9 maja 2016

Sto dziewięćdziesiąt dwa

Damien
Gniew go zaskoczył, choć w jakiś trudny do zrozumienia sposób wydał mu się najzupełniej naturalną reakcją. Wciąż czuł moc, którą wykorzystał, żeby zmusić wampiry do odsunięcia się od Liz, obojętny na to, że po raz kolejny musiał ujawnić się właściwie na jej oczach. Poczuł na sobie jej spojrzenie – przerażone i bliskie paniki – co mogłoby dać mu nadzieję na to, żeby po raz kolejny wykpić się szokiem, instynktownie jednak czuł, że drugi raz ta taktyka nie będzie miała racji bytu.
No cóż, to nie było ważne, przynajmniej w tamtej chwili. Na początek dobre byłoby to, żeby oboje wyszli z domu Jessiki w jednym kawałku, co niekoniecznie musiało być takie oczywiste.
Wyraźnie widział, jak rozdrażnionej wampir podrywa się na równe nogi. Po wyrazie jego twarzy dało się zauważyć, że nie był zachwycony tym, że ktokolwiek mógłby ciągnąć nim na długość całego korytarza, posyłając na wieńczącą go ścianę. Dotychczas rubinowe tęczówki pociemniały, zdradzając narastającą z każdą kolejną sekundą furię oraz dezorientację. Nie wiedział, że ma do czynienia z telepatą? Tym lepiej.
Damien przemieścił się, stając bliżej wciąż opierającej się o ścianę Liz, by łatwiej móc ją osłonić, gdyby cokolwiek poszło nie tak. Dziewczyna energicznie potrząsała głową, nerwowo mamrocząc coś pod nosem, jakby chciała przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku – i że to, co widziała, w rzeczywistości nie miało racji bytu. Och, Liz, chciałbym, pomyślał, ledwo powstrzymując przeciągłe westchnienie. Już od dłuższego czasu była w niebezpieczeństwie, a teraz miało być już tylko gorzej.
Gniewne warkniecie wyrwało go z zamyślenia. Zauważył swojego przeciwnika, który bez chwili wahania rzucił się w jego stronę, jak nic mając w planach rozerwać mu gardło. Nie miał do czynienia z telepatą, co dodatkowo ułatwiło sprawę, choć podczas walki z kimś tak odpornym, jak wampir, zawsze lepiej było zachować pokorę. Teraz dodatkowo musiał chronić pozbawioną jakichkolwiek wyjątkowych cech Elizabeth, która bynajmniej nie zamierzała ułatwić mu zadania, wciąż z uporem tkwiąc w miejscu.
Cholera, zdecydowanie nie tego spodziewał się po jakiejkolwiek imprezie. Nie bał się walki, bo choć rzadko wpasowywał się w kłopoty, dzięki ojcu i tych kilku nieszczęsnych dekadach, które spędził w Mieście Nocy, kiedy panowała tam Isobel, musiał nauczyć się bronić. To było niczym stały element wampirzego życia. Co więcej, zdążył zauważyć, że kiedy miało się na nazwisko Licavoli, problemy potrafiły pojawić się samoistnie, więc należało spodziewać się dosłownie wszystkiego. Tak było i w tym przypadku, a jakby tego było mało, Liz po raz kolejny znalazła się w zdecydowanie najgorszym z możliwych miejsc i to w nieodpowiednim czasie. Nie miał pojęcia, jakie trzeba było mieć szczęście, żeby najpierw zostać niemalże zabitym przez demona, a teraz wampira, ale on bez wątpienia je miała.
– Damien… – usłyszał tuż za plecami, jednak zmusił się do tego, żeby puścić słowa dziewczyny mimo uszu. Przybrał pozycję gotowego do ataku drapieżnika, stając na lekko ugiętych nogach i szykując się do tego, żeby po raz kolejny wykorzystać moc. – Damien, do cholery! – wybuchła, ale i to nie zrobiło na nim wrażenia.
– Przeszkadzasz – uświadomił ją spiętym tonem. – Liz, posłuchaj…
Musiał urwać, by ponownie odepchnąć od siebie zagniewanego wampira. Tym razem powalił go na ziemię, co dało mu przynajmniej kilka sekund na to, żeby mieć szansę na jakąkolwiek reakcję. Nie miał przy sobie zapalniczki, zresztą nie wyobrażał sobie tego, że miałby próbować spalić wampira nie tylko w cudzym domu, ale na dodatek na oczach przerażonej Elizabeth. Już i tak widziała za dużo, a po tym, jak wzdrygnęła się niekontrolowanie, kiedy doskoczył do niej, by móc chwycić dziewczynę za ramię i zmusić do wspólnego biegu, jedynie utwierdził się w przekonaniu, że była przerażona.
Wyczuł jej opór, choć naturalnie gdyby tylko zechciał, mógłby zmusić ją dosłownie do wszystkiego. Przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, że mógłby spróbować namieszać jej w głowie albo pochwycić w ramiona, nie pozostawiając żadnego wyboru w kwestii ucieczki, jednak prawie natychmiast odrzucił od siebie taką możliwość.
– Musimy biec – ponaglił ją. – Później ci wszystko wytłumaczę, ale teraz… – zaczął, jednak nie dała mu dokończyć.
– Już to dzisiaj słyszałam! – wyrzuciła z siebie na wydechu, a po jej tonie momentalnie poznał, że nie była zachwycona. – Co się, na litość boską…?
– Elizabeth!
Wyczuł, że zesztywniała, kiedy ciszę przerwał podniesiony głos wampira. Nagle pobladła jeszcze bardziej, przez co jej skóra wydała się Damienowi tak blada, że niemalże jarzyła się w ciemnościach. Już wcześniej wydawała się chętna wyrwać ramię z jego uścisku, by móc uciec, choć ostatecznie tego nie zrobiła. W tamtej chwili zamarła w bezruchu, nerwowo wodząc wzrokiem to w stronę jednego, to znowu drugiego nieśmiertelnego, sprawiając wrażenie kogoś, kto nie marzy o niczym innym, prócz tego, żeby jakimś cudem rozpłynąć się w powietrzu.
Damien spiął się, po czym spróbował przyciągnąć dziewczynę do siebie. Jęknęła, ale posłusznie zrobiła krok w jego stronę, choć nadal jak urzeczona wpatrywała się w ciemnowłosego chłopaka. Nie atakował, po prostu spoglądając na zastygłą w bezruchu dwójkę, a zwłaszcza na Elizabeth, jakby samym tylko spojrzeniem chciał jej przekazać coś, co tylko ona mogła zrozumieć.
– Liz… Liz, idziemy – wyszeptał spiętym tonem, próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją. Znowu chwycił ją za ramiona i spróbował pociągnąć, ale tym razem wyczuł wyraźny opór. – Później. Nikt cię nie skrzywdzi, ale…
– Ja miałbym ją skrzywdzić? – obruszył się wampir, a jego głos zabrzmiał inaczej, przypominając raczej charkot, aniżeli normalnie wypowiedziane słowa.
Zrobił krok naprzód, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Damien zareagował instynktownie, błyskawicznie pociągając Elizabeth i wpychając zaskoczoną dziewczynę za plecy, by nabrać pewności, iż nie będzie narażona na atak. Zanim zdążył zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, uwolnił moc, pozwalając żeby ta przemknęła przez korytarz, po raz kolejny odpychając wampira i zwalając go z nóg. Powietrze wręcz wyrwało się przesycone telepatią i tym charakterystycznym zapachem ozonu zaraz po burzy, którego w żaden sposób nie dało się zignorować.
Był zdeterminowany i coraz bardziej zły, w tamtej chwili zdecydowanie nie przypominając tej statycznej, uprzejmej wersji siebie, którą niektórzy porównywali do równie opanowanego Carlisle’a. W tamtej chwili miał ochotę coś zniszczyć, skupiony przede wszystkim na ochronie ważnej dla niego dziewczyny. Włoski temperament robił swoje, a kiedy Damien wpadał w gniew, bywał niewiele subtelniejszy od Gabriela, nagle mając ochotę zetrzeć z powierzchni ziemi istotę, która choć śmiała zbliżyć się do Elizabeth.
– Damien, nie! Cokolwiek chcesz… chcesz zrobi… – Liz brzmiała na przerażoną, być może podświadomie wyczuwając zagrożenie. Jej głos ją zaskoczył, zresztą jak i błagalna nuta, którą tak nagle wychwycił w jej tonie. – Nie krzywdź go.
Z wrażenia aż odwrócił się w jej stronę, spoglądając na dziewczynę tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Śmiertelnie blada, przerażona i zapłakana, wydała mu się niezwykle krucha i bliska tego, żeby rozpaść się na kawałeczki. Co więcej, była zdeterminowana, jednak kiedy spojrzała mu w oczy, w jej własnych doszukał się zaskakującej wręcz pewności siebie.
A potem zrobiła krok naprzód i tym razem to ona stanowczo chwyciła go za rękę.
– Chodźmy – rzuciła niemal błagalnie. – Chodźmy stąd, ale… Jason, nie!
To było jak ostrzeżenie, które doszło do Damiena niemalże w ostatniej chwili. Miał zaledwie ułamki sekund, by wystarczająco szybko odwrócić się na pięcie i zejść z drogi wampirowi, który spróbował zaatakować go od tyłu. W porę również odepchnął Liz, która całym ciężarem wylądowała na ścianie, by po chwili osunąć się po niej na ziemię. Nie wyczuł krwi, podejrzewał zresztą, że gdyby ta się pojawiła, wtedy zrobiłoby się naprawdę nieciekawie, choć o tym akurat starał się nie myśleć. Zauważył zresztą, że dziewczyna była przytomna, rozszerzonymi do granic możliwości oczami spoglądając na dwójkę nieśmiertelnych, która rozpoczęła niebezpieczny, śmiertelny taniec, raz po raz odskakując i doskakując do siebie. Starał trzymać się na dystans, szukając okazji do kolejnego telepatycznego ataku, jego przeciwnik jednak najwyraźniej zdążył uświadomić sobie, skąd tak naprawdę brało się zagrożenie, bo nie dał mu po temu okazji, raz po raz zmuszając chłopaka do wykonywania uników.
Choć oszołomiony i wściekły, nie mógł tak po prostu zapomnieć o tym, że Liz najwyraźniej go rozpoznała. Jason – bo chyba tak miał na imię – czegoś od niej chciał, choć w tamtej chwili Damien mógł co najwyżej zgadywać o co chodziło. Wiedział jedynie, że coś było na rzeczy, chociaż zastanawianie się nad tym stanowiło najmniej istotną kwestię, przynajmniej w chwili, w której wszyscy mogli zginąć. Jason chciał go zabić, najwyraźniej niezadowolony z tego, jak został potraktowany; to dało się wyczuć zarówno w jego ruchach, jak i w sposobie w jaki rozglądał się dookoła, starannie wymierzając kolejne ataki.
Wszystko poszło nie tak w chwili, w której Damien źle wymierzył prędkość kolejnego ruchu. To były zaledwie ułamki sekund, ale w zupełności wystarczyły Jasonowi, który odwdzięczył się za wcześniejsze ciosy, zdecydowanym ruchem posyłając pół-wampira na ścianę. Z wrażenia aż pociemniało mu przed oczami, chociaż nie pozwolił sobie na utratę przytomności. Ból pojawił się później, sprowadzając się przede wszystkim do przybierającego na sile rwania w boku, które zmusiło go do zastanowienia się nad tym, czy wampir właśnie nie połamał mu żeber. Jego ciało zareagowało samoistnie, a pulsowanie z wolna ustąpiło, wyparte przez ciepło uzdrawiającej energii, cios jednak w zupełności wystarczył, by wtrącić z Damiena z rytmu. Spróbował się wyprostować, jednak zdołał co najwyżej unieść głowę, dosłowni w chwili, w której Jason z gniewnym warknięciem rzucił się przed siebie, najpewniej zamierzając zakończyć całe to szaleństwo i zadać ostateczny cios.
Usłyszał wrzask Liz, jednak nawet to nie wystarczyło, żeby powstrzymać Jasona. Zdążył jeszcze wyrzucić ręce przed siebie, naiwnie wierząc w to, że w porę zdoła zmobilizować się do ataku, a potem…
Początkowo nie zorientował się, że cokolwiek się zmieniło. Nawet nie zauważył ruch, a tym bardziej nie wpadłby na to, że w korytarzu pojawił się ktoś jeszcze, przynajmniej do chwili, w której nie usłyszał przypominającego zderzenie dwóch głazów huku. Wciąż słyszał zawodzenie Elizabeth, jednak to nie na niej ostatecznie skoncentrował wzrok, zdecydowanie przejęty widokiem dwójki skupionych na walce wampirów…
A raczej na tym, że jednym z nich był Lawrence Cullen, choć Damien prędzej spodziewałby się nagłego pojawienia się Ducha Świętego.
Były pastor nawet na niego nie spojrzał, w zamian skupiony na trzymaniu na dystans Jasona. Nieśmiertelny wydał z siebie rozdrażnione warknięcie, wyraźnie niezadowolony z pojawienia się przeciwnika, który mógłby dorównywać mu siłą i wytrzymałością. Z wolna wycofał się w głąb korytarza, obserwując Lawrence’a i wydając się wciąż wypatrywać okazji na to, żeby dostać się do Liz, co skutecznie sprowadziło Damiena na ziemię. W ułamku sekundy zmaterializował się u boku dziewczyny, obojętny na słabnący ból w żebrach, w miarę jak te zaczęły się zaleczać. Zdołał zmusić Elizabeth do tego, żeby usiadła, a po chwili postawić ją na nogi, choć w pierwszym odruchu aż się zatoczyła. Ciało Uzdrowiciela wciąż wypełniało ciepło, kiedy zaś zacisnął dłonie na smukłych ramionach śmiertelniczki, ta musiała je wyczuć, bo nagle zesztywniała, zamierając i przez kilka następnych sekund skupiając się przede wszystkim na przenikającej ją energii.
– Wrócę, Liz! – Jason rzucił dziewczynie jeszcze jedno, przenikliwe spojrzenie, po czym cofnął się o kilka kolejnych kroków. – Wtedy będzie inaczej.
Nie dodał niczego więcej, robiąc najrozsądniejszą z możliwych rzeczy i po prostu rzucając się do ucieczki. Damien chciał natychmiast za nim ruszył, ale powstrzymał go uścisk uczepionej jego ramienia dziewczyny. Elizabeth jedynie pokręciła głową, po czym zrobiła taki ruch, jakby sama miała ochotę zrobić coś podobnego – gdzieś uciec, najpewniej jak najdalej od dziwactw, które wydawały się otaczać ją na każdym kroku. Wciąż płakała, chyba nawet nieświadoma łez, które płynęły jej po policzkach, bo kiedy w pewnym momencie niecierpliwym ruchem otarła twarz, wydawała się zaskoczona obecnością wilgoci. Raz po raz to otwierała, to znowu zamykała usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu.
Instynktownie otoczył ją ramieniem, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi. Pozwoliła mu na to, być może zbyt zszokowana na to, żeby logicznie myśleć. Ich spojrzenia spotkały się, a Damien na moment zamarł, porażony widokiem pary lśniących, zaszklonych oczu.
– Nie ma opcji, żebym powiedział ci, że to uraz głowy, prawda? – zapytał tak cicho, że przez moment miał wątpliwości co do tego, czy w ogóle była w stanie go usłyszeć.
– Zdecydowanie nie… – Jej głos zabrzmiał słabo, więc spróbowała odchrząknąć. – O mój Boże…
Chwycił ją bardziej stanowczo, przez moment mając wrażenie, że niewiele brakuje, by mu odpłynęła. W którymś momencie właściwie wpadła mu w ramiona, choć nie potrafił się z tego cieszyć, w gruncie rzeczy odczuwając przede wszystkim narastający niepokój. Nie tak powinno być… Ba! Do tego nigdy nie powinno było dojść, zresztą jak i do wcześniejszego ataku Huntera. Kimkolwiek był Jason, najwyraźniej ją znał i to ze wzajemnością, ale choć Damien miał ochotę o to zapytać, ostatecznie nie odezwał się na to nie zdecydował.
– Liz…
Zawahał się, w ostatniej chwili zmieniając zdanie, kiedy uprzytomnił sobie, że nie są sami. W pośpiechu spojrzał na Lawrence’a, który jak gdyby nigdy nic stał kilka metrów dalej, obojętnie im się przypatrując. Zareagował dopiero w chwili, w której poczuł na sobie spojrzenie Damiena, prostując się i spokojnym krokiem podchodząc bliżej.
– Uwielbiacie dostarczać mi rozrywki, prawda? – rzucił, zachowując się tak, jakby od ich ostatniego spotkania wcale nie minęło siedem lat, a on przez ten czas nie zdążył przejść epizodu powtórnego człowieczeństwa. Swoją drogą, tego jednego w ogóle nie było po nim widać.
– Co ty tutaj robisz? – wypalił pod wpływem impulsu.
Na nic więcej nie było go stać, zresztą wątpił, by jakiekolwiek dalsze wypytywanie było niezbędne. Lawrence miał to do siebie, że lubił pojawiać się i znikać w najmniej odpowiednich momentach. Co więcej, Damien dobrze wiedział, że wampir już od dłuższego czasu był w Seattle, co zresztą martwiło przede wszystkim jego syna. Chłopak chyba nigdy nie miał być w stanie tak naprawdę go zrozumieć, w pełni nie potrafiąc określić nawet tego, czy darzył L. jakąkolwiek formą sympatii. Nie mógł zaprzeczyć, że Cullen pełnił rolę nieformalnego opiekuna jego i Alessi, kiedy znaleźli się pod wpływem Isobel, ale…
Och, no właśnie – w końcu zawsze musiało być jakiego „ale”.
Sęk w tym, że nigdy tak naprawdę Lawrence’owi nie ufał i to już chyba nie miało ulec zmianie. Miał wątpliwości, nigdy nie będąc w stanie zrozumieć sympatii, którą darzyła nieśmiertelnego Alessia. Ali – jego mała „księżniczka”, choć w Damienie niejednokrotnie się gotowało, kiedy słyszał to określenie – zawsze była dla byłego pastora o wiele lepsza, aniżeli powinna, biorąc pod uwagę to, że ten już raz omal ich nie zabił, posuwając się nawet do porwania, kiedy byli dziećmi. Co prawda od tamtego czasu zmieniło się naprawdę wiele, ale… Z drugiej strony, to był L., Damien zaś zaczynał dochodzić do wniosku, że taki był już urok tego cholernego wampira.
– Nie, nie ma za co. Naprawdę nie musisz dziękować – zadrwił Lawrence, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jakie to ma znaczenie? Najwyraźniej znowu robię za anioła stróża, ale teraz mniejsza o to – zniecierpliwił się. – Gdzie reszta, co? Doprawdy, w co wyście się znowu wplątali i…?
Jeszcze kiedy mówił, zwracając się chyba bardziej do siebie niż kogokolwiek konkretnego, w pośpiechu wyminął Damiena i wciąż obejmowaną przez niego Liz, by móc ruszyć w sobie tylko znanym kierunku. Uzdrowicielowi zdecydowanie nie przypadło do gustu to, że akurat ten z Cullenów mógłby próbować kontrolę nad sytuację, jednak starał się o tym nie myśleć. Wciąż był podenerwowany, przez dłuższą chwilę będąc w stanie skoncentrować się wyłącznie na roztrzęsionej, ledwo będącej w stanie utrzymać się w pionie Elizabeth, dlatego z braku lepszych pomysłów postanowił ruszyć za wciąż rzucającym jakieś kąśliwe uwagi nieśmiertelnym.
– Będzie okej, Liz – zwrócił się do dziewczyny, z dwojga złego woląc skupić się na rozmowie z nią. – Naprawdę. Wszystko ci wytłumaczę, ale…
– Lepiej późno niż wcale – obruszyła się. Jej głos zabrzmiał zaskakująco pewnie, przynajmniej biorąc pod uwagę to, że wciąż wydawała się przerażona. – Znowu mam wrażenie, że jesteś rozpalony – przyznała, a on westchnął.
– To coś innego – zapewnił, choć podejrzewał, że zdążyła się już sama zorientować.
Podświadomie wciąż się tej rozmowy obawiał, bezskutecznie próbując znaleźć w głowie pomysł na to, co powinien jej powiedzieć, żeby jakkolwiek chronić ją przed prawdą, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał się do tego przyznać, ale sprawy zaszły o wiele za daleko, jemu zaś nie pozostało nic innego, prócz tego, by ostatecznie wyjawić jej prawdę. Nie był z tego zadowolony, ale właściwie jaki oboje mieli wybór? Musiał dowiedzieć się, kim jest Jason, a jeśli do tego wszystkiego wyraźnie zasugerował, że po nią wróci…
Och, Liz, w coś ty się wpakowała?
– Powiedz mi to w końcu – usłyszał tuż przy uchu. Była blisko i to do tego stopnia, że gdyby tylko zechciał, mógłby… Hm, na przykład musnąć wargami jej usta. – Tylko tę jedną rzecz… Kim jesteś? – powiedziała z naciskiem.
– To… niemniej skomplikowane niż wszystko innego, co mam ci do powiedzenia – rzucił wymijająco, a przez twarz Liz przemknął cień.
– W ten sposób donikąd nie dojdziemy – zapowiedziała i zabrzmiało to zaskakująco pewnie.
Zaskakiwała go, nie po raz pierwszy zresztą, choć bez wątpienia była w szoku. Był w stanie wyczuć to zarówno w jej tonie, jak i w sposobie w jaki się zachowywała. Wiedział, że się bała, a jednak potrafiła zmusić się do spokojnego, niemalże logicznego analizowania faktów, wyraźnie próbując zrozumieć to, co działo się wokół niej. Z jego perspektywy byłoby o wiele lepiej, gdyby tego nie robiła, ale podejrzewał, że Liz nawet nie chciała o takiej możliwości słyszeć.
– Hm… Dziewczyna mądrze mówił – wtrącił Lawrence, a podenerwowany Damien omal nie potknął się o własne nogi. – Macie niezły problem – dodał, choć chłopak aż nazbyt dobrze dawał sobie z tego sprawę.
– Zamknij się – wycedził przez zaciśnięte zęby.
L. jakby od niechcenia obejrzał się przez ramię.
– Bywasz równie miły, co i twój ojciec – ocenił, jak nic próbując go prowokować. – Moja księżniczka też tutaj jest? Zresztą to teraz nieistotne, bo i tak musimy się wynosić. Nie wiem, co tam znowu zmajstrowaliście, ale to mi się nie podoba…
Raptownie spoważniał, ostatecznie dopadając do jednych z zamkniętych drzwi na piętrze. Bezceremonialnie wszedł do środka, nawet nie trudząc się pytaniem, a tym bardziej wyjaśnieniami. Damien przystanął, wciąż obejmując Liz i raz po raz spoglądając na jej bladą, zamyśloną twarz, w miarę jak bezskutecznie próbował ocenić, co takiego musiało chodzić jej po głowie.
– Przepraszam cię – powiedział cicho, choć przynajmniej w teorii nie istniał żaden powód po temu, by czuł się winny. To nie on do tego doprowadził, ale mimo wszystko… – Chcieliśmy cię wszyscy chronić. Elena też, ale… – zaczął, Elizabeth jednak nie dała mu skończyć:
– Teraz to już i tak nie jest ważne… Sam powiedziałeś, że wszystko mi wytłumaczysz – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Lepiej dla ciebie, żebyś teraz nie próbował się wykręcać, Damienie Licavoli.
Chłopak jęknął, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową.
Jeśli miał być ze sobą szczery, chyba właśnie tego się obawiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa