Allegra
Z wrażenia aż usiadła, wbijając spanikowane spojrzenie
w Marco i ignorując narastające z każdą kolejną sekundą mdłości.
W pośpiechu aż przesunęła się na skraj materaca, chyba cudem nie zsuwając
się z łóżka. Jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, serce zaś jak
na zawołanie zabiło tak szybko, bijąc tak mocno i gwałtownie, jakby w każdej
chwili miało być w stanie wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec.
– Co…? – zapytała gniewnie. Nie
czekając na odpowiedź, energicznie potrząsnęła głową, nie chcąc nawet słuchać
tego, co mógł chcieć jej powiedzieć. – Nie patrz na mnie w ten sposób,
Marco! – warknęła na niego, jednak nie zamierzał tak po prostu się dostosować.
– Amore…
Wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym
geście, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że ma zamilknąć. Dostosował się,
ale jego oczy błyszczały intensywnie, zdradzając oszołomienie i fascynację
za razem. Widziała, jak intensywnie nad czymś rozmyśla i wyciąga wnioski, i jak
te powoli do niego dochodzą, najwyraźniej wydając się przekonywujące, bo na
jego twarzy odmalowała się konsternacja. Nie siedziała mu w głowie, ale
zaczynała domyślać się, jaki był tok jego rozumowania, jednak z uporem
maniaka odrzucała od siebie taką możliwość, nie zamierzając choć przez moment
uwierzyć w to, że mogłaby…
Nie, nie ma mowy. Nie ona. I nie
z nim…
Nie po raz kolejny.
Zapadła cisza, ta jednak nie
przynosiła jej nawet odrobiny ukojenia. Wręcz przeciwnie – każda kolejna
sekunda sprawiała, że czuła się coraz bardziej podenerwowana i bliska
paniki, mając ochotę zacząć krzyczeć, warczeć i na wszystkie możliwe
sposoby protestować. Widziała przecież, że to nie jest możliwe, choć jakaś jej
cząstka wydawała się temu zaprzeczać, raz po raz podsuwając jej myśli, które
skutecznie wzbudzały w kobiecie wątpliwości.
– Ej, coś mnie ominęło? – zapytała
Kristin. Jej głos doszedł do Allegry jakby z oddali i to nie tylko
dlatego, że cokolwiek nie tak mogłoby być z zasięgiem. – Powinnam wam
gratulować, czy…?
– Nie!
Przycisnęła dłoń do ust, zaskoczona
gwałtownością własnej reakcji. Chwilę później zareagowała w zupełnie
niekontrolowany, machinalny sposób, podrywając się na równe nogi i zdecydowanym
ruchem odsuwając się od łóżka. Przez moment miała ochotę spleść dłonie na
brzuchu, ale powstrzymała się, chyba naprawdę boją się tego, co mogłaby w ten
sposób odkryć. Spazmatycznie chwytała powietrze, walcząc o zachowanie
spokoju, chociaż w rzeczywistości była coraz bliższa paniki. Miała ochotę
kazać im się pozamykać – zarówno Marco, jak i Kristin – zdawała sobie
jednak sprawę z tego, że taka reakcja byłaby w pełni przesadzona,
zdradzając wręcz narastającą skłonność do histerii.
Zapadła cisza, która stopniowo
doprowadzała ją do szaleństwa. Dzwoniło jej w uszach, a przeciągające
się milczenie sprawiało, że czuła się niemalże jak w potrzasku, marząc o tym,
by móc odwrócić się na pięcie i wyjść, trzaskając drzwiami. O bogini,
nie zrobisz mi tego…, pomyślała w rozgorączkowany sposób, ledwo
powstrzymując się przed energicznym potrząsaniem głową. Chciała wierzyć w to,
że wszystko będzie w porządku i że oboje coś pomylili – w końcu
musiała się czymś po prostu struć – jednak nie była w stanie ot tak
skoncentrować się na odpowiedniej myśli.
– W porządku – odezwał się
pojednawczym tonem Marco, starannie dobierając słowa. Z wolna usiadł, po
czym wyciągnął obie ręce przed siebie, jakby chcąc gestem zapewnić ją, że jest
bezpieczna. Nie miała pojęcia, jak wygląda i w jaki sposób wampir
mógł odebrać jej zachowanie, ale czuła, że postępowała w gwałtowny,
absolutni nielogiczny sposób. – Już nic nie mówię, ale… chodź tutaj do mnie,
okej? Allegro…
Chciał dodać coś jeszcze, jednak
nie dała mu po temu sposobności. W pośpiechu chwyciła za klamkę, po czym
wyślizgnęła się na korytarz, bezceremonialnie zatrzaskując za sobą drzwi do
pokoju. Wciąż towarzyszyły jej mdłości, tym razem dodatkowo potęgowane przez
nerwy, a przynajmniej do tego próbowała się przekonać. Nogi same
skierowały ją łazienki, choć tym razem przynajmniej nie skończyła przy
toalecie, w zamian materializując się przed lustrem. Palce nerwowo
zacisnęła na brzegach umywalki, po czym nachyliła się do przodu, przypatrując
się swojemu odbiciu – śmiertelnie bladej, przerażonej twarzy i załzawionym,
niebieskim oczom. Zwłaszcza to drugie wytrąciło ją z równowagi, bo nie
przypominała sobie, żeby płakała.
Coraz bardziej poirytowana, zaczęła
energicznie mrugać, chcąc pozbyć się mgiełki, która nagle pojawiła się przed
jej oczami. Próbowała się uspokoić, to jednak okazało się trudniejsze niż
kiedykolwiek wcześniej, stopniowo zaczynając doprowadzać ją do szaleństwa.
Cholera, nie miała powodów do tego, żeby płakać, tym bardziej, że nie działo
się nic wartego uwagi. Nie ona pierwsza i nie ostatnia mogłaby mieć
problemy z żołądkiem, nawet jeśli w przypadku pół-wampirów podobne
objawy chorobowe zdarzały się wyjątkowo wręcz rzadko. Nie była w stanie
zaakceptować tego, że za takim stanem rzeczy mogłoby kryć się coś więcej… Albo
ktoś, choć taka możliwość zdecydowanie nie wchodziła w grę.
Nie i koniec!
Nerwowo przygryzła dolną wargę, tak
mocno, że aż poczuła w ustach posmak krwi. Jeśli wszystko było w porządku,
dlaczego czuła się aż do tego stopnia przerażona? Zanim Marco zareagował na
niewinną uwagę, która padła z jej ust, kiedy tak po prostu spróbowała
sobie zażartować, nic podobnego nawet nie przyszło jej do głowy. To była jego
sugestia, która nie miała prawa znaleźć potwierdzenia w rzeczywistości, a przynajmniej
miała taką nadzieję, na wszystkie możliwe sposoby wzbraniając się przed tym, co
sugerował jej wampir. Co prawda nie mogła zaprzeczyć, że takie wytłumaczenie
byłoby najprostsze dość prawdopodobne, ale…
O nie, nie, nie!
Nie chodziło o to, że do tej
pory więcej nie myślała o tym, że mogłaby ponownie zostać matką.
Nieśmiertelność w przypadku pół-wampirzycy miała to do siebie, że zawsze
były pod tym względem sprawne, w każdej chwili zdolne do tego, żeby wydać
na świat potomstwo. Sęk w tym, że już kilka wieków temu uznała, że swój
obowiązek pod tym względem spełniła – odchowała dzieci, choć los był na tyle
okrutny, by w brutalny sposób odebrać jej syna. To też sprawiało, że się
bała, nie wyobrażając sobie, że po raz kolejny mogłaby przechodzić przez to
samo – począwszy od radosnego oczekiwania, poprzez poród i lata
poświęcania się istocie bądź istotom, które byłyby częścią niej samej… A także
Marco, bo wszystko po raz kolejny sprowadzało się do niego. Już raz przez to
przechodziła, wtedy nie będąc w stanie liczyć na czyjekolwiek wsparcie,
jednak teraz… Cóż, tym razem mogłoby być inaczej, ale zdecydowanie nie była na
to gotowa.
– Allegro? – usłyszała i omal
nie wyszła z siebie, słysząc niemalże troskliwy głos wampira. Wiedziała,
że tkwił pod drzwiami, przynajmniej ten jeden raz próbując sprawiać pozory
cierpliwego, delikatnie pukając, zamiast od razu wparować do środka. – Otwórz,
proszę. Zaczynam się martwić, więc…
– Niepotrzebnie – przerwała mu, a przynajmniej
spróbowała, bo jej głos zabrzmiał okropnie chrypliwie.
Na moment zapanowała cisza i zaczęła
mieć nadzieję na to, że Marco da sobie spokój, szybko jednak przekonała się, że
nie ma na co liczyć. Nawet słowem się nie odezwała, kiedy bez wysiłku znalazł
sposób na to, żeby dostać się do środka. Wciąż tkwiła w miejscu, kiedy –
zachowując przy tym absolutny spokój – zaszedł ją od tyłu, ostrożnie kładąc
dłonie na jej biodrach, delikatnie przyciągając ją do siebie.
Milczeli, ale to wydawało się na
miejscu. Coś w jego bliskości sprawiało, że miała ochotę wyślizgnąć się z jego
objęć i znowu uciec, jednak nie była w stanie się do tego zmusić. Po
chwili, która wydała jej się przeciągać w nieskończoność, powoli
wyprostowała się, w końcu znajdując w sobie dość odwagi, by musnąć
palcami przysłonięty ubraniem brzuch.
– To nie jest możliwe – wykrztusiła
z siebie tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć własne słowa. –
Powiedz mi, że to nie jest możliwe… – dodała i zabrzmiało to niemalże
żałośnie, bo poczuła się trochę jak dziecko, któremu się wydaje, że wystarczy
poprosić albo się popłakać, by wszystko ułożyło się w taki sposób, jak
mogłaby tego oczekiwać.
– Nie znam się na kobiecych
sprawach – przypomniał Marco, najpewniej próbując zażartować, jednak wyszło mu
to w dość marny sposób. – Nieważne. Boisz się, amore? –
zapytał, muskając wargami jej kark, czym skutecznie przyprawił ją o dreszcze.
Czy się bała? Nie miała pojęcia,
jak powinna ubrać w słowa to, co w tamtej chwili działo się w jej
głowie. Oddychała spazmatycznie, w duchu licząc kolejne wdechy i wydechy,
jakby w ten sposób mogła łatwiej się uspokoić. Miała ochotę coś
powiedzieć, znowu zacząć protestować albo jednak kazać Marco wyjść, jednak
nawet najcichsze słowo nie było w stanie przejść jej przez gardło. Czuła
się oszołomiona, zła i zafascynowana jednoczenie, a jakby tego było
mało, chyba naprawdę odczuwała strach – coś, co na swój sposób wydało jej się
naturalne, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale i tak nie potrafiła tego
zaakceptować. Zawsze próbowała uczyć swoje dzieci pewności siebie i siły,
co momentami nadchodziło wręcz na może niekoniecznie dobre unikanie skrajnych
emocji, ale… tak chyba było lepiej, przynajmniej z jej perspektywy. W przeszłości
doświadczyła dość, by myśleć w ten sposób, co również wydało jej się
istotne; próbowała walczyć ze sobą i wszystkimi wokół, skupiona przede
wszystkim na sprawianiu wrażenia silnej, niezależnej kobiety, którą przez tyle
czasu musiała być.
Omal nie wyszła z siebie,
kiedy Marco jak gdyby nigdy nic przygarnął ją do siebie, układając dłoń na jej
brzuchu. Spróbowała się odsunąć, ale nie pozwolił jej na to, w zamian
wzmacniając uścisk, przez co ledwo była w stanie się ruszyć.
– Cii… Ja też – zapewnił, choć
nawet nie zdążyła udzielić mu odpowiedzi. Cóż, najwyraźniej jak zwykle wiedział
swoje. – Wierz mi, że ja też…
Zwłaszcza w jego przypadku
była w stanie go zrozumieć. Nie było go przy niej, kiedy nosiła pod sercem
Isabeau i Aldero, o dzieciach dowiadując się już na długo po tym, jak
bliźnięta bezpiecznie przyszły na świat. W przeciwieństwie do Gabrielli
przeżyła poród, była jednak pewna, że sama kwestia ciąży i bycia ojcem
mogłaby być dla Marco przytłaczająca – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– To tylko twoje gdybania –
przypomniała zdławionym tonem, nie będąc w stanie nazwać rzeczy po imieniu
i użyć słowa „nasze”.
– Bez wątpienia – zapewnił, ale nie
brzmiał na przekonanego. – Jedźmy do Seattle, co? Już i tak zostało nas
tutaj mało, bo większość wampirów wyniosła się z miasta. Odprawmy resztę, a potem
pojedźmy gdzieś, gdzie będzie mógł obejrzeć cię jakiś lekarz. Tak dla pewności,
oczywiście – dodał, a ona jęknęła.
– W Seattle jest Gabriel –
powiedziała cicho i to wystarczyło, żeby Marco się zawahał.
Coś ścisnęło ją w gardle,
chociaż nie była pewna, co takiego przerażało ją bardziej: możliwość tego, że
faktycznie mogłaby być w ciąży, czy może ewentualna reakcja jej
siostrzeńca. Relacje Marco i jego syna już od dawna pozostawiały wiele do
życzenia, a teraz mogło być już tylko gorzej. Jak długo ta dwójka trzymała
się od siebie z daleka, mogli chyba założyć, że istniało pomiędzy nimi
kruchy, wątpliwy pokój, gdyby jednak teraz okazało się, że ponownie zostałaby
matką…
Cóż, Gabriel bez wątpienia nie miał
być zadowolony. Co prawda zaakceptował to, że jego ojciec wrócić do Miasta Nocy
i już nawet nie miał pretensji do niej, że mogłaby się z nim związać,
jednak do tej pory sytuacja nie była aż do tego stopnia skomplikowana. Kto jak
kto, ale Gabriel zawsze chronił swoje rodzeństwo, jak nic trwając w przekonaniu,
że Marco nie nadawał się do obcowania z jakimikolwiek dziećmi. To z kolei
mogło skończyć się… naprawdę różnie, a takie ekscesy zdecydowanie nie były
żadnemu z nich potrzebne.
– Trudno – oznajmił z powagą
Licavoli, starannie dobierając słowa. – Na razie ważna jesteś ty. Mojego syna
biorę na siebie – stwierdził, a Allegra prychnęła.
– Cóż za poświęcenie, bohaterze –
rzuciła z przekąsem, chociaż zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
Wciąż nie docierało do niej to, co mogło mieć
miejsce, nawet jeśli na swój sposób nadal próbowała się przed taką możliwością
opierać. Z drugiej strony, im dłużej o tym myślała, tym częściej
przyłapywała się na to, że gdyby co do czego doszło, byłaby… po prostu
szczęśliwa. Nie chciała rozwodzić się nad tym, czy całe to szaleństwo miało
jakikolwiek sens, czy też nie. Co więcej, kiedy słyszała Marco, wyczuwała w nim
jakąś zmianę, której do tej pory nie była świadoma – a także to, że teraz
zdecydowanie nie pozwoliłby jej się przepędzić. Co jednak najważniejsze, nawet
słowem nie zająknął się na temat przeszłości, choć po tym, co spotkało
Gabriellę, była skłonna przygotować się dosłownie na wszystko – i to
łącznie z wybuchem gniewu i agresją skierowaną przeciwko dziecku, o którym
nawet nie mieli pewności, czy faktycznie istniało.
Nie miała pojęcia do czego to
wszystko zmierzało, ale w tamtej chwili po raz pierwszy przyszło jej do
głowy, że po tych wszystkich latach między nią a Marco może jednak miało
być naprawdę dobrze.
Elena
Nie tak wyobrażała sobie
jakąkolwiek imprezę, to jednak było najmniej istotne. Wyszła w trakcie
piosenki Shannon, dziwnie czując się z tym, że gdzieś tam na wyciągnięcie
ręki mógł znajdować się Aldero. Podejrzewała, że to było dziecinne, zresztą jak
i to, że znowu miała ochotę go unikać, zmusiła się jednak do tego, żeby
odrzucić od siebie niechciane myśli. W porządku, może i na swój
sposób miał rację, jednak prawda była taka, że żadnego z kuzynów nie
powinno obchodzić to, co robiła w wolnym czasie. Kwestia tego, że
spotkania z Rafaelem musiała zachować dla siebie, również byłą oczywista,
choć tego akurat Al nie miał prawa wiedzieć.
Brak prądu zaskoczył
wszystkich, a Elena w pierwszym odruchu omal nie wyszła z siebie,
kiedy będąc na piętrze nagle znalazła się w całkowitych ciemnościach.
Dopiero później, przysłuchując się kolejnym szeptom dotarło do niej, że to
jakieś przejściowe problemy, a nie… chociażby atak demona. Nie czuła się
jakkolwiek zagrożona, choć po wszystkich rozmowach z Rafą i wspólnych
treningach, niczego dziwnego nie byłoby w tym, że mogłaby wszędzie
wypatrywać potencjalnego zagrożenia. Wiedziała, że to najpewniej wyłącznie jej
wrażenie, zresztą wciąż była podenerwowana rozmową z Aldero i Brianem,
ale…
Jakiś ruch przykuł
jej uwagę, więc instynktownie obejrzała się przez ramię. Zauważyła Liz, która w pośpiechu
weszła do łazienki, świadomie bądź nie próbując zejść Elenie z oczu. Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, czy jej postępowanie ma jakikolwiek sens,
ruszyła za przyjaciółką, bez chwili wahania wchodząc do toalety. Ktoś
zapobiegawczo postawił na sztorc latarkę, dzięki czemu ta dawała dość światła,
by zminimalizować ryzyko obijania się o ludzi i przedmioty, sytuacja
jednak i tak okazała się dość krępująca, zwłaszcza w tak małym
pomieszczeniu.
– Liz…
Były same, co
przynajmniej w teorii powinno było przypaść jej do gustu, jednak coś w zachowaniu
przyjaciółki sprawiło, że momentalnie zapragnęła się wycofać. Zastygła w bezruchu,
przez dłuższą chwilę tkwiąc w progu i rozglądając się dookoła.
Łazienka była na tyle duża, by w razie potrzeby pomieścić kilka osób, choć
naturalnie zbiorowe wycieczki do toalety nie wchodziły w grę. Pomyślała,
że przed wejściem sama też powinna była zapukać, ale z drugiej strony,
Elizabeth sama była sobie winna tym, że nie zamknęła drzwi od wewnątrz. I tak
stała przed lustrem, udając zainteresowana poprawianiem spiętych na czubku
głowy włosów, choć – przynajmniej zdaniem Eleny – zdecydowanie nie miała czego
udoskonalać, skoro jak zwykle prezentowała się dobrze.
Podeszła bliżej,
starając się nie krzywdzić w odpowiedzi na przeciągające się z każdą
kolejną sekundą milczenie. Teoretycznie cisza powinna wystarczyć, by dać jej do
zrozumienia, że najpewniej powinna wyjść, ostatecznie jednak doszła do wniosku,
że jest jej wszystko. Miała dość ciągłego mijania się czy to na korytarzu w szkole,
czy nawet teraz, a skoro nareszcie miała okazję z nią porozmawiać,
głupotą byłoby z tego nie skorzystać.
– Cześć, Eleno –
usłyszała, ledwo tylko znalazła się na tyle blisko, żeby przyjaciółka dłużej
nie mogła jej ignorować. Liz zawahała się na moment, dłuższą chwilę lustrując
swoją twarz w lustrze. – Nie wiedziałam, że masz taką zdolną kuzynkę.
Pogratuluj Claire ode mnie udanego występu, okej? Co prawda ten tekst był
trochę… przerażający, ale…
– O czym
mówisz? – przerwała jej, aż nazbyt świadoma tego, że dziewczyna wyrzucała z siebie
kolejne słowa tylko po to, by odwlec konieczność prowadzenia normalnej rozmowy.
– O występie
Claire – powtórzyła jak gdyby nigdy nic dziewczyna. – Jak Shannon wyleciała z domu…
Wiesz w ogóle, co tam się stało? – dodała i w końcu zdecydowała
się skoncentrować spojrzenie na zaskoczonej Elenie.
Śpiewająca Claire?
Co prawda słyszała muzykę i kobiecy wokal, ale nie zwracała większej uwagi
ani na słowa, ani tym bardziej to, czy uległa jakaś zmiana, jeśli chodziło o to,
kto śpiewał. Jeśli chodziło o koleżankę Aldero, to z dziewczyną już
od dłuższego czasu było nie tak, więc nie czuła się specjalnie zaskoczona z tego
powodu. W zasadzie myślami była tak daleko, że pewnie gdyby na
prowizorycznej „scenie” pojawiła się słynna gwiazda, nie zwróciłaby na to
najmniejszej uwagi.
Swoją drogą, jeżeli
naprawdę śpiewała Claire, chyba powinna się bać. Al zaczynał być wręcz
przerażająco dobry w swoich manipulacjach, jeśli udało mu się wyciągnąć tę
dziewczynę na scenę. To z kolei mogło skończyć się naprawdę różnie, choć
nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby tak po prostu wyjawić kuzynowi, że nie ma
czasu dla niego i rodziny, by cała sobą angażuje się w związek z pewnym
upośledzonym pod względem emocjonalnym demonem.
Ha! Rafa jak nic
zabiłby mnie za tę uwagę…
– Dawno nie
rozmawiałyśmy, wiesz? – zauważyła przytomnie, puszczając słowa Liz mimo uszu. –
Tęsknię za tobą – wyznała pod wpływem impulsu.
Jeszcze jakiś czas
temu podobne słowa nie przeszłyby jej przez usta, nie wspominając o tym,
że nigdy nie była szczególnie wylewna. Zabawne, ale to chyba Rafael zmienił coś
pod tym względem, mniej lub bardziej świadomie sprawiając, że zdarzało jej się
analizować kwestie, które dotychczas traktowała ze sporą dozą obojętności. Tak
było chociażby z tymi, których miała przy sobie, odkąd zaś Liz zdecydowała
się od niej odsunąć…
– Dlaczego? W końcu
nocowałaś u mnie kilka dni temu – powiedziała cicho dziewczyna, starannie
dobierając słowa. – Uczyłyśmy się – dodała i pomimo podłego nastroju,
udało jej się uśmiechnąć.
– Dziękuję ci za to
– wyrzuciła z siebie pod wpływem impulsu. – Nie musiałaś i… Nie wiem, co
powinnam powiedzieć – przyznała, spoglądając na dziewczynę wyczekująco.
Elizabeth jedynie
potrząsnęła głową.
– Wiem, że i tak
mnie okłamiesz, więc nawet nie próbuję pytać o to, gdzie tak naprawdę
byłaś… W końcu dlaczego miałabyś mi powiedzieć? – rzuciła od niechcenia. –
Pozdrów Damiena. Możesz mu powiedzieć, że dalej nie wierzę w te jego
bajeczki, ale niech wam wszystkim będzie. Chcieliście trzymać mnie na dystans,
więc proszę bardzo – dodała, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę
irytacji, wręcz żalu, o który Elena na pewno by Liz nie podejrzewała.
– Elizabeth…
Dziewczyna uciszyła
ją spojrzeniem.
– Możecie robić, co
tylko wam się spodoba – przerwała cierpkim tonem. – Serio, już nie będę o nic
pytała. Nie masz za co mi dziękować, bo zawsze byłam wierna moim przyjaciołom.
Mam tylko nadzieję, że to moje kłamstwo na coś się przydało i nie miałaś
problemów… I że wiesz, co robisz, Eleno – dodała, po czym wzruszyła
ramionami. – A teraz muszę iść. Rodzice niechętnie wypuścili mnie w domu,
więc… – zaczęła, jednak nie było jej dane dokończyć.
W chwili, w której
gdzieś w głębi domu rozległ się przyprawiający o dreszcze wrzask,
obie zamarły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz