Elizabeth
Wampirem…
To jedno słowo tłukło jej się w głowie, raz po
raz powracając i dręcząc, chociaż za wszelką cenę próbowała się przed tym
bronić. W pierwszym odruchu zapragnęła go uderzyć i zażądać tego, by
przestał sobie z niej żartować, jednak Damien nie wyglądał na kogoś, kto
dobrze się bawi. Był poważny, milczący i spięty, wyraźnie myśląc nad
każdym kolejnym słowem, wyraźnie dbając o to, żeby zaniepokoić ją jak
najmniej, choć obawiała się, że na to jest już o wiele za późno.
No cóż, właściwie czemu nie, prawda? Już wcześniej
słyszała coś na temat picia krwi, chociaż wtedy właściwie nie zwróciła na to
uwagi, raz po raz powtarzając sobie, że to najmniej istotna kwestia – z tym,
że tak nie było. Wciąż pamiętała te wszystkie niepokojące słowa Jasona, jego
oddech na swojej szyi i to, jak była gotowa przysiąc, że chłopak za moment
rzuci jej się do gardła. Równie jasne stały się również te ich rozmowy oraz
podświadoma próba unikania utoczenia sobie choć kilku kropel krwi. Próbowała z tym
walczyć, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to niczym próba oszukania
samej siebie, która prowadziła donikąd. W końcu sama chciała prawdy, a skoro
teraz mogła ją poznać, musiała wykorzystać tę możliwość jak najlepiej.
Milczała, starając się jak najdokładniej uporządkować
to, co działo się w jej głowie. Musiała się postarać i choć spróbować
skoncentrować, ale…
Krótko zerknęła na stojącego u jej boku chłopaka,
przez kilka sekund rozważając to, czy powinna się od niego odsunąć, ale nie
potrafiła się do tego zmusić. Jak mogłaby uznać, że ktoś, kto dwukrotnie ją
uratował, mógłby ją teraz skrzywdzić? Walczyła z samą sobą i wrażeniem,
że właśnie kusi si o bardzo naiwne myślenie, które w każdej chwili
mogłoby doprowadzić ją do grobu. Nigdy wcześniej nie była w aż tak
skomplikowanej sytuacji, przez co tym trudniej było jej określić, czego tak
naprawdę powinna się spodziewać i co zrobić. Mogła co najwyżej ufać sobie,
jednak i to nie było aż tak oczywiste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Liz? – usłyszała jego głos i tym razem nawet
udało jej się nie wzdrygnąć. – W porządku?
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Co innego mogła mu powiedzieć? Chłopak właśnie
oświadczył jej, że jest wampirem i… Och, przepraszam bardzo! Tylko po
części, a to przecież różnica, pomyślała z niedowierzaniem, sama
nie wierząc w to, co właśnie próbowała analizować. Nagle zwątpiła w to,
czy tylko i wyłącznie Claire dostała podczas imprezy coś, co niekorzystnie
wpłynęło na jej zdrowie. Sama czuła się tak, jakby naszprycowano ją pokaźnymi
dawkami narkotyków za które rodzice najpewniej mieliby ją wydziedziczyć albo
zamknąć pod kloszem, gdyby tylko wyczuli, że coś jest nie tak. Gdyby
przynajmniej miała dowód na to, że to wszystko jest wytworem jej wyobraźni,
wtedy byłoby o wiele prościej, jednak jak na razie wszystko wskazywało na
to, że prawda jest o wiele prostsza – a przez to o wiele
bardziej skomplikowana.
Mocniej zacisnęła palce na barierce, pustym wzrokiem
wpatrując się w ciemność przed sobą. Deszcz wciąż padał, a pojedyncze
krople osiadały na jej włosach i twarzy, niosąc ze sobą przyjemne
ukojenie, chociaż to nadal nie było to, czego mogłaby oczekiwać. Nic nie
wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miała poczuć się lepiej,
chociaż tego chciała, w duchu wręcz modląc się o jakże upragnione
wybawienie. Chciała zrozumieć albo zapomnieć, jednak żadne z tych
rozwiązań nie wchodziło w grę. W takim wypadku mogła co najwyżej
brnąć w to dalej, ale…
Och, właściwie co po tym wszystkim miała do stracenia?
– Tylko w połowie? – powtórzyła z powątpiewaniem,
wciąż unikając spoglądania mu w twarz.
Westchnął cicho, ale wyraźne mu ulżyło kiedy
zdecydowała się pociągnąć temat.
– Mężczyźni… To znaczy wampiry – przyznał starannie
dobierając słowa, ale i tak się wzdrygnęła na samą wzmiankę o… tych istotach
– są w stanie prokreować z ludzkimi kobietami. Jako jedyni, bo z medycznego
punktu widzenia są martwi, więc samice nie mają fizycznej możliwości, by zajść w ciążę
– wyjaśnił i zawahał się na moment. Zabawne, ale to niemalże naukowe
słownictwo sprawiało, że czuła się odrobinę pewniej. – Geny zwykle rozkładają
się po połowie. Mam w sobie równie wiele z człowieka, co i wampira…
My nazywamy takich jak ja albo moje siostry pół-wampirami albo dhampirami –
dodał, a Liz westchnęła. Czy naprawdę w takim wypadku to nazewnictwo
było najważniejsze?
– Więc Alessia i Jocelyne…? – Urwała, nie będąc w stanie
dokończyć pytania.
– Joce jest wyjątkowym przypadkiem, bo w jej
przypadku przeważyły ludzkie geny. Nazwałbym ją raczej nieśmiertelnym
człowiekiem, chociaż potrafi równie wiele, co ja i Ali – przyznał, a kiedy
dyskretnie na niego zerknęła, przekonała się, że wyglądał na przygnębionego. –
Claire i Elena też.
Przymknęła oczy, przez moment mając wrażenie, że ktoś z całej
siły uderzył ją w twarz. Z wrażenia aż zabrakło jej tchu, chociaż
jakaś jej cząstka przeczuwała, że usłyszy coś podobnego już od chwili, w której
Damien zaczął rozwodzić się nad krzyżówkami. Nie musiała pytać, żeby
zorientować się, że mówiąc o wampirach, chłopak musiał mieć na
myśli krwistookie istoty, takie jak Lawrence albo… jej brat. Z Eleną było
inaczej, ale świadomość tego, że jej najlepsza przyjaciółka nie jest
człowiekiem, w najmniejszym nawet stopniu jej nie uspokoiła. Co z tego,
że teraz rozumiała, dlaczego dziewczyna jest aż taka piękna, doskonała i sprawna,
skoro…
Nie, zdecydowanie wolała tego nie roztrząsać.
– To dlatego tak szybko doszła do siebie… – mruknęła
cicho, z dwojga złego woląc skoncentrować się na Claire.
– Całe szczęście. Tak naprawdę żadne z nas nie
wie, czego powinniśmy się spodziewać po większości chemicznych mieszanek.
Claire jest zdolna, dzięki ojcu zresztą, ale zawsze była… bardzo delikatna,
więc spodziewaliśmy się dosłownie wszystkiego – przyznał, po czym rzucił Liz
wymowne spojrzenie. – Jak bardzo zaskoczyłbym się informacją o tym, że
jest córką wampira, którego można uznać za geniusza i szaleńca zarazem?
– Szczerze powiedziawszy, w tym momencie
uwierzyłabym ci nawet w istnienie potwora z Loch Ness – wymamrotała, a Damien
zaśmiał się w pozbawiony wesołości sposób.
– Wierz mi, wolałbym ci tego zaoszczędzić – zapewnił.
Cóż, sama również czułaby się o wiele lepiej,
gdyby sytuacja nie postawiła ją w sytuacji, która wymagałaby tych
wyjaśnień. Nie sądziła, by ktokolwiek był w pełni gotowy na takie
rewelacje, choć pewnie nawet gdyby mogła, nie byłaby w stanie zmusić się
do skorzystania z możliwości wycofania się. Wszystko zabrnęło za daleko, a ona
nie mogłaby spokojnie funkcjonować, mając jakiekolwiek podejrzenie, że coś jest
nie tak.
– Więc mam przez to rozumieć, że… jesteś synem człowieka
i… – zaczęła, po czym zawahała się. Mogła o tym słuchać, ale to jeszcze
nie znaczyło, że była w stanie swobodnie rozmawiać o takich rzeczach.
– Sam wiesz.
– To bardziej skomplikowane – przyznał. Tym razem
zdołała powstrzymać jęk, w zamian nieznacznie potrząsając głową. No,
jasne! W końcu nie mogło być inaczej, prawda? – Ja też mogę mieć
dzieci, Liz. A moje siostry, w przeciwieństwie do wampirzyc, nie
miałyby problemu z rozmnażaniem się. Moi rodzice są tacy jak ja, a ty
doskonale ich znasz.
– Kto…? – zaczęła, chociaż podejrzewała, jaka będzie
odpowiedź.
– Gabriel i Renesmee – wyjaśnił ze spokojem. –
Poza tym wszystko się zgadza, bo Alessia i Joce to naprawdę moje siostry… I mała
faktycznie jest najmłodsza. Ja i Ali jesteśmy bliniakami, bo to… specyfika
tego z jakiej rodziny pochodzę. Reszta to moi kuzynki, chociaż z Eleną
jest trochę inaczej, bo jako jedyna jest biologiczną córką Carlisle’a i Esme
– przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Mama jest córką Belli i Edwarda,
więc dla mnie to pradziadkowie, a Elena… Cóż, na swój sposób jest moją
ciotką – przyznał, uśmiechając się gorzko.
Tym razem nie wytrzymała i z jękiem ukryła
twarz w dłoniach. Słuchała go, naprawdę próbując nadążyć za tym wszystkim,
co mówił, ale to było równie skomplikowane, co samo uwierzenie w istnienie
tych wszystkich istot, o których próbował jej opowiadać.
– Boli mnie głowa – wymamrotała, a oparta na
barierce balkonu dłoń Damiena drgnęła, jakby chłopak chciał w najzupełniej
naturalnym odruchu chwycić ją za ramię.
– Mam przerwać?
Tak!
– N-nie – wymamrotała, chociaż nie zabrzmiało to nawet
po części przekonywująco. – Dam sobie radę, naprawdę, tylko…
– Tylko to skomplikowane – powiedział cicho, chociaż
dobrze o tym wiedziała. Sztywno skinęła głową, wciąż z uporem
wpatrując się w ciemność przed sobą. – Bardzo mi przykro.
Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że tak było w istocie.
Dla obojga z nich to nie było proste, chociaż Damien w naturalny
sposób miał o wiele prościej, aniżeli ona sama mogłaby mieć. W głowie
miała pustkę, a im dłużej analizowała wszystko to, co chłopak miał jej do
powiedzenia, tym pewniejsza była tego, że nie może się wycofać. Nawet gdyby
zmusiła się do tego, żeby uznać to wszystko za wierutne kłamstwo albo okrutny
żart, nie zapomniałaby, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że
otaczający ją świat nie był takim, jak mogłaby tego oczekiwać; już nic takiego
nie było.
– Nie przejmuj się tym – wykrztusiła, po czym
wzdrygnęła się niekontrolowanie. – Jest w porządku, serio… Jako sobie
poradzę.
– Jasne. – Nie brzmiał na przekonanego, poza tym wciąż
nie spuszczał z niej oczu. – Chcesz wejść do środka? Może…
– Nie! – przerwała o wiele ostrzej, aniżeli
pierwotnie mogłaby sobie zaplanować. Znowu zadrżała, po czym krótko wzruszyła
ramionami, próbując się uspokoić i choć częściowo złagodzić swoją reakcję.
– To znaczy… tutaj jest dobrze. Potrzebuję powietrza – dodała z naciskiem,
w duchu modląc się o to, żeby na nią nie naciskał.
Nie zrobił tego, co przyjęła z ulgą. Wciąż była
roztrzęsiona i spięta, choć przez większość czasu w pełni nie zdawała
sobie sprawy z tego, co faktycznie czuła. Ręce jej drżały, a w pionie
utrzymywała się tylko i wyłącznie dzięki barierce oraz jego obecności,
które powstrzymywały ją przed zrobieniem czegoś, na co nie mogła sobie pozwolić
– chociażby zwinięciem się w kłębek w kącie balkonu i wybuchnięciem
niepohamowanym płaczem. Ta perspektywa była kusząca, ale Liz aż nazbyt dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy nie prowadziła
donikąd.
Dłuższą chwilę milczała, starając się ignorować niespokojne
spojrzenia obserwującego ją Damiena. Wciąż byli blisko i to na tyle, że
była w stanie wyczuć bijące od chłopaka ciepło – o wiele mniej
charakterystyczne i bardziej znośne od tego, które czuła, kiedy… uzdrawiał.
Zabawne, ale pomimo tych wszystkich rewelacji nadal czuła się przy nim
bezpieczna, raz po raz wracając pamięcią do tych wszystkich spotkań oraz tego,
jak czuła się, kiedy ją obejmował. W pewnej chwili uprzytomniła sobie, że
nie miałaby nic przeciwko temu, żeby po raz kolejny znaleźć się w jego
ramionach i znowu poczuć się bezpiecznie, jednak w pośpiechu
odrzuciła od siebie tę myśli. Nie mogła sobie na to pozwolić, zresztą nie
widziała powodu, dla którego chłopak również miałby tego chcieć.
– Ani razu nie wspomniałeś o Aldero i Cameronie
– zauważyła cicho, choć obawiała się, że to kolejne kwestia, podlegająca pod
kategorię „To skomplikowane”.
– Bo z nimi jest jeszcze inaczej niż ze mną albo
moimi bliskimi – powiedział i zawahał się na moment. – To wampiry, ale…
inne. Można powiedzieć, że przez ostatni wiek wykształcił się nam nowy gatunek,
bardzo przypominający istoty, które ludzie znają z legend… Wiesz,
wrażliwość na srebro, kołki i spalanie się na słońcu.
– Jezu… – jęknęła, bo o tym do tej pory nie
pomyślała. – Wy wszyscy tak, czy…?
– Pół-wampiry nie – zapewnił pośpiesznie. – To przez
ludzką cząstkę. Pierwsze wampiry, takie jak Cullenowie, unikają słońca tylko i wyłącznie
dlatego, że wtedy bardziej rzucają się w oczy. Ehm… Błyszczą się – dodał, a ona
aż uniosła brwi.
– Słucham cię?
Wywrócił oczami.
– Może kiedyś któreś z nich ci pokażą. Zresztą
poniekąd właśnie dlatego mieszkamy w stanie Waszyngton – bo tutaj trudno o słoneczny
dzień – wyjaśnił, po czym ciągnął dalej: – Nie musisz się obawiać Cullenów.
Może już to zauważyłaś, ale wszyscy mają złote oczy. W przypadku takich
wampirów to oznacza, że ograniczają się do krwi zwierząt.
– Toś mnie pocieszył! – wybuchła. – Tamten gość –
rzuciła, niespokojnie oglądając się przez ramię na pogrążony w ciemności
apartamentowiec – ma czerwone, więc…
– Lawrence to specjalny przypadek – odpowiedział
cierpkim tonem Damien. – I mam nadzieję, że właśnie nas podsłuchuje… W zasadzie
zakładam, że wszyscy to robią – dodał, po czym wywrócił oczami. – Nasze zmysły
są o wiele bardziej wrażliwe niż ludzie, więc… żegnaj prywatności.
– Po prostu znakomicie – wymamrotała, a łzy jak
na zawołanie napłynęły jej do oczu. To nie mogło się dziać, nie mogło… –
Cudownie…
Mamrotała coś jeszcze, raz po raz z niedowierzaniem
potrząsając głową i bezskutecznie walcząc o to, żeby zapanować nad
emocjami oraz własnym ciałem. Czuła, że zaczyna kręcić jej się w głowie,
co w znacznym stopniu wszystko komplikowało, stopniowo doprowadzając ją do
szaleństwa. Jeśli sądziła, że ta rozmowa w choć niewielkim stopniu
rozjaśni jej w głowie, była w olbrzymim błędzie – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Picie krwi, dwa rodzaje wampirów, krzyżówki…
A do tego wszystkiego jej zmarły brat, który miał się
dobrze i najwyraźniej był nieśmiertelny.
Jak na jeden wieczór to było zdecydowanie za dużo.
Wciąż miała mnóstwo wątpliwości, kiedy pokusiła się o zadanie
kolejnego pytania – tym razem najbardziej kluczowego, które z powodzeniem
mogło zmienić dosłownie wszystko. Bała się, a poznanie odpowiedzi nagle
zaczęło jawić się jej jako coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca; czuła, że
wiruje jej w głowie, a jakby tego było mało, serce stawało jej na
samą myśl o nazwaniu pewnych rzeczy po imieniu – a już
zwłaszcza potwierdzenie tego, co od dłuższego czasu chodziło jej po głowie.
– Mój… – Urwała, by móc złapać oddech. – Mój brat,
Jason…
Damien rzucił jej bliżej nieokreślone, wyraźnie
zaniepokojone spojrzenie.
– Nie miałem pojęcia, kim jest… Chociaż ta sytuacja w korytarzu
wydała mi się dziwna – przyznał. – Och, Liz…
– Myślałam, że nie żyje – wyszeptała i zawahała
się na moment. – Przez całe lata słyszałam, że tak jest. Chodziłam na jego
grób, wierzyłam w to, że przedawkował narkotyki, a jednak… –
Zmierzyła go wzrokiem. – Tylko Elena wiedziała. Jesteś drugą osobą, której o tym
mówię – dodała, w tamtej chwili zdecydowanie nie chcąc zastanawiać się nad
tym, że pozostała w apartamentowcu grupa mogłaby ją usłyszeć.
– Nie miej do niej pretensji – powiedział pośpiesznie
chłopak, całkiem skutecznie ją zaskakując. Damien, który bronił swojej kuzynki,
to zdecydowanie nie było nic, czego mogłaby doświadczać na co dzień. – Nie bez
powodu ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że… Cóż, że istniejemy –
dokończył, bynajmniej nie zachwycony takim doborem słów. – Nigdy nie powinnaś
się dowiedzieć. Mamy swoje prawa, a teraz właśnie je łamię.
– Dlaczego? – zapytała po raz kolejny. – Żeby zapewnić
mi bezpieczeństwo kosztem swojego? To nie jest normalne, Damien…
Być może szaleństwem było to, że dodatkowo narzekała
na jego intencje, ale nie była w stanie zachować się inaczej. Wciąż nie
miała pojęcia, co powinna myśleć o jego zachowaniu, to zresztą nie dawało
jej spokoju. Im dłużej myślała o tym, co mówił, robił i mówił, tym
bardziej zdezorientowana się czuła, w gruncie rzeczy świadoma tylko i włącznie
własnych lęków, ale tez licznych nieścisłości, które dostrzegała niemalże na
każdym kroku. W głowie miała mętlik, a jednoznaczne określenie tego,
co czuła albo powinna poczuć, zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Czekała na odpowiedź, ta jednak nie nadchodziła.
Obserwowała stojącego przed nią chłopaka, w duchu wręcz modląc się o to,
żeby nareszcie się odezwał i przestał ją dręczyć. Cisza miała w sobie
coś oszałamiającego, gorszego nawet od tych wszystkich rewelacji, które w tak
krótkim czasie zdołały wytrącić ją z równowagi. Nie rozumiała, czy robił
to specjalnie, czy może milczenie był spowodowane jej słowami – tym, że mogłaby
jakkolwiek go urazić albo…
Wciąż o tym milczała, kiedy nagle się
przemieścił. Nie zorientowała się, kiedy i dlaczego znalazł się tak
blisko, że była w stanie poczuć bijące od jego ciała ciepło, ale to nie
miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, iż znalazł się dosłownie na
wyciągnięcie ręki, milczący i wciąż wpatrzony w nią. Być może nadal
była w szoku, ale coś w tej wzajemnej bliskości jej odpowiadało,
skutecznie przyprawiając o szybsze bicie serca i spazmatyczny oddech.
Wciąż czuła potrzebę, by znaleźć się jeszcze bliżej – najlepiej tak blisko, jak
tylko byłoby to możliwe, choć samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego
tak nagle zaczęło to być dla niej aż takie ważne.
To był Damien – ten sam, którego znała już kilka
miesięcy i który tak bardzo irytował Elenę, nawet jeśli faktycznie nie
robił nic niewłaściwego. Ten sam, który ją uratował i przy którym czuła
się naprawdę bezpieczna aż do tej pory.
Ten sam, który…
Nie miała pojęcia, które z nich zareagowało jako
pierwsze. Wiedziała jedynie, że nagle znaleźli się jeszcze bliżej, a ona
dosłownie otarła się o tors Licavoliego. W tamtej chwili nie
obchodziło jej to, kim był, a tym bardziej co powiedział jej na temat
siebie i swojej rodziny. Jak nic muszę być w szoku,
pomyślała, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione
większego znaczenia. Wyraźnie czuła jakąś zmianę w powietrzu i pomiędzy
nimi – wzajemne przyciąganie, którego w żaden sposób nie była w stanie
zignorować. Chciała znaleźć się jeszcze bliżej, pozwolić, by wziął ją w ramiona,
a później…
– Jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? – zapytała,
chociaż sama nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź; jej głos zabrzmiał
dziwnie, przytłumiony i równie odległy, co dochodzące do Elizabeth bodźce.
– Bardzo wiele, ale to może poczekać. Jeśli jesteś
zmęczona… – zaczął niemalże zatroskanym tonem, ale energicznie pokręciła głową.
– Nie jestem.
To było kłamstwo, dość nieudolne, ale i nad tym
nie zamierzała się rozwodzić. Zrobiła krok naprzód, z wrażenia aż
potykając się o własne nogi i dosłownie wpadając mu w ramiona.
Stanowczo chwycił ją w swoje objęcia, zamykając w silnym uścisku i próbując
ustawić do pionu, jednak nie zamierzała ułatwiać mu zadania. Natychmiast
poderwała głowę ku górze, znajdując w sobie dość odwagi, by spojrzeć
wprost w parę lśniących, tak bardzo łagodnych i jawiących jej się
tylko i wyłącznie jako gwarancja bezpieczeństwa oczu. Jej własne najpewniej
były nienaturalnie wręcz załzawione, wciąż zaczerwienione i pełne
nieudolnie powstrzymywanych łez, ale… to też tak naprawdę było jej obojętne.
Już raz doświadczyła czegoś podobnego w jego
obecności, w korytarzu domu Cullenów, kiedy zaraz po wypadku przyszła,
by zażądać wyjaśnień. Wtedy miała wrażenie, że niewiele brakuje, by wszelakie
wątpliwości i pytania zeszły na dalszy plan, wyparte przez całą mieszankę
zgoła innych, bardziej złożonych emocji – a także to, do czego te prędzej
czy później musiały doprowadzić. Czuła to napięcie i przyciąganie, i była
gotowa przysiąc, że Damien musiał dokładnie o tym samym, chociaż nie mogła
mieć pewności. Czasami nie rozumiała siebie, jak więc miałaby zrozumieć
chłopaka, który niemalże na każdym kroku wzbudzał w niej tak wiele
skrajnych, całkowicie odmiennych odczuć i wątpliwości?
Jakkolwiek by nie było, również to nagle straciło na
znaczeniu. W chwili, w której Damien przyciągnął ją do siebie, tym
razem najwyraźniej nie zamierzając czekać, aż ktokolwiek (Aldero?) zdecyduje im
się przerwać, ostrożnie nachylił się w jej stronę.
Zaraz po tym złożył na jej ustach delikatny, pełen
wahania pocałunek i choć przez chwilę uwierzyła w to, że wszystko
nadal jest na swoim miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz