Elena
Kątem oka zauważyła, że Liz
sztywnieje, wyraźnie zaniepokojona. Sama również zastygła w bezruchu,
nasłuchując i próbując określić do kogo mógł należeć urywany wrzask, który
obie usłyszeli. Dźwięk dochodził do niej jakby z oddali, być może dlatego,
że czuła się zbyt oszołomiona, by być w stanie w pełni skoncentrować
się na sytuacji. Co więcej, była gotowa przysiąc, że usłyszała coś jeszcze –
coś, co brzmiało jak pękające szkoło – jednak nie mogła mieć pewności.
Coś było nie tak i to
wydawało się aż nazbyt oczywiste. Czuła narastający z każdą kolejną
sekundą niepokój, a instynkt podpowiadał, że powinna biec – uciekać albo
zrobić cokolwiek innego, jeśli tylko wydałoby się sensowne. W głowie miała
pustkę, jednak wszystko w niej aż krzyczało, że jest zagrożona, nawet
jeśli – przynajmniej teoretycznie – podobne myślenie nie miało sensu. W efekcie
walczyła sama ze sobą, starając się zapanować nad sobą, własnym ciałem i czystym
przerażeniem, kiedy przez myśl przeszło jej, że być może…
Z jakiegoś powodu
jak na zawołanie odczuła przejmujący wręcz chłód. Zadrżała niekontrolowanie, po
czym mocno zacisnęła dłonie na brzegach umywalki, czując, że jej serce bije
coraz szybciej i mocniej, jakby jakimś cudem zamierzało wyrwać się z piersi
i uciec gdzieś daleko.
– Co to było? –
usłyszała niespokojny szept Elizabeth, jednak nie była w stanie jej
odpowiedzieć.
Ja chyba wiem…,
pomyślała w oszołomieniu, choć tak naprawdę nie mogła mieć pewności.
Jakie były szanse na
to, żeby Hunter albo jemu podobni zareagowali akurat teraz? Nie miała pojęcia,
to zresztą wydawało się najmniej istotne, przynajmniej dla Eleny. Nagle
zwątpiła w to, czy pójście na jakąkolwiek imprezę w ogóle miało sens,
nie wspominając o tym, że w całym domu nie było światła. Takie
warunki jak nic sprzyjały demonom, a przynajmniej takim, o których
wspominał jej Rafael – tych słabszych, bezcielesnych i zdolnych do
funkcjonowania wyłącznie w ciemnościach z których się wywodziły. Do
tej pory nie miała okazji spotkać żadnej z tych istot, ale Rafa opisał je
dość dokładnie, przez co niemalże w panice próbowała wypatrzeć w zaciemnionych
kątach gęstą, kłębiącą się mgłę. Nie widziała niczego, co w teorii powinno
ją uspokoić, to jednak sprawiło, że Elena poczuła się jeszcze bardziej
zagubiona, nagle niepewna tego, co byłoby gorsze – bezcielesne demony czy może
ktoś jaki jak Hunter.
Zauważyła, że Liz
drży, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że sytuacja nie
prezentowała się dobrze. Dziewczyna nie miała pojęcia o istotach
nadnaturalnych, ale jak każdy śmiertelnik była w stanie je wyczuć, nawet
jeśli nie potrafiła odpowiednio sprecyzować zagrożenia. Widziała po oczach
przyjaciółki, że ta również pragnęła uciekać, ale…
– Chodźmy stąd, Liz
– zadecydowała, starając się przejąć kontrolę nad sytuacją. Rzuciła
przyjaciółce naglące spojrzenie, po czym z niedowierzaniem pokręciła
głową. – Może to nic, ale powinnyśmy stąd iść. Poszukam reszty – dodała, po
czym jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę drzwi.
– Elena!
Zignorowała to, że
dziewczyna wypowiedziała jej imię, w zamian bezceremonialnie wypadając na
korytarz. Było ciemno, ale jej oczy zdążyły się do tego przyzwyczaić, zaś
wyostrzone zmysły zapewniały pełną swobodę w poruszaniu się w takich
warunkach. Miała ochotę rzucić się do biegu, jednak instynkt skutecznie
przypomniał dziewczynie o tym, że takie rozwiązanie mogło co najwyżej
dodatkowo skomplikować sytuację. W mroku czy też nie, wciąż przebywała w domu
pełnym ludzi, więc chcąc nie chcąc musiała się do nich dostosować, wciąż
pamiętając o konieczności ukrywania swojej prawdziwej natury. Co prawda
nie sądziła, by ewentualne zagrożenie przejmowało się zachowywaniem pozorów,
zwłaszcza gdyby w grę faktycznie wchodziły demony, ale nie miała innego
wyboru.
Już po wyjściu z łazienki
zorientowała się, że dookoła panował chaos. Słyszała głosy z dołu, a po
chwili uprzytomniła sobie, że znamienita większość nie popędziła na piętro, by
sprawdzić źródło krzyków, ale… wyszła na zewnątrz. Kiedy chwilę później znowu
usłyszała krzyki, tym razem przerażenia, uprzytomniła sobie, że musiało
wydarzyć się coś naprawdę złego, ale…
– O bogini,
tutaj jesteś! – Omal nie wyszła z siebie, kiedy tuż przy niej dosłownie
zmaterializował się Aldero. Był bardzo blady, a przynajmniej takie
wrażenie odniosła w ciemnościach, chyba po raz pierwszy widząc kuzyna aż
do tego stopnia wytrąconego z równowagi. – Widziałaś Claire? Wchodziła na
górę, ale… Musimy się stąd wynosić – oznajmił, a Elena wymownie uniosła
brwi ku górze.
– Co się dzieje? –
zapytała, jednak chłopak wydawał się zbyt podenerwowany, żeby chcieć bawić się w wyjaśnienia.
– Wiem jedynie, że
mamy przeje… – zaczął, po czym najwyraźniej doszedł do wniosku, że zabrzmiałoby
to zbyt wulgarnie, bo po prostu zamilkł.
Wiesz, że to nie
brzmi zbytnio zachęcająco?, pomyślała w oszołomieniu, ale zostawiła tę
uwagę dla siebie. Zauważyła, że Al gwałtownie zesztywniał, po czym niespokojnie
rozejrzał się dookoła, jakby nasłuchując. Wiedziała, że przez swoja naturę,
Aldero jako wampir o wiele lepiej odnajdował się w ciemnościach, tak
naprawdę odżywając dopiero po zachodzie słońca – nocą, która stanowiła właściwą
dla niego porę do tego, żeby normalnie funkcjonować. Czasami miała wrażenie, że
wtedy nie tylko wyostrzały mu się zmysły, ale wręcz wyczuwał to, czego sama nie
miała prawa zauważyć. Kiedy zachowywał się w ten sposób, wtedy zaczynała
czuć się naprawdę nieswojo, kiedy zaś zaklął i bezceremonialnie pociągnął
ją za rękę, doszła do wniosku, że jeśli sądziła, że tego wieczora nic nie może
pójść źle, była w cholernym błędzie.
– Aldero… –
upomniała go, próbując przypomnieć o tym, że wcale nie byłoby źle, gdyby
pokusił się o jakiekolwiek wyjaśnienia, wszystko jednak wskazywało na to,
że chłopak nie miał tego w planach.
Zanim zdążyła
zapytać go o to, dlaczego prowadzi ją w stronę przeciwną do tej,
gdzie znajdowały się schody, Al zdążył zmaterializować się przy jednych z prowadzących
do zamkniętego pokoju drzwi. Szarpnął za klamkę tak gwałtownie, że chyba
jedynie cudem nie wyrwał ich z zawiasów, po czym bez słowa wpadł do
środka, zostawiając osłupiałą Elenę w progu. Zdążyła jedynie
zarejestrować, że w sypialni już ktoś był i że najwyraźniej bardzo
jej kuzyna zdenerwował, bo ten dosłownie rzucił się w stronę łóżka, by w ułamek
sekundy później… bezceremonialnie przycisnąć do ściany wyraźnie zaskoczonego
Briana? Nie miała pojęcia, co takiego oszołomiło ją bardziej – widok byłego czy
może to, że Aldero najwyraźniej upadł na głowę, skoro zdecydował się poruszać
wampirzym tempem na oczach człowieka – to jednak przestało mieć znacznie w chwili,
w której zorientowała się, że sytuacja musiała być o wiele bardziej
złożona.
A konkretnie w chwili,
w której zauważyła bezskutecznie próbującą się podnieść z łóżka
Claire.
Nawet nie próbowała
łączyć w całość faktów, te bowiem wciąż były dla niej zbyt niejasne, by
mogła być do tego zdolna. Natychmiast dopadła do kuzynki, siadając przy niej i próbując
ją podtrzymać, podczas gdy ta dosłownie przelewała się jej w rękach. Była
bledsza nawet od Aldero, a wrażenie to dodatkowo potęgowały ciemne włosy i aksamitnie
czarna sukienka, która miała na sobie, przez co Claire wyglądała trochę jak
zjawa. Wydawała się roztrzęsiona i słaba, zaś skoncentrowanie się na
twarzy obejmującej ją dziewczyny przyszło jej z wyraźnym trudem; nawet w ciemnościach
dało się zauważyć, że tęczówki miała wręcz nienaturalnie zwężone, a oczy
zaszklone i jakby nieobecne.
– Elena? – zdołała
wykrztusić, chociaż zabrzmiało to raczej jak nieskładny jęk, który zrozumiała
jedynie dzięki temu, że siedziała tak blisko.
Chciała odpowiedzieć,
ale powstrzymał ją dziwnie charakterystyczny, stłumiony odgłos. Kiedy w ułamek
sekundy później doszedł ją słodki zapach krwi, sprawiając, że jednak poderwała
głowę ku górze, przekonała się, że Aldero stracił nad sobą kontrolę i najzwyczajniej
w świecie zdzielił Briana pięścią twarz. Z wrażenia aż uniosła brwi,
przez ułamek sekundy mając ochotę zareagować, ale…
– Al, no coś ty…? –
wykrztusiła, ale chłopak jedynie z niedowierzaniem pokręcił głową. Wciąż
stał przy jej zwijającym się z bólu byłym, nachylając się nad nim z wysuniętymi
kłami, choć te – miała nadzieję – Briana miał uznać jako cześć kostiumu. –
Aldero!
– Chcesz mu
poprawić? – warknął, nawet na nią nie spoglądając. – O bogini, daj mi
jeden powód, dla którego nie powinienem rozwalić temu kretynowi tego pustego
łba! – wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym krótko obejrzał się przez ramię.
– Claire nic nie jest?
Dopiero jego pytanie
uprzytomniło jej, że Brian najwyraźniej próbował coś jej kuzynce zrobić. Jasne,
już wcześniej miał skłonność do uganiania się za dziewczynami, zresztą sama
zerwała z nim przede wszystkim za to, że naprzykrzał się Alessi, nigdy
jednak nie przyszłoby jej do głowy, że stać go na coś więcej, prócz ordynarne
zachowanie, które zaprezentował jej w tamtym kantorku. Nie pomyślałaby, że
mógłby próbować kogokolwiek skrzywdzić, a już zwłaszcza Claire, chociaż…
Do diabła, co było
nie tak z tymi wszystkimi facetami?! Jak nie Elliott, który najchętniej
zamknąłby ją w piwnicy, to znów Briana z tą swoją nawracającą
obsesją! Nie rozumiała tego i w gruncie rzeczy nie chciała pojąć,
podświadomie wyczuwając, że może chodzić o coś więcej – z tym, że
jednocześnie w żaden sensowny sposób nie potrafiła tego wytłumaczyć.
Wciąż o tym
myślała, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się po raz kolejny, a do sypialni
wpadł wyraźnie poruszony Cameron. Nerwowo rozejrzał się dookoła, spoglądając
wymownie na każde z nich z osobna i ostatecznie decydując się
skoncentrować wzrok na wciąż pojękującym na podłodze Brianie.
– Serio, Al? –
zapytał z niedowierzaniem, zerkając na wciąż zwinięte w pięści dłonie
brata.
Aldero jedynie
wzruszył ramionami.
– Miałem na to
ochotę już od dłuższego czasu – odpowiedział cierpko, po czym zmierzył
bliźniaka wzrokiem. – Co tam się dzieje? Słyszeliśmy krzyki, ale…
– Jessica nie żyje –
wypalił Cammy i to wystarczyło, żeby w pokoju na powrót zapanowała
nieprzenikniona cisza.
Elena otworzyła i zamknęła
usta, mając wrażenie, że jej kuzyn mówi od rzeczy albo w jakimś obcym
języku. Początkowo nie przyswoiła sobie tego, co powiedział, kiedy zaś w końcu
to do niej dotarło, wcale nie poczuła się lepiej.
– Co… Co takiego? –
wykrztusiła z trudem, ledwo będąc w stanie zrozumieć samą siebie.
W gruncie rzeczy
jakiekolwiek odpowiedzi były zbędne, Cameron zresztą musiał to wiedzieć, bo
zignorował jej pytanie, w zamian dopadając do Claire. Nie pytał o nic,
w zamian bardziej stanowczo chwytając kuzynkę za ramiona i pomagając
jej utrzymać pion. Elena obrzuciła dziewczynę krótkim, nieco spanikowanym
spojrzeniem, niemalże z ulgą przekonując się, poza zmierzwionymi włosami i pomiętą
sukienką, pół-wampirzyca nie wyglądała tak, jakby ktokolwiek ją skrzywdził.
– Gdzie Damien?
Musimy stąd spadać i… – Cammy urwał, po czym lekko się skrzywił. – Rufus nas
zabije – dodał, a Aldero prychnął, najwyraźniej już z tą myślą
oswojony.
– Mnie martwi raczej
to, co tutaj się dzieje. Co się…? – Urwał, po czym rzucił bratu wymowne
spojrzenie. – No, sam wiesz.
– Wiem tylko tyle,
że podobno wypadła z balkonu… Albo raczej wyleciała przez szybę, ale to i tak
nie wygląda dobrze – powiedział z naciskiem Cameron.
– Ja… Ja chyba ją
widziałam – wyrzuciła z siebie z trudem Claire.
We trójkę
natychmiast na nią spojrzeli, w równym stopniu zaskoczeni jej słowami, jak
i tym, że jednak zdołała się odezwać. Gdyby nie to, że bliźniak Aldero
wciąż trzymał ją za ramiona, pewnie nawet nie byłaby w stanie siedzieć,
ale jej głos zabrzmiał całkiem przytomnie.
– Co takiego,
Claire? – zapytała niecierpliwie Elena, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. –
Nie podoba mi się to, ale…
– Widziała, jak…
Jessika szła z kimś do pokoju – powiedziała z wahaniem dziewczyna. – Z kimś…
Rany, nie wiem. Niedobrze mi – przyznała, zaciskając powieki, by łatwiej
powstrzymać mdłości.
A potem po prostu
się zachwiała i poleciawszy do przodu, po prostu odpłynęła. W tamtej
chwili Elena chyba po raz pierwszy usłyszała przeklinającego Camerona, który w pośpiechu
przemieścił się, by z wprawą porwać kuzynkę na ręce. W jego objęciach
wydawała się jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj, a przy tym bardzo, ale to
bardzo krucha. Mogła tylko zgadywać, co takiego było z jej kuzynką nie
tak, ale jeśli to faktycznie było zasługą Briana, zaczynała rozumieć, dlaczego
Aldero miał ochotę ukatrupić go na miejscu. Cokolwiek ten kretyn jej podał,
musiało być albo mocne, albo w dużej dawce – a więc najpewniej
takiej, która śmiertelniczkę by zabiła, skoro zdołała wpłynąć na
pół-wampirzycę, choć jak Elena znała swojego byłego, tak była pewna, że z jego
perspektywy cała sprawa musiała wydawać się całkowicie niegroźna.
Słodka bogini,
chroń mnie przed idiotami…
Wciąż odczuwała
coraz silniejszy niepokój, równie intensywny, co i ten, którego
doświadczyła, kiedy była z Liz w łazience. Czuła, że chodziło o coś
więcej, aniżeli nieszczęśliwy wypadek na imprezie. Co więcej, kiedy odważyła
się pomyśleć o Jessice, odniosła niejasne wrażenie, że coś jej umyka i że
to ma dość istotne znaczenie, którego w tamtej chwili nie była w stanie
dostrzec. Musiała uciekać – wszyscy musieli – jednak to najpewniej pogorszyłoby
sytuację, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło. Gdyby tak po prostu teraz wyszli,
jak nic zwróciliby na siebie uwagę, zwłaszcza, że Elena była pewna, że ktoś
albo zamierzał, albo już zawiadomił policję. Mieli kłopoty, a jeśli do
tego wszystkiego pozostawali na górze…
Co powinna była
zrobić? Słuchała Aldero i Cammy’ego, którzy w pośpiechu próbowali
spekulować nad możliwościami, ale nie była w stanie skoncentrować się na
ich słowach i pomysłach. Przez myśl przeszło jej, że powinna zadzwonić do
domu i powiedzieć o wszystkim ojcu, jednak prawie natychmiast
odrzuciła od siebie ten pomysł. Co prawda nie wątpiła, że tata zaraz zacząłby
działać, ale telefon do domu jak nic zaskutkował by tym, że informacja o zamieszaniu
dotarłaby do Rufusa. Jeszcze tego było im trzeba, żeby nadwrażliwy wampir
pojawił się na tej nieszczęsnej imprezie i najpewniej dokonał masowego
mordu za to, że cokolwiek złego mogłoby spotkać jego córkę. Swoją drogą, w razie
ewentualnych komplikacji chyba i tak wolała znaleźć pośród ofiar, byleby
nie przekonywać się, jakie piekło wampir miał zgotować jej i pozostałym za
to, że mogliby dziewczyny nie dopilnować – i to pomimo tego, że to przede
wszystkim Aldero i Issie naciskali na to, by Claire gdziekolwiek poszła.
W drugiej kolejności
pomyślała o Rafaelu, choć to zakrawało już na desperację. Wściekły,
zaniepokojony demon był niewiele lepszą alternatywą od Rufusa i to nie
tylko dlatego, że w żaden sposób nie byłaby w stanie wytłumaczyć
bliskim, dlaczego nie życzy sobie, by ktokolwiek krzywdził jej osobistego
ochroniarza… Nie wspominając o tym, że Rafa najpewniej nie dbałby o nic,
ponad jej bezpieczeństwo, w najgorszym wypadku zabijając każdego, kto a)
mógłby jej zagrażać i b) byłby w stanie go rozpoznać.
To nie wyglądało
dobrze, ale…
A potem coś innego
przyszło jej do głowy i już nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym,
czy to, co robi, ma jakikolwiek sens. Obojętna na wciąż rozmawiających
Devile’ów, nieprzytomną Claire i wciąż pojękującego Briana, który chyba
zaczynał się kajać, w pośpiechu wystukała numer telefonu – ciąg cyfr,
który widziała zaledwie raz i to przez ułamki sekund. W duchu modliła
się o to, żeby w zdenerwowaniu niczego nie pomylić i żeby numer
był poprawny, ale i tak omal nie cisnęła komórką o ścianę, kiedy
usłyszała przeciągający się, irytując sygnał wołania.
Mimo obaw, jej
rozmówca odebrał po zaledwie kilku sekundach.
– Tak?
Elizabeth
Elena wypadła z łazienki
tak szybko, jakby co najmniej się za nią paliło. Zanim Liz zdążyła zastanowić
się nad tym, co się dzieje, została sama, nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo,
w miarę jak bezskutecznie próbowała przeniknąć spojrzeniem otaczającą ją
ciemność. W głowie miała pustkę, a serce tłukło jej się w piersi,
zdradzając narastającą panikę, której przyczyn wciąż nie potrafiła
jednoznacznie określić. Bała się i to jedno było dla niej aż nazbyt
oczywiste, co zresztą w ostatnim czasie nie było niczym nowym. Była
skłonna wręcz stwierdzić, że od jakiegoś czasu pozostawała niemalże
przewrażliwiona, chociaż…
Bez znaczenia.
Wydarzyło się dość, by miała prawo odczuwać niepokój, jednak nie zamierzała się
nad tym po raz kolejny rozwodzić. Coś było nie tak, a zachowanie
przyjaciółki wystarczyło, żeby utwierdzić ją w tym przekonaniu. Co więcej,
już nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że powinna uciekać, choć
Elena naturalnie i tym razem nie wytłumaczyła jej czegoś, co dla niej
samej najwyraźniej pozostawało jasne.
Kolejne kłamstwo –
przeoczenie, o które chyba powinna mieć do dziewczyny pretensje, a które
nagle wydało jej się równie nieznaczące, co i gniew, który towarzyszył jej
jakiś czas temu. W porządku, skoro Cullenowie nie chcieli mówić, Liz nie
zamierzała naciskać. Wciąż próbowała zrozumieć, czekając… na cokolwiek, co
mogłoby naprowadzić ją na właściwy trop, ale to wcale nie było takie ważne.
Najwyraźniej się pomyliła, ufając Elenie i jej najbliższym; przyjaciółka w życiu
nie potraktowałaby jej w taki sposób, nawet jeśli jej niedawna niemalże siostra wydawała
się naprawdę przygnębiona z powodu tego, jak sprawy miały się od dłuższego
już czasu. No cóż, sama sobie tego zażyczyła, ale…
Nieważne.
To wszystko nie było
istotne, przynajmniej tymczasowo.
Powinna była wyjść z łazienki,
a jednak nie mogła zmusić się do ruszenia z miejsca choćby o milimetr.
Trwała w łazience, raz po raz niespokojnie spoglądając na zamknięte drzwi,
jakby spodziewała się, że za moment w progu pojawi się ktoś, kto spróbuje
ją skrzywdzić. Rodzice nie byli chętni puścić jej do Jessiki, a Liz nie
potrafiła zliczyć, jak długo musiała walczyć o to, żeby przestali trzymać
ją pod kloszem, jakby jeden „wypadek” mógł doprowadzić do tego, że już nie
będzie w stanie o siebie zadbać. Co prawda tamten dzień wydawał się
zmieniać wszystko, ale pomimo tego chciała zachowywać się tak, jakby nic się
nie wydarzyło. Pragnęła normalności i choć wyjście na Halloween niczego
nie gwarantowało, było niczym namiastka tego, co zrobiłaby, gdyby sytuacja
prezentowała się we względnie stabilny sposób.
Cóż, postawiła na
swoim. Teraz nie potrafiła tego docenić, dochodząc do wniosku, że niejako
weszła z deszczu pod rynnę, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W duchu
modliła się o to, żeby wszystko okazało się jakimś idiotycznym żartem –
okazją, którą wykorzystało kilku bardziej lekkomyślnych kretynów z jej
szkoły – ale…
Nie była pewna,
kiedy i dlaczego zdecydowała ruszyć się z miejsca. Z bijącym
sercem zrobiła kilka niepewnych kroków naprzód, po czym w pośpiechu
wyślizgnęła się na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi łazienki.
Korytarz na piętrze wydawał się opustoszały, ale nie zwróciła na to uwagi, w zamian
bez zastanowienia rzuciła się do biegu. Na oślep ruszyła w kierunku, w którym
– miała nadzieję – musiały znajdować się schody, pragnąc jak najszybciej
znaleźć się pośród innych gości. W tłumie było bezpieczniej, zresztą tam
mogłaby dowiedzieć się, czy istnieją jakiekolwiek powody do niepokoju. W duchu
modliła się o to, by wszystko jednak okazało się pomyłką albo żartem, ale
podświadomie czuła, że coś jest nie tak.
Tylko trochę, ale…
Nie zauważyła Go,
kiedy tak nagle zmaterializował się przed nią. Nie słyszała niczego – żadnych
kroków, przyśpieszonego oddechu albo jakichkolwiek innych oznak tego, że nie
jest w korytarzu sama. Nie miała pojęcia kiedy i jakim cudem się
pojawił, istotne zresztą było przede wszystkim to, że na niego wpadła – tak po
prostu, na tyle gwałtownie, że w oszołomieniu aż zatoczyła się w tył,
nie upadając tylko i wyłącznie dzięki parze dłoni, które chwyciły ją za
ramiona. Uścisk okazał się lodowaty, silny i pewny, jednak wcale nie
poczuła się dzięki temu bezpieczniej – wręcz przeciwnie.
Poruszając się
trochę jak w transie, Elizabeth uniosła głowę, spoglądając na majaczącą
tuż przed nią postać. Intruz trzymał ją za ramiona, jednak prawie natychmiast o tym
zapomniała, kiedy po uniesieniu głowy spojrzała wprost w parę lśniących,
rubinowych oczu – hipnotyzujących, przerażających i nieludzkich.
A potem w ciemnościach
zdołała dostrzec jego twarz i zamarła, choć nie była pewna dlaczego.
– Dobrze cię
widzieć, siostrzyczko – usłyszała tuż przy uchu; otoczył ją słodki, równie
lodowaty oddech, jednak nic nie wytrąciło jej z równowagi bardziej niż
wypowiedziane przez trzymającego ją mężczyznę słowa.
Siostrzyczko…
Liz zamarła.
Hej
OdpowiedzUsuńPrzypuszczałam, że tym chłopakiem, który zepchnął Jessicę był właśnie Jason. Ale jakim cudem pomylił ją z Eleną? Nie spotkał nigdy hybrydy? Nie wyczuł, że dziewczyna jest człowiekiem, a nie pół- wampirzycą? Cóż...
Elena telefonuje do dziadka.. oj ciekawa jestem reakcji pozostałych na pojawienie się L. Nie będą zachwyceni to pewne, chociaż to i tak lepsze od zmierzenia się z Rufusem.. zwłaszcza, że to co mogło spotkać Claire wydawało się znajome. Dla niej to pewnie koniec z ewentualnymi wyjściami. Albo ojciec ją zamknie na klucz, albo sama nie będzie chciała nigdzie wychodzić. Chociaż to, że to był człowiek może zmienić jej podejście do ewentualnego zagrożenia. Z każdej strony może nadejść, nie tylko od osób przeistaczających się okazjonalnie w wilki.
No i spotkanie Liz z bratem.. ciekawa jestem co on może chcieć od niej. Przecież wiedzie teraz inne życie i nie musiał się ujawniać. Chyba, że ma jakiś żal.. ale o co?
Czekam na ciąg dalszy
Weny kochana
Guśka