14 maja 2016

Sto dziewięćdziesiąt siedem

Elena
W milczeniu wpatrywała się w ścianę. Wiedziała, że gdzieś tam Damien i Liz rozmawiają, ale nie była w stanie zmusić się do tego, żeby podsłuchiwać. Zabawne, że przez własne tchórzostwo zachowywała się w sposób, który jej kuzyn uznałby za właściwy, jednak starała się o tym nie myśleć. Wolała nie wiedzieć, co takiego Elizabeth mogłaby powiedzieć o niej, o prawdzie… O tym wszystkim. Wciąż bała się, że właśnie ostatecznie straciła przyjaciółkę, dodatkowo narażając ją na niebezpieczeństwo, chociaż już od dłuższego czasu stopniowo przyswajała sobie myśli o tym.
Claire zasnęła i może tak było lepiej, jeśli chcieli pojawić się w domu we względnie dobrym stanie. Elena zazdrościła kuzynce tego, że mogła być w stanie tak po prostu spać, chociaż wiedziała, że taki stan zawdzięczała ubocznemu działaniu narkotyku i nieoficjalnej interwencji Lawrence'a, który chyba bał się wybuchu histerii, gdyby jednak okazało się, że spokój dziewczyny był jedynie wynikiem szoku. Wciąż miała ochotę wrócić na imprezę i osobiście rozerwać Briana na kawałeczki, motywując się tym, że skoro nie miał czasu krzyczeć i się bronić, to wszystko jest w porządku – w końcu po urwaniu głowy i tak miało być mu wszystko jedno. Nie miała pojęcia, co takiego było nie tak ze wszystkimi facetami z którymi się wiązała, skoro wszyscy prędzej czy później zachowywali się tak, jakby byli szaleni. Tak było zarówno ze zmanipulowanym przez Huntera Elliottem, jak i działającym samodzielnie, ale za to w chwili całkowitej dysfunkcji mózgu Brianie. Już wcześniej porzuceni przez nią mężczyźni dość emocjonalnie reagowali na zerwanie, jednak dotychczas nie zwracała na to większej uwagi. Dopiero zaczynało do niej docierać, że coś jest zdecydowanie nie tak, chociaż w żaden sensowny sposób nie potrafiła określić, gdzie leżał problem. Jakby tego było mało, wciąż pozostawała na czarnej liście odwiecznej wampirzej królowej, sama Ciemność tymczasowo życzyła sobie utrzymać ją przy życiu, a jej aktualnym partnerem był dotychczas pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych uczuć demon. Już samo to wystarczyło, by przyprawić ją o zawroty głowy, tym bardziej, że ani Rafa, ani ona nie potrafili stwierdzić, dlaczego dwie tak potężne istoty uwzięły się właśnie na nią. Jakkolwiek by nie było, mimowolnie pomyślała o tym, że w świetle ostatnich wydarzeń, które miały związek z jej byłymi, oszałamiający uroda, którą zawsze tak doceniała, zaczynała jawić się jako prawdziwe przekleństwo.
Wyczuła ruch za plecami, więc w pośpiechu obejrzała się przez ramię. Aldero stał tuż za nią, a po wyrazie jego twarzy natychmiast zorientowała się, że musiał obserwować ją już od dłuższego czasu, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. W głowie nadal miała ich rozmowę, co również niczego nie ułatwiało, wręcz wzmagając odczuwane przez dziewczynę wątpliwości. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie żadne z nich nie było sobą i że wraz z Aldero już nie potrafią tak po prostu się przyjaźnić, naprzemiennie zbliżając się i odczuwając od siebie. Miała ochotę zapytać go o to, w czym leży problem i na czym stoją, ale nie potrafiła się do tego zmusić, obawiając się odpowiedzi. W zasadzie była gotowa przysiąc, że kuzyn spoglądał na nią inaczej, aniżeli powinien, chyba naprawdę zaczynając być o nią zazdrosny, jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało. Zwłaszcza po tym pocałunku pewne jego zachowania zaczynały dawać jej do myślenia, a to, jak po raz kolejny obrażał się pozornie za nic…
Zakochany Aldero?, pomyślała z niedowierzaniem, jednak ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju. Właściwie… Dlaczego nie? Skoro wszyscy wokół niej poszaleli i już nic nie było takim, jak powinno, równie dobrze mogło okazać się, że Al  przestał patrzeć na nią tak, jak powinien. Cokolwiek się działo, była w stanie to wyczuć, poza tym czuła, że powinna zdusić to w zarodku, ale… nie miała pojęcia, jak powinna się do tego zabrać. Musieli porozmawiać, ale i tego nie potrafiła sobie wyobrazić, prędzej zakładając, że się pokłócą, aniżeli dojdą do jakiegokolwiek porozumienia. Wszystko było nie tak, a ona zdecydowanie nie była osobą, która potrafiła ot tak prowadzić normalną rozmowę, zwłaszcza w sytuacji, kiedy pozostawała jednym wielkim kłębkiem nerwów.
Właśnie dlatego zdecydowała się na to, żeby go ignorować. To nie było uczciwe, a już na pewno nie świadczyło dobrze o niej, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby jakkolwiek właściwie się tą kwestią przejąć. Łatwiej było udawać, że nic złego nie ma miejscu, a ona jest w pełni rozluźniona i…
– Elena?
Omal nie zaklęła, kiedy usłyszała głos kuzyna. Nie od razu zareagowała, w pierwszej kolejności koncentrując się na tym, by upewnić się, że jej wyraz jej twarzy nie zdradza tego, co faktycznie czuła. Wszystko jest w najzupełniejszym porządku, pomyślała i chociaż w to nie wierzyła, nagle nie marząc o niczym innym, prócz znalezieniu się w ramionach Rafaela, zmusiła się do tego, by przenieść obojętne spojrzenie na Aldero.
Zawahał się i była tego pewna. Mało kiedy widziała go aż do tego stopnia spiętego i spokojnego, tym bardziej, że zwykle buzia mu się nie zamykała. Gdyby sytuacja była inna, mogłaby spodziewać się dosłownie wszystkiego, począwszy od jakiegoś głupiego żartu, po uwagę, która mogłaby doprowadzić do tego, że zapragnęłaby rzucić mu się do gardła. Efekt mógłby być różny, chociaż przynajmniej mogłaby go przewidzieć, dotychczas mając wrażenie, że zna kuzyna równie dobrze, co i samą siebie. Na swój sposób byli podobni, równie uparci i o silnych charakterach; to sprawiało, że dobrze czuła się traktując go jako dobrego przyjaciela, może jak bata, ale…
– Nic mi nie jest – mruknęła jakby od niechcenia, wzruszając ramionami. – Serio, jest w porządku – dodała z naciskiem, nie dając mu okazji do tego, żeby zadał jakiekolwiek pytanie.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, niemalże oschle, chociaż starała się nad nim zapanować. Nie chciała go urazić, ale zniechęcić, w duchu licząc na to, że wrócą do bezpiecznego milczenia, jakoś przeczekają do rana, a potem będą udawać, że nic szczególnego się nie stało. Jak do tej pory wszystkie ostatnie rozmowy tak czy inaczej kończyły się kłótnią, więc ryzykowanie kolejnej najzwyczajniej w świecie nie miału sensu.
– To… dobrze – powiedział z wahaniem, podchodząc bliżej, chociaż zdecydowanie nie tego oczekiwała. Kiedy na niego spojrzała, wydał się w pełni rozluźniony, w przeciwieństwie do niej niemalże w idealny sposób panując nad emocjami. – Próbowałem dodzwonić się do Shannon, ale nie odbiera. Zastanawiam się, czy powinienem się martwić – dodał, a Elena wymownie uniosła brwi ku górze.
– Shannon jest ładna, nie? – rzuciła pod wpływem impulsu.
Aldero spojrzał na nią, wyraźnie zbity z pantałyku.
– Jest – zgodził się, ale nie zabrzmiało to w jakiś szczególnie zdecydowany sposób. Stwierdzał fakt, który nie robił na nim większego wrażenia – to wszystko. – Chyba macie to do siebie, że wszystkie takie jesteście: wy, dziewczyny. – Wzruszył ramionami. – Zresztą nie o to chodzi. Widziałaś, co działo się w domu Jessiki.
– Ja wciąż nie dowierzam temu, że ona nie żyje – wyrzuciła z siebie pod wpływem impulsu.
To było przerażające i chcąc nie chcąc nie była w stanie temu zaprzeczyć. Coś ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie była pewna dlaczego i co mogła w ten sposób osiągnąć. Nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, a tym bardziej, co takiego mogłaby w ten sposób osiągnąć. Śmierć Jessiki – znielubionej przez nią, ale przecież nie na tyle, by mogła życzyć dziewczynie jak najgorzej, a już na pewno nie czegoś takiego – jawiła jej się jako coś nieprawdopodobnego, co nie powinno mieć miejsca. Co więcej, wciąż nie pojmowała, dlaczego ktokolwiek miałby zrobić coś takiego, na dodatek podczas imprezy na której w każdej chwili mógł zostać zauważony.
– Jeśli poskładać do kupy to, co wiemy i co powiedziała Claire, to wychodzi na to, że wszystko jest winą Jasona – zauważył cicho Aldero. – Wszystko pięknie, może pomijając to, że wciąż nie dociera do mnie, że Liz ma brata. To raz. A dwa… Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał i to było najbardziej rozsądne pytanie, jakie którekolwiek z nich mogło postawić.
Co się dzieje? Sama chciałabym to wiedzieć!, pomyślała w oszołomieniu, ledwo będąc w stanie powstrzymać się przed podniesieniem głosu. Gdyby to wszystko było takie proste, jak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka, wtedy już dawno zdołałaby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Co więcej, gdyby cokolwiek z tego, co działo się w ostatnim czasie, miało jakikolwiek sens, pewnie już dawno mieliby gotowy plan działania – i to zarówno jej bliscy, jak i ona z Rafaelem, któremu zamierzała wyjaśnić, co takiego miało miejsce. Co z tego, że pewnie miał rozerwać ją na kawałeczki za to, że natychmiast nie kazała mu pojawić się na tej imprezie? Chciała myśleć logicznie, instynkt zaś podpowiadał jej, że rozmowa z demonem to bardzo dobry pomysł – oczywiście po fakcie, kiedy już miała nabrać pewności, że Rafa nie będzie w stanie nikogo uszkodzić.
Milczała, choć była aż nazbyt świadoma tego, że nie takiej reakcji oczekiwał Aldero. Z braku lepszych perspektyw spojrzała na siedzącego przy Claire, dyskretnie obserwującego ich Cammy’ego, ten zaś westchnął i jakby od niechcenia wzruszył ramionami.
– Claire musiała widzieć Jasona – odezwał się, decydując się nazwać po imieniu to, co podejrzewali wszyscy. – Źle się czuła czy nie, wampira byłaby w stanie rozpoznać. Lepsze pytanie, to dlaczego zabił Jessikę.
– A dlaczego wampiry zabijają ludzi? – mruknęła pod nosem Elena, chociaż aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w tym wypadku taki tok rozumowania był błędny.
– Ciężki pić krew z kogoś, kogo właśnie wyrzuciło się z piętra – zauważył cicho chłopak, a ona aż się wzdrygnęła.
Coś było nie tak i przynajmniej ta jedna kwestia nie pozostawała wątpliwości. Problem leżał w tym, że żadne z nich nie potrafiło stwierdzić, co powinno w związku z tym zrobić. Elena czuła, że już dawno wplątała się w coś, czego w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć, raz po raz ryzykując – i to nawet wtedy, kiedy nie robiła niczego, co można byłoby uznać za głupie albo lekkomyślne.
– Może to wypadek – powiedziała w końcu. – Wystraszyła się i chciała uciec. Jess była panikarą – dodała, samą siebie próbując przekonać do tego, że to prawda.
– Może – mruknął Aldero, ale nie zabrzmiało to ani trochę przekonywująco.
Znowu zapadła cisza i tym razem była gotowa przysiąc, że cisza w którymś momencie doprowadzi ją do szaleństwa. Chciała poderwać się na równe nogi i wyjść, tak jak wcześniej Elizabeth, ale nie potrafiła znaleźć żadnej sensownej wymówki, by móc się o to pokusić. Nie chciała im się tłumaczyć, myślami będąc gdzieś daleko – konkretnie to przy Rafaelu, Jessice i…
– Jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć? Bo im dłużej was słucham, tym więcej mam wątpliwości – wtrącił nowy głos, skutecznie nakłaniając ją do tego, żeby poderwała głowę i spojrzała przed siebie.
Lawrence krążył po apartamentowcu, to pojawiając się w sypialni, to znów bez bardziej złożonych wyjaśnień zostawiając ich samych. Nie miała pojęcia, kiedy wrócił i jak długo tym razem się im przysłuchiwał, to zresztą nie miało większego znaczenia, przynajmniej z jej perspektywy. Wręcz odetchnęła na widok wampira, który swoim pojawieniem się skutecznie spłoszył Aldero. Devile bezwiednie cofnął się o krok w tył, nagle tracąc zainteresowanie jej osobą i tym, że być może mieli okazję, by ze sobą porozmawiać.
– Szczerze powiedziawszy, mamy jakiś chory impas… I to chyba na tyle – przyznała, czym skutecznie ściągnęła na siebie uwagę dziadka.
– Nie mów mu więcej niż musisz – wtrącił Al. – To, że z łaski swojej pojawił się po tym, jak zadzwoniłaś, jeszcze nie znaczy, że wszyscy mu ufamy – dodał, a Lawrence prychnął.
– Twoje pojęcie wdzięczności jest naprawdę wyjątkowe – zadrwił, wymownie wywracając oczami. – Coraz bardziej przypominasz ojca.
Aldero gniewnie zmrużył oczy.
– Uznam to za komplement – stwierdził cierpko i coś w jego słowach skutecznie przypomniało Elenie ostatnią rozmowę na temat Dimitra.
Być może właśnie w tym leżał problem – i to również tego, co działo się pomiędzy nimi. Chciała wierzyć w to, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się do gniewu i zmartwienia o to, co spotkało Isabeau. Al zawsze był porywczy, więc niczym dziwnym nie byłoby to, że mogłoby go nosić. Swoją drogą, faceci zawsze mieli problem z tym, żeby odpowiednio radzić sobie z emocjami, więc być może wyżywał się na wszystkich wokół właśnie z powodu tego, że król tak bardzo zranił Beau. Dla kogoś, kto dotychczas traktował wampira jak ojca, a swojego biologicznego nigdy nie poznał, to bez wątpienia musiało być wielkim ciosem – i było, o czym zresztą miała okazję przekonać się jakiś czas wcześniej.
Chciała uwierzyć, że to było właśnie to: rozgoryczeni i żal, które sprawiły, że Aldero trochę się pogubił – również w uczuciach do niej…
I to nawet pomimo tego nieszczęsnego pocałunku, który miał miejsce dużo wcześniej.
– Możecie przestać? – zniecierpliwiła się. – Aldero, proszę…
– O co? – niemalże warknął, w ułamku sekundy spoglądając w jej stronę. – Swoją drogą, mogłaś powiedzieć mi, że on nie daje ci spokoju. Powiedziałbym ci to i owo, jeśli dziadkowie tego nie zrobili – dodał, a Elena westchnęła.
– Nie dręczył mnie. To ja miałam numer i mogłam zrobić z nim to, co zechce – oznajmiła zdecydowanym tonem.
Aldero spojrzał na nią z powątpiewaniem, jakby niedowierzając temu, że mogłaby kogokolwiek bronić. Sama czuła się dziwnie, stojąc w kontrze do własnego kuzyna, ale jakby nie patrzeć, sam ją do tego zmuszał. Sama miała wiele wątpliwości względem mężczyzny, który do tej pory nie odegrał większej roli w jej życiu, ale… Cóż, przyjechał – i to wtedy, kiedy go potrzebowała. Nie analizowała tej ostatniej rozmowy w lesie, o ile w ten sposób można było określić to, jak wyrywała się, by skręcić kark pierwszej osobie, którą spotkałaby na swojej drodze, ale może faktycznie jego intencje nie były aż takie złe, jak mogłoby się komukolwiek wydawać.
Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie lśniących, rubinowych tęczówek, więc pośpiesznie odwróciła wzrok. Nie potrafiła stwierdzić, jakie emocje targały Lawrence’m, ale podejrzewała, że był co najmniej skonsternowany. No cóż, ona również, chociaż starała się o tym nie myśleć, w pełni świadoma tylko i wyłącznie tego, że sytuacja była dla wszystkich równie niezręczna. W takim wypadku nawet milczenie nie wydawało się już takie złego, chociaż z drugiej strony…
– Nie żebym ci coś sugerował, ale gdybyś chciała się przejść, to jestem do dyspozycji – odezwał się jakby od niechcenia L. – Za dużo nas pod jednym dachem – dodał, całkiem wprawne udając, że nie dostrzega wymownego spojrzenia Aldero, sugerującego, że jeśli miał jakiś problem, zawsze mógł wyjść.
Nawet nie czekała na to by ktokolwiek zdecydował się dodać coś więcej. Bez słowa poderwała się na równe nogi i ruszyła w stronę drzwi, wcześniej zdecydowanym ruchem odrzucając jasne włosy na plecy. Próbowała sprawiać wrażenie pewnej siebie i spokojnej, choć podejrzewała, że musiało iść jej to w dość oporny, przesadnie wręcz teatralny sposób. O to również nie dbała, skoncentrowana przede wszystkim na tym, że w końcu mogła uniknąć napiętej atmosfery w sypialni, choć to wydawało się marnym pocieszeniem, skoro przebywanie z Lawrence’m wcale nie musiało okazać się znośniejsze.
Oboje milczeli zarówno w drodze na klatkę schodową, jak i później – schodami w dół, całkowicie obojętni na konieczność pokonania kilkunastu pokaźnych pięter. Elena szła przodem, aż nazbyt świadoma tego, że Lawrence podążał za nią niczym cień albo zjawa, uparcie śledząc każdy jej kolejny ruch. To powinno było sprawić, by poczuła się nieswojo, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wciąż była gotowa przysiąc, że wampir nie zamierzał i nie byłby w stanie jej skrzywdzić, nawet jeśli z oszałamiającą wręcz łatwością była w stanie wyobrazić sobie, jak Cullen rzuca się komuś do gardła.
– Żałujesz, że zadzwoniłaś? – zapytał nieoczekiwanie, ledwo tylko znaleźli się na pogrążonej w przyjemnym półmroku ulicy.
Padało, więc przystanęła pod rozciągającym się tuż przy wejściu dachu, raz po raz nerwowo przeczesując palcami włosy. Podejrzewała, że Rafael jak nic by ją wyśmiał, wciąż nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego tak wielką wagę przywiązywała do swoich lśniących, złocistych loków. Lawrence obserwował ją z uwagą niemniejszą niż za pierwszym razem, wydając się doszukiwać w wyrazie jej twarzy czegoś, co tylko dla niego było jasne. Wciąż pamiętała, że porównał ją do zmarłej żony, chociaż nie wyobrażała sobie tego, by mogła aż do tego stopnia przypominać kogoś, kto już dobrych kilka wieków pozostawał martwy.
– Nie wiem – przyznała po chwili wahania. – Chyba nie. Nie pozabijałeś nas jeszcze, więc nie jest źle.
– Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy powinienem tego zrobić. Jak to jest, że za każdym razem któreś z was pakuje się w kłopoty i prędzej czy później to na mnie spada cała odpowiedzialność, hm? – rzucił z irytacją, ale nie wydawał się szczególnie zagniewany z tego powodu.
– O ile mi wiadomo, też nigdy święty nie byłeś – zauważyła przytomnie. – I nie mówię tego tylko po tym, co powiedział mi Aldero.
Wampir uśmiechnął się w nieco cyniczny, gorzki sposób. Coś w wyrazie jego twarzy ją zaniepokoiło, być może dlatego, że w rysach twarzy z łatwością była w stanie doszukać się czegoś, co przypominało jej o zazwyczaj w pełni opanowanym ojcu.
– Nie wiem, co tam ci powiedzieli, ale to nie ma znaczenia. Wolałbym, żebyś opinię wyrobiła sama, tym bardziej, że przeszłość… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – To nie jest takie proste, co zresztą muszę tłumaczyć po raz kolejny. Świat nigdy nie był i nie będzie czarno-biały, Eleno – zapowiedział.
Och, o tym akurat wiem doskonale…
Co właściwie powinna była mu powiedzieć? Że rozumie? Cóż, to bez wątpienia – ktoś, kto na własne życzenie związał się z demonem, musiał być na tyle szalony, by przymykać oczy na kwestie, które w innych wzbudziłyby czyste przerażenie. Co więcej, coś ciągnęło ją do Lawrence’a, chociaż wciąż nie potrafiła sobie tego jednoznacznie wytłumaczyć. Uratował ją i to więcej niż raz, poza tym…
Hm, na swój sposób byli podobni – dokładnie tak, jak sam jej powiedział.
– Dlaczego wróciłeś? – zapytała cicho, rzucając mu wymowne spojrzenie. – Nie wierzę, że tak nagle zebrało ci się na to, żeby którekolwiek z nas odwiedzić albo… poznać mnie – dodała z powątpiewaniem.
– A dlaczego nie? – Wywrócił oczami. – Jakie to zresztą ma znaczenie? To ty zadzwoniłaś. Nie wystaję pod twoim domem, nie płaszczę się i – cholera – nie zamierzam błagać o to, żebyś ze mną rozmawiała. Jak chcesz siedzieć w domu i wierzyć w to, że jestem potworem, od którego lepiej trzymać się z daleka, to droga wolna – rzucił jakby od niechcenia i w tamtej chwili Elenie prawie udało się uśmiechnąć.
– Więc mi nie powiesz – zarzuciła mu.
Nie odpowiedział, w zamian jakby od niechcenia wzruszając ramionami, co uznała za jednoznaczną odpowiedź.
– Nie wiem, co tam się stało, ale to teraz nieistotne. Znowu cię uratowałem, więc przynajmniej w teorii należy mi się coś w zamian – zauważył ze spokojem. – Nie wiem, co tam planujecie, ale…
– Na razie nie zamierzam o niczym mówić rodzicom – zapewniła pośpiesznie. – Jeszcze nad tym pomyślę, ale jak długo nie zamierzasz rzucić mi się do gardła… Cóż, podoba mi się ten apartament – oznajmiła bez gródek, a Lawrence prychnął aż nazbyt dobrze pojmując aluzję.
Nie miała jeszcze pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale zamierzała przynajmniej spróbować go poznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa