13 maja 2016

Sto dziewięćdziesiąt sześć

Elizabeth
Wampirem…
To jedno słowo tłukło jej się w głowie, raz po raz powracając i dręcząc, chociaż za wszelką cenę próbowała się przed tym bronić. W pierwszym odruchu zapragnęła go uderzyć i zażądać tego, by przestał sobie z niej żartować, jednak Damien nie wyglądał na kogoś, kto dobrze się bawi. Był poważny, milczący i spięty, wyraźnie myśląc nad każdym kolejnym słowem, wyraźnie dbając o to, żeby zaniepokoić ją jak najmniej, choć obawiała się, że na to jest już o wiele za późno.
No cóż, właściwie czemu nie, prawda? Już wcześniej słyszała coś na temat picia krwi, chociaż wtedy właściwie nie zwróciła na to uwagi, raz po raz powtarzając sobie, że to najmniej istotna kwestia – z tym, że tak nie było. Wciąż pamiętała te wszystkie niepokojące słowa Jasona, jego oddech na swojej szyi i to, jak była gotowa przysiąc, że chłopak za moment rzuci jej się do gardła. Równie jasne stały się również te ich rozmowy oraz podświadoma próba unikania utoczenia sobie choć kilku kropel krwi. Próbowała z tym walczyć, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to niczym próba oszukania samej siebie, która prowadziła donikąd. W końcu sama chciała prawdy, a skoro teraz mogła ją poznać, musiała wykorzystać tę możliwość jak najlepiej.
Milczała, starając się jak najdokładniej uporządkować to, co działo się w jej głowie. Musiała się postarać i choć spróbować skoncentrować, ale…
Krótko zerknęła na stojącego u jej boku chłopaka, przez kilka sekund rozważając to, czy powinna się od niego odsunąć, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Jak mogłaby uznać, że ktoś, kto dwukrotnie ją uratował, mógłby ją teraz skrzywdzić? Walczyła z samą sobą i wrażeniem, że właśnie kusi si o bardzo naiwne myślenie, które w każdej chwili mogłoby doprowadzić ją do grobu. Nigdy wcześniej nie była w aż tak skomplikowanej sytuacji, przez co tym trudniej było jej określić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać i co zrobić. Mogła co najwyżej ufać sobie, jednak i to nie było aż tak oczywiste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Liz? – usłyszała jego głos i tym razem nawet udało jej się nie wzdrygnąć. – W porządku?
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Co innego mogła mu powiedzieć? Chłopak właśnie oświadczył jej, że jest wampirem i… Och, przepraszam bardzo! Tylko po części, a to przecież różnica, pomyślała z niedowierzaniem, sama nie wierząc w to, co właśnie próbowała analizować. Nagle zwątpiła w to, czy tylko i wyłącznie Claire dostała podczas imprezy coś, co niekorzystnie wpłynęło na jej zdrowie. Sama czuła się tak, jakby naszprycowano ją pokaźnymi dawkami narkotyków za które rodzice najpewniej mieliby ją wydziedziczyć albo zamknąć pod kloszem, gdyby tylko wyczuli, że coś jest nie tak. Gdyby przynajmniej miała dowód na to, że to wszystko jest wytworem jej wyobraźni, wtedy byłoby o wiele prościej, jednak jak na razie wszystko wskazywało na to, że prawda jest o wiele prostsza – a przez to o wiele bardziej skomplikowana.
Mocniej zacisnęła palce na barierce, pustym wzrokiem wpatrując się w ciemność przed sobą. Deszcz wciąż padał, a pojedyncze krople osiadały na jej włosach i twarzy, niosąc ze sobą przyjemne ukojenie, chociaż to nadal nie było to, czego mogłaby oczekiwać. Nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miała poczuć się lepiej, chociaż tego chciała, w duchu wręcz modląc się o jakże upragnione wybawienie. Chciała zrozumieć albo zapomnieć, jednak żadne z tych rozwiązań nie wchodziło w grę. W takim wypadku mogła co najwyżej brnąć w to dalej, ale…
Och, właściwie co po tym wszystkim miała do stracenia?
– Tylko w połowie? – powtórzyła z powątpiewaniem, wciąż unikając spoglądania mu w twarz.
Westchnął cicho, ale wyraźne mu ulżyło kiedy zdecydowała się pociągnąć temat.
– Mężczyźni… To znaczy wampiry – przyznał starannie dobierając słowa, ale i tak się wzdrygnęła na samą wzmiankę o… tych istotach – są w stanie prokreować z ludzkimi kobietami. Jako jedyni, bo z medycznego punktu widzenia są martwi, więc samice nie mają fizycznej możliwości, by zajść w ciążę – wyjaśnił i zawahał się na moment. Zabawne, ale to niemalże naukowe słownictwo sprawiało, że czuła się odrobinę pewniej. – Geny zwykle rozkładają się po połowie. Mam w sobie równie wiele z człowieka, co i wampira… My nazywamy takich jak ja albo moje siostry pół-wampirami albo dhampirami – dodał, a Liz westchnęła. Czy naprawdę w takim wypadku to nazewnictwo było najważniejsze?
– Więc Alessia i Jocelyne…? – Urwała, nie będąc w stanie dokończyć pytania.
– Joce jest wyjątkowym przypadkiem, bo w jej przypadku przeważyły ludzkie geny. Nazwałbym ją raczej nieśmiertelnym człowiekiem, chociaż potrafi równie wiele, co ja i Ali – przyznał, a kiedy dyskretnie na niego zerknęła, przekonała się, że wyglądał na przygnębionego. – Claire i Elena też.
Przymknęła oczy, przez moment mając wrażenie, że ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. Z wrażenia aż zabrakło jej tchu, chociaż jakaś jej cząstka przeczuwała, że usłyszy coś podobnego już od chwili, w której Damien zaczął rozwodzić się nad krzyżówkami. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że mówiąc o wampirach, chłopak musiał mieć na myśli krwistookie istoty, takie jak Lawrence albo… jej brat. Z Eleną było inaczej, ale świadomość tego, że jej najlepsza przyjaciółka nie jest człowiekiem, w najmniejszym nawet stopniu jej nie uspokoiła. Co z tego, że teraz rozumiała, dlaczego dziewczyna jest aż taka piękna, doskonała i sprawna, skoro…
Nie, zdecydowanie wolała tego nie roztrząsać.
– To dlatego tak szybko doszła do siebie… – mruknęła cicho, z dwojga złego woląc skoncentrować się na Claire.
– Całe szczęście. Tak naprawdę żadne z nas nie wie, czego powinniśmy się spodziewać po większości chemicznych mieszanek. Claire jest zdolna, dzięki ojcu zresztą, ale zawsze była… bardzo delikatna, więc spodziewaliśmy się dosłownie wszystkiego – przyznał, po czym rzucił Liz wymowne spojrzenie. – Jak bardzo zaskoczyłbym się informacją o tym, że jest córką wampira, którego można uznać za geniusza i szaleńca zarazem?
– Szczerze powiedziawszy, w tym momencie uwierzyłabym ci nawet w istnienie potwora z Loch Ness – wymamrotała, a Damien zaśmiał się w pozbawiony wesołości sposób.
– Wierz mi, wolałbym ci tego zaoszczędzić – zapewnił.
Cóż, sama również czułaby się o wiele lepiej, gdyby sytuacja nie postawiła ją w sytuacji, która wymagałaby tych wyjaśnień. Nie sądziła, by ktokolwiek był w pełni gotowy na takie rewelacje, choć pewnie nawet gdyby mogła, nie byłaby w stanie zmusić się do skorzystania z możliwości wycofania się. Wszystko zabrnęło za daleko, a ona nie mogłaby spokojnie funkcjonować, mając jakiekolwiek podejrzenie, że coś jest nie tak.
– Więc mam przez to rozumieć, że… jesteś synem człowieka i… – zaczęła, po czym zawahała się. Mogła o tym słuchać, ale to jeszcze nie znaczyło, że była w stanie swobodnie rozmawiać o takich rzeczach. – Sam wiesz.
– To bardziej skomplikowane – przyznał. Tym razem zdołała powstrzymać jęk, w zamian nieznacznie potrząsając głową. No, jasne! W końcu nie mogło być inaczej, prawda? – Ja też mogę mieć dzieci, Liz. A moje siostry, w przeciwieństwie do wampirzyc, nie miałyby problemu z rozmnażaniem się. Moi rodzice są tacy jak ja, a ty doskonale ich znasz.
– Kto…? – zaczęła, chociaż podejrzewała, jaka będzie odpowiedź.
– Gabriel i Renesmee – wyjaśnił ze spokojem. – Poza tym wszystko się zgadza, bo Alessia i Joce to naprawdę moje siostry… I mała faktycznie jest najmłodsza. Ja i Ali jesteśmy bliniakami, bo to… specyfika tego z jakiej rodziny pochodzę. Reszta to moi kuzynki, chociaż z Eleną jest trochę inaczej, bo jako jedyna jest biologiczną córką Carlisle’a i Esme – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Mama jest córką Belli i Edwarda, więc dla mnie to pradziadkowie, a Elena… Cóż, na swój sposób jest moją ciotką – przyznał, uśmiechając się gorzko.
Tym razem nie wytrzymała i z jękiem ukryła twarz w dłoniach. Słuchała go, naprawdę próbując nadążyć za tym wszystkim, co mówił, ale to było równie skomplikowane, co samo uwierzenie w istnienie tych wszystkich istot, o których próbował jej opowiadać.
– Boli mnie głowa – wymamrotała, a oparta na barierce balkonu dłoń Damiena drgnęła, jakby chłopak chciał w najzupełniej naturalnym odruchu chwycić ją za ramię.
– Mam przerwać?
Tak!
– N-nie – wymamrotała, chociaż nie zabrzmiało to nawet po części przekonywująco. – Dam sobie radę, naprawdę, tylko…
– Tylko to skomplikowane – powiedział cicho, chociaż dobrze o tym wiedziała. Sztywno skinęła głową, wciąż z uporem wpatrując się w ciemność przed sobą. – Bardzo mi przykro.
Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że tak było w istocie. Dla obojga z nich to nie było proste, chociaż Damien w naturalny sposób miał o wiele prościej, aniżeli ona sama mogłaby mieć. W głowie miała pustkę, a im dłużej analizowała wszystko to, co chłopak miał jej do powiedzenia, tym pewniejsza była tego, że nie może się wycofać. Nawet gdyby zmusiła się do tego, żeby uznać to wszystko za wierutne kłamstwo albo okrutny żart, nie zapomniałaby, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że otaczający ją świat nie był takim, jak mogłaby tego oczekiwać; już nic takiego nie było.
– Nie przejmuj się tym – wykrztusiła, po czym wzdrygnęła się niekontrolowanie. – Jest w porządku, serio… Jako sobie poradzę.
– Jasne. – Nie brzmiał na przekonanego, poza tym wciąż nie spuszczał z niej oczu. – Chcesz wejść do środka? Może…
– Nie! – przerwała o wiele ostrzej, aniżeli pierwotnie mogłaby sobie zaplanować. Znowu zadrżała, po czym krótko wzruszyła ramionami, próbując się uspokoić i choć częściowo złagodzić swoją reakcję. – To znaczy… tutaj jest dobrze. Potrzebuję powietrza – dodała z naciskiem, w duchu modląc się o to, żeby na nią nie naciskał.
Nie zrobił tego, co przyjęła z ulgą. Wciąż była roztrzęsiona i spięta, choć przez większość czasu w pełni nie zdawała sobie sprawy z tego, co faktycznie czuła. Ręce jej drżały, a w pionie utrzymywała się tylko i wyłącznie dzięki barierce oraz jego obecności, które powstrzymywały ją przed zrobieniem czegoś, na co nie mogła sobie pozwolić – chociażby zwinięciem się w kłębek w kącie balkonu i wybuchnięciem niepohamowanym płaczem. Ta perspektywa była kusząca, ale Liz aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy nie prowadziła donikąd.
Dłuższą chwilę milczała, starając się ignorować niespokojne spojrzenia obserwującego ją Damiena. Wciąż byli blisko i to na tyle, że była w stanie wyczuć bijące od chłopaka ciepło – o wiele mniej charakterystyczne i bardziej znośne od tego, które czuła, kiedy… uzdrawiał. Zabawne, ale pomimo tych wszystkich rewelacji nadal czuła się przy nim bezpieczna, raz po raz wracając pamięcią do tych wszystkich spotkań oraz tego, jak czuła się, kiedy ją obejmował. W pewnej chwili uprzytomniła sobie, że nie miałaby nic przeciwko temu, żeby po raz kolejny znaleźć się w jego ramionach i znowu poczuć się bezpiecznie, jednak w pośpiechu odrzuciła od siebie tę myśli. Nie mogła sobie na to pozwolić, zresztą nie widziała powodu, dla którego chłopak również miałby tego chcieć.
– Ani razu nie wspomniałeś o Aldero i Cameronie – zauważyła cicho, choć obawiała się, że to kolejne kwestia, podlegająca pod kategorię „To skomplikowane”.
– Bo z nimi jest jeszcze inaczej niż ze mną albo moimi bliskimi – powiedział i zawahał się na moment. – To wampiry, ale… inne. Można powiedzieć, że przez ostatni wiek wykształcił się nam nowy gatunek, bardzo przypominający istoty, które ludzie znają z legend… Wiesz, wrażliwość na srebro, kołki i spalanie się na słońcu.
– Jezu… – jęknęła, bo o tym do tej pory nie pomyślała. – Wy wszyscy tak, czy…?
– Pół-wampiry nie – zapewnił pośpiesznie. – To przez ludzką cząstkę. Pierwsze wampiry, takie jak Cullenowie, unikają słońca tylko i wyłącznie dlatego, że wtedy bardziej rzucają się w oczy. Ehm… Błyszczą się – dodał, a ona aż uniosła brwi.
– Słucham cię?
Wywrócił oczami.
– Może kiedyś któreś z nich ci pokażą. Zresztą poniekąd właśnie dlatego mieszkamy w stanie Waszyngton – bo tutaj trudno o słoneczny dzień – wyjaśnił, po czym ciągnął dalej: – Nie musisz się obawiać Cullenów. Może już to zauważyłaś, ale wszyscy mają złote oczy. W przypadku takich wampirów to oznacza, że ograniczają się do krwi zwierząt.
– Toś mnie pocieszył! – wybuchła. – Tamten gość – rzuciła, niespokojnie oglądając się przez ramię na pogrążony w ciemności apartamentowiec – ma czerwone, więc…
– Lawrence to specjalny przypadek – odpowiedział cierpkim tonem Damien. – I mam nadzieję, że właśnie nas podsłuchuje… W zasadzie zakładam, że wszyscy to robią – dodał, po czym wywrócił oczami. – Nasze zmysły są o wiele bardziej wrażliwe niż ludzie, więc… żegnaj prywatności.
– Po prostu znakomicie – wymamrotała, a łzy jak na zawołanie napłynęły jej do oczu. To nie mogło się dziać, nie mogło… – Cudownie…
Mamrotała coś jeszcze, raz po raz z niedowierzaniem potrząsając głową i bezskutecznie walcząc o to, żeby zapanować nad emocjami oraz własnym ciałem. Czuła, że zaczyna kręcić jej się w głowie, co w znacznym stopniu wszystko komplikowało, stopniowo doprowadzając ją do szaleństwa. Jeśli sądziła, że ta rozmowa w choć niewielkim stopniu rozjaśni jej w głowie, była w olbrzymim błędzie – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Picie krwi, dwa rodzaje wampirów, krzyżówki…
A do tego wszystkiego jej zmarły brat, który miał się dobrze i najwyraźniej był nieśmiertelny.
Jak na jeden wieczór to było zdecydowanie za dużo.
Wciąż miała mnóstwo wątpliwości, kiedy pokusiła się o zadanie kolejnego pytania – tym razem najbardziej kluczowego, które z powodzeniem mogło zmienić dosłownie wszystko. Bała się, a poznanie odpowiedzi nagle zaczęło jawić się jej jako coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca; czuła, że wiruje jej w głowie, a jakby tego było mało, serce stawało jej na samą myśl o nazwaniu pewnych rzeczy po imieniu –  a już zwłaszcza potwierdzenie tego, co od dłuższego czasu chodziło jej po głowie.
– Mój… – Urwała, by móc złapać oddech. – Mój brat, Jason…
Damien rzucił jej bliżej nieokreślone, wyraźnie zaniepokojone spojrzenie.
– Nie miałem pojęcia, kim jest… Chociaż ta sytuacja w korytarzu wydała mi się dziwna – przyznał. – Och, Liz…
– Myślałam, że nie żyje – wyszeptała i zawahała się na moment. – Przez całe lata słyszałam, że tak jest. Chodziłam na jego grób, wierzyłam w to, że przedawkował narkotyki, a jednak… – Zmierzyła go wzrokiem. – Tylko Elena wiedziała. Jesteś drugą osobą, której o tym mówię – dodała, w tamtej chwili zdecydowanie nie chcąc zastanawiać się nad tym, że pozostała w apartamentowcu grupa mogłaby ją usłyszeć.
– Nie miej do niej pretensji – powiedział pośpiesznie chłopak, całkiem skutecznie ją zaskakując. Damien, który bronił swojej kuzynki, to zdecydowanie nie było nic, czego mogłaby doświadczać na co dzień. – Nie bez powodu ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że… Cóż, że istniejemy – dokończył, bynajmniej nie zachwycony takim doborem słów. – Nigdy nie powinnaś się dowiedzieć. Mamy swoje prawa, a teraz właśnie je łamię.
– Dlaczego? – zapytała po raz kolejny. – Żeby zapewnić mi bezpieczeństwo kosztem swojego? To nie jest normalne, Damien…
Być może szaleństwem było to, że dodatkowo narzekała na jego intencje, ale nie była w stanie zachować się inaczej. Wciąż nie miała pojęcia, co powinna myśleć o jego zachowaniu, to zresztą nie dawało jej spokoju. Im dłużej myślała o tym, co mówił, robił i mówił, tym bardziej zdezorientowana się czuła, w gruncie rzeczy świadoma tylko i włącznie własnych lęków, ale tez licznych nieścisłości, które dostrzegała niemalże na każdym kroku. W głowie miała mętlik, a jednoznaczne określenie tego, co czuła albo powinna poczuć, zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Czekała na odpowiedź, ta jednak nie nadchodziła. Obserwowała stojącego przed nią chłopaka, w duchu wręcz modląc się o to, żeby nareszcie się odezwał i przestał ją dręczyć. Cisza miała w sobie coś oszałamiającego, gorszego nawet od tych wszystkich rewelacji, które w tak krótkim czasie zdołały wytrącić ją z równowagi. Nie rozumiała, czy robił to specjalnie, czy może milczenie był spowodowane jej słowami – tym, że mogłaby jakkolwiek go urazić albo…
Wciąż o tym milczała, kiedy nagle się przemieścił. Nie zorientowała się, kiedy i dlaczego znalazł się tak blisko, że była w stanie poczuć bijące od jego ciała ciepło, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, iż znalazł się dosłownie na wyciągnięcie ręki, milczący i wciąż wpatrzony w nią. Być może nadal była w szoku, ale coś w tej wzajemnej bliskości jej odpowiadało, skutecznie przyprawiając o szybsze bicie serca i spazmatyczny oddech. Wciąż czuła potrzebę, by znaleźć się jeszcze bliżej – najlepiej tak blisko, jak tylko byłoby to możliwe, choć samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego tak nagle zaczęło to być dla niej aż takie ważne.
To był Damien – ten sam, którego znała już kilka miesięcy i który tak bardzo irytował Elenę, nawet jeśli faktycznie nie robił nic niewłaściwego. Ten sam, który ją uratował i przy którym czuła się naprawdę bezpieczna aż do tej pory.
Ten sam, który…
Nie miała pojęcia, które z nich zareagowało jako pierwsze. Wiedziała jedynie, że nagle znaleźli się jeszcze bliżej, a ona dosłownie otarła się o tors Licavoliego. W tamtej chwili nie obchodziło jej to, kim był, a tym bardziej co powiedział jej na temat siebie i swojej rodziny. Jak nic muszę być w szoku, pomyślała, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione większego znaczenia. Wyraźnie czuła jakąś zmianę w powietrzu i pomiędzy nimi – wzajemne przyciąganie, którego w żaden sposób nie była w stanie zignorować. Chciała znaleźć się jeszcze bliżej, pozwolić, by wziął ją w ramiona, a później…
– Jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? – zapytała, chociaż sama nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź; jej głos zabrzmiał dziwnie, przytłumiony i równie odległy, co dochodzące do Elizabeth bodźce.
– Bardzo wiele, ale to może poczekać. Jeśli jesteś zmęczona… – zaczął niemalże zatroskanym tonem, ale energicznie pokręciła głową.
– Nie jestem.
To było kłamstwo, dość nieudolne, ale i nad tym nie zamierzała się rozwodzić. Zrobiła krok naprzód, z wrażenia aż potykając się o własne nogi i dosłownie wpadając mu w ramiona. Stanowczo chwycił ją w swoje objęcia, zamykając w silnym uścisku i próbując ustawić do pionu, jednak nie zamierzała ułatwiać mu zadania. Natychmiast poderwała głowę ku górze, znajdując w sobie dość odwagi, by spojrzeć wprost w parę lśniących, tak bardzo łagodnych i jawiących jej się tylko i wyłącznie jako gwarancja bezpieczeństwa oczu. Jej własne najpewniej były nienaturalnie wręcz załzawione, wciąż zaczerwienione i pełne nieudolnie powstrzymywanych łez, ale… to też tak naprawdę było jej obojętne.
Już raz doświadczyła czegoś podobnego w jego obecności, w korytarzu domu Cullenów, kiedy zaraz po wypadku przyszła, by zażądać wyjaśnień. Wtedy miała wrażenie, że niewiele brakuje, by wszelakie wątpliwości i pytania zeszły na dalszy plan, wyparte przez całą mieszankę zgoła innych, bardziej złożonych emocji – a także to, do czego te prędzej czy później musiały doprowadzić. Czuła to napięcie i przyciąganie, i była gotowa przysiąc, że Damien musiał dokładnie o tym samym, chociaż nie mogła mieć pewności. Czasami nie rozumiała siebie, jak więc miałaby zrozumieć chłopaka, który niemalże na każdym kroku wzbudzał w niej tak wiele skrajnych, całkowicie odmiennych odczuć i wątpliwości?
Jakkolwiek by nie było, również to nagle straciło na znaczeniu. W chwili, w której Damien przyciągnął ją do siebie, tym razem najwyraźniej nie zamierzając czekać, aż ktokolwiek (Aldero?) zdecyduje im się przerwać, ostrożnie nachylił się w jej stronę.
Zaraz po tym złożył na jej ustach delikatny, pełen wahania pocałunek i choć przez chwilę uwierzyła w to, że wszystko nadal jest na swoim miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa