Elena
Atmosfera była tak napięta i gęsta,
że pewnie dałoby się kroić ją nożem. Aldero wciąż ciskał się na prawo i lewo,
chętny zamordować tymczasem na szczęście milczącego, pojękującego czasami
Briana, Cammy siedział przy wciąż nieprzytomnej Claire, a ona… No cóż,
najpewniej zwariowała, choć zdecydowanie nie zamierzała się do tego przyznać.
Jak inaczej wytłumaczyć to, że w przepływie paniki zdecydowała się zrobić z zostawionego
przez Lawrence'a numeru telefonu i wezwać go do pomocy?
W gruncie
rzeczy chyba nawet nie był zdziwiony. Sama rozmowa sprowadzała się do tego, że
przy pierwszej okazji kazał jej się zamknąć, przesłać sobie adres i „siedzieć
na tyłku, niezależnie od tego, co by się stało”. Nie brzmiało to szczególnie
zachęcająco, ale czuła się zbytnio wytrącona z równowagi, by zdobyć się na
jakąkolwiek sensowną reakcję, dlatego nawet nie obruszyła się na niego za to,
że mógłby już na wstępie próbować rozstawiać ją po kątach. Nie żeby sam
Lawrence zamierzał dać jej po temu okazję, bezceremonialnie rozłączając się,
kiedy tylko wyrzucił z siebie kolejne dyspozycje. Wciąż nie wierzyła, że
ktoś taki mógłby być spokrewniony z jej cudownie spokojnym ojcem, ale z drugiej
strony… po kimś musiała mieć charakter, prawda?
Początkowo
nie była przekonana, czy uda jej się nakłonić resztę do spokojnego czekania,
jednak szybko przekonała się, że bliźniaki właściwie nie mają pojęcia, co
powinni zrobić. W podenerwowaniu nawet nie zwrócili uwagi na to, że
gdziekolwiek dzwoniła, zawzięcie dyskutując o wszystkim i o niczym,
biorąc pod uwagę za i przeciw ucieczki oraz pozostania. Wiedziała, że
wyjście z domu wcale nie było takie proste, bo i tak mieli zwrócić na
siebie uwagę już samym tym, że pojawili się na imprezie. Elena nie miała
pojęcia, jak wyglądały procedury w policji, ale podejrzewała, że w przypadku
dokonania jakiejkolwiek zbrodni, jedną z podstawowych procedur było to,
żeby przesłuchać wszystkich potencjalnych świadków. Musieliby kłamać, a to…
Cóż, mogłoby się skończyć naprawdę różnie.
Wciąż o tym
myślała, sama niepewna tego, jak wiele czasu minęła. Claire wciąż pozostawała
nieprzytomna, chociaż przynajmniej oddychała, jednak wątpiła, by dla jej ojca
to był argument, by jednak ich wszystkich nie zabijać. Co więcej, chyba
naprawdę zaczynała się o kuzynkę martwić, nagle wątpiąc w to, czy
słusznie postąpiła, decydując się zaufać właśnie Lawrence’owi. Nie miała
pojęcia, co i w jakiej ilości przemycił Claire Brian, więc równie
dobrze mogło okazać się, że dziewczyna potrzebowała lekarza, a każda
kolejna minuta zwłoki mogła co najwyżej pogorszyć już i tak nieciekawą
sytuację.
Wciąż o tym
myślała, kiedy gdzieś z zewnątrz doszły ją jakieś dziwne dźwięki. Aldero i Cammy
również zamarli, po czym spojrzeli po sobie, spinając się i wydając się
chętni do tego, żeby ostatecznie podjąć decyzję o ucieczce. Sama chciała
podejść do drzwi, jednak powstrzymało ją spojrzenie Al'a. W następnej
sekundzie drzwi do pokoju otworzyły się w bezceremonialny, tak gwałtowny
sposób, że jedynie cudem nimi nie oberwała, zmuszona wręcz rzucić się na
ścianę, żeby uniknąć ewentualnego ciosu.
– Co do…? –
zaczął Aldero, po czym gwałtownie urwał, w zamian bezmyślnie wpatrując się
w Lawrence’a.
Wampir nie
odezwał się nawet słowem, nerwowo rozglądając się do pokoju, żeby ocenić
sytuację. Elena drgnęła, kiedy ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę, a w oczach
nieśmiertelnego znowu doszukała się tego dziwnego wyrazu, co i w lesie,
kiedy porównywał ją do swojej zmarłej żony. Nie miała pojęcia, czy faktycznie
była aż tak bardzo podobna do swojej zmarłej babci, to zresztą stanowiło mało
istotną kwestię, której nie zamierzała poruszać.
– Co tak
patrzycie? – zniecierpliwił się Lawrence. – Idźcie do tamtej dwójki na
korytarzu. Wynosimy się stąd – rzucił spiętym tonem, a jego spojrzenie
ostatecznie skoncentrowało się na Claire. – A z nią co?
– Hm…
Odpłynęła jakieś pół godziny temu – wyjaśnił z wahaniem Cameron. Wpatrywał
się w wampira w co najmniej oszołomiony sposób, co jednak nie
powstrzymało go przed logicznym myśleniem. – Nie próbowaliśmy jej budzić, ale
może Damien…
Urwał, bo
Lawrence błyskawicznie ruszył w jego stronę, chcąc przejąć Claire. Cammy
wyglądał na chętnego mu na to pozwolić, co otrzeźwiło Aldero, bo natychmiast
zmaterializował się pomiędzy bratem i kuzynką a wampirem.
– Co on
tutaj robi? – obruszył się, nie kryjąc konsternacji. – Może coś przeoczyłem,
ale…
– A możemy
o tym porozmawiać później? Zawsze byłeś wygadany, Aldero, ale teraz akurat
nie mam do tego cierpliwości – rzucił rozdrażnionym tonem. – Swoją drogą,
dziękuję ci bardzo, Eleno. Mogłaś ich uprzedzić.
– A ty
mógłbyś mniej się rządzić – odparowała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Lawrence
prychał, ale nie odpowiedział, wymownie spoglądając na bliźniaków. Aldero wciąż
wydawał się zdezorientowany, ale tym razem nie próbował protestować, kiedy
nieśmiertelny spróbował zabrać Claire. W jego ramionach dziewczyna
wydawała się jeszcze bledsza i drobniejsza, a Elena nagle zwątpiła w to,
czy nie powinni pojechać prosto do domu. Była podenerwowana, a każda
kolejna sekunda nerwowego oczekiwania sprawiała, że była coraz bliższa tego,
żeby stracić cierpliwość.
Usłyszała
jęk, chcąc nie chcąc przypominając sobie o Brianie. Kiedy na niego
spojrzała, przekonała się, że ze swojego kąta niespokojnie obserwował ich
wszystkich, a zwłaszcza Lawrence’a, najpewniej będąc świadkiem tego, jak
ten poruszał się wampirzym tempem. Wciąż trzymając Claire na rękach, mężczyzna
obrócił się w stronę chłopaka, po czym lekko zmarszczył brwi, nie kryjąc
zaskoczenia.
– To znowu
ten dzieciak? – zapytał z niedowierzaniem. – Ale tym razem przynajmniej go
nie pogryzłaś, prawda?
Poczuła na
sobie zdezorientowane spojrzenie Camerona, Aldero zaś wyraźnie się zmieszał.
Sama poczuła, że się rumieni, bynajmniej z takiego stanu rzeczy
niezadowolona. Że też musiał zacząć ten temat akurat teraz, na dodatek przy
Brianie, który…
–
Należałoby mu się – warknął Al, a w jego głosie znowu dało się wyczuć
wyraźną nutkę gniewu. – Za Claire. Ten idiota próbował ją zgwałcić! – nie
wytrzymał, decydując się nazwać po imieniu to, co wszyscy zrozumieli na chwilę
po wejściu do pokoju.
– No chyba
nie! – obruszył się Brian. – To znaczy… Jej i tak byłoby potem wszystko
jedno, nie? Skoro nie walczyła, to to nie gwałt – dodał, a Elena jęknęła,
dochodząc do wniosku, że skręcenie mu karku wcale nie byłoby takim głupim
posunięciem.
– A niech
cię szlag! – wybuchła, czym skutecznie ściągnęła na siebie spojrzenie wyraźnie
skonsternowanego chłopaka.
– To przez
to, że jesteś taka uparta, Ell – oznajmił, raptownie poważniejąc. – Jakbyś
zobaczyła nas razem…
– Ty lepiej
nam powiedz, co to było – wtrącił się nowy głos, a kiedy obejrzała się
przez ramię, zauważyła stojącego w progu Damiena.
Jej kuzyn
był bardzo blady, poza tym tulił do siebie roztrzęsioną, wyraźnie wytrąconą z równowagi…
Elizabeth. Oczy Eleny rozszerzyły się nieznacznie na widok przyjaciółki, tym
bardziej, że coś w wyglądzie i wyrazie twarzy dziewczyny z miejsca
uprzytomniło jej, że wydarzyło się coś bardzo niedobrego. Spojrzała na
Uzdrowiciela, ten jednak wyłącznie pokręcił głową, spoglądając to na Briana, to
znowu na Claire.
– A ja
wiem? – Największy idiota, jakiego miała okazję spotkać w całym swoim
życiu, jedynie pokręcił głową. – Miała sobie tylko zasnąć. Wrzuciłem jakieś…
cztery albo… – Zawahał się, robiąc taką minę, jakby właśnie próbował z marszu
i bez pomocy naukowych wyprowadzić jakieś wyjątkowo trudne równanie.
Słodka
bogini, pomyślała w oszołomieniu, mając coraz większą ochotę zdzielić
chłopaka w łeb. Zawsze wiedziała, że nie należał do inteligentnych, ale
tym razem przechodził samego siebie. Już wcześniej doszła do wniosku, że Claire
i tak miała szczęście, że jak pół-wampirzyca cieszyła się większą
odpornością, bo gdyby była człowiekiem, Brian najpewniej nieświadomie
doprowadziłby ją do grobu.
Chciała coś
powiedzieć, ale powstrzymała ją reakcja Lawrence’a. Wampir dotychczas słuchał,
przytrzymując nieprzytomną dziewczynę, jednak coś w słowach byłego
chłopaka Eleny musiało ostatecznie wytrącić go z równowagi. Jedną ręką
wciąż trzymając małą Prime, drugą zdołał chwycić wyraźnie oszołomionego Briana
za gardło i – obojętny na to, że najpewniej właśnie ujawniał się zarówno
przed nim, jak i przez Elizabeth – bezceremonialnie postawił chłopaka do
pionu. Dzieciak jęknął i chyba spróbował coś powiedzieć, jednak
wystarczyło jedno spojrzenie krwistych tęczówek Cullena, by zmusić go do
milczenia.
– Nigdy
więcej… Słyszysz? – rzucił lodowatym tonem, a do jego głosu wkradła się
jakaś dziwna, niepokojąca i jakby hipnotyzująca nuta, która dała Elenie do
myślenia. Brian zastygł w bezruchu, rozszerzonymi do granic możliwości
oczami spoglądając wprost w rubinowe tęczówki swojego potencjalnego kata.
Właśnie wtedy przypomniała sobie, co takiego potrafił jej dziadek i uprzytomniła
sobie, że Lawrence faktycznie mógł pokusić się o całkowity brak
ostrożności. – Niech nigdy więcej nie przyjdzie ci do głowy, żeby potraktować w ten
sposób jakąkolwiek dziewczynę,
a już zwłaszcza taką, która ma jakikolwiek
związek ze mną –
oznajmił i w tamtej chwili nawet Elena zapragnęła zejść mu z oczu.
– Co więcej, teraz grzecznie zapomnisz, że kiedykolwiek widziałeś którekolwiek z nas
na oczy, a tym bardziej, że próbowałeś jakichkolwiek idiotycznych
sztuczek. Niemniej gdyby to się powtórzył… Och, będę wiedział – dodał i uśmiechnął
się drapieżnie. – A wtedy przysięgam, że postaram się o to, byś raz
na zawsze stracił zainteresowanie kobietami.
– O bogini…
Serio zrobiłbyś z niego…? – zaczął Aldero, jednak prawie natychmiast
urwał, kiedy Lawrence zamrugał i przeniósł wzrok w jego stronę.
– A chcesz
się przekonać, jak wiele jestem w stanie zdziałać? – zapytał, choć po
chłopaku widać było, że nie miał na to najmniejszej ochoty.
– Ehm… Może
kiedy indziej – rzucił pojednawczym tonem, pośpiesznie uciekając wzrokiem
gdzieś w bok.
Lawrence
nie odezwał się nawet słowem. W zamian poprawił Claire w swoich
ramionach i – wcześniej raz jeszcze spojrzawszy w stronę Briana,
który z jękiem osunął się na podłogę, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń
– szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Idziemy –
oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Gdzieś na zewnątrz pojawiły się
niebiesko-czerwone światła, mogące oznaczać wyłącznie jedno. – Tylko
pośpieszcie się, bo nie lubię czekać. Nie po to tłukłem się przez pół miasta,
żeby teraz dać się zgarnąć policji.
Nawet jeśli
którekolwiek z nich miało jeszcze wątpliwości, nie odezwało się nawet
słowem.
Elena sama
nie wierzyła w to, co działo się wokół niej. Wszystko, co miało związek z nieudaną
imprezą i wydarzeniach bezpośrednio po niej, jawił jej się jako istny
chaos, wzbudzając w dziewczynie tak wiele skrajnych emocji, że ledwo była w stanie
zebrać myśli. Sama nie była pewna, co takiego powinna czuć albo co faktycznie
działo się w jej głowie, dlatego ostatecznie zdecydowała się od
wszystkiego odciąć, działając trochę tak jak automat i pozwalając, by
Lawrence przejął całkowitą kontrolę nad sytuacją.
Miała
wątpliwości, kiedy wampir kazał im tak po prostu wyjść z domu i pójść
do samochodu, ale z braku lepszych perspektyw zdecydowała się mu zaufać.
Aldero i Damien chcąc nie chcąc poszli zając się swoimi autami, woląc nie
zostawiać pojazdów przed domem Jessiki, skoro dopiero co doszło w nim do
mordu. Ona sama towarzyszyła Lawrence’owi, zresztą tak jak Claire, Cammy i uparcie
milcząca Elizabeth, której puste spojrzenie zaczynało przyprawiać Elenę o dreszcz
niepokoju. Chciała cokolwiek powiedzieć albo zapytać przyjaciółkę o jakąkolwiek
z istotnych kwestii, która przyszła jej do głowy, jednak nie była w stanie
wydobyć z siebie głosu.
– To
rozsądne, tak po prostu stąd uciekać? – wtrącił spiętym tonem Cameron. Trzymał w ramionach
Claire, wraz z kuzynką i Liz lądując na tylnym siedzeniu czarnego
lexusa, który – tak swoją drogą – mógłby wydać się Elenie całkiem interesujący,
gdyby akurat nie była skoncentrowana na dziesiątce innych spraw. – To znaczy…
– Uwierz
mi, że nikt was nie widział – oznajmił jak gdyby nic Lawrence i najwyraźniej
to musiało im wystarczyć.
Nie miała
pojęcia, jak daleko sięgały zdolności tego wampira, ale poważnie zaczynała się
go obawiać. To nie była telepatia, ale coś o wiele prostszego, choć efekty
i tak okazały się imponujące. Sam były pastor dosłownie spadał im z nieba,
choć do Eleny wciąż nie docierało to, że tak po prostu zdecydowała się skontaktować
z kimś, kogo nawet nie znała. Ryzykowała, ale co innego mogła zrobić w obecnej
sytuacji? Lawrence był jedyną osobą, której wezwanie na pomoc wydała jej się
względnie bezpieczna, zresztą… Cóż, chyba podświadomie tego chciała – tego, by w końcu
móc go poznać, choć od ostatniego spotkania w lesie nawet razu nie wzięła
pod uwagę zrobienia użytku z numeru telefonu, który jej zostawił.
Jechali w ciszy,
ale to jej nie przeszkadzało. Poczuła nieopisaną wręcz ulgę, kiedy daleko za
sobą zostawili dom Jessiki i całe to zamieszanie, choć to w gruncie
rzeczy niczego nie wyjaśniało. Ktoś, kogo znała, był martwy… Nie miała pojęcia,
co takiego powinna w związku z tym czuć, myśleć albo powiedzieć.
Niczego już nie rozumiała, a jedynym, czego była tak naprawdę świadoma,
pozostawał wciąż odczuwany niepokój i wrażenie, że podczas imprezy
wydarzyło się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego.
– W porządku,
więc teraz może mi powiecie, co tam właśnie się stało? – odezwał się nagle
Lawrence, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę. – W porządku tam
z wami, Cammy? – dodał, jak nic mając na myśli Claire.
Elena
okręciła się na przednim siedzeniu, by móc spojrzeć na kuzynkę. Wtulona w Camerona,
nie wyglądała aż tak źle, sprawiając wrażenie pogrążonej we śnie. Chłopak raz
po raz praktycznie bezwiednie przeczesywał ciemne włosy dziewczyny palcami, co
jakiś czas powtarzając jej imię, by móc ją wybudzić. Zanim odpowiedział, raz
jeszcze spróbował Claire potrząsnąć, po czym westchnął, wyraźnie uspokojony,
kiedy pół-wampirzyca jęknęła w proteście i mocniej do niego przywarła.
– Będzie w porządku,
tak myślę – zapewnił pośpiesznie. – Chociaż wujek Rufus i tak nas zabije.
Jestem tego pewien, zresztą… Ale najważniejsze, że chyba nic jej nie jest –
dodał o wiele spokojniej, raz jeszcze wplatając palce w czarne loki
kuzynki.
– Jak się
nie wygadacie, to może przeżyjecie – zniecierpliwił się Lawrence. – Chociaż
chyba zabił bym kretyna, który spróbowałby tknąć mi córkę, gdybym oczywiście ją
miał. Nie wiem, co ty do tego dzieciaka masz, Eleno, ale nie ma mowy, by
kiedykolwiek jeszcze się do ciebie zbliżył – zapowiedział, a ona spojrzała
na niego z niedowierzaniem. Czy miała przez to rozumieć, że właśnie
próbował czegokolwiek jej zabraniać? W normalnym wypadku wpadłaby w szał,
ale prawda była taka, że w tej jednej kwestii już dawno podjęła decyzję,
zaś po tym, co zrobił Brian… Cóż, obawy Lawrence’a wydawały się w pełni
uzasadnione. – Lepiej już teraz zacznijcie układać sobie wiarygodną wymówkę…
Ale nie dla mnie, tak z gwoli ścisłości. Za dużo dla was zrobiłem, żeby
pisać się na słuchanie bajek.
Miał rację i to
również chcąc nie chcąc musieli mu przyznać. Wciąż nie miała pewności, czego
tak naprawdę powinni się po nim spodziewać, ale jak na razie zachowywał się jak
przewrażliwiony opiekun, który czuje się w obowiązku ustawić gromadkę
niesfornych dzieciaków do pionu. To była niemalże troska, a zdecydowanie
nie tego była gotowa oczekiwać po tym wampirze w świetle tego, czego
dowiedziała się od rodziców. Zwłaszcza tata chciał, by trzymała się od nieśmiertelnego
z daleka, przynajmniej kilkukrotnie powtarzając jej, że Lawrence jest
niebezpieczny. Cóż, co do tego jednego również nie miała wątpliwości, a jednak
zarówno podczas pierwszego spotkania, jak i teraz nie potrafiła wyobrazić
sobie, by mógł zrobić krzywdę jej albo któremukolwiek z pozostałych.
Sam L.
milczał, przez dłuższą chwilę koncentrując się na drodze. Poczuła się nieswojo,
kiedy samochód znacznie zwolnił, a do niej dotarło, że właśnie utknęli w korku.
Zapchane ulice nie były niczym nowym i to nawet późną porą, będąc wręcz
nieodzownym, porównywalnym do wiecznie deszczowej aury elementem Seattle, ale i tak
dziwnie czuła się na tak małej powierzchni z wampirem, który… jakby nie
patrzeć był jej dziadkiem. I właśnie uratował ich wszystkich, bo nawet nie
chciała zastanawiać się nad tym, dokąd całe to szaleństwo zaprowadziłoby ją i pozostałych,
gdyby próbowali działać na własną rękę.
Nerwowo
zerknęła w lusterko wsteczne, po dłuższej chwili będąc w stanie
wypatrzeć posuwający się tuż za nimi samochód Aldero. Damien musiał być gdzieś
dalej, najpewniej trzymając się przede wszystkim drogi, którą obu narzucał
Lawrence. Obserwując pogrążone w półmroku, rozświetlone przez liczne
latarnie i neony ulice, Elena nie potrafiła określić w której części
miasta się znajdowali, a tym bardziej jakie miejsce tak naprawdę było ich
celem.
– Dokąd
jedziemy? – zapytała z wahaniem, choć prawda była taka, że to pytanie
którekolwiek z nich powinno było zadać na samym wstępie.
Lawrence
nawet na nią nie spojrzał.
– W bezpieczne
miejsce – odpowiedział lakonicznie. – Biorę was do siebie, bo nic innego nie
przychodzi mi do głowy. Claire będzie mogła się płożyć, a my na spokojnie
porozmawiamy. Jeśli będę w stanie wam pomóc, to cudownie, ale jeśli jej
się nie poprawi, to dzwonicie prosto do domu, nawet gdyby ktoś miał was
pozabijać. To nie ja jestem tutaj lekarzem, zresztą mam dość istnień na
sumieniu, by ryzykować jeszcze jedno – rzucił tak swobodnym tonem, jakby
właśnie dyskutowali o pogodzie, a nie… całej gamie innych, bardziej
przerażających scenariuszy.
Gdzieś za
sobą Elena wyraźnie usłyszała, że ktoś gwałtownie nabiera powietrza. Kiedy
spojrzała na Liz, ta wydawała się blada jak papier i bez wątpienia
przerażona. Sama Cullenówna mogła co najwyżej zgadywać, co takiego musiało
dziać się w głowie jej przyjaciółki, która właśnie słuchała o istnieniach
na sumieniu, zabijaniu i…
– Liz? –
wyszeptała drżącym głosem, w głowie szukając jakiejś sensownej wymówki.
Elizabeth
poderwała głowę, w przeciwieństwie do L. decydując się na nią spojrzeć bez
choćby chwili wahania. Doszukała się w jej spojrzeniu determinacji, która z jakiegoś
powodu zaskoczyła ją bardziej niż cokolwiek innego.
– Ja też
nie pozwolę sobie na kolejne kłamstwa, Eleno – oznajmiła, siląc się na spokój.
Panowanie nad emocjami przyszło jej z zaskakującą wręcz łatwością, chociaż
zarówno po jej tonie, jak i wyrazie twarzy, dało się wywnioskować, że
kosztowało ją to mnóstwo energii. – Damien już i tak mi to obiecał, ale
wolę powiedzieć. Ja… Za daleko to zaszło – dodała, a Lawrence posumował
jej słowa cichym parsknięciem śmiechem.
– Nie wiem,
czy już o tym mówiłem, ale ta dziewczyna naprawdę mi się podoba. Ma
charakterek – oznajmił a Liz jak na zawołanie spąsowiała.
– Dziękuję
panu bardzo – wymamrotała, być może z grzeczności, a może chcąc
uszanować jedną osobę, która wydawała się być po jej stronie.
Elena
zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Jeśli miała być ze sobą szczera,
sama również chciała powiedzieć Elizabeth prawdę… Zrobić cokolwiek,
byleby ją odzyskać, nawet jeśli takie myślenie wydawało się co najmniej
samolubne. Wciąż nie potrafiła stwierdzić, co takiego się wydarzyło i dlaczego
Damien ostatecznie pozwolił na to, by Liz znalazła się w takiej sytuacji,
ale to nie było dla niej istotne. Podejrzewała, że wszystko dopiero miał się
wyjaśnić, chociaż nie miała pojęcia, czy oby na pewno tego chce; czasami lepiej
było nie wiedzieć, chociaż z drugiej strony…
Oparła
czoło o przyjemnie chłoną szybę, czując, że powoli zaczyna pulsować jej w skroniach.
Ból głowy wydał jej się w jakiś pokrętny sposób najlepszym i zarazem
najłatwiejszym do przewidzenia następstwem tego, co działo się wokół niej.
Przez moment marzyła o tym, żeby zamknąć oczy i choć na moment
zasnąć, niejako idąc śladem Claire, chociaż…
Cóż, to
byłoby za proste, prawda?
Znając
nietypowe szczęście, które dopisywało ją w tamtym czasie, chyba powinna
cieszyć się z tego, że w całym tym zamieszaniu wciąż nie pojawił się
wściekły, zaniepokojony kolejnymi kłopotami Rafael.
Jeśli
spojrzeć na to w ten sposób, chyba naprawdę nie był aż
tak źle.
Hej!^^
OdpowiedzUsuńMyślałam, że nie będę się mogła zabrać do tego, aby napisać jakiś porządny komentarz. W końcu jednak jestem, bo trzeba nadrobić zaległości. :p Pewnie nie opiszę wszystkiego po kolei, ale postaram się skupić i wypisać to co chcę. :D Jezu, jestem (znaczy byłam) tak do tyłu, że nie mam pojęcia od czego powinnam zacząć. Najwyżej będzie chaotycznie, ale wiem, że mi to wybaczysz. ^^
Nie sądziłam, że Claire da się wyciągnąć na jakąkolwiek imprezę, a tu proszę taka niespodzianka. Siłami wyobraźni widziałam sukienkę, którą dała jej Elena no i jakby miała okazję to sama pewnie zajrzałabym do garderoby Eleny, żeby coś pożyczyć. Myślałam też, że będą musieli trochę dłużej ją pomęczyć, aby z nimi gdziekolwiek wyszła, a tu się okazuje, że niekoniecznie. No i potem jeszcze to, że zaśpiewała... Kurczę, kuzynostwo ma na nią zły wpływ! Nie dość, że wychodzi na imprezy to publicznie jeszcze śpiewa. Oj, Claire, Claire ;p Hm, jak tylko przeczytałam, że jej Brian zaproponował coś do picia przeczuwałam, że to nie będzie nic dobrego no i wcale się nie pomyliłam. Kurczę, naprawdę nie sądziłam, że on jest w stanie posunąć się do czegoś takiego. Co on sobie myślał, że Elena naprawdę byłaby zazdrosna? Szkoda, że jednak Aldero nie zrobił mu poważnej krzywdy, bo naprawdę mu się należało za to, że próbował zgwałcić Claire. Jego wymówka jest po prostu śmieszna. T-T „Jej i tak byłoby potem wszystko jedno, nie? Skoro nie walczyła, to to nie gwałt „ He, he. ;-; Biedna Claire, jestem pewna, że po tym co jej próbował zrobić będzie jeszcze gorzej o ile w ogóle coś będzie pamiętała. Nie wiem dokładnie jak działa tabletka gwałtu, o ile to było to co jej dał. I akurat słucham Meg & Dia „Monster” c:
I wrócił też Jason. Zastanawiałam się jak to będzie, kiedy postanowi się ujawnić Elizabeth, o ile zamierzałby to zrobić. Jak zgaduję ich rodzice wiedzieli co się z nim tak naprawdę stało, a bajeczkę o ćpaniu zostawili dla Elizabeth. Jestem ciekawa po co on tak naprawdę wrócił, może nawet mi coś wspominałaś, ale z moją super długą pamięcią to wiesz jak bywa. :D Ich wątek na pewno będzie ciekawy, a teraz czy chcą czy nie muszą wtajemniczyć dziewczynę w to wszystko, bo po tym co widziała nie da się jej wmówić, że tak po prostu się uderzyła w głowę, albo straciła przytomność i miała jakieś halucynacje. Chyba, że wszyscy udawaliby, że są na niezłym haju to może wtedy by to przeszło. XDD
Elena zadzwoniła po L. Od początku wiedziałam po kogo ona dzwoni, chociaż przyznaję, że w ogóle wyleciało mi z głowy tamto spotkanie. No i przyjechał, a ja wiem co jego pojawienie się oznacza. *skacze z radości * bo to już niedługo, prawda? :D:D:D:D Dobra, wracam na ziemię xD Myślałam, że zabierze ich z powrotem do Cullen'ów, ale chyba dobrze, że na razie postanowił zabrać ich do siebie. Będą mogli ochłonąć, Claire może się polepszy, a potem wrócą do domu. Nie rozumiem tylko dlaczego Rufus miałby ich pozabijać za to co się jej prawie stało. Jasne, poszła z nimi, ale przecież jest dorosła, naprawdę dorosła i nie trzeba jej prowadzić za rączkę, a co za tym idzie Claire też myśli za siebie. Nikt jej nie kazał pić tego co Brian jej dał, ani tym bardziej gdziekolwiek z nim iść... T_T Ale Rufus to Rufus tutaj nie trzeba niczego tłumaczyć, a przynajmniej ja nie potrzebuję żadnych wyjaśnień. Z drugiej strony rozumiem – Claire znowu się znalazła w takiej sytuacji, z tym, że teraz miała „ułatwienie”, bo to był człowiek, ale ona sama była naćpana, więc ciężko było cokolwiek zrobić.
Rozdziały były ciekawe, wciągające i ja chcę znacznie więcej. Teraz pozostaje mi tylko czekać na to, aż dodasz nowy rozdział. ^^
Pozdrawiam, dużo weny i jeszcze więcej czasu. C:
Gabi.