie nie była w stanie zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca choć o milimetr. Była jak sparaliżowana, zdolna tylko i wyłącznie do bezmyślnego wodzenia wzrokiem na prawo i lewo. Nie rozumiała siebie, a tym bardziej własnego ciała, które wydawało się aż wyrywać do tego, żeby zrobić coś, czego zdecydowanie nie chciała. Co prawda nie wyobrażała sobie tego, że Rafael mógłby pozwolić na to, żeby tak po prostu go zaatakowała, a tym bardziej rzuciła mu się do gardła, ale…
– Chodź tutaj – usłyszała i z wrażenia omal się nie przewróciła, tym bardziej, że zdecydowanie nie spodziewała się tego jego władczego tonu.
– Ja nie…
Rafael pokręcił głową.
– Po prostu mi zaufaj, lilan – powiedział o wiele łagodniej.
W tamtym momencie nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie tak po prostu mu odmówić. Wciąż oszołomiona i dziwnie podekscytowana, ostrożnie przestąpiła naprzód, początkowo niespokojna, aż do momentu, w którym kontroli nad jej ciałem po raz kolejny nie przejął instynkt. W ułamku sekundy przemknęła tych kilka dzielących ich metrów, niemalże wpadając mu w ramiona, choć nadal irracjonalnym wydawało jej się to, że mógłby na to pozwolić.
Początkowo chciała przesunąć się bliżej, jednak sposób, w jaki zdecydował się chwycić ją demon, uniemożliwiał jakikolwiek bardziej zdecydowany ruch. Nie zaprotestowała, kiedy dłoń Rafaela wylądowała na jej policzku, a on sam zmusił ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Wciąż się jej przypatrując, nieśmiertelny z wolna nachylił się w jej stronę, żeby jak gdyby nigdy nic musnąć wargami jej usta, co skutecznie przyprawiło ją o palpitacje serca. Zawahała się, wciąż rozdarta pomiędzy głodem, a tym innym rodzajem pragnienia, które sprawiało, że niezmiennie kręciło jej się w głowie.
– Hm… Czego tak naprawdę chcesz, co Eleno? – zapytał nieoczekiwanie, skutecznie wytrącając ją z równowagi. – Wyraźnie czuję twoje emocje, ale chciałbym to usłyszeć – oznajmił, a ona niemalże prychnęła.
Żartował sobie? Nie miała pojęcia, ile był w stanie wyczuć i w jaki sposób to interpretował, ale i tak nie spodobała jej się jego sugestia. Już i tak miała wrażenie, że głód potęgował inne odczuwane przez nią emocje, czyniąc je niemalże niemożliwymi do zignorowania, choć wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby jednak była w stanie to zrobić. W głowie miała mętlik, całkowicie niezdolna do zapanowania nad tym, co myślała i czuła, a tym bardziej udzielenia mu jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Chciała zrobić… cokolwiek, ale nie była nawet pewna, jak powinna się zachować i czy Rafael faktyczni sugerował jej to, czego mogłaby się spodziewać.
Raz jeszcze przyjrzała się demonowi, sama niepewna tego, jak właściwie ocenić jego nastrój. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że był równie zafascynowany, co i zaniepokojony, choć w jego przypadku mogła się spodziewać dosłownie wszystkiego. Wpatrywał się w nią, wyraźnie na coś czekając, choć i względem tego mogła mieć wątpliwości. Czuła ciepło jego ciała, zwłaszcza dłoni, które raz po raz przesuwały się wzdłuż jej ciała, to jednak dodatkowo ją drażniło, wręcz doprowadzając do szaleństwa. Zaczęła drżeć, nie tyle z zimna czy od nadmiaru emocji, ale przez przybierający coraz bardziej na sile głód oraz niemożność zaspokojenia nawet części potrzeb, które tak nagle zaczęło komunikować jej ciało.
Rafael jeszcze dłuższą chwilę milczał, po czym z wolna skinął głową, jakby to, jak się zachowywała, jedynie potwierdzało jego przypuszczenia – jakiekolwiek by one nie były. Zawahała się, przez dłuższą chwilę mając ochotę na niego warknąć albo zażądać wyjaśnień, jednak i na to nie potrafiła się zdobyć. W zamian z gardła wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk, który najwyraźniej przypadł demonowi do gustu, bo ten uśmiechnął się w zdawkowy, nieco zaczepny sposób.
– Och, Eleno…
Nie dodał niczego więcej, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwytając ją w pasie i podrywając ku górze. Zanim zdążyła zorientować się, co takiego miało miejsce, Rafa posadził ją sobie na biodrach, w następnej sekundzie bezceremonialne przyciskając do pnia najbliższego drzewa. Aż zabrakło jej tchu, kiedy uderzyła plecami w pień drzewa, kiedy zaś nieśmiertelny nachylił się w jej stronę, ledwo była w stanie zaczerpnąć powietrza.
Tym razem już nie panowała nad sobą, kiedy Rafael przesunął się w taki sposób, że uzyskała bezpośredni dostęp do jego gardła. Początkowo nawet nie zorientowała się, że najzupełniej naturalnym, zdecydowanym ruchem, godny niejednego drapieżcy, wgryzła się w pulsującą tętnicę na szyi. Smak krwi dosłownie ją oszołomił, sprawiając, że przez kilka następnych sekund mogła co najwyżej pić, całkowicie wytrącona z równowagi słodyczą, która wypełniała jej usta. Była prawie jak w transie, skupiona na łapczywym spijaniu osoki i świadoma tylko i wyłącznie tego, jak wiele byłaby skłonna zrobić, byleby nikt inny nie uzyskał możliwości picia właśnie tej krwi.
Nie, skoro należała do niej i…
Och, to było niesamowite, przynajmniej z jej perspektywy. Piła i czuła się trochę tak, jakby latała, napawając się wyjątkowym smakiem oraz ciepłem, które błyskawicznie rozeszło się po całym jej ciele. Z gardła wyrwał jej się kolejny zdławiony jęk, a Elena poczuła, że chce być jeszcze bliżej, by móc zachwycać się każdą kolejną sekundą wzajemnej bliskości. Piła krew i cieszyła się z tego jak dziecko, nie myśląc o niczym ani o nikim, może pomijając samą możliwość posiłku. Chciała więcej, gotowa poświęcić dosłownie wszystko, byleby nie musieć przerywać, niezależnie od tego, czego mógłby oczekiwać jej towarzysz.
Wcześniej nie była pewna, czego chce, ale teraz już nie miała najmniejszych nawet wątpliwości. Krew demona była po prostu nieporównywalna; Elena czuła to całą sobą, aż nazbyt świadoma różnicy, którą bez trudu dało się dostrzec pomiędzy zwierzęcą czy nawet ludzką krwią, a tą, która krążyła w żyłach Rafaela. Nie przypominała sobie, czy za pierwszym razem również odczuwała aż tak silną euforię, być może dlatego, że na wpół przytomna i mocno osłabiona wpływem srebra, wtedy nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej. Tym razem było inaczej, a Elena mogła całą sobą napawać się wszystkim, co płynęło z tak niezwykłego doświadczenia. Miała wrażenie, że wszystko ulegało zmianie w zaledwie ułamku sekundy, a ona stopniowo odzyskuje silę i jasność umysłu, dostarczając ciału tego, czego tak bardzo potrzebowała.
W tamtej chwili pomyślała również, że tylko ta krew mogła dać jej wszystko to, czego potrzebowała – żadna inna, jak to było do tej pory. Mogła zadowolić się gorszą osoką, ale… to nie było to samo, a przynajmniej Elena nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Odsunęła się niechętne, wciąż nie do końca świadoma tego, co i dlaczego robiła. Spojrzała na Rafaela , po czym – nie odrywając od niego wzroku – spróbowała przesunąć językiem po śladzie ugryzienia, by móc zatamować krwawienie. W jakimś stopniu chciała w ten sposób przedłużyć cudowną możliwość picia, choć nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła się zapędzić. Nie chodziło już nawet o to, że mogłaby jakkolwiek demona skrzywdzić, bo ten zdecydowanie by jej na to nie pozwolił. W grę wchodziły jej własne pragnienia i obawy, a sama możliwość zrobienia czegokolwiek niewłaściwego komuś, kogo kochała, wzbudzała w niej niepokój.
Wciąż oszołomiona, dysząc przy tym tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, ostrożnie uniosła głowę, żeby móc spojrzeć Rafaelowi w twarz. Wydawał się poważny i zamyślony, co jednak nie powstrzymało go przed delikatnym muśnięciem wargami jej ust. Odwzajemniła pocałunek, wciąż czując słodki smak krwi i mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie miała jej na twarzy.
– Lepiej ci, lilan? – zapytał jakby od niechcenia, ale i tak odniosła wrażenie, że za tym niepozornym pytaniem kryło się jakieś drugie dno. Co prawda wciąż nie była w stanie zebrać myśl, a tym bardziej móc jednoznacznie to określić, ale…
– Hm… Sądzę, że tak – przyznała zgodnie z prawdą, nie kryjąc konsternacji. – Ja nie…
Coś w spojrzeniu demona skutecznie ją uciszyło, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy źle. Mimowolnie skrzywiła się, ostatecznie jednak nie skomentowała takiego stanu rzeczy nawet słowem, pozwalając demonowi podjąć decyzję.
– Tego właśnie się obawiałem… Musimy porozmawiać – przyznał, a ona z miejsca spięła się, czując narastającą z każdą kolejną sekundą panikę.
A to niby co miało znaczyć?
Elizabeth
Już w chwili, w której znalazła się w lesie, ogarnęły ją wątpliwości. Nerwowo rozglądała się dookoła, sama niepewna tego, co takiego podkusiło ją do tego, żeby tak po prostu zdecydować się na bieganie. Czuła, że postępuje głupio, a przynajmniej taki wniosek mógłby płynąć tego, że jak gdyby nigdy nic uganiała się bez celu po gęstwinie, kiedy jej własny brat mógł na nią polować, ale z drugiej strony… to chyba naprawdę zaczynało jej być wszystko jedno. Potrzebowała ukojenia i jakiegokolwiek dowodu na to, że cokolwiek zdążyło wrócić do normy, nawet jeśli w ten sposób była w stanie co najwyżej oszukiwać samą siebie.
Właściwie sama nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Na stałe przeniosła się do mieszkania babci, woląc trzymać się z daleka od rodziców, zbyt zła i zraniona, by być w stanie znosić ich towarzystwo. Rozmawiała z Niną, stopniowo usiłując się tego, co powinna być w stanie zrozumieć już jako dziecko, a co przecież stanowiło jej dziedzictwo – ten rodzaj rodzinnej tradycji, która powinna być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Cóż, niektórzy uczyli swoje dzieci tego, jak należy dekorować stół z okazji świąt, a jeszcze inni starali się zabezpieczyć pociechy przed ewentualnym niebezpieczeństwem, wiążącym się z istnieniem wampirów i tym, że… niejako zgonie z rodzinnymi praktykami powinna była móc się przed nimi bronić.
Jej ta możliwość została odebrana.
Jakby tego było mało, przez całe lata żyła w kłamstwie, co również niosło ze sobą potężną dawkę bólu, który z coraz większym trudem znosiła.
Przynajmniej początkowo to wszystko wydawało się zdecydowanie zbyt zawiłe i trudne, jednak do tej pory jakoś dawała sobie z tym radę. Teraz było łatwiej, przynajmniej teoretycznie, choć czasami i tak budziła się z przekonaniem, że śniła jakiś idiotyczny koszmar, który nareszcie dobiegł końca. Czas płynął w nieubłagany sposób, a Liz starała się odzyskać kontrolę, w mniej lub bardziej skuteczny sposób próbując zaakceptować reguły, którymi od teraz miało rządzić się jej życie. Babcia w pewnym stopniu jej to ułatwiała, mimo wszystko starając się być delikatną i cierpliwie czekając, aż to Elizabeth podejmie jakikolwiek temat albo zada kolejne pytanie, to jednak nadal jawiło się jako wariactwo. Potrzebowała czasu, ale jeśli dobrze się nad tym zastanowić, prawda była taka, że wcale go nie miała.
Był jeszcze Damien, ten zresztą niezmiennie wprawiał ją w konsternację. Pojawiał się za każdym razem, kiedy tego potrzebowała, nawet jeśli nie zawsze była tego świadoma. Chronił ją, pocieszał i po prostu był, obojętny na początkowo niechętny, a teraz przede wszystkim obojętny stosunek muszącej wpuszczać go do mieszkania Niny. Nawet jeśli ta dwójka nie miała szans na to, żeby w pełni się porozumieć, najważniejsze wciąż pozostawało to, że mieli wspólny cel: a więc to, żeby nie pozwolić jej się załamać i za wszelka cenę móc zapewnić bezpieczeństwo. Nadal nie miała pojęcia, co powinna o tym wszystkim myśleć, ale sama obecność kogoś, na kogo mogła liczyć, poprawiała jej nastrój, niejako motywując do dalszego działania.
Elizabeth z kolei nigdy nie należała do osób, które łatwo się poddawały. Już kiedy pierwszy szok minął, dziewczyna poczuła, że musi wziąć się w garść i walczyć, tym bardziej, że tylko i wyłącznie od właściwie podjętych decyzji zależało to, czy w ogóle miała mieć szansę na przeżycie. Była człowiekiem, to jednak nagle zaczęło znaczyć dla niej więcej, aniżeli cokolwiek innego. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby z jakiegokolwiek powodu miała utracić tę cząstkę siebie, jednak teraz ta kwestia wydawała się aż nadto oczywista: nie chciała nieśmiertelności, wiecznego życia, nadludzkiej szybkości, sprawności i…
Nie. Chciała być sobą – i to za wszelką cenę.
Problem polegał na tym, że Jason mógł zechcieć jej to odebrać. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek i z jakiegokolwiek powodu będzie musiała obawiać się o swoje życie, jednak starała się o tym nie myśleć. W zamian zaczęła koncentrować się na możliwościach obrony, stopniowo zaczynając rozumieć, dlaczego rodzice mimo wszystko nakłaniali ją do tego, żeby prócz nauki, poświęcała się sportowi. Pamiętała liczne kursy sztuk walki, na które była posyłana jako dziecko, a które zdecydowanie nie przypadały jej do gustu. Mimo wszystko nauczyła się dość, by w razie potrzeby być w stanie powalić nawet większego od siebie przeciwnika albo szybko uciekać, zdolna przebiec nawet ładnych kilka kilometrów, ale… Cóż, to zdecydowanie nie miało wystarczyć, kiedy za przeciwnika miałaby wampira.
O Boże, to nawet brzmiało nieprawdopodobnie: wampir.
Przyśpieszyła, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. W porządku, może i Jason mógł na nią polować, mogąc być dosłownie gdziekolwiek, to jednak jeszcze nie znaczyło, że czatował gdzieś pomiędzy drzewami, licząc na to, że akurat będzie przebiegała gdzieś w okolicy. Nikt nie powiedział tego wprost, ale prawda była taka, że gdyby tylko chciał ją dorwać, najpewniej zrobiłby to już dawno, nie czekając na czyjekolwiek przyzwolenie. Jakie znaczenie dla kogoś takiego miałby zamek przy drzwiach albo uzbrojona w kuszę Nina, skoro pozostawał nieśmiertelny. Był inny niż Damien, silny i niemalże niezniszczalny, Liz zresztą zdążyła się przekonać, że gdyby Jason chciał, mógłby zrobić dosłownie wszystko. Polowała na nią prawdziwa maszyna do zabijania, co może i byłoby pocieszające, gdyby Jason miał w planach ją zabić, ale – jak na ironię – zamiary nieśmiertelnego wydawały jej się o wiele bardziej przerażające.
Tak czy inaczej, ucieczka wydawała się bez sensu, przynajmniej z jej perspektywy. Być może kusiła los, ale nawet to było lepsze od perspektywy spędzenia całych tygodni pod kloszem, skoro to i tak nie miało zapewnić jej bezpieczeństwa. Czuła to całą sobą, z dwojga złego woląc zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Swoją drogą, chyba tak właśnie było, bo w gruncie rzeczy wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do bezsensownego oczekiwana na podjęcie decyzji. Zamiast żyć w obawie przed czyś, czego nie była w stanie zatrzymać, mogła przynajmniej udawać, że nadal ma coś do powiedzenia i próbować walczyć.
Mimowolnie sięgnęła do kieszeni kurtki, zaciskając palce na jednym z długich, śmiercionośnych bełtów od kuszy, który zabrała od Niny. Poza pocieszaniem, Damien zdecydował się na jeszcze jeden, bardziej zdecydowany krok, który z miejsca przypadł Elizabeth do gustu. Co prawda nie miała pewności, czy przyśpieszony kurs nauki walki i posługiwania się kołkiem, miał mieć jakikolwiek sens, ale to i tak było lepsze od stania w miejscu. W efekcie długie godziny spędzili na zewnątrz, gdzie pod opieką chłopaka raz po raz rzucała się na niego, próbując udawać, że zamierza umieścić ostry kawałek drewna w jego piersi. Wiedziała, że był szybki i że dawał jej fory, chcąc żeby przynajmniej zrozumiała, czego powinna spodziewać się podczas walki, jednak początkowo Liz miała wewnętrzny opór przed atakowaniem go, zbytnio bojąc się, że przypadkiem zrobi mu krzywdę.
No cóż, z czasem wiele się zmieniło, chociaż i tak nie pojmowała tego, że na świecie naprawdę istniały istoty z legend – dzieci nocy, które bez mrugnięcia okiem mogłyby ją zabić. Sama myśl o tym przyprawiała ją o mdłości, nawet mimo upływu czasu i kolejnych lekcji walki. Wiedziała już, jak trzyma kołek i gdzie celować, by mieć szansę w dość prosty sposób wsunąć go pomiędzy żebra, a przy odrobinie szczęścia zatopić prosto w sercu, ale…
Ale…
Najgorsze w tym wszystkim było to, że potrafiła sobie wyobrazić, że to robi. Kiedy walczyła z Damienem, próbowała wyobrażać sobie, że ma przed sobą kogoś innego, kto naprawdę planował ją skrzywdzić i że musi go przed tym powstrzymać. To pomagało, a mieszanka tak skrajnych emocji, jak gniew i strach, sprawiała, że walka przychodziła jej w jeszcze bardziej dynamiczny, pewny sposób. W efekcie raz zapędziła się do tego stopnia, że polała się krew, choć początkowo sama nie była pewna, co takiego powinna myśleć o szkarłatnych plamach, które pojawiły się na koszuli Damiena. Co prawda zadraśnięcia zniknęły prawie natychmiast, za sprawą jego wyjątkowych zdolności, ale i tak skutecznie wytrąciła samą siebie z równowagi, przekonując się o zdolnościach do rzeczy, które dotychczas wydawały jej się czystą abstrakcją.
Przestała o tym myśleć, w zamian koncentrując się na biegu. Starała się utrzymać równe tempo, bez wysiłku pokonując znajomą już ścieżkę, prowadzącą bezpośrednio do jej rodzinnego domu. Wciąż czuła żal na samo wspomnienie tego, jak bardzo ją okłamywali, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła tego ciągnąc w nieskończoność. Nie potrafiła ot tak odciąć się od ludzki, których kochała i którzy wbrew wszystkiemu próbowali ją chronić, nawet jeśli metoda, którą wybrali, pozostawiła naprawdę wiele do życzenia. Mogła być zła, dostawać szału, a nawet powiedzieć o kilka słów za dużo, ale… Cóż, to nadal niczego nie zmieniało, a przynajmniej Liz czuła, że jest gotowa dać im szansę na to, żeby przynajmniej spróbowali się wytłumaczyć. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy matka w ostatnim czasie próbowała się z nią skontaktować, nieuspokojona nawet wiadomością o tym, że jej córka mogłaby przebywać u babci i mieć się względnie dobrze. Tym razem to Elizabeth zamierzała zadecydować o spotkaniu, licząc na to, że obędzie się bez kłótni i zbędnych emocji. Co prawda nadal nie zamierzała tak po prostu wrócić do domu, a tym bardziej pozwolić sobie wmówić, że niewiedza była dla niej dużo lepsza, ale…
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, a ona nie potrafiła go zignorować. Z wrażenia omal nie wypadła z rytmu, w pierwszym odruchu potykając się o własne nogi i chyba jedynie cudem będąc  wstanie utrzymać równowagę. Gwałtownie przystanęła i powiódłszy wzrokiem dookoła, niemalże w panice spróbowała wypatrzeć cokolwiek niewłaściwego, co mogłoby kryć się w otaczającej ją gęstwinie. Podświadomie wypatrywała pary czerwonych oczu, co jak nic świadczyło o tym, że pewnie była przewrażliwiona, jednak w tamtej chwili o to nie dbała.
– Kto tutaj jest? – zaryzykowała, a głos zadrżał jej tak bardzo, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć.
Nie otrzymała odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa