30 maja 2016

Dwieście trzynaście

Renesmee
Wyczułam, że Gabriel sztywnieje, wyraźnie zaniepokojony. Sama również instynktownie napięłam mięśnie, niespokojnie obserwując przestrzeń przed nami, by ocenić, czy którekolwiek z nas miało jakikolwiek powód do niepokoju. Zerknęłam na męża, próbując ocenić po wyrazie jego twarzy, co takiego planował, nim jednak zdążyłam wyciągnąć jakiekolwiek wnioski, chłopak wyciągnął rękę w stronę drzwiczek po swojej stronie, by po chwili otworzyć je i wysiąść na zewnątrz. Nie czekając na to, aż spróbuje zasugerować mi pozostanę w aucie, pośpiesznie zrobiłam to samo, dla pewności nie zamykając za sobą samochodu, by w razie potrzeby móc błyskawicznie wrócić do środka. Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, że każdy wampir był o wiele szybszy od jakiegokolwiek pojazdu mechanicznego, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że którakolwiek nieśmiertelna istota byłaby na tyle uparta, żeby gonić nas również w chwili, w której wrócilibyśmy na zakorkowaną, główną drogę, więc dostęp do samochodu stanowił dla mnie swego rodzaju okoliczność uspokajającą.
Zmrużyłam oczy, próbując wykorzystać pełnię swoich wyostrzonych zmysłów i stwierdzić, kogo tak naprawdę mamy przed sobą. Gdyby nie oczy oraz to, że nie słyszałam nawet najcichszego bicia serca, być może uznałabym, że jednak udało nam się trafić na Isabeau, nic jednak nie wskazywało na to, żeby wampirzyca była gdzieś w pobliżu. Istota, która nas obserwowała, bez wątpienia była… bardziej „tradycyjnym” nieśmiertelnym, podobnym do moich najbliższych, z tą tylko różnicą, że zdecydowanie nie żywiła się krwią zwierząt. To wystarczyło, żeby podsycić mój niepokój, bo choć przywykłam do spotkań z mniej cywilizowanymi istotami ciemności, instynkt jak zwykle sprawiał, że wolałam trzymać się od obcych na dystans. W moich żyłach krążyła osoka, co swobodnie mogło sprawić, że ktoś kiedyś uznałby mnie za potencjalną ofiarę, koncentrując się przede wszystkim na tej ludzkiej cząstce mojej osobowości, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Co więcej, miałam dość okazji, żeby przekonać się, że zasada ograniczonego zaufania, sprawdzała się w każdej sytuacji, dlatego wolałam zachować ostrożność, tym bardziej, że na tę chwilę wszystko wskazywało na to, że mogliśmy przeszkodzić komuś w polowaniu.
Raz jeszcze spojrzałam na Gabriela, przez moment mając ochotę okrążyć samochód i dla pewności znaleźć się przy nim. Wiedziałam, że był głodny, co w najgorszym wypadku mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza gdyby doszło do walki. Nie chciałam brać pod uwagę najgorszego, ale…
Ruch przede mną sprawił, że chcąc nie chcąc oderwałam wzrok od męża, na powrót skupiając się na intruzie. Sylwetka stała się wyraźniejsza, kiedy wampir stwierdził, że jednak może do nas podejść, dzięki czemu w końcu miałam okazję mu się przyjrzeć. Jeszcze zanim dostrzegłam jego twarz, z miejsca zorientowałam się, że to mężczyzna – budowa ciała mówiła sama za siebie. W następnym momencie dotarło do mnie, że bez wątpienia był przystojny, co również nieszczególne mnie zaskoczyło, bo wampiry miały to do siebie. Z drugiej strony, coś w rysach jego twarzy mnie zaintrygowało, kojarząc mi się z Licavolimi. Nie chodziło o to, że mógł być do nich tak uderzająco podobny, by wyglądać jak kolejny członek rodziny, ale o swego rodzaju egzotykę w wyglądzie – coś, co było właściwe dla Włochów albo Francuzów, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miał ciemne włosy, mocno kontrastujące z jego bladą skórą, choć w jego przypadku efekt nie był aż tak niepokojący, jak to bywało z moim mężem.
Zdenerwowanie Gabriela ogarnęło mnie nagle, całkiem skutecznie mnie zaskakująco. Momentalnie zorientowałam się, że jego emocje wcale nie miały związku z tym, że mógłby obawiać się o nasze bezpieczeństwo, ale… Cóż, wszystko wskazywało na to, że chłopak stojącego przed nami nieśmiertelnego rozpoznał.
Gabrielu?, pomyślałam, nie mając odwagi odezwać się na głos. Telepatia wydała mi się bezpieczniejsza, a przynajmniej miałam nadzieję, że w ten sposób łatwiej uzyskam odpowiedź. Chciałam zrozumieć, wręcz porażona ciszą i niepewnością, które coraz bardziej zaczynały mnie drażnić. Nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać, jednak znałam chłopaka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie miał w zwyczaju denerwować się bez wyraźnego powodu.
– Sage – odezwał się w końcu, a ja uniosłam brwi ku górze, niejako utwierdzając się w przekonaniu, że moje wcześniejsze przypuszczenia były słuszne.
Nie byłam pewna dlaczego, ale z chwilą, w której Gabriel wypowiedział imię nieznajomego, a ten nie zaprotestował, mimowolnie zaczęłam się rozluźniać. To było dziwne, tym bardziej, że mój mąż wcale nie wyglądał na spokojniejszego, dalej z wyraźną niechęcią spoglądając na przybysza. Trudno było mi jednoznacznie określić jego emocje, tym bardziej, że chłopak wciąż milczał, czekając na coś, czego nawet nie potrafiłam zinterpretować. Czekałam, w duchu odliczając kolejne sekundy i mając nadzieję na to, że w końcu coś się wyjaśni, chociaż…
– A niech to… – doszedł mnie zaskoczony, głęboki głos stojącego przed nami nieśmiertelnego. Sage (najwyraźniej tak miał na imię) przesunął się naprzód, wyraźnie ośmielony tym, że mógłby zostać rozpoznany. – Gabriel? Gabriel Licavoli? – upewnił się, a ja poczułam coraz silniejszą dezorientację, choć przecież powinno być odwrotnie.
– Co się…? – zaczęłam, jednak uciszyło mnie jedynie po części uspokajające spojrzenie męża.
– Później ci wytłumaczę, mi amore – obiecał mi, a ja ledwo powstrzymałam się od sfrustrowanego jęku. Nie lubiłam, kiedy zwodził mnie w ten sposób, unikając odpowiedzi na pytania, które mnie wydawały się istotne. Wiedziałam, że nie robił tego specjalnie, ale mimo wszystko wydawało mi się to dość niepokojące. – Wrócisz do auta? Jedziemy stąd – oznajmił zdecydowanym tonem.
– Zaczekaj – obruszył się Sage, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie porozmawiamy? Wydawało mi się… – Mężczyzna urwał, po czym z zaciekawieniem spojrzał w moją stronę. – To twoja partnerka? – zapytał, wyraźnie usatysfakcjonowany myślą o tym, że tak mogłoby być w istocie.
– Ehm… Tak. – Nie sądziłam, że Gabriel odpowie, więc tym bardziej zaskoczyło mnie to, że postawił na szczerość. – Wybacz, ale teraz nie mamy czasu na jakiekolwiek rozmowy. W zasadzie to już teraz powinniśmy być w zupełnie innym miejscu – dodał spiętym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, wyraźnie nie zamierzając wchodzić w jakiekolwiek dyskusje.
Wymownie uniosłam brwi ku górze, sama niepewna tego, co powinnam sądzić o jego zachowaniu. Miałam wrażenie, że Gabriel sam nie był pewien tego, co i dlaczego powinien czuć, tym bardziej, że interpretując jego emocje, odniosłam wrażenie, że był rozdarty. Wydało mi się, że tak naprawdę nie miał Sagowi niczego do zarzucenia, choć to nie wyjaśniało tego, dlaczego w tak znaczącym stopniu speszył się na jego widok. Chciałam go o to zapytać, ale milczałam, podświadomie wyczuwając, że w towarzystwie mężczyzny i tak nie udzieliłby mi nawet po części satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Skoro tak uważasz… – Sage urwał, po czym jak gdyby nigdy nic wysilił się na uśmiech. – Dobrze wiedzieć, że nie jesteś sam – dodał i zabrzmiało to szczerze, mój mąż jednak bez chwili wahania puścił słowa wampira mimo uszu.
Nie musiałam pytać, by wiedzieć, że najrozsądniej będzie wrócić do auta. Raz jeszcze zerknęłam na wampira, mimowolnie zmuszając się do odwzajemnienia przyjaznego spojrzenia, które mi posłał. Zaraz po tym chcąc nie chcąc wsiadłam do samochodu, starannie zamykając za sobą drzwi i przez przednią szybę wciąż z uwaga obserwując przybysza, przynajmniej do momentu, w którym Gabriel nie zajął miejsca u mojego boku, natychmiast odpalając silnik. Poczułam się dziwnie, kiedy z wprawą wymanewrował pojazd na powrót na główną drogę, bez trudu włączając się do ruchu i kierując się w sobie tylko znanym kierunku.
Dłuższą chwilę milczałam, obserwując przemykające za oknem budynki i zmierzających w swoje strony ludzi, zanim w końcu zdecydowałam się odezwać. W obecnej sytuacji mogłam zadać tylko jedno pytanie, które w najmniejszym stopniu nie zaskoczyło Gabriela, skoro miał przygotowaną odpowiedź.
– Co to było?
Jakby od niechcenia wzruszył ramionami. Odkąd odjechaliśmy, wydawał się spokojniejszy.
– Przeszłość – powiedział takim tonem, jakby to wyjaśniało wszystko.
Cóż, z chwilą, w której nakłoniłam go do zwierzeń, niejako utwierdziłam się w przekonaniu, że w istocie tak było.
Layla
Rufus bywał irytujący, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. Nieszczególnie zaskoczyło ją to, że musiała niemalże siłą wymóc na nim wspólne wyjście, wcześniej musząc słuchać licznych wymówek na temat tego, że spacerowanie po lesie bez konkretnego celu nie ma sensu. Cóż, Layla spoglądała na tę sprawę w zupełnie odmienny, bardziej emocjonalny sposób, jednak nie spodziewała się tego, że on będzie w stanie zrozumieć, że po zachodzie słońca natura naprawdę bywała urokliwa. Lubiła spokój, a jeśli do tego wszystkiego przebywali razem, wtedy naprawdę czuła się dobrze. Tak czy inaczej, nie zamierzała kolejnego wieczora spędzić w domu, tym bardziej, że Gabriel i Renesmee gdzieś wybyli. Claire zamknęła się w pokoju książką, co – przynajmniej zdaniem jej ojca – było najlepszym rozwiązaniem, chociaż wampirzyca zdecydowanie tego nie podzielała. Wiedziała, że gdyby byli w Mieście Nocy, przy każdej okazji wykręcałby się siedzeniem w laboratorium, więc tym bardziej zamierzała korzystać z tego, że na swój sposób udało im się wyrwać – i to nawet jeśli niejako zostali do tego zmuszeni.
Problem polegał na tym, że „oswajanie” Rufusa na dłuższą metę nie było możliwe. Co prawda zauważyła, że w którymś momencie odpuścił sobie złośliwości i trochę się rozluźnić, choć zdecydowanie nie zamierzał jej się do tego przyznać. Nie próbowała tego komentować, w zamian korzystając z tego, że byli sami, by móc się do niego zbliżyć. Jasne, sypialnia byłaby o wiele bardziej praktycznym miejscem, ale nie sądziła, żeby z Claire za ścianą którekolwiek z nich poczuło się w pełni swobodnie – a już zwłaszcza on. Co więcej, w jakiś pokrętny sposób kilka pocałunków pod gołym niebem zadowalało ją bardziej, aniżeli cokolwiek innego, choć okoliczności byłyby o wiele bardziej romantyczne, gdyby to on je zainicjował.
Ta, chciałoby się. Czego mogła spodziewać się po facecie, który nie widział niczego złego w szybkim ślubie bez świadków, jeśli nie liczyć leżącego nieopodal ciała najlepszej przyjaciółki przyszłej żony?
Tak czy inaczej, było przyjemnie, przynajmniej z jej perspektywy, choć Rufus naturalnie zaczął naciskać na to, żeby wracali, kiedy tylko doszedł do wniosku, że powinna być zadowolona z tego, ile czasu spędzili poza domem. Miała ochotę mu przyłożyć, ale ostatecznie wywróciła oczami i owszem, zgodziła się, jednak – ku wyraźnej irytacji wampira – z premedytacją zdecydowała się na ludzkie, spokojne tempo. Podejrzewała, że dla kogoś, kto wiecznie pracował, takie „marnowanie” czasu musiało być prawdziwą zbrodnią, ale nie zamierzała się tym przejmować. Gdyby za każdym razem zwracała uwagi na humorki wampira, pewnie do tej pory w każdej wolnej chwili siedziałaby z nim w bibliotece, studiując… mechanikę kwantową? W końcu czemu nie, prawda? Przecież wszystkie te nazwy były bardziej romantyczne i pełne emocji, aniżeli proste „kocham cię”.
Byli w pobliżu domu, kiedy wyczuła, że Rufus sztywnieje. Sama również wyczuła, że coś jest nie tak, choć nie zareagowała aż tak nerwowo, bardziej zaintrygowana słodkim zapachem, aniżeli zmartwiona tym, że ktokolwiek mógłby ich zaatakować. Być może to było naiwne, ale wcale nie czuła się zagrożona, podświadomie czując, że jakiekolwiek obawy są bezpodstawne. Wymownie spojrzała na naukowca, ten jednak niespokojnie rozglądał się dookoła, ostatecznie chwytając ją za rękę i bezceremonialnie ciągnąć Laylę za sobą.
– Claire – rzucił krótko i przyznała, że to całkiem trafny argument, bo jak była w stanie zignorować zagrożenie, które dotyczyło ich, tak niepewność co do bezpieczeństwa córki było dla niej najważniejsze.
Nigdy nie dziwiło ją przewrażliwienie Rufusa, nawet jeśli w wielu przypadkach miała ochotę wywrócić oczami. Claire nie była głupia, ale na pewno krucha, dopiero ucząc się tego, czego przynajmniej w teorii powinna była doświadczyć już dawno. To była jego wina, nawet jeśli Layla była w stanie zrozumieć, czym kierował się przez te wszystkie lata. Gdyby mogła przy nich być, kiedy mała dorastała, sprawy najpewniej potoczyłyby inaczej, bo zawsze potrafiła trochę stłamsić silny charakter męża, teraz jednak było a późno na to, by mogła zmienić przeszłość.
Słodki zapach przybrał na sile, kiedy znaleźli się bliżej domu. Teraz nie miała już wątpliwości co do tego, że pozornie obcy zapach należał do wampira, jednak nadal towarzyszyło jej poczucie tego, że nie ma powodów do niepokoju. Co więcej, woń wydała jej się znajoma, chociaż…
Rufus stanowczo pociągnął ją w stronę wejścia, właściwie nie pozostawiając jej innego wyboru, poza ruszeniem za sobą. Dopiero po chwili wychwyciła ruch na werandzie, tuż przy prowadzących do środka drzwiach, nim jednak zdążyła odezwać się choć słowem, jej partner puścił ją i bez chwili wahania ruszył przed siebie. Wyraźnie czuła jego niechęć, bez cienia wątpliwości wiedząc, że gdyby tylko dała naukowcowi wolną rękę, najpewniej już dawno rzuciłby się do ataku, w nieszczególnie uprzejmy sposób zamierzając ustalić z kim mieli do czynienia.
– Kto, na litość bogini…? – zaczął, jednak nie miał okazji dokończyć, bo w tym samym momencie intruz znalazł się w zasięgu wzroku Layli, a ta zrozumiała.
– Sage? – wyrwało jej się. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, zdecydowanie wyminęła wyraźnie zaskoczonego Rufusa, w najzupełniej intensywny sposób rzucając się do przodu. – Sage, Sage, Saaageee…!
Zawsze była impulsywna, więc i tym razem jej reakcja była niemniej subtelna. Bez chwili wahania pokonała dzielącą ją od wampira odległość, bezceremonialnie rzucając mu się w ramiona – i to w tak zdecydowany sposób, że nawet pomimo doskonałego zmysłowi równowagi, którym dysponowały wampiry, wygiął się do tyłu, chyba jedynie cudem nie lądując na ziemi. Poraził ją chłód jego skóry, tym bardziej intensywny przy wiecznej gorączce, która trawiła jej ciało, ale zignorowała jakiekolwiek nieprzyjemności, bardziej skoncentrowana na osobniku, którego nie widziała… Hm, w zasadzie kilka ładnych wieków.
Usłyszała parsknięcie śmiechem, zaraz też owiał ją słodki, zimny oddech, raz po raz muskający jej odsłonięte gardło. Gdyby miała do czynienia z kimś obcym, poczułaby się zaniepokojona tym, że mogłaby dopuścić kogokolwiek aż tak blisko swojej szyi, jednak w przypadku tego wampira było z goła inaczej. Komu jak komu, ale mimo upływu lat ufała Sage’owi, aż nazbyt świadoma tego, że ten nie byłby w stanie jej skrzywdzić – nie, skoro najwyraźniej ją rozpoznał, zdecydowanym ruchem otaczając rozentuzjazmowaną dziewczynę ramionami.
– Chociaż jedna pozytywna reakcja – wymruczał z wyraźnym zadowoleniem. – Jak dobrze cię widzieć, mon chéri* – dodał, a potem jak gdyby nigdy nic ucałował ją w policzek.
Uśmiechnęła się, bynajmniej niezaskoczona bezpośredniością jego zachowania. Pod tym względem zawsze byli z Sage’m podobni – oboje otwarci, choć w jego przypadku to akurat wydawało się naturalne, skoro francuzi od zawsze słynęli z dość nietypowej normalności – jednak nie mogła zaprzeczyć, że kiedyś było zupełnie inaczej. Na początku ich znajomości, wciąż była przerażoną, kruchą dziewczynką, która dostawała ataku paniki, kiedy próbował zbliżyć się do niej ktokolwiek inny, prócz jej własnego brata.
Jakkolwiek by nie było, nie potrafiła źle czuć się w towarzystwie Sage’a. Nie była pewna, jak dużo czasu minęło, odkąd widziała wampira po raz ostatni, ale cieszyła się jak dziecko, wciąż niedowierzając temu, że mógłby tak po prostu stać sobie przed drzwiami domu jej brata. Wciąż olśniewał uśmiechem, a po spojrzeniu, którym ją obdarował, natychmiast zorientowała się, że w niemniejszym stopniu cieszył się z jej pojawienia się. Miała dziesiątki pytań, jednak od nadmiaru emocji nie potrafiła zmusić się do tego, żeby zadać którekolwiek z nich. Wiedziała jedynie, że Sage nie przyszedł bez powodu, być może zaintrygowany tym, że po tych wszystkich latach mógłby trafić do miejsca, gdzie nareszcie na nich trafił.
– Hm… Layla? – odezwał się jakby od niechcenia Rufus, tym samym skutecznie sprowadzając już na ziemię.
Poderwała głowę, rzucając wampirowi przepraszające spojrzenie, tym bardziej, że bez wątpienia był zaintrygowany. Wiedziała, że Rufus nie znosił, kiedy działo się cokolwiek, w co nie był wtajemniczony, więc wyraz jego twarzy w najmniejszym stopniu jej nie zaskoczył. Co więcej, była gotowa przysiąc, że nie do końca spodobało mu się to, że jakikolwiek obcy mężczyzna mógł jej dotykać, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Cóż, jeśli miała być ze sobą szczera, zazdrosny Rufus wydawał jej się po prostu… niezwykle uroczy, choć naturalnie nie zamierzała mu tego mówić.
– Och, tak – zreflektowała się pośpiesznie. – To jest Sage – wyjaśniła takim tonem, jakby ta jedna informacja w istocie miała sprawić, że wszystko momentalnie stanie się oczywiste. – Sage, to Rufus – dokończyła z promiennym uśmiechem. – Długo czekasz?
– Niekoniecznie – zapewnił pośpiesznie. – Wampiry zresztą są stworzone do czekania, czyż nie? A tak swoją drogą… Chyba zdążyłem wystraszyć całkiem uroczą panienkę, którą zastałem w środku, bo zatrzasnęła mi drzwi przed nosem równie szybko, co wcześniej je otworzyła – wyjaśnił, a gdzieś tam za jej plecami Rufus prychnął.
– A co innego miała zrobić na widok obcego wampira? – zauważył przytomnie, Sage jednak nie sprawiał wrażenia tą uwagą urażony.
– Fakt – zreflektował się pośpiesznie. – Jestem zdziwiony, że tak ucieszyłaś się na mój widok, Laylo. Gabriel zachował się… w nieco mniej sympatyczny sposób – dodał, a dziewczyna wymownie uniosła brwi ku górze.
– Widziałeś Gabriela?
Sage wzruszył ramionami.
– Przez chwilę… Z żoną? – zaryzykował po chwili, a Layla z wolna skinęła głową. – Śliczna. Jakbym miał zgadywać, powiedziałbym, że dziewczyna, która mi otworzyła, to ich latorośl. Wy, Licavoli, macie w sobie coś takiego, co was wyróżnia – przyznał i w tamtej chwili zdołała wysilić się na promienny uśmiech.
– Blisko – przyznała, przesuwając się bliżej Rufusa, tym bardziej, że ten momentalnie ruszył w stronę drzwi. I co? Teraz polecisz sprawdzisz, czy nie zamordował Claire, kiedy nas nie było?, pomyślała z niedowierzaniem. W teorii mogła się tego spodziewać, nawet jeśli sama była intencji Sage’a aż nazbyt pewna. – Claire jest nasza, o ile ktoś nie wprowadził mnie w błąd – wyjaśniła usłużnie, jakby od niechcenia biorąc męża za rękę; ot tak, dla pewności, gdyby jednak… zdecydował się na coś nie do końca przemyślanego.
Poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie Sage’a, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Kiedy widzieli się po raz ostatni, zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto kiedykolwiek mógłby zdecydował się na jakikolwiek związek, a już zwłaszcza posiadanie dzieci – nie po tym wszystkim, czego doświadczyła od ojca. Do tej pory zdarzało jej się czuć dziwnie w obecności Marco, który był niczym namacalny dowód na to, że przeszłość wciąż gdzieś tam było – żywa i stanowiąca nieodzowną część jej jestestwa. Inaczej sprawy miały się z tym wampirem, choć i on przywoływał wspomnienia do których nie wracała od bardzo dawna.
Jakby od niechcenia spojrzała na drzwi, po czym na powrót przeniosła wzrok na przybysza. Jej brwi z wolna powędrowały ku górze, kiedy spojrzała na niego wyczekująco.
– Wchodzisz? – zaproponowała, ignorując wyraźne niezadowolenie Rufusa. Z drugiej strony, mogła się założyć, że był ciekaw, a gdyby weszli do środka, wtedy mogłaby się pokusić o udzielenie jakichkolwiek wyjaśnień.
– Twój brat nie będzie miał nic przeciwko? – zapytał z powątpiewaniem Sage, więc tylko wymownie wzruszyła ramionami.
– Trudno stwierdzić, ale akurat mnie bardzo rzadko odmawia. Teraz zresztą go nie ma – zauważyła przytomnie. – Nie powiesz mi zresztą, że przyszedłeś tylko po to, żeby pooglądać drzwi – dodała, a wampir parsknął śmiechem.
– Skąd wiesz? Może planuję zakupy? – Wywrócił oczami. – Naprawdę dobrze cię widzieć, zwłaszcza… taką – dodał i choć pozornie nie miało to sensu, Layla doskonale zrozumiała, co takiego miał na myśli.
Taką inną, żywą, bez ciągłej skłonności do wybuchania płaczem…
Och, tak, zdecydowanie.
– Wierz mi, że mnie też – zapewniła.
W porównaniu do przeszłości, która ścigała ją do tej pory, Sage zdecydowanie był kimś, kogo mogła zaakceptować bez chwili wahania.
*mon chéri – z francuskiego: słońce, kochanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa