13 czerwca 2016

Dwieście dwadzieścia cztery

Claire
Miała wrażenie, że wujek Gabriel był podminowany. Nie była pewna, czy jej podejrzenia są słuszne, tym bardziej, że jak zwykle zachowywał się w znajomy, czarujący sposób, ale już od dłuższego czasu przeczuwała, że tak właśnie jest. Było coś takiego w jego tonie, co jednoznacznie dawało Claire do zrozumienia, że atmosfera w domu jest napięta. Mogła tylko zgadywać, czy miało to związek z Sage’em, czy Isabeau, ale coś zdecydowanie było na rzeczy.
Wciąż miała do siebie pretensje o to, że w dość osobliwy sposób zareagowała na widok kogoś, kto jej mama traktowała jak przyjaciela, ale co innego mogła zrobić na widok nieznajomego wampira o krwistoczerwonych oczach? Sage miał w sobie coś takiego, co niezmiennie wzbudzało niepokój, choć on sam okazał się czarujący i przez całą wizytę raz po raz wytrącał ją z równowagi kolejnymi komplementami. Nie przywykła do słuchania takich słów, choć wampirowi wydawało się to nie przeszkadzać, zresztą tak jak i Gabrielowi, który w przeszłości wielokrotnie wprawiał ją w konsternację tym, co z jego perspektywy musiało być naturalne. Chyba powinna być zachwycona możliwością poznania jakichkolwiek mężczyzn z ginącej już rasy dżentelmenów, ale… mimo wszystko czuła się w takiej sytuacji dziwnie.
Jakkolwiek by nie było, od chwili powrotu Sage’a coś się zmieniło, chociaż nie potrafiła tego sprecyzować. Mama była zachwycona, choć naturalnie przemilczała kwestię tego, że wampir mógł pojawić się w domu pod nieobecność Gabriela. Słuchała o tym, dlaczego tak jest i w jakiś pokrętny sposób doskonale rozumiała postępowanie wujka, o którym zawsze wiedziała, że był zdecydowanie zbyt dumny. Nie znała sytuacji, a tym bardziej nie miała pojęcia, jak pół-wampir musiał zareagować na kogokolwiek z przeszłości, ale zachowanie mamy wydawało się dość jednoznaczne. Tak czy inaczej podejrzewała, że reakcja Gabriela mogłaby być dość osobliwa, przez co bezpiecznie wolała założyć, że Sage przynajmniej w najbliższym czasie nie miał pojawić się w okolicy.
Miała mieszane uczucia co do samych przenosin na drugi kraniec Seattle, ale nie mogła zaprzeczyć, ze spokój jej odpowiadał. W domu Cullenów działo się na raz tyle rzeczy, że momentami ledwo była w stanie nadążyć. Co więcej, z tego, co wiedziała, teraz pojawili się jeszcze goście, którzy dodatkowo skomplikowali sytuację. Z tego, co się orientowała, sprawa dotyczyła przede wszystkim Eleny, jednak nie znała szczegółów, bardziej skoncentrowana na tym, co działo się wokół niej. Renesmee przez większość czasu zamartwiła się o Jocelyne, przez co również chodziła przybita, więc trzymanie się z daleka od problemów Cullenów stanowiło dość marne pocieszenie. Był jeszcze Damien, który pojawiał się i znikał, regularnie spotykając się z Liz, więc ostatecznie tak czy inaczej nie mogła cieszyć się towarzystwem.
A jakby tego było mało, chyba zaczynała żałować tego, że w ostatnim czasie nie miała okazji do tego, żeby spotkać się z Sethem.
Te myśli były dziwne, przynajmniej z jej perspektywy, jednak chyba naprawdę tego chciała. Nie sądziła nawet, że będzie do tego zdolna, zwłaszcza po tym, co chciał zrobić Brian, a jednak wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby spróbować porozmawiać z Clearwaterem. Nie miała pojęcia, co takiego chłopak miał w sobie, ale czuła się przy nim swobodnie. Wciąż nie miała pewności, czy zbytnio nie pośpieszyła się z wyznaniami, podczas ostatniego spotkania, ale musiała przyznać, że odkąd wyjaśniła mu to, dlaczego budowała pomiędzy nimi mur, wszystko wydawało się być prostsze. Teraz również zapragnęła nie tyle mu się zwierzyć, co utwierdzić się w przekonaniu, że idiotyczne zachowanie Briana niczego nie zmieniało. Nie chciała po raz kolejny wrócić do punktu wyjścia, na dodatek z powodu człowieka, tym bardziej, że niewiele z samej imprezy zapamiętała. Było inaczej niż wtedy, gdy zaatakowały ją wilkołaki, być może dlatego, że były Eleny pozostawał zwykłym dzieciakiem albo po prostu przez narkotyk, który sprawił, że przywołanie poszczególnych szczegółów przypominało trochę pogoń za snem, który już dawno ulotnił się z jej umysłu.
Jakkolwiek by nie było, kwestia imprezy musiała pozostać zamknięta. Chciała tego, zresztą nie mieli innego wyboru, jak milczeć, jeśli nie chciała ryzykować, że jej ojciec zrobi coś wyjątkowo nieprzewidywalnego. Znała go, więc była w stanie przewidzieć reakcję, nie wspominając o tym, że po czymś takim nie wyszłaby już nigdzie – i to bez względu na to, czy od dawna była dorosła. To również nie było jej na rękę, więc wolała udawać, że cały wieczór faktycznie spędziła z Issie. Sama zainteresowana zresztą zaczęła do niej wydzwaniać już następnego dnia, trajkocąc niczym katarynka o wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy, a przy tym pomijając temat nieszczęsnej imprezy, co jak nic miało związek z wpływem Lawrence’a. Jakkolwiek by nie było, liczył się sam fakt tego, że udało im się nie wplątać w większe kłopoty, dzięki wampirowi unikając całego zamieszania z tłumaczeniem się, policją i wszystkim tym, co wiązało się ze śmiercią Jessiki.
Sama perspektywa tego, że podczas gdy Brian próbował się do niej dobierać, gdzieś obok mordowana była dziewczyna, wydawała jej się czymś nieprawdopodobnym. Co więcej, widziała zarówno potencjalnego zabójcę śmiertelniczki, jak samą zainteresowaną, przez co czuła się tym gorzej, nawet jeśli nie miała prawa wiedzieć i jakkolwiek zareagować. Nie chciała się obwiniać i nie robiła tego, ale i tak czuła się źle, raz po raz mimowolnie wracając pamięcią do wydarzeń tamtego wieczora. Równie często myślała też o tym, co zrobiła po zniknięciu Sharon, nie tylko porażona samą myślą o tym, że mogłaby zdecydować się na publiczny występ, ale nad słowami piosenki, które ostatecznie padły z jej ust. Wspomnienie każdej kolejnej linijki sprawiało, że momentalnie robiło jej się zimno i to nie tylko dlatego, że przekaz był bardzo, ale to bardzo niepokojący, ale przez wzgląd na świadomość tego, że nigdy wcześniej nie słyszała nawet podobnie brzmiącego wiersza czy pieśni.
Nie, te słowa przyszły same, a ona czuła się przy tym w taki sposób, jak wtedy, kiedy pisała kolejne swoje wiersze. Nigdy dotąd nie zdarzało się, by przepowiednia przyszła w innej formie niż haiku, choć naturalnie miała już okazję recytować nietypowe wiersze, kiedy nie istniała możliwość tego, żeby zapisała je na kartce papieru. Prawdziwy problem polegał na tym, że jej dar znowu mógłby się uaktywnić, już po raz drugi albo trzeci w ostatnim czasie – i to po całych siedmiu latach przerwy, kiedy wszystkim żyło się w miarę spokojnie.
Nie chciała tego przed samą sobą przyznać, ale to nie wróżyło dobrze. Jeszcze te haiku, które dotyczyły jej i Setha mogła zrozumieć, ale wszystkie innego…
Działo się coś złego, a ona po raz kolejny nie miała pojęcia, co takiego powinna w związku z tym zrobić. Czuła się bezradna, powoli zaczynając rozumieć, dlaczego Isabeau zawsze tak bardzo irytowała się z powodu niemożności zareagowania na to, co widziała w swoich wizjach. Ona również wiedziała, ale nie potrafiła zrobić niczego, by zmienić przyszłość, przez co dar, który dotychczas jawił jej się jako błogosławieństwo od samej bogini, zaczynał przypominać istne przekleństwo.
Wciąż o tym myślała, kiedy zdecydowała się zejść do salonu. Gdzieś na piętrze wyczuła Damiena, co wydało jej się miłą odmianą, bo do tej pory chłopak wracał do domu co najwyżej na noc i to tylko po to, żeby z rana wybyć do szkoły, a potem cały dzień poświęcić na przebywanie z Liz. Kilka razy widywała ich na korytarzach, kiedy rozmawiali cicho o czymś, czego tylko mogła się domyślać. Gdyby zechciała, dzięki wyostrzonym zmysłom byłaby w stanie ich zrozumieć, jednak nie widziała powodu, dla którego miałaby naruszać czyjąkolwiek prywatność. Z tym z kuzynów zawsze miała najlepszy kontakt, być może dlatego, że byli do siebie podobni – oboje spokojni, skoncentrowani na nauce i podchodzący do wielu kwestii ze zdrowym rozsądkiem. Zupełnie inaczej sprawy miały się z bliźniakami, choć i przy nich zaczynała czuć się coraz swobodnie, być może dlatego, że w szkole zwykle trzymała się blisko nich, o ile akurat gdzieś na horyzoncie nie pojawiała się Marissa.
Tak czy inaczej, Aldero i Cammy tymczasowo sprawdzali się jako środek transportu, zawsze nadrabiając drogi, by mogła z nimi pojechać do liceum. Nie miała nic przeciwko, chociaż Rufus wydawał się nie rozumieć tego, dlaczego ciągle trzymała się tego, żeby jednak pojawiać się w szkole. Nie zabraniał jej tego, wciąż utrzymując, że to jej sprawa, czy będzie traciła czas na głupstwa, co zresztą wykorzystywała, rwąc się do tego, żeby spróbować doświadczyć czegoś, co dotychczas pozostawało dla niej obce. Sama możliwość przebywania w liceum miała być formą rozrywki i sposobnością do tego, żeby obserwować Sharon, jednak w ostatnim czasie dziewczyna przestała się pojawiać. Claire nie miała pojęcia, czy miało to związek z tym, co stało się podczas imprezy, ale powoli zaczynała się martwić, tym bardziej, że zdążyła dziewczynę polubić. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że śmiertelniczka potrafiła o wiele więcej, aniżeli zwykły człowiek mógłby, więc tym bardziej chciała zrobić coś, co mogłoby jej pomóc. Planowała zapytać Aldero albo Camerona o to, czy w ogóle wiedzieli, gdzie Shannon mieszkała, coraz częściej myśląc o tym, żeby spróbować zobaczyć się z dziewczyną na osobności. Na pewno zdziałałaby więcej od Al'a, który przy pierwszej okazji najpewniej powiedziałby coś, co dodatkowo pogorszyłoby sytuację.
No cóż, perspektywa jakiegokolwiek działania była o wiele lepsza od czekania na coś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować. Nie zamartwiła się i to było dobre, nawet jeśli nie rozwiązywało wszystkiego. Chyba tego potrzebowała, zwłaszcza w weekend, kiedy za jedyną perspektywę miała siedzenie w domu i…
A potem wyczuła coś, co z miejsca dało jej do myślenia, sprawiając, że skutecznie zapomniała o Shannon, imprezie i innych niepokojących kwestiach.
Przystanęła w progu salonu, nagle sztywniejąc i lekko marszcząc brwi. Być może już wcześniej wychwyciła mieszankę znajomych zapachów i to właśnie one ostatecznie wyciągnęły z pokoju, choć wtedy nie była tego świadoma. Jakkolwiek by nie było, chyba wszędzie byłaby w stanie wychwycić obecność bliźniaków, ale i… zmiennokształtnych?
Zwłaszcza tego ostatniego nie byłaby w stanie pominąć.
Wychwyciła ruch za plecami, odwracając się w stronę schodów akurat w chwili, w której pojawiła się na nich wyraźnie zaskoczona Renesmee. Claire spojrzała na ciotkę z powątpiewaniem, starając się nie okazywać ani niepokoju, ani narastającego z każdą kolejną sekundą podekscytowania.
– Mamy gości? – zaryzykowała, a Nessie wzruszyła ramionami, choć a moment przystając w miejscu, by móc na nią spojrzeć.
– Jeśli tak, to nic o tym nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą, ruszając w stronę drzwi. – Jeśli do Jacob… Wybacz – dodała, a po jej spojrzeniu Claire zrozumiała, że miała na myśli samą możliwość tego, że gdzieś w pobliżu mogłyby się znaleźć wilki.
Jeszcze jakiś czas temu, pewnie bez chwili wahania wykonałaby taktyczny tył zwrot, a potem zabarykadowała się w sypialni, w duchu modląc się o to, żeby znajomi ciotki z La Push ulotnili się równie szybko, co zdecydowali się przyjść. Tym razem było inaczej, chociaż serce i tak zabiło jej szybciej, gwałtownie przyśpieszając biegu i sprawiając, że przez dłuższą chwilę miała mały problem z tym, żeby złapać oddech, ale… nic ponad to.
– Nie ma sprawy – zapewniła i jak gdyby nigdy nic ruszyła za Renesmee, dla pewności woląc się trzymać tuż za jej plecami.
Jeśli to faktycznie był po prostu Jacob, zamierzała wrócić do domu. Nie miała nic do chłopaka, aż nazbyt świadoma tego, że ten najpewniej nie zrobiłby jej krzywdy, co bynajmniej nie znaczyło, że mogłaby tak po prostu przebywać w jego towarzystwie. Nie mieli sobie nic do powiedzenia, a przynajmniej nie wydawało jej się, żeby Black w ogóle zwracał uwagę na dziewczynę, która narobiła trochę zamieszania, kiedy ostatnim razem był w Mieście Nocy. Tak czy inaczej, w jego przypadku „ucieczka” byłaby czymś uzasadnionym, ale…
Z tym, że jeszcze zanim wyszła na zewnątrz i zauważyła znajomy samochód, którym zawsze ją i resztę woził Aldero, wyczuła, że to wcale nie będzie takie proste. Kiedy na dodatek prócz bliźniaków zauważyła ni mniej, ni więcej, ale właśnie Setha i jego siostrę, mimowolnie zesztywniała, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego czy powinna się cieszyć, czy może zacząć poważnie martwić.
Co on, na litość bogini, wyprawiał? Przecież doskonale wiedział, dlaczego do tej pory sama wybierała momenty, w których się spotykali. To wcale nie miało związku z tym, czy była gotowa i chętna się zobaczyć, ale przede wszystkim z jego bezpieczeństwem – przynajmniej w teorii. Jak na razie nie miała cierpliwości do tego, żeby tłumaczyć się ojcu, nie wspominając o tym, że wciąż nie była pewna, jak miały się jej relacje z Clearwaterem. Jasne, wiele się zmieniło, ale w jego towarzystwie nadal czuła się spięta, mając wrażenie, że za każdym razem jednak robiła krok w tył, raz po raz musząc oswajać się z nim na nowo, kiedy zdarzało się im zobaczyć. Do tej pory zresztą nigdy nie towarzyszyła mu Leah, Claire zaś nie przyszło do głowy, że mógłby tak po prostu pojawić się w domu, całkowicie ignorując to czy była sama, czy może wręcz przeciwnie.
– Co tutaj robicie? – zapytała Renesmee, dosłownie wyjmując jej to pytanie z ust. Uśmiechnęła się, ale dało się wyczuć, że również się spięła, najpewniej z tego samego powodu, co i Claire: bo wizyta wilków mogła wywołać niepotrzebne nieporozumienia. – To znaczy…
– Ciebie też miło widzieć, Nessie – rzucił Seth, a dziewczyna prychnęła, wymownie wywracając oczami.
– Wiesz, co mam na myśli – obruszyła się. – Mogliście mi powiedzieć i… Coś się stało? – zaryzykowała w końcu.
– Mój brat ma pogłębiającą się dysfunkcję mózgu. Łóżeczko malowane ołowiową farbą, niestabilny wózeczek… Wiecie jak to bywa – mruknęła Leah, jakby od niechcenia przypatrując się swoim paznokciom. – Ale z mamą mimo wszystko bardzo go kochamy, więc byłoby miło, gdyby nikt nie próbował go zabić – dodała z naciskiem, niespokojnie rozglądając się dookoła.
Seth wywrócił oczami.
– Dzięki, siostra – wymamrotał, a uśmiech Lei stał się jeszcze bardziej pobłażliwy i na swój sposób czarująco złośliwy.
– Obiecałam, że pojadę i będę miła. Nie musisz dziękować – zapewniła z przesadnym wręcz entuzjazmem. – A tak z ciekawości… Trumnę wolisz dębową czy sosnową?
– To może od razu kremacja, co? – Seth spojrzał na siostrę z powątpiewaniem. Dopiero wyraz twarzy siostry uświadomił mu, co takiego powiedział. – Ani słowa – syknął, ale Leah najwyraźniej nie zamierzała milczeć.
– Cóż za wiara w przyszłą teściową… – rzuciła dramatycznym szeptem.
Chłopak drgnął i przez moment sprawiał wrażenie chętnego, żeby porządnie siostrze przyłożyć. Claire zesztywniała, czując, że zaczyna się czerwienić i że dyskusja tej dwójki zeszła na rejony, które skutecznie wprawiły ją w konsternację. O nie, zdecydowanie nie snuła takich planów, nie wspominając o tym, że…
– Co się dzieje? – usłyszała i omal nie wyszła z siebie, kiedy tuż za nią dosłownie zmaterializowała się jakaś postać.
Jeszcze zanim się odwróciła, widziała, kto stoi tuż za nią. Wypuściła powietrze ze świstem, po czym z wolna spojrzała na Rufusa, pewna przynajmniej jednej kwestii: a więc tego, że najpewniej nie słyszał wymiany zdań dwójki Clearwaterów. Nie zaprotestowała, kiedy przyciągnął ją do siebie, już chyba z przyzwyczajenia. Jego reakcja jej nie zdziwiła, tym bardziej, że sama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak reagowała na zmiennokształtnych dotychczas. Tym razem zdecydowała się na to, żeby milczeć, spokojnie stojąc u boku wampira i zachowując się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, tym bardziej, że właśnie taka była prawda.
– Nic szczególnego – zapewnił w pośpiechu Cammy, jako pierwszy decydując się odezwać. – Mieli sprawę do Nessie, to ich podrzuciliśmy. Nie wspomniała, że się przeniosła – dodał i to zabrzmiało sensownie, tym bardziej, że Renesmee zdecydowanie nie miała głowy do tego, żeby informować wszystkich o przeprowadzce. – Z twoją mamą już się widzieli – wtrącił jeszcze chłopak, tym razem zwracając się bezpośrednio do ciotki.
– Do mnie? – powtórzyła z powątpiewaniem.
Leah jęknęła.
– Te rodzinne sprawy, śluby i niechciane wampiry w rodzinie – rzuciła z przekąsem. Jej spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę Camerona, brwi zaś z wolna uniosły się ku górze. – Nie, nie zacznę pozytywnie spoglądać na świat. Tak, dalej będę złośliwa. Zmarnowałeś dwie godziny życia, które spędziliśmy w samochodzie – oznajmiła, a chłopak parsknął śmiechem, chyba bardziej rozbawiony, aniżeli zasmucony takim stanem rzeczy.
Znowu zapadła cisza, ta jednak nie miała w sobie takiego napięcia, którego Claire mogłaby oczekiwać. Przez dłuższą chwilę wahała się nad tym, co powinna zrobić, rozdarta pomiędzy pragnieniem wycofania się, a zachowywania w taki sposób, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że Clearwaterowie i Renesmee mieli zostać rodziną, jednak podświadomie czuła, że przyczyną przyjazdu tej dwójki zdecydowanie nie była chęć podyskutowania sobie o ślubie. Kiedy na dodatek podchwyciła wymowne spojrzenie Cammy’ego, do głowy przyszło jej, że on i Aldero najpewniej coś kombinowali, choć nie miała pojęcia, czego tym razem powinna była się po tej dwójce spodziewać.
No cóż, zwłaszcza po Al'u, który wyglądał jak ktoś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu o złej porze. Odniosła wręcz wrażenie, że jej kuzyn był podminowany, a takie zachowanie zdecydowanie nie było w jego przypadku normą.
– No… tak. – Renesmee drgnęła, najwyraźniej uświadamiając sobie, że milczy zdecydowanie zbyt długo. Rzuciła nieufne spojrzenie Lei, po czym wzruszyła ramionami i z wolna przesunęła się w stronę schodów. – Skoro tak, chodźcie. Jakbyście mi powiedzieli, skoczyłabym do sklepu, ale skoro tak…
– To do wyboru tylko specjały z gatunku tych ekskluzywnych? – podsunęła usłużnie wilczyca.
– Hm… Tak – rzuciła jakby od niechcenia dziewczyna. – Masz z tym jakiś problem? – dodała, a Leah uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Nessie zrobiła nam się wygadana… Hej, ja nic nie mówię. Zero żalu, jak coś – zapewniła, ale nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco. – A tak swoją drogą…
– Czy ja dobrze zrozumiałem, że zamierzasz wpuścić ich do domu? – przerwał Indiance Rufus, a Claire mimowolnie się spięła, bo choć jego głos zabrzmiał obojętnie, była w stanie wyczuć w nim napięcie. To, że mocniej chwycił ją za ramię, również nie uszło jej uwadze. – Rzadko się mylę, ale jeśli tym razem to robię, po prostu mi powiedz.
Renesmee spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Nie… Dlaczego? Przyjechali do mnie, więc to naturalne, że skoro chcę, to ich wpuszczę – oznajmiła ze spokojem. – Ustalmy sobie jedną rzecz: jeśli będę miała taki kaprys, zaproszę nawet Isobel i napiję się z nią kawy, bo to mój dom. Claire nie dostała histerii, wygląda całkiem dobrze, z kolei żadne z nich nie zrobi jej krzywdy. Jeśli nie chcesz z nami siedzieć, nikt ci nie każe – dodała i – całkowicie ignorując wyraźnie zszokowane spojrzenie wampira – odwróciła się na pięcie, niemalże tanecznym krokiem wracając do domu.
Naukowiec dłuższą chwilę stał, intensywnie nad czymś myśląc. Kiedy w końcu się odezwał, wydał się Claire bardziej skonsternowany, aniżeli poirytowany.
– Nie wierzę, że to mówię, ale zaczynam zgadzać się z wilczycą: zrobiła się wygadana – oświadczył, a Leah prychnęła.
– To ja nie wierzę, że to słyszę… I wcale mi się to nie podoba – dodała, ale z wolna ruszyła w stronę domu. – Za dużo wampirów… Tutaj jest o wiele za dużo wampirów – rzuciła, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
W tamtej chwili Claire pomyślała, że zapowiadało się kilka wyjątkowo interesujących godzin.

1 komentarz:

  1. Oj tak, Leah, zupełnie jakbym dialogi prowadzone ze mną widziała xD

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa