8 maja 2016

Sto dziewięćdziesiąt jeden

Elizabeth
Wzdrygnęła się, po czym w pośpiechu spróbowała odsunąć, przynajmniej na tyle, na ile pozwoliły jej nadal zaciskające się na jej ramionach dłonie. Wpatrywała się przed siebie, nie wierząc własnym oczom. Widziała, ale choć w jej głowie jak na zawołanie uformowały się odpowiednie, chociaż wciąż niekompletne wnioski, nie była w stanie dopuścić do siebie znamienitej większości myśli. To niemożliwe, pomyślała i ta jedna kwestia przynajmniej w teorii powinna była wydać jej się oczywista, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wszystko, co wiedziała, ograniczało się tylko i wyłącznie do poczucia zagrożenia oraz wewnętrznego przymusu, który nakazywał jej natychmiast rzucić się do ucieczki, to jednak nie wystarczyło, by zmusić Liz do jakiejkolwiek sensownej reakcji.
Jason – jej brat, ten sam, którego przez minione lata uważała za martwego – lekko przekrzywił głowę, wciąż uważnie jej się przypatrując. Milczał, zresztą tak jak i ona, to jednak wydawał się w tamtej chwili najmniej istotne. Czuła, że dzieje się coś niesamowitego i przerażającego zarazem, choć w żaden sposób nie potrafiła tego sprecyzować. Co z tego, że kiedy widziała brata po raz ostatni, była dzieckiem? Bez znaczenia było nawet to, że po jego śmierci, rodzice pozbyli się wszystkich rzeczy i pochowali rodzinne pamiątki – w końcu i tak widziała zdjęcia, jedno trzymając nawet w pokoju, by mimo wątpliwości móc pamiętać. W efekcie wszędzie byłaby w stanie rozpoznać tę twarz, sylwetkę, lśniące, ciemne włosy…
Tym bardziej, że Jason się nie zmienił – ani trochę, pomimo upływu lat i tego, że przynajmniej teoretycznie powinien być martwy. Miała przed sobą młodego, nastoletniego chłopaka, który z powodzeniem mógłby być jej rówieśnikiem, choć to przecież nie powinno być możliwe. To było tak, jakby zastygł w czasie – wiecznie młody i o wiele przystojniejszy niż na zdjęciach, choć to jego piękno miało w sobie coś, co skutecznie przyprawiało Elizabeth o dreszcze. Nic już nie rozumiała, a gdyby nie dłonie, które z siłą imadła zaciskały się na jej ramionach, pewnie nawet uwierzyłaby w to, że ma przed sobą zjawę.
To niemożliwe…, pomyślała po raz kolejny, choć zaprzeczanie wydawało się całkowicie pozbawione sensu. Z drugiej strony, może gdyby powtórzyła to jeszcze z tysiąc razy, ostatecznie byłaby w stanie w to uwierzyć, choć szczerze wątpiła w to, żeby sprawa była aż taka prosta.
W ostatnim czasie nic takie nie było.
 Nie… – wyrwało jej się, choć w rzeczywistości wszystko sprowadzało się wyłącznie do niezrozumiałego, zdławionego jęku, który wyrwał się z jej gardła.
Spróbowała cofnąć się o krok – jakkolwiek od niego odsunąć, strząsnąć dłonie z ramion i zyskać choć odrobinę swobody – chłopak jednak nie zamierzał jej na to pozwolić. W zmian jego dłonie zacisnęły się jeszcze mocniej, a Liz przez ułamek sekundy miała wrażenie, że Jason w przypływie emocji pokusi się o to, żeby pogruchotać jej kości. Wyraźne poczuła ból, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że musiał być prawdziwy, nawet jeśli instynktownie nadal próbowała temu zaprzeczyć. W końcu jak wytwór wyobraźni miałby zrobić jej krzywdę, nie wspominając o tym, że nigdy dotąd nie zdarzało jej się myśleć o bracie w tak intensywny sposób, by mieć szansę zobaczyć go na jawie.
– Śpieszysz się gdzieś, Lizzy? – rzucił pozornie obojętnym tonem Jason, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
W tamtej chwili włoski na ramionach i karku jak na zawołanie stanęły jej dęba. Już wcześniej miała wrażenie, że pamięta jego głos, bardzo odległy i jakby zamazany, ale jednak znajomy, to jednak było niczym w porównaniu z usłyszeniem przezwiska, które wielokrotnie słyszała w dzieciństwie. Mała Liz. Lizzy. Lizunia… A wszystko to z rozbrajającym, nieco roztargnionym uśmiechem, zarezerwowanym wyłącznie dla niej – młodszej siostrzyczki, która może i nie rozumiała za wiele, ale zawsze potrafiła wyczuć, kiedy jej brat był przygnębiony. Dziewczyny, która jako jedyna niczego nie wymagała, nie wściekała się kiedy wracał późno do domu i nie próbowała robić mu wymówek o to, że mógłby zawalić kolejny sprawdzian w szkole.
Jak mogła zapomnieć? Jasne, była wtedy dzieckiem, ale niektóre wspomnienia pozostawały – zamazane, odległe, ale jednak wciąż obecne, jeśli tylko umiejętnie spróbować do nich dotrzeć. Czekała, walczyła i na wszystkie sposoby próbowała odepchnąć od siebie niechciane myśli, to jednak okazało się niemożliwe. W głowie słyszała jego głos i miała wrażenie, że nie tak dawno temu przybiegała do niego, żeby się przytulić, kiedy tylko wyczuła, że miał gorszy humor. Kiedy o tym myślała, nagle doszła do wniosku, że może już wtedy dostrzegała więcej niż rodzice, choć naturalnie nie była w stanie w żaden sposób tych obserwacji wykorzystać. Mogła co najwyżej być, kiedy zaś Jason zniknął… po prostu zapomniała, jak to dziecko, które początkowo i przeżywało zmiany, finalnie akceptując wszystkim takim, jakim było.
A teraz po raz kolejny w ciągu ostatnich tygodni wszystko stawało na głowie, a ona miała przed sobą swojego podobno zmarłego brata – takiego, jakim go zapamiętała, choć zarazem odmienionego, co czuła całą sobą. Nie miała pojęcia, co przerażało ją bardziej – jego bliskość, wygląd, czy może spojrzenie tak nienaturalnych, rubinowych tęczówek – jednak niezależnie od przyczyny jedno było jasne: Jason wzbudzał w niej lęk, sprawiając, że nie zamierzyła już o niczym innym, prócz możliwości rzucenia się do ucieczki.
– Jak…?
Roześmiał się, czym całkowicie wytrącił ją z równowagi. Początkowo nawet nie zorientowała się, że zdołała wykrztusić z siebie chociaż słowo, to zresztą nie miało większego znaczenia, bo Jason zrozumiał. Jego reakcja ją zaskoczyła, przyprawiając o dreszcz niepokoju, bo w tym śmiechu zdecydowanie nie było niczego, co mogłaby uznać za oznaki radości. To przypominało raczej coś z pogranicza kpiny i gniewu – nieprzyjemne, niepokojące i… absolutnie przez nią niezrozumiałe.
Nie wiedziała już niczego.
– Jak? – powtórzył, po czym stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie, zamykając w silnym uścisku. – Naprawdę nie wiesz? Och, no jasne, że nie! Oczywiście, że ci nie powiedzieli – stwierdził, a jego oczy jakimś cudem pociemniały, zdradzając narastające podenerwowanie. – Nigdy nic nie mówili, zwłaszcza mnie i tobie.
Spoglądała na niego w osłupieniu, uważnie wsłuchując się w każde kolejne słowo. W tamtej chwili z równym powodzeniem mógłby mówić od rzeczy albo w innym języku, bo choć słyszała, w żaden sposób nie potrafiła doszukać się w jego wyjaśnieniach sensu. Na usta cisnęły jej się dziesiątki czasem sprzecznych ze sobą stwierdzeń i pytań, jednak mimo starań nie mogła zmusić się do tego, żeby odezwać się chociaż słowem. Ostatecznie nie powiedziała niczego, w zamian raz po raz energicznie potrząsając głową i w duchu modląc się o to, by po prostu ją puścił – może nawet odsunął się i rozpłynął, niczym zjawa albo wytwór jej wyobraźni.
No cóż, nie zrobił tego.
Oboje nadal stali w tym zaciemnionym korytarzu, a on trzymał jej dłonie na ramionach, nie chcąc ryzykować, że mogłaby odsunąć się choć o milimetr. Cisza dzwoniła jej w uszach, a od nadmiaru wyrażeń zaczynało wirować jej w głowie. Słyszała przyśpieszonego bicie swojego serca, to zresztą waliło tak mocno i szybko, jakby chciało wyrwać się z jej piersi i gdzieś uciec. To doświadczenie okazało się niemalże bolesne, to jednak było niczym w porównaniu z tym, co poczuła, kiedy spojrzała Jasonowi w oczy – tak bardzo niepokojące… i nienaturalne… i…
– Mam rację, prawda? – odezwał się cicho, chociaż jej reakcja była aż nazbyt oczywista. – Ty nic nie wiesz, Liz.
– Czego nie wiem?! – nie wytrzymała, w ułamku sekundy tracąc nad sobą kontrolę.
Chłopak jedynie z niedowierzaniem pokręcił głową, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. W tamtej chwili nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, skąd wziął się akurat tutaj i dlaczego postanowił się ujawnić. To nic, że w domu popularnej dziewczyny ze szkoły wpadła na swojego podobno martwego, odmienionego brata, który jakimś cudem wydawał się odporny na proces starzenia się. Bez znaczenia, że chwilę wcześniej słyszała krzyk, a gdzieś na zewnątrz z jakiegoś powodu rozpętało się zamieszanie; że nie tak dawno temu razem z Eleną doszły do wniosku, że powinny uciekać – jak najdalej, zanim wydarzy się coś naprawdę niedobrego. Teraz się działo, a przynajmniej tak czuła, jednak w żaden sposób nie potrafiła zmusić się do jakiejkolwiek sensownej reakcji – ani odejścia, ani pozostania, chcąc nie chcąc zdając się na łaskę albo niełaskę brata.
Gdyby tylko zechciał, Jason mógłby ją skrzywdzić. Ta myśl chyba powinna wydać się jej przerażająca, a jednak przyjęła ją ze spokojem, zupełnie jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Właściwie… dlaczego nie? Kimkolwiek był teraz, już w niczym nie przypominał jej chłopaka, którego jako mała dziewczynka znała, kochała i któremu wtedy najpewniej bezgranicznie ufała. Było coś w jego postawie, słowach i nawet tym przeciągającym się milczeniu, kiedy po prostu się jej przyglądał, nie mając w planach powiedzieć niczego, co uznałaby za praktyczne. Z drugiej strony, być może po prostu oszalała, ale jakie to właściwie miało znaczenie?
– Jesteś pewna, że właśnie takie pytanie chcesz mi zadać, Elizabeth? – usłyszała głos Jasona. Zaskoczył ją, bo nie sądziła, że w ogóle zareaguje na jej pytanie inaczej niż milczeniem bądź śmiechem. – Bądźmy ze sobą szczerzy, co? Jak rodzeństwo.
Jak rodzeństwo? Kochająca rodzina, którą się okłamuje…? Której przez tyle lat pozwala się wierzyć, że…?
– Czym ty jesteś?
Samą siebie zaskoczyła tą zmianą i sposobem w jaki zdecydowała się przekształcić to pytanie. Jason z wolna skinął głową, jakby właśnie tego oczekiwał, ale nie czuła się dumna z powodu tego, że mogłaby nadążyć za jego tokiem rozumowania. Wręcz przeciwnie – wcale nie chciała go zadawalać, skoncentrowana przede wszystkim na jego obecności, własnych wątpliwościach i… wszystkim tym, co działo się wokół niej.
– Może powinnaś zapytać naszych rodziców? Akurat nie miałem okazji z nimi porozmawiać, kiedy te lata temu… Wiesz, już chyba nawet tego nie pamiętam – przyznał i uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – To jest w nas najbardziej fascynujące. Potrafimy zachować wspomnienia wszystkiego z czym się zetkniemy… Tego co powiedziało się godzinę temu, miesiąc, rok albo cały wiek – dodał i po raz kolejny odniosła wrażenie, że mówił od rzeczy – ale z łatwością zatracamy to, co wiąże się z tym… dawnym życiem, powiedzmy. To wygodne – stwierdził, po czym wzruszył ramionami. – Chociaż niektóre rzeczy się pamięta.
– Jason… – westchnęła.
Poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy po raz pierwszy wypowiedziała jego imię – nie jako wspomnienie kogoś, kto był dla niej martwy, ale po to, by zwrócić na siebie jego uwagę. Podejrzewała, że wciąż jest w szoku, dziwnie oszołomiona, przez co poszczególne bodźce wydawały się docierać do niej z opóźnieniem, co stopniowo zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa. Słuchała, rozmawiała i denerwowała się, jednak jakaś jej cząstka domagała się tylko i wyłącznie tego, co powinno być dla niej najważniejsze: natychmiastowej ucieczki, bez względu na to, co znaczył dla niej ten chłopak… Albo co powinien znaczyć, bo absolutnie nie czuła się przy nim bezpieczna. To przerażające ale potrafiła wyobrazić go sobie jako potencjalnego kata – kogoś, kto potrafiłby skrzywdzić, może nawet zabić, choć niczym nie dał jej do zrozumienia, że właśnie coś takiego mógłby mieć w planie.
Chciała dodać coś jeszcze, jednak w głowie miała pustkę, Jason zresztą nie zamierzał czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, uwagi czy dalsze słowa. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co się dzieje, bezceremonialne przycisnął ją do ściany, napierając nań całym ciałem, by łatwiej przymusić ją do pozostawania w miejscu. Czuła przejmujący, bijący od jego ciała chłód, choć to równie dobrze mogło mieć związek z jej własnymi emocjami – narastającym strachem, dezorientacją i niepokojem, który odczuwała na samą myśl o tym, że ten chłopak mógłby znaleźć się jeszcze bliżej. Miała wrażenie, że ma przed sobą kogoś znajomego i nieznajomego zarazem, uczucie to zaś jedynie przybierało na sile z każdą kolejną sekundą, w miarę jak pierwsze objawy zaczęły ustępować, a do świadomości Liz docierało coraz więcej wątpliwości, myśli i bodźców.
– Cii… – Chłodne palce musnęły jej policzki, kiedy brat bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujął jej twarz w dłonie. Pogładził ją po bladej skórze, obojętny na to, że nagle zaczęła niekontrolowanie drżeć, coraz bliższa narastającej w niej panice. – W porządku, siostrzyczko. Powinienem był po ciebie wrócić, prawda? Kiedy tylko zrozumiałem… Teraz żałuję, że kazałem czekać ci tyle czasu – oznajmił, a ona jęknęła.
– Myśleliśmy, że nie żyjesz – wykrztusiła z siebie z trudem. Coś ścisnęło ją w gardle, a w oczach jak na zawołanie zebrały się łzy. – Jason… Jason, co się stało? Co…? – Urwała, bo nagle znalazł się tak blisko, że czuła na twarzy jego słodki, równie lodowaty co i skóra oddech. – Rodzice…
– Gdyby nie nasi kochani rodzice, pewne rzeczy nigdy by się nie wydarzyły! – warknął gniewnie, a jego dotychczasowy spokój znikł, wyparty przez narastający z każdą kolejną sekundą gniew.
Aż skuliła się, kiedy podniósł głową. Wciąż ją trzymał, przez co nawet nie była w stanie unieść wzrok, uciec spojrzeniem gdzieś w bok, a tym bardziej się odsunąć. Niemalże czuła całą sobą niezadowolenie brata – jego narastający gniew – ten bowiem stał się tak wyraźny, że nawet z odległości była w stanie go wyczuć. Serce waliło jej coraz szybciej i mocniej, odbierając oddech i skutecznie przyprawiając o zawroty głowy. Miała wrażenie, że coś zaciska się na jej gardle, choć dłonie Jasna wciąż spoczywały na jej policzkach, teraz już nieruchome i przywodzące jej na myśl gotowe wbić się w jej skórę szpony.
Zamknęła oczy, choć zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tracenie brata z oczu nie jest najlepszym pomysłem. Czuła, że powinna być skoncentrowana i czujna, zupełnie jakby miała do czynienia z dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili mogło ją zaatakować. Z drugiej strony, nie była w stanie dłużej znosić jego spojrzenia, zbyt niespokojna i wytrącona z równowagi, by być w stanie się do tego zmusić. Była rozbita i bardzo niespokojna, a zachowanie chłopaka coraz bardziej ją niepokoiło, chociaż – jak sobie wmawiała – najpewniej wiedziała, jak powinna je wytłumaczyć.
Według oficjalnej wersji, którą słyszała i w którą tak długo wierzyła, Jason zaćpał się na śmierć. Nie miała pojęcia, co poszło nie tak, kto popełnił błąd i co działo się z nim przez cały ten czas, ale być może to właśnie narkotyki były przyczyną. Możliwe, że wciąż brał, co mogłoby wyjaśnić jego zachowanie, choć naturalnie nie jego czerwone przywodzące na myśl barwę krwi oczy albo wciąż młody wygląd. Z drugiej strony, kto wie? Nie znała się na tych wszystkich środkach odurzających, ale wciąż istniała szansa na to, że pojawiło się coś, co dawało nietypowe skutki uboczne. Wiedziała, że najpewniej oszukuje samą siebie, a jej teoria jest mocno naciągana, jednak zmuszała się do tego, by o tym nie myśleć. Potrzebowała czegokolwiek, co dałoby jej choć złudne poczucie normalności, jakkolwiek abstrakcyjne i naciągane by nie było. Wszystko wydawało się lepsze, jednak…
O Boże, nic już nie rozumiała – ani jego, ani siebie, ani tym bardziej otaczającej jej rzeczywistości. Nie miała pojęcia, czym i komu zawiniła, skoro na każdym kroku doświadczała czegoś, co nie powinno mieć miejsca, jednak to na dłuższą metę nie było istotne. Nic już takie nie było, ale…
Usłyszała westchnienie, a chwilę później wyczuła, że Jason znowu jej się przypatruje. Chociaż nie chciała, zmusiła się do otwarcia oczu, momentalnie uświadamiając sobie, że chłopak nie odrywał od niej spojrzenia. Wydawał się spokojniejszy, a może po prostu dobrze udawał, skupiając się przede wszystkim na zachowaniu pozorów – nie miała pewności. W gruncie rzeczy był jej obcy, stanowiąc zaledwie namiastkę dzieciństwa, bardzo odległą i przez długi okres czasu jawiącą się jako coś, co bezpowrotnie dobiegło końca. Gdyby jeszcze do tego wszystkiego potrafiła stwierdzić, jak powinna się zachować, wtedy być może zdołałaby uwierzyć w to, że wszystko może być dobrze.
Gdyby tylko…
Milczała, zresztą tak jak i on, co najwyraźniej mu nie przeszkadzało. Przez kilka następnych sekund trwali w ciszy, czas ten zaś z perspektywy Elizabeth wydawał się dłużyć w nieskończoność. Tym większym zaskoczeniem było dla niej to, że Jason jak gdyby nigdy nic przechylił głowę i raz jeszcze pogładziwszy ją po policzku, ostrożnie przesunął się bliżej – i to do tego stopnia, że mogła poczuć jego oddech tuż przy uchu.
– Później pomogę ci wszystko zrozumieć, obiecuję. Ja nie miałem takiego przywileju, ale ciebie przecież bym tak nie zostawił, Liz… Nie po raz drugi – wyszeptał jej do ucha, a jego ton zabrzmiał niemalże troskliwie. To powinno było ją uspokoić, a jednak coś w zachowaniu chłopaka sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. – Powiedziałbym ci, że nie będzie bolało, ale akurat ja nie zamierzam ci kłamać… Nie tak jak oni, siostrzyczko – dodał z naciskiem. Nie rozumiała, dlaczego raz po raz mówił o nieprawdzie i rodzicach, ale nie sądziła, by to był najlepszy moment na to, żeby o cokolwiek pytać. – Ale tak sobie myślę, że przy mnie będziesz bezpieczna… A po tym, co zrobię, poczujesz się inaczej, a za jakiś czas sama zrozumiesz, że to najlepsze, co mogłem ci zaoferować. Wydaje mi się, że polubicie się z Melani… – Zaśmiał się melodyjnie, w nieco roztargniony sposób. – To moja dziewczyna. Fajnie, nie?
– Jason, proszę… – wykrztusiła z siebie z trudem.
Nie miała pewności, o co tak naprawdę próbowała go błagać, ale czuła, że to coś niedobrego – i że on chciał ją skrzywdzić. Wszystko w niej krzyczało, że nie powinna mu na to pozwolić, choćby miała krzyczeć, walczyć i próbować się wyrywać. Próbowała zmusić swoje zesztywniałe ciało do współpracy, to jednak okazało się zbyt trudne, tym bardziej, że brat nadal napierał na nią całym swoim ciężarem, skutecznie pozbawiając Liz tchu. Z pewnym wysiłkiem spróbowała wepchnąć ręce pomiędzy siebie a niego, układając dłonie na torsie chłopaka, jednak i to wydawało się prowadzić donikąd, bo Jason nie zamierzał ruszyć się chociażby o milimetr.
Chłopak ostrożnie uniósł jej podbródek, po chwili nakłaniając ją do tego, żeby przechyliła głowę. Poczuła czyste przerażenie, kiedy jego usta znalazły się tuż przy jej odsłoniętym gardle, choć to wydawało się niedorzeczne. Zaraz mnie ugryzie, pomyślała, obojętna na idiotyczny wydźwięk tej myśli. Dlaczego miałby to zrobić? Nie wiedziała, to zresztą nie miało najmniejszego nawet znaczenia, skoro w ostatnim czasie nic nie było takim, jakim być powinno. Być może oszalała, a może to on był obłąkany – nie wiedziała i w gruncie rzeczy nie chciała zrozumieć, skupiona przede wszystkim na tym, że pomimo starań nie miała być zdolna do tego, żeby uciec.
Zamarła w bezruchu, czekając na ból. Była dziwnie pewna tego, że się pojawi, a zapowiedzi Jasona jedynie utwierdziły ją w tym przekonaniu. Nie miała pewności, co przerażało ją bardziej – brat czy perspektywa nieznanego cierpienia – jednak nie zamierzała się nad tym zastanawiać; była przerażona, co samo w sobie wyjaśniał wszystko, tym bardziej, że czuła, iż wydarzy się coś gorszego, niż gdyby chłopak po postu poderżną jej gardło.
Proszę…
Nawet gdyby nie była w stanie się odezwać, Jason i tak bym nie zareagował.
Zacisnęła powieki, próbując powstrzymać się od krzyku, by dodatkowo brata nie prowokować. Chciała coś powiedzieć, ale…
– Zostaw ją!
Uścisk zniknął nagle, a uszu Liz jak na zawołanie doszedł huk i jęk, których nie potrafiła w żaden sensowny sposób wytłumaczyć.
Kiedy w panice otworzyła oczy, Jasona nie było, zaś w głębi korytarza stał otoczony łagodnym, złocistym blaskiem Damien Licavoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa