Elizabeth
Nie była pewna, jak długo trwali w ciszy, ale to nie miało dla niej
znaczenia. Przy Damienie czuła się o wiele swobodniej niż przy rodzicach,
chłopak zresztą nie próbował nakłaniać jej do jakichkolwiek wyjaśnień. Przez większość
drogi Liz wpatrywała się w ciemność za oknem, jedynie sporadycznie
decydując się spojrzeć na skupionego na drodze Licavoliego. Podejrzewała, że
wcale nie potrzebował aż tyle uwagi, żeby swobodnie prowadzić samochód, nie
ryzykować wypadku, ale nie skomentowała tego nawet słowem, dochodząc do
wniosku, że oboje mieli prawo do tego, żeby czuć się podenerwowanymi. W głowie
miała pustkę, więc tym bardziej była chłopakowi wdzięczna za milczenie oraz za
to, że nie próbował zmuszać jej do żadnych bardziej szczegółowych dyskusji, tym
bardziej, że nie miała na nie najmniejszej nawet ochoty.
Tak naprawdę nie miała pewności co do tego, czy
spotkanie z babcią jakkolwiek rozjaśni sytuację. Na pewno ufała jej
bardziej niż rodzicom, co wydało jej się nagle na swój sposób śmieszne i smutne,
choć musiała przyznać, że tak było od zawsze. Pomagała w sklepie odkąd
tylko sięgała pamięcią, kobieta zresztą zawsze traktowała Elizabeth nie jak
małą, głupią dziewczynkę, ale kogoś, kto potrafi poradzić sobie w życiu.
Co więcej, Liz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby nie
wielokrotne stawiennictwo babci, rodzice pewnie już dawno temu zamknęliby ją
pod kloszem, co jak nic dodatkowo popsułoby ich relacje. Tak czy inaczej, to
właśnie Ninie zawdzięczała znamienitą większość tego, co miała, więc w naturalny
sposób zdecydowała zwrócić się do niej.
Najbardziej przerażające było to, że babcia
wiedziała, a przynajmniej tyle wywnioskowała z rozmowy rodziców.
Zabawne, ale nawet nie była tym stanem rzeczy zaskoczona, być może do tego
zniechęcona efektami wymiany zdań z rodzicami, że było jej już wszystko
jedno. Wcale nie była taka pewna tego, czego chciała się dowiedzieć albo czego
powinna się spodziewać, ale nie dbała o to. Nina wiedziała i chciała
ją wtajemniczyć, więc jedynym, o co mogła mieć do niej żal, bez wątpienia
było co najwyżej to, że mogła w jakikolwiek sposób ulec rodzicom.
Damien nie potrzebował szczegółowych wyjaśnień
co do tego, gdzie i dlaczego powinien jechać. Milczał, bez większego
problemu wjeżdżając w kolejne uliczki, a ostatecznie zatrzymując się w jednej
z zaciemnionych, rzadziej używanych przecznic, gdzie nikt nie miał być w stanie
ich zauważyć. Nie miała pewności, czy zrobił to specjalnie, czy może już z przyzwyczajenia
wolał zachować ostrożność, ale nie czuła się szczególnie zaniepokojona tym, że
mogłaby zostać sam na sam z kimś, kto okazjonalnie pił krew. Sam Damien
twierdził, że z zabijaniem było mu nie po drodze, jakkolwiek miała to
rozumieć. W istocie musiała przyznać, że ktoś, kto uzdrawiał dotykiem, nie
nadawał się na zawodowego mordercę, choć jednocześnie uderzyło ją to, że
chłopak nie powiedział, że nigdy nie zdarzyło mu się zabić. Teoretycznie to
powinno było ją zaniepokoić, zresztą jak i perspektywa tego, że
okazjonalnie mógłby chłeptać krew w jakiejkolwiek postaci, ale…
Cóż, w jej oczach nie zmienił się nawet w najmniejszym
stopniu. Nadal był tym samym, przystojnym chłopakiem, którego wielokrotnie
widywała w szkole i który zawsze imponował jej wiedzą. Dobry,
nienaganny uczeń, na dodatek miły i uczynny, o czym mogła przekonać
się niejednokrotnie. Było coś niezwykłego w jego uśmiechu, spojrzeniu i tonie,
kiedy zdarzało im się ze sobą rozmawiać, najczęściej kiedy szczerze
nieznoszącej chłopaka Eleny nie było w pobliżu. Wszystko, czego się
dowiedziała, powinno było wzbudzić w niej lęk i sprawić, że
spojrzałaby na Damiena inaczej, jednak nic podobnego nie miało miejsca. No,
może teraz dodatkowo zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak już
dwukrotnie uratował jej życie, a to również o czymś świadczyło – a już
zwłaszcza o nim.
Potwory zdecydowanie nie zachowywały się w ten
sposób, prawda?
Być może była naiwna, ale również to nie miało
dla niej najmniejszego nawet znaczenia. Wszystko było nie takie, jak być
powinno, a Liz potrafiła co najwyżej marzyć o ukojeniu, które nie
nadchodziło. Obecność Damiena, którego wolała trzymać na dystans przez kilka
ostatnich dni, nagle zaczęła jawić jej się jako prawdziwe wybawienie, a dziewczyna
samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, co takiego podkusiło ją, żeby go unikać.
Przecież był po jej stronie, poza tym przez cały ten czas dbał o jej
bezpieczeństwo. Już pokazał, że mogła z nim porozmawiać i że jest w stanie
jej bronić, nawet jeśli szaleństwem wydawało się to, że mógłby chcieć ryzykować
życie dla zwykłej śmiertelniczki. W pamięci wciąż miała tamten pocałunek,
nagle uświadamiając sobie, że wcale nie miałaby nic przeciwko temu, żeby go
powtórzyć, co jak nic świadczyło o tym, że całkiem już postradała zmysły.
Mimowolnie pomyślała o tym, że chłopak
chyba wspominał coś na temat tego, że tacy jak on potrafią przenikać cudze
umysły i serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej. Gdyby tylko zechciał,
mógłby spenetrować jej myśli, poznając najskrytsze sekrety, wątpliwości i pragnienia.
Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale starała się to
ignorować, podświadomie czując, że Damien nie byłby w stanie w tak
rażący sposób naruszyć jej prywatność. Podejrzewała, że rodzice wyśmialiby ją,
gdyby oznajmiła, że ufa przemiłemu krwiopijcy, ale nie chciała zastanawiać się
nad tym, jak bardzo naiwnym była ślepa wiara w to, że ktoś, kto z założenia
powinien być bestią, w rzeczywistości był dobry. Znała Damiena i jego
rodzinę, ci zaś do tej pory nie zrobili jej krzywdy; mogła mieć żal o to,
że ją okłamywali, ale wraz z biegiem czasu, powoli zaczynała rozumieć to,
że tak naprawdę wyświadczali jej w ten sposób przysługę, chroniąc przed
czymś, czego nigdy nie powinna była się dowiedzieć. Inaczej sprawy miały się z rodzicami,
którzy dogłębnie ranili ją każdym kolejnym sekretem i kłamstwem, zwłaszcza
tak poważnym jak ciągła obecność Jasona, ale to stanowiło sprawę drugorzędną,
której nie chciała analizować.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszała. Mimowolnie
wzdrygnęła się, bo jakikolwiek dźwięk po tak długim okresie ciszy, wydawał się
brzmieć nienaturalnie – zwłaszcza w ciasnym samochodzie. – Liz…
– Tak – zreflektowała się pośpiesznie. –
Dziękuję ci.
Dziękuję? Co ty pieprzysz?, warknęła na siebie w duchu, ogarnięta
niepokojącym wrażeniem, że właśnie jest na dobrej drodze do tego, żeby zrobić z siebie
idiotkę. Czuła się dziwnie, jakby oderwana od rzeczywistości i wewnętrznie
pusta, co jak nic było efektem szoku. Była świadoma przenikliwego spojrzenia
czekoladowych oczu obserwującego ją chłopaka, ale z wprawą udawało się jej
ignorować taki stan rzeczy i zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi
nie miało miejsca.
Nie była pewna kiedy i dlaczego dotychczas
ciasny samochód wydał jej się o wiele za duży, by nie rzec, że wręcz
ogromny. Zadrżała niekontrolowanie, bynajmniej nieusatysfakcjonowana dzielącą
ją od chłopaka odległością – raptem kilkunastu centymetrów, które nagle zaczęły
jej się jawić jako olbrzymia przepaść. Nagle zapragnęła przesunąć się bliżej, w nadziei
na to, że Damien po raz kolejny zdecyduje się otoczyć ją ramionami, a później
już nie puści. Nie miała pojęcia, czy możliwym było, żeby czyjekolwiek objęcia z dnia
na dzień stały się dla niej symbolem bezpieczeństwa i upragnionym,
znajomym miejscem w którym chciała si znaleźć, ale z drugiej strony…
właściwie dlaczego nie?
Zadrżała niekontrolowanie, nie tyle z zimna,
co od nadmiaru skumulowanych w jej wnętrzu emocji. Spróbowała ostrożnie
przesunąć się w stronę Damiena, obojętna na to, co ten mógł sobie o jej
zachowaniu pomyśleć. Zauważyła, jego oczy rozszerzyły się nieznacznie,
zdradzając jakieś bliżej nieokreślone emocje; udało jej się rozpoznać
zaskoczenie, ale i coś, co po chwili wahania zinterpretowała jako
nadzieję, jakkolwiek nieprawdopodobne by się to nie wydawało. Chociaż nie
sądziła, że to w ogóle możliwe, chłopak wydał jej się niemniej
podenerwowany, co i ona, jakby właśnie działo się coś wyjątkowego i bardzo
dla niego ważnego.
Bzdura. Niby dlaczego miałby być jakkolwiek
podekscytowany tym, że byli razem? Co prawda przez myśl przeszło jej, że jako
człowiek, mogła stanowić dla niego pokusę, chociaż wcale nie miała wrażenia,
żeby spoglądał na nią tak, jakby mogła zostać jego potencjalnym obiadem. Nigdy
wcześniej nie przypuszczała, że będzie musiała zwracać uwagę na takie
szczegóły, zmuszona do rozważania tego, czy jej towarzysz przypadkiem nie ma
ochoty na to, żeby przegryźć jej tętnicę, ale pomimo całej abstrakcyjności
sytuacji, wcale nie miała ochoty na ucieczkę z krzykiem. Wręcz przeciwnie
– coś przyciągało ją do tego chłopaka, coraz bardziej i bardziej, tym
samym sprawiając, że jakiekolwiek środki bezpieczeństwa albo podszepty intuicji
zeszły gdzieś na dalszy plan.
– Chcesz… – Damien zawahał się, po czym
westchnął cicho. – Mam na ciebie zaczekać? Liz, posłuchaj…
Nie odpowiedziała, w zamian pod wpływem
impulsu przysuwając się bliżej. W ten sposób skutecznie zamknęła mu usta,
co mogłoby okazać się całkiem zabawne, gdyby nie sytuacja w której się
znajdowali. Miała kilku chłopaków, o ile tym mianem mogła nazwać jakieś
przelotne związki z rówieśnikami ze szkoły. Tak czy inaczej, kwestia pocałunków
i sposób „obchodzenia się” z mężczyznami nigdy nie musiała się uczyć,
potrafiąc zarówno zainteresować sobą płeć przeciwną, jak i wyznaczyć
granice, których nigdy nie przekraczała. Jasne, nie była w tym aż taka
dobra, jak Elena, nigdy też nie cieszyła się aż takim zainteresowaniem, jednak
nigdy nie narzekała na ignorancje. W efekcie miała kiedy i jak nabrać
doświadczenia, a jednak siedząc w tamtym samochodzie albo już
wcześniej, kiedy rozmawiali na balkonie… Prawda była taka, że czuła się jak
nieświadoma spraw dorosłych dziewczynka, próbująca odnaleźć się w czymś
zupełnie nowym i dotychczas jej zakazanym.
Damien wcale nie zachowywał się lepiej, chociaż
to nie powstrzymało go przed tym, by jak gdyby nigdy nic ująć jej twarz w obie
dłonie. Zadrżała mimowolnie, kiedy niemalże z czułością przesunął kciukami
po jej policzkach. Ich spojrzenia spotkały się, a Liz doszukała się w jego
oczach czegoś takiego…
Nie była pewna, które z nich jako pierwsze
zaczęło dążyć do pocałunku. Wiedziała jedynie, że w pewnym momencie ich
usta się spotkały, a pocałunek sprawił, że momentalnie poczuła się tak,
jakby mogła latać. Wszelakie wątpliwości zniknęły, strach zszedł na dalszy
plan, a Liz poczuła się tak, jakby nic złego w ostatnim czasie nie
miało miejsca. Poczuła, że palce chłopaka wplatają się w jej włosy, a chwilę
później bardziej stanowczo przyciągnął ją do siebie. Rozluźniła się, kiedy
wziął ją w ramiona, całując w sposób, który zdecydowanie nie należał
do tego, którego mogłaby się spodziewać po kimś, komu powinna być obojętna.
Wciąż nie była w stanie określić własnych emocji, nie wspominając o jego
odczuciach czy myślach. Dla Liz liczyło się tylko i wyłącznie to, że oboje
wydawali się czerpać radość z tego, co robili; wszystko inne schodziło na
dalszy plan, a ona nawet nie próbowała się przed tym wzbraniać.
Chciała czegoś więcej, chociaż to wydawało się
szalone. Pragnęła bliskości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, poddając się
kolejnym pocałunkom, pieszczotom i możliwości dotykania siebie nawzajem.
Damien nie pozostawał jej dłużny, jakimś cudem będąc w stanie posadzić ją
sobie na kolanach, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe na tak małej
przestrzeni. Wiedziała jedynie, że dawno nie czuła się aż tak rozbita
emocjonalnie, niepewna tego, kim jest, czego chce i czy przypadkiem nie
zostanie zamordowana przez własnego brata.
– Nie zostawisz mnie teraz, prawda? – zapytała
pod wpływem impulsu. Dyszała ciężko, ledwo łapiąc oddech i samej sobie nie
potrafiąc wytłumaczyć tego, jakim cudem wciąż była wstanie utrzymać się w pionie.
– Nic już nie wiem. Czy Jason…?
– Nie było go w pobliżu twojego domu, a przynajmniej
ja nic o tym nie wiem – przyznał, a ona jęknęła.
Więc jednak słusznie podejrzewała, że przez
cały ten czas ją pilnował! Zamrugała nieco nieprzytomnie, wbijając w niego
oszołomione spojrzenie i próbując stwierdzić, czy jest bardziej
zaskoczona, czy może zaniepokojona tym, że mógłby ją śledzić. Dopiero po dłuższej
chwili doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy jest jej wszystko jedno, tym
bardziej, że mógł polować na nią niebezpieczny, spragniony zemsty wampir,
który…
Nie, zdecydowanie nie chciała o tym
myśleć.
– Dlaczego? – nie wytrzymała, decydując się wprost
zadać pytanie, które już od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju. –
Przyjaźniłam… Przyjaźnię – poprawiła się, bo czas przeszły wzbudził w niej
nieopisany wręcz żal, którego nie była w stanie znieść – się z Eleną,
ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Nic nie jesteś mi winien –
zapewniła, a chłopak prychnął, sprawiając wrażenie co najmniej
oszołomionego jej słowami.
– Naprawdę uważasz, że ja myślę takimi
kategoriami, Liz? – zapytał z niedowierzaniem. – Bez znaczenia jest to,
czy okazyjnie mam ochotę zabić Elenę… Pewnie zrobiłbym coś podobnego nawet,
gdybym miał do czynienia z dziewczyną, która wcale mi się nie podoba –
dodał, po czym musiał uświadomić sobie, jak to zabrzmiało, bo lekko zmarszczył
brwi. – Mam oczywiście na myśli ratowanie życia, a nie… Sama wiesz.
Och, wiedziała, a przynajmniej miała taką
nadzieję. Chodziło mu o pocałunki, które wzbudzały w niej tak wiele
emocji. Trzymał ją w ramionach i czuła się po prostu dobrze,
pozwalając żeby metodycznie przesuwał dłońmi po jej plecach. Nie była pewna czy
to reakcje jej własnego organizmu, czy może specyficzna cecha Damiena, który
zawsze wydawał jej się cieplejszy niż powinien, ale czuła przyjemne gorąco,
które raz po raz rozchodziło się po całym jej ciele. Chłopak sprawiał, że
wszystko było inne, Liz z kolei nawet nie chciała brać pod uwagę tego, że
jej odczucia mogłyby sprowadzać się wyłącznie do wyobrażenia albo próby
bronienia się jej umysłu przed prawdą. To było coś więcej, z kolei ona…
– Podobam ci się? – wypaliła, uczepiając się
słowa klucza, które przewinęło się przez jego wypowiedź.
Nawet nie odpowiedział, w zamian jak gdyby
nigdy nic muskając wargami jej usta. Przymknęła oczy, porażona intensywnością
doznań i tego, jak jej ciało reagowało na wszystko, co działo się pomiędzy
nimi. Chciała czegoś więcej, pragnąć słowami opisać ten nieoczekiwany zwrot w relacjach
jej i Damiena, chociaż to wydawało się co najmniej trudne. Potrzebowała
czegokolwiek, co mogłaby uznać za punkt zaczepienia; jakiegokolwiek stałego
elementu, bo tego brakowało jej w ostatnim czasie – swego rodzaju
stabilizacji i dowodu na to, że cokolwiek miało jeszcze prawo się
unormować. Damien nieświadomie dawał jej o wiele więcej, aniżeli mogłaby
oczekiwać, nie wspominając o tym, że najwyraźniej nie satysfakcjonowało go
ograniczenie się tylko i wyłącznie do uratowania jej życia.
Chyba zaczynała podejrzewać, co takiego miało
miejsce, choć wciąż bała się skutków zbyt pochopnego wyciągnięcia wniosków. Z drugiej
strony, jak inaczej miałaby zinterpretować drobiazgi na które wcześniej nie zwróciła
takiej uwagi, jak by wypadało? Co powinna sądzić o tym, jak – niby to
przypadkiem – znajdował ją, kiedy była sama w bibliotece? Jak czasami
rozmawiali i miała wrażenie, że ją obserwował – i to nawet wtedy,
kiedy była razem z Eleną? Co w końcu powinna myśleć o tym, że to
właśnie on pojawił się, kiedy zaatakował ją tamtej demon i później, kiedy
Jason…? A teraz opiekował się nią i wydawał się być gotowym stanąć na
głowie, jeśli tylko w ten sposób mógłby zapewnić jej bezpieczeństwo. To w znacznym
stopniu wykraczało poza ramy zwykłego poczucia obowiązku albo przyzwoitości,
skoro nigdy tak naprawdę nie musiał być za nią odpowiedzialny. To była jego
decyzja, a jednak podjął ją bez chwili wahania, byleby tylko być w stanie
cokolwiek zdziałać.
Jak mogła wcześniej się nie zorientować?
Przecież czuła, że to trwało już od dłuższego czasu, być może od chwili ich
pierwszego spotkania, chociaż…?
– Mój Boże, Damien… – wyrwało jej się.
Mimowolnie odsunęła się w tył, by móc na
niego spojrzeć. Dłoń przycisnęła do ust, bojąc się dodać cokolwiek więcej, by
przypadkiem nie zrobić z siebie kretynki. Już i tak miała problem z tym,
żeby zebrać myśli; dodatkowe komplikacje były jej całkowicie zbędne, zresztą –
co również sobie uświadomiła – zdecydowanie nie zniosłaby odrzucenia. Nie
teraz, skoro sama zaczynała dochodzić do wniosku, że pomiędzy nimi istniało
coś, co stopniowo przybierało na trwałości, a co naprawdę zaczynało się
jej podobać.
Wyprostował się na swoim miejscu, przeczesując
miedziane włosy palcami i robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.
Jego oczy wręcz pałały, co sprawiło, że Liz doszła do wniosku, że sama pewnie
wygląda niewiele lepiej. Na ustach wciąż czuła jego pocałunki, napuchniętymi
wargami pragnąc raz jeszcze pokusić się o jakąkolwiek pieszczotę. Wciąż
była roztrzęsiona, poza tym jakaś jej cząstka nadal drżała ze złości na
wspomnienie rozmowy z rodzicami, ale w tamtej chwili to wszystko
straciło na znaczeniu wyparte przez inne, o wiele istotniejsze kwestie.
– Może… Ech, jesteś pewna, że nie chcesz przenocować
u mnie? – zapytał z wahaniem; nie wyczuła w jego głosie
przymusu, Damien zresztą nigdy nie jawił jej się jako ktoś, kto byłby w stanie
uwieść dziewczynę, a później ją porzucić.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, przez dłuższą
chwilę najzwyczajniej w świecie zaczynając się wahać. Perspektywa była
kusząca, nawet jeśli nie miała pewności, jak mogłaby tak po prostu wejść do
domu ze świadomością tego, że otaczają ją istoty nieśmiertelne. Co prawda
mogłaby to ignorować, a z czasem nawet się przyzwyczaić, ale to
mogłoby okazać się dość problematyczne, gdyby Damien zaczął zwracać się per
„mamo” i „tato” do osób, które do tej pory uważała za jego rodzeństwo – i to
na dodatek zbliżone wiekowo. Teraz już nie musiał udawać, a i ona nie
wyobrażała sobie tego, że mogłaby przymuszać go do zachowywania się w sposób,
który nie był mu właściwy. Mogła się założyć, że odetchnął, kiedy w końcu
znalazł sposobność po temu, by wyznać jej prawdę, nawet jeśli konsekwencje tej
decyzji mogły okazać się naprawdę poważne – i to najdelikatniej rzecz
ujmując.
– Muszę porozmawiać z babcią –
zadecydowała, siląc się na zdecydowany ton. Odrzuciła włosy na plecy, w pośpiechu
próbując doprowadzić się do przynajmniej względnego porządku. – Poradzę sobie, o ile
pójdziesz ze mną. Gdyby coś poszło nie tak, to wtedy…
– Nie ma sprawy – zapewnił ją pośpiesznie, nie
pozostawiając jej nawet okazji do tego, żeby mogła zadać mu jakiekolwiek
pytanie.
Poczuła się dziwnie, kiedy po tym wszystkim
oboje znaleźli się na chłodnym, wieczornym powietrzu, ale starała się o tym
nie myśleć. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, w pośpiechu chwyciła
Damiena za rękę, po czym pociągnęła go za sobą, na oślep zmierzając ku
znajomemu budynkowi. Babcia mieszkała nad antykwariatem, a Liz dobrze
wiedziała, gdzie znajdowało się tylnie, prowadzące do niewielkiej klatki
schodowej wejście. Co prawda nie miała pewności, czy lubiąca przesiadywać do
późna w sklepie Nina wróciła do mieszkania, ale…
Zdążyli zaledwie wejść na schody, kiedy Damien
wyraźnie się spiął. Spojrzała na niego w panice, spodziewając się
dosłownie wszystkiego – i to łącznie z oświadczeniem, że wyczuwał
obecność Jasona albo… kogokolwiek innego – jednak nic podobnego nie miało
miejsca.
W zamian Licavoli niespokojnie spojrzał ku
góry, wprost na smukłą postać, która ze spokojem stała u szczytu schodów
i… jak gdyby nigdy nic mierzyła w niego czymś, w czym Elizabeth w oszołomieniu
rozpoznała naładowaną, w pełni gotową do natychmiastowego użycia kuszę.
Jakby tego było mało, śmiercionośna broń
znajdowała się w rękach ni mniej, ni więcej, ale jej własnej babci.
– W tej chwili masz się odsunąć od mojej
wnuczki, potworze.
Hej
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem dlaczego do Damiena Nina celuje z kuszy, a na Elenę tylko się dziwnie patrzyła ( rozdział 1 tej księgi)? No i potworze? O świętym Damienie? Liz pewnie tego tak nie zostawi zwłaszcza, że zaczyna się coś dziać między nimi:) Fajnie:)
Hmm akcja z Joce i Dallasem. Dziewczyna narobiła sobie nadziei po tym pocałunku a gdy okazało się, że to tylko wymówka..mocno się rozczarowała. No i chciała mu zejść z oczu, bo uważa, że znowu się wygłupiła, a to przecież on ją pocałował..swoją drogą Joce spadła mu w tym momencie z nieba.. gdyby nie ona nie wiem jak by wytłumaczył swoją obecność w tamtym korytarzu po zmroku..
Poza tym czekam na akcje z Beau.. skoro dziewczyna jest w Seattle to będzie się działo:)
Weny kochana i więcej czasu na wszystko to co w najbliższym czasie Cię czeka na uczelni:)
Guśka