Claire
Poczuła ulgę, kiedy znalazła się poza zatłoczonym salonem. Chociaż miała
wątpliwości co do tego, co powiedział jej Brian, z braku lepszych pomysłów
zdecydowała się sprawdzić to, co jej zasugerował. Po części musiała zresztą
ochłonąć, wciąż nie wierząc w to, że mogłaby pozwolić wyciągnąć się na
scenę, to jednak wydawało się niczym w porównaniu z tym, co
zaśpiewała. Wciąż miała dreszcze na wspomnienie słów piosenki, która tak nagle
przyszły jej do głowy, te jednak zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez
nadmiar innych bodźców.
Nie miała pojęcia, czego powinna spodziewać po
szkolnych znajomych swojego kuzynostwa, ci jednak wydawali się wciąż
podekscytowani zarówno problemem ze światłem, jak i występem. Była w niejakim
szoku, kiedy jeszcze przed dotarciem do schodów kilka osób pozdrowiło ją, czy
to gestem, czy to znów słownie, musiała jednak przyznać, że to okazało się
zaskakująco miłe. W efekcie udało jej się uśmiechać, choć ścisk zaczynał
sprawiać, że czuła się jak w potrzasku, momentami mając wręcz wrażenie, że
nie ma czym oddychać. Sądziła, że to samo minie, kiedy znajdzie się poza
zatłoczonym salonem, wrażenie jednak pozostało, kiedy już weszła na przyjemnie
opustoszałe piętro.
Claire zawahała się, po czym z wolna
rozejrzała dookoła. Korytarz wyglądał równie normalnie, co i każdy inny, a ona
pomimo ciemności była w stanie dostrzec zarys kilku par drzwi. Słyszała
ogólne zamieszanie, które panowało na dole, dźwięk jednak wydawał się dziwnie
przytłumiony i jakby odległy, przez co nie była w stanie się na nim
skoncentrować. W zasadzie nawet nie próbowała, nie chcąc zastanawiać się
nad sensem urywków rozmów, a tym bardziej tym, co niektóre dzieciaki
robiły za zamkniętymi drzwiami albo w tych najbardziej zaciemnionych
kątach.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, po czym raz
jeszcze rozejrzała się dookoła, próbując wychwycić zapach któregokolwiek z kuzynów
albo Shannon. Podświadomie czuła, że nie będzie do tego zdolna, zbytnio
oszołomiona mieszanką zapachu krwi dziesiątek ludzkich nastolatków, co
bynajmniej nie poprawiło jej nastroju. Skrzywiła się, po czym nerwowo
przeczesała palcami ciemne włosy, przez dłuższą chwilę będąc w stanie
koncentrować się wyłącznie na oddychaniu. Już wcześniej czuła się wytrącona z równowagi
tym, co zrobiła, sądziła jednak, że z czasem to uczucie zacznie ustępować.
Być może tak było, szybko jednak uprzytomniła sobie, że nadal nie czuje się
najlepiej, choć początkowo nie potrafiła sprecyzować na czym polegała ta
różnica. Dopiero kiedy po próbie ruszenia się z miejsca i zrobienia
kroku naprzód zatoczyła się na ścianę, zrozumiała, że coś było nie tak i to
zaskoczyło ją bardziej niż cokolwiek innego.
O bogini…, pomyślała mimochodem, nie kryjąc zaskoczenia. Było jej duszno, jednak w żaden
sposób nie potrafiła znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem coś podobnego miało miejsce, ale podejrzewała, że
na krótko po ataku wilkołaków, kiedy ledwo była w stanie gdziekolwiek się
ruszyć, zbyt osłabiona, by zdobyć się na jakikolwiek wysiłek. To było sensowne,
bo wtedy miała dość powodów do tego, żeby odczuwać jakiekolwiek chorobowe
oznaki, jednak w obecnej sytuacji… Nerwy? Jakim cudem, skoro już nie
występowała? Być może mogła uznać to za jakąś spóźnioną reakcję organizmu albo
na stres, albo na… nietypowe słowa, które zaśpiewała, jednak i to wydawało
jej się pozbawione głębszego sensu. Fakt, że coraz bardziej kręciło jej się w głowie,
jedynie pogarszał sytuację, sprawiając, że sama już nie była pewna, co takiego
powinna zrobić.
Och, może jednak popełniła błąd, decydując się
pójść na piętro. Bardziej sensowne wydawało się wyjście na zewnątrz i zaczerpnięci
świeżego powietrza, choć teraz zdecydowanie nie zaryzykowałaby tego, by po raz
kolejny zmierzyć się ze schodami. Znowu przystanęła, opierając się plecami o ścianę
i na dłuższą chwilę przymykając oczy, w nadziei na to, że dzięki temu
dojdzie do siebie. Żałowała, że nie potrafi w żaden sposób skontaktować
się z kuzynami, chociażby z Damienem, bo ten zawsze wydawał jej się
najbardziej rozsądny z całego towarzystwa, zresztą jego moc bez wątpienia
szybciej rozjaśniłaby jej w głowie. Chciała zrzucić swoje samopoczucie na
imprezę, bo nie miała przywyknąć do tak głośnych, zaludnionych miejsc, ale…
Przełknęła z trudem, mimowolnie krzywiąc
się, kiedy nagle do głosu doszło nieprzyjemne pieczenie w gardle. Głód
pojawił się bez jakiegokolwiek wcześniejszego ostrzeżenia, choć od chwili
pojawienia się w Seattle musiała regularnie pić krew, by nie ryzykować,
kiedy dzień w dzień musiała znosić obecność ludzi. Przed imprezą co prawda
nie miała chwili na to, żeby się posilić, ale rano wypiła dość, by nawet w takim
miejscu czuć się względnie pewnie. Nie miała pojęcia, co się zmieniło, ale
skoro jej organizm zaczął w niemalże paniczny sposób domagać się osoki,
coś zdecydowanie musiało być na rzeczy. Nie potrzebowała ani szczególnie
złożonej wiedzy, ani tego, co wielokrotnie słyszała podczas pracy w laboratorium,
kiedy Rufus przypominał jej o tym, że niektóre substancje mogą być
szkodliwe. Gdyby w ostatnim czasie obcowała z chemikaliami, może
nawet uwierzyłaby w to, że coś pomyliła i jednak się struła, ale
odkąd przenieśli się do Seattle, zdecydowanie nie miała po temu okazji.
Usłyszała jakiś dziwny dźwięk, a kiedy
uniosła głowę, machinalnie spoglądając w stronę schodów, zauważyła dwie
postacie, które – nawet nie zwróciwszy na nią uwagi – ruszyły w głąb
korytarza, stopniowo się od niej oddalając. Dostrzegła burzę jasnych loków, a kiedy
przyjrzała się dokładniej, odniosła wrażenie, że widzi koleżankę Eleny,
Jessikę. Dziewczyna chichotała filuternie, wtulona w wysokiego,
ciemnowłosego mężczyznę, którego Claire bez wątpienia po raz pierwszy widziała
na oczy. To nie było dziwne, tym bardziej, że do tej pory znała naprawdę mało
osób ze szkoły, w której codziennie bywała wraz z kuzynostwem, jednak
coś w nieznajomym sprawiło, że poczuła się dziwnie zaniepokojona. Lekko
zmarszczyła brwi, pomimo coraz gorszego samopoczucia próbując zmusić swój umysł
do współpracy i uporządkować myśli, to jednak okazało się niemożliwe. Co
więcej, kiedy chwilę później obejmująca się para zniknęła za drzwiami jednego z pokoi,
jakiekolwiek obawy czy przemyślenia wydały jej się pozbawione sensu, nie
wspominając o tym, że mogły wiązać się z tym, że nagle cały świat
wydał jej się nie taki, jak być powinien.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym
spróbowała oprzeć czoło o przyjemnie chłodną ścianę. Co się z nią
działo? Co prawda po napisaniu któregokolwiek ze swoich nietypowych haiku nie
zawsze czuła się dobrze, to jednak dotychczas sprowadzało się do ogólnego
rozbicia i drętwienia, które odczuwała w ramieniu. Nigdy nie było aż
tak źle, choć może powinna była liczyć się z tym, że jej zdolności mogą
zacząć się zmieniać, zresztą tak jak i wizje Isabeau. Dobrze wiedziała, że
jej ciotka zachowywała się w naprawdę dziwny sposób, czasem mdlejąc, a czasem
płacząc krwią. Sama raz zasłabła, choć kiedy myślała o tym później,
ostatecznie doszła do wniosku, że omdlenie sprzed lat miało związek z nadmiarem
bodźców i niepokojem, który odczuwała, kiedy słuchała tych wszystkich
spekulacji na temat swojego daru. Co więcej, wtedy było jej po prostu słabo,
jednak w tamtej chwili, stojąc w tym ciemnym korytarzu…
I to na dodatek nie takim zwykłym, skoro nagle zaczął
się kołysać. Miała wrażenie, że ściany wokół niej się poruszają, przechylając
na wszystkie strony i sprawiając, że nagle zwątpiła w to, czy ta, o którą
się opierała, zdoła dać jej wystarczające oparcie. Bała się, że nogi nagle
odmówią jej posłuszeństwa i że ostatecznie upadnie, przez co tym więcej
wysiłku wkładała w to, żeby stać w miejscu. Bała się ruszyć choć o milimetr,
oszołomiona i wytrącona z równowagi do tego stopnia, że ledwo była w stanie
myśleć. Nawet złapanie oddechu zaczęło jawić jej się jako coś niezwykle trudne,
co samo w sobie wystarczało, żeby nagle zaczęła balansować gdzieś na
krawędzi paniki. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, na dodatek
nie mając przy sobie nikogo, kto w porę by jej pomógł, więc…
– Claire… Hej, Claire – usłyszała i aż
wzdrygnęła się, kiedy czyjaś dłoń wylądowała na jej ramieniu.
Chciała krzyknąć, przestraszona, w zamian
jednak wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk. Spróbowała odwrócić się w stronę
kogo, komu jakimś cudem udało się zajść ją od tyłu, ale jej ruchy okazały się
zaskakująco ociężałe i oporne. W efekcie zatoczyła się i dosłownie
wpadła w ramiona… Briana, choć zdecydowanie nie jego spodziewała się
zobaczyć po uniesieniu wzroku.
– Co się…? – zaczęła, a przynajmniej
spróbowała powiedzieć, zanim nie przekonała się, że sformułowanie jakiejkolwiek
sensownej wypowiedzi jest zdecydowanie zbyt trudne.
Twarz chłopaka zamazała jej się przed oczami,
przez co nie od razu skoncentrowała na nim wzrok. Wciąż trzymała się na nogach,
nagle jednak zwątpiła w to, czy byłaby do tego zdolna, gdyby były Eleny
jej nie przytrzymywał. Miała wrażenie, że jej ciało waży tonę, dlatego z braku
lepszych perspektyw uwiesiła się na umięśnionym ramieniu śmiertelnika, nie
dbając o to, czy przypadkiem nie są o wiele zbyt blisko, by którekolwiek
z nich mogłoby czuć się swobodnie.
– Chodź, usiądziesz gdzieś – powiedział cicho
Briana i – musiała przyznać – to była najbardziej sensowna rzecz, jaką
usłyszała od niego tego wieczora. – Powoli…
Nie musiał jej tego powtarzać, bo już i tak
czuła się tak, jakby była pijana. Każdy kolejny krok kosztował jej mnóstwo
energii, poza tym miała wrażenie, że idzie na oślep – że powoli posuwa się w pustkę,
w każdej chwili spodziewając się tego, że pod jej stopami już nie ma
podłogi, ale przepaść w którą ostatecznie się zapadnie. Balansowała gdzieś
na granicy świadomości, wciąż walcząc o to, żeby zachować jasność umysłu,
to jednak wydawało się coraz trudniejsze, jeśli nie niemożliwe.
Chciała powiedzieć Brianowi, żeby pomógł jej
wrócić do salonu, a później znalazł Damiena, Aldero albo Elenę…
Kogokolwiek. Nie marzyła o niczym innym, prócz tego, żeby wrócić do domu i położyć
się do łóżka. Nie potrafiła w żaden sensowny sposób opisać tego, jak się
czuła, nie wspominając o przyczynach, ale w gruncie rzeczy było jej
wszystko jedno. Co prawda podejrzewała, że ojciec się zdenerwuje – delikatnie
rzecz ujmując – ale tym również nie zamierzała się przejmować. Cokolwiek by się
nie działo…
Usłyszała ciche skrzypnięcie i uświadomiła
sobie, że Brian musiał otworzyć jakieś drzwi, najpewniej innego pokoju niż ten
do którego weszli Jessika i tamten chłopak. Spróbowała rozejrzeć się
dookoła, ale zrezygnowała, kiedy wszystko wokół znowu zawirowało, tym razem
bardziej intensywnie, przez co omal jej nie zemdliło. Nie sądziła, żeby
wymiotowanie przy jakimkolwiek chłopaku było dobrym pomysłem, choć ta kwestia
powinna była znaczyć dla niej najmniej ze wszystkich. Bardziej przejmowała się
tym, dlaczego czuła się tak okropnie, a ciało z każdą kolejną sekundą
stawiało jej coraz silniejszy opór.
Nie była pewna, kiedy i na czym posadził
ją Brian, ale poczuła miękkość materaca, który delikatnie ugiął się pod jej
ciężarem. Spróbowała utrzymać się w pozycji siedzącej, ale prawie
natychmiast wylądowała na plecach, co zresztą w nawet najmniejszym stopniu
jej nie przeszkadzało. Ciemne włosy opadły Claire na twarz, więc spróbowała
odgarnąć jej dłonią, przekonując się, że nie jest w stanie zdobyć się
nawet na taki wysiłek. Jej ciało wydawało się ważyć tonę, zupełnie jakby ktoś
na niej siedział, choć zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe.
– Bra…ian…? – zaryzykowała, oszołomiona
panującą dookoła ciszą. Pomyślała, że mógł ją zostawić, żeby poszukać któregoś z jej
bliskich, choć wpadnięcie na taki pomysł najpewniej było ponad jego zdolności
intelektualne.
Cóż, nie pomyliła się. Choć wszystko nadal
dochodziło do niej jakby z oddali, wyraźnie poczuła ciepłą dłoń, która
jakby od niechcenia przesunęła się wzdłuż jej ramienia. Wzdrygnęła się
niekontrolowanie, po czym spróbowała otworzyć oczy, jednak nawet to okazało się
trudne, nie wspominając o samej tylko możliwości rozejrzenia się dookoła.
Usłyszała spokojny, odrobinę tylko ciężki
oddech, a chwilę później wyraźnie zauważyła nachylonego nad nią Briana.
– Przestań… – wyrzuciła z siebie na
wydechu. Miała ochotę na niego warknąć, ale wyszedł jej z tego zaledwie
cichy szept. – Przestań, bo… – zaczęła, zamierzając ustawić go do pionu i kazać
wyjść, ale to okazało się zbyt skomplikowanym zadaniem w takim stanie.
– Zaraz i tak będzie czy wszystko jedno –
odpowiedział ze spokojem i choć ledwo była w stanie zebrać myśli,
tych kilka słów wystarczyło, żeby poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. – Ell będzie o nas zazdrosna?
Zazdrosna…?, pomyślała w oszołomieniu, ledwo będąc w stanie nadążyć za jego
słowami i tokiem rozumowania. Niczego już nie rozumiała, przynajmniej
początkowo, póki ciepły oddech nie musnął jej policzka. Jakby tego było mało,
chwilę później znowu poczuła ciepłe dłonie, tym razem na biodrach, choć po
chwili zaczęły przesuwać się w dół, najpewniej zamierzając dostać się pod
jej sukienkę. Już raz była w takiej sytuacji, o wiele bardziej
świadoma i przynajmniej zdolna do tego, żeby próbować walczyć, jednak tym
razem…
Gdyby mogła się poruszyć, zabiłaby go. Był
człowiekiem, nie wilkołakiem, więc w każdym innym wypadku mogłaby
swobodnie walczyć, jednak zawroty głowy i narastające osłabienie
skutecznie jej to uniemożliwiały. W tamtej chwili pomyślała o tym, że
powinna zacząć krzyczeć, jednak i to nie wchodziło w grę. Pozostawało
jej tylko walczyć o to, żeby zachować przytomność, choć i to
przychodziło jej z coraz większym trudem. Co więcej, Briana wydawał się
być tego świadomy, być może od samego początku zdając sobie sprawę z tego,
że zasadnie ją dokładnie w takim stanie – na wpół przytomną, oszołomioną i bliską
omdlenia.
Ta woda… No jasne…, pomyślała, jednak to nadal do niej nie
docierało.
To, co mogło się stać, również
nie. Sama myśl o tym sprawiała, że robiło jej się niedobrze, zresztą jak i narastające
poczucie bezradności. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego i to
na dodatek po facecie, który nie grzeszył inteligencją i który wcześniej
rozmawiał z nią raptem raz. Nie miała pojęcia, jak silna musiała być jego
obsesja na puncie Eleny, skoro nie wahał się wykorzystać inną dziewczynę,
byleby spróbować zainteresować sobą Cullenównę… Ba! Nie wiedziała, co takiego
było z jej kuzynką i mężczyznami, skoro już wcześniej ten mały
Elliott zachowywał się jak obłąkany, jednak i to nie wydało jej się w tamtej
chwili istotne.
Proszę, nie…
Raz jeszcze spróbowała odzyskać kontrolę,
jednak dobrze wiedziała, że nie będzie do tego zdolna. Czuła dłonie Briana i wiedziała,
że chłopak dopiero zamierzał zacząć poczynać sobie jej kosztem, ale…
A potem drzwi do pokoju otworzyły się po raz
kolejny i wszystko uległo zmianie.
Jessica
Zachichotała, nie po raz pierwszy tego wieczora. Z założenia chyba
brzmiało to idiotycznie, jednak spoglądając na twarz prawdziwego anioła,
którego miała przed sobą, nie odniosła wrażenia, by odebrał to w jakikolwiek
niewłaściwy sposób. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się, obserwował ją, a od
czasu do czasu przesuwał dłonią po jej odsłoniętym ramieniu, czym skutecznie
przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Miał zimną skórą, ale to jej nie
przeszkadzało, bo paradoksalnie robiło jej się gorąco za każdym razem, kiedy te
ósmy cud świata jej dotykał.
Cholera, nie przypuszczała nawet, że trafi jej
się takie ciasteczko. Już kiedy zauważyła go na imprezie, wiedziała, że musi
być jej. Nieważne, że pierwszy raz widziała go na oczy i że zdecydowanie
nie od niej otrzymał zaproszenie. Liczyło się przede wszystkim to, że dorwała
go przed Eleną, a on naprawdę zainteresował się jej osobą. Chociaż jeden
raz wyprzedziła Cullenównę, która miała w zwyczaju owijać sobie wokół
palca wszystkich najlepszych facetów w towarzystwie. Tym razem Jessika
zamierzała być pierwsza, w duchu zaczynając błogosławić tę całą awarię
światła; mogła się założyć, że tylko dzięki temu i szczęśliwemu zbiegu
okoliczności, który sprawił, że trafiła na tego przystojniaka pierwsza, mogła
cieszyć się tym, że teraz razem siedzieli w jej sypialni – i to na
dodatek w tak intymnej sytuacji.
Wiedziała, że był doskonały; czuła to cała
sobą, chociaż tak naprawdę miała okazję przyjrzeć mu się przez tych kilka
krótkich minut, które spędzili w oświetlonym nikłym blaskiem latarek
salonie. Wiedziała, że miał ciemne włosy, harmonijne rysy twarzy i wyglądał
tak, jakby wyszedł prosto z wybiegu. Och, poza tym zaszalał i do
najzwyklejszej w świecie czarnej koszulki i wytartych jeansów założył
parę czerwonych szkieł kontaktowych, które – mogłaby przysiąc! – świeciły się w ciemności.
Miała ochotę zapytać go o to, za kogo tak naprawdę się przebrał, ale nie
chciała wyjść na niedomyślną. Była pewna, że świetnie się bawił, udając, że ma
gdzieś całą tę tradycję z zakładaniem nietypowych strojów, by potem
zaskoczyć tymi niezwykłymi oczami, których spojrzenie skutecznie przyprawiało o dreszcze.
Bez pośpiechu podniosła się, po czym podeszła
do przeszklonych drzwi balkonu, niby to przypadkowo kołysząc biodrami i –
czego była pewna – niemalże czując, że mężczyzna jej się przypatruje. Nie miała
nic przeciwko temu, że już po kilku minutach rozmowy o niczym, podczas
której nawet razu nie zapytał jej o imię, zasugerował żeby przenieśli się w bardziej odludne miejsce.
Jedną z zasad imprezy było to, że nikt nigdy nie wchodził do jej pokoju,
więc w sypialni mogli cieszyć się pełnią spokoju. Nie czuła się źle z tym,
że mogłaby znaleźć się sam na sam z jakimkolwiek nieznajomym, wręcz
ciesząc się jak dziecko i myśląc tylko i wyłącznie o tym, że
udało jej się zainteresować kogoś takiego. Po niedostępnych Cullenach,
Licavolich i Devile’ach, znalezienie kogoś tak doskonałego, kto nie
należał do tej wielkiej rodziny, graniczyło z cudem – a jej się
udało.
Swoją drogą, ta zabawa w nieznajomych zaczynała
ją podniecać.
Blade światło, które rzucały uliczne latarnie,
wpadło przez przysłonięte drzwi balkonowe. Jessica była niemalże pewna tego, że
wygląda doskonale – bardzo seksownie, zwłaszcza przy tak subtelnym oświetleniu.
Fakt, że chłopak wciąż jej się przypatrywał, jedynie utwierdził ją w tym
przekonaniu, kiedy zaś z wolna odwróciła się w jego stronę,
przekonała się, że stał tuż za nią, choć nawet nie wychwyciła momentu, w którym
zaszedł ją od tyłu.
– Rany… Szybki jesteś – wyrwało jej się. Jego
zapach ją oszołomił, nie po raz pierwszy zresztą, bo nigdy dotąd nie czuła aż
tak pociągających perfum… Albo wody kolońskiej? Nie wiedziała, ale na pewno
było cholernie drogie. – Więc co robimy, hm? – rzuciła, po czym zamrugała
zalotnie. Przesunęła się bliżej, zadzierając głowę, by móc spojrzeć mu w twarz.
– Może jednak zdradzisz mi swoje imię i…
Chciała dodać coś jeszcze, ale nie dał jej po
temu okazji. Początkowo nie zwróciła uwagi na to, że jego palce znalazły się na
jej szyi, dochodząc do wniosku, że to kolejna pieszczota, uczucie to jednak
zniknęło z chwilą, w której nieznajomy chwycił ją za gardło,
skutecznie pozbawiając tchu.
Kiedy w następnej sekundzie przyciągnął ją
do siebie, wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk.
– Co ty…?
Jedynie zaśmiał się melodyjnie i – pomimo
swojego położenia – w oszołomieniu zdołała pomyśleć, że nawet kiedy to
robił, brzmiał po prostu seksownie.
– Głupiutka jesteś, Eleno – usłyszała i chociaż
zapragnęła zaprotestować – jakkolwiek to wyjaśnić – wszystko potoczyło się zbyt
szybko, by było to możliwe.
Na ułamek sekundy przed tym, jak nieznajomy
bezceremonialnie wgryzł się w jej gardło, zdążyła jeszcze rozdzierająco
wrzasnąć. W następnej chwili nie była zdolna już nawet do tego, porażona
paraliżującym bólem, który poraził całe jej ciało.
Ostatnim, co zapamiętała, było tylko i wyłącznie
cierpienie, a także dźwięk tłuczonego szkła, kiedy mężczyzna odepchnął ją
od siebie, ciskając w stronę zamkniętych, balkonowych drzwi.
Po tym nie było już niczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz