24 maja 2016

Dwieście siedem

Elizabeth
Czekała, chociaż sama nie była pewna na co. W głowie miała mętlik, bezskutecznie próbując połączyć coraz to nowe, choć nadal niczego niewnoszące fakty. Jej brat był wampirem, o co najwyraźniej miał żal do najbliższych i co ostatecznie przymusiło go do podjęcia decyzji o tym, żeby ją przemienić. Nie wiedziała dlaczego wrócił i jak bardzo zły musiał być, skoro nawet nie przyszło mu do głowy, żeby zapytać ją o zdanie. Dlaczego teraz? Nic nie wiedziała, a ciągłe zwodzenie przez tych, którzy mieli dla niej największe znaczenie, niczego nie ułatwiało.
Nina milczała, ale to był inny rodzaj ciszy, aniżeli ta, której doznała w rodzinnym domu. Odniosła wrażenie, że kobieta próbuje ubrać w słowa to, co chciała jej powiedzieć, co samo w sobie wydało się Liz powodem do wdzięczności. Przerażające wydało jej się to, że mogłaby dziękować za to, że ktoś zdecyduje się powiedzieć jej prawdę – a więc coś, co przynajmniej w teorii powinno być oczywiste – ale starała się o tym nie myśleć. Chciała wiedzieć i tylko to jedno było dla niej oczywiste; niczego innego nie potrzebowała, przynajmniej tymczasowo.
– Nie jestem pewna, jak powinnam ci to wytłumaczyć, chociaż nie raz miałam ochotę to zrobić. Chyba teraz powinno być mi łatwiej, skoro wiesz o… – Babcia urwała, po czym wymownie spojrzała na przyczajonego w kącie Damiena.
– O wampirach – dokończyła Elizabeth, chociaż nie sądziła, że to jedno słowo w ogóle przejdzie jej przez gardło. – Wiem o wampirach…
To było przerażające, najdelikatniej rzecz ujmując, ale starała się o tym nie myśleć. Wszystko jest w porządku, pomyślała nie po raz pierwszy, powoli chyba zaczynając uznawać to jedno zdanie, jako swego rodzaju mantrę, pozwalającą jej zachować względnie zdrowe myśli. W gruncie rzeczy chyba tak było, skoro wciąż żyła, a ostatecznie znalazła się w tym miejscu, prawda?
– Tak – podjęła niechętnie Nina. – Zanim przejdę do Jasona, muszę cofnąć się troszeczkę dalej, do okresu jeszcze sprzed narodzin twoich czy twojego brata. W zasadzie mogłabym rozwodzić się nad całymi pocieszeniami wstecz, ale to nie ma sensu. Musisz tylko zrozumieć, że to wcale nie jest takie proste i oczywiste do wyjaśnienia, a ja…
– Czy mogłabyś w końcu przejść do rzeczy? – zniecierpliwiła się Elizabeth. – Powiedz mi to wprost, babciu. To zaszło za daleko, a ja nie jestem małym dzieckiem, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście.
Nie była pewna, czy postępuje słusznie, wymuszając na Ninie jakiekolwiek wyjaśnienia, ale już było jej wszystko jedno. Jednocześnie czekała i bała się tego, co mogła usłyszeć, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę już nie było odwrotu. Było tak, jak powiedziała: zabrnęła wystarczająco, by prawda zaczęła jawić się jako jedyny możliwy sposób obrony. Bez znaczenia był jej wiek albo to, jak się czuła, nawet jeśli w rzeczywistości faktycznie nie czuła się lepiej od małej dziewczynki, która najchętniej spróbowałaby się schować za plecami kogoś dorosłego. To nie było dojrzałe – ta próba zrzucenia odpowiedzialności na kogoś innego, jeśli tylko dzięki temu mogłaby poczuć się lepiej – jednak i nad tym starała się nie rozwodzić.
Nie, nie była gotowa. Ale jaki właściwie miała wybór?
– Och, Elizabeth… – Nina zawahała się, po czym z uwagą zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Spróbowała nad sobą zapanować, nie chcąc w żaden sposób okazywać słabości, nawet jeśli w teorii miała pełne prawo do tego, żeby się bać. – W porządku… Ale naprawdę nie wiem, jak powinnam o tym mówić. Zabawne, że gdybyś była młodsza, pewnie przyszłoby mi to łatwiej – westchnęła, ale przynajmniej nie próbowała się wymigiwać. W zamian w końcu nachyliła się w stronę podenerwowanej wnuczki, decydując się przejść do rzeczy: – Odkąd tylko sięgam pamięcią, wiedziałam o istnieniu istot nadnaturalnych. Mówili mi o tym rodzice i dziadkowie, ci z kolei wiedzieli to od swoich przodków… Rozumiesz? Gdybyśmy pociągnęli tę tradycję, ty i Jason jeszcze jako dzieci poznalibyście prawdę. Może wtedy pewne sprawy potoczyłyby się inaczej, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – westchnęła, raptownie poważniejąc. Nawet jeśli wciąż była podenerwowana, nie okazywała tego w aż takim stopniu, jak jeszcze chwilę wcześniej. – Nasza rodzina od zawsze była nierozerwalnie związana z istotami mroku. To nasze dziedzictwo, nie tylko kiedyś, chociaż w przeszłości bez wątpienia robiło to większe wrażenie… Kiedyś łowcy byli rozpoznawalni, choć mnie nie przyszło żyć w czasach, kiedy tak naprawdę musieliśmy być aktywni.
Otworzyła i zamknęła usta, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, co kobieta próbowała jej powiedzieć. Słuchała i miała wrażenie, że poszczególne słowa Niny dochodzą do niej jakby z oddali, zniekształcone i pozornie pozbawione sensu. Nie rozumiała, a może po prostu nie chciała tego pojąć, bezskutecznie próbując doszukać się logiki w długim wywodzie wpatrzonej w nią kobiety.
– Że… co? – zaryzykowała. Coś ścisnęło ją w gardle, nie tylko utrudniając mówienie, ale przede wszystkim złapanie oddechu. – O czym ty…?
– O bogini, pani mówi o klanach łowców, prawda? – wyrwało się dotychczas milczącego Damienowi. Nina spojrzała na niego w bliżej nieokreślony, ostrzegawczy sposób. – To stąd ta kusza?
– Jak widzę, kolega jest w temacie – oceniła babcia, ale nie wydawała się tym zachwycona. – Tak, mówię o łowcach. Przodkowie moi i Liz polowali na wampiry… Kiedyś – dodała z naciskiem – chociaż niektórych tradycji się nie zapomina.
Damien wydawał się co najmniej skonsternowany.
– Kiedyś było inaczej, bo ludzie wiedzieli – przyznał i zawahał się na moment. – To było jak dziedzictwo, tak jak pani mówiła. Wielopokoleniowe rodziny umierały, kiedy zbytnio podpadły nieśmiertelnym. Później o tradycjach zapomniano, a ja nie sądziłem… – Chłopak urwał, wyraźnie speszony spojrzeniem kobiety. – Wiem tylko to, co wyczytałem w książkach. Nie żyję aż tak długo, żeby pamiętać ten okres – wyjaśnił pośpiesznie, a Nina prychnęła.
– Przynajmniej trafiłaś na kogoś, kto nie boi się czytać. Nie wiem czy to dobrze, czy nie, ale sami rozumiecie, dlaczego się zaniepokoiłam – stwierdziła, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Zresztą nie o to teraz chodzi. Sama urodziłam się na długo po tym, jak wiele naszych klanów się rozpadło, a te, które pozostały, musiały zacząć się ukrywać, nie tyle przez wzgląd na niebezpieczeństwo zemsty, ale reakcje społeczeństwa. Wyjdź teraz na ulicę i zacznij rozgłaszać, że polujesz na wampiry, a natychmiast uznają cię za szaleńca. – Nina zawahała się na moment. – Właśnie łamię jedną z podstawowych zasad i ujawniam się przed wampirem, który zna moją rodzinę.
– Babciu! – nie wtrzymała Liz.
Czuła się dziwnie, wciąż oszołomiona i w znacznym stopniu wytrącona z równowagi tym, co słyszała. Podejrzewała, że znowu jest w szoku, wciąż mając problemy z tym, żeby sensownie uporządkować wszystkie zasłyszane informacje. Miała wrażenie, że wszystko jest nie tak, a ona doświadcza jednego, wielkiego szaleństwa. W normalnym wypadku pewnie nawet roześmiałaby się w pozbawiony wesołości sposób i kazała Ninie przestać żartować, jednak po wszystkim, czego dowiedziała się w ostatnim czasie… Jak jednak mogłaby tak po prostu zaakceptować informację o tym, że jej rodzina była związana z istotami, które powinny były wzbudzać w niej czyste przerażenie.
Nerwowo spojrzała na Damiena, próbując znaleźć w nim wsparcie. W ułamku sekundy zapragnęła tego, żeby ją przytulił – po raz kolejny, najlepiej w taki sposób, by choć na moment mogła zapomnieć o wszystkim i wszystkich. Chciała przestać myśleć, w zamian znajdując ukojenie w jego ramionach – tak jak zaledwie kwadrans wcześniej, kiedy siedzieli w aucie i napawali się swoją obecnością. Damien oznaczał bezpieczeństwo i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek pod tym względem mogło się zmienić. W efekcie tym bardziej nie wyobrażała sobie tego, że jej własna babcia mogłaby mieć do chłopaka jakiekolwiek pretensje. Ba! Że mogłaby chcieć go zabić, nie wspominając o tym, że sama nie była pewna, co takiego musiałoby się stać, by ta kobieta mogła kogokolwiek zabić.
Nina nie była morderczynią. Nie mogła być, ale…
– Nie zrobię niczego, żeby wam zaszkodzić – ani ja, ani moja rodzina! – zapewnił pośpiesznie Damien. – Chronię Liz na wszystkie możliwe sposoby. To, co usłyszałem teraz…
– …zostanie w tym pokoju – oznajmiła zdecydowanym tonem kobieta. – Mogłabym kazać ci wyjść, ale to i tak niczego nie da. Zabić cię nie mogę, przynajmniej na razie, więc…
– Czy możecie przestać?! – nie wytrzymała.
Jej reakcja nie tyle miała związek z Damienem, co wszystkim tym, co mówiła jej babcia. Zdecydowanie nie zamierzała tego słuchać, choć jednocześnie nie potrafiła zdobyć się na żadną sensowną reakcję, a tym bardziej postawienie sprawy jasno. Być może była naiwna, zwłaszcza w oczach Niny, ale Licavoliemu ufała, nawet jeśli zadawanie się z istotą nieśmiertelną jawiło się jako czyste szaleństwo. Nie dbała o to, a tym bardziej nie wyobrażała sobie, że chłopak mógłby kłamać tylko dlatego, że jej babcia miała jakieś obiekcje. Oszustwa prowadziły donikąd, zwłaszcza kiedy oszukiwało się najbliższych, o czym zresztą mogła przekonać się na własnej skórze. Gdyby nie to, od dawna zdawałaby sobie sprawę z tego, co takiego dzieje się wokół niej, zamiast czuć się w tak trudny do opisania, oszałamiający sposób. Miała wrażenie, że ktoś z całej siły zdzielił ja czymś ciężkim po głowie, przywodząc na skraj szaleństwa, a to zdecydowanie nie poprawiało jej nastroju. W gruncie rzeczy nie była pewna już niczego, a to… to wszystko zaczynało ją przerastać.
Problem w tym, że to nadal nie było wszystko. Kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że ma dziesiątki, jeśli nie całe setki pytań, które miała zadać Ninie, ale jednocześnie nie potrafiła się na to zdobyć. Bała się, zresztą sama nie miała pewności od czego zacząć, żeby cokolwiek nabrało sensu. Musiała zrozumieć, ale na to było za wcześnie, a Liz czuła, że nie zdziała niczego, jeśli wcześniej nie uporządkuje wszystkiego, czego dowiedziała się do tej pory. Nadmiar informacji bywał szkodliwy, zwłaszcza kiedy znamienita większość tych wieści sprawiała, że całe jej życie w ułamku sekundy wywracało się do góry nogami.
Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenia Niny i Damiena, ale żadnemu z nich nie poświęciła większej uwagi. Cieszyła się z tego, że milczeli, być może wciąż zaskoczeni jej krzykiem, a może w końcu świadomi tego, że czuła się okropnie, kiedy mówili o śmierci w jej obecności. Do tej pory oswajała się z myślą o tym, że dziewczyna z którą się przyjaźniła oraz wszyscy jej bliscy pozostawali nieśmiertelni, jak więc mogłaby słuchać o możliwości tego, by ktokolwiek zabił na jej oczach? Widziała, jak pewnie Nina trzymała kuszę, kiedy jeszcze wszyscy stali na schodach, więc z łatwością mogła sobie wyobrazić to, jak kobieta bez chwili wahania strzela Damienowi w pierś.
O tak, to zdecydowanie było przerażające. Dokładnie takie, ale…
Wypuściła powietrze ze świstem, za wszelką cenę próbując się uspokoić i jakkolwiek doprowadzić do stanu przynajmniej względnej używalności. Wiedziała, że musi to przerwać i odpocząć, coraz bliższa tego, żeby wprost zapytać babcię o to, czy może u niej przenocować. Jakaś jej cząstka wyrywała się do Damiena, ale nie potrafiła przemóc się na tyle, żeby poprosić chłopaka o to, żeby gdziekolwiek razem poszli – i to nie tylko przez świadomość, że wtedy jednak mogłaby doczekać się otwartych protestów ze strony Niny. Problem leżał w tym, że nie sądziła, by w otoczeniu wampirów i im podobnych jakkolwiek łatwiej przyszło jej oswojenie się z myślą o wszystkim tym, czego dowiedziała się w ostatnim czasie, a już zwłaszcza teraz.
Była zmęczona, tak, ale odpoczynek wciąż musiał poczekać. W pierwszej kolejności ważniejsza była inna kwestia, która musiała ustalić, chociaż…
– A Jason? – wyszeptała i to było wszystko, na co w tamtej chwili mogła się zdobyć.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, cichy i drżący, przez co wyróżniał się nawet w panującej ciszy. Czuła na sobie spojrzenia obecnej w salonie dwójki, ale nie miła odwagi, by któremukolwiek z nich spojrzeć w oczy. Chciała po prostu wiedzieć, niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, czy jej ciało i umysł były gotowe na jakiekolwiek dodatkowe porcje stresu.
– To… skomplikowane – przyznała niechętnie Nina. Liz prychnęła. Co w ostatnim czasie taki nie było? – Boję się, że możesz źle to odebrać… Ale my naprawdę nie mogliśmy niczego zrobić.
– Zrobić z czym? – niemalże warknęła, mając wrażenie, że za moment dostanie szału.
Nina westchnęła, po czym na dłuższą chwilę ukryła twarz w dłoniach, jakby w ten sposób łatwiej miało przyjść jej uporanie się ze wszystkim, co miała do powiedzenia.
– Twoja matka zdecydowała się wam nie mówić… Była z zewnątrz, spoza klanu, chociaż naturalnie zdawała sobie sprawę z tego, czym grozi związek z moim synem. Weszła do tej rodziny, ale nigdy… – Urwała, by móc złapać oddech. – A potem zaszła w ciążę z Jasonem i wtedy tym bardziej zaczęła nalegać na to, żeby oboje się od tego odcięli. Ówczesne czasy mają to do siebie, że bardzo łatwo uznać, że niebezpieczeństwa nie ma albo że nas ominie. Byliśmy w uśpieniu, a niektórzy z nas przeżywali całe lata, nigdy nie spotykając na drodze wampira… Twoja matka też tego chciała, chociaż od samego początku powtarzałam, że przezorny zawsze ubezpieczony. Mogła decydować za siebie, ale nigdy za was, ale naturalnie wiedziała swoje. Wszyscy się na tym przejechaliśmy, kiedy Jason dorósł.
– Wcale się nie zaćpał – obruszyła się, energicznie potrząsając głową. – To też było kłamstwo, prawda? Narkotyki…
– A co mieliśmy ci powiedzieć? Byłaś mała, niewiele rozumiałaś, a twoja matka uparła się, by zachowywać się tak, jakby ten… inny świat nigdy nie istniał. – Nina parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Problem w tym, że nawet jeśli myślenie twojej matki po części było słuszne, to jeszcze nie znaczyło, że wszystkie wampiry zapomniały o przeszłości. Ktoś dowiedział się o tym, że rodzina nosząca na sobie piętno łowców, prowadzi spokojne życie w Seattle. Idealna rodzina, prawda? Nie wszyscy uważają, że na to zasłużyliśmy, nawet jeśli od dawna nie praktykujemy żadnych tradycji z przeszłości. – Przez jej twarz przemknął cień, a Liz podświadomie wyczuła, że Nina właśnie doszła do najgorszej i zarazem najtrudniejszej części wyjaśnień. – Nie przedstawił nam się, więc nie powiem ci za dużo… Mnie samej nie daje to spokoju i to nawet po tych wszystkich latach, chociaż nie sądzę, by znajomość jego imienia cokolwiek zmieniła – przyznała niechętnie.
– Ktoś przyszedł, bo wiedział kim jesteśmy – powiedziała z wahaniem, próbując uporządkować wszystko to, co wiedziała. – Przyszedł i przemienił Jasona, a on nawet nie wiedział dlaczego…
– Obawiam się, że to bardziej złożone. – Nina rzuciła jej niemalże błagalne spojrzenie. – W pierwszej kolejności przyszedł do waszych rodziców… I wprost zażądał tego, co najbardziej go interesowało.
Przełknęła z trudem, coraz bardziej zaniepokojona. Do głowy przyszło jej jedno, proste pytanie, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby je zadać. W gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć, choć być może powinna była się na to zdobyć. Jason nie wiedział i dobrze się to dla niego nie skończyło.
– Chciał nas pozabijać?
Babcia po raz kolejny potrząsnęła głową.
– To byłoby zbyt proste. Nie wiem, może to jakieś porachunki z przeszłości, a może zwykły sadyzm… Na pewno nic, na co zasłużyłabyś sobie ty, Jason albo wasi rodzice – powiedziała, a jej głos zabrzmiał inaczej. W tamtej chwili do Liz dotarło, że kobieta najpewniej ledwo powstrzymywała się od płaczu. – Czasami śmierć jest o wiele łatwiejsza od straty kogoś bliskiego… A tamten wampir zażyczył sobie konkretnej osoby.
Jasona…?, pomyślała, ale instynkt podpowiedział jej, że to wcale nie takie oczywiste. Nie miała pewności, czy myśli dobrze, ale gdyby faktycznie chodziło o jej brata, Nina nie byłaby aż do tego stopnia przerażona.
Ale jeśli nie jego…
– Ciebie, skarbie – powiedziała cicho babcia, jakby czytając w jej myślach. – Upatrzył sobie ciebie, naszą małą królewnę… A kiedy odmówiliśmy, przyszedł po Jasona – oznajmiła, a Liz poczuła, że blednie. – Nawet go nie ostrzegliśmy. Twoja matka uznała, że kiedy odszedł… Każde z nas do tego stopnia skupiło się na tym, żeby chronić ciebie, że żadne zapomnieliśmy o twoim bracie.
Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w Ninę, dziwnie wręcz spokojna i jakby nieświadoma tego, jakie targały nią uczucia. Wiedziała jedynie, że od dawna nie czuła się aż do tego stopnia oszołomiona i pusta, a jakby tego było mało…
A potem w końcu wszystko zniknęło i Liz otoczyła jakże upragniona, spokojna ciemność.
Elena
Błądziła w mroku, sama niepewna tego gdzie i dlaczego się znajduje. Miała wrażenie, że już raz tego doświadczyła, pośpiesznie zmierzając w bliżej nieokreślonym, nieznanym sobie kierunku. Czuła strach, ale nie potrafiła sprecyzować źródła odczuwanego lęku. Wiedziała jedynie, że już raz była w tym miejscu, choć nieprzenikniona ciemność sprawiała, że nie  była w stanie rozróżnić nawet pojedynczych kształtów. Jej zmysły okazały się bezsilne wobec braku światła, Elena zresztą nagle zwątpiła w to, czy którakolwiek z jej wampirzych zdolności może okazać się choć odrobinę przydatna.
To był sen, a przynajmniej próbowała przekonać samą siebie do tego, że tak jest w istocie. Błądziła, bała się i nie widziała niczego, ale to jeszcze nie musiało oznaczać czegoś złego – a już na pewno nie to, że mogłaby mieć jakiekolwiek kłopoty. Atmosfera tego miejsca może i przyprawiała ją o dreszcze, a tym bardziej nie pozwalała jej przypomnieć sobie, kiedy i w jakich okolicznościach, mogłaby wylądować akurat tutaj, ale… który sen tak naprawdę miał jakikolwiek sens? To chyba była specyfika braku świadomości, a zwłaszcza tych nieznośnych koszmarów, których po przebudzeniu zwykle i tak się nie pamiętało.
Okej, więc śniła. To było marne pocieszenie, ale musiało wystarczyć, tym bardziej, że jak na razie nie działo się nic złego – ot błądziła w pustce, wystraszona, ale prawie na pewno cała i zdrowa. Instynktownie wodziła wzrokiem dookoła, próbując wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby wzbudzić w niej strach, ale – oczywiście – przy braku światła okazało się to bezsensowne. Nasłuchiwała, jednak w tym miejscu jakiekolwiek dźwięki wydawały się nie mieć racji bytu, może pomijając przyśpieszony oddech, bicie serca i…
Och, kroki – zwielokrotnione przez echo, poza tym brzmiące w taki sposób, jakby miała na sobie szpilki.
Cudownie. Nawet gdyby przyszło jej umierać, przynajmniej prezentowałaby się dobrze.
Znowu ruszyła przed siebie, błądząc na oślep i dla pewności wyciągając przed siebie obie ręce. Poniekąd bała się tego, co mogłaby wyczuć w otaczającym ją mroku, tym bardziej, że nie mogła mieć pewności, czy ktoś jej nie obserwuje. Co prawda to mogłoby być trudne, ale z drugiej strony… skąd mogłaby wiedzieć, że jest sama? W snach wszystko było możliwe, więc może i tym razem powinna spodziewać się czegoś, co w mniejszym lub większym stopniu zaprzeczałoby regułom, którymi rządził się rzeczywisty świat.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, ale zignorowała je, zwalając na wyobraźnie. Przyśpieszyła i to okazało się błędem, bowiem omal nie wpadła na coś solidnego i gładkiego, co po dłuższej chwili rozpoznała jako lustro – olbrzymie, zajmujące niemalże całą ścianę, czy cokolwiek ograniczało dostępną powierzchnię. Nie była w stanie przez nie przejść, a tym bardziej utwierdzić się w przekonaniu, czy jej podejrzenia są słuszne, to zresztą wydało się Elenie najmniej istotne. Wiedziała jedynie, że to miejsce coraz bardziej ją przerażało, z kolei lustra…
Co złego tak naprawdę było w lustrach?
Wciąż o tym myślała, kiedy odniosła wrażenie, że coś poruszyło się za jej plecami. Kiedy błyskawicznie odwróciła się w stronę źródła potencjalnego zagrożenia, nie dostrzegła nikogo, ale wydało jej się, że słyszy cichy, łagodny szept…
I jedno, jedyne słowo.
Wkrótce.
Właśnie wtedy się obudziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa