Renesmee
Sprawa Isabeau nie dawała mi
spokoju. Miałam złe przeczucia, których w żaden sposób nie potrafiłam
sprecyzować, choć do tego akurat zaczynałam się przyzwyczajać. Również
zachowanie mojej szwagierki mnie nie dziwiło, jeśli oczywiście wziąć pod uwagę
to, że zraniła ją jedna z najważniejszych osób. Wciąż nie docierało do
mnie to, że Dimitr mógł posunąć się do zrobienia czegoś takiego, ale starałam
się o tym nie myśleć. Gdyby nie to, że w Mieście Nocy wszystko stanęło
na głowie, pewnie nawet pokusiłabym się o to, żeby spróbować z królem
porozmawiać, choć szczerze wątpiłam w to, żeby miał na to ochotę. Teraz
pozostawało mi co najwyżej próbować wisieć na telefonie, choć i to nie
prowadziło do czegoś konkretnego, bo wampir najzwyczajniej w świecie
wyłączył komórkę. Nie byłam pewna, dlaczego w ogóle próbowałam się wtrąca,
ale prawda była taka, że Isabeau była dla mnie jak siostra, ja z kolei
martwiłam się również o Gabriela, który… wydawał się zdolny do zrobienia
czegoś naprawdę głupiego, gdyby tylko uznał, że to konieczne. Jeśli Beau
faktycznie była w Seattle mogłam spodziewać się dosłownie wszystkiego,
więc tym bardziej wolałam trzymać rękę na pulsie.
Inną
kwestię stanowiło to, że chyba po prostu potrzebowałam zajęcia. Sprzątanie domu
dawało mi swego rodzaju możliwość oderwania się od wszystkiego, co było mi
zbędne, ale na dłuższą metę okazało się niewystarczające, być może przez pomoc
Layli, dzięki której doprowadzenie budynku do porządku zajęło mi o wiele
mniej czasu. Wciąż czułam się dziwnie, nie mogąc przywyknąć do tego, że nowe
miejsce w całości należy do mnie, choć prędzej czy później musiałam się z tym
oswoić. Jasne, prawdziwy dom był w Mieście Nocy, ale przecież sama
zdecydowałam się na to, żeby spróbować czegoś nowego. Podejrzewałam, że w pełni
rozluźnię się dopiero w chwili, w której sytuacja się uspokoi, a ja
znowu poczuję, że wszystko mam pod kontrolą, niezależnie od tego, jak trudne
miało się to nie okazać. Prawda była taka, że w ostatnim czasie nic nie
było takie, jakim mogłabym chcieć to widzieć, a ja po raz kolejny byłam
gotowa przysiąc, że dzieje się coś naprawdę złego, choć to mogło równie dobrze
świadczyć o tym, że po wydarzeniach z przeszłości zaczynałam być
przewrażliwiona.
Zabawne, ale
gdyby nie obecność Layli, Rufusa i Claire, chyba naprawdę poczułabym się
źle. Mogłam pogodzić się z wyjazdem Alessi, choć i o tą
zaczynałam się martwić, spinając się za każdym razem, jak słyszałam
przygnębienie w jej głosie. W Lille też nie było dobrze, choć córka
nie była chętna, żeby zwierzać mi się ze wszystkiego, raz po raz zapewniając,
że jakoś da sobie radę w pojedynkę. Nie wątpiłam w to, co nie
zmieniało faktu, że byłam zaniepokojona. Co więcej, wciąż nie miałam pewności,
co takiego działo się z Jocelyne, co jedynie potęgowało odczuwany przeze
mnie niepokój. Przeprowadzając się do Seattle, zdecydowanie nie brałam pod
uwagi tego, że obie moje córki gdziekolwiek się przeniosą. Teraz miałam co
najwyżej Damiena, ale i ten żył swoim życiem, większość czasu spędzając przy
Elizabeth. Trudno było mi stwierdzić, czy są razem, choć jedno było oczywiste: chłopakowi
bez wątpienia na niej zależało, nawet jeśli sama zainteresowana do tej pory
była przerażona.
On również
nie mówił mi wszystkiego, a przynajmniej miałam takie wrażenie. Również na
niego nie próbowałam naciskać, dochodząc do wniosku, że kto jak kto, ale Damien
Licavoli potrafił o siebie zadbać. Byłam, zresztą tak jak i Gabriel,
chłopak z kolei doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może do nas
przyjść. Nie byłam zachwycona takim stanem rzeczy, ale już dawno przywykłam do
myśli o tym, że nadmierna kontrola prowadziła donikąd, nawet jeśli w naturalny
sposób chciałam dzieci chronić. Zawsze dawaliśmy im swobodę i teraz
również starałam się tego trzymać, raz po raz przypominając sobie, że wszystko
jest w porządku – i że zarówno Damien, jak i Alessia czy
Jocelyne, byli wystarczająco silni, by się o siebie zatroszczyć…
No,
przynajmniej bliźniaki.
Nieobecność
Joce dawała mi się we znaki bardziej niż cokolwiek innego, tym bardziej, że ta
jako jedyna nadal pozostawała dzieckiem. Była krucha, a przed wyjazdem
doświadczała czegoś, co sprawiało, że czułam się do tego stopnia bezradną, że
ledwo byłam w stanie to znieść. Chciałam coś zrobić, ale nie potrafiłam,
mogąc co najwyżej czekać na okazję, choć to zdecydowanie nie poprawiło mi
nastroju. Za każdym razem czekałam na telefon i możliwość tego, żeby z miejsca
wypaść z domu i po nią pojechać, nawet jeśli nie miałam po temu
powodu. W końcu co tak naprawdę mogło dziać się w takim miejscu?
Ufałam Castielowi, przynajmniej teoretyczni, zakładałam zresztą, że Jocelyne
wiedziała, co jest dla niej dobre. Chciałam, żeby sama podjęła decyzję o powrocie,
by później nie miała któremukolwiek z nas za złe tego, że moglibyśmy
próbować powstrzymywać jej przed osiągnięciem tego, co sobie zaplanowała. Może
faktycznie to miało sens, a nawet jeśli nie…
Może, może, może…
Miałam
bardzo dużo wątpliwości, których w żaden sposób nie potrafiłam się wyzbyć.
Wiedziałam, że Gabriel również się martwić, choć i tak pozostawał moim
zdrowym rozsądkiem – ostoją spokoju, której potrzebowałam. W jego
ramionach czułam się bezpieczna, nawet w chwilach, w których zdawałam
sobie sprawę z tego, że jego zapewnienia i kojące słowa wcale nie są
aż tak szczere, jak mogłabym tego oczekiwać. Miałam wrażenie, że nawzajem
musieliśmy ustawiać siebie do pionu – ja jego w kwestii Isabeau, a on
mnie, kiedy chodziło o dzieci i… wszystko inne. To na swój sposób było jakimś
rozwiązaniem, choć i tak wypatrywałam momentu, w którym wszystko po
raz kolejny mogłoby się skomplikować. W efekcie tym bardziej niecierpliwie
czekałam na okazję do tego, żeby podjąć studia, po cichu licząc na to, że jeśli
będę miała jakiekolwiek zajęcie, przestanie czuć się w domu tak, jak w potrzasku.
Telefon od
mamy był dla mnie zaskoczeniem, ale przyjęłam go z entuzjazmem. Nie byłam
pewna, czego powinnam się spodziewać, więc tym bardziej przyjęłam z entuzjazmem
możliwość tego, by przyjechać do domu Cullenów – tym bardziej, że wszystko
wskazywało na to, że moi najbliżsi mieli gości. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim
razem miałam okazje widzieć się z Denalczykami, choć ci naturalnie zostali
we wszystko wtajemniczeni. Tanya i Kate pamiętały kilka rzeczy, począwszy
od Balu Pięciuset, na który zaprosili nas Volturi na krótko po tym, jak Michael
po raz pierwszy przeniósł mnie w czasie, aż po ślub Carlisle’a i Esme,
kiedy po raz pierwszy miały okazję zapoznać się z Miastem Nocy. Inaczej
sprawy miały się z Carmen, Garettem i Eleazarem, ale tym akurat się
nie przejmowałam, aż nazbyt świadoma tego, że moja rodzina zadbała o to,
żeby odpowiednio ich wtajemniczyć. Niejako byli naszą rodziną, a przynajmniej
najlepszymi przyjaciółmi moich bliskich, więc nie miałam nic przeciwko, nie
zamierzając być przyczyną ewentualnych konfliktów, gdyby jakiekolwiek fakty
zostały źle zinterpretowane, jak to było w przypadku oceny mojej osoby
przez Irinę, co omal nie doprowadziło do wojny. Musieliśmy być ostrożni, tym
bardziej, że Włosi wyraźnie mieli z nami jakiś problem, choć od czasu
wizyty Jane i pozostałych nic nie wskazywało na to, byśmy po raz kolejny
mieli wpakować się w kłopoty.
Miałam
pewne obawy, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego. Z drugiej strony,
wizyta w domu Cullenów mogła okazać się wybawieniem, tym bardziej, że
samotność zdecydowanie mi nie służyła. Potrzebowałam przynajmniej kilka godzin
na to, żeby przestać myśleć o wszystkim, więc…
–
Wychodzisz?
Uniosłam
głowę, żeby móc spojrzeć na Gabriela. Zorientowałam się, że dotychczas musiał
milczeć, po prostu obserwując, jak krzątałam się po sypialni, szukając
odpowiednich ubrań i tego, co mogło być mi potrzebne. Podejrzewałam, że
nie wyszedł nawet wtedy, kiedy się przebierałam, ale w jego przypadku nie
miałam nic przeciwko temu. Kto jak kto, ale w obecność męża nie wstydziłam
się rozbierać, przynajmniej teoretycznie, bo i tak poczułam się dziwnie z tym,
że mogłabym nie zauważyć jego obecności.
– Aha.
Wspominałam ci – przypomniałam usłużnie, lekko marszcząc brwi. – Jadę do
rodziców, pamiętasz? W zasadzie to cały czas liczyłam na to, że pojedziemy
razem – dodałam, a Gabriel wydał z siebie przeciągłe westchnienie, najwyraźniej
dopiero w tamtej chwili uświadamiając sobie, co miałam na myśli.
–
Faktycznie – zreflektował się pośpiesznie. Odsunął się od ściany, po czym w ułamku
sekundy znalazł się przy mnie, by łatwiej móc spojrzeć mu w oczy. –
Szczerze powiedziawszy… zapomniałem – przyznał, a mnie udało się
uśmiechnąć, bo tego akurat zdążyłam się domyślić.
– Nie ma
sprawy – zapewniłam. – Mogę poczekać, chociaż… Co? – zaniepokoiłam się, po jego
spojrzeniu bez trudu orientując się, że coś jest na rzeczy.
Co jak co,
ale znałam Gabriela, coraz częściej i wprawnie rozpoznając targające nim
emocje – i to nawet wtedy, kiedy wyraźnie nie miał ochoty na to, żeby się
ze mną z nimi dzielić. Jakkolwiek by nie było, wystarczyło mi jedno
spojrzenie w jego ciemne oczy, żeby zorientować się, że chłopak najpewniej
nie planował tego, żeby gdziekolwiek ze mną jechać. Z miejsca poczułam się
zaniepokojona, machinalnie wyciągając dłoń w stronę jego twarzy, żeby móc
pogłaskać go po policzku. Natychmiast zakrył moją rękę swoją, po chwili ujmując
ją w zdecydowany sposób i jak gdyby nigdy nic przyciskając sobie do
ust. Wiedziałam, że starał się zachowywać tak, jakby nic szczególnego nie miało
miejsca, ale ja i tak wiedziałam swoje, począwszy od tego, że znowu
zaczynał odczuwać ten szczególny rodzaj pragnienia, aż po… coś zupełnie innego.
Spojrzałam
na niego wyczekująco, próbując ocenić, czego powinnam się spodziewać.
Oczekiwałam tego, że mi odpowie, więc milczenie wytrąciło mnie z równowagi
bardziej niż cokolwiek innego.
– Gabriel!
Westchnął,
po czym energicznie pokręcił głową.
– Nie dzieje
się nic, czym powinnaś się martwić, mi
amore – zapewnił mnie pośpiesznie. – Jeśli mam być szczery… to wahałem się
nad tym, by trochę pojeździć po mieście. Wiesz, rozejrzeć się – dodał, a jego
znaczące spojrzenie jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że zdecydowanie nie
planował krajoznawczej wycieczki po okolicy.
– Cholera…
– wyrwało mi się. – Za Isabeau, prawda?
Gabriel
momentalnie spoważniał, prostując się i spinając w sposób, który
bynajmniej nie uszedł mojej uwadze.
– Nie daje
mi spokoju to, że mogłaby być tak blisko. Już od kilku dni zastanawiałam się
nad tym, czy nie powinienem… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – To moja
siostra, a zwłaszcza teraz mnie potrzebuje. Jeśli pozwolimy jej uciec, w końcu
zrobi coś głupiego, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli. Beau już robiła takie
rzeczy i nigdy nie kończyło się dobrze. Już i tak za długo zwlekałem,
zresztą sama musisz przyznać, że to lepsza perspektywa, niż gdybym pojechał do
Miasta Nocy, by zabić Dimitra – zauważył przytomnie, a ja mimowolnie się
wzdrygnęłam.
– W tej
chwili sama nie jestem pewna, co jest gorsze – przyznałam, nie kryjąc
konsternacji. – Zresztą nie o to chodzi. Skoro tak, jadę z tobą –
zapowiedziałam, a Gabriel wydał z siebie zdławionym jęk, bynajmniej
nieusatysfakcjonowany taką sugestią.
– Nie
miałaś przypadkiem jechać do rodziny? – przypomniał mi, chociaż zdecydowanie
nie miałam aż takich problemów z pamięcią.
– Mogę
pojechać tam później. Denalczycy i tak zostają na kilka dni – oznajmiłam z przekonaniem.
– Nie patrz na mnie w ten sposób, Gabrielu. Ja też martwię się o Beau
– dodałam z naciskiem, odsuwając się, by móc dostać się do toaletki. W pośpiechu
ściągnęłam włosy gumką, nie chcąc żeby niesforne loki wpadały mi do oczu. –
Chyba, że uważasz, że będę przeszkadzać. Jeśli tak, po prostu mi to powiedz i będzie
po problemie.
– Och,
Nessie…
Rzucił mi
skonsternowane spojrzenie, wyraźnie zaczynając się wahać. Zdawałam sobie sprawę
z tego, że igrałam z jego emocjami, a takie zachowanie z mojej
strony zdecydowanie nie było względem niego fair,
ale jaki tak naprawdę miałam wybór. Gabriel bywał przewrażliwiony, zwłaszcza
kiedy w grę wchodził temat Beau – zranionej, pozbawionej emocji i nieprzewidywalnej.
Martwił się nie tylko o siostrę, ale w naturalny sposób również o mnie,
choć zdecydowanie nie miał po temu powodów…
Chyba.
Co prawda
nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że moja szwagierka mogłaby być skłonna
skrzywdzić kogokolwiek, kto był dla niej ważny, ale tak naprawdę nie mogłam
mieć pewności. W trakcie przemiany czy po, nowe wampiry bywały nieprzewidywalne – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. Co więcej, bardzo łatwo mogły utracić człowieczeństwo, a to
również nie wróżyło dobrze. Zdawałam sobie z tego sprawę, w pamięci wciąż
mając to, co przytrafiło się chociażby Dylanowi. Różnica pomiędzy tym miłym
chłopakiem, a wampirem w najgorszej fazie, była wręcz diametralna,
dlatego teoretycznie…
– Po prostu
chodźmy – powiedziałam naglącym tonem, nie chcąc kolejny raz rozważać tego, na
co żadne z nas nie miał wpływu.
Gabriel
niechętnie skinął głową, zachęcającym gestem wyciągając dłoń w moją
stronę. Podeszłam bliżej, ujmując ją bez chwili wahania i pozwalając na
to, żeby wyprowadził mnie na korytarz.
Nie miałam
pojęcia, czego spodziewać się po Isabeau, ale z jakiegoś powodu wcale nie
byłam taka pewna tego, czy chciałam, by udało się nam ją znaleźć.
Nie miałam pewności, jak długo
bez celu jeździliśmy po mieście. Wiedziałam, że Gabriel był zdenerwowany,
dlatego po prostu milczałam, obojętnie wpatrując się w przemykające za
oknem budynki. Czułam, że mąż próbował odciąć mnie od swoich emocji,
najwyraźniej jak zwykle woląc przeżywać wszystko po swojemu, ale i tak
odbierałam dość, by wiedzieć, że był coraz bardziej sfrustrowany i zniechęcony.
W tamtej chwili dotarło do mnie to, że tak naprawdę nie miał żadnego
konkretnego planu, może pomijając to, że raz po raz rozsyłał dookoła myśli
sondujące i ponaglenia. Co więcej, oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że nawet jeśli Isabeau odbierała kolejne sygnały, najpewniej z czystą
premedytacją je ignorowała. Kto jak kto, ale ta wampirzyca była uparta, sam
Gabriel zresztą stwierdził, że jeśli jego siostra nie chciała być znaleziona,
najpewniej nie mieliśmy na co liczyć.
Chciałam
coś powiedzieć, jednak w głowie miałam kompletną pustkę. Sama nie byłam
pewna, czy sugerowanie mu powrotu do domu, ma jakikolwiek sens, tym bardziej,
że wcześniej nie był chętny do tego, żeby brać mnie ze sobą. Podejrzewałam, że
sam musiał dojść do tego, że tymczasowo krążenie w kółko nie ma żadnego
sensu, chociaż z drugiej strony… Cóż, to był Gabriel. Lubił mnie
zaskakiwać, więc wciąż nie mogłam wykluczyć tego, że być może jednak miał
konkretną koncepcję tego, co planował osiągnąć.
– Drażnię
cię już? – zapytał mnie nieoczekiwanie, całkiem skutecznie mnie zaskakując. –
Jeśli chcesz wrócić…
– Chcę –
przyznałam zgodnie z prawdą – ale wcale nie z twojej winy. Seattle
jest duże, a Beau… Wiesz, że równie dobrze może jej tutaj nie być wcale –
zauważyłam przytomnie, choć to w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiło
mojemu mężowi nastroju.
Nie
odpowiedział, znów milczący i skoncentrowany na drodze. Rzuciłam mu
zaniepokojone spojrzenie, ostatecznie dochodząc do wniosku, że naciskanie na
niego nie ma najmniejszego sensu. Już od dłuższego czasu byłam spokojniejsza,
aż nazbyt świadoma tego, że znalezienie Isabeau graniczyło z cudem. Jasne,
rozumiałam jego upór, zresztą sama chciałam zrobić coś, żeby doprowadzić pewne
sprawy do końca, najlepiej tak, by ochronić najbliższych, ale nie zawsze było to
możliwe. Chciałam wierzyć w to, że Beau nie była aż do tego stopnia
rozbita, by spróbować zrobić coś nieprzewidywalnego, chociażby… targają się na
własne życie. Kto jak kto, ale w jej przypadku zdecydowanie nie było to
możliwe, tym bardziej, że samobójstwo nie było w stylu mojej szwagierki.
Aż
wzdrygnęłam się, kiedy Gabriel w dość gwałtowny sposób wjechał w kolejną
uliczkę – tym razem boczną i opustoszałą. Mimowolnie spięłam się, kiedy
jak gdyby nigdy nic zaparkował samochód, zamierając w bezruchu i obojętnym
wzrokiem wpatrując się w przestrzeń przed nami. Coś w jego zachowaniu
wzbudziło we mnie jeszcze silniejszy niepokój, tym bardziej, że chłopak
zdecydowanie nie zachowywał się tak na co dzień. Widziałam go w wielu
różnych sytuacjach, począwszy od nieopisanego wręcz gniewu, który wzbudzał w nim
ojciec, aż po czystą rozpacz, gdy otrząsnął się z transu, w którym
omal nie doprowadził do mojej śmierci. To nie było aż tak gwałtowne i intensywne,
ale i tak mnie zaskoczyło, bo kiedy Gabriel czuł się źle, zwykle
cierpiałam również ja.
– Cholera
jasna… – wyrwało mu się, a ja mimowolnie wzdrygnęłam się w odpowiedzi
na przekleństwo. Zabawne, ale nawet nie musiał podnosić głosu, by wzbudzić we
mnie jakikolwiek niepokój. – Wciąż mam ochotę zabić Dimitra, wiesz? Do mnie po
prostu nie dociera to… – Urwał, po czym rzucił mi znaczące, wymowne spojrzenie.
– To akurat było dla mnie oczywiste – Beau i Dimitr. Tak samo jest z Laylą
i Rufusem, bo jak zakładam, że kiedyś zabiję tego dupka w afekcie za
jakieś złośliwości, tak nie wyobrażam sobie, że mógłby skrzywdzić moją siostrę w taki sposób… Wiesz, co takiego mam na
myśli? – dodał, a ja z wolna skinęłam głową.
– I właśnie
to mi nie pasuje – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Tak sobie myślałam, że
może Dimitr…
Gabriel
rzucił mi sceptyczne spojrzenie.
– Jeśli
sugerujesz, żeby z nim rozmawiać, to z góry cię informuję, że na
razie nie mam do tego cierpliwości – oznajmił spiętym tonem. – Nie wiem, co tam
się dzieje, ale na razie wygląda to tak, że jedna moja siostra musiała uciekać z Miasta
Nocy, bo ktoś omal jej nie zabił, a z Isabeau dzieje się coś
niedobrego. Póki nie zajdziemy Beau, nie ma mowy o rozważaniu tego, jak
bardzo logiczne jest zachowanie Dimitra – niemalże warknął. Przez jego twarz
momentalnie przemknął cień, kiedy zorientował się, że jego ton nie zabrzmiał
szczególnie sympatycznie. – Wybacz mi, angelo,
ale jestem podenerwowany. Po prostu… – zaczął, a ja machinalnie
przesunęłam się bliżej, kolejny raz lustrując wzrokiem jego twarz.
– I głodny
– dokończyłam ze spokojem, bynajmniej nieurażona tym, że mógłby być dla mnie
jakkolwiek oschły. Znałam Gabriela, więc dobrze wiedziałam, jak zachowywał się,
kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo dzieci, moje albo jego sióstr. W zasadzie
więź, która łączyła go z tymi ostatnimi, niezmiennie mnie zadziwiała, bo
nigdy wcześniej nie widziałam czegoś aż tak trwałego. – Gabrielu…
Jeszcze
zanim dodałam coś więcej, zauważyłam, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie,
tym bardziej, że nieznacznie odchyliłam szyję. Nie musiałam pytać, by wiedzieć,
że najpewniej spróbuje mi odmówić, co bynajmniej nie znaczyło, że zamierzałam
tak po prostu odpuścić. Podejrzewałam, że w domu w życiu by mi nie
uległ, wyraźnie poirytowany koniecznością mieszkania z Rufusem pod jednym
dachem, ale tutaj… Byliśmy sami, na dodatek we względnie bezpiecznym miejscu,
więc nic nie stało na przeszkodzie. Co więcej, ufałam mu, być może nawet
bardziej niż on sobie, ale to wydało mi się najmniej istotne. Wszystko
sprowadzało się do tego, że chciałam mu pomóc i w gruncie rzeczy nie
obchodziło mnie to, co miał na ten temat do powiedzenia.
Chciałam
przesunąć się jeszcze bliżej, zamierzając wykorzystać niewielką przestrzeń do
tego, żeby łatwiej nakłonić Gabriela do współpracy, kiedy z głębi uliczki
doszedł nas cichy, aczkolwiek wyraźny hałas. Nie byłam pewna, co musiał
oznaczać i co go wywołało, ale i tak momentalnie spięłam się,
przenosząc wzrok na to, co było przed nami. Mój mąż również zesztywniał, w pośpiechu
nachylając się do przodu i napinając mięśnie, by w razie potrzeby móc
mnie bronić.
Nerwowo
wysiliłam wzrok, bardziej stanowczo nachylając się do przodu.
Gdzieś w mroku
zalśniła para intensywnie czerwonych, dzikich oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz