21 maja 2016

Dwieście cztery

Elizabeth
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś przejmującego. Liz czekała, w duchu odliczając kolejne oddechy i mając ochotę poprosić o to, żeby ktokolwiek przerwał to milczenie. Wciąż wpatrywała się w matkę, dzięki czemu jej uwadze nie umknęło to, że oddech kobiety gwałtownie przyśpieszył, zdradzając podenerwowanie. To nie był po prostu szok, choć i ten bez wątpienia musiały wzbudzić słowa córki, na dodatek wypowiedziane tak pozbawionym emocji tonem.
W rzeczywistości wcale nie czuła się pusta. Drżała, bezskutecznie próbując zapanować nad tym, co działo się w jej wnętrzu, nie chcąc popsuć wszystkiego zbyt wczesnym wybuchem. Okej, wszystko jest w porządku…, pomyślała nie po raz pierwszy, jednak tym razem własne myśli doprowadziły do tego, żeby Liz zapragnęła histerycznie się roześmiać. W porządku? Gdyby faktycznie tak było, to od kilku dni nie odchodziłaby od zmysłów, coraz bliższa tego, żeby jednak popaść w obłęd.
Czekała, chociaż sama nie była pewna na co i dlaczego. Czas wydawał się stać w miejscu, sekundy wlec w nieskończoność, zaś atmosfera w pokoju… Cóż, nawet nie potrafiła jej opisać, jednak czuła, że ta zgęstniała do tego stopnia, że z powodzeniem dałoby się zwiesić w powietrzu siekierę.
No, powiedzcie coś!, jęknęła w duchu, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Była coraz bardziej niespokojna, nerwowo krążąc tam i z powrotem, kiedy emocje stały się zbyt ciężkie do tego, żeby je w spokoju znosić. Próbowała nad sobą panować, jednak jak niby miała być do tego zdolna, skoro w rzeczywistości…
– Elizabeth.
Głos ojca skutecznie przywołał ją do porządku, sprawiając, że jednak zamarła, przystając wpół kroku. Nie od razu zdecydowała się na niego spojrzeć, być może z obawy przed tym, co mogłaby usłyszeć. W głowie miała pustkę, a jedynym, o czym nagle zaczęła marzyć, było to, żeby móc się wycofać. W zasadzie sama już nie była pewna, czego tak naprawdę chce, a rodzice w najmniejszym nawet stopniu jej nie pomagali.
Kiedy spojrzała na ojca, przekonała się, że ten sprawiał wrażenie co najmniej podenerwowanego. Siedział wyprostowany, uważnie jej się przypatrując i wydając się nad czymś gorączkowo myśleć. Co więcej, użył jej pełnego imienia, a to zwykle nie wróciło dobrze – wręcz przeciwnie. W efekcie spięła się, podświadomie wyczekując… dosłownie wszystkiego, a już zwłaszcza tego, że ten zacznie ją besztać albo komentować to, co powiedziała. Wyczekiwała zaprzeczeń, niedowierzających spojrzeń i pytań o to, czy oby na pewno dobrze się czuła, skoro opowiadała takie rzeczy. To byłaby normalna, w pełni akceptowalna przez nią reakcja, która pozwoliłaby jej uwierzyć w to, że jednak nie mieli o niczym pojęcia – że wcale jej nie okłamywali, a to, czego dowiedziała się od Jasona, w rzeczywistości było jego nadinterpretacją. Może gdyby to ustaliła, byłaby w stanie mu pomóc; jakkolwiek uświadomić, że żal, który odczuwał, nie miał racji bytu, bo żadne z nich po prostu nie wiedziało, że żył.
Być może wszyscy żyli w kłamstwie przez te wszystkie lata.
Problem w tym, że nic podobnego nie miało miejsca. Rodzice znowu milczeli, ale wcale nie sprawiali wrażenia kogoś, kto jest wstrząśniętego tym, że ich podobno martwe dziecko mogło mieć się nie najgorzej. Przez myśl Liz przeszło, że może najzwyczajniej w świecie niedowierzali temu, co powiedziała. W końcu sama trwała w szoku, niemalże ze spokojem przyjmując każde kolejne wyjaśnienie Damiena, więc gdyby wziąć to pod uwagę…
– Kiedy i gdzie to było? – usłyszała pytanie ojca i z wrażenia omal się nie wywróciła, co najmniej wstrząśnięta.
– Ja… Co takiego? – zapytała z wahaniem, nagle mają wątpliwości co do tego, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, o czym do niego mówiła.
– Zadałem ci proste pytanie – zniecierpliwił się. – Powiedziałaś… Sama najlepiej wiesz, co takiego. Dlatego chcę wiedzieć, kiedy…?
– Nick – upomniała go żona, a Elizabeth zesztywniała, po czym momentalnie przeniosła wzrok na matkę.
Kobieta była blada jak papier i wyraźnie przerażona, choć to akurat nie wydawało się niczym dziwnym. Bardziej niepokojący wydał jej się sposób, w jaki ta spojrzała na męża, rzucając mu ostrzegawcze, niespokojne spojrzenie…
A potem zaczęła płakać – tak po prostu, jakby na zawołanie, co zresztą zawsze wychodziło jej perfekcyjnie. Problem polegał na tym, że Liz nie przypominała sobie, kiedy jaj matka płakała tak naprawdę szczerze, a jednak w tamtej chwili jej reakcja jednoznacznie dala dziewczynie do zrozumienia, że działo się coś naprawdę niepokojącego.
– To był podczas tej imprezy – powiedziała cicho, decydując się postawić sprawę jasno. Sama nie była pewna, co takiego podkusiło ją do tego, żeby jednak odpowiedzieć na pytanie ojca, ale miała dość przeciągającej się ciszy. – U Jessiki, krótko po tym, jak ona…
– Mówiłaś, że wyszłaś przed! – obruszyła się matka, ale Elizabeth nie zamierzała się z tego tłumaczyć.
– A wy mówiliście, że Jason nie żyje! Kto w takim razie jest w grobie, który odwiedzamy co roku?! – nie wytrzymała, w ułamku sekundy dając upust wszystkim emocjom, które narastały w niej już od dłuższego czasu.
Jej rodzicielka otworzyła i zaraz zamknęła usta, najwyraźniej nie będąc w stanie udzielić właściwej odpowiedzi. Liz czuła, że być może niepotrzebnie dając ponieść się emocjom i nie czekając na wyjaśnienia, ale z każdą kolejną sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że coś było na rzeczy. W końcu nie w ten sposób rozmawiało się o śmierci dziecka, jeśli faktycznie by się w nią wierzyło. Nie zaprzeczali, nie przekonywali jej… nie robili niczego, co samo w sobie wydało jej się jednoznaczne.
Kłamali. To musiało być to, ale…
– To… skomplikowane – usłyszała w końcu i aż prychnęła, porażona wydźwiękiem słów matki. – My nie… Liz, posłuchaj… – zaczęła, po czym prawie natychmiast urwała, najwyraźniej sama niepewna tego, co chciała powiedzieć.
– Wystarczy tego – zadecydował ojciec, podrywając się na równe nogi. – Porozmawiamy. Już od dłuższego planowałem ci powiedzieć – oznajmił, a dziewczyna zesztywniała w ostatniej chwili powstrzymując się przed powiedzeniem, że szczerze w to wątpi.
– Ale ja się nie zgadzam! – zaoponowała mama. Teraz już płakała na całego, załzawionymi oczami spoglądając to na męża, to znów na milczącą córkę. – Twoja matka naopowiadała ci jakichś głupot i teraz… Nie po to ustaliliśmy, że się od tego odetniemy, żeby teraz tak ryzykować!
Mężczyzna zesztywniał, po czym – obojętny na coraz większą dezorientację Liz – odwrócił się w stronę żony.
– Gdyby od tego dało się odciąć, ta rozmowa nie miałaby teraz miejsca – oznajmił z powagą. – Słyszałaś, co powiedziała? Jason…
– Jedno dziecko już straciłam i nie zamierzam czekać, aż coś złego spotka kolejne!
Podniosła głos, co samo w sobie okazało się czymś nietypowym. Rzadko wpadła w złość aż tak silną, żeby zacząć krzyczeć. Zwykle była opanowana, na swój sposób zimna, co bywało nawet gorsze, jednak w tamtej chwili Elizabeth zatęskniła za jakąkolwiek znajomą reakcją. Czuła, że wszystko jest nie tak, a wymiana zdań pomiędzy rodzicami jedynie spotęgowała uczucie dezorientacji, którego w żaden sposób już nie potrafiła opanować.
Miała ochotę zadać jakieś pytanie, ale nie zrobiła tego. W zamian w pełni skoncentrowała się na słowach matki, porażona jedną istotną kwestią, którą bez trudu wywnioskowała z jej wypowiedzi: babcia też wiedziała.
Najwyraźniej wszyscy byli wtajemniczeni, tylko z niej jednej robiąc istotkę.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie pozwoliła im popłynąć. Zamrugała pośpiesznie, nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni decydując się dusić wszystko w sobie i udawać, że nic szczególnego nie ma miejsca. Co z tego, że była okłamywana i to właściwie przez całe życie? Jakie to miało znaczenie, że jednym pytaniem rozpętała burzę? Z dwojga złego chyba nawet to było lepsze, jeśli tylko dzięki temu mogła poznać prawdę. Potrzebowała tego, zresztą jak i przynajmniej względnego spokoju, ten jednak wciąż nie nadchodził. W zamian z każdą kolejną sekundą czuła się coraz bardziej rozbita, mając wrażenie, że już nie była w stanie ufać nikomu. Co prawda wciąż nie poruszyła najważniejszej kwestii, bezpośrednio odnoszącej się do istnienia istot nadnaturalnych, ale…
– Straciliśmy dziecko właśnie dlatego, że nie pozwoliłaś mi chronić rodziny tak, jak powinienem – oznajmił ojciec i coś w jego słowach skutecznie sprowadziło Elizabeth na ziemię. W niemal ostrzegawczy sposób wpatrywał się w zapłakaną żonę, przez dłuższą chwilę sprawiając chętnego, by porządnie kobietą potrząsnąć. – Może gdyby wiedział, że powinien być ostrożny, nie doszłoby do tego. Jason…
– Jason żyje! – wtrąciła Liz, nie mogąc się powstrzymać. – Jak mogliście przez te wszystkie lata wmawiać mi… Zrobiliście z niego trupa, chociaż… – Urwała, żeby móc złapać oddech. – Dlaczego…?
– Czymkolwiek jest twój brat, powinnaś trzymać się od niego z daleka – usłyszała drżący głos matki i przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. Spojrzała na rodzicielkę z niedowierzaniem, ledwo łapiąc oddech i wciąż nie będąc w stanie zrozumieć, jak ta w ogóle mogła mówić takie rzeczy. – Jasona już nie ma – dodała i tym razem nawet się nie zawahała, wydając się recytować już od dawna wyuczoną formułkę, w którą święcie wierzyła.
Pokręciła głową, jakby w ten sposób mogła być zdolna do uporządkowania sobie wszystkiego, co działo się wokół niej. Walczyła ze sobą, próbując wszystko zrozumieć, ale to było niczym mierzenie się z wiatrakami – bezsensowne i prowadzące donikąd. Cała ta rozmowa taka była, a Liz miała wrażenie, że wszystko się sypie, przybierając całkowicie nieakceptowalny przez nią kierunek. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę sobie wyobrażała albo czego powinna oczekiwać, ale zdecydowanie nie tego – nie podenerwowanego ojca czy zapłakanej matki, która z uporem będzie wyrażała się o Jasonie tak, jakby faktycznie był martwy.
Która kobieta była w stanie postępować w ten sposób ze swoim dzieckiem, niezależnie od tego, jakie to by nie było? Która byłaby zdolna do tego, by spisać syna na straty i…?
– Ale…
– Nie ma żadnych „ale”, Liz! – ucięła stanowczo. Otarła oczy, chociaż to okazało się niepotrzebne, bo na miejscu startych łez prawie natychmiast pojawiły się kolejne. – Jason przez te wszystkie lata… Wolałabym, żeby był martwy. Tak byłoby lepiej, skoro…
Nie dodała niczego więcej, ale to było zbędne. Po co miałaby skończyć, skoro Elizabeth i tak wiedziała do czego to wszystko zmierzało?
– Lepsze to niż żeby był wampirem, tak? – wymamrotała, pierwszy raz używając tego słowa.
Jeśli wydawało jej się, że nie może być gorzej, jak zwykle zachowywała się w naiwny sposób. Cisza, która zapadła tym razem, okazała się gorsza niż cokolwiek innego, zresztą jak i pełne napięcia spojrzenia, które jak na zawołanie skoncentrowały się na niej. Od nadmiaru emocji kręciło jej się w głowie, zaś milczenie, które jak na zawołanie zapadło, miało w sobie coś, co wytrąciło ją z równowagi bardziej niż jakiekolwiek słowa. Miała wrażenie, że oszaleje, jeśli ktoś natychmiast się nie odezwie, choć paradoksalnie sama również nie była do tego zdolna. Fakt, że rodzice spoglądali na nią w oszołomieniu i wyraźnym obrzydzeniem, dodatkowo upewniły ją, że oni naprawdę wiedzieli – i o Jasonie, i o tym kim… albo raczej czym się stał.
– Nie wiesz, o czym mówisz – powiedział w końcu ojciec. – Elizabeth, posłuchaj… To on ci to powiedział, tak?
– Jason? – zapytała tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć swój głos.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Ten chłopak – powiedział z naciskiem i jakby od niechcenia, decydując się na te słowa tylko i wyłącznie z braku lepszych, cenzuralnych zamienników. – Już wcześniej wróciłaś do domu przerażona, kiedy miałaś ten wypadek… Miałem wrażenie, że coś jest nie tak, ale nie sądziłem, że…
– A co do tego wszystkiego ma Damien?! – przerwała, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nieważne kto i co mi powiedział. Nawet Jason był ze mną bardziej szczery i… – Urwała, po czym zamarła w bezruchu, rozżalona, zła i roztrzęsiona. – Mnie też chciał przemienić. Jason… A gdyby nie Damien, o mnie też moglibyście powiedzieć, że jest martwa! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Doszukała się przerażenia na ich twarzach, kiedy po raz kolejny udało jej się wytrącić rodziców z równowagi. Przez kilka sekund czekała na reakcję, być może licząc na to, że dzięki temu coś do nich dotrze, choć tak naprawdę było jej wszystko jedno. Wiedziała jedynie, że ze wszystkich stron otaczały ją kłamstwa, a najbliższe jej osoby najwyraźniej nie były w stanie wytłumaczyć tego, co najważniejsze. W tamtej chwili w pełni dotarło do niej to, dlaczego Jason wydawał się aż do tego stopnia pełen żalu do własnej rodziny i choć wciąż nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby się pożegnać z człowieczeństwem, przez ułamek sekundy naprawdę wierzyła w to, że chłopak miał rację – i że z daleka od domu byłoby jej lepiej.
Chwilę jeszcze stała jak ten słup soli, zanim w końcu zdołała zmusić swoje ciało do współpracy. Odwróciła się na pięcie i jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę wyjścia, głucha na jakiekolwiek protesty i to, że ktokolwiek mógłby chcieć cokolwiek jej wytłumaczyć. Nie chciała słuchać, woląc z góry założyć, że pewnie i tak by ją okłamali, usprawiedliwiając się… Cóż, właściwie niczym sensownym, bo do tej pory nie rozumiała niczego. W tamtej chwili chciała znaleźć się tylko i wyłącznie w jednym miejscu, by odważyć się na rozmowę z osobą, którą kochała nade wszystko, a która być może jednak miała zdobyć się na szczerość.
Babcia. Gdzie indziej miałaby się udać, jeśli nie do niej?
– Liz… Elizabeth!
Przyśpieszyła, jedynie cudem nie wywracając się na stopniach przed domem. W pośpiechu zdążyła zabrać jeszcze kurtkę, chociaż była tak podenerwowana, że i tak nie odczuwała chłodu. Wiedziała, że nie powinna wychodzić, w ten sposób aż prosząc się o to, żeby ktoś – najpewniej Jason – spróbował ją zaatakować, ale nie dbała o to. Oddychała spazmatycznie, w końcu pozwalając sobie na tyle czasu tłumione łzy, choć równie dobrze mogło okazać się, że płakała już wcześniej, nie będąc nawet tego świadomą. Na oślep ruszyła przed siebie, nieczuła na chłód, obecność terenu i odczuwane wątpliwości; wiedziała jedynie, że musi dotrzeć do miasta i że nawet dalszy brak samochodu nie miał ją przed tym powstrzymać.
Dookoła panowała cisza, ale zaczynała się do niej przyzwyczajać. Bieganie również nie było niczym nowym, nawet pomimo tego, że emocje i stres skutecznie pozbawiły ją tchu. Zdołała skoncentrować się na kolejnych ruchach, metodycznie posuwając się naprzód i przez kilka cudownych minut będąc w stanie myśleć tylko i wyłącznie o rytmicznym napinaniu oraz rozluźnianiu mięśni. Ciemne włosy raz po raz wpadały jej do oczu, klejąc się do wilgotnych policzków, ale nawet nie próbowała doprowadzać ich do porządku. Było jej wszystko jedno co i dlaczego robi, a jedynym, o czym tak naprawdę chciała myśleć, było to, żeby trzymać się znajomej drogi, którą prędzej czy później miała dotrzeć do miasta.
Nie miała okazji, by cieszyć się samotnością długo, choć nie od razu zwróciła uwagę na coraz wyraźniejsze brzmienie silnika zmierzającego w jej stronę samochodu. Niechętnie przystanęła, obawiając się tego, że to rodzice otrząsnęli się na tyle, żeby próbować jej szukać. Jakkolwiek by nie było, zdecydowanie nie zamierzała pozwolić na to, żeby zaciągnęli ją do domu, uraczyli kolejną dawką kłamstw i – najpewniej – spróbowali zamknąć na resztę życia pod kloszem. Nie była dzieckiem, poza tym była zbyt podenerwowana, by pozwolić sobie na jakiekolwiek rozsądne rozmowy. Chciała, by przynajmniej uszanowali chociaż tyle i pozwolili jej się uspokoić, ale…
Z tym, że samochód, który w końcu znalazł się w zasięgu jej wzroku, zdecydowanie nie należał do jej rodziny. Zastygła w bezruchu, w milczeniu obserwując czarne auto, które zaparkowało zaledwie kilka metrów od niej. Już wiedziała kto to, kiedy zaś zobaczyła wyraźnie zaniepokojonego Damiena, natychmiast ruszyła w jego stronę. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę ją podkusiło do tego, żeby podbiec do chłopaka i wpaść mu w ramiona, kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, ale nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Nie deliberowała również nad tym, jaki był wyraz twarzy ani w jaki sposób przygarnął ją do siebie, wplatając palce w jej włosy i uspokajający głaskając ją po głowie, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchła niepochamowanym wręcz płaczem.
– Liz…
Nie odezwała się nawet słowem, więc Damien również zamilkł, wciąż trzymając ją w swoich objęciach. Nie chciała pytać go o to, skąd się tutaj wziął, dlaczego przyjechał i czy słusznie podejrzewała, że przez cały ten czas próbował jej pilnować. Czuła bijące od jego ciała ciepło, co okazał się niezwykle przyjemne, pozwalając jej choć trochę się rozluźnić. Wypuściła powietrze ze świstem, próbując się uspokoić i zapanować nad mętlikiem w głowie, choć to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby tego oczekiwać.
Cóż, jedno było aż nazbyt oczywiste: przy chłopaku czuła się pewniejsza i bezpieczniejsza niż w domu, i to pomimo tego, kim był.
– Rozmawiałam z nimi – wyrzuciła z siebie na wydechu. Ledwo była w stanie zrozumieć własne słowa, jednak Damien nie miał z tym najmniejszego problemu, bo wyczuła, że zesztywniał. – Nie zaprotestowali i… Rozumiesz? Wiedzieli o Jasonie! Cały czas wiedzieli, a ja…
Nic więcej nie była w stanie dodać, chłopak zresztą tego nie oczekiwał. Wciąż obejmując ją ramionami, stanowczo pociągnął ją za sobą, prowadząc w stronę samochodu. Początkowo chciała coś powiedzieć albo zaprotestować, ale ostatecznie nie zrobiła tego, dochodząc do wniosku, że jest jej wszystko jedno. Zajęła miejsce pasażera, kuląc się na swoim fotelu i beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w szybę przed sobą. Nawet nie drgnęła, kiedy chłopak zatrzasnął za sobą drzwiczki auta, zajmując miejsce po jej lewej stronie i jakby od niechcenia zaciskając obie dłonie na kierownicy.
– Nie chcesz wracać do domu – powiedział ze spokojem. To nie było pytanie, ale i tak pokręciła głową. – Chcesz, żebym zabrał cię do siebie? Przeprowadziliśmy się z rodzicami, poza tym jest u nas kilka osób, ale nikt… No wesz, nie zrobią ci krzywdy – zapewnił, a Liz przez moment miała ochotę na to, żeby wybuchnąć nieco histerycznym śmiechem.
– Może kiedyś, ale… – Odchrząknęła, próbując zmusić do współpracy zarówno swój głos, jak i wiąz roztrzęsione ciało. – Na razie chciałabym pojechać do sklepu babci. Pomożesz mi?
Nawet nie odpowiadał, w zamian po prostu odpalając silnik. Liz wyprostowała się, po czym już z przyzwyczajenia sięgnęła po pasy, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z ich zapisania. Jakie właściwie miało teraz znaczenie to, czy mogła ulec jakiemukolwiek wypadkowi, skoro istniały o wiele poważniejsze zagrożenia, jak chociażby jej własny brat czy istoty do niego podobne? W takim wypadku dbałość o takie szczegóły, jak chociażby odpowiednio zapięte pasy, wydała jej się śmieszna.
– Dobrze się czujesz? – usłyszała, więc obojętnie wzruszyła ramionami. Samopoczucie było pojęciem względnym i równie skomplikowanym, co wszystko inne, co ją otaczało. – Jeśli jednak mógłbym jakoś ci pomóc…
– Już to robisz – przerwała mu, po czym westchnęła cicho. – Mam wrażenie, że zrobiłeś dla mnie o wiele więcej, niż sobie zasłużyłam, Damien – przyznała, a chłopak nieznacznie pokręcił głową, najwyraźniej wciąż mając co do tego wątpliwości.
Więcej żadne z nich nie odezwało się nawet słowem, ale tak było nawet lepiej. Elizabeth nie potrafiła stwierdzić, kiedy i dlaczego coś się zmieniło, ale coś w bliskości chłopaka sprawiało, że czuła się dobrze. Co więcej, wciąż miała w pamięci tamten pocałunek, poza tym…
Wciąż nie miała pewności, ale prawda była taka, że chyba właśnie była na dobrej drodze do tego, żeby zakochać się w Damienie Licavoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa