23 maja 2016

Dwieście sześć

Damien
Zamarł w bezruchu, sam niepewny tego, czy jest bardziej zaskoczony, czy może zaniepokojony. Nie łatwo było zaskoczyć istotę nieśmiertelna, a jednak babci Liz bez wątpienia się to udało, o ile nie mylił się do tożsamości kobiety, która jak gdyby nigdy nic mierzyła do niego z naładowanej kuszy. Jedno było pewne: gdyby udało jej się trafić, zabolałoby, a i to tylko pod warunkiem, że nie wycelowałaby zbyt precyzyjnie. Zdecydowanie nie tego spodziewał się po wizycie w tym miejscu, przez całą drogę myśląc o spotkaniu ze staruszką, która mogłaby co najwyżej potrząść się nad Elizabeth, gdyby faktycznie zdawała sobie sprawę z tego, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się dziewczyna.
No cóż, kobieta która zdecydowała się przywitać ich w tak niekonwencjonalny sposób, bez wątpienia dobrze wiedziała z kim ma do czynienia. W sposobie, w jaki trzymała kuszę, dało się doszukać zaskakującej wręcz wprawy i pewności siebie, którą mógłby przejawiać tylko i wyłącznie ktoś, kto w przeszłości już wielokrotnie znajdował się w podobnej sytuacji. Przyczaiła się na półpiętrze, uważnie mierząc go wzrokiem i bez wątpienia nie zamierzając wahać się nawet sekundy przed tym, żeby do niego strzelić, gdyby tylko zaszła taka potrzeba – oczywiście tylko i wyłącznie z jej perspektywy. Instynktownie napiął mięśnie, gotów przy pierwszej okazji cofnąć się do tyłu albo uskoczyć, aż nazbyt świadom tego, że wampirze zdolności z łatwością mogłyby mu pomóc w uniknięciu śmiercionośnego pocisku. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, jak na pół-wampira zadziałałby kołek wbity w serce, nie tyle przez wzgląd na wszystkie zasłyszane legendy, ale tę ludzką cząstkę, która zapewniała mu śmiertelność.
Elizabeth drgnęła, przez moment wyglądając tak, jakby z wrażenia zaraz mogła się przewrócić. Z pewnym opóźnieniem do Damiena dotarło to, że dziewczyna drżała, przez co momentalnie zapragnął otoczyć ją ramionami albo jakkolwiek chronić, choć podejrzewał, że to najgorszy z możliwych pomysłów. Jej babcia mogłaby odebrać to nieopatrznie jako próbę ataku, a to mogłoby skoczyć się naprawdę źle – i to zarówno dla niego, jak i znajdującej się w zasięgu załadowanego do kuszy bełtu Liz. Wolał nie ryzykować, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie postrzegał stojącej przed nim kobiety jak potencjalnego wroga, choć ta najwyraźniej sądziła coś zupełnie odwrotnego.
Okej, wszystko jest w porządku… Nic się przecież nie dzieje, pomyślał gorączkowo, machinalnie próbując sięgnąć do jej umysłu. Nie był aż tak dobry w narzucaniu innym swojej woli, jak to było w przypadku ojca, ale bez wątpienia czegoś się nauczył. Telepatia od zawsze przychodziła mu z łatwością, co wielokrotnie w przeszłości ratowało zarówno jego, jak i najbliższe mu osoby. Liczył, że i tym razem okaże się zbawienna, choć po zaciętej minie wciąż milczącej, wpatrzonej w niego kobiety, zaczął szczerze wątpić w to, czy może na cokolwiek liczyć.
– Babciu… – westchnęła Elizabeth, nie kryjąc zaskoczenia.
Zrobiła krok naprzód, nawet nie wahając się przed tym, żeby podejść bliżej. Damien nie powstrzymał się przed próbują machinalnego pochwycenia ją za rękę, niemalże w ostatniej chwili unikając fizycznego kontaktu. Zauważył, że twarz uzbrojonej kobiety wykrzywił grymas, a ona sama uniosła kuszę wyżej, po raz kolejny celując w jego stronę. Pod wpływem impulsu odskoczył do tyłu, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście i starając się zachowywać w sposób, który nie wzbudzałby czyichkolwiek podejrzeń.
– Stój tam, gdzie stoisz! – usłyszał i tym razem coś w poleceniu kobiety sprawiło, że zapragnął wymownie wywrócić oczami.
– On jest ze mną! – zaoponowała Liz. Nawet jeśli wcześniej planowała podejść jeszcze bliżej, ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian przystając na jednym z licznych stopni i zakładając ramiona na piersi. Jakby tego było mało, przesunęła się w taki sposób, by móc go osłonić, chociaż w sytuacji zagrożenia sprawy zdecydowanie powinny wyglądać odwrotnie. – Nie dam go skrzywdzić!
Kobieta otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, wyraźnie wytrącona z równowagi. Dopiero w tamtej chwili Damien zdołał dokładniej jej się przyjrzeć, bez trudu zauważając to, że wcale nie była w aż tak podeszłym wieku, jak mógłby się tego spodziewać. Nie potrafił stwierdzić, ile tak naprawdę musiała mieć lata, ale wyglądała zaskakująco wręcz dobrze, szczupła i dobrze zbudowana, sprawiająca wrażenie kogoś, kto przez pół życia uprawiał sport. Siwiejące już włosy zebrała w ciasny krok na czubku głowy, ale pomiędzy jasnymi pasmami wciąż dało się doszukać ciemniejszych – najpewniej brązowych, tak jak to było w przypadku Liz. Nawet w rysach twarzy było coś, co nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że dwie stojące przed nim kobiety były ze sobą spokrewnione, chociaż wydało mu się to dość marnym pocieszeniem w sytuacji, kiedy w każdej chwili mógł skończyć jako szaszłyk.
Miał ochotę podejść bliżej, by jednak mieć Elizabeth na oku, ale instynkt podpowiedział mu, że to nie byłoby najlepszym pomysłem. W efekcie mógł co najwyżej czekać, podświadomie odliczając kolejne sekundy i wręcz modląc się o to, żeby uzbrojona śmiertelniczka przypadkiem nie zrobiła czegoś, co zaszkodziłoby im wszystkim. Jako Uzdrowiciel czuł się względnie bezpieczny, ale nie sądził, by do udanych należało pierwsze spotkanie, podczas którego musiałby skupiać się na leczeniu głębokich ran po bełtach.
– Chodź do mnie, Liz – upomniała dziewczynę kobieta, mimo uszu puszczając wcześniejsze oświadczenie wnuczki. – On nie jest…
– Wiem, kim on jest! – przerwała jej niecierpliwie Elizabeth. – To chłopak, który dwukrotnie uratował mi życie. Na pewno sympatyczniejszy od Jasona, który – tak się składa – wcale nie jest taki martwy, jak wmawiano mi przez te wszystkie lata. Chociaż ty jedna powiesz mi prawdę, czy może powinnam od razu stąd wyjść?
Sądząc po wyrazie twarzy kobiety, zdecydowanie nie spodziewała się ani takich słów, ani tonu jakim zostały wypowiedziane. Damien mógł się założyć, że w normalnych warunkach Liz nigdy nie zwróciłaby się w ten sposób do babci, która była dla niej ważna, co jedynie utwierdziło go w przekonaniu, że dziewczynie tak naprawdę było już wszystko jedno. Ta determinacja wręcz biła z jej słów, ruchów i decyzji, a jeśli miał być ze sobą szczery, wyczuwał ją nawet w sposobie, w jaki doprowadzili do tego, co miało miejsce w samochodzie.
Milczenie wydawało przeciągać się w nieskończoność, czyniąc czekanie jeszcze bardziej nieznośnym. Widział, że klatka piersiowa Liz błyskawicznie unosiła się i opadała, w rytm przyśpieszonego, urywanego oddechu. Znów była wzburzona, choć tym razem przynajmniej nie płakała, być może zbyt dumna, by sobie na to pozwolić. Miał wrażenie, że usiłowała być silniejsza, aniżeli była w rzeczywistości, co samo w sobie wydało mu się godne podziwu. Już od dłuższego czasu czekał na to, aż puszą jej nerwy i jednak ucieknie z wrzaskiem, albo każe mu iść w cholerę, porażona ingerencją jakichkolwiek istot nadnaturalnych w jej dotychczasowe życie.
– Wejdźmy na górę – zdecydowała w końcu babcia Liz, przybierając pojednawczy, uspokajający ton, kiedy zwróciła się do wnuczki. – Tam na spokojnie porozmawiamy, w porządku?
– Tylko pod warunkiem, że Damien pójdzie z nami – oznajmiła natychmiast dziewczyna, nawet o milimetr nie ruszając się z miejsca. – Proszę, Nina – dodała niemalże błagalnym tonem.
Natychmiast potrząsnął głową, porażony ostrzegawczym spojrzeniem, które rzuciła mu stojąca na schodach kobieta. Staruszka (dziwnie czuł się, nazywając ją w ten sposób) opuściła broń, celując bełt w podłogę, ale wciąż trzymając broń w gotowości.
– Mogę wyjść, jeśli jest jakiś problem – zapewnił pośpiesznie, chociaż zdecydowanie nie miał na to ochoty. – Naprawdę, Liz…
– Mądrze mówi – zauważyła Nina, po czym westchnęła, bo jej wnuczka wydęła usta. – Zaprosiłaś go tutaj? Jakim cudem…
– Nie jestem wampirem, proszę pani – oznajmił, decydując się postawić sprawę jasno. – Nie potrzebuję zachęty, żeby wejść do jakiegokolwiek domu. Zrobić komukolwiek krzywdy też nie zamierzam, więc… – zaczął, ale powstrzymało go wymowne prychnięcie kobiety.
– To kuzyn Eleny, babciu – zniecierpliwiła się Liz.
Tym razem argument musiał do kobiety trafić, bo zawahała się – jedynie na moment, ale to wystarczyło, by poczuł się choć odrobinę pewniej. I pomyśleć, że to znajomość z Eleną może okazać się zbawienna, pomyślał z niedowierzaniem, chociaż nie miał odwagi z góry założyć, że jest bezpieczny. Jak znał swoje szczęście i talent jego kuzynki, równie dobrze mogło się okazać, że powołanie się na Cullenównę jednak jest niczym prośba, by ktoś strzelił do niego kuszy.
Przez kilka następnych sekund nic się nie działo, a potem Nina jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie, wcześniej chwytając zaskoczoną Liz za ramię, by móc pociągnąć ją za sobą. Dziewczyna nie zaprotestowała, zupełnie machinalnie przeskakując kolejne stopnie, żeby łatwiej utrzymać się w pionie i nie ryzykować upadku. Początkowo nie miał pewności, co powinien sądzić o takim rozwiązaniu konfliktu, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro jeszcze nikt nie wysłał go do diabła, równie dobrze może podążyć za obiema paniami, w duchu modląc się o to, żeby nikt więcej nie próbował traktować go jako ruchomy cel.
Nie doczekał się zamkniętych przed nosem drzwi do mieszkania, co samo w sobie wydało mu się obiecujące. Przestąpił próg, aż nazbyt świadom tego, że nie jest w tym miejscu mile widziany, jednak starał się o tym nie myśleć. Co więcej, wyraźnie wyczuł, że Nina obserwowała go ze swego rodzaju niedowierzaniem, kiedy bez najmniejszego problemu zdołał wejść do mieszkania, zamiast odbić się od jakiejś niewidzialnej ściany albo (na co zapewne liczyła) stanąć w ogniu piekielnych, czy co tam wyobrażali sobie niektórzy śmiertelnicy. Cóż, o ile było mu wiadomo, wciąż nie był zarażony SA, więc żadne objawy czy ograniczenia, które obowiązywały nowe wampiry, go nie dotyczyły.
– Wybacz mi to powitanie, ale kiedy zobaczyłam was razem… – Nina urwała, po czym lekko zmarszczyła brwi. – Myślałam, że zmądrzałaś i z Eleną też się już nie zadajesz – wypaliła, a zmierzająca ku najbliższemu pokojowi Liz gwałtownie zamarła, po czym obejrzała się przez ramię.
– Wiedziałaś, kim jest Elena – nie tyle zapytała, co stwierdziła, ale kobieta i tak zdecydowała się potaknąć.
– Od samego początku. Nie mogłam ci powiedzieć, bo twoi rodzice oczywiście wiedzieli lepiej, ale… Cóż, na szczęście nic się nie stało, ale i tak wolałam mieć tę pannicę na oku – stwierdziła ze spokojem kobieta. – Z drugiej strony, wydawała się miła… No, trochę rozpuszczona. Nie wyobrażałam sobie, że mogłaby się na ciebie rzucić, zwłaszcza, że razem chodzicie do szkoły. Zresztą mogłaby jeszcze połamać sobie paznokcie i co by było? – dodała z przekąsem, a gdyby nie sytuacja, Damien jak nic doszedłby do wniosku, że mógłby nawet Ninę polubić.
Swoją drogą, na swój sposób wydawało się to dość ironiczne. Jak inaczej miałby opisać to, że został potraktowany prawie jak zwierzyna łowna tylko dlatego, że w przeciwieństwie do Eleny nie dysponował blond lokami i różowym lakierem na paznokciach? Trudno było docenić to, że ktokolwiek prócz niego mógłby uważać dziewczynę za płytką, kiedy w każdej chwili mógł zginąć.
– Elena jest moją najlepszą przyjaciółką i pod tym względem nie zmieniło się nic. Miałyśmy pewne problemy, tak, ale… Zresztą nieważne! – obruszyła się Liz, energicznie potrząsając głową, by łatwiej odrzucić od siebie jakąś niechcianą myśl. – Ten wpadek, który miałam… To Damien mi wtedy pomógł i tylko dzięki niemu ciągle tutaj jestem. Kilka dni temu widziałam Jasona i…
– Słodki Jezu – wyrwało się Ninie.
Nie dodała niczego więcej, nerwowo pocierając dłonią twarz. Wyglądała na zmęczoną i mocno zaniepokojoną, chociaż widać było, że starała się tego nie okazywać. Z wolna ruszyła w stronę pomieszczenia, które wcześniej upatrzyła sobie Liz, a które ostatecznie okazało się maleńkim salonikiem, gdzie swobodnie mogli się rozsiąść. Nina opadła na najbliższy fotel, wciąż pogrążona we własnych myślach i tak niespokojna, że nawet już próbowała komentować tego, że wciąż podążał za nimi niczym cień, nie zamierzając pozwolić na to, by ktokolwiek tak po prostu go wyprosił.
Elizabeth przystanęła w progu, niespokojna i najwyraźniej zbyt roztrzęsiona, by być w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Obojętnym wzrokiem wodziła po małym, jednoosobowym mieszkaniu, niewyróżniającym się niczym szczególnym pod względem doboru i ustawienia mebli czy wystrojem. Zdecydowanie nie sprawiało wrażenia miejsca, którego mieszkanka mogłaby biegać z kuszą – naładowaną, wciąż śmiertelnie niebezpieczną i – przynajmniej tymczasowo – porzuconą gdzieś obok zajmowanego przez Ninę fotela.
– Po kolei – poprosiła spiętym tonem kobieta. – Boże, nie… Żeby akurat Jason…?
Uniosła głowę, żeby móc spojrzeć na wnuczkę. Przez jej twarz przemknął cień, kiedy zauważyła, że ta po raz kolejny znalazła się zdecydowanie zbyt blisko Damiena, ale tym razem nie skomentowała tego nawet słowem.
– Ten chłopak jest wampirem… Prawdziwym, chociaż jego też nie powstrzyma brak zaproszenia do domu – wtrącił Uzdrowiciel, bez trudu wyczuwając zdenerwowanie Liz; nie była wstanie mówić, on z kolei doszedł do wniosku, że sprawy zabrnęły zdecydowanie zbyt daleko, by bawić się w półśrodki. – Liz powiedziała prawdę o tym, że ją uratowałem. Poniekąd przed śmiercią, bo do tego sprowadza się przemiana – doda, a Nina, która przez moment sprawiała wrażenie kogoś, kto zamierza go skarcić, momentalnie pobladła.
– Jason zaatakował Liz i chciał ją przemienić? – powtórzyła, a potem najzwyczajniej w świecie wybuchła. Pod tym względem najwyraźniej również były z wnuczką podobne, w chwili zagrożenia nie potrafiąc usiedzieć w jednym miejscu. – Mówiłam im przecież, że to prędzej czy później tak się skończy! Nie chodzi już nawet o to, że ten biedny dzieciak… O Boże, nie. Już jedno straciliśmy i to w zupełności wystarczy – oznajmiła spiętym tonem, bynajmniej nie zwracając się do żadnego z obecnych.
– Kogo straciliśmy? Jasona? – zapytała natychmiast Liz. – Nina, do cholery, ja już niczego nie rozumiem!
Kobieta zesztywniała, po czym błyskawicznie odwróciła się w stronę wnuczki.
– Oczywiście, że nie rozumiesz, skoro twoi domyślni rodzice uparli się trzymać cię pod kloszem. Mówiłam im, zwłaszcza po tym, jak Jason… Ale twoja matka się uparła, a mój syn jak zwykle nie potrafił postawić na swoim – westchnęła, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – To nigdy nie powinno było wyglądać w ten sposób. Tak starali się was chronić… Chronić ciebie – dodała z naciskiem, najwyraźniej w ostatniej chwili przypominając sobie o tym, że w przypadku Jasona wyszło to dość kiepsko – że przy pierwszej okazji zaprzyjaźniłaś się z wampirzycą. Mało tego! Najwyraźniej otaczają cię ze wszystkich stron, a ty nawet nie potrafisz się przed nimi bronić! – dodała, a jej spojrzenie po raz kolejny spoczęło na Damienie.
– A niby jak miałabym się bronić? – obruszyła się dziewczyna. – Biegać z kuszą i mierzyć do wszystkiego, co się rusza?!
O dziwo, Nina zdobyła się na blady, pozbawiony wesołości uśmiech.
– Jakby było trzeba, to… czemu nie?
Elizabeth jęknęła, wyraźnie nieusatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Nogi najwyraźniej w końcu odmówiły jej bezpieczeństwa, bo w pośpiechu dopadła do sofy, by móc ciężko na nią opaść. Ciemne włosy podkreślały porażającą wręcz bladość jej skóry, podkrążone oczy i czyste przerażenie, którego dało się doszukać w oszołomionym spojrzeniu dziewczyny. Najdelikatniej rzecz ujmując, wyglądała marnie, czego Damien był świadom tym bardziej, że jako uzdrowiciel i empata, bezbłędnie potrafił rozpoznać znamienitą większość targających innymi emocji.
– Liz… – zaczął i zawahał się na moment, bo nie tylko ona na niego spojrzała. – Wszystko w porządku? – zapytał wprost, decydując się zignorować jakiekolwiek nieprzychylne spojrzenie.
– Nic nie jest okej – wymamrotała spiętym tonem. Przymknęła oczy, być może licząc na to, że w ten sposób łatwiej zdoła poradzić sobie z mętlikiem w głowie. – Chyba wariuję, mój brat z jakiegoś powodu na mnie poluje, a najbliżsi mnie okłamują. Wiesz, to nawet trochę nie przybliża mnie do stwierdzenia, że jest świetnie.
– To nie tak, kochanie – zaoponowała Nina.
Elizabeth spojrzała na nią z wahaniem, pełna wątpliwości i wyraźnie wciąż sceptycznie podchodząc do takich zapewnień. Damien nawet nie był tym zdziwiony, na każdym kroku dostrzegając, że z rodziną dziewczyny coś zdecydowanie było nie tak – z tym, że jak na razie nie byli w stanie ustalić w czym leżał problem.
– A jak? – zapytała, po czym wzruszyła ramionami. – Zresztą nieważne. I tak nikt nic mi nie mówi – mruknęła pozornie obojętnym tonem, ale w jej głosie dało się wyczuć stopniowo przybierająca na sile gorycz.
– Naprawdę chciałam…
Liz spojrzała na kobietę tak, jakby miała wielką ochotę na kogoś warknąć.
– Ale tego nie zrobiłaś. Gdyby nie to, że jedynie cudem dwukrotnie udało mi się uniknąć śmierci, do tej pory nie wiedziałabym niczego – oznajmiła grobowym tonem. Zaraz po tym spojrzała na Damiena, po czym ciągnęła dalej, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa i dając upust narastającej w niej już od dłuższego czasu frustracji: – On przynajmniej nie mógł mi powiedzieć, zresztą nigdy nie miał takiego obowiązku… A jednak zrobił dla mnie więcej, niż moja własna rodzina przez cały ten czas. Co ja powinnam o tym myśleć? – Zawahała się na moment, dając sobie chwilę na zebranie myśli i złapanie oddechu. – A ja po prostu chcę wiedzieć dlaczego. Dlaczego mój własny brat próbuje mnie zabić i jest…?
W gruncie rzeczy nie musiała dodawać niczego więcej, bo zarówno przyczyna jej frustracji, jak i to, czego chciała się dowiedzieć, było aż nazbyt oczywiste. W pokoju na powrót zapadła cisza, przerywana jedynie przyspieszonymi oddechami obu pań oraz nierównym biciem serca. Zwłaszcza Damien był aż nazbyt świadom nawet najcichszego dźwięku, który był w stanie wychwycić dzięki wyostrzonym zmysłom. Z drugiej strony, być może nie potrzebowałby nawet tego, zwłaszcza w warunkach, w którym wszyscy jedynie spoglądali na siebie nawzajem, w napięciu czekając na wyjaśnienia, które nie nadchodziły.
Nie odzywał się, przez dłuższą chwilę wręcz rozważając to, czy jednak nie powinien wyjść. Czegokolwiek miała dotyczyć ta rozmowa, miała związek z Liz i jej rodziną – nikim więcej. Przyprowadził ją do miejsca, gdzie bez wątpienia była bezpieczna, zresztą sam dopiero co miał niezbyty dowód na to, że w razie potrzeby Nina potrafiłaby bronić zarówno siebie, jak i wnuczki. Co prawda na nic zdałaby się kusza, gdyby zagrożeniem okazał się wampir, jednak nie wyobrażał sobie tego, żeby ktokolwiek był w stanie zaatakować to małe mieszkanie akurat tej nocy. Tak czy inaczej, sytuacja była poważna, a on czuł się trochę jak intruz, który naruszał prywatność kogoś, komu zdecydowanie się ona należała. Wszystko tak naprawdę zależało od Elizabeth, a ona jednoznacznie dawała mu do zrozumienia, że może zostać, ale…
– Co takiego powiedział ci Jason? – zapytała drżącym głosem Nina, jednak decydując się przerwać panującą dotychczas ciszę.
– Czy to ważne? – mruknęła bez przekonania Liz. – Wiem jedynie, że mnie okłamaliście… A on był zły. Bardzo zły – dodała, po czym mimowolnie wzdrygnęła się na jakieś wspomnienie.
Kobieta przez moment obserwowała wnuczkę, zanim w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Damien obserwował ją dyskretnie, dzięki czemu wyraźnie zauważył, że oczy śmiertelniczki błyszczały w dość podejrzany, jednoznaczny sposób. Być może płakała, a może wciąż się powstrzymywała – nie miał pewności i chyba tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć.
– Oczywiście, że jest zły… Zły na nas wszystkich – stwierdziła cicho, po raz kolejny zwracając się bardziej do siebie, aniżeli do kogokolwiek obecnego w pokoju. – Jestem zdziwiona, że wrócił dopiero teraz. Od lat modliłam się o to, żeby zaznał ukojenia, gdziekolwiek jest i co by nie robił.
– Więc wiedziałaś – zarzuciła jej Liz.
Nina z wolna skinęła głową, nawet nie próbując się wypierać. Całkiem wprawnie przychodziło jej panowanie nad emocjami, ale Damien czuł, że na dłuższą metę nie potrafiła udawać obojętnej.
– Twój brat szuka zemsty… A ja obawiam się, że to my doprowadziliśmy go do takiego stanu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa