17 maja 2016

Dwieście

Jocelyne
Kolejne dni wydawały się do siebie podobne, ale nie czuła się z tym źle. Powoli uczyła się nowego rozkładu dnia, starając się odszukać utracony spokój i przynajmniej względną równowagę. Łatwiej było funkcjonować, kiedy przynajmniej wiedziało się, czego należy się spodziewać, Joce zresztą zależało na to, żeby jak najmniej rzucać się w oczy. Unikała towarzystwa, a już zwłaszcza Jeremiego, po rozmowie z którym wciąż czuła się niespokojna. Był jeszcze Collin z tymi swoimi nietypowymi umiejętnościami, do tego wyraźnie nią zainteresowany, chociaż przez większość czasu usiłowała trzymać go na dystans. Nigdy dotąd nie znalazła się w centrum uwagi jakiegokolwiek faceta, ale wyobrażając sobie swojego potencjalnego chłopaka (i to nawet „na chwilę”), zdecydowanie nie brała pod uwagę kogoś aż tak gadatliwego i pewnego siebie – a już na pewno nie chwalącego się na prawo i lewo tym, że samym tylko dotykiem był w stanie roztopić łyżeczkę.
Ośrodek był dziwny, poza tym nadal wzbudzał w niej silny niepokój, to jednak aż tak bardzo nie wrzucało jej się w oczy. Julie często próbowała z nią rozmawiać, zadając pytania i oferując pomoc w oswojeniu się z sytuacją, co wydało się Joce całkiem miłym gestem z jej strony. Spodziewała się tego, że jej nieformalną opiekunkę mogłoby zmartwić to, że unikała towarzystwa, ale starała się tym nie przejmować, z uporem robiąc swoje. W efekcie przez kilka dni postępowała według dokładnie tych samych schematów: pojawiała się na posiłkach jako pierwsza, by wyjść ze stołówki zanim ktokolwiek inny się pojawi, a wolny czas spędzała w pokoju. Przynajmniej tymczasowo nie miała innych zajęć, kiedy zaś zapytała o to Julie, usłyszała, że dowie się wszystkiego po pierwszym tygodniu, kiedy Ron przekaże jej instrukcje dotyczące jej osoby. Cóż, nie wyglądało to szczególnie zachęcające, tak jak i tracenie niemalże jednej czwartej czasu, który planowała spędzić w ośrodku, ale z dwojga złego wolała to od kolejnych sesji i próbie pokrętnego wytłumaczenia czegoś, czego sama nie rozumiała. Nie mogła być z nimi szczera, co wszystko komplikowało, zresztą Jocelyne szczerze wątpiła w to, żeby prowadzący Projektu Beta z taką skrupulatnością przekazywali wszystkim wokół najważniejsze informacje.
Jakkolwiek by nie było, podświadomie czuła, że jako „ta nowa”, pozostawała pod swego rodzaju obserwacją. Był jeszcze ten nieszczęsny dziennik, który podobno miała prowadzić, chociaż początkowo nie miała na to najmniejszej uwagi. Zmieniła zdanie dopiero pod koniec pierwszego tygodnia, kiedy doświadczyła czegoś, co zdecydowanie nie było normalne – i wcale nie wiązało się ze snami, cudownymi głosami w głowie czy jakimkolwiek innymi… nietypowymi wydarzeniami, które przytrafiały jej się przed decyzją o przeniesieniu się do tego miejsca.
Zaczęło się od tego, że wyjątkowo spóźniła się na obiad. W zasadzie to nie do końca było spóźnienie, skoro pojawiła się w połowie wyznaczonego czasu na posiłki, ale system unikania wszystkich wokół, który sobie wypracowała, zdecydowanie nie brał pod uwagi tego, że kiedykolwiek mogłaby pojawić się w stołówce o godzinie, kiedy natrafienie na kogokolwiek jeszcze wydawało się czymś nieuniknionym. Początkowo po otwarciu oczu, stwierdzeniu, że przysnęła i że jest o wiele za późno, by mogła pozostać niezauważona, chciała darować sobie obiad i pozostać w pokoju, jednak ostatecznie się na to nie zdecydowała. To głupie, podpowiedział jej instynkt i chcąc nie chcąc musiała przyznać, że tak było w istocie; nie mogła zamykać się przez cały czas, nawet jeśli takie postępowanie było o wiele prostsze, a ona nie musiała przejmować się tym, że ktokolwiek spróbuje wypytywać o jej nietypowość albo przyczyny przyjazdu. Wciąż nie rozumiała, dlaczego Rosa sugerowała jej zainteresowanie się tym miejscem, jednak jak na razie starała się o tym nie myśleć, woląc założyć, że wszystko wyjaśni się z czasem.
Jak podejrzewała, w stołówce było więcej osób – wszyscy, konkretnie rzecz ujmując. Czwórka dzieciaków aż nazbyt wyraźnie rzucała się w oczy, zwłaszcza przy wielkości pomieszczenia, które wybrano na stołówkę, zresztą przy wyostrzonych zmysłach już w korytarzu wychwyciła urywki rozmów i śmiechów. Zaraz po tym jej uwagę przyciągnęła postać chłopaka, którego pierwszego dnia omal nie zabiła na schodach – ciemnowłosego Dallasa, jak gdyby nigdy nic siedzącego z pozostałymi przy jednym stoliku. Vicki znowu nad nim wisiała, choć ten za wszelką cenę próbował dziewczynę ignorować, jednak coś w tym widoku i tak sprawiło, że Joce poczuła się niezręcznie. W efekcie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc, by ta dwójka albo Jeremi czy Collin zorientowali się, że mogłaby się im przypatrywać.
Jest w porządku. Przecież nikt cię nie zje, pomyślała z przekąsem, zmuszając się do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Bez słowa ruszyła w stronę szwedzkiego stołu, mimowolnie zaczynając zastanawiać się nad tym, czy ktokolwiek zwróciłby na nią uwagę, gdyby zajęła jeden z wolnych stolików na uboczu. Dziwnie czuła się z tym, że po raz kolejny mogłaby dystansować się od tych, którzy niejako mieszkali z nią pod jednym dachem, ale…
– Hej, królewno! – usłyszała i zamarła wpół kroku, rozpoznając głos Collina. – No kogo ja widzę? Chodź tutaj do nas!
Bo co? Bo inaczej mnie poparzysz?
Machnęła ręką, próbując dać w ten sposób do zrozumienia, żeby dali jej trochę czasu. Nie śpieszyła się z wybieraniem jedzenia, po dłuższej chwili decydując się na coś, co chyba miało być spaghetti, choć jago po części Włoszka szczerze wątpiła w to, by jedzenie było przygotowane tak, jak należy. Wybredność jak nic miała po Licavolich, ale czego innego mogłaby oczekiwać przy ojca, który tworzył w kuchni prawdziwe cuda?
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym z wolna ruszyła w stronę stolika, ostrożnie balansując z zastawioną tacą. W duchu modliła się o to, żeby przynajmniej ten jeden raz nie potknąć się o własne nogi albo kogoś nie zabić, choć jak znała swoją wyjątkowość, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego – i to łącznie z tym, że zafunduje komuś ładną, makaronową perukę.
Wciąż o tym myślała, kiedy poczuła na sobie intensywne spojrzenie Dallasa. Serce z jakiegoś powodu momentalnie zabiło jej szybciej, przez co miała wrażenie, że wszyscy byli w stanie je usłyszeć, choć przynajmniej w teorii nie powinno być to możliwe. Również Vicki spojrzała w jej stronę, nagle marszcząc brwi i wydymając usta. Dziewczyna siedziała pochylona nad swoim talerzem, dla odmiany milcząc i pustym wzrokiem wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Na sobie miała szary sweter z przydługimi rękawami, który dodatkowo naciągnęła w taki sposób, by zakrył jej dłonie. Z całego towarzystwa to właśnie ona wyglądała tak, jakby mogła być obłąkana, choć przez cały pobyt w ośrodku Jocelyne z uporem unikała myślenia o tym, że którekolwiek z nich mogłoby mieć jakiekolwiek psychiczne problemy.
– Ona musi z nami siadać? – wypaliła nagle Vicki, podrywając głowę akurat w chwili, w której Joce starannie ułożyła tacę na blacie i zacisnęła dłonie na oparciu krzesła, które zamierzała zająć.
– Daj spokój, co? – obruszył się Dallas. – Nie przejmuj się. Vicki ma swoje odloty – zwrócił się do Jocelyne i to był chyba pierwszy raz, kiedy się do niej odezwał, jeśli nie liczyć tego, co miało miejsce przy schodach.
Nie miała pojęcia, co podkusiło ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy, to jednak okazało się najmniej istotne. Na moment zamarła pod jego spojrzeniem, po chwili jednak zapanowała nad sobą do tego stopnia, by wysilić się na blady uśmiech. Czekała ma jakąś uwagę na temat swojej niezdarności albo zachowania z pierwszego dnia pobytu, jednak nic podobnego nie miało miejsca, a Dallas nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby mieć o cokolwiek pretensje.
– Ta, znacie się już? – zagaił Collin, spoglądając podejrzliwie to na jedno, to na drugie. – Coś dawno cię nie widziałem.
– Pewno się na tobie poznała – ocenił z rozbrajającym uśmiechem Dallas. – To w pełni naturalna reakcja obronna – dodał i tym razem coś w jego wypowiedzi sprawiło, że parsknęła śmiechem.
Natychmiast poczuła na sobie zaciekawione spojrzenia obu nastolatków, co sprawiło, że poczuła się niezręcznie. Jakby tego było mało, Jeremi i Vicki wciąż milczeli, a Joce nie potrafiła stwierdzić, które z nich bardziej ją niepokoiło. W głowie wciąż miała rozmowę na temat tego miejsca, kiedy zaś odważyła się spojrzeć na rudowłosego chłopaka, który siedział po jej prawej stronie…
Wyprostowała się, po czym uniosła rękę, nerwowym gestem przeczesując jasne włosy palcami, być może nieco zbyt gwałtownie, bo jakimś cudem zdołała potrącić łokciem stojącą na tacy szklankę z sokiem. Drgnęła niespokojnie, chcąc pochwycić ją, zanim ta zdążyłaby się wywrócić, ale ubiegły ją zwinne ręce Dallasa, który w porę przytrzymał naczyni, rzucając jej przy tym wymowne, porozumiewawcze spojrzenie.
– Dzięki – wymamrotała, a on uśmiechnął się po raz kolejny, z jakiegoś powodu wyraźnie speszony.
– Hej, wyluzuj się troszeczkę – powiedział ze spokojem, jak gdyby nigdy nic nachylając się w jej stronę. – A tak swoją drogą, to jeszcze nie mieliśmy przyjemności… Nie oficjalnie – dodał, a Joce spąsowiała. – Dallas jestem – oznajmił pogodnym tonem, wyciągając rękę w jej stronę.
– Och, bez cyrków? – rzucił dramatycznym szeptem Collin. – Bez… „Nazywam się Dallas, bo zrobili mnie w Dallas” i… Ej! – obruszył się, a po tym, nagle wzdrygając się tak, jakby ktoś poraził go prądem.
– Zamknij się – doradził mu niemalże słodkim tonem sam zainteresowany.
Uniosła brwi, co najmniej skonsternowana ich zachowaniem. Przez dłuższą chwilę sama nie była pewna, co takiego powinna odpowiedzieć albo o tym wszystkim myśleć, dlatego ujęła jego wyciągniętą dłoń. Miał przyjemnie ciepłą skórę i silny uścisk, co z jakiegoś powodu sprawiło, że momentalnie poczuła się o wiele pewniej.
– Jocelyne – powiedziała z pewnym opóźnieniem. Wciąż miała wrażenie, że robi z siebie idiotkę.
– Och, to wiem – zapewnił pośpiesznie, ale i tym razem nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał rozwodzić się nad tym, jak faktycznie wyglądało ich pierwsze spotkanie.
Odetchnęła z ulgą, czując, że stopniowo zaczyna uchodzić z niej całe napięcie. Co prawda wciąż nie miała pewności, co takiego powinna czuć albo myśleć, nie wspominając o tym, że towarzystwo Vicki i Jeremiego niekoniecznie korzystnie wpływało na atmosferę, ale to na dłuższą metę było do zaakceptowania. Jeśli na dodatek Dallas nie miał do niej pretensji o to, że omal go nie zabiła, mogła chyba założyć, że sprawy nie miały się aż tak źle, jak wydawało się na pierwszy rzut oka. Z drugiej strony, coś w tym towarzystwie i miejscu sprawiało, że nadal czuła się niezręcznie, dlatego z braku lepszych pomysłów skupiła się na makaronie, jakby od niechcenia ujmując widelec i starając się nawinąć jedną z długich nitek na ząbki.
– O, chyba się odsunę – rzucił wyraźnie rozbawiony Collin. – Jocelyne i ostrze przedmioty, to niebezpieczne połączenie – oznajmił, a ona gniewnie zmrużyła oczy.
– Nabijasz się ze mnie? – nie wytrzymała, dla lepszego efektu mierząc w niego widelcem.
Wyrzucił obie ręce ku górze w nieco teatralnym, poddańczym geście. Mimochodem pomyślała, że gdyby tylko zechciał, byłby w stanie zamienić kawałek metalu w jej rękach w bezkształtną, gorącą masę.
– Ależ skąd! – zreflektował się pośpiesznie, obdarowując ją niemalże bezczelnym uśmieszkiem. – Tak sobie tylko pomyślałem, że… – zaczął, jednak nie było mu dane skończyć.
Dotychczas milcząca Vicki poderwała się z krzesła tak gwałtownie, że aż je przewróciła. Huk uderzenia mebla o ziemię rozszedł się echem w okazałej sali, sprawiając, że wszyscy jak na zawołanie zamilkli, niespokojnie wodząc wzrokiem to w stronę dziewczyny, to znów po sobie nawzajem. Spojrzenie Joce skoncentrowało się na bladej jak ściana śmiertelniczce, która wyprostowała się niczym struna, wspierając obie dłonie na blacie stołu, by łatwiej utrzymać równowagę. Natychmiast zorientowała się, że Vicki się trzęsie, niespokojna i nieswoja, a do tego dziwnie roztrzęsiona.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, podczas której wszyscy byli w stanie co najwyżej na nią patrzeć. To Dallas zareagował jako pierwszy, podrywając się na równe nogi i z wahaniem wyciągając rękę w stronę stojącej u jego boku dziewczyny. Chciał chwycić ją na rękę, ale ledwo spróbował, Vicki odskoczyła od niego jak oparzona, niebezpiecznie zataczając się do tyłu. Z jej gardła wyrwał się zdławiony dźwięk – coś z pogranicza jęku i krzyku – zaś ona sama przez moment wyglądała tak, jakby sama nie była pewna, co takiego się wokół niej dzieje.
– Hej, Vicki? – zaniepokoił się Dallas. – Dobrze się czujesz?
Dziewczyna energicznie pokręciła głową, po czym nerwowym gestem przycisnęła dłoń do ust. Raptownie pobladła jeszcze bardziej, co zwłaszcza w połączeniu z jej wcześniejszym zachowaniem (dość nietypowym, a przynajmniej tak wydawało się Jocelyne, która zapamiętała ją jako energiczną, skłonną do histerii panienkę, która miała problem z przyswojeniem sobie słowa „nie”), wydało się jeszcze bardziej niepokojące. Nawet jeśli chciała odpowiedzieć, nie była do tego zdolna, kiedy zaś w ułamek sekundy później zgięła się wpół, nie osuwając się na ziemię tylko i wyłącznie dzięki Dallasowi, który zdołał otoczyć ją ramieniem, wszystko potoczyło się błyskawicznie – a od tamtej chwili było już tylko gorzej.
Jocelyne instynktownie odsunęła się, kiedy Vicki tak po prostu zaczęła zwymiotować. Z wrażenia omal nie spadła z krzesła, przypadkiem opierając się na ramieniu Jeremiego, to jednak nie miało znaczenia. W roztargnieniu spojrzała na chłopaka, mimochodem zauważając, że wyglądał na oszołomionego, ale… wyjątkowo spokojnego, obserwując chorą dziewczynę w taki sposób, jakby właśnie czegoś takiego od samego początku się spodziewał. Joce prawie natychmiast odsunęła od siebie tę myśl, próbując przekonać samą siebie, że to jedynie zaskoczenie i to, że na widok Vicki w takim stanie, jej również zrobiło się niedobrze, ale jakaś jej cząstka raz po raz podsuwała pół-wampirzycy myśl o tym, że coś jednak było na rzeczy.
– Leć po ciotkę! – warknął na Collina Dallas, a chłopak momentalnie poderwał się z krzesła, niemalże z ulgą opuszczając pomieszczenie.
Wciąż pochylona do przodu Vicki z jękiem pozwoliła na to, żeby podtrzymujący ją chłopka pomógł jej bezpiecznie osunąć się na ziemię. Wyglądała na wyczerpaną, wyraźnie próbując powstrzymywać mdłości, a może już po prostu nie mając czym wymiotować. W oszołomieniu Joce wydało się, że czuje słodki zapach krwi, ale nie miała odwagi sprawdzić, czy jej wrażenie jest choć po część słuszne. Wciąż trwała w bezruchu na krześle, obserwując jak Dallas próbuje przytrzymać bladą jak papier Vicki, raz po raz zerkając na twarz dziewczyny. Włosy kleiły się jej do spoconego czoła, ona sama zaś wyglądała tak, jakby była zjawą.
Odsunęła się jeszcze odrobinę, woląc nie ryzykować, że za chwilę sama znajdzie się w podobne sytuacji. Pamiętała, że kiedy była młodsza, raz złapała jakiegoś wirusa i pół nocy spędziła zwracając w łazience, przy okazji zmuszając rodziców do tego, żeby na zmianę przy niej czuwali, pilnując, by przypadkiem się nie odwodniła. Tak czy inaczej, przed nadejściem poranka czuła się jak śmierć, jednak nawet wtedy po spojrzeniu w lustro nie wyglądała aż tak źle. Vicki wydawała się wyczerpana, a coś w jej zachowaniu i wyrazie twarzy sprawiło, że Jocelyne mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy dziewczyna przypadkiem za moment nie miała stracić przytomności.
Usłyszała szybkie kroki, bez trudu wyczuwając Collina i Julie, jeszcze zanim ta dwójka pojawiła się w stołówce. Jedynie kobieta w pośpiechu podbiegła bliżej, dopadając do Vicki i najwyraźniej nie zauważając tego, że jej towarzysz zastygł w bezruchu przy wejściu, najwyraźniej nie zamierzając pomagać. Tchórz!, przeszło Joce przez myśl, nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, ciotka chłopaka zdążyła przykucnąć przy przytrzymywanej przez Dallasa dziewczynie, by po chwili zamienić się z nim miejscami.
– Vicki… – rzuciła niemalże troskliwym tonem, ta jednak nawet nie była w stanie odpowiedzieć. W zamian wyłącznie pokręciła głową, ponownie pochylając się do przodu.
– Co z nią jest, do cholery? – zapytał spiętym tonem Dallas. – Chyba już rano czuła się źle, ale wtedy nie…
– W tej chwili nie wiem, ale na pewno się tym zajmę – przerwała mu Julie. – Idźcie stąd, dzieciaki. Tutaj naprawdę nic się nie dzieje – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Ale…
Julie zmarszczyła brwi.
– Powiedziałam już, Dallas – przypomniała mu, a do jej głosu wkradła się gniewna nuta. – Odsuńcie się, żeby miała czym oddychać.
Chłopak nie wydawał się zachwycony, ale najwyraźniej aż nazbyt dobrze rozumiał, że w tym jednym wypadku próba kłócenia się nie ma sensu. Niechętnie się podniósł, po chwili ruszając w stronę wyjścia, chociaż raz po raz oglądał się przez ramię, wyraźnie zaniepokojony. Po dłuższej chwili Jocelyne zmusiła się do tego, żeby postąpić w ten sam sposób, chociaż jej spojrzenie raz po raz uciekało w stronę Vicki. W pewnym momencie dziewczyna uniosła głowę, a jej wzrok skoncentrował się na najmłodszej z Licavolich; obie spojrzały sobie w oczy, a Joce odniosła wrażenie, że śmiertelniczka wręcz błaga ją o to, żeby nie odchodziła, jakby przerażona perspektywą tego, że mogłaby zostać sam na sam akurat z Julie.
To niedorzeczne…, przeszło jej przez myśl, ale i tak miała wrażenie, że właśnie próbuje oszukać samą siebie.
W pośpiechu wypadła ze stołówki, niemalże z ulgą przyjmując to, że znalazła się w bezpiecznym, cichym korytarzu. Dallas zdążył podejść aż po same schody, a po chwili zniknął jej z oczu, nie odzywając się nawet słowem. Przez moment miała ochotę ruszyć za nim, zbyt oszołomiona, by pozwolić sobie na samotność, ale w ostatniej zdołała się powstrzymać. I tak nie miała pojęcia, co powinna mu powiedzieć, zresztą jeśli miała być ze sobą szczera, wolała przy pierwszej okazji spróbować dodzwonić się do domu i choć przez moment porozmawiać z mamą – cokolwiek, byleby tylko poczuć się choć odrobię lepiej.
– Ostrzegałem – usłyszała i omal nie wyszła z siebie, kiedy tuż obok niej jak gdyby nigdy nic przeszedł Jeremi.
Chłopak nie dodał niczego więcej, Joce zresztą wątpiła, by nakłoniła go do jakichkolwiek wyjaśnień, skoro nawet nie trudził się, żeby dodać cokolwiek więcej. Coraz bardziej niespokojna, niemalże biegiem wróciła do pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. W głowie miała mętlik, zaś słowa Jeremiego – zarówno z pierwszej rozmowy, jak i teraz – wciąż nie dawały jej spokoju.
Przed czym ostrzegałeś? Co ty próbujesz mi powiedzieć?, pomyślała, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
Cokolwiek się działo, nie było normalne – a ona musiała przynajmniej spróbować zrozumieć.
Mniej więcej wtedy, wciąż podenerwowana, znalazła zastosowanie dla zeszytu, który dał jej Ron. Skuliła się na łóżku, rozdarta pomiędzy telefonem do domu, rezygnacją a… czymś zupełnie innym i zarazem o wiele bardziej nieprzewidywalnym.
Kochany pamiętniku
Nigdy wcześniej nie próbowałam pisać, ale to nie ma znaczenia. Potrzebuję kogoś z kim mogłabym porozmawiać, bo inaczej oszaleję. Tutaj nikogo nie mam, więc pozostajesz mi Ty, chociaż…
Mam wrażenie, że piszę od rzeczy.
Nie wiem, co powinnam myśleć, ale czuję, że dzieje się coś niedobrego. Jeremi milczy, wszyscy są przerażeni, a Vicki… Co właściwie jest z nią nie tak? Może panikuję, ale czuję, że powinnam coś zrobić, tyle że nie mam pojęcia co. Rosa gdzie ty jesteś, skoro cię potrzebuję? To nic takiego, ale mam wrażenie, że coś mi umyka i że wkrótce mogę mieć z tego powodu poważne kłopoty.
Być może teraz całkowicie oszalałam, ale chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Chyba już nawet wiem jak, ale boję się tego, co planuję zrobić. Jak sądzisz, Pamiętniku, czy pałętanie się nocą po korytarzach jest tutaj jakąś szczególną zbrodnią, zwłaszcza gdybym zaczęła kręcić się przy gabinecie Rona…?

3 komentarze:

  1. Gratuluję dwustu rozdziałów kolejnej księgi! :)
    Cudowne - jak zawsze.
    Wprowadzasz coraz więcej napięcia w każdą historię :D. Już się boję co wymyślisz na finał :P
    Ciekawe co tam u Alessi i Beu? ;)
    Czekam z niecierpliwością *,*
    ~Rufus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! (:
      Heh, wiem dobrze, że dawno ich nie było, zwłaszcza Alessi, ale na akcje z Lille pewnie będzie trzeba poczekać aż do zakończenia… Mogę za to obiecać mały szok z tym związany i będący niejako wstępem do akcji z następnych ksiąg :D
      W finale? Finał pięknie zaplanowany, czeka na swoją koniec. Jak go dożyję, to wtedy już na pewno mnie zabijecie (niektórzy już dobrze wiedzą o czym ja mówię) :V
      Dziękuję i pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń
  2. Hej
    Czekałam na Joce:) Robi się coraz bardziej ciekawie w tym ośrodku. Ciekawa jestem czy Jeremi innych również ostrzegał tak jak Jocelynn..chociaż gdyby tak było Vicky nie miałaby tego co ją spotkało. Z całą irytacją jaką poczułam do niej jest mi żal tej dziewczyny. Zastanawia mnie co jej zrobili...
    Czekam na ciąg dalszy. Zwłaszcza, że małe przeszpiegi brzmią całkiem całkiem:D
    Gratuluje 200 rozdziału:D

    Weny kochana
    Guśka

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa