Renesmee
Wyczułam, że Gabriel
sztywnieje, wyraźnie zaniepokojony. Sama również instynktownie napięłam
mięśnie, niespokojnie obserwując przestrzeń przed nami, by ocenić, czy
którekolwiek z nas miało jakikolwiek powód do niepokoju. Zerknęłam na
męża, próbując ocenić po wyrazie jego twarzy, co takiego planował, nim jednak
zdążyłam wyciągnąć jakiekolwiek wnioski, chłopak wyciągnął rękę w stronę
drzwiczek po swojej stronie, by po chwili otworzyć je i wysiąść na
zewnątrz. Nie czekając na to, aż spróbuje zasugerować mi pozostanę w aucie,
pośpiesznie zrobiłam to samo, dla pewności nie zamykając za sobą samochodu, by w razie
potrzeby móc błyskawicznie wrócić do środka. Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego,
że każdy wampir był o wiele szybszy od jakiegokolwiek pojazdu mechanicznego,
ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że którakolwiek nieśmiertelna
istota byłaby na tyle uparta, żeby gonić nas również w chwili, w której
wrócilibyśmy na zakorkowaną, główną drogę, więc dostęp do samochodu stanowił
dla mnie swego rodzaju okoliczność uspokajającą.
Zmrużyłam
oczy, próbując wykorzystać pełnię swoich wyostrzonych zmysłów i stwierdzić,
kogo tak naprawdę mamy przed sobą. Gdyby nie oczy oraz to, że nie słyszałam
nawet najcichszego bicia serca, być może uznałabym, że jednak udało nam się
trafić na Isabeau, nic jednak nie wskazywało na to, żeby wampirzyca była gdzieś
w pobliżu. Istota, która nas obserwowała, bez wątpienia była… bardziej
„tradycyjnym” nieśmiertelnym, podobnym do moich najbliższych, z tą tylko
różnicą, że zdecydowanie nie żywiła się krwią zwierząt. To wystarczyło, żeby
podsycić mój niepokój, bo choć przywykłam do spotkań z mniej
cywilizowanymi istotami ciemności, instynkt jak zwykle sprawiał, że wolałam
trzymać się od obcych na dystans. W moich żyłach krążyła osoka, co swobodnie
mogło sprawić, że ktoś kiedyś uznałby mnie za potencjalną ofiarę, koncentrując
się przede wszystkim na tej ludzkiej cząstce mojej osobowości, a to
zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Co więcej, miałam dość okazji, żeby
przekonać się, że zasada ograniczonego zaufania, sprawdzała się w każdej
sytuacji, dlatego wolałam zachować ostrożność, tym bardziej, że na tę chwilę
wszystko wskazywało na to, że mogliśmy przeszkodzić komuś w polowaniu.
Raz jeszcze
spojrzałam na Gabriela, przez moment mając ochotę okrążyć samochód i dla
pewności znaleźć się przy nim. Wiedziałam, że był głodny, co w najgorszym
wypadku mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza gdyby doszło do walki. Nie
chciałam brać pod uwagę najgorszego, ale…
Ruch przede
mną sprawił, że chcąc nie chcąc oderwałam wzrok od męża, na powrót skupiając
się na intruzie. Sylwetka stała się wyraźniejsza, kiedy wampir stwierdził, że
jednak może do nas podejść, dzięki czemu w końcu miałam okazję mu się
przyjrzeć. Jeszcze zanim dostrzegłam jego twarz, z miejsca zorientowałam
się, że to mężczyzna – budowa ciała mówiła sama za siebie. W następnym
momencie dotarło do mnie, że bez wątpienia był przystojny, co również
nieszczególne mnie zaskoczyło, bo wampiry miały to do siebie. Z drugiej
strony, coś w rysach jego twarzy mnie zaintrygowało, kojarząc mi się z Licavolimi.
Nie chodziło o to, że mógł być do nich tak uderzająco podobny, by wyglądać
jak kolejny członek rodziny, ale o swego rodzaju egzotykę w wyglądzie
– coś, co było właściwe dla Włochów albo Francuzów, a przynajmniej tak mi
się wydawało. Miał ciemne włosy, mocno kontrastujące z jego bladą skórą,
choć w jego przypadku efekt nie był aż tak niepokojący, jak to bywało z moim
mężem.
Zdenerwowanie
Gabriela ogarnęło mnie nagle, całkiem skutecznie mnie zaskakująco. Momentalnie
zorientowałam się, że jego emocje wcale nie miały związku z tym, że mógłby
obawiać się o nasze bezpieczeństwo, ale… Cóż, wszystko wskazywało na to,
że chłopak stojącego przed nami nieśmiertelnego rozpoznał.
Gabrielu?, pomyślałam, nie mając odwagi
odezwać się na głos. Telepatia wydała mi się bezpieczniejsza, a przynajmniej
miałam nadzieję, że w ten sposób łatwiej uzyskam odpowiedź. Chciałam
zrozumieć, wręcz porażona ciszą i niepewnością, które coraz bardziej
zaczynały mnie drażnić. Nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać,
jednak znałam chłopaka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie miał w zwyczaju
denerwować się bez wyraźnego powodu.
– Sage –
odezwał się w końcu, a ja uniosłam brwi ku górze, niejako
utwierdzając się w przekonaniu, że moje wcześniejsze przypuszczenia były
słuszne.
Nie byłam
pewna dlaczego, ale z chwilą, w której Gabriel wypowiedział imię
nieznajomego, a ten nie zaprotestował, mimowolnie zaczęłam się rozluźniać.
To było dziwne, tym bardziej, że mój mąż wcale nie wyglądał na spokojniejszego,
dalej z wyraźną niechęcią spoglądając na przybysza. Trudno było mi
jednoznacznie określić jego emocje, tym bardziej, że chłopak wciąż milczał,
czekając na coś, czego nawet nie potrafiłam zinterpretować. Czekałam, w duchu
odliczając kolejne sekundy i mając nadzieję na to, że w końcu coś się
wyjaśni, chociaż…
– A niech
to… – doszedł mnie zaskoczony, głęboki głos stojącego przed nami
nieśmiertelnego. Sage (najwyraźniej tak miał na imię) przesunął się naprzód,
wyraźnie ośmielony tym, że mógłby zostać rozpoznany. – Gabriel? Gabriel
Licavoli? – upewnił się, a ja poczułam coraz silniejszą dezorientację,
choć przecież powinno być odwrotnie.
– Co się…?
– zaczęłam, jednak uciszyło mnie jedynie po części uspokajające spojrzenie
męża.
– Później
ci wytłumaczę, mi amore – obiecał mi,
a ja ledwo powstrzymałam się od sfrustrowanego jęku. Nie lubiłam, kiedy
zwodził mnie w ten sposób, unikając odpowiedzi na pytania, które mnie
wydawały się istotne. Wiedziałam, że nie robił tego specjalnie, ale mimo
wszystko wydawało mi się to dość niepokojące. – Wrócisz do auta? Jedziemy stąd
– oznajmił zdecydowanym tonem.
– Zaczekaj
– obruszył się Sage, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie
porozmawiamy? Wydawało mi się… – Mężczyzna urwał, po czym z zaciekawieniem
spojrzał w moją stronę. – To twoja partnerka? – zapytał, wyraźnie
usatysfakcjonowany myślą o tym, że tak mogłoby być w istocie.
– Ehm… Tak.
– Nie sądziłam, że Gabriel odpowie, więc tym bardziej zaskoczyło mnie to, że
postawił na szczerość. – Wybacz, ale teraz nie mamy czasu na jakiekolwiek
rozmowy. W zasadzie to już teraz powinniśmy być w zupełnie innym
miejscu – dodał spiętym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, wyraźnie nie zamierzając
wchodzić w jakiekolwiek dyskusje.
Wymownie
uniosłam brwi ku górze, sama niepewna tego, co powinnam sądzić o jego
zachowaniu. Miałam wrażenie, że Gabriel sam nie był pewien tego, co i dlaczego
powinien czuć, tym bardziej, że interpretując jego emocje, odniosłam wrażenie,
że był rozdarty. Wydało mi się, że tak naprawdę nie miał Sagowi niczego do
zarzucenia, choć to nie wyjaśniało tego, dlaczego w tak znaczącym stopniu
speszył się na jego widok. Chciałam go o to zapytać, ale milczałam,
podświadomie wyczuwając, że w towarzystwie mężczyzny i tak nie
udzieliłby mi nawet po części satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Skoro tak
uważasz… – Sage urwał, po czym jak gdyby nigdy nic wysilił się na uśmiech. –
Dobrze wiedzieć, że nie jesteś sam – dodał i zabrzmiało to szczerze, mój
mąż jednak bez chwili wahania puścił słowa wampira mimo uszu.
Nie
musiałam pytać, by wiedzieć, że najrozsądniej będzie wrócić do auta. Raz
jeszcze zerknęłam na wampira, mimowolnie zmuszając się do odwzajemnienia
przyjaznego spojrzenia, które mi posłał. Zaraz po tym chcąc nie chcąc wsiadłam
do samochodu, starannie zamykając za sobą drzwi i przez przednią szybę
wciąż z uwaga obserwując przybysza, przynajmniej do momentu, w którym
Gabriel nie zajął miejsca u mojego boku, natychmiast odpalając silnik.
Poczułam się dziwnie, kiedy z wprawą wymanewrował pojazd na powrót na
główną drogę, bez trudu włączając się do ruchu i kierując się w sobie
tylko znanym kierunku.
Dłuższą
chwilę milczałam, obserwując przemykające za oknem budynki i zmierzających
w swoje strony ludzi, zanim w końcu zdecydowałam się odezwać. W obecnej
sytuacji mogłam zadać tylko jedno pytanie, które w najmniejszym stopniu
nie zaskoczyło Gabriela, skoro miał przygotowaną odpowiedź.
– Co to
było?
Jakby od
niechcenia wzruszył ramionami. Odkąd odjechaliśmy, wydawał się spokojniejszy.
–
Przeszłość – powiedział takim tonem, jakby to wyjaśniało wszystko.
Cóż, z chwilą,
w której nakłoniłam go do zwierzeń, niejako utwierdziłam się w przekonaniu,
że w istocie tak było.
Layla
Rufus bywał irytujący, ale
zdążyła się do tego przyzwyczaić. Nieszczególnie zaskoczyło ją to, że musiała
niemalże siłą wymóc na nim wspólne wyjście, wcześniej musząc słuchać licznych
wymówek na temat tego, że spacerowanie po lesie bez konkretnego celu nie ma
sensu. Cóż, Layla spoglądała na tę sprawę w zupełnie odmienny, bardziej
emocjonalny sposób, jednak nie spodziewała się tego, że on będzie w stanie
zrozumieć, że po zachodzie słońca natura naprawdę bywała urokliwa. Lubiła
spokój, a jeśli do tego wszystkiego przebywali razem, wtedy naprawdę czuła
się dobrze. Tak czy inaczej, nie zamierzała kolejnego wieczora spędzić w domu,
tym bardziej, że Gabriel i Renesmee gdzieś wybyli. Claire zamknęła się w pokoju
książką, co – przynajmniej zdaniem jej ojca – było najlepszym rozwiązaniem,
chociaż wampirzyca zdecydowanie tego nie podzielała. Wiedziała, że gdyby byli w Mieście
Nocy, przy każdej okazji wykręcałby się siedzeniem w laboratorium, więc
tym bardziej zamierzała korzystać z tego, że na swój sposób udało im się
wyrwać – i to nawet jeśli niejako zostali do tego zmuszeni.
Problem
polegał na tym, że „oswajanie” Rufusa na dłuższą metę nie było możliwe. Co
prawda zauważyła, że w którymś momencie odpuścił sobie złośliwości i trochę
się rozluźnić, choć zdecydowanie nie zamierzał jej się do tego przyznać. Nie
próbowała tego komentować, w zamian korzystając z tego, że byli sami,
by móc się do niego zbliżyć. Jasne, sypialnia byłaby o wiele bardziej
praktycznym miejscem, ale nie sądziła, żeby z Claire za ścianą
którekolwiek z nich poczuło się w pełni swobodnie – a już
zwłaszcza on. Co więcej, w jakiś pokrętny sposób kilka pocałunków pod
gołym niebem zadowalało ją bardziej, aniżeli cokolwiek innego, choć
okoliczności byłyby o wiele bardziej romantyczne, gdyby to on je
zainicjował.
Ta,
chciałoby się. Czego mogła spodziewać się po facecie, który nie widział niczego
złego w szybkim ślubie bez świadków, jeśli nie liczyć leżącego nieopodal
ciała najlepszej przyjaciółki przyszłej żony?
Tak czy
inaczej, było przyjemnie, przynajmniej z jej perspektywy, choć Rufus
naturalnie zaczął naciskać na to, żeby wracali, kiedy tylko doszedł do wniosku,
że powinna być zadowolona z tego, ile czasu spędzili poza domem. Miała
ochotę mu przyłożyć, ale ostatecznie wywróciła oczami i owszem, zgodziła
się, jednak – ku wyraźnej irytacji wampira – z premedytacją zdecydowała
się na ludzkie, spokojne tempo. Podejrzewała, że dla kogoś, kto wiecznie
pracował, takie „marnowanie” czasu musiało być prawdziwą zbrodnią, ale nie
zamierzała się tym przejmować. Gdyby za każdym razem zwracała uwagi na humorki
wampira, pewnie do tej pory w każdej wolnej chwili siedziałaby z nim w bibliotece,
studiując… mechanikę kwantową? W końcu czemu nie, prawda? Przecież
wszystkie te nazwy były bardziej romantyczne i pełne emocji, aniżeli
proste „kocham cię”.
Byli w pobliżu
domu, kiedy wyczuła, że Rufus sztywnieje. Sama również wyczuła, że coś jest nie
tak, choć nie zareagowała aż tak nerwowo, bardziej zaintrygowana słodkim
zapachem, aniżeli zmartwiona tym, że ktokolwiek mógłby ich zaatakować. Być może
to było naiwne, ale wcale nie czuła się zagrożona, podświadomie czując, że
jakiekolwiek obawy są bezpodstawne. Wymownie spojrzała na naukowca, ten jednak
niespokojnie rozglądał się dookoła, ostatecznie chwytając ją za rękę i bezceremonialnie
ciągnąć Laylę za sobą.
– Claire –
rzucił krótko i przyznała, że to całkiem trafny argument, bo jak była w stanie
zignorować zagrożenie, które dotyczyło ich, tak niepewność co do bezpieczeństwa
córki było dla niej najważniejsze.
Nigdy nie
dziwiło ją przewrażliwienie Rufusa, nawet jeśli w wielu przypadkach miała
ochotę wywrócić oczami. Claire nie była głupia, ale na pewno krucha, dopiero
ucząc się tego, czego przynajmniej w teorii powinna była doświadczyć już
dawno. To była jego wina, nawet jeśli Layla była w stanie zrozumieć, czym
kierował się przez te wszystkie lata. Gdyby mogła przy nich być, kiedy mała
dorastała, sprawy najpewniej potoczyłyby inaczej, bo zawsze potrafiła trochę
stłamsić silny charakter męża, teraz jednak było a późno na to, by mogła
zmienić przeszłość.
Słodki
zapach przybrał na sile, kiedy znaleźli się bliżej domu. Teraz nie miała już
wątpliwości co do tego, że pozornie obcy zapach należał do wampira, jednak
nadal towarzyszyło jej poczucie tego, że nie ma powodów do niepokoju. Co
więcej, woń wydała jej się znajoma, chociaż…
Rufus
stanowczo pociągnął ją w stronę wejścia, właściwie nie pozostawiając jej
innego wyboru, poza ruszeniem za sobą. Dopiero po chwili wychwyciła ruch na
werandzie, tuż przy prowadzących do środka drzwiach, nim jednak zdążyła odezwać
się choć słowem, jej partner puścił ją i bez chwili wahania ruszył przed
siebie. Wyraźnie czuła jego niechęć, bez cienia wątpliwości wiedząc, że gdyby
tylko dała naukowcowi wolną rękę, najpewniej już dawno rzuciłby się do ataku, w nieszczególnie
uprzejmy sposób zamierzając ustalić z kim mieli do czynienia.
– Kto, na
litość bogini…? – zaczął, jednak nie miał okazji dokończyć, bo w tym samym
momencie intruz znalazł się w zasięgu wzroku Layli, a ta zrozumiała.
– Sage? –
wyrwało jej się. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, zdecydowanie wyminęła
wyraźnie zaskoczonego Rufusa, w najzupełniej intensywny sposób rzucając
się do przodu. – Sage, Sage, Saaageee…!
Zawsze była
impulsywna, więc i tym razem jej reakcja była niemniej subtelna. Bez
chwili wahania pokonała dzielącą ją od wampira odległość, bezceremonialnie
rzucając mu się w ramiona – i to w tak zdecydowany sposób, że
nawet pomimo doskonałego zmysłowi równowagi, którym dysponowały wampiry, wygiął
się do tyłu, chyba jedynie cudem nie lądując na ziemi. Poraził ją chłód jego
skóry, tym bardziej intensywny przy wiecznej gorączce, która trawiła jej ciało,
ale zignorowała jakiekolwiek nieprzyjemności, bardziej skoncentrowana na
osobniku, którego nie widziała… Hm, w zasadzie kilka ładnych wieków.
Usłyszała
parsknięcie śmiechem, zaraz też owiał ją słodki, zimny oddech, raz po raz
muskający jej odsłonięte gardło. Gdyby miała do czynienia z kimś obcym,
poczułaby się zaniepokojona tym, że mogłaby dopuścić kogokolwiek aż tak blisko
swojej szyi, jednak w przypadku tego wampira było z goła inaczej.
Komu jak komu, ale mimo upływu lat ufała Sage’owi, aż nazbyt świadoma tego, że
ten nie byłby w stanie jej skrzywdzić – nie, skoro najwyraźniej ją
rozpoznał, zdecydowanym ruchem otaczając rozentuzjazmowaną dziewczynę ramionami.
– Chociaż
jedna pozytywna reakcja – wymruczał z wyraźnym zadowoleniem. – Jak dobrze
cię widzieć, mon chéri* – dodał, a potem
jak gdyby nigdy nic ucałował ją w policzek.
Uśmiechnęła
się, bynajmniej niezaskoczona bezpośredniością jego zachowania. Pod tym
względem zawsze byli z Sage’m podobni – oboje otwarci, choć w jego
przypadku to akurat wydawało się naturalne, skoro francuzi od zawsze słynęli z dość
nietypowej normalności – jednak nie mogła zaprzeczyć, że kiedyś było zupełnie
inaczej. Na początku ich znajomości, wciąż była przerażoną, kruchą dziewczynką,
która dostawała ataku paniki, kiedy próbował zbliżyć się do niej ktokolwiek
inny, prócz jej własnego brata.
Jakkolwiek
by nie było, nie potrafiła źle czuć się w towarzystwie Sage’a. Nie była
pewna, jak dużo czasu minęło, odkąd widziała wampira po raz ostatni, ale
cieszyła się jak dziecko, wciąż niedowierzając temu, że mógłby tak po prostu
stać sobie przed drzwiami domu jej brata. Wciąż olśniewał uśmiechem, a po
spojrzeniu, którym ją obdarował, natychmiast zorientowała się, że w niemniejszym
stopniu cieszył się z jej pojawienia się. Miała dziesiątki pytań, jednak
od nadmiaru emocji nie potrafiła zmusić się do tego, żeby zadać którekolwiek z nich.
Wiedziała jedynie, że Sage nie przyszedł bez powodu, być może zaintrygowany
tym, że po tych wszystkich latach mógłby trafić do miejsca, gdzie nareszcie na
nich trafił.
– Hm…
Layla? – odezwał się jakby od niechcenia Rufus, tym samym skutecznie
sprowadzając już na ziemię.
Poderwała
głowę, rzucając wampirowi przepraszające spojrzenie, tym bardziej, że bez
wątpienia był zaintrygowany. Wiedziała, że Rufus nie znosił, kiedy działo się
cokolwiek, w co nie był wtajemniczony, więc wyraz jego twarzy w najmniejszym
stopniu jej nie zaskoczył. Co więcej, była gotowa przysiąc, że nie do końca
spodobało mu się to, że jakikolwiek obcy mężczyzna mógł jej dotykać, ale
starała się nie zwracać na to uwagi. Cóż, jeśli miała być ze sobą szczera,
zazdrosny Rufus wydawał jej się po prostu… niezwykle uroczy, choć naturalnie
nie zamierzała mu tego mówić.
– Och, tak
– zreflektowała się pośpiesznie. – To jest Sage – wyjaśniła takim tonem, jakby
ta jedna informacja w istocie miała sprawić, że wszystko momentalnie
stanie się oczywiste. – Sage, to Rufus – dokończyła z promiennym
uśmiechem. – Długo czekasz?
–
Niekoniecznie – zapewnił pośpiesznie. – Wampiry zresztą są stworzone do
czekania, czyż nie? A tak swoją drogą… Chyba zdążyłem wystraszyć całkiem
uroczą panienkę, którą zastałem w środku, bo zatrzasnęła mi drzwi przed nosem
równie szybko, co wcześniej je otworzyła – wyjaśnił, a gdzieś tam za jej
plecami Rufus prychnął.
– A co
innego miała zrobić na widok obcego wampira? – zauważył przytomnie, Sage jednak
nie sprawiał wrażenia tą uwagą urażony.
– Fakt –
zreflektował się pośpiesznie. – Jestem zdziwiony, że tak ucieszyłaś się na mój
widok, Laylo. Gabriel zachował się… w nieco mniej sympatyczny sposób –
dodał, a dziewczyna wymownie uniosła brwi ku górze.
– Widziałeś
Gabriela?
Sage
wzruszył ramionami.
– Przez
chwilę… Z żoną? – zaryzykował po chwili, a Layla z wolna skinęła
głową. – Śliczna. Jakbym miał zgadywać, powiedziałbym, że dziewczyna, która mi
otworzyła, to ich latorośl. Wy, Licavoli, macie w sobie coś takiego, co
was wyróżnia – przyznał i w tamtej chwili zdołała wysilić się na
promienny uśmiech.
– Blisko –
przyznała, przesuwając się bliżej Rufusa, tym bardziej, że ten momentalnie
ruszył w stronę drzwi. I co? Teraz polecisz sprawdzisz, czy nie
zamordował Claire, kiedy nas nie było?, pomyślała z niedowierzaniem. W teorii
mogła się tego spodziewać, nawet jeśli sama była intencji Sage’a aż nazbyt
pewna. – Claire jest nasza, o ile ktoś nie wprowadził mnie w błąd –
wyjaśniła usłużnie, jakby od niechcenia biorąc męża za rękę; ot tak, dla
pewności, gdyby jednak… zdecydował się na coś nie do końca przemyślanego.
Poczuła na
sobie zaciekawione spojrzenie Sage’a, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Kiedy
widzieli się po raz ostatni, zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto
kiedykolwiek mógłby zdecydował się na jakikolwiek związek, a już zwłaszcza
posiadanie dzieci – nie po tym wszystkim, czego doświadczyła od ojca. Do tej
pory zdarzało jej się czuć dziwnie w obecności Marco, który był niczym
namacalny dowód na to, że przeszłość wciąż gdzieś tam było – żywa i stanowiąca
nieodzowną część jej jestestwa. Inaczej sprawy miały się z tym wampirem,
choć i on przywoływał wspomnienia do których nie wracała od bardzo dawna.
Jakby od
niechcenia spojrzała na drzwi, po czym na powrót przeniosła wzrok na przybysza.
Jej brwi z wolna powędrowały ku górze, kiedy spojrzała na niego
wyczekująco.
–
Wchodzisz? – zaproponowała, ignorując wyraźne niezadowolenie Rufusa. Z drugiej
strony, mogła się założyć, że był ciekaw, a gdyby weszli do środka, wtedy
mogłaby się pokusić o udzielenie jakichkolwiek wyjaśnień.
– Twój brat
nie będzie miał nic przeciwko? – zapytał z powątpiewaniem Sage, więc tylko
wymownie wzruszyła ramionami.
– Trudno
stwierdzić, ale akurat mnie bardzo rzadko odmawia. Teraz zresztą go nie ma –
zauważyła przytomnie. – Nie powiesz mi zresztą, że przyszedłeś tylko po to,
żeby pooglądać drzwi – dodała, a wampir parsknął śmiechem.
– Skąd
wiesz? Może planuję zakupy? – Wywrócił oczami. – Naprawdę dobrze cię widzieć,
zwłaszcza… taką – dodał i choć pozornie nie miało to sensu, Layla
doskonale zrozumiała, co takiego miał na myśli.
Taką inną,
żywą, bez ciągłej skłonności do wybuchania płaczem…
Och, tak,
zdecydowanie.
– Wierz mi,
że mnie też – zapewniła.
W
porównaniu do przeszłości, która ścigała ją do tej pory, Sage zdecydowanie był
kimś, kogo mogła zaakceptować bez chwili wahania.
*mon chéri – z francuskiego: słońce, kochanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz