Elizabeth
Czekała, chociaż sama nie była
pewna na co. W głowie miała mętlik, bezskutecznie próbując połączyć coraz
to nowe, choć nadal niczego niewnoszące fakty. Jej brat był wampirem, o co
najwyraźniej miał żal do najbliższych i co ostatecznie przymusiło go do
podjęcia decyzji o tym, żeby ją przemienić. Nie wiedziała dlaczego wrócił i jak
bardzo zły musiał być, skoro nawet nie przyszło mu do głowy, żeby zapytać ją o zdanie.
Dlaczego teraz? Nic nie wiedziała, a ciągłe zwodzenie przez tych, którzy
mieli dla niej największe znaczenie, niczego nie ułatwiało.
Nina
milczała, ale to był inny rodzaj ciszy, aniżeli ta, której doznała w rodzinnym
domu. Odniosła wrażenie, że kobieta próbuje ubrać w słowa to, co chciała
jej powiedzieć, co samo w sobie wydało się Liz powodem do wdzięczności.
Przerażające wydało jej się to, że mogłaby dziękować za to, że ktoś zdecyduje
się powiedzieć jej prawdę – a więc coś, co przynajmniej w teorii
powinno być oczywiste – ale starała się o tym nie myśleć. Chciała wiedzieć
i tylko to jedno było dla niej oczywiste; niczego innego nie potrzebowała,
przynajmniej tymczasowo.
– Nie
jestem pewna, jak powinnam ci to wytłumaczyć, chociaż nie raz miałam ochotę to
zrobić. Chyba teraz powinno być mi łatwiej, skoro wiesz o… – Babcia urwała, po
czym wymownie spojrzała na przyczajonego w kącie Damiena.
– O wampirach
– dokończyła Elizabeth, chociaż nie sądziła, że to jedno słowo w ogóle
przejdzie jej przez gardło. – Wiem o wampirach…
To było
przerażające, najdelikatniej rzecz ujmując, ale starała się o tym nie
myśleć. Wszystko jest w porządku,
pomyślała nie po raz pierwszy, powoli chyba zaczynając uznawać to jedno zdanie,
jako swego rodzaju mantrę, pozwalającą jej zachować względnie zdrowe myśli. W gruncie
rzeczy chyba tak było, skoro wciąż żyła, a ostatecznie znalazła się w tym
miejscu, prawda?
– Tak – podjęła
niechętnie Nina. – Zanim przejdę do Jasona, muszę cofnąć się troszeczkę dalej,
do okresu jeszcze sprzed narodzin twoich czy twojego brata. W zasadzie
mogłabym rozwodzić się nad całymi pocieszeniami wstecz, ale to nie ma sensu.
Musisz tylko zrozumieć, że to wcale nie jest takie proste i oczywiste do
wyjaśnienia, a ja…
– Czy
mogłabyś w końcu przejść do rzeczy? – zniecierpliwiła się Elizabeth. –
Powiedz mi to wprost, babciu. To zaszło za daleko, a ja nie jestem małym
dzieckiem, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście.
Nie była
pewna, czy postępuje słusznie, wymuszając na Ninie jakiekolwiek wyjaśnienia,
ale już było jej wszystko jedno. Jednocześnie czekała i bała się tego, co
mogła usłyszeć, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę już
nie było odwrotu. Było tak, jak powiedziała: zabrnęła wystarczająco, by prawda zaczęła
jawić się jako jedyny możliwy sposób obrony. Bez znaczenia był jej wiek albo
to, jak się czuła, nawet jeśli w rzeczywistości faktycznie nie czuła się
lepiej od małej dziewczynki, która najchętniej spróbowałaby się schować za
plecami kogoś dorosłego. To nie było dojrzałe – ta próba zrzucenia odpowiedzialności
na kogoś innego, jeśli tylko dzięki temu mogłaby poczuć się lepiej – jednak i nad
tym starała się nie rozwodzić.
Nie, nie
była gotowa. Ale jaki właściwie miała wybór?
– Och,
Elizabeth… – Nina zawahała się, po czym z uwagą zmierzyła dziewczynę
wzrokiem. Spróbowała nad sobą zapanować, nie chcąc w żaden sposób okazywać
słabości, nawet jeśli w teorii miała pełne prawo do tego, żeby się bać. – W porządku…
Ale naprawdę nie wiem, jak powinnam o tym mówić. Zabawne, że gdybyś była
młodsza, pewnie przyszłoby mi to łatwiej – westchnęła, ale przynajmniej nie
próbowała się wymigiwać. W zamian w końcu nachyliła się w stronę
podenerwowanej wnuczki, decydując się przejść do rzeczy: – Odkąd tylko sięgam
pamięcią, wiedziałam o istnieniu istot nadnaturalnych. Mówili mi o tym
rodzice i dziadkowie, ci z kolei wiedzieli to od swoich przodków…
Rozumiesz? Gdybyśmy pociągnęli tę tradycję, ty i Jason jeszcze jako dzieci
poznalibyście prawdę. Może wtedy pewne sprawy potoczyłyby się inaczej, ale nie
ma co płakać nad rozlanym mlekiem – westchnęła, raptownie poważniejąc. Nawet
jeśli wciąż była podenerwowana, nie okazywała tego w aż takim stopniu, jak
jeszcze chwilę wcześniej. – Nasza rodzina od zawsze była nierozerwalnie
związana z istotami mroku. To nasze dziedzictwo, nie tylko kiedyś, chociaż
w przeszłości bez wątpienia robiło to większe wrażenie… Kiedyś łowcy byli
rozpoznawalni, choć mnie nie przyszło żyć w czasach, kiedy tak naprawdę
musieliśmy być aktywni.
Otworzyła i zamknęła
usta, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, co kobieta próbowała jej
powiedzieć. Słuchała i miała wrażenie, że poszczególne słowa Niny dochodzą
do niej jakby z oddali, zniekształcone i pozornie pozbawione sensu.
Nie rozumiała, a może po prostu nie chciała tego pojąć, bezskutecznie
próbując doszukać się logiki w długim wywodzie wpatrzonej w nią
kobiety.
– Że… co? –
zaryzykowała. Coś ścisnęło ją w gardle, nie tylko utrudniając mówienie, ale
przede wszystkim złapanie oddechu. – O czym ty…?
– O bogini,
pani mówi o klanach łowców, prawda? – wyrwało się dotychczas milczącego
Damienowi. Nina spojrzała na niego w bliżej nieokreślony, ostrzegawczy
sposób. – To stąd ta kusza?
– Jak
widzę, kolega jest w temacie – oceniła babcia, ale nie wydawała się tym
zachwycona. – Tak, mówię o łowcach. Przodkowie moi i Liz polowali na
wampiry… Kiedyś – dodała z naciskiem – chociaż niektórych tradycji się nie
zapomina.
Damien
wydawał się co najmniej skonsternowany.
– Kiedyś
było inaczej, bo ludzie wiedzieli – przyznał i zawahał się na moment. – To
było jak dziedzictwo, tak jak pani mówiła. Wielopokoleniowe rodziny umierały,
kiedy zbytnio podpadły nieśmiertelnym. Później o tradycjach zapomniano, a ja
nie sądziłem… – Chłopak urwał, wyraźnie speszony spojrzeniem kobiety. – Wiem
tylko to, co wyczytałem w książkach. Nie żyję aż tak długo, żeby pamiętać
ten okres – wyjaśnił pośpiesznie, a Nina prychnęła.
–
Przynajmniej trafiłaś na kogoś, kto nie boi się czytać. Nie wiem czy to dobrze,
czy nie, ale sami rozumiecie, dlaczego się zaniepokoiłam – stwierdziła, po czym
z niedowierzaniem pokręciła głową. – Zresztą nie o to teraz chodzi.
Sama urodziłam się na długo po tym, jak wiele naszych klanów się rozpadło, a te,
które pozostały, musiały zacząć się ukrywać, nie tyle przez wzgląd na niebezpieczeństwo
zemsty, ale reakcje społeczeństwa. Wyjdź teraz na ulicę i zacznij
rozgłaszać, że polujesz na wampiry, a natychmiast uznają cię za szaleńca.
– Nina zawahała się na moment. – Właśnie łamię jedną z podstawowych zasad i ujawniam
się przed wampirem, który zna moją rodzinę.
– Babciu! –
nie wtrzymała Liz.
Czuła się
dziwnie, wciąż oszołomiona i w znacznym stopniu wytrącona z równowagi
tym, co słyszała. Podejrzewała, że znowu jest w szoku, wciąż mając
problemy z tym, żeby sensownie uporządkować wszystkie zasłyszane
informacje. Miała wrażenie, że wszystko jest nie tak, a ona doświadcza
jednego, wielkiego szaleństwa. W normalnym wypadku pewnie nawet
roześmiałaby się w pozbawiony wesołości sposób i kazała Ninie
przestać żartować, jednak po wszystkim, czego dowiedziała się w ostatnim
czasie… Jak jednak mogłaby tak po prostu zaakceptować informację o tym, że
jej rodzina była związana z istotami, które powinny były wzbudzać w niej
czyste przerażenie.
Nerwowo
spojrzała na Damiena, próbując znaleźć w nim wsparcie. W ułamku
sekundy zapragnęła tego, żeby ją przytulił – po raz kolejny, najlepiej w taki
sposób, by choć na moment mogła zapomnieć o wszystkim i wszystkich.
Chciała przestać myśleć, w zamian znajdując ukojenie w jego ramionach
– tak jak zaledwie kwadrans wcześniej, kiedy siedzieli w aucie i napawali
się swoją obecnością. Damien oznaczał bezpieczeństwo i nic nie wskazywało
na to, żeby cokolwiek pod tym względem mogło się zmienić. W efekcie tym
bardziej nie wyobrażała sobie tego, że jej własna babcia mogłaby mieć do
chłopaka jakiekolwiek pretensje. Ba! Że mogłaby chcieć go zabić, nie wspominając
o tym, że sama nie była pewna, co takiego musiałoby się stać, by ta kobieta
mogła kogokolwiek zabić.
Nina nie
była morderczynią. Nie mogła być, ale…
– Nie
zrobię niczego, żeby wam zaszkodzić – ani ja, ani moja rodzina! – zapewnił
pośpiesznie Damien. – Chronię Liz na wszystkie możliwe sposoby. To, co
usłyszałem teraz…
– …zostanie
w tym pokoju – oznajmiła zdecydowanym tonem kobieta. – Mogłabym kazać ci
wyjść, ale to i tak niczego nie da. Zabić cię nie mogę, przynajmniej na
razie, więc…
– Czy możecie
przestać?! – nie wytrzymała.
Jej reakcja
nie tyle miała związek z Damienem, co wszystkim tym, co mówiła jej babcia.
Zdecydowanie nie zamierzała tego słuchać, choć jednocześnie nie potrafiła
zdobyć się na żadną sensowną reakcję, a tym bardziej postawienie sprawy
jasno. Być może była naiwna, zwłaszcza w oczach Niny, ale Licavoliemu
ufała, nawet jeśli zadawanie się z istotą nieśmiertelną jawiło się jako
czyste szaleństwo. Nie dbała o to, a tym bardziej nie wyobrażała
sobie, że chłopak mógłby kłamać tylko dlatego, że jej babcia miała jakieś
obiekcje. Oszustwa prowadziły donikąd, zwłaszcza kiedy oszukiwało się
najbliższych, o czym zresztą mogła przekonać się na własnej skórze. Gdyby
nie to, od dawna zdawałaby sobie sprawę z tego, co takiego dzieje się
wokół niej, zamiast czuć się w tak trudny do opisania, oszałamiający sposób.
Miała wrażenie, że ktoś z całej siły zdzielił ja czymś ciężkim po głowie,
przywodząc na skraj szaleństwa, a to zdecydowanie nie poprawiało jej
nastroju. W gruncie rzeczy nie była pewna już niczego, a to… to
wszystko zaczynało ją przerastać.
Problem w tym,
że to nadal nie było wszystko. Kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do
wniosku, że ma dziesiątki, jeśli nie całe setki pytań, które miała zadać Ninie,
ale jednocześnie nie potrafiła się na to zdobyć. Bała się, zresztą sama nie
miała pewności od czego zacząć, żeby cokolwiek nabrało sensu. Musiała
zrozumieć, ale na to było za wcześnie, a Liz czuła, że nie zdziała niczego,
jeśli wcześniej nie uporządkuje wszystkiego, czego dowiedziała się do tej pory.
Nadmiar informacji bywał szkodliwy, zwłaszcza kiedy znamienita większość tych
wieści sprawiała, że całe jej życie w ułamku sekundy wywracało się do góry
nogami.
Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenia Niny i Damiena, ale żadnemu z nich nie
poświęciła większej uwagi. Cieszyła się z tego, że milczeli, być może
wciąż zaskoczeni jej krzykiem, a może w końcu świadomi tego, że czuła
się okropnie, kiedy mówili o śmierci w jej obecności. Do tej pory
oswajała się z myślą o tym, że dziewczyna z którą się
przyjaźniła oraz wszyscy jej bliscy pozostawali nieśmiertelni, jak więc mogłaby
słuchać o możliwości tego, by ktokolwiek zabił na jej oczach? Widziała,
jak pewnie Nina trzymała kuszę, kiedy jeszcze wszyscy stali na schodach, więc z łatwością
mogła sobie wyobrazić to, jak kobieta bez chwili wahania strzela Damienowi w pierś.
O tak, to
zdecydowanie było przerażające. Dokładnie takie, ale…
Wypuściła
powietrze ze świstem, za wszelką cenę próbując się uspokoić i jakkolwiek doprowadzić
do stanu przynajmniej względnej używalności. Wiedziała, że musi to przerwać i odpocząć,
coraz bliższa tego, żeby wprost zapytać babcię o to, czy może u niej
przenocować. Jakaś jej cząstka wyrywała się do Damiena, ale nie potrafiła
przemóc się na tyle, żeby poprosić chłopaka o to, żeby gdziekolwiek razem
poszli – i to nie tylko przez świadomość, że wtedy jednak mogłaby doczekać
się otwartych protestów ze strony Niny. Problem leżał w tym, że nie
sądziła, by w otoczeniu wampirów i im podobnych jakkolwiek łatwiej
przyszło jej oswojenie się z myślą o wszystkim tym, czego dowiedziała
się w ostatnim czasie, a już zwłaszcza teraz.
Była
zmęczona, tak, ale odpoczynek wciąż musiał poczekać. W pierwszej
kolejności ważniejsza była inna kwestia, która musiała ustalić, chociaż…
– A Jason?
– wyszeptała i to było wszystko, na co w tamtej chwili mogła się
zdobyć.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, cichy i drżący, przez co wyróżniał się nawet w panującej
ciszy. Czuła na sobie spojrzenia obecnej w salonie dwójki, ale nie miła
odwagi, by któremukolwiek z nich spojrzeć w oczy. Chciała po prostu
wiedzieć, niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, czy jej ciało i umysł
były gotowe na jakiekolwiek dodatkowe porcje stresu.
– To…
skomplikowane – przyznała niechętnie Nina. Liz prychnęła. Co w ostatnim
czasie taki nie było? – Boję się, że możesz źle to odebrać… Ale my naprawdę nie
mogliśmy niczego zrobić.
– Zrobić z czym?
– niemalże warknęła, mając wrażenie, że za moment dostanie szału.
Nina
westchnęła, po czym na dłuższą chwilę ukryła twarz w dłoniach, jakby w ten
sposób łatwiej miało przyjść jej uporanie się ze wszystkim, co miała do
powiedzenia.
– Twoja
matka zdecydowała się wam nie mówić… Była z zewnątrz, spoza klanu, chociaż
naturalnie zdawała sobie sprawę z tego, czym grozi związek z moim
synem. Weszła do tej rodziny, ale nigdy… – Urwała, by móc złapać oddech. – A potem
zaszła w ciążę z Jasonem i wtedy tym bardziej zaczęła nalegać na
to, żeby oboje się od tego odcięli. Ówczesne czasy mają to do siebie, że bardzo
łatwo uznać, że niebezpieczeństwa nie ma albo że nas ominie. Byliśmy w uśpieniu,
a niektórzy z nas przeżywali całe lata, nigdy nie spotykając na
drodze wampira… Twoja matka też tego chciała, chociaż od samego początku
powtarzałam, że przezorny zawsze ubezpieczony. Mogła decydować za siebie, ale
nigdy za was, ale naturalnie wiedziała swoje. Wszyscy się na tym
przejechaliśmy, kiedy Jason dorósł.
– Wcale się
nie zaćpał – obruszyła się, energicznie potrząsając głową. – To też było
kłamstwo, prawda? Narkotyki…
– A co
mieliśmy ci powiedzieć? Byłaś mała, niewiele rozumiałaś, a twoja matka
uparła się, by zachowywać się tak, jakby ten… inny świat nigdy nie istniał. –
Nina parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Problem w tym, że nawet
jeśli myślenie twojej matki po części było słuszne, to jeszcze nie znaczyło, że
wszystkie wampiry zapomniały o przeszłości. Ktoś dowiedział się o tym,
że rodzina nosząca na sobie piętno łowców, prowadzi spokojne życie w Seattle.
Idealna rodzina, prawda? Nie wszyscy uważają, że na to zasłużyliśmy, nawet
jeśli od dawna nie praktykujemy żadnych tradycji z przeszłości. – Przez
jej twarz przemknął cień, a Liz podświadomie wyczuła, że Nina właśnie doszła
do najgorszej i zarazem najtrudniejszej części wyjaśnień. – Nie
przedstawił nam się, więc nie powiem ci za dużo… Mnie samej nie daje to spokoju
i to nawet po tych wszystkich latach, chociaż nie sądzę, by znajomość jego
imienia cokolwiek zmieniła – przyznała niechętnie.
– Ktoś
przyszedł, bo wiedział kim jesteśmy – powiedziała z wahaniem, próbując
uporządkować wszystko to, co wiedziała. – Przyszedł i przemienił Jasona, a on
nawet nie wiedział dlaczego…
– Obawiam się,
że to bardziej złożone. – Nina rzuciła jej niemalże błagalne spojrzenie. – W pierwszej
kolejności przyszedł do waszych rodziców… I wprost zażądał tego, co
najbardziej go interesowało.
Przełknęła z trudem,
coraz bardziej zaniepokojona. Do głowy przyszło jej jedno, proste pytanie, ale
nie potrafiła zmusić się do tego, żeby je zadać. W gruncie rzeczy nie
chciała wiedzieć, choć być może powinna była się na to zdobyć. Jason nie
wiedział i dobrze się to dla niego nie skończyło.
– Chciał
nas pozabijać?
Babcia po
raz kolejny potrząsnęła głową.
– To byłoby
zbyt proste. Nie wiem, może to jakieś porachunki z przeszłości, a może
zwykły sadyzm… Na pewno nic, na co zasłużyłabyś sobie ty, Jason albo wasi
rodzice – powiedziała, a jej głos zabrzmiał inaczej. W tamtej chwili
do Liz dotarło, że kobieta najpewniej ledwo powstrzymywała się od płaczu. –
Czasami śmierć jest o wiele łatwiejsza od straty kogoś bliskiego… A tamten
wampir zażyczył sobie konkretnej osoby.
Jasona…?, pomyślała, ale instynkt podpowiedział
jej, że to wcale nie takie oczywiste. Nie miała pewności, czy myśli dobrze, ale
gdyby faktycznie chodziło o jej brata, Nina nie byłaby aż do tego stopnia
przerażona.
Ale jeśli
nie jego…
– Ciebie,
skarbie – powiedziała cicho babcia, jakby czytając w jej myślach. –
Upatrzył sobie ciebie, naszą małą królewnę… A kiedy odmówiliśmy, przyszedł
po Jasona – oznajmiła, a Liz poczuła, że blednie. – Nawet go nie
ostrzegliśmy. Twoja matka uznała, że kiedy odszedł… Każde z nas do tego
stopnia skupiło się na tym, żeby chronić ciebie, że żadne zapomnieliśmy o twoim
bracie.
Przez
chwilę jeszcze wpatrywała się w Ninę, dziwnie wręcz spokojna i jakby
nieświadoma tego, jakie targały nią uczucia. Wiedziała jedynie, że od dawna nie
czuła się aż do tego stopnia oszołomiona i pusta, a jakby tego było
mało…
A potem w końcu
wszystko zniknęło i Liz otoczyła jakże upragniona, spokojna ciemność.
Elena
Błądziła w mroku, sama niepewna tego gdzie i dlaczego się
znajduje. Miała wrażenie, że już raz tego doświadczyła, pośpiesznie zmierzając w bliżej
nieokreślonym, nieznanym sobie kierunku. Czuła strach, ale nie potrafiła
sprecyzować źródła odczuwanego lęku. Wiedziała jedynie, że już raz była w tym
miejscu, choć nieprzenikniona ciemność sprawiała, że nie była w stanie rozróżnić nawet pojedynczych
kształtów. Jej zmysły okazały się bezsilne wobec braku światła, Elena zresztą
nagle zwątpiła w to, czy którakolwiek z jej wampirzych zdolności może
okazać się choć odrobinę przydatna.
To był sen, a przynajmniej próbowała
przekonać samą siebie do tego, że tak jest w istocie. Błądziła, bała się i nie
widziała niczego, ale to jeszcze nie musiało oznaczać czegoś złego – a już
na pewno nie to, że mogłaby mieć jakiekolwiek kłopoty. Atmosfera tego miejsca
może i przyprawiała ją o dreszcze, a tym bardziej nie pozwalała
jej przypomnieć sobie, kiedy i w jakich okolicznościach, mogłaby wylądować
akurat tutaj, ale… który sen tak naprawdę miał jakikolwiek sens? To chyba była
specyfika braku świadomości, a zwłaszcza tych nieznośnych koszmarów,
których po przebudzeniu zwykle i tak się nie pamiętało.
Okej, więc śniła. To było marne pocieszenie,
ale musiało wystarczyć, tym bardziej, że jak na razie nie działo się nic złego
– ot błądziła w pustce, wystraszona, ale prawie na pewno cała i zdrowa.
Instynktownie wodziła wzrokiem dookoła, próbując wypatrzeć cokolwiek, co
mogłoby wzbudzić w niej strach, ale – oczywiście – przy braku światła
okazało się to bezsensowne. Nasłuchiwała, jednak w tym miejscu
jakiekolwiek dźwięki wydawały się nie mieć racji bytu, może pomijając
przyśpieszony oddech, bicie serca i…
Och, kroki – zwielokrotnione przez echo,
poza tym brzmiące w taki sposób, jakby miała na sobie szpilki.
Cudownie. Nawet gdyby przyszło jej umierać,
przynajmniej prezentowałaby się dobrze.
Znowu ruszyła przed siebie, błądząc na oślep
i dla pewności wyciągając przed siebie obie ręce. Poniekąd bała się tego,
co mogłaby wyczuć w otaczającym ją mroku, tym bardziej, że nie mogła mieć
pewności, czy ktoś jej nie obserwuje. Co prawda to mogłoby być trudne, ale z drugiej
strony… skąd mogłaby wiedzieć, że jest sama? W snach wszystko było
możliwe, więc może i tym razem powinna spodziewać się czegoś, co w mniejszym
lub większym stopniu zaprzeczałoby regułom, którymi rządził się rzeczywisty
świat.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się
nagle, ale zignorowała je, zwalając na wyobraźnie. Przyśpieszyła i to
okazało się błędem, bowiem omal nie wpadła na coś solidnego i gładkiego,
co po dłuższej chwili rozpoznała jako lustro – olbrzymie, zajmujące niemalże
całą ścianę, czy cokolwiek ograniczało dostępną powierzchnię. Nie była w stanie
przez nie przejść, a tym bardziej utwierdzić się w przekonaniu, czy
jej podejrzenia są słuszne, to zresztą wydało się Elenie najmniej istotne.
Wiedziała jedynie, że to miejsce coraz bardziej ją przerażało, z kolei
lustra…
Co złego tak naprawdę było w lustrach?
Wciąż o tym myślała, kiedy odniosła wrażenie,
że coś poruszyło się za jej plecami. Kiedy błyskawicznie odwróciła się w stronę
źródła potencjalnego zagrożenia, nie dostrzegła nikogo, ale wydało jej się, że
słyszy cichy, łagodny szept…
I jedno, jedyne słowo.
Wkrótce.
Właśnie wtedy się obudziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz