Allegra
Wiedziała, że musi się
pośpieszyć. Słyszała ponaglenia Marco, który raz po raz przypominał jej o tym,
jak niewiele czasu pozostawało do rozpoczęcia uroczystości, jednak nic nie
mogła poradzić na to, że przygotowania szły jej w dość oporny sposób. Sama
nie była pewna, co tak naprawdę podkusiło ją, żeby wziąć udział w obchodach
Samhain, zgodnie z planami, które snuła Isabeau, ale coś podpowiadało jej,
że powinna się tam pojawić. Być może i chroniła te wszystkie dzieciaki
przed rozkazami, które – a jakże! – wydawała Claudia, sama jednak
pozostawała kapłanką, a skoro król osobiście nie kazał jej się wynosić,
mogła założyć, że wciąż była związana pewnymi obowiązkami. Nikt nie miał prawa
jej tknąć, zresztą teraz, kiedy w mieście nie było ani jej córki, ani
Alessi, była jedyną kapłanką ze stażem i umiejętnościami na tyle
rozwiniętymi, by móc poprowadzić taką uroczystością.
Cóż, jeśli
dobrze się nad tym zastanowić, potrzebowała tego w równym stopniu, co i wszyscy
wokół. Nie zamierzała zachowywać się jak ktoś, kto wiecznie ucieka, skoro nie
ma po temu powodu. Co więcej, nigdy tak naprawdę nie była wierna Dimitrowi,
swoje postępowanie opierając przede wszystkim na własnych ideałach oraz
uczuciach, które żywiła względem Selene. To bogini oddała życie i to dla
niej zamierzała ryzykować, w duchu licząc na to, że nawet Claudia nie jest
na tyle bezczelna, by bez powodu spróbować zaburzyć obchody tak znaczącego
święta. W zasadzie z tego, co wiedziała, to od czasu walki z Isabeau,
ani wampirzyca nie udzielała się publicznie, ani tym bardziej król o którym
słyszała, że… nie był w najlepszej formie. Cóż, po tym, co zrobił, trochę
za późno było na żal oraz na to, żeby liczyć na czyjekolwiek wsparcie. Skoro
nawet Pavarotti zdecydowali się towarzyszyć Theo i Kristin, kiedy ci
zdecydowali się uciec na jakiś czas do Rosalee, coś zdecydowanie było na rzeczy.
Inną
kwestią pozostawało to, że miała serdecznie dość ukrywania się w domu. Nie
potrafiła już zliczyć, ile dni tak naprawdę minęło od chwili, w której
sytuacja zmusiła ich do wycofania się z życia publicznego. Od tamtego
czasu Marco nie był chętny puścić jej samej nawet do lasu, nie wspominając o wycieczce
do lasu. Zaczynała mieć tego dość, zaś nadejście dnia, którzy śmiertelnicy
określali mianem Halloween, dawało jej idealną okazję do tego, żeby w końcu
uświadomić swojego nadwrażliwego partnera, że gdyby ktoś miał spróbować ich
pozabijać, już dawno by to zrobił. Oboje byli silnymi, doświadczonymi
telepatami, zaś ochrona, którą otaczali dom i którą zapewniali
mieszkającym pod jednym dachem wampirom, pozostawała wystarczająco silna, by
nikt nie odważył się naruszyć ich prywatności. Co więcej, oboje zdawali sobie
sprawę z tego, że zdołają utrzymać ją nawet podczas wycieczki do miasta,
nie musząc przy tym jakoś szczególnie się wysilać.
Z kolei ona
miała obowiązki. Kto jak kto, ale Marco Licavoli doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że to niepodważalny argument, wobec którego potrzebowałby prawdziwego cudu,
żeby móc postawić na swoim. Skoro nawet w trakcie rządów Isobel tak po
prostu poszła zbierać zioła, teraz tym bardziej nic nie miało powstrzymać jej
przed postawieniem na swoim. Wampir o tym wiedział, kiedy zaś z powaga
oświadczyła mu, że ma do poprowadzenia uroczystości, zachowując się przy tym
tak, jakby sytuacja była najzupełniej normalna, a ona po prostu odhaczała
kolejny punkt wcześniej ustalonego harmonogramu, po prostu jęknął i mrucząc
gniewnie pod nosem, oznajmił, że naturalnie wybiera się z nią.
Właśnie
takiej reakcji się spodziewała, dlatego jedynie uśmiechnęła się z satysfakcją
i wróciła do starannego planowania tego, co zamierzała zrobić podczas
występów. Minęło sporo czasu, odkąd musiała zajmować się wszystkim w pojedynkę,
zwykle służąc pomocą Beau albo Alessi, które przez ostatnie lata wdzięcznie
zastępowały ją w roli kapłanek, jednak pewnych rzeczy po prostu się nie
zapominało. Cieszyła się z tego, że zarówno jej córka, jak i wnuczka
jej zmarłej siostry ciągnęły rodzinną tradycję, zajmując tak zaszczytną pozycję
w Mieście Nocy, choć możliwość zajęcia się czymkolwiek, co miało związek
ze świątynią i uroczystościami ku czci bogini, niezmiennie sprawiało jej
przyjemność. Dzięki temu mogła z łatwością zapomnieć o tym, co
martwiło ją przez te wszystkie dni, począwszy od zadręczania się nieobecnością
załamanej, pozbawionej uczuć Isabeau, po całe to szaleństwo, które miało
miejsce w Mieście Nocy. Czuła, że jest w swoim żywiole, w pełni
skoncentrowana na podejmowanych kolejno decyzjach, planowaniem wyglądu i kolejnych
ruchów czy słów, które zamierzała wypowiedzieć podczas uroczystości.
Wszystko
wydawało się dopięte na ostatni guzik, a przynajmniej tak jej się
wydawało. Nie wyobrażała sobie, że cokolwiek mogłoby pójść źle, a przynajmniej
nie w sposób, który ostatecznie miał miejsce. Co prawda już od jakiegoś
czasu była przemęczona, momentami czując się po prostu marnie, dotychczas
jednak zrzucała to na nadmierne wykorzystywanie mocy oraz nerwy, jednak tym
razem…
Do tej pory
nigdy z powodu nadmiernych emocji czy problemów nie wylądowała w łazience.
Nie miała
pojęcia, co było z nią nie tak, ale zdecydowanie nie wyobrażała sobie
wieczora skupionego na okupowaniu toalety, by w porę zareagować na
targające nią mdłości. Siedziała na chłodnej posadzce, skoncentrowana przede
wszystkim na miarowym łapaniu oddechu i ignorowaniu nieprzyjemnego posmaku
w ustach. Chciała podnieść się, by móc dostać się do umywalki i przepłukać
usta, jednak zrezygnowała, kiedy w odpowiedzi na jakikolwiek ruch jej
ciało po raz kolejny się zbuntował. Uderzył ją słodki zapach krwi, więc
mimowolnie skrzywiła się i odsunęła, woląc nie spoglądać na zawartość
swojego żołądka. Nie miała pewności, czy nieprzyjemny zapach jedynie potęgował
targające nią mdłości, ale nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać, w zamian
ciężko opierając się o ścianę i próbując schłodzić rozpalone czoło o przyjemnie
zimne kafelki.
– Allegro?
Ledwo
powstrzymała się przed wywróceniem oczami, nawet mimo nie najlepszego stanu
będąc w stanie pomyśleć o tym, że Marco zachowywał się gorzej niż
baba, kiedy w grę wchodziło jej bezpieczeństwo. Wiedziała, że tkwił pod
drzwiami, najpewniej aż rwąc się do tego, żeby wejść do środka, choć
zdecydowanie nie zamierzała mu na to pozwolić.
– Spadaj –
odparowała chłodno. Takie słownictwo bez wątpienia nie było w stylu
jakiejkolwiek kapłanki, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Miała prawo
być rozdrażniona, zwłaszcza w sytuacji, w której najpewniej
prezentowała się jak siódme nieszczęście. – Zaraz wyjdę. Daj mi chwilę, tylko…
– Akurat –
uciął i to niejako ucinało jakiekolwiek dyskusje.
Chciała
zaprotestować, zwłaszcza kiedy poczuła delikatny powiew mocy, który ostatecznie
sprawił, że zamknięte za zasuwkę drzwi stanęły przed Marco otworem. Znalazł się
przy niej w zaledwie ułamku sekundy, nawet nie dając jej okazji do tego,
by spróbowała się nad czymkolwiek zastanowić. Chłód jego ramion okazał się
lepszy niż kafelki, dlatego pozwoliła na to, żeby wampir wziął ją w swoje
objęcia, wygodnie układając w swoich ramionach, by w razie potrzeby
zapewnić jej dość swobody, gdyby znowu miała zwymiotować.
– Marco,
nie trzeba… – westchnęła, nie kryjąc frustracji, ten jednak puścił jej słowa
mimo uszu, w pełni skoncentrowany na przeczesywaniu jej jasnych włosów.
– Co ci
jest? – zapytał wprost, choć gdyby to widziała, wtedy najpewniej już dawno
znalazłaby sposób, by cokolwiek na to zaradzić. W zasadzie wciąż mogła
spróbować to zrobić, znając przynajmniej kilka ziołowych mieszanek, które z powodzeniem
mogły załagodzić mdłości. Co prawda przy ich przygotowaniu tak czy inaczej
musiałaby zdać się na niego, ale… – Zresztą nieważne. Chcesz wody?
Westchnęła,
po czym chcąc nie chcąc skinęła głową.
– Poproszę.
Nie był
chętny, by puścić jej chociaż na moment, ale najwyraźniej doszedł do wniosku,
że nic złego nie stanie się, jeśli odsunie się na raptem kilka sekund. Co
prawda to wystarczyło, żeby znowu wylądowała przy toalecie, jednak tym razem
torsje nie były aż tak uciążliwe, być może dlatego, że już nie miała czym
wymiotować. To stanowiło dość marne pocieszenie, nie wspominając o tym, że
trudno było jej tryskać entuzjazmem, skoro właśnie pogrążała się przed facetem,
którego jakby nie patrzeć… kochała.
– Świetnie…
– usłyszała tuż za plecami, a chwilę później Licavoli przytrzymał jej
włosy, by nie przeszkadzały jej, kiedy po raz kolejny nachyliła się nad
toaletą. Tym razem nie zwymiotowała, nie mając czym, ale i tak nie czuła
się najlepiej. – Dasz radę się napić? Powoli – dodał z naciskiem, bo
rzuciła się na zawartość szklanki, ledwo tylko podsunął jej naczynie do ust.
Zabij
mnie…, pomyślała mimochodem, aż nazbyt świadoma tego, że ta bezczelna
istota jak gdyby nigdy nic lustrowała jej myśli. Nie mogła zaprzeczyć, że Marco
nie robił tego często, zwykle szanując prywatność wszystkich wokół w jego
otoczeniu, ale samo doświadczenie i tak okazało się niezwykle drażniące. W efekcie
sama nie potrafiła stwierdzić, co było gorsze: intruz w głowie czy może
to, że mógłby widzieć ją w tej zdecydowanie nieatrakcyjnej, pogrążającej
się z każdą kolejną sekundą wersji.
– To byłoby
zbyt proste – powiedział irytująco uprzejmym tonem, muskając wargami jej
odsłonięty kark. – Już ci lepiej? – dodał, raptownie poważniejąc.
W pierwszym
odruchu zapragnęła na niego warknąć, chcąc zauważyć, że w obecnej sytuacji
trudno byłoby oczekiwać tego, że cokolwiek mogłoby być lepiej, ale w porę
zdołała się powstrzymać. Z drugiej strony, z zaskoczeniem przekonała
się, że jej żołądek chyba faktycznie zaczynał się uspokajać, przez co w krótkim
czasie poczuła się na tyle dobrze, by zacząć podejrzewać, że gdyby spróbowała
stanąć na nogi, być może byłaby w stanie tego dokonać.
– Tak… –
odezwała się z opóźnieniem. Wzięła kilka głębszych wdechów, wciąż
nasłuchując jakichkolwiek oznak tego, że mogłaby ponownie doświadczyć mdłości.
– Już w porządku. Po… pomóż mi wstać – wykrztusiła, Marco jednak
podsumował jej słowa cichym prychnięciem.
– Nie sadzę
– stwierdził ze spokojem, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia porwał jej na
ręce.
Wyrwał się
jej cichy, zdławiony okrzyk, zaraz też otoczyła go ramionami za szyję. Mimo
wątpliwości nie próbowała protestować, wciąż roztrzęsiona i słaba.
Wiedziała, że Marco nie odpuści, zresztą nigdy nie miała nic przeciwko temu,
żeby nosił ją na rękach. W jego objęciach czuła się dobrze, zwłaszcza
dzięki chłodu jego ciała, dlaczego pozwoliła mu na to, żeby zabrał ją na
korytarz, ostatecznie szybkim krokiem ruszając w stronę ich wspólnej
sypialni.
– Już mi
lepiej – zapewniła, decydując się przerwać panującą ciszę. – Napiłabym się
czegoś jeszcze, może mięty, o ile byłbyś na tyle dobry, by trochę
poszperać w szafkach na dole. Najwyżej trochę się spóźnimy, ale nic się
nie stanie, jeśli po tym wszystkim towarzystwo będzie musiało na mnie poczekać
– dodała, jednak i to nie zrobiło na wampirze znaczenia.
– Chyba
oszalałaś, jeśli naprawdę sądzisz, że gdziekolwiek pójdziemy. I nie, to
wyjątkowo nie jest pretekst do tego, żebym mógł zaciągnąć cię do łóżka –
zapowiedział, ostrożnie układając ją na łóżku. Chcąc nie chcąc puściła go,
poniekąd próbując w nieco teatralny sposób dać mu do zrozumienia, że
mogłaby być na niego obrażona. – Poczekaj tutaj na mnie i tę herbatę, choć
niczego nie obiecuję. Ja i zioła nigdy się nie lubiliśmy.
– Naprawdę
uważasz, że pozwolę ci decydować o sobie? – zapytała z niedowierzaniem,
ale nawet nie raczył jej odpowiedzieć. W zamian po prostu zostawił ją i wyszedł,
trzaśnięciem drzwi dość jednoznacznie sugerując, jaka była odpowiedź na jego
pytanie.
Nieprawdopodobne,
pomyślała z niedowierzaniem, wzdychając przeciągle i próbując się
rozluźnić. Palcami przeczesała wilgotne, posklejane włosy, mimochodem
zaczynając się zastanawiać nad tym, czy to efekt uboczny mdłości, czy może do
tego wszystkiego miała gorączkę. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem
doświadczyła jakichkolwiek objawów chorobowych, może pomijając ten jeden raz,
gdy zaraz po powrocie do Miasta Nocy została zaatakowana przez wampira.
Zdecydowanie nie zamierzała szybko na powrót doświadczać bólu, który
towarzyszył jej, kiedy jej ciało zaczęło bronić się przed jadem, co jedynie
potęgowało wywołany przez substancję ból.
Przymknęła
oczy, z założenia na chwilę, ale kiedy na powrót je otworzyła, odniosła
wrażenie, że musiała w którymś momencie przysnąć. Widok Marco, który jak
gdyby nigdy nic leżał na materacu, uważnie lustrując wzrokiem jej twarz i smukłą
sylwetkę, jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu. Chłodne palce
natychmiast musnęły jej policzek, więc z wolna uniosła głowę, jednocześnie
ostrożnie przesuwając się w jego stronę. Przygarnął ją do siebie,
zamykając w zdecydowanym uścisku. Bez chwili wahania wtuliła się w jego
tors, już od dawna nie czując oporów przed tym, by mógł zachowywać się względem
niej w ten sposób. Nigdy wprost nie powiedziała, że wybaczyła mu to, co
miało miejsce w przeszłości, zresztą to nie od niej powinien był oczekiwać
rozgrzeszenia, nie mogła jednak zaprzeczyć, że bycie razem przychodziło im
naturalnie. Potrzebowała go, zresztą tak jak i on jej, podświadomie
czując, że darzył ją szczerym uczuciem; identyczna jak Gabriella czy też nie,
Marco Licavoli zawsze widział różnicę pomiędzy nią a jego zmarłą żoną,
dzięki czemu nigdy nie czuła się tak, jakby próbował wykorzystać ją do
zastąpienia Brie.
– Uśpiłeś
mnie? – zarzuciła mu, jednak nawet jeśli tak było, nie potrafiła mieć do niego o to
pretensji.
Jedynie
wywrócił oczami.
– Nie
musiałem – zapewnił i chcąc nie chcąc zdecydowała się mu uwierzyć. – Jak
się czujesz? – zapytał i tym razem to ona zapragnęła powtórzyć jego gest.
– Jak ktoś,
kto najpewniej spóźnił się na uroczystości, które miał poprowadzić – stwierdziła,
a Marco prychnął.
– Nie
rozumiem kobiet. Nie była w stanie wyjść z łazienki, a przy
pierwszej okazji padła, ale najbardziej przejmuje się tym, że mogłaby zawieść
cholerne miasto, które najchętniej wbiłoby jej kołek w serce –
skomentował, nie szczędząc sobie sarkazmu.
– Nie całe
miasto, tylko Claudia. I nikt do tej pory nie zamachnął się a mnie
kołkiem – przypomniała mu uprzejmie, chociaż po wyrazie jego twarzy widać było,
że taki stan rzeczy nie stanowił z jego perspektywy żadnej różnicy. –
Nieważne. Która godzina? Już nic mi nie jest, zresztą… – zaczęła i spróbowała
usiąść, jednak zrezygnowała, kiedy już przy podniesieniu się o kilka
centymetrów poczuła narastający ucisk w żołądku.
– Aha,
widzę. – Wampir z niedowierzaniem pokręcił głową. – Przynieść ci miskę?
Tym razem
na niego warknęła, a przynajmniej próbowała, bo zabrzmiało to dziwnie
żałosne. Nagle pożałowała tego, że pozwalała mu się przytulać, w zamian
zdecydowanie próbując oswobodzić się z jego uścisku, jednak i to nie
zrobiło na nim najmniejszego wrażenia.
Chłodne
dłonie zacisnęły się na jej ramionach, stanowczo przyciskając do materaca.
Wydęła usta, po czym chcąc nie chcąc spojrzała na trzymającego ją wampira,
koncentrując się przede wszystkim na jego lśniących, rubinowych tęczówkach.
– Wybacz,
nie mogłem się powstrzymać – zreflektował się pośpiesznie. – Zresztą zaczynam
się martwić. Ja. Czy to coś złego?
– To zależy
od tego, czy jesteś w stanie trzymać język za zębami – przyznała, po czym
wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Nie, nie musisz mi niczego
przynosić. Zostałam w łóżku… Czego jeszcze chcesz?
– Nie wiem
– przyznał, a do jego tonu jak na zawołanie wkradła się pełna napięcia
nuta. – Pewnie już dawno ściągnąłbym Theo, ale tak się składa, że zarówno on,
jak i pewien niezrównoważony osobnik gdzieś nam wybyli – dodał spoglądając
na nią znacząco.
– Naprawdę z tobą
źle, skoro byłbyś skłonny poprosić o pomoc Rufusa – zauważyła słodkim
tonem.
Wampir
jęknął, po czym gniewnie zmrużył oczy.
–
„Poprosić” to takie mocne słowo – zauważył, siląc się na spokój. – Raczej w mało
subtelny sposób dałbym mu do zrozumienia, że mogłabyś chcieć z nim
porozmawiać, a potem przypilnowałbym, żeby nic głupiego nie przyszło mu do
głowy.
– Twoja
subtelność wciąż mnie zadziwia, Marco Licavoli – oznajmiła z olśniewającym
uśmiechem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. – Zrobiłeś mi te
zioła? Nie raz leczyłam się sama – przypomniała mu usłużnie, ale nie wyglądał
na przekonanego.
– Jak
często zdarzają ci się takie rzeczy? – zapytał z powagą, rzucając jej
spojrzenie, które jednoznacznie świadczyło o tym, że dobrze znał odpowiedź.
Zrezygnowała
ze wstawania, uparcie milcząc i niemalże gorączkowo szukając w głowie
jakiejś sensownej odpowiedzi, dzięki której miałaby szansę go uspokoić.
Ostatecznie ujęła go za rękę i przycisnąwszy sobie jego przyjemnie chłodną
dłoń do policzka, raz jeszcze spojrzała mu w oczy. Przez twarz Marco jak
na zawołanie przemknął cień, co samo w sobie wystarczyło, żeby dać jej do
myślenia.
No, co?,
pomyślała, bez większego wysiłku muskając jego umysł.
– Wiesz, że
jesteś cieplejsza niż zazwyczaj? – zapytał i zawahał się na moment. – Zrób
dla mnie przynajmniej tyle i zadzwoń do Theo.
– Co mi da
rozmowa przez telefon? – zapytała z powątpiewaniem.
Jej partner
wydał z siebie cichy, zdławiony jęk.
– Dlaczego
musisz być taka uparta, niewdzięczna kobieto? – zapytał z niedowierzaniem.
– Po prostu weź tę cholerną komórkę, jeśli nie chcesz, żebym znowu zrobił z tej
biednej Lilly osobistego środka transportu.
Przewrażliwiony
Marco? To mogłoby być całkiem nieprawdopodobne, jeśli nie przerażające, gdyby
nie to, że zdążyła go przez te wszystkie lata poznać. Nie dziwiło jej również
to, że mógłby się martwić, tym bardziej, że podobne objawy nie były dla niej
normalne. W zasadzie była skłonna się założyć, że znający ją niemniej
dobrze Licavoli musiał zauważyć o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie
życzyć – i to łącznie z tym, że w ostatnim czasie nieszczególnie
tryskała entuzjazmem i energią. Zawsze była niezależna, niemalże z uporem
maniaka unikając jakichkolwiek oznak troski, przyzwyczajona do tego, żeby
radzić sobie w pojedynkę, to jednak już jakiś czas temu uległo zmianie.
Miała Marco, a ten w naturalny sposób próbował ją chronić, zachowując
się jak każdy zaborczy samiec względem swojej partnerki.
Westchnęła,
po czym wzruszyła ramionami. Musiał uznać to za przyzwolenie, bo bez dalszych,
zbędnych pytań wyjął telefon i w pośpiechu wystukał numer. Zdecydowała się
nie przypominać mu o tym, że to chyba ona miała rozmawiać z Theo,
obojętnie obserwując profil leżącego u jej boku nieśmiertelnego.
Przesunęła się bliżej i – obojętna na to, że Marco wsłuchiwał się w sygnał
wołania – musnęła palcami jego tors, jakby od niechcenia zahaczając paznokciami
o guziki koszuli. Kiedy na to nie zareagował, zdecydowała się ująć go za
wolną rękę i zacząć kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory po
wewnętrznej stronie jego ramienia. Kąciki jego ust uniosły się ku górze, zaraz
też spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób.
– Pomyliłem
miętę z afrodyzjakiem, czy jak? – zapytał z powątpiewaniem, a Allegra
prychnęła. Czy za każdym razem musiał próbować się z nią drażnić?
– Jaki
znowu afrodyzjak? – usłyszeli i to skutecznie sprowadziło oboje na ziemię,
przypominając o komórce. Głos Kristin wydawał się nieco przytłumiony, być
może dlatego, że ledwo powstrzymywała śmiech. – Theo na chwilę wyszedł i… Ehm,
macie coś ważnego? Atak morderczej wampirzej dziwki czy…?
– Niestety,
Claudia wciąż kryje się po kątach i najpewniej ma się dobrze – przerwał
jej zniecierpliwionym tonem Marco. – Bądź taka dobra i zawołaj męża, co
moja złota?
– Czy on
mnie czaruje? – mruknęła przyjaciółka Layli, a Allegrze łatwo przyszło
wyobrażenie sobie, że ta wywróciła oczami. – Zaraz przyjdzie. Dla mnie to
dopiero wczesny poranek, jeśli wiecie, co mam na myśli… No i aktualnie
czekam na śniadanie do łóżka – oznajmiła z zadowoleniem. – Rozpieszcza mnie.
– O bogini…
Nich żadne z was nie mówi mi o jedzeniu, okej? – obruszyła się. –
Czuję się gorzej niż kobieta w ciąży, więc… Co? – zapytała, gwałtownie
urywając, kiedy poczuła na sobie intensywne spojrzenie rubinowych oczu Marco.
Wampir
wciąż trzymał telefon przy jej uchu, to jednak nie powstrzymało go przed
gwałtownym nachyleniem się w jej stronę.
– Powtórz
to, co właśnie powiedziałaś.
Hm, czyżby taka doświadczona zielarka nie słyszała o herbatce z wrotycza? :D
OdpowiedzUsuń