Elizabeth
Wzdrygnęła się, po czym w pośpiechu
spróbowała odsunąć, przynajmniej na tyle, na ile pozwoliły jej nadal
zaciskające się na jej ramionach dłonie. Wpatrywała się przed siebie, nie
wierząc własnym oczom. Widziała, ale choć w jej głowie jak na zawołanie
uformowały się odpowiednie, chociaż wciąż niekompletne wnioski, nie była w stanie
dopuścić do siebie znamienitej większości myśli. To
niemożliwe, pomyślała i ta jedna kwestia przynajmniej w teorii
powinna była wydać jej się oczywista, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Wszystko, co wiedziała, ograniczało się tylko i wyłącznie do poczucia
zagrożenia oraz wewnętrznego przymusu, który nakazywał jej natychmiast rzucić
się do ucieczki, to jednak nie wystarczyło, by zmusić Liz do jakiejkolwiek
sensownej reakcji.
Jason – jej
brat, ten sam, którego przez minione lata uważała za martwego – lekko
przekrzywił głowę, wciąż uważnie jej się przypatrując. Milczał, zresztą tak jak
i ona, to jednak wydawał się w tamtej chwili najmniej istotne. Czuła,
że dzieje się coś niesamowitego i przerażającego zarazem, choć w żaden
sposób nie potrafiła tego sprecyzować. Co z tego, że kiedy widziała brata
po raz ostatni, była dzieckiem? Bez znaczenia było nawet to, że po jego śmierci,
rodzice pozbyli się wszystkich rzeczy i pochowali rodzinne pamiątki – w końcu
i tak widziała zdjęcia, jedno trzymając nawet w pokoju, by mimo
wątpliwości móc pamiętać. W efekcie wszędzie byłaby w stanie
rozpoznać tę twarz, sylwetkę, lśniące, ciemne włosy…
Tym
bardziej, że Jason się nie zmienił – ani trochę, pomimo upływu lat i tego,
że przynajmniej teoretycznie powinien być
martwy. Miała przed sobą młodego, nastoletniego chłopaka, który z powodzeniem
mógłby być jej rówieśnikiem, choć to przecież nie powinno być możliwe. To było
tak, jakby zastygł w czasie – wiecznie młody i o wiele
przystojniejszy niż na zdjęciach, choć to jego piękno miało w sobie coś,
co skutecznie przyprawiało Elizabeth o dreszcze. Nic już nie rozumiała, a gdyby
nie dłonie, które z siłą imadła zaciskały się na jej ramionach, pewnie
nawet uwierzyłaby w to, że ma przed sobą zjawę.
To
niemożliwe…, pomyślała po raz kolejny, choć zaprzeczanie wydawało się
całkowicie pozbawione sensu. Z drugiej strony, może gdyby powtórzyła to
jeszcze z tysiąc razy, ostatecznie byłaby w stanie w to
uwierzyć, choć szczerze wątpiła w to, żeby sprawa była aż taka prosta.
W ostatnim
czasie nic takie nie było.
– Nie…
– wyrwało jej się, choć w rzeczywistości wszystko sprowadzało się
wyłącznie do niezrozumiałego, zdławionego jęku, który wyrwał się z jej
gardła.
Spróbowała cofnąć
się o krok – jakkolwiek od niego odsunąć, strząsnąć dłonie z ramion i zyskać
choć odrobinę swobody – chłopak jednak nie zamierzał jej na to pozwolić. W zmian
jego dłonie zacisnęły się jeszcze mocniej, a Liz przez ułamek sekundy
miała wrażenie, że Jason w przypływie emocji pokusi się o to, żeby
pogruchotać jej kości. Wyraźne poczuła ból, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu,
że musiał być prawdziwy, nawet jeśli instynktownie nadal próbowała temu
zaprzeczyć. W końcu jak wytwór wyobraźni miałby zrobić jej krzywdę, nie
wspominając o tym, że nigdy dotąd nie zdarzało jej się myśleć o bracie
w tak intensywny sposób, by mieć szansę zobaczyć go na jawie.
– Śpieszysz
się gdzieś, Lizzy? – rzucił pozornie obojętnym
tonem Jason, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
W tamtej
chwili włoski na ramionach i karku jak na zawołanie stanęły jej dęba. Już
wcześniej miała wrażenie, że pamięta jego głos, bardzo odległy i jakby
zamazany, ale jednak znajomy, to jednak było niczym w porównaniu z usłyszeniem
przezwiska, które wielokrotnie słyszała w dzieciństwie. Mała Liz. Lizzy.
Lizunia… A wszystko to z rozbrajającym,
nieco roztargnionym uśmiechem, zarezerwowanym wyłącznie dla niej – młodszej
siostrzyczki, która może i nie rozumiała za wiele, ale zawsze potrafiła
wyczuć, kiedy jej brat był przygnębiony. Dziewczyny, która jako jedyna niczego
nie wymagała, nie wściekała się kiedy wracał późno do domu i nie próbowała
robić mu wymówek o to, że mógłby zawalić kolejny sprawdzian w szkole.
Jak mogła
zapomnieć? Jasne, była wtedy dzieckiem, ale niektóre wspomnienia pozostawały –
zamazane, odległe, ale jednak wciąż obecne, jeśli tylko umiejętnie spróbować do
nich dotrzeć. Czekała, walczyła i na wszystkie sposoby próbowała odepchnąć
od siebie niechciane myśli, to jednak okazało się niemożliwe. W głowie
słyszała jego głos i miała wrażenie, że nie tak dawno temu przybiegała do
niego, żeby się przytulić, kiedy tylko wyczuła, że miał gorszy humor. Kiedy o tym
myślała, nagle doszła do wniosku, że może już wtedy dostrzegała więcej niż
rodzice, choć naturalnie nie była w stanie w żaden sposób tych
obserwacji wykorzystać. Mogła co najwyżej być, kiedy zaś Jason zniknął… po
prostu zapomniała, jak to dziecko, które początkowo i przeżywało zmiany,
finalnie akceptując wszystkim takim, jakim było.
A teraz po raz
kolejny w ciągu ostatnich tygodni wszystko stawało na głowie, a ona
miała przed sobą swojego podobno zmarłego brata – takiego, jakim go
zapamiętała, choć zarazem odmienionego, co czuła całą sobą. Nie miała pojęcia,
co przerażało ją bardziej – jego bliskość, wygląd, czy może spojrzenie tak
nienaturalnych, rubinowych tęczówek – jednak niezależnie od przyczyny jedno
było jasne: Jason wzbudzał w niej lęk, sprawiając, że nie zamierzyła już o niczym
innym, prócz możliwości rzucenia się do ucieczki.
– Jak…?
Roześmiał
się, czym całkowicie wytrącił ją z równowagi. Początkowo nawet nie
zorientowała się, że zdołała wykrztusić z siebie chociaż słowo, to zresztą
nie miało większego znaczenia, bo Jason zrozumiał. Jego reakcja ją zaskoczyła,
przyprawiając o dreszcz niepokoju, bo w tym śmiechu zdecydowanie nie
było niczego, co mogłaby uznać za oznaki radości. To przypominało raczej coś z pogranicza
kpiny i gniewu – nieprzyjemne, niepokojące i… absolutnie przez nią
niezrozumiałe.
Nie
wiedziała już niczego.
– Jak? –
powtórzył, po czym stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie, zamykając w silnym
uścisku. – Naprawdę nie wiesz? Och, no jasne, że nie! Oczywiście, że ci nie
powiedzieli – stwierdził, a jego oczy jakimś cudem pociemniały, zdradzając
narastające podenerwowanie. – Nigdy nic nie mówili, zwłaszcza mnie i tobie.
Spoglądała
na niego w osłupieniu, uważnie wsłuchując się w każde kolejne słowo. W tamtej
chwili z równym powodzeniem mógłby mówić od rzeczy albo w innym
języku, bo choć słyszała, w żaden sposób nie potrafiła doszukać się w jego
wyjaśnieniach sensu. Na usta cisnęły jej się dziesiątki czasem sprzecznych ze
sobą stwierdzeń i pytań, jednak mimo starań nie mogła zmusić się do tego,
żeby odezwać się chociaż słowem. Ostatecznie nie powiedziała niczego, w zamian
raz po raz energicznie potrząsając głową i w duchu modląc się o to,
by po prostu ją puścił – może nawet odsunął się i rozpłynął, niczym zjawa
albo wytwór jej wyobraźni.
No cóż, nie
zrobił tego.
Oboje nadal
stali w tym zaciemnionym korytarzu, a on trzymał jej dłonie na
ramionach, nie chcąc ryzykować, że mogłaby odsunąć się choć o milimetr.
Cisza dzwoniła jej w uszach, a od nadmiaru wyrażeń zaczynało wirować
jej w głowie. Słyszała przyśpieszonego bicie swojego serca, to zresztą
waliło tak mocno i szybko, jakby chciało wyrwać się z jej piersi i gdzieś
uciec. To doświadczenie okazało się niemalże bolesne, to jednak było niczym w porównaniu
z tym, co poczuła, kiedy spojrzała Jasonowi w oczy – tak bardzo
niepokojące… i nienaturalne… i…
– Mam
rację, prawda? – odezwał się cicho, chociaż jej reakcja była aż nazbyt
oczywista. – Ty nic nie wiesz, Liz.
– Czego nie
wiem?! – nie wytrzymała, w ułamku sekundy tracąc nad sobą kontrolę.
Chłopak
jedynie z niedowierzaniem pokręcił głową, wydając się intensywnie nad
czymś myśleć. W tamtej chwili nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym,
skąd wziął się akurat tutaj i dlaczego postanowił się ujawnić. To nic, że w domu
popularnej dziewczyny ze szkoły wpadła na swojego podobno martwego,
odmienionego brata, który jakimś cudem wydawał się odporny na proces starzenia
się. Bez znaczenia, że chwilę wcześniej słyszała krzyk, a gdzieś na
zewnątrz z jakiegoś powodu rozpętało się zamieszanie; że nie tak dawno
temu razem z Eleną doszły do wniosku, że powinny uciekać – jak najdalej,
zanim wydarzy się coś naprawdę niedobrego. Teraz się działo, a przynajmniej
tak czuła, jednak w żaden sposób nie potrafiła zmusić się do jakiejkolwiek
sensownej reakcji – ani odejścia, ani pozostania, chcąc nie chcąc zdając się na
łaskę albo niełaskę brata.
Gdyby tylko
zechciał, Jason mógłby ją skrzywdzić. Ta myśl chyba powinna wydać się jej
przerażająca, a jednak przyjęła ją ze spokojem, zupełnie jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie. Właściwie… dlaczego nie? Kimkolwiek był teraz,
już w niczym nie przypominał jej chłopaka, którego jako mała dziewczynka
znała, kochała i któremu wtedy najpewniej bezgranicznie ufała. Było coś w jego
postawie, słowach i nawet tym przeciągającym się milczeniu, kiedy po
prostu się jej przyglądał, nie mając w planach powiedzieć niczego, co
uznałaby za praktyczne. Z drugiej strony, być może po prostu oszalała, ale
jakie to właściwie miało znaczenie?
– Jesteś
pewna, że właśnie takie pytanie chcesz mi zadać, Elizabeth? – usłyszała głos
Jasona. Zaskoczył ją, bo nie sądziła, że w ogóle zareaguje na jej pytanie
inaczej niż milczeniem bądź śmiechem. – Bądźmy ze sobą szczerzy, co? Jak
rodzeństwo.
Jak
rodzeństwo? Kochająca rodzina, którą się okłamuje…? Której przez tyle lat
pozwala się wierzyć, że…?
– Czym ty
jesteś?
Samą siebie
zaskoczyła tą zmianą i sposobem w jaki zdecydowała się przekształcić
to pytanie. Jason z wolna skinął głową, jakby właśnie tego oczekiwał, ale
nie czuła się dumna z powodu tego, że mogłaby nadążyć za jego tokiem
rozumowania. Wręcz przeciwnie – wcale nie chciała go zadawalać, skoncentrowana
przede wszystkim na jego obecności, własnych wątpliwościach i… wszystkim tym,
co działo się wokół niej.
– Może
powinnaś zapytać naszych rodziców? Akurat nie miałem okazji z nimi
porozmawiać, kiedy te lata temu… Wiesz, już chyba nawet tego nie pamiętam –
przyznał i uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – To jest w nas
najbardziej fascynujące. Potrafimy zachować wspomnienia wszystkiego z czym
się zetkniemy… Tego co powiedziało się godzinę temu, miesiąc, rok albo cały
wiek – dodał i po raz kolejny odniosła wrażenie, że mówił od rzeczy – ale z łatwością
zatracamy to, co wiąże się z tym… dawnym życiem, powiedzmy. To wygodne –
stwierdził, po czym wzruszył ramionami. – Chociaż niektóre rzeczy się pamięta.
– Jason… –
westchnęła.
Poczuła się
co najmniej dziwnie, kiedy po raz pierwszy wypowiedziała jego imię – nie jako
wspomnienie kogoś, kto był dla niej martwy, ale po to, by zwrócić na siebie
jego uwagę. Podejrzewała, że wciąż jest w szoku, dziwnie oszołomiona,
przez co poszczególne bodźce wydawały się docierać do niej z opóźnieniem,
co stopniowo zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa. Słuchała, rozmawiała i denerwowała
się, jednak jakaś jej cząstka domagała się tylko i wyłącznie tego, co
powinno być dla niej najważniejsze: natychmiastowej ucieczki, bez względu na
to, co znaczył dla niej ten chłopak… Albo co powinien znaczyć, bo absolutnie
nie czuła się przy nim bezpieczna. To przerażające ale potrafiła wyobrazić go
sobie jako potencjalnego kata – kogoś, kto potrafiłby skrzywdzić, może nawet
zabić, choć niczym nie dał jej do zrozumienia, że właśnie coś takiego mógłby
mieć w planie.
Chciała
dodać coś jeszcze, jednak w głowie miała pustkę, Jason zresztą nie
zamierzał czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, uwagi czy dalsze słowa. Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, co się dzieje, bezceremonialne przycisnął ją do
ściany, napierając nań całym ciałem, by łatwiej przymusić ją do pozostawania w miejscu.
Czuła przejmujący, bijący od jego ciała chłód, choć to równie dobrze mogło mieć
związek z jej własnymi emocjami – narastającym strachem, dezorientacją i niepokojem,
który odczuwała na samą myśl o tym, że ten chłopak mógłby znaleźć się
jeszcze bliżej. Miała wrażenie, że ma przed sobą kogoś znajomego i nieznajomego
zarazem, uczucie to zaś jedynie przybierało na sile z każdą kolejną
sekundą, w miarę jak pierwsze objawy zaczęły ustępować, a do
świadomości Liz docierało coraz więcej wątpliwości, myśli i bodźców.
– Cii… –
Chłodne palce musnęły jej policzki, kiedy brat bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
ujął jej twarz w dłonie. Pogładził ją po bladej skórze, obojętny na to, że
nagle zaczęła niekontrolowanie drżeć, coraz bliższa narastającej w niej
panice. – W porządku, siostrzyczko. Powinienem był po ciebie wrócić,
prawda? Kiedy tylko zrozumiałem… Teraz żałuję, że kazałem czekać ci tyle czasu
– oznajmił, a ona jęknęła.
–
Myśleliśmy, że nie żyjesz – wykrztusiła z siebie z trudem. Coś
ścisnęło ją w gardle, a w oczach jak na zawołanie zebrały się
łzy. – Jason… Jason, co się stało? Co…? – Urwała, bo nagle znalazł się tak
blisko, że czuła na twarzy jego słodki, równie lodowaty co i skóra oddech.
– Rodzice…
– Gdyby nie
nasi kochani rodzice,
pewne rzeczy nigdy by się nie wydarzyły! – warknął gniewnie, a jego
dotychczasowy spokój znikł, wyparty przez narastający z każdą kolejną
sekundą gniew.
Aż skuliła
się, kiedy podniósł głową. Wciąż ją trzymał, przez co nawet nie była w stanie
unieść wzrok, uciec spojrzeniem gdzieś w bok, a tym bardziej się
odsunąć. Niemalże czuła całą sobą niezadowolenie brata – jego narastający gniew
– ten bowiem stał się tak wyraźny, że nawet z odległości była w stanie
go wyczuć. Serce waliło jej coraz szybciej i mocniej, odbierając oddech i skutecznie
przyprawiając o zawroty głowy. Miała wrażenie, że coś zaciska się na jej
gardle, choć dłonie Jasna wciąż spoczywały na jej policzkach, teraz już
nieruchome i przywodzące jej na myśl gotowe wbić się w jej skórę
szpony.
Zamknęła
oczy, choć zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tracenie brata z oczu nie
jest najlepszym pomysłem. Czuła, że powinna być skoncentrowana i czujna,
zupełnie jakby miała do czynienia z dzikim zwierzęciem, które w każdej
chwili mogło ją zaatakować. Z drugiej strony, nie była w stanie
dłużej znosić jego spojrzenia, zbyt niespokojna i wytrącona z równowagi,
by być w stanie się do tego zmusić. Była rozbita i bardzo
niespokojna, a zachowanie chłopaka coraz bardziej ją niepokoiło, chociaż –
jak sobie wmawiała – najpewniej wiedziała, jak powinna je wytłumaczyć.
Według
oficjalnej wersji, którą słyszała i w którą tak długo wierzyła, Jason
zaćpał się na śmierć. Nie miała pojęcia, co poszło nie tak, kto popełnił błąd i co
działo się z nim przez cały ten czas, ale być może to właśnie narkotyki
były przyczyną. Możliwe, że wciąż brał, co mogłoby wyjaśnić jego zachowanie,
choć naturalnie nie jego czerwone przywodzące na myśl barwę krwi oczy albo
wciąż młody wygląd. Z drugiej strony, kto wie? Nie znała się na tych
wszystkich środkach odurzających, ale wciąż istniała szansa na to, że pojawiło
się coś, co dawało nietypowe skutki uboczne. Wiedziała, że najpewniej oszukuje
samą siebie, a jej teoria jest mocno naciągana, jednak zmuszała się do
tego, by o tym nie myśleć. Potrzebowała czegokolwiek, co dałoby jej choć
złudne poczucie normalności, jakkolwiek abstrakcyjne i naciągane by nie
było. Wszystko wydawało się lepsze, jednak…
O Boże, nic
już nie rozumiała – ani jego, ani siebie, ani tym bardziej otaczającej jej
rzeczywistości. Nie miała pojęcia, czym i komu zawiniła, skoro na każdym
kroku doświadczała czegoś, co nie powinno mieć miejsca, jednak to na dłuższą
metę nie było istotne. Nic już takie nie było, ale…
Usłyszała
westchnienie, a chwilę później wyczuła, że Jason znowu jej się
przypatruje. Chociaż nie chciała, zmusiła się do otwarcia oczu, momentalnie
uświadamiając sobie, że chłopak nie odrywał od niej spojrzenia. Wydawał się
spokojniejszy, a może po prostu dobrze udawał, skupiając się przede
wszystkim na zachowaniu pozorów – nie miała pewności. W gruncie rzeczy był
jej obcy, stanowiąc zaledwie namiastkę dzieciństwa, bardzo odległą i przez
długi okres czasu jawiącą się jako coś, co bezpowrotnie dobiegło końca. Gdyby
jeszcze do tego wszystkiego potrafiła stwierdzić, jak powinna się zachować, wtedy
być może zdołałaby uwierzyć w to, że wszystko może być dobrze.
Gdyby
tylko…
Milczała,
zresztą tak jak i on, co najwyraźniej mu nie przeszkadzało. Przez kilka
następnych sekund trwali w ciszy, czas ten zaś z perspektywy
Elizabeth wydawał się dłużyć w nieskończoność. Tym większym zaskoczeniem
było dla niej to, że Jason jak gdyby nigdy nic przechylił głowę i raz
jeszcze pogładziwszy ją po policzku, ostrożnie przesunął się bliżej – i to
do tego stopnia, że mogła poczuć jego oddech tuż przy uchu.
– Później
pomogę ci wszystko zrozumieć, obiecuję. Ja nie miałem takiego przywileju, ale
ciebie przecież bym tak nie zostawił, Liz… Nie po raz drugi – wyszeptał jej do
ucha, a jego ton zabrzmiał niemalże troskliwie. To powinno było ją
uspokoić, a jednak coś w zachowaniu chłopaka sprawiło, że poczuła się
jeszcze bardziej zaniepokojona. – Powiedziałbym ci, że nie będzie bolało, ale
akurat ja nie zamierzam ci kłamać… Nie tak jak oni, siostrzyczko – dodał z naciskiem.
Nie rozumiała, dlaczego raz po raz mówił o nieprawdzie i rodzicach,
ale nie sądziła, by to był najlepszy moment na to, żeby o cokolwiek pytać.
– Ale tak sobie myślę, że przy mnie będziesz bezpieczna… A po tym, co
zrobię, poczujesz się inaczej, a za jakiś czas sama zrozumiesz, że to
najlepsze, co mogłem ci zaoferować. Wydaje mi się, że polubicie się z Melani…
– Zaśmiał się melodyjnie, w nieco roztargniony sposób. – To moja
dziewczyna. Fajnie, nie?
– Jason,
proszę… – wykrztusiła z siebie z trudem.
Nie miała
pewności, o co tak naprawdę próbowała go błagać, ale czuła, że to coś
niedobrego – i że on chciał ją skrzywdzić. Wszystko w niej krzyczało,
że nie powinna mu na to pozwolić, choćby miała krzyczeć, walczyć i próbować
się wyrywać. Próbowała zmusić swoje zesztywniałe ciało do współpracy, to jednak
okazało się zbyt trudne, tym bardziej, że brat nadal napierał na nią całym
swoim ciężarem, skutecznie pozbawiając Liz tchu. Z pewnym wysiłkiem
spróbowała wepchnąć ręce pomiędzy siebie a niego, układając dłonie na
torsie chłopaka, jednak i to wydawało się prowadzić donikąd, bo Jason nie
zamierzał ruszyć się chociażby o milimetr.
Chłopak
ostrożnie uniósł jej podbródek, po chwili nakłaniając ją do tego, żeby
przechyliła głowę. Poczuła czyste przerażenie, kiedy jego usta znalazły się tuż
przy jej odsłoniętym gardle, choć to wydawało się niedorzeczne. Zaraz
mnie ugryzie, pomyślała, obojętna na idiotyczny wydźwięk tej myśli.
Dlaczego miałby to zrobić? Nie wiedziała, to zresztą nie miało najmniejszego
nawet znaczenia, skoro w ostatnim czasie nic nie było takim, jakim być
powinno. Być może oszalała, a może to on był obłąkany – nie wiedziała i w gruncie
rzeczy nie chciała zrozumieć, skupiona przede wszystkim na tym, że pomimo
starań nie miała być zdolna do tego, żeby uciec.
Zamarła w bezruchu,
czekając na ból. Była dziwnie pewna tego, że się pojawi, a zapowiedzi
Jasona jedynie utwierdziły ją w tym przekonaniu. Nie miała pewności, co
przerażało ją bardziej – brat czy perspektywa nieznanego cierpienia – jednak
nie zamierzała się nad tym zastanawiać; była przerażona, co samo w sobie
wyjaśniał wszystko, tym bardziej, że czuła, iż wydarzy się coś gorszego, niż
gdyby chłopak po postu poderżną jej gardło.
Proszę…
Nawet gdyby
nie była w stanie się odezwać, Jason i tak bym nie zareagował.
Zacisnęła
powieki, próbując powstrzymać się od krzyku, by dodatkowo brata nie prowokować.
Chciała coś powiedzieć, ale…
– Zostaw ją!
Uścisk
zniknął nagle, a uszu Liz jak na zawołanie doszedł huk i jęk, których
nie potrafiła w żaden sensowny sposób wytłumaczyć.
Kiedy w panice
otworzyła oczy, Jasona nie było, zaś w głębi korytarza stał otoczony
łagodnym, złocistym blaskiem Damien Licavoli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz