Elena
– O… rany.
Nic więcej nie była w stanie dodać, zresztą miała wrażenie, że to w jakiś
pokrętny sposób wyrażało wszystko. W milczeniu przestąpiła próg
mieszkania, uważnie rozglądając się dookoła i… No cóż, pozostając pod ogromnym
wrażeniem, chociaż w głowie już słyszała wymowne prychnięcie Rafaela i stwierdzenie,
że znowu zachowuje się płytko. Chyba jednak coś w tym było, ale nie czuła
się z tego powodu źle, przynajmniej na moment mogąc odciąć się od tego
całego szaleństwa.
W zasadzie mieszkanie w tym wypadku nie było wystarczająco
adekwatnym określeniem. To był apartament w pełnym znaczeniu tego słowa.
Już kiedy znaleźli się w wyraźnie lepszej, wzbudzającej zainteresowanie
dzielnicy, doszła do wniosku, że nie będzie źle. Kiedy ostatecznie wysiedli
przed jednym z najwyższych budynków, a Lawrence pogonił ich na samą
górę, była już tego pewna, choć zdecydowanie nie tego się spodziewała.
– Masz bardzo interesujący sposób doboru priorytetów – ocenił L., jak
nic się z niej naigrają.
Wydęła usta, nie po raz pierwszy zaczynając się zastanawiać nad tym, co
też przyszło jej do głowy, kiedy zdecydowała się po niego zadzwonić. Już za
pierwszym razem odniosła wrażenie, że Lawrence należy do tej kategorii osób,
które mają szansę doprowadzić ją do szału, a już na pewno nie szczędząc
sobie cynizmu. Pod tym względem byli podobni, ale nie potrafiła określić czy to
dobrze, czy może źle.
Nie odezwała się nawet słowem, w milczeniu wodząc wzrokiem na
prawo i lewo. Widziała ciemne panele, stonowane, utrzymane w odcieniach
szarości kolory ścian oraz drogie, nowoczesne meble z czarnymi,
błyszczącymi frontami. Widziała również aneks kuchenny, temu jednak nie
poświęciła najmniejszej nawet uwagi, uznając go za zbędny dodatek; wyjątkiem
mogła być lodówka, w której z powodzeniem można było trzymać krew, co
zresztą przez obecność Licavolich sami praktykowali. Tak czy inaczej,
rozglądając się po tym miejscu, Doszła do wniosku, że gdyby miała porzucić
plany o pięknym domu z ogrodem, ewentualnie mógłby zadowolić czymś
takim.
Obejrzała się przez ramię, mimochodem zauważając, że reszta wydawała
się równie spięta i zafascynowana, co i ona. Co prawda w ich
przypadku przeważała przede wszystkim nieufność, co jednak musiało mieć związek
z samym Lawrence'm. Zdążyła przekonać się, że wampir nie cieszył się
szczególną sympatią, ale w jej przypadku niechęć nie wchodziła w grę.
Tak naprawdę nie znała dziadka, jednak gdyby miała określić własne emocje
względem niego, najpewniej pozostałaby przy stwierdzeniu, że jest cholernie irytujący.
Jej wzrok spoczął na Damienie, być może dlatego, że wydawał się
najzdolniejszy. Tym razem to w jego ramionach wylądowała Claire, ledwo
tylko znaleźli się przed budynkiem, który wskazał im Lawrence. Chłopak
najwyraźniej nie mógł się powstrzymać przed wykorzystaniem mocy, jak zwykle
wyczuwając słabość i nie będąc w stanie przejść wobec niej obojętnie.
Cokolwiek robił, najwyraźniej zaskutkowało, bo Claire nagle jęknęła, po
czym otworzyła oczy. Na twarzy jej kuzyna odmalowała się wyraźna ulga, zresztą nie
był w tej reakcji odosobniony. Zdołał wysilić się na uspokajający uśmiech,
dla pewności mocniej chwytając oszołomioną dziewczynę, bo ta w panice
zrobiła taki ruch, jakby chciała mu się wyrwać.
– Cześć, kochanie – rzucił i musiała rozpoznać jego głos, bo
rozluźniła się i z pewnym wysiłkiem skoncentrowała wzrok na jego
twarzy.
– Damien? – wykrztusiła, krzywiąc się mimowolnie. – Co…?
Jedynie potrząsnął głową, próbując dać jej do zrozumienia, że ma
zamilknąć.
– Jesteś bezpieczna – zapewnił i zabrzmiało to całkiem
przekonująco, choć Elena mogła się założyć, że również Uzdrowiciel miał
względem L. wątpliwości. – Lepiej mi powiedz, jak się czujesz – zasugerował,
mierząc wzrokiem jej bladą twarz.
– Dalej mi niedobrze – przyznała niechętnie. Oddychała niemalże spazmatycznie,
walcząc o zachowanie kontroli nad własnym ciałem. – Damien… – zaczęła, ale
tym razem to Lawrence nie dał jej dość do słowa:
– Łazienka jest po lewej. Weź ją i niech spróbuje to zwrócić,
chociaż po takim czasie… – Wampir urwał i wzruszył ramionami. – A my
sobie pogadamy.
Nie zamierzał odpuścić i to jedno wydało się Elenie aż nazbyt
oczywiste, ale w gruncie rzeczy było jej wszystko jedno. Z jakiegoś
powodu wiedziała, że przynajmniej mogą spróbować mu zaufać, niemalże całkowicie
pewna tego, że wampir był po ich stronie. Nie znała go, a to, co zdążyła
usłyszeć, nie brzmiało szczególnie zachęcająco, jednak już dawno przekonała
się, że w przypadku niektórych osób myślenie w szablonowy sposób
najzwyczajniej w świecie nie miało racji bytu. Coś sprawiało, że lgnęła do
L., co być może powinno było ją zaniepokoić, choć prawda była taka, że nawet
nie brała pod uwagę jego daru. Niebezpieczny czy nie, przyjechał, a teraz
im pomagał. Ją uratował w zasadzie po raz drugi, jeśli wziąć pod uwagę
również tę sytuację z Brianem i tamtym zaułkiem. Teraz musieli
ustalić coś sensowniejszego, ale…
Przestała o tym myśleć, w zamian spoglądając na milczącą
Elizabeth. Przyjaciółka niespokojnie rozglądała się dookoła, najwyraźniej za
punkt honoru biorąc sobie to, żeby udawać, że nie istnieje. Mimochodem
zauważyła, że jej spojrzenie raz po raz uciekało w stronę łazienki, gdzie
chwilę wcześniej zniknął Damien, co zdecydowanie nie mogło być przypadkiem.
Dziewczyna obejmowała się ramionami, raz po raz pocierając je w taki
sposób, jakby było jej zimno, choć Elena wiedziała, że to coś więcej niż tylko
wpływ temperatury. Zdawała sobie sprawę z tego, że najpewniej doszła do
momentu, w którym dalsze zwodzenie Elizabeth nie miało racji bytu, co
jednak w najmniejszym nawet stopniu nie przypadło jej do gustu.
– Kim on jest, co? – usłyszała i z zaskoczeniem przekonała
się, że Liz najwyraźniej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
ktokolwiek ją obserwuje. – To jedno muszę wiedzieć. Kilka tygodniu temu…
umarłam, prawda? – dodała cicho, układając dłoń na brzuchu.
– Nie. – Elena poczuła, że blednie. – To nie było tak, ale…
Elizabeth uniosła głowę.
– Ale to Damien mnie uratował – powiedziała z naciskiem, nie tyle
pytając, co stwierdzając fakt. – Jego pamiętam. I ból, ale… Co tam się
stało? – zapytała wprost, najwyraźniej nie zamierzając tracić szansy na
zaspokojenie ciekawości.
Elena zacisnęła usta, coraz bardziej zaniepokojona. Nie miała pojęci,
co i w jaki sposób powinna powiedzieć, tym bardziej, że zdecydowanie
nie wyobrażała sobie tego, że ten wieczór mógłby dodatkowo się skomplikować,
zmuszając ją do konfrontacji z przyjaciółką. Czuła się oszołomiona i rozbita,
zaś naglące spojrzenie Liz w najmniejszym nawet stopniu nie pozwalało jej
odzyskać kontroli nad pozostawiającej tak wiele do życzenia sytuacją.
– Pięknie się wpakowaliście, nie ma co – odezwał się cicho Lawrence,
uważnie je obserwując. Zmarszczył brwi, a jego spojrzenie jak na zawołanie
skoncentrowało się na Elenie. – Jeśli chcesz, mogę to załatwić, ale… Cóż, sama
wiesz – zasugerował i zabrzmiało to niemal łagodnie.
Zaskoczył ją, choć prawda była taka, że skorzystanie z jego
zdolności mogłoby okazać się najprostsze i najbardziej rozsądne. W ten
sposób mogłaby zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo, nawet jeśli wymazanie
wspomnień jawiło jej się jako coś co najmniej nieuczciwego, co nie powinno mieć
racji bytu. Wiedziała, że jej przyjaciółka już i tak była zaniepokojona, a Lawrence
bez wątpienia mógłby uporządkować ich relacje, przynajmniej w teorii.
Powrót do bezpiecznego stanu sprzed ataku Huntera był kuszący, ale…
– Jak to zrobicie, to ona zginie.
Zesztywniała, co najmniej wytrącona z równowagi nagłym powrotem
Damiena. Tym razem nie tyle niósł, co podtrzymywał bladą jak papier Claire,
która najwyraźniej uparła się, by poruszać się w pojedynkę. Ciemne włosy
kleiły jej się do twarzy, zaś w oczach Elena doszukała się przede
wszystkim słabości i dezorientacji, choć tym razem kuzynka przynajmniej
nie wydała jej się bliska tego, by stracić przytomność. Jej spojrzenie było o wile
przytomniejsze, co znacznie ją uspokoiło, ale i tak miała ochotę wrócić do
domu Jessiki i zrobić Brianowi krzywdę. Cokolwiek jej podał, miał
szczęście, że wampirza natura zneutralizowała to w stopniu wystarczającym,
by dziewczyna w dość krótkim czasie doszła do siebie.
Coś słowach Damiena skutecznie zaniepokoiło zarówno Elenę, jak i wciąż
milczącą Liz. Ta druga krótko skinęła głową, jakby chcąc potwierdzić
prawdziwość tego stwierdzenia, choć jej przyjaciółka w żaden sensowny
sposób nie potrafiła określić tego, co mogłoby zmienić się w ciągu
zaledwie kilku godzin. Na imprezie nie było demonów, a przynajmniej tak
jej się wydawało, dlatego nie rozumiała, kto i dlaczego miałby zaatakować
Elizabeth. Hunter nie pojawił się od czasu tego nieudanego porwania i szału
chętnego zabić go Rafaela, zresztą nic do tego pory nie wskazywało na to, żeby
konieczność ochrony Liz wymagała podjęcia jakichkolwiek radykalnych kroków.
Cokolwiek się działo, jej kuzyn najwyraźniej nie widział powodu, dla
którego miałby od razu przejść do wyjaśnień. W tamtej chwili Elena
zapragnęła trzepnąć go w ramię, by w jakikolwiek sposób zmusić
chłopaka do rozmowy, jednak powstrzymała się przez wzgląd na obejmowaną przez
chłopaka Claire. Uzdrowiciel rzucił dziewczynie zaniepokojone spojrzenie,
zwłaszcza kiedy spróbowała zrobić krok naprzód i zachwiała się
niebezpiecznie. Czegokolwiek nie ustalili w łazience, najwyraźniej doszedł
do wniosku, że szybciej będzie, jeśli weźmie Claire na ręce, co zresztą
uczynił, nie zważając na jej ciche protesty.
– Sypialnia jest tam. – Lawrence krótko skinął głową, po czym jak gdyby
nigdy nic ruszył przodem. – Mam przynajmniej nadzieję, że nikogo tam nie ma,
chociaż jak znam Sage’a… – dodał, jednak tym razem zdawał się zwracać bardziej
do siebie, aniżeli któregokolwiek z nich.
Kim jest Sage?, pomyślała, jednak ostatecznie zdecydowała się
pozostawić to pytanie dla siebie. Już i tak wszyscy mieli dość
wątpliwości, które w pierwszej kolejności wypadało wyjaśnić. Sama miała w głowie
pustkę, bezskutecznie próbując ułożyć w sensowną całość to, co działo się
wokół niej – całe to szaleństwo, śmierć Jessiki, to, co spotkało Claire oraz…
nagłą zmianę w sytuacji Elizabeth. Tego było zdecydowani za dużo, Elena
zresztą wciąż miała wrażenie, że unika jej najważniejsza, bezpośrednio związana
z nią kwestia.
Sypialnia okazała się przestronna i jasna, co skojarzyło jej się z zestawami
kolorystycznymi, które dostrzegała w rodzinnym domu. Zerknęła w stronę
okna, to jednak zostało starannie zasłonięte, przez co tym trudniej było jej
określić, która mogła być godzina. Wodziła wzrokiem dookoła, udając
zainteresowanie detalami, prawda jednak była taka, że poszczególne obrazy
przemykały przez jej umysł, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Ostatecznie
jej uwaga skupiła się na zaścielonym łóżku, na którym Damien bardzo ostrożnie
położył Claire, siadając obok i dla pewności chwytając kuzynkę za rękę.
Nawet z odległości była w stanie wyczuć ciepło bijące od jego ciała, w miarę
jak wykorzystywał moc, próbując zrobić z niej użytek i przynamniej
spróbować doprowadzić dziewczynę do porządku.
– Lepiej się czujesz, czy dalej cię mdli? – zapytał cicho, nie
otwierając oczu; wydawał się w pełni skoncentrowany na zadaniu.
– Może trochę, ale… – Claire urwała, wzdrygając się nieznacznie. – Co
ty robisz? – zapytała cicho, równie zaniepokojona, co i zafascynowana.
– Próbuję cię dla pewności zbadać – odpowiedział ze stoickim spokojem.
– Nie broń się przede mną, a wtedy będzie mi o wiele prościej.
Najwyraźniej usłuchała, bo więcej żadne z nich nie odezwało się
nawet słowem. Co prawda oddech Claire znacznie przyśpieszył, a ona sama
wydawała się zaniepokojona tym, co robił jej kuzyn, jednak nie próbowała z nim
walczyć, chyba na swój sposób zafascynowana możliwością przekonania się o tym,
jak daleko sięgała jego moc. Elena nigdy dotąd nie musiała sprawdzać zdolności
chłopaka w aż tak szczegółowy sposób, w gruncie rzeczy cieszą się
tym, że nie musiała zawdzięczać Świętemu Damienowi niczego.
Przez kilka następnych sekund panowała cisza, zanim chłopak zdecydował
się wyprostować i puścić Claire. Skuliła się na łóżku z ciemnymi
włosami rozrzuconymi wokół głowi, choć nawet z daleka widać było, że już
nie była aż tak chorobliwie blada. Damien wyprostował się, po czym z wolna
obejrzał, po chwili wahania decydując się spojrzeć na milczącą, wciąż wpatrzoną
w niego Elizabeth.
– Szczerze powiedziawszy… uzdrawiam dotykiem – wyznał, decydując się
ubrać w słowa to, co sama zainteresowana wydawała się już od dłuższego
czasu podejrzewać.
– Jezus Maria…
Krew odpłynęła Liz z twarzy, kiedy w popłochu cofnęła się o krok,
by ciężko opaść na stojący w kącie pokoju puf. Nachyliła się do przodu i wplótłszy
palce w ciemne włosy, pociągnęła za nie lekko, przez dłuższą chwilę
sprawiając chętną do tego, żeby pod wpływem impulsu spróbować je wyrwać.
Ostatecznie jedna z jej dłoni po raz kolejny wylądowała na brzuchu, a przez
twarz przemknął cień, jakby przypomniała albo uświadomiła sobie coś, co
wzbudzał w niej czyste przerażenie. Oczy jej się zaszkliły i w tamtym
momencie Elena ostatecznie nie wytrzymała, ruszając w stron przyjaciółki,
by moc wziąć ją w ramiona.
– Liz…
Spojrzenie, którym obdarowała ją dziewczyna, oszołomiło Cullenównę
bardziej niż cokolwiek innego.
– Stój tam, gdzie stoisz! – zażądała niemalże gniewnym, rozkazującym
tonem, wyciągając rękę przed siebie i układając dłoń w taki sposób,
jakby chciała w ten sposób opędzić się od wszystkich wokół, by zapewnić
sobie bezpieczeństwo. – Ja nie mogę… muszę…
Elena zastygła w bezruchu, bezradnie ją obserwując. Była w szoku
i to jedno wydawało się oczywiste, choć tak naprawdę nie powiedzieli jej
niczego.
– Ehm… To może ja przyniosę Claire coś do picia? – odezwał się z wahaniem
Aldero. Do tej pory milczał, co w przypadku tego chłopaka wydawało się
graniczyć niemalże z cudem.
– Ma rację – poprał brata Cammy. – Claire, kochana, chcesz krwi? O ile
oczywiście jakąś tutaj znajdziemy, chociaż…
Jeszcze kiedy mówił, pytająco spojrzał na Lawrence’a. Wampir chciał mu
odpowiedzieć, ale powstrzymała go sama zainteresowana, z pewnym trudem
siadając na łóżku, by łatwiej móc rozejrzeć się dookoła.
– Nie… – powiedziała stanowczo, a bliźniaki wymienili wymowne
spojrzenia, wyraźnie zaskoczeni. Elena miała ochotę na nich warknąć za taką nieostrożność
w rozmowie przy Liz, kiedy jednak spojrzała na przyjaciółkę, przekonała
się, że ta musiała być zbyt oszołomiona, by być w stanie odpowiednio
przejąć się rozmową o picu osoki. – Krwi nie.
– Nie masz się czego bać, mała – zapewnił ją natychmiast Cameron. Ton
miał łagodny, niemalże pojednawczy, poza tym ostrożnie dobierał słowa, być może
podejrzewając, że do jego kuzynki dopiero zaczynało docierać, co takiego się
wydarzyło. – Musisz się wzmocnić, więc… – zaczął, ale dziewczyna jedynie
pokręciła głową.
– Ten chłopak… Briana mi coś podobał, prawda? – zapytała wprost, ale
głos i tak lekko jej zadrżał. – Co takiego?
Damien wzruszył ramionami.
– On sam chyba tego nie wiedział – przyznał, a w jego tonie
wyjątkowo dało się wyczuć nutkę gniewu. – Wiemy jedynie, że dostałaś o wiele
za dużo, a gdybyś była człowiekiem…
– Kwas gammahydroksymasłowy? – zasugerowała, a w pokoju jak
na zawołanie zapanowała nieprzenikniona wręcz cisza.
– Ech… – Aldero przekrzywił głowę. – Co?
Dziewczyna westchnęła, jednak trudno było stwierdzić z jakiego
powodu – narastającego zmęczenia, strachu czy może irytacji, którą mogłaby
wywołać w niej taka reakcja.
– Chodzi o klasyczną pigułkę gwałtu – uświadomił ich usłużnie
Damien. Zaraz po tym spojrzał na dziewczynę i uspokajająco pogładził ją po
ramieniu. – Jest w porządku, Claire. Już ci mówiłem, że nikt cię nie
skrzywdził – zapewnił pośpiesznie, niespokojnie obserwując twarz dziewczyny.
– Ja… wiem – zapewniła, ale i tak wyglądała tak, jakby jedynie
cudem powstrzymywała faktyczne emocje. Być może miało to związek z jakimś
ubocznym działaniem środka, a może po prostu była w szoku, wciąż nie
dopuszczając do siebie pełni tego, co miało miejsce. – I tak, chodziło mi
właśnie o tę… – Urwała, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych kilku
słów. – Dlatego nie powinnam pić krwi. Wtedy takie środki wchłaniają się
lepiej, dokładnie tak jak alkohol.
Nawet jeśli faktycznie wciąż nie była w najlepszej formie, jej
słowa zabrzmiały sensownie i pewnie, przez co nie mieli powodów do tego,
żeby jej nie uwierzyć. Elena musiała przyznać, że gdzieś już słyszała coś
podobnego, kiedy zaś spojrzała na Damiena, odniosła wrażenie, że chłopak jako
jedyny wcześniej pamiętał o tym, co powiedziała Claire.
– Chcę wiedzieć, skąd ona wie taki rzeczy? – mruknął niedowierzającym
tonem Al, energicznie potrząsając głową. – Kwas… coś-tam-masłowy – powtórzył i chociaż
to nie było pytanie, dziewczyna zdecydowała się zareagować:
– Tata ma w laboratorium bardziej niebezpieczne związki, więc
musiałam widzieć, czego powinnam unikać. Niektórych się nie miesza, ale w tym
chaosie łatwo o wypadki… Gdybym się czegoś nawdychała albo skaleczyła,
miałam być w stanie stwierdzić, czy to tylko nic nieznaczące objawy, które
same przejdą, czy może natychmiast powinnam mu powiedzieć – wyjaśniła, a Aldero
rzucił jej wyraźnie skonsternowane spojrzenie.
– Jedni uczą dzieci układać klocki… – Znowu energicznie pokręcił głową,
najwyraźniej przypominając sobie, że w przypadku Rufusa właściwie mogli
spodziewać się wszystkiego, zwłaszcza kiedy w grę wchodziło wychowanie
córki. – A co z tym… masłem? – dodał, a Claire jakimś cudem
zdołała wywrócić oczami.
– Mam wrażenie, że kategoria trzecia: to zależy –
przyznała, przez co jak na zawołanie znalazła się pod obstrzałem pytających
spojrzeń. – Zależy od tego, czy można to uznać za wypadek przy pracy, czy może…
coś, co powinno go zaniepokoić.
– Wypadek przy pracy! – rzucili niemalże jednocześnie.
Cóż, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, Brian był jedną wielką
pomyłką, której żadne z nich w porę nie wzięło pod uwagę. W zasadzie
Elena szczerze wątpiła w to, czy chłopak byłby w stanie odpowiednio
wykorzystać swoją rzekomą męskość, zwłaszcza po tym, jak potraktowała go w kantorku,
ale o tym zdecydowała się nie wspominać, szczerze wątpiąc, by Claire
poczuła się dzięki takiej uwadze lepiej. Wciąż nie miała pojęcia, co takiego
było z tymi wszystkimi facetami, których napotykała na swojej drodze, ale
szczerze zaczynała wątpić w to, czy którykolwiek z nich był zdolny do
wykorzystania mózgu.
– Ja… Nic takiego się nie stało – odezwała się cicho Claire, ostrożnie
dobierając słowa. – Zaraz mi przejdzie, chociaż jestem zmęczona… Mogłabym
poprosić o wodę, jeśli już? – zapytała z wahaniem, nagle wyraźnie się
spinając.
– Zapomniałem już, że jesteś z nich wszystkich najmilsza –
przyznał Lawrence, obrzucając dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem. Nie
odwróciła wzroku, chociaż przez moment wyglądała na chętną, by to zrobić. – Nie
ma sprawy, maleńka… Swoją drogą, wyglądasz dużo lepiej i całe szczęście.
Spróbujcie się nie zabijać, póki nie wrócę, jasne? – rzucił jeszcze
sarkastycznym tonem, wycofując się w stronę drzwi.
W pokoju zapanowała cisza, co w jakiś pokrętny sposób wydało się
Elenie w pełni naturalne. Z wolna przesunęła się w stronę łóżka,
choć w rzeczywistości wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby raz
jeszcze spróbować porozmawiać z Liz.
– Co robimy? – zapytała cicho. – Nie chcę nic mówić, ale Claire dalej
wygląda, jakby miała zemdleć. Nie wiem, kiedy jej to przejdzie, ale…
– Do rana wydobrzeje – odpowiedział Damien takim tonem, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie. – Po prostu poczekamy. Powiemy, że wszyscy…
– …zbiorowo uczymy się u Liz – podsunął Cammy, a Aldero
prychnął.
– Toś teraz zaszalał, bracie – rzucił z przekąsem.
Claire jednak zdołała się wyprostować, bez chwili wahania zwracając się
bezpośrednio do Damiena. Zachęcająco wyciągnęła w jego stronę rękę,
decydując się przejść do rzeczy:
– Daj mi telefon – poprosiła. – Wy nie raz nie wracaliście na noc, więc
nie będzie problemu. Zadzwonię do mamy i powiem, że zostanę z Issie,
bo wcześniej wyrwałyśmy się z imprezy. Wiem, że chce, żebym szukała sobie
znajomych, więc pewnie się ucieszy… No i nigdzie nie puści taty, nawet
gdyby coś głupiego przyszło mu do głowy – dodała i to zabrzmiało aż nadto
sensownie.
– To przerażające, że ona już teraz na poczekaniu wymyśla takie
historyjki – mruknął Al. – Mam wrażenie, że psuję kuzynkę…
Cóż, na dobry początek musiało wystarczyć. Gdyby z równą łatwością
przychodziło jej wytłumaczenie Elizabeth wszystkiego, co działo się wokół,
wtedy byłoby naprawdę cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz