29 maja 2016

Dwieście dwanaście

Renesmee
Sprawa Isabeau nie dawała mi spokoju. Miałam złe przeczucia, których w żaden sposób nie potrafiłam sprecyzować, choć do tego akurat zaczynałam się przyzwyczajać. Również zachowanie mojej szwagierki mnie nie dziwiło, jeśli oczywiście wziąć pod uwagę to, że zraniła ją jedna z najważniejszych osób. Wciąż nie docierało do mnie to, że Dimitr mógł posunąć się do zrobienia czegoś takiego, ale starałam się o tym nie myśleć. Gdyby nie to, że w Mieście Nocy wszystko stanęło na głowie, pewnie nawet pokusiłabym się o to, żeby spróbować z królem porozmawiać, choć szczerze wątpiłam w to, żeby miał na to ochotę. Teraz pozostawało mi co najwyżej próbować wisieć na telefonie, choć i to nie prowadziło do czegoś konkretnego, bo wampir najzwyczajniej w świecie wyłączył komórkę. Nie byłam pewna, dlaczego w ogóle próbowałam się wtrąca, ale prawda była taka, że Isabeau była dla mnie jak siostra, ja z kolei martwiłam się również o Gabriela, który… wydawał się zdolny do zrobienia czegoś naprawdę głupiego, gdyby tylko uznał, że to konieczne. Jeśli Beau faktycznie była w Seattle mogłam spodziewać się dosłownie wszystkiego, więc tym bardziej wolałam trzymać rękę na pulsie.
Inną kwestię stanowiło to, że chyba po prostu potrzebowałam zajęcia. Sprzątanie domu dawało mi swego rodzaju możliwość oderwania się od wszystkiego, co było mi zbędne, ale na dłuższą metę okazało się niewystarczające, być może przez pomoc Layli, dzięki której doprowadzenie budynku do porządku zajęło mi o wiele mniej czasu. Wciąż czułam się dziwnie, nie mogąc przywyknąć do tego, że nowe miejsce w całości należy do mnie, choć prędzej czy później musiałam się z tym oswoić. Jasne, prawdziwy dom był w Mieście Nocy, ale przecież sama zdecydowałam się na to, żeby spróbować czegoś nowego. Podejrzewałam, że w pełni rozluźnię się dopiero w chwili, w której sytuacja się uspokoi, a ja znowu poczuję, że wszystko mam pod kontrolą, niezależnie od tego, jak trudne miało się to nie okazać. Prawda była taka, że w ostatnim czasie nic nie było takie, jakim mogłabym chcieć to widzieć, a ja po raz kolejny byłam gotowa przysiąc, że dzieje się coś naprawdę złego, choć to mogło równie dobrze świadczyć o tym, że po wydarzeniach z przeszłości zaczynałam być przewrażliwiona.
Zabawne, ale gdyby nie obecność Layli, Rufusa i Claire, chyba naprawdę poczułabym się źle. Mogłam pogodzić się z wyjazdem Alessi, choć i o tą zaczynałam się martwić, spinając się za każdym razem, jak słyszałam przygnębienie w jej głosie. W Lille też nie było dobrze, choć córka nie była chętna, żeby zwierzać mi się ze wszystkiego, raz po raz zapewniając, że jakoś da sobie radę w pojedynkę. Nie wątpiłam w to, co nie zmieniało faktu, że byłam zaniepokojona. Co więcej, wciąż nie miałam pewności, co takiego działo się z Jocelyne, co jedynie potęgowało odczuwany przeze mnie niepokój. Przeprowadzając się do Seattle, zdecydowanie nie brałam pod uwagi tego, że obie moje córki gdziekolwiek się przeniosą. Teraz miałam co najwyżej Damiena, ale i ten żył swoim życiem, większość czasu spędzając przy Elizabeth. Trudno było mi stwierdzić, czy są razem, choć jedno było oczywiste: chłopakowi bez wątpienia na niej zależało, nawet jeśli sama zainteresowana do tej pory była przerażona.
On również nie mówił mi wszystkiego, a przynajmniej miałam takie wrażenie. Również na niego nie próbowałam naciskać, dochodząc do wniosku, że kto jak kto, ale Damien Licavoli potrafił o siebie zadbać. Byłam, zresztą tak jak i Gabriel, chłopak z kolei doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może do nas przyjść. Nie byłam zachwycona takim stanem rzeczy, ale już dawno przywykłam do myśli o tym, że nadmierna kontrola prowadziła donikąd, nawet jeśli w naturalny sposób chciałam dzieci chronić. Zawsze dawaliśmy im swobodę i teraz również starałam się tego trzymać, raz po raz przypominając sobie, że wszystko jest w porządku – i że zarówno Damien, jak i Alessia czy Jocelyne, byli wystarczająco silni, by się o siebie zatroszczyć…
No, przynajmniej bliźniaki.
Nieobecność Joce dawała mi się we znaki bardziej niż cokolwiek innego, tym bardziej, że ta jako jedyna nadal pozostawała dzieckiem. Była krucha, a przed wyjazdem doświadczała czegoś, co sprawiało, że czułam się do tego stopnia bezradną, że ledwo byłam w stanie to znieść. Chciałam coś zrobić, ale nie potrafiłam, mogąc co najwyżej czekać na okazję, choć to zdecydowanie nie poprawiło mi nastroju. Za każdym razem czekałam na telefon i możliwość tego, żeby z miejsca wypaść z domu i po nią pojechać, nawet jeśli nie miałam po temu powodu. W końcu co tak naprawdę mogło dziać się w takim miejscu? Ufałam Castielowi, przynajmniej teoretyczni, zakładałam zresztą, że Jocelyne wiedziała, co jest dla niej dobre. Chciałam, żeby sama podjęła decyzję o powrocie, by później nie miała któremukolwiek z nas za złe tego, że moglibyśmy próbować powstrzymywać jej przed osiągnięciem tego, co sobie zaplanowała. Może faktycznie to miało sens, a nawet jeśli nie…
Może, może, może…
Miałam bardzo dużo wątpliwości, których w żaden sposób nie potrafiłam się wyzbyć. Wiedziałam, że Gabriel również się martwić, choć i tak pozostawał moim zdrowym rozsądkiem – ostoją spokoju, której potrzebowałam. W jego ramionach czułam się bezpieczna, nawet w chwilach, w których zdawałam sobie sprawę z tego, że jego zapewnienia i kojące słowa wcale nie są aż tak szczere, jak mogłabym tego oczekiwać. Miałam wrażenie, że nawzajem musieliśmy ustawiać siebie do pionu – ja jego w kwestii Isabeau, a on mnie, kiedy chodziło o dzieci i… wszystko inne. To na swój sposób było jakimś rozwiązaniem, choć i tak wypatrywałam momentu, w którym wszystko po raz kolejny mogłoby się skomplikować. W efekcie tym bardziej niecierpliwie czekałam na okazję do tego, żeby podjąć studia, po cichu licząc na to, że jeśli będę miała jakiekolwiek zajęcie, przestanie czuć się w domu tak, jak w potrzasku.
Telefon od mamy był dla mnie zaskoczeniem, ale przyjęłam go z entuzjazmem. Nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać, więc tym bardziej przyjęłam z entuzjazmem możliwość tego, by przyjechać do domu Cullenów – tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że moi najbliżsi mieli gości. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem miałam okazje widzieć się z Denalczykami, choć ci naturalnie zostali we wszystko wtajemniczeni. Tanya i Kate pamiętały kilka rzeczy, począwszy od Balu Pięciuset, na który zaprosili nas Volturi na krótko po tym, jak Michael po raz pierwszy przeniósł mnie w czasie, aż po ślub Carlisle’a i Esme, kiedy po raz pierwszy miały okazję zapoznać się z Miastem Nocy. Inaczej sprawy miały się z Carmen, Garettem i Eleazarem, ale tym akurat się nie przejmowałam, aż nazbyt świadoma tego, że moja rodzina zadbała o to, żeby odpowiednio ich wtajemniczyć. Niejako byli naszą rodziną, a przynajmniej najlepszymi przyjaciółmi moich bliskich, więc nie miałam nic przeciwko, nie zamierzając być przyczyną ewentualnych konfliktów, gdyby jakiekolwiek fakty zostały źle zinterpretowane, jak to było w przypadku oceny mojej osoby przez Irinę, co omal nie doprowadziło do wojny. Musieliśmy być ostrożni, tym bardziej, że Włosi wyraźnie mieli z nami jakiś problem, choć od czasu wizyty Jane i pozostałych nic nie wskazywało na to, byśmy po raz kolejny mieli wpakować się w kłopoty.
Miałam pewne obawy, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego. Z drugiej strony, wizyta w domu Cullenów mogła okazać się wybawieniem, tym bardziej, że samotność zdecydowanie mi nie służyła. Potrzebowałam przynajmniej kilka godzin na to, żeby przestać myśleć o wszystkim, więc…
– Wychodzisz?
Uniosłam głowę, żeby móc spojrzeć na Gabriela. Zorientowałam się, że dotychczas musiał milczeć, po prostu obserwując, jak krzątałam się po sypialni, szukając odpowiednich ubrań i tego, co mogło być mi potrzebne. Podejrzewałam, że nie wyszedł nawet wtedy, kiedy się przebierałam, ale w jego przypadku nie miałam nic przeciwko temu. Kto jak kto, ale w obecność męża nie wstydziłam się rozbierać, przynajmniej teoretycznie, bo i tak poczułam się dziwnie z tym, że mogłabym nie zauważyć jego obecności.
– Aha. Wspominałam ci – przypomniałam usłużnie, lekko marszcząc brwi. – Jadę do rodziców, pamiętasz? W zasadzie to cały czas liczyłam na to, że pojedziemy razem – dodałam, a Gabriel wydał z siebie przeciągłe westchnienie, najwyraźniej dopiero w tamtej chwili uświadamiając sobie, co miałam na myśli.
– Faktycznie – zreflektował się pośpiesznie. Odsunął się od ściany, po czym w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, by łatwiej móc spojrzeć mu w oczy. – Szczerze powiedziawszy… zapomniałem – przyznał, a mnie udało się uśmiechnąć, bo tego akurat zdążyłam się domyślić.
– Nie ma sprawy – zapewniłam. – Mogę poczekać, chociaż… Co? – zaniepokoiłam się, po jego spojrzeniu bez trudu orientując się, że coś jest na rzeczy.
Co jak co, ale znałam Gabriela, coraz częściej i wprawnie rozpoznając targające nim emocje – i to nawet wtedy, kiedy wyraźnie nie miał ochoty na to, żeby się ze mną z nimi dzielić. Jakkolwiek by nie było, wystarczyło mi jedno spojrzenie w jego ciemne oczy, żeby zorientować się, że chłopak najpewniej nie planował tego, żeby gdziekolwiek ze mną jechać. Z miejsca poczułam się zaniepokojona, machinalnie wyciągając dłoń w stronę jego twarzy, żeby móc pogłaskać go po policzku. Natychmiast zakrył moją rękę swoją, po chwili ujmując ją w zdecydowany sposób i jak gdyby nigdy nic przyciskając sobie do ust. Wiedziałam, że starał się zachowywać tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, ale ja i tak wiedziałam swoje, począwszy od tego, że znowu zaczynał odczuwać ten szczególny rodzaj pragnienia, aż po… coś zupełnie innego.
Spojrzałam na niego wyczekująco, próbując ocenić, czego powinnam się spodziewać. Oczekiwałam tego, że mi odpowie, więc milczenie wytrąciło mnie z równowagi bardziej niż cokolwiek innego.
– Gabriel!
Westchnął, po czym energicznie pokręcił głową.
– Nie dzieje się nic, czym powinnaś się martwić, mi amore – zapewnił mnie pośpiesznie. – Jeśli mam być szczery… to wahałem się nad tym, by trochę pojeździć po mieście. Wiesz, rozejrzeć się – dodał, a jego znaczące spojrzenie jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że zdecydowanie nie planował krajoznawczej wycieczki po okolicy.
– Cholera… – wyrwało mi się. – Za Isabeau, prawda?
Gabriel momentalnie spoważniał, prostując się i spinając w sposób, który bynajmniej nie uszedł mojej uwadze.
– Nie daje mi spokoju to, że mogłaby być tak blisko. Już od kilku dni zastanawiałam się nad tym, czy nie powinienem… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – To moja siostra, a zwłaszcza teraz mnie potrzebuje. Jeśli pozwolimy jej uciec, w końcu zrobi coś głupiego, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli. Beau już robiła takie rzeczy i nigdy nie kończyło się dobrze. Już i tak za długo zwlekałem, zresztą sama musisz przyznać, że to lepsza perspektywa, niż gdybym pojechał do Miasta Nocy, by zabić Dimitra – zauważył przytomnie, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam.
– W tej chwili sama nie jestem pewna, co jest gorsze – przyznałam, nie kryjąc konsternacji. – Zresztą nie o to chodzi. Skoro tak, jadę z tobą – zapowiedziałam, a Gabriel wydał z siebie zdławionym jęk, bynajmniej nieusatysfakcjonowany taką sugestią.
– Nie miałaś przypadkiem jechać do rodziny? – przypomniał mi, chociaż zdecydowanie nie miałam aż takich problemów z pamięcią.
– Mogę pojechać tam później. Denalczycy i tak zostają na kilka dni – oznajmiłam z przekonaniem. – Nie patrz na mnie w ten sposób, Gabrielu. Ja też martwię się o Beau – dodałam z naciskiem, odsuwając się, by móc dostać się do toaletki. W pośpiechu ściągnęłam włosy gumką, nie chcąc żeby niesforne loki wpadały mi do oczu. – Chyba, że uważasz, że będę przeszkadzać. Jeśli tak, po prostu mi to powiedz i będzie po problemie.
– Och, Nessie…
Rzucił mi skonsternowane spojrzenie, wyraźnie zaczynając się wahać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że igrałam z jego emocjami, a takie zachowanie z mojej strony zdecydowanie nie było względem niego fair, ale jaki tak naprawdę miałam wybór. Gabriel bywał przewrażliwiony, zwłaszcza kiedy w grę wchodził temat Beau – zranionej, pozbawionej emocji i nieprzewidywalnej. Martwił się nie tylko o siostrę, ale w naturalny sposób również o mnie, choć zdecydowanie nie miał po temu powodów…
Chyba.
Co prawda nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że moja szwagierka mogłaby być skłonna skrzywdzić kogokolwiek, kto był dla niej ważny, ale tak naprawdę nie mogłam mieć pewności. W trakcie przemiany czy po, nowe wampiry bywały nieprzewidywalne – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Co więcej, bardzo łatwo mogły utracić człowieczeństwo, a to również nie wróżyło dobrze. Zdawałam sobie z tego sprawę, w pamięci wciąż mając to, co przytrafiło się chociażby Dylanowi. Różnica pomiędzy tym miłym chłopakiem, a wampirem w najgorszej fazie, była wręcz diametralna, dlatego teoretycznie…
– Po prostu chodźmy – powiedziałam naglącym tonem, nie chcąc kolejny raz rozważać tego, na co żadne z nas nie miał wpływu.
Gabriel niechętnie skinął głową, zachęcającym gestem wyciągając dłoń w moją stronę. Podeszłam bliżej, ujmując ją bez chwili wahania i pozwalając na to, żeby wyprowadził mnie na korytarz.
Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po Isabeau, ale z jakiegoś powodu wcale nie byłam taka pewna tego, czy chciałam, by udało się nam ją znaleźć.

Nie miałam pewności, jak długo bez celu jeździliśmy po mieście. Wiedziałam, że Gabriel był zdenerwowany, dlatego po prostu milczałam, obojętnie wpatrując się w przemykające za oknem budynki. Czułam, że mąż próbował odciąć mnie od swoich emocji, najwyraźniej jak zwykle woląc przeżywać wszystko po swojemu, ale i tak odbierałam dość, by wiedzieć, że był coraz bardziej sfrustrowany i zniechęcony. W tamtej chwili dotarło do mnie to, że tak naprawdę nie miał żadnego konkretnego planu, może pomijając to, że raz po raz rozsyłał dookoła myśli sondujące i ponaglenia. Co więcej, oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nawet jeśli Isabeau odbierała kolejne sygnały, najpewniej z czystą premedytacją je ignorowała. Kto jak kto, ale ta wampirzyca była uparta, sam Gabriel zresztą stwierdził, że jeśli jego siostra nie chciała być znaleziona, najpewniej nie mieliśmy na co liczyć.
Chciałam coś powiedzieć, jednak w głowie miałam kompletną pustkę. Sama nie byłam pewna, czy sugerowanie mu powrotu do domu, ma jakikolwiek sens, tym bardziej, że wcześniej nie był chętny do tego, żeby brać mnie ze sobą. Podejrzewałam, że sam musiał dojść do tego, że tymczasowo krążenie w kółko nie ma żadnego sensu, chociaż z drugiej strony… Cóż, to był Gabriel. Lubił mnie zaskakiwać, więc wciąż nie mogłam wykluczyć tego, że być może jednak miał konkretną koncepcję tego, co planował osiągnąć.
– Drażnię cię już? – zapytał mnie nieoczekiwanie, całkiem skutecznie mnie zaskakując. – Jeśli chcesz wrócić…
– Chcę – przyznałam zgodnie z prawdą – ale wcale nie z twojej winy. Seattle jest duże, a Beau… Wiesz, że równie dobrze może jej tutaj nie być wcale – zauważyłam przytomnie, choć to w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiło mojemu mężowi nastroju.
Nie odpowiedział, znów milczący i skoncentrowany na drodze. Rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie, ostatecznie dochodząc do wniosku, że naciskanie na niego nie ma najmniejszego sensu. Już od dłuższego czasu byłam spokojniejsza, aż nazbyt świadoma tego, że znalezienie Isabeau graniczyło z cudem. Jasne, rozumiałam jego upór, zresztą sama chciałam zrobić coś, żeby doprowadzić pewne sprawy do końca, najlepiej tak, by ochronić najbliższych, ale nie zawsze było to możliwe. Chciałam wierzyć w to, że Beau nie była aż do tego stopnia rozbita, by spróbować zrobić coś nieprzewidywalnego, chociażby… targają się na własne życie. Kto jak kto, ale w jej przypadku zdecydowanie nie było to możliwe, tym bardziej, że samobójstwo nie było w stylu mojej szwagierki.
Aż wzdrygnęłam się, kiedy Gabriel w dość gwałtowny sposób wjechał w kolejną uliczkę – tym razem boczną i opustoszałą. Mimowolnie spięłam się, kiedy jak gdyby nigdy nic zaparkował samochód, zamierając w bezruchu i obojętnym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń przed nami. Coś w jego zachowaniu wzbudziło we mnie jeszcze silniejszy niepokój, tym bardziej, że chłopak zdecydowanie nie zachowywał się tak na co dzień. Widziałam go w wielu różnych sytuacjach, począwszy od nieopisanego wręcz gniewu, który wzbudzał w nim ojciec, aż po czystą rozpacz, gdy otrząsnął się z transu, w którym omal nie doprowadził do mojej śmierci. To nie było aż tak gwałtowne i intensywne, ale i tak mnie zaskoczyło, bo kiedy Gabriel czuł się źle, zwykle cierpiałam również ja.
– Cholera jasna… – wyrwało mu się, a ja mimowolnie wzdrygnęłam się w odpowiedzi na przekleństwo. Zabawne, ale nawet nie musiał podnosić głosu, by wzbudzić we mnie jakikolwiek niepokój. – Wciąż mam ochotę zabić Dimitra, wiesz? Do mnie po prostu nie dociera to… – Urwał, po czym rzucił mi znaczące, wymowne spojrzenie. – To akurat było dla mnie oczywiste – Beau i Dimitr. Tak samo jest z Laylą i Rufusem, bo jak zakładam, że kiedyś zabiję tego dupka w afekcie za jakieś złośliwości, tak nie wyobrażam sobie, że mógłby skrzywdzić moją siostrę w taki sposób… Wiesz, co takiego mam na myśli? – dodał, a ja z wolna skinęłam głową.
– I właśnie to mi nie pasuje – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Tak sobie myślałam, że może Dimitr…
Gabriel rzucił mi sceptyczne spojrzenie.
– Jeśli sugerujesz, żeby z nim rozmawiać, to z góry cię informuję, że na razie nie mam do tego cierpliwości – oznajmił spiętym tonem. – Nie wiem, co tam się dzieje, ale na razie wygląda to tak, że jedna moja siostra musiała uciekać z Miasta Nocy, bo ktoś omal jej nie zabił, a z Isabeau dzieje się coś niedobrego. Póki nie zajdziemy Beau, nie ma mowy o rozważaniu tego, jak bardzo logiczne jest zachowanie Dimitra – niemalże warknął. Przez jego twarz momentalnie przemknął cień, kiedy zorientował się, że jego ton nie zabrzmiał szczególnie sympatycznie. – Wybacz mi, angelo, ale jestem podenerwowany. Po prostu… – zaczął, a ja machinalnie przesunęłam się bliżej, kolejny raz lustrując wzrokiem jego twarz.
– I głodny – dokończyłam ze spokojem, bynajmniej nieurażona tym, że mógłby być dla mnie jakkolwiek oschły. Znałam Gabriela, więc dobrze wiedziałam, jak zachowywał się, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo dzieci, moje albo jego sióstr. W zasadzie więź, która łączyła go z tymi ostatnimi, niezmiennie mnie zadziwiała, bo nigdy wcześniej nie widziałam czegoś aż tak trwałego. – Gabrielu…
Jeszcze zanim dodałam coś więcej, zauważyłam, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, tym bardziej, że nieznacznie odchyliłam szyję. Nie musiałam pytać, by wiedzieć, że najpewniej spróbuje mi odmówić, co bynajmniej nie znaczyło, że zamierzałam tak po prostu odpuścić. Podejrzewałam, że w domu w życiu by mi nie uległ, wyraźnie poirytowany koniecznością mieszkania z Rufusem pod jednym dachem, ale tutaj… Byliśmy sami, na dodatek we względnie bezpiecznym miejscu, więc nic nie stało na przeszkodzie. Co więcej, ufałam mu, być może nawet bardziej niż on sobie, ale to wydało mi się najmniej istotne. Wszystko sprowadzało się do tego, że chciałam mu pomóc i w gruncie rzeczy nie obchodziło mnie to, co miał na ten temat do powiedzenia.
Chciałam przesunąć się jeszcze bliżej, zamierzając wykorzystać niewielką przestrzeń do tego, żeby łatwiej nakłonić Gabriela do współpracy, kiedy z głębi uliczki doszedł nas cichy, aczkolwiek wyraźny hałas. Nie byłam pewna, co musiał oznaczać i co go wywołało, ale i tak momentalnie spięłam się, przenosząc wzrok na to, co było przed nami. Mój mąż również zesztywniał, w pośpiechu nachylając się do przodu i napinając mięśnie, by w razie potrzeby móc mnie bronić.
Nerwowo wysiliłam wzrok, bardziej stanowczo nachylając się do przodu.
Gdzieś w mroku zalśniła para intensywnie czerwonych, dzikich oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa