14 czerwca 2016

Dwieście dwadzieścia pięć

Claire
Zwykle nie miała nic przeciwko ciszy, ale tym razem w przeciągającym się milczeniu było coś, co stopniowo doprowadzało ją do szału. W pierwszym odruchu pomyślała, że być może powinna pójść do pokoju, tym bardziej, że jakiś miesiąc wcześniej właśnie w ten sposób zachowałaby się już w chwili, w której tylko zorientowałaby się, że w pobliżu może znajdować się jakikolwiek zmiennokształtny bądź wilkołak. Tym razem również mogła to zrobić, ale… Cóż, prawda była taka, że nie chciała – przynajmniej na razie.
Sama nie była pewna tego, co podkusiło ją do tego, żeby jak gdyby nigdy nic wejść do salonu. Przemknęła przez pokój, ostatecznie decydując się przystając w kącie, gdzie – jak przynajmniej miała nadzieję – nikt nie miał zwrócić na nią większej uwagi. Starała się zachowywać tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, choć to wcale nie było takie łatwe, skoro jej spojrzenie raz po raz uciekało w stron Setha, tym bardziej, że zmiennokształtny również nie próbował kryć się z tym, że mógłby raz po raz skupiać na niej wzrok. Nie wydawał się spięty, choć to równie dobrze mogło być tylko wrażeniem, bo nie sądziła, żeby czuł się w pełni swobodnie w towarzystwie któregokolwiek pół-wampira albo hybrydy. Z drugiej strony… to był Seth, a ona zdążyła już się przekonać, że w przypadku tego chłopaka możliwe było dosłownie wszystko – i to łącznie z ambiwalentnym stosunkiem do potencjalnego zagrożenia.
Zawahała się, sama niepewna tego, jak powinna się zachować. Nie wspominała wcześniej o tym, że zdarzało jej się spotykać z chłopakiem, poniekąd dla bezpieczeństwem, ale przede wszystkim przez towarzyszące jej przez cały ten czas wątpliwości. Wciąż zdarzało jej się ze sobą walczyć, tym bardziej, że znalazła się w sytuacji, która w najmniejszym stopniu nie wydawała jej się znajoma czy łatwa do zrozumienia. Zabawne, ale kwestia emocji sprawiała, że czuła się zagubiona, podczas gdy nawet najbardziej zawiłe naukowe zagadnienia była w stanie bez trudu pojąc w mniejszym lub większym odstępie czasu. Sama nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać po sobie, Setcie, ale zwłaszcza po Rufusie, tym bardziej, że tata wciąż trzymał się wystarczająco blisko niej, by móc ją chronić. Mogła tylko zgadywać, czego wyczekiwał – tego, że mogłaby jednak uciec z płaczem, czy może nagłego ataku ze strony zmiennokształtnych – ale niezależnie od wszystkiego, jedno pozostawało oczywiste: niezależnie od wszystkiego, nie był zachwycony z obecności któregokolwiek z Quileutów.
– Ta… Dobra, to jak coś, to ja jestem pod telefonem – odezwał się Aldero i coś w jego tonie sprawiło, że spojrzała na niego w skonsternowany sposób. Znów wydał jej się spięty i przygaszony, co zdecydowani nie było w przypadku tego z jej kuzynów normalne. – Albo w razie czego wrócę sam. Nie musicie sobie zawracać głowy – zapewnił i w bezceremonialny sposób rzucił bratu kluczyki od samochodu; Cammy chwycił je w porę, zanim zdążyłby oberwać metalowym zbiorem w twarz.
– Nie zostajesz? – zapytała zaskoczona Renesmee, ale chłopak jedynie pokręcił głową, najwyraźniej nie zamierzając się tłumaczyć.
– Jakoś nie mam ochoty, ale dzięki. – Al wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Mam coś do załatwienia – rzucił wymijająco, ale nie zabrzmiało to w szczególnie przekonywujący sposób.
Nie dodał niczego więcej, wycofując się w takim pośpiechu, że wydało się to wręcz nienaturalne. Oprowadziła kuzyna wzrokiem, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak źle musiało być, skoro nawet Aldero zdarzało się być w złym nastroju. Z miejsca również pomyślała o Sharon, przez dłuższą chwilę mając ochotę popędzić za chłopakiem i upewnić się, czy przypadkiem coś głupiego w związku z nią nie przyszło mu do głowy, jednak prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką myśl. W zasadzie dlaczego akurat teraz miałby zadecydować o czymś niemądrym, skoro do tej pory wydawał się rozumieć, że wtajemniczenie dziewczyny wcale nie musiało być takim dobrym pomysłem. Najpewniej w grę wchodziło o coś innego, ale…
– Elena – powiedział Cameron, skutecznie sprowadzając ją na ziemię. Nie zwracał się bezpośrednio do Claire, ale ta i tak spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Tak mi się wydaje. Znowu się do siebie nie odzywając, więc pewnie coś jest na rzeczy.
– No tak… Kolejna wampirza księżniczka – mruknęła pod nosem Leah.
Chyba mówiła coś jeszcze, ale nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Aż nazbyt oczywistym wydawało się to, że przyszła tylko i wyłącznie przez wzgląd na brata, wyraźnie niechętna temu, żeby znosić czyjekolwiek towarzystwo. Raz po raz przeczesywała krótkie, ciemne włosy palcami, myślami wydając się być gdzieś daleko, co bynajmniej nie powstrzymywało jej przed czujnym rozglądaniem się dookoła. Ostatecznie jej spojrzenie spoczęło na Claire, a brwi z wolna uniosły się ku górze, kiedy wilczyca obrzuciła ją wymownym, trudnym do zinterpretowania spojrzeniem.
Mimowolnie spięła się, choć przynajmniej na pierwszy rzut oka nie miała żadnego powodu tego, żeby czuć się zaniepokojoną. W pierwszym odruchu zapragnęła cofnąć się o krok, ale ostatecznie nie zrobiła tego, zmuszając się do tego, żeby ze spokojem spojrzeć Lei w oczy.
– Rany… Zawsze wyglądasz jak taki przestraszony króliczek, czy to tylko przy nas? – wypaliła, a Seth rzucił jej gniewne spojrzenie.
– Możesz przestać?
Leah wzruszyła ramionami.
– Tylko pytam. Przecież jestem miła, tak? – zniecierpliwiła się. – Nieważne. Po prostu zastanawiam się, jakim cudem wy w ogóle gadacie, skoro ona nawet teraz wydaje się tak zestresowana, jakby zaraz miała tutaj paść – wyjaśniła usłużnie, nawet nie próbując zastanawiać się nad doborem słów.
Claire napięła mięśnie, zaskoczona nagłym pragnieniem, żeby na dziewczynę warknąć. Sama nie była pewna, co w ten sposób chciała zmiennokształtnej udowodnić, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Bardziej przejmowała się tym, że dziewczyna mogłaby tak po prostu zejść na kwestię czegoś, co zdecydowanie nie było na rękę ani jej, ani tym bardziej Sethowi, zwłaszcza skoro w tym samym pomieszczeniu znajdował się jej ojciec. Nie miała pojęcia, czy wilczyca robiła to specjalnie, czy może było jej wszystko jedno, jak potoczą się sprawy, ale jej zachowanie i tak okazało się irytujące.
– Jakbyś chciała wiedzieć, to wcale nie rozmawia nam się jakoś szczególnie źle – obruszył się Seth. – To znaczy…
– Och, dajmy sobie spokój, okej? Jak chcecie się bawić w szopkę, Romea i Julię czy co tam jeszcze, to proszę bardzo, ale to idiotyczne – stwierdziła z przekonaniem Leah. – Nie jestem tutaj po to, żeby rozmawiać o ślubie i wzdychać, jak dobrze nam będzie, kiedy będziemy już rodziną – oznajmiła, po czym krótko spojrzała na Renesmee. – Wybacz. Młody stęsknił się za swoim wpojeniem, to się zgodziłam. Byłoby miło, gdybyś teraz nie dała go zabić.
Jeszcze kiedy mówiła, wyprostowała się na swoim miejscu, najwyraźniej nie ufając wpływowi Nessie na tyle, żeby stracić czujność. Claire nie miała pojęcia, jak daleko ta dziewczyna była w stanie się posunąć, a tym bardziej czy Leah potrafiła walczyć, ale sprawiała wrażenie kogoś, kto byłby w stanie przynajmniej spróbować zareagować, zanim ktokolwiek spróbowałby wbić jej nóż w plecy. Fakt, że wydawała się chętna do tego, żeby kogoś sprowokować i jednak móc walczyć, również w jakiś pokrętny sposób do niej pasował, a przynajmniej Claire odniosła takie wrażenie, dotychczas nie mając jednoznacznej okazji do tego, żeby wyrobić sobie na temat dziewczyny jakąkolwiek opinię.
– Mam wrażenie, że coś mnie ominęło… Claire? – odezwał się jakby od niechcenia Rufus, a ona przez moment miała wrażenie, że za moment sama zdecyduje się kogoś zabić.
– Hm… Po prostu doszłam do wniosku, że powinnam z nim porozmawiać, żeby pewne sprawy wyjaśnić – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Nie sama, oczywiście – dodała z naciskiem, chociaż szczerze wątpiła, żeby to czyniło wampirowi jakąkolwiek różnicę.
– Była ze mną i z Gabrielem, kiedy pojechałam odwiedzić ojca – wtrąciła Renesmee. – Nic jej się nie stało – dodała, a Rufus prychnął.
– Och, jakież to miłe z waszej strony, że nie daliście jej zamordować – rzucił z przekąsem, nawet nie próbując udawać, że wszystko jest w porządku.
Założyła ramiona na piersiach, po czym spojrzała na Rufusa z wahaniem, sama niepewna tego, czego powinna się po nim spodziewać. W zasadzie trudno jej było nawet stwierdzić, czy kiedy w grę wchodziło wpojenie, bardziej irytowało go to, że ktokolwiek mógłby wzbudzać w niej lęk, czy może sama perspektywa tego, że jakikolwiek chłopak mógłby być nią zainteresowany. W efekcie tym trudniej było jej ocenić, jak Rufus mógł zareagować na to, że jednak spotkała się z Sethem – i to na dodatek więcej niż raz. Nie miała pojęcia dlaczego, ale czuła się trochę jak dziecko, zresztą zachowanie wampira względem niej dodatkowo potęgowało to wrażenie, skutecznie mieszając jej w głowie. Poniekąd sama była sobie winna, zresztą zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak musiałaby pokusić się o jakiekolwiek wyjaśnienia, zwłaszcza jeśli zamierzała pozwolić zmiennokształtnemu się do siebie zbliżyć, ale…
Z tym, że zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego w taki sposób. Właściwie wcale nie myślała nad tym, jak i dlaczego miałaby rozmawiać z tatą na temat tego, że jednak zmieniła zdanie odnoście Setha i jemu podobnych. Jak miałaby dyskutować o czymś, czego sama nie rozumiała, wciąż ucząc się zarówno siebie, jak i swoich reakcji czy zaufania, które już dawno temu zostało jej odebrane. Bała się, jasne, jednak stopniowo zaczynała do tego przywykać, co samo w sobie wydało jej się sukcesem. Obawiała się, że gdyby musiała tak po prostu się wycofać, wszystko, co do tej pory osiągnęła, ostatecznie by przepadło, a na to zdecydowanie nie mogła pozwolić.
Chciała coś powiedzieć – cokolwiek – jednak nie miała po temu okazji. Usłyszała kroki, a chwilę później w salonie pojawiła się Layla i to sprawiło, że całe dotychczasowe napięcie po prostu zniknęło, przynajmniej z jej perspektywy. Nie chodziło tylko o to, że pojawienie się mamy choć na chwilę sprawiło, że uwaga przestała koncentrować się tylko i wyłącznie na niej – jej rodzicielka miała w sobie coś, co przyciągało wzrok, wzbudzając całą mieszankę zazwyczaj pozytywnych emocji. Bardziej koncentrowała się na tym, że przy mamie łatwiej było jej się uspokoić, nie wspominając o tym, że wampirzyca od zawsze potrafiła wpłynąć na Rufusa, a to wydało się Claire aż nadto istotne. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby wampir miał wpaść w szał albo zrobić coś wyjątkowo gwałtownego, jednak – niezależnie od przyczyny – trudno było jej oczekiwać po nim jakiejkolwiek pozytywnej reakcji. Fakt, że milczał, przypatrując jej się w przenikliwy, bliżej nieokreślony sposób, również wydawał się dodatkowo komplikować sprawę, stopniowo utwierdzając Claire w przekonaniu, że powinna jakoś go uspokoić.
– Kto…? Och, cześć! – Layla uśmiechnęła się promiennie, ignorując napiętą atmosferę w salonie. Podeszła bliżej, a jej jasne loki podskakiwały przy każdym kolejnym kroku, co dawało całkiem uroczy, zabawny efekt. – Coś mnie ominęło?
– Sam się nad tym zastanawiam – mruknął Rufus, po czym przeniósł wzrok na żonę. Lekko zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany, choć wciąż nie tak po prostu zły, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby miał problem z zapanowaniem nad emocjami. – Podziękuj swojemu bratu za to, że jak zwykle robi wszystko po swojemu i… – Urwał i zawahała się na moment. – Wiedziałaś, że przypadkiem zabrał ją na spotkanie z wilkami.
– O ile mi wiadomo, Gabriel nie zrobił nic na przekór Claire – sprostowała ze spokojem Layla.
Rufus zacisnął usta.
– Cudownie.
Nawet jeśli miał do dodania coś jeszcze, wampirzyca nie dała mu po temu okazji. Podeszła bliżej, jak gdyby nigdy nic zarzucając mu obie ręce na szyje. Tylko jej mogło przyjść to z taką lekkością i naturalnością, chociaż naukowiec i tak spiął się, jak zwykle kiedy w grę wchodziło okazywanie uczuć w jakimkolwiek towarzystwie.
– Tylko mi wspomniał, ale nie sądziłam, że to takie ważne… No i Claire wie, co robi, prawda? – zapytała ze spokojem mama. – Poza tym była bezpieczna, a Gabriel zapewniał mnie, że zabrałby ją do domu, gdyby zaczęła źle się czuć. To chyba dobrze, że spróbowała się z Sethem spotkać – zauważyła przytomnie. – To ty zwykle robisz za psychologa, ale czy z traumami przypadkiem nie jest tak, że…?
– Błagam, nie próbuj podchodzić mnie w ten sposób, bo naprawdę… – zaczął gniewnym tonem Rufus, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – W porządku. W teorii tak jest najlepiej, o ile Claire do niczego się nie zmusza – przyznał niechętnie.
Layla uśmiechnęła się słodko.
– Więc nie ma niczego złego w tym, że mój brat zabrał ją ze sobą! – rzuciła niemalże tryumfalnym tonem, a jej twarz jakimś cudem rozpromieniła się jeszcze bardziej.
Rufus rzucił wampirzycy pełne zwątpienia spojrzenie, najwyraźniej mając na całą sprawę zupełnie inny pogląd, jednak ostatecznie nie odezwał się nawet słowem. Claire wciąż czuła się zdezorientowana i niepewna, ale i tak poczuła, że ma ochotę mamę porządnie wyściskać, aż nazbyt świadoma tego, że gdyby nie obecność Layli, rozmowa wcale nie musiałaby się okazać aż tak prosta. Podejrzewała wręcz, że prędzej czy później sytuacja jednak miała się skomplikować, ale starała się o tym nie myśleć, mimowolnie dochodząc do wniosku, że teraz najrozsądniej byłoby się ewakuować, przy okazji wykorzystując możliwość, która właśnie pojawiła się przed nią i Sethem.
– Nic mi nie jest. Zresztą jest tak, jak powiedział Seth: dogadujemy się – zapewniła, po czym przeniosła wzrok na chłopaka. – Więc jednak jesteś tutaj przez wzgląd na mnie?
– Na to wychodzi – przyznał, a potem wypalił najpewniej pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy: – Spacer po lesie?
Nawet się nie wahała.
– Świetnie.
Jak długo Layla próbowała wpływać na Rufusa, być może jednak miał obyć się bez ofiar.
Poczuła się dziwnie, kiedy znaleźli się poza domem, ale mimo wszystko jest ulżyło. Początkowo nawet nie zwróciła uwagi na to, że w którymś momencie znalazła się wystarczająco blisko Setha, by czuć ciepło bijące od jego ciała. Na sobie miał tylko cienką koszulkę z krótkim rękawem, co i tak było lepsze od perspektywy tego, że mógłby postępować tak, jak Jacob i ograniczyć jakiekolwiek wierzchnie okrycie do absolutnego minimum.
Wciąż miała mętlik w głowie, kiedy w zupełnie naturalny sposób ruszyła przed siebie, obierając pierwszą możliwą ścieżkę. Być może ucieczka nie była najlepszym pomysłem, ale zdecydowanie nie zamierzała czekać na konieczność tłumaczenia albo jakiekolwiek pogadanki. I tak czuła się zestresowana, co jak nic miało związek z obecnością wilka, choć ten wciąż pozostawał w ludzkiej postaci.
– To było głupie – oświadczyła, a Seth wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic decydując się posłać jej uśmiech.
– Zabiję Leę… Albo może twój tata to zrobi, zamiast skupiać się na mnie – zasugerował, a Claire spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Chociaż może tak jest lepiej, nie? Leah ma trochę racji…
– Racji w czym?
Chłopak przystanął, po czym rzucił jej nieco roztargnione spojrzenie.
– Długo się nie odzywałaś, a ja nie miałem pojęcia, co się dzieje. Jeśli nie chcesz mnie widzieć, po prostu powiedz, ale miałem nadzieję, że… – Urwał i wzruszył ramionami. – Lubię cię, Claire, a już na pewno bym cię nie skrzywdził. Dlaczego mam udawać, że jest inaczej i się ukrywać, skoro nie zamierzam zrobić ci nic złego?
Logice jego argumentów nie dało się zaprzeczyć, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Sama również nie potrafiła wytłumaczyć sobie tego, dlaczego zwlekała tak długo, może pomijając to, że bała się reakcji Rufusa, który… bywał dość nieprzewidywalny.
No cóż, a tym razem niejako nie dostał okazji na to, żeby zrobić cokolwiek. Claire miała nadzieje, że dzięki mamie tak pozostanie, ale to wcale nie musiało być aż takie proste.
Nie odpowiedziała od razu, w zamian ruszając przed siebie. Nie pojmowała, jakim cudem w ogóle zdecydowała się na to, żeby po raz kolejny znaleźć się sam na sam ze zmiennokształtnym, ale wcale nie czuła się z tego powodu źle. Seth miał w sobie coś, co niezmiennie sprawiało, że mu ufała, zwłaszcza teraz, kiedy wiedział o niej więcej, aniżeli ktokolwiek inny by mógł. Starał się i nie była w stanie tak po prostu tego ignorować, a tym bardziej mieć mu za złe tego, że na wszystkie możliwe sposoby szukał z nią kontaktu.
– To była twoja mama? – zapytał nagle, a ona bez dodatkowych pytań zorientowała się, że musiał mieć na myśli Laylę. – W ogóle nie jesteście do siebie podobne… Nie żeby to było złe – dodał, a Claire uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób.
– Nie znam lepszej osoby – rzuciła pod wpływem impulsu. – I prawie na pewno cię polubi. Uważa, że za mało wychodzę – dodała, a oczy chłopaka jak na zawołanie zabłysły.
Świetnie, więc do tego wszystkiego po raz kolejny dała mu nadzieję na coś, co wcale nie musiało wypalić. Podejrzewała, że jeśli wszystko ułożyłoby się choć po części pozytywnie, a opinia mamy zmusiłaby również jej ojca do tego, żeby nie próbował szczególnie ingerować to, co działo się pomiędzy nią a Sethem, wtedy mogłaby zacząć mieć problemy z tym, żeby się od chłopaka opędzić. To było jak utrata dotychczasowej otoczki spokoju – poczucia bezpieczeństwa, które na swój sposób dawała jej sama tylko możliwość odmówienia spotkania – ale… wcale nie czuła się z tego powodu jakoś szczególnie źle.
W porządku, mogło być i tak. Chciała przynajmniej spróbować, w duchu wierząc w to, że Seth naprawdę był w stanie zrozumieć wszystko – i to łącznie z tym, że mogłaby zapragnąć się wycofać, gdyby sprawy przybrały zbyt szybki, nieoczekiwany obrót, a ona zaczęła się w tym wszystkim gubić.
Chyba tego potrzebowała.
Wciąż o tym myślała, kiedy z wolna zaczęli posuwać się coraz dalej i dalej w las. Nadal starała się utrzymać dystans, chłopak zresztą nie usiłował zbliżać się do niej bardziej, aniżeli mogłaby tego oczekiwać. Była mu za to wdzięczna, raz po raz przekonując się o tym, że w ciągu tych kilku spotkań, podczas których zdążyła mu się zwierzyć, poznał ją w stopniu wystarczającym, by wiedzieć, w jaki sposób powinien się zachowywać. Nie sądziła, że kogokolwiek może być stać na to, żeby w ogóle próbować ją zrozumieć, a tym bardziej tak wiele poświęcać dla chociażby najkrótszej rozmowy, nie zrażając się nawet tym, że w mniej lub bardziej świadomy sposób próbowała trzymać go na dystans.
Cholera, zdecydowanie nie zasłużyła sobie na kogoś takiego. Wciąż uważała, że Seth powinien mieć kogoś, kto lepiej byłby w stanie go docenić i…
Uwierz.
Na moment zamarła, przez dłuższą chwilę zdolna koncentrować się tylko i wyłącznie na tym jednym, jedynym słowie. Ta myśl ją zaskoczyła, zresztą jak wcześniej niejeden wiersz, choć tym razem o wiele łatwiej było zrozumieć jej przesłanie – z tym, że to nadal niczego nie wyjaśniało.
Cóż, może nawet nie musiało. Kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że tak naprawdę przez cały ten czas miła wszystko to, czego mogłaby potrzebować. Teraz już wszystko zależało od niej samej i tego, co zamierzała z tym zrobić. Jasne, mogła dalej się zadręczać, również tym, co chciał zrobić jej Brian, ale z drugiej strony…
Może gdyby jednak zaufała jemu i sobie samej, wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze – i to zwłaszcza teraz, kiedy do stracenia nie miała niczego.
– Chodźmy się przejść. Jeszcze nie znam okolicy, ale tu jest całkiem ładnie – zaryzykowała i tym razem głos nawet jej nie zadrżał.
Jeśli faktycznie była na dobrej drodze, zamierzała wykorzystać ją w pełni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa