Damien
Zamarł w bezruchu,
sam niepewny tego, czy jest bardziej zaskoczony, czy może zaniepokojony. Nie
łatwo było zaskoczyć istotę nieśmiertelna, a jednak babci Liz bez
wątpienia się to udało, o ile nie mylił się do tożsamości kobiety, która
jak gdyby nigdy nic mierzyła do niego z naładowanej kuszy. Jedno było
pewne: gdyby udało jej się trafić, zabolałoby, a i to tylko pod warunkiem,
że nie wycelowałaby zbyt precyzyjnie. Zdecydowanie nie tego spodziewał się po
wizycie w tym miejscu, przez całą drogę myśląc o spotkaniu ze
staruszką, która mogłaby co najwyżej potrząść się nad Elizabeth, gdyby
faktycznie zdawała sobie sprawę z tego, w jakim niebezpieczeństwie
znalazła się dziewczyna.
No cóż,
kobieta która zdecydowała się przywitać ich w tak niekonwencjonalny
sposób, bez wątpienia dobrze wiedziała z kim ma do czynienia. W sposobie,
w jaki trzymała kuszę, dało się doszukać zaskakującej wręcz wprawy i pewności
siebie, którą mógłby przejawiać tylko i wyłącznie ktoś, kto w przeszłości
już wielokrotnie znajdował się w podobnej sytuacji. Przyczaiła się na
półpiętrze, uważnie mierząc go wzrokiem i bez wątpienia nie zamierzając
wahać się nawet sekundy przed tym, żeby do niego strzelić, gdyby tylko zaszła
taka potrzeba – oczywiście tylko i wyłącznie z jej perspektywy.
Instynktownie napiął mięśnie, gotów przy pierwszej okazji cofnąć się do tyłu
albo uskoczyć, aż nazbyt świadom tego, że wampirze zdolności z łatwością
mogłyby mu pomóc w uniknięciu śmiercionośnego pocisku. Nie miał najmniejszych
wątpliwości co do tego, jak na pół-wampira zadziałałby kołek wbity w serce,
nie tyle przez wzgląd na wszystkie zasłyszane legendy, ale tę ludzką cząstkę,
która zapewniała mu śmiertelność.
Elizabeth
drgnęła, przez moment wyglądając tak, jakby z wrażenia zaraz mogła się
przewrócić. Z pewnym opóźnieniem do Damiena dotarło to, że dziewczyna
drżała, przez co momentalnie zapragnął otoczyć ją ramionami albo jakkolwiek
chronić, choć podejrzewał, że to najgorszy z możliwych pomysłów. Jej
babcia mogłaby odebrać to nieopatrznie jako próbę ataku, a to mogłoby
skoczyć się naprawdę źle – i to zarówno dla niego, jak i znajdującej
się w zasięgu załadowanego do kuszy bełtu Liz. Wolał nie ryzykować, nie
wspominając o tym, że zdecydowanie nie postrzegał stojącej przed nim
kobiety jak potencjalnego wroga, choć ta najwyraźniej sądziła coś zupełnie
odwrotnego.
Okej, wszystko jest w porządku… Nic się
przecież nie dzieje, pomyślał gorączkowo, machinalnie próbując sięgnąć do
jej umysłu. Nie był aż tak dobry w narzucaniu innym swojej woli, jak to
było w przypadku ojca, ale bez wątpienia czegoś się nauczył. Telepatia od
zawsze przychodziła mu z łatwością, co wielokrotnie w przeszłości
ratowało zarówno jego, jak i najbliższe mu osoby. Liczył, że i tym
razem okaże się zbawienna, choć po zaciętej minie wciąż milczącej, wpatrzonej w niego
kobiety, zaczął szczerze wątpić w to, czy może na cokolwiek liczyć.
– Babciu… –
westchnęła Elizabeth, nie kryjąc zaskoczenia.
Zrobiła
krok naprzód, nawet nie wahając się przed tym, żeby podejść bliżej. Damien nie
powstrzymał się przed próbują machinalnego pochwycenia ją za rękę, niemalże w ostatniej
chwili unikając fizycznego kontaktu. Zauważył, że twarz uzbrojonej kobiety
wykrzywił grymas, a ona sama uniosła kuszę wyżej, po raz kolejny celując w jego
stronę. Pod wpływem impulsu odskoczył do tyłu, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście i starając się zachowywać w sposób, który nie wzbudzałby
czyichkolwiek podejrzeń.
– Stój tam,
gdzie stoisz! – usłyszał i tym razem coś w poleceniu kobiety
sprawiło, że zapragnął wymownie wywrócić oczami.
– On jest
ze mną! – zaoponowała Liz. Nawet jeśli wcześniej planowała podejść jeszcze
bliżej, ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian przystając na jednym z licznych
stopni i zakładając ramiona na piersi. Jakby tego było mało, przesunęła
się w taki sposób, by móc go osłonić, chociaż w sytuacji zagrożenia
sprawy zdecydowanie powinny wyglądać odwrotnie. – Nie dam go skrzywdzić!
Kobieta
otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, wyraźnie wytrącona z równowagi.
Dopiero w tamtej chwili Damien zdołał dokładniej jej się przyjrzeć, bez
trudu zauważając to, że wcale nie była w aż tak podeszłym wieku, jak
mógłby się tego spodziewać. Nie potrafił stwierdzić, ile tak naprawdę musiała
mieć lata, ale wyglądała zaskakująco wręcz dobrze, szczupła i dobrze
zbudowana, sprawiająca wrażenie kogoś, kto przez pół życia uprawiał sport.
Siwiejące już włosy zebrała w ciasny krok na czubku głowy, ale pomiędzy
jasnymi pasmami wciąż dało się doszukać ciemniejszych – najpewniej brązowych,
tak jak to było w przypadku Liz. Nawet w rysach twarzy było coś, co
nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że dwie stojące przed nim kobiety były
ze sobą spokrewnione, chociaż wydało mu się to dość marnym pocieszeniem w sytuacji,
kiedy w każdej chwili mógł skończyć jako szaszłyk.
Miał ochotę
podejść bliżej, by jednak mieć Elizabeth na oku, ale instynkt podpowiedział mu,
że to nie byłoby najlepszym pomysłem. W efekcie mógł co najwyżej czekać,
podświadomie odliczając kolejne sekundy i wręcz modląc się o to, żeby
uzbrojona śmiertelniczka przypadkiem nie zrobiła czegoś, co zaszkodziłoby im
wszystkim. Jako Uzdrowiciel czuł się względnie bezpieczny, ale nie sądził, by
do udanych należało pierwsze spotkanie, podczas którego musiałby skupiać się na
leczeniu głębokich ran po bełtach.
– Chodź do
mnie, Liz – upomniała dziewczynę kobieta, mimo uszu puszczając wcześniejsze
oświadczenie wnuczki. – On nie jest…
– Wiem, kim
on jest! – przerwała jej niecierpliwie Elizabeth. – To chłopak, który
dwukrotnie uratował mi życie. Na pewno sympatyczniejszy od Jasona, który – tak
się składa – wcale nie jest taki martwy, jak wmawiano mi przez te wszystkie
lata. Chociaż ty jedna powiesz mi prawdę, czy może powinnam od razu stąd wyjść?
Sądząc po
wyrazie twarzy kobiety, zdecydowanie nie spodziewała się ani takich słów, ani
tonu jakim zostały wypowiedziane. Damien mógł się założyć, że w normalnych
warunkach Liz nigdy nie zwróciłaby się w ten sposób do babci, która była
dla niej ważna, co jedynie utwierdziło go w przekonaniu, że dziewczynie
tak naprawdę było już wszystko jedno. Ta determinacja wręcz biła z jej
słów, ruchów i decyzji, a jeśli miał być ze sobą szczery, wyczuwał ją
nawet w sposobie, w jaki doprowadzili do tego, co miało miejsce w samochodzie.
Milczenie
wydawało przeciągać się w nieskończoność, czyniąc czekanie jeszcze
bardziej nieznośnym. Widział, że klatka piersiowa Liz błyskawicznie unosiła się
i opadała, w rytm przyśpieszonego, urywanego oddechu. Znów była
wzburzona, choć tym razem przynajmniej nie płakała, być może zbyt dumna, by
sobie na to pozwolić. Miał wrażenie, że usiłowała być silniejsza, aniżeli była w rzeczywistości,
co samo w sobie wydało mu się godne podziwu. Już od dłuższego czasu czekał
na to, aż puszą jej nerwy i jednak ucieknie z wrzaskiem, albo każe mu
iść w cholerę, porażona ingerencją jakichkolwiek istot nadnaturalnych w jej
dotychczasowe życie.
– Wejdźmy
na górę – zdecydowała w końcu babcia Liz, przybierając pojednawczy,
uspokajający ton, kiedy zwróciła się do wnuczki. – Tam na spokojnie
porozmawiamy, w porządku?
– Tylko pod
warunkiem, że Damien pójdzie z nami – oznajmiła natychmiast dziewczyna,
nawet o milimetr nie ruszając się z miejsca. – Proszę, Nina – dodała
niemalże błagalnym tonem.
Natychmiast
potrząsnął głową, porażony ostrzegawczym spojrzeniem, które rzuciła mu stojąca
na schodach kobieta. Staruszka (dziwnie czuł się, nazywając ją w ten
sposób) opuściła broń, celując bełt w podłogę, ale wciąż trzymając broń w gotowości.
– Mogę
wyjść, jeśli jest jakiś problem – zapewnił pośpiesznie, chociaż zdecydowanie
nie miał na to ochoty. – Naprawdę, Liz…
– Mądrze
mówi – zauważyła Nina, po czym westchnęła, bo jej wnuczka wydęła usta. – Zaprosiłaś
go tutaj? Jakim cudem…
– Nie
jestem wampirem, proszę pani – oznajmił, decydując się postawić sprawę jasno. –
Nie potrzebuję zachęty, żeby wejść do jakiegokolwiek domu. Zrobić komukolwiek
krzywdy też nie zamierzam, więc… – zaczął, ale powstrzymało go wymowne prychnięcie
kobiety.
– To kuzyn
Eleny, babciu – zniecierpliwiła się Liz.
Tym razem
argument musiał do kobiety trafić, bo zawahała się – jedynie na moment, ale to
wystarczyło, by poczuł się choć odrobinę pewniej. I pomyśleć, że to
znajomość z Eleną może okazać się zbawienna, pomyślał z niedowierzaniem,
chociaż nie miał odwagi z góry założyć, że jest bezpieczny. Jak znał swoje
szczęście i talent jego kuzynki, równie dobrze mogło się okazać, że
powołanie się na Cullenównę jednak jest niczym prośba, by ktoś strzelił do
niego kuszy.
Przez kilka
następnych sekund nic się nie działo, a potem Nina jak gdyby nigdy nic odwróciła
się na pięcie, wcześniej chwytając zaskoczoną Liz za ramię, by móc pociągnąć ją
za sobą. Dziewczyna nie zaprotestowała, zupełnie machinalnie przeskakując
kolejne stopnie, żeby łatwiej utrzymać się w pionie i nie ryzykować
upadku. Początkowo nie miał pewności, co powinien sądzić o takim
rozwiązaniu konfliktu, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro jeszcze
nikt nie wysłał go do diabła, równie dobrze może podążyć za obiema paniami, w duchu
modląc się o to, żeby nikt więcej nie próbował traktować go jako ruchomy
cel.
Nie
doczekał się zamkniętych przed nosem drzwi do mieszkania, co samo w sobie
wydało mu się obiecujące. Przestąpił próg, aż nazbyt świadom tego, że nie jest w tym
miejscu mile widziany, jednak starał się o tym nie myśleć. Co więcej,
wyraźnie wyczuł, że Nina obserwowała go ze swego rodzaju niedowierzaniem, kiedy
bez najmniejszego problemu zdołał wejść do mieszkania, zamiast odbić się od
jakiejś niewidzialnej ściany albo (na co zapewne liczyła) stanąć w ogniu
piekielnych, czy co tam wyobrażali sobie niektórzy śmiertelnicy. Cóż, o ile
było mu wiadomo, wciąż nie był zarażony SA, więc żadne objawy czy ograniczenia,
które obowiązywały nowe wampiry, go
nie dotyczyły.
– Wybacz mi
to powitanie, ale kiedy zobaczyłam was razem… – Nina urwała, po czym lekko
zmarszczyła brwi. – Myślałam, że zmądrzałaś i z Eleną też się już nie
zadajesz – wypaliła, a zmierzająca ku najbliższemu pokojowi Liz gwałtownie
zamarła, po czym obejrzała się przez ramię.
–
Wiedziałaś, kim jest Elena – nie tyle zapytała, co stwierdziła, ale kobieta i tak
zdecydowała się potaknąć.
– Od samego
początku. Nie mogłam ci powiedzieć, bo twoi rodzice oczywiście wiedzieli
lepiej, ale… Cóż, na szczęście nic się nie stało, ale i tak wolałam mieć
tę pannicę na oku – stwierdziła ze spokojem kobieta. – Z drugiej strony,
wydawała się miła… No, trochę rozpuszczona. Nie wyobrażałam sobie, że mogłaby się
na ciebie rzucić, zwłaszcza, że razem chodzicie do szkoły. Zresztą mogłaby
jeszcze połamać sobie paznokcie i co by było? – dodała z przekąsem, a gdyby
nie sytuacja, Damien jak nic doszedłby do wniosku, że mógłby nawet Ninę
polubić.
Swoją
drogą, na swój sposób wydawało się to dość ironiczne. Jak inaczej miałby opisać
to, że został potraktowany prawie jak zwierzyna łowna tylko dlatego, że w przeciwieństwie
do Eleny nie dysponował blond lokami i różowym lakierem na paznokciach?
Trudno było docenić to, że ktokolwiek prócz niego mógłby uważać dziewczynę za
płytką, kiedy w każdej chwili mógł zginąć.
– Elena
jest moją najlepszą przyjaciółką i pod tym względem nie zmieniło się nic.
Miałyśmy pewne problemy, tak, ale… Zresztą nieważne! – obruszyła się Liz,
energicznie potrząsając głową, by łatwiej odrzucić od siebie jakąś niechcianą
myśl. – Ten wpadek, który miałam… To Damien mi wtedy pomógł i tylko dzięki
niemu ciągle tutaj jestem. Kilka dni temu widziałam Jasona i…
– Słodki
Jezu – wyrwało się Ninie.
Nie dodała
niczego więcej, nerwowo pocierając dłonią twarz. Wyglądała na zmęczoną i mocno
zaniepokojoną, chociaż widać było, że starała się tego nie okazywać. Z wolna
ruszyła w stronę pomieszczenia, które wcześniej upatrzyła sobie Liz, a które
ostatecznie okazało się maleńkim salonikiem, gdzie swobodnie mogli się
rozsiąść. Nina opadła na najbliższy fotel, wciąż pogrążona we własnych myślach i tak
niespokojna, że nawet już próbowała komentować tego, że wciąż podążał za nimi
niczym cień, nie zamierzając pozwolić na to, by ktokolwiek tak po prostu go
wyprosił.
Elizabeth
przystanęła w progu, niespokojna i najwyraźniej zbyt roztrzęsiona, by
być w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Obojętnym wzrokiem wodziła
po małym, jednoosobowym mieszkaniu, niewyróżniającym się niczym szczególnym pod
względem doboru i ustawienia mebli czy wystrojem. Zdecydowanie nie sprawiało
wrażenia miejsca, którego mieszkanka mogłaby biegać z kuszą – naładowaną,
wciąż śmiertelnie niebezpieczną i – przynajmniej tymczasowo – porzuconą
gdzieś obok zajmowanego przez Ninę fotela.
– Po kolei
– poprosiła spiętym tonem kobieta. – Boże, nie… Żeby akurat Jason…?
Uniosła
głowę, żeby móc spojrzeć na wnuczkę. Przez jej twarz przemknął cień, kiedy
zauważyła, że ta po raz kolejny znalazła się zdecydowanie zbyt blisko Damiena,
ale tym razem nie skomentowała tego nawet słowem.
– Ten
chłopak jest wampirem… Prawdziwym, chociaż jego też nie powstrzyma brak
zaproszenia do domu – wtrącił Uzdrowiciel, bez trudu wyczuwając zdenerwowanie
Liz; nie była wstanie mówić, on z kolei doszedł do wniosku, że sprawy
zabrnęły zdecydowanie zbyt daleko, by bawić się w półśrodki. – Liz
powiedziała prawdę o tym, że ją uratowałem. Poniekąd przed śmiercią, bo do
tego sprowadza się przemiana – doda, a Nina, która przez moment sprawiała
wrażenie kogoś, kto zamierza go skarcić, momentalnie pobladła.
– Jason
zaatakował Liz i chciał ją przemienić? – powtórzyła, a potem
najzwyczajniej w świecie wybuchła. Pod tym względem najwyraźniej również
były z wnuczką podobne, w chwili zagrożenia nie potrafiąc usiedzieć w jednym
miejscu. – Mówiłam im przecież, że to prędzej czy później tak się skończy! Nie
chodzi już nawet o to, że ten biedny dzieciak… O Boże, nie. Już jedno
straciliśmy i to w zupełności wystarczy – oznajmiła spiętym tonem,
bynajmniej nie zwracając się do żadnego z obecnych.
– Kogo
straciliśmy? Jasona? – zapytała natychmiast Liz. – Nina, do cholery, ja już
niczego nie rozumiem!
Kobieta
zesztywniała, po czym błyskawicznie odwróciła się w stronę wnuczki.
–
Oczywiście, że nie rozumiesz, skoro twoi domyślni rodzice uparli się trzymać
cię pod kloszem. Mówiłam im, zwłaszcza po tym, jak Jason… Ale twoja matka się
uparła, a mój syn jak zwykle nie potrafił postawić na swoim – westchnęła,
po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – To nigdy nie powinno było
wyglądać w ten sposób. Tak starali się was chronić… Chronić ciebie –
dodała z naciskiem, najwyraźniej w ostatniej chwili przypominając
sobie o tym, że w przypadku Jasona wyszło to dość kiepsko – że przy
pierwszej okazji zaprzyjaźniłaś się z wampirzycą. Mało tego! Najwyraźniej
otaczają cię ze wszystkich stron, a ty nawet nie potrafisz się przed nimi
bronić! – dodała, a jej spojrzenie po raz kolejny spoczęło na Damienie.
– A niby
jak miałabym się bronić? – obruszyła się dziewczyna. – Biegać z kuszą i mierzyć
do wszystkiego, co się rusza?!
O dziwo,
Nina zdobyła się na blady, pozbawiony wesołości uśmiech.
– Jakby
było trzeba, to… czemu nie?
Elizabeth jęknęła,
wyraźnie nieusatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Nogi najwyraźniej w końcu
odmówiły jej bezpieczeństwa, bo w pośpiechu dopadła do sofy, by móc ciężko
na nią opaść. Ciemne włosy podkreślały porażającą wręcz bladość jej skóry,
podkrążone oczy i czyste przerażenie, którego dało się doszukać w oszołomionym
spojrzeniu dziewczyny. Najdelikatniej rzecz ujmując, wyglądała marnie, czego
Damien był świadom tym bardziej, że jako uzdrowiciel i empata, bezbłędnie
potrafił rozpoznać znamienitą większość targających innymi emocji.
– Liz… – zaczął
i zawahał się na moment, bo nie tylko ona na niego spojrzała. – Wszystko w porządku?
– zapytał wprost, decydując się zignorować jakiekolwiek nieprzychylne
spojrzenie.
– Nic nie
jest okej – wymamrotała spiętym tonem. Przymknęła oczy, być może licząc na to,
że w ten sposób łatwiej zdoła poradzić sobie z mętlikiem w głowie.
– Chyba wariuję, mój brat z jakiegoś powodu na mnie poluje, a najbliżsi
mnie okłamują. Wiesz, to nawet trochę nie przybliża mnie do stwierdzenia, że
jest świetnie.
– To nie
tak, kochanie – zaoponowała Nina.
Elizabeth
spojrzała na nią z wahaniem, pełna wątpliwości i wyraźnie wciąż sceptycznie
podchodząc do takich zapewnień. Damien nawet nie był tym zdziwiony, na każdym
kroku dostrzegając, że z rodziną dziewczyny coś zdecydowanie było nie tak
– z tym, że jak na razie nie byli w stanie ustalić w czym leżał
problem.
– A jak?
– zapytała, po czym wzruszyła ramionami. – Zresztą nieważne. I tak nikt
nic mi nie mówi – mruknęła pozornie obojętnym tonem, ale w jej głosie dało
się wyczuć stopniowo przybierająca na sile gorycz.
– Naprawdę
chciałam…
Liz
spojrzała na kobietę tak, jakby miała wielką ochotę na kogoś warknąć.
– Ale tego
nie zrobiłaś. Gdyby nie to, że jedynie cudem dwukrotnie udało mi się uniknąć
śmierci, do tej pory nie wiedziałabym niczego – oznajmiła grobowym tonem. Zaraz
po tym spojrzała na Damiena, po czym ciągnęła dalej, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa i dając upust narastającej w niej
już od dłuższego czasu frustracji: – On przynajmniej nie mógł mi powiedzieć, zresztą
nigdy nie miał takiego obowiązku… A jednak zrobił dla mnie więcej, niż
moja własna rodzina przez cały ten czas. Co ja powinnam o tym myśleć? –
Zawahała się na moment, dając sobie chwilę na zebranie myśli i złapanie
oddechu. – A ja po prostu chcę wiedzieć dlaczego. Dlaczego mój własny brat
próbuje mnie zabić i jest…?
W gruncie
rzeczy nie musiała dodawać niczego więcej, bo zarówno przyczyna jej frustracji,
jak i to, czego chciała się dowiedzieć, było aż nazbyt oczywiste. W pokoju
na powrót zapadła cisza, przerywana jedynie przyspieszonymi oddechami obu pań
oraz nierównym biciem serca. Zwłaszcza Damien był aż nazbyt świadom nawet
najcichszego dźwięku, który był w stanie wychwycić dzięki wyostrzonym
zmysłom. Z drugiej strony, być może nie potrzebowałby nawet tego,
zwłaszcza w warunkach, w którym wszyscy jedynie spoglądali na siebie
nawzajem, w napięciu czekając na wyjaśnienia, które nie nadchodziły.
Nie odzywał
się, przez dłuższą chwilę wręcz rozważając to, czy jednak nie powinien wyjść.
Czegokolwiek miała dotyczyć ta rozmowa, miała związek z Liz i jej
rodziną – nikim więcej. Przyprowadził ją do miejsca, gdzie bez wątpienia była
bezpieczna, zresztą sam dopiero co miał niezbyty dowód na to, że w razie
potrzeby Nina potrafiłaby bronić zarówno siebie, jak i wnuczki. Co prawda
na nic zdałaby się kusza, gdyby zagrożeniem okazał się wampir, jednak nie
wyobrażał sobie tego, żeby ktokolwiek był w stanie zaatakować to małe
mieszkanie akurat tej nocy. Tak czy inaczej, sytuacja była poważna, a on
czuł się trochę jak intruz, który naruszał prywatność kogoś, komu zdecydowanie
się ona należała. Wszystko tak naprawdę zależało od Elizabeth, a ona
jednoznacznie dawała mu do zrozumienia, że może zostać, ale…
– Co
takiego powiedział ci Jason? – zapytała drżącym głosem Nina, jednak decydując
się przerwać panującą dotychczas ciszę.
– Czy to
ważne? – mruknęła bez przekonania Liz. – Wiem jedynie, że mnie okłamaliście… A on
był zły. Bardzo zły – dodała, po czym mimowolnie wzdrygnęła się na jakieś
wspomnienie.
Kobieta
przez moment obserwowała wnuczkę, zanim w pośpiechu uciekła wzrokiem
gdzieś w bok. Damien obserwował ją dyskretnie, dzięki czemu wyraźnie
zauważył, że oczy śmiertelniczki błyszczały w dość podejrzany,
jednoznaczny sposób. Być może płakała, a może wciąż się powstrzymywała –
nie miał pewności i chyba tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć.
– Oczywiście,
że jest zły… Zły na nas wszystkich – stwierdziła cicho, po raz kolejny
zwracając się bardziej do siebie, aniżeli do kogokolwiek obecnego w pokoju.
– Jestem zdziwiona, że wrócił dopiero teraz. Od lat modliłam się o to,
żeby zaznał ukojenia, gdziekolwiek jest i co by nie robił.
– Więc
wiedziałaś – zarzuciła jej Liz.
Nina z wolna
skinęła głową, nawet nie próbując się wypierać. Całkiem wprawnie przychodziło
jej panowanie nad emocjami, ale Damien czuł, że na dłuższą metę nie potrafiła
udawać obojętnej.
– Twój brat
szuka zemsty… A ja obawiam się, że to my doprowadziliśmy go do takiego
stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz