Renesmee
W jednej chwili wszystko
potoczyło się bardzo szybko. Wytrzeszczyłam oczy na widok olbrzymiej, kudłatej
kulki, która skoczyła na Claire, zmuszając dziewczynę do tego, by w panicznej
ucieczce spróbowała odskoczyć do tyłu. Wyrwał jej się zaskoczony okrzyk, a w
ułamek sekundy później zachwiała się niebezpiecznie i całym ciałem
poleciała na stojącą w przedpokoju szafkę, przy okazji uderzając w wiszące
na ścianie lustro. Widziałam, że zwierciadło zakołysało się, by w następnej
chwili z głośnym trzaskiem spaść na podłogę, rozbijając się na drobne
kawałeczki. W nozdrza jak na zawołanie uderzył mnie słodki zapach krwi,
byłam jednak zbyt zaskoczona, by w jakikolwiek sposób na to zareagować.
Coraz
bardziej spanikowana, w pośpiechu spojrzałam na Gabriela. Chciałam ruszyć
się z miejsca i dopaść do Claire, ale musiałam się powstrzymać, aż
nazbyt świadoma tego, że w każdej chwili mógł pojawić się Charlie. Nie
mogłam pozwolić sobie na ukazywanie swojej inności, zresztą nie ufałam sobie na
tyle, by spróbować się do dziewczyny zbliżyć. Rufus nas pozabija, przeszło mi przez myśl, ale nie miałam czasu,
by się nad tym zastanawiać, tym bardziej, że wyraźnie usłyszałam kroki na
schodach.
Seth
pojawił się nagle, a po bladości jego skóry i spojrzeniu, którym
obdarował kolejno matkę, a ostatecznie radośnie ujadającą kulkę futra,
utwierdziło mnie w przekonaniu, że był przerażony.
– Star! –
powtórzył i zrozumiałam, że tak musiała mieć na imię pokaźnych rozmiarów
suczka, która z takim uporem wyrywała się do wciąż siedzącej na ziemi
Claire, pozostając całkowicie obojętną na to, że dziewczyna w panice
odsunęła się aż pod same drzwi. Nie miałam pojęcia, co powinnam sądzić o obecności
psa, jednak to również wydawało się najmniej istotne w obecnej sytuacji. –
O Boże, przepraszam! Ona jest taka niewychowana! – wyrzucił z siebie w pośpiechu
chłopak.
Star w końcu
odwróciła się w jego stronę, najwyraźniej rozpoznając jego głos. Znowu
zaczęła podskakiwać, szczekać i na wszystkie sposoby okazywać entuzjazm,
którego ktoś taki jak Claire zdecydowanie nie miał być w stanie
odwzajemnić. Seth również wydawał się przygnębiony, ale wyciągnął rękę, zachęcającym
gestem dając zwierzęciu do zrozumienia, że ma do niego podejść. Star nawet się
nie zawahała, energicznie machając ogonem i wyrywając się do tego, żeby
móc polizać go po ręce. Podejrzewałam, że w innym wypadku byłby zadowolony,
jednak w tamtej chwili sprawiał wrażenie skupionego przede wszystkim na
tym, by odciągnąć rozentuzjazmowaną suczkę w głąb domu.
– Zabierz
ją – ponagliła syna Sue. – Przepraszam was bardzo i… Hej, nic ci nie jest? Ona
po prostu chciała się bawić – wyjaśniła pośpiesznie kobieta, rzucając Claire
niespokojne spojrzenie.
– Nie… Nie
wiem. – Dziewczyna energicznie pokręciła głową. Skrzywiła się nieznacznie, po
czym odsunęła się od lustrzanych odłamków, próbując jednocześnie trzymać się z daleka
od Star. – Zabierzcie to!
„To”, nie
psa. To była nieznaczna różnica, ale wystarczyła, bym zorientowała się w czym
leżał problem. Pies a wilk… Cóż, dla mnie różnica była znacząca, jednak
sądząc po reakcji Claire, w tamtej chwili z równym powodzeniem mógł
atakować ją rozjuszony syn księżyca.
Doszło mnie
ciche prychnięcie, a kiedy rozejrzałam się dookoła, przekonałam się, że w ślad
za Sethem na schodach pojawiła się Leah. Oparła się o barierkę schodów,
obojętnie spoglądając w naszą stronę. Wydawała się… znudzona, chociaż
kiedy spojrzała na brata, byłam skłonna stwierdzić, że na swój sposób zaczynała
mu współczuć.
– Świetny
początek, Romeo – zadrwiła, ale wszyscy zgodnie puściliśmy tę jawną złośliwość
mimo uszu.
– Claire, w porządku?
– zapytał w zamian Gabriel, błyskawicznie, jednak wciąż w ludzkim
tempie dopadając do siostrzenicy i kucając u jej boku.
Nie
zaprotestowała, kiedy ją objął, pomagając stanąć na równe nogi, chociaż
zauważyłam, że wciąż drżała, chwiejąc się lekko i mając problem z tym,
żeby utrzymać równowagę. Wciąż czułam zapach krwi, a kiedy przyjrzałam się
dziewczynie, przekonałam się, że musiała zaciąć się szkłem. Co prawda cięcie na
dłoni nie wydawało się szczególnie głębokie, ale i tak skrzywiła się,
kiedy Gabriel ujął ją za rękę, by móc je obejrzeć.
– Claire? –
powtórzyła Sue, a w jej oczach doszukałam się zrozumienia. Krótko
obejrzała się na syna, ostatecznie decydując się pozostawić kwestię wpojenia na
późniejszą dyskusję. – Nieważne. Weź Star na górę, Seth… A wy chodźcie do
salonu – zaproponowała spiętym tonem.
Czułam, że
obserwowała nas z uwagą, zresztą tak jak i Leah, zupełnie jakby obie Indianki
podejrzewały, że w każdej chwili dojdzie do rzezi – i to tylko
dlatego, że pojawiła się odrobinka krwi. Zmusiłam się do tego, by to
zignorować, bardziej przejęta siostrzenicą męża. Krótko zerknęłam na oniemiałą
Elenę, by przekonać się, że pół-wampirzyca tkwiła w bezruchu, niespokojnie
obserwując rozwój wydarzeń. Ostatecznie to Gabriel zachował się najbardziej
sensownie, jak gdyby nigdy nic porywając Claire na ręce, by skorzystać z sugestii
pani Clearwater i bezpiecznie zabrać dziewczynę do salonu. Tam od razu
posadził ją na kanapie, kucając naprzeciwko i ujmując jej ręce w obie
dłonie. Wyczułam powiew mocy i zrozumiałam, że próbował przynajmniej po
części zatamować krwawienie, w przeciwieństwie do Damiena nie będąc w stanie
ot tak uleczyć rany. Wydawał się spokojny, co trochę mnie uspokoiło, chociaż w przeszłości
miałam okazje wielokrotnie przekonać się o tym, że mój mąż bywał zbyt
pewny siebie.
– Nic ci
nie będzie, amore. Damien potem rzuci
na to okiem – usłyszałam. Mówił na tyle cicho, by nikt niepożądany nie był w stanie
go usłyszeć. – Nie obraziłbym się za wodę i opatrunki – dodał już
głośniej, przybierając ten swój uprzejmy ton łagodnej perswazji.
– Oczywiście
– zareagowała momentalnie Sue. Zauważyłam, że jej oczy rozszerzyły się
nieznacznie, co zresztą wcale mnie nie zdziwiło; dla kogoś niewtajemniczonego
pierwsze spotkanie z Gabrielem mogło być dość specyficzne. – Leah.
Nie
musiałam sprawdzać, by wiedzieć, że dziewczyna nie będzie zadowolona z tego,
że mogłaby zostać wysłana po cokolwiek, co miałoby posłużyć któremukolwiek z nas.
Tym większym zaskoczeniem było dla mnie to, że bez zbędnych kłótni pobiegła na
piętro, mrucząc coś gniewnie pod nosem i najpewniej wyklinając na czym
świat stoi. Jej reakcja wcale mnie nie dziwiła, zresztą tak jak i to, że
nie była zadowolona z naszej wizyty. Leah nigdy za mną nie przepadała, już
i tak wystarczająco trudno znosząc to, że wkrótce miałybyśmy zostać
rodziną, wiec wizyta jakichkolwiek istot nieśmiertelnych zdecydowanie nie była
jej na rękę.
Westchnęłam,
w duchu wyklinając to, że wszystko musiało potoczyć się w ten sposób.
Nie tak wyobrażałam sobie przyjazd tutaj, zresztą tak jak i Claire,
chociaż odkąd zarówno Star, jak i zmiennokształtni zniknęli jej z oczu,
była o wiele spokojniejsza. Krótko spojrzała na rozcięcie na dłoni, po
czym lekko zmarszczyła brwi, bynajmniej nie wyglądając jak ktoś, kto w każdej
chwili mógłby zemdleć.
– Wszystko w porządku,
naprawdę – powiedziała w końcu, energicznie potrząsając głową. – Co to
było? Ja nie…
– Star –
wyjaśniła pospiesznie Sue. – Nie wiem, gdzie Seth ją znalazł, ale z miejsca
przypadli sobie do gustu. Mówiłam Charliemu, żeby was ostrzegł, ale był tak
podekscytowany spotkaniem z tobą… – zwróciła się do mnie, jednak jej uwaga
prawie natychmiast na powrót skoncentrowała się na Claire. Obserwowała dziewczynę
z uwagą, wydając się chłonąc jej wygląd i być może oceniać to, kogo
też wybrał sobie jej syn. – Przynieść ci coś do picia, kochanie? – zapytała po
chwili; zawsze była otwarta, a przynajmniej względem mnie i moich
bliskich nigdy nie okazywała wrogości, czego niestety nie dało się powiedzieć o jej
córce.
– Nie
trzeba – zapewniła pośpiesznie Claire. Spojrzała na kobietę i spróbowała się
uśmiechnąć, co wyszło jej całkiem przekonywująco. – Już jest w porządku.
Sue skinęła
głową, jednak trudno było mi ocenić, czy wierzyła w zapewnienia
dziewczyny. Wciąż wydawała się zmartwiona, co zresztą wcale mnie nie dziwiło,
bo czułam się podobnie. Nie byłabym zresztą zdziwiona, gdyby Claire nagle
oznajmiła, że chce wracać do domu, chociaż Rufus bez wątpienia dałby do wiwatu
nam wszystkim – ot tak, dla zasady, nawet jeśli faktycznie nie stało się nic
złego.
Przestałam o tym
myśleć, kiedy doszły mnie kroki i wyraźne bicie serca. Jeszcze zanim się
odwróciłam, wiedziałam, kogo powinnam się spodziewać i pomimo ogólnego napięcia
udało mi się uśmiechnąć. Wciąż miałam wyrzuty sumienia z powodu tego, że
przez tak długi okres czasu odwlekałam możliwość zobaczenia się w Charliem,
to jednak w tamtej chwili z miejsca zeszło na dalszy plan, wyparte
przez nieopisaną wręcz radość.
– Co tu się
stało? – obruszył się dziadek, co najmniej skonsternowany wyczuwalnym
zamieszaniem i lekkim chaosem,
który panował w przedpokoju, jednak prawie natychmiast jego uwagę
pochłonęłam ja. – Nessie…
Wpadłam mu w ramiona,
co skutecznie ucięło jakiekolwiek dyskusje. Wyczułam, że spiął się, zaś jego
serce z miejsca przyśpieszyło. Wiedziałam, że się zaczerwienił, zresztą tak
jak i zwykle, kiedy w grę wchodził ten rodzaj bliskości. Charlie
nigdy nie był wylewny, preferując okazywanie uczuć w bardziej subtelny
sposób, chociażby poprzez „dobre rady”, jak jeden z tych wielu razy, kiedy
próbował zabezpieczyć nieśmiertelną wszakże Bellę w świeżą porcję gazu
pieprzowego. Tym bardziej troszczył się również o mnie, a w tamtej
chwili pomimo początkowego zażenowania uściskał mnie z serdecznością i zdecydowaniem,
które zaskoczyło najpierw mnie.
– Cześć,
dziadku – rzuciłam pogodnie; tylko mnie nazywanie go w ten sposób mogło
ujść płazem.
Sama nie
byłam pewna, co powinnam była dodać, tym bardziej, że liczyłam się z tym,
że Charlie jednak mógłby być na mnie zły. Miał dość powodów, by postąpić w ten
sposób, nawet jeśli w moich intencjach nigdy nie było niczego złego,
przynajmniej teoretycznie. Chciałam go chronić, nawet jeśli przez wzgląd na
związek z Sue i znajomość tajemnicy Quileutów zdecydowanie tego nie
potrzebował.
– Cały czas
rośniesz – zarzucił mi, a ja parsknęłam śmiechem. – Gdzie twoja matka, co?
Moja córka po raz kolejny mnie unika – stwierdził, co zresztą wcale nie było
takie dalekie od prawdy. – Nie rozumiem, naprawdę, co takiego wy… – zaczął i prawie
natychmiast urwał, w końcu uprzytomniając sobie, że nie przyszłam sama.
Uśmiechnęłam
się, cofając o krok, by móc mu się przyjrzeć. Chociaż minęło kilka lat, wciąż
pamiętałam Charliego na tyle dobrze, by mieć wrażenie, że wcale się nie
zmieniał. Co prawda to było jedynie wrażeniem, bo kiedy przyjrzałam się jego
wciąż ciemnym włosom, dostrzegłam wyraźne oznaki siwizny, jednak mimo to trzymał
się wyjątkowo dobrze – nic dziwnego, skoro wciąż czynnie pełnił służbę. Tym
razem nie miał na sobie ani munduru, ani tym bardziej kabury, co przyjęłam z ulgą,
chociaż zdążyłam zauważyć, że najpewniej nie był w pracy.
Zmierzyłam
mężczyznę wzrokiem, dochodząc do wniosku, że życie u boku Sue mu służyło. Wyglądał
dobrze, poza tym bez trudu zorientowałam się, że był szczęśliwy – i to nie
tylko przez wzgląd na to, że w końcu mogliśmy się zobaczyć. To było w nim,
zresztą tak jak i we wdowie po Harrym, o czym przekonałam się, kiedy
tylko zauważyłam, jak przyszła żona spogląda na Charliego. On również rzucił
jej krótkie spojrzenie, wzrok jednak prawie natychmiast skoncentrował na wciąż kucającym
przy Claire nieśmiertelnym, zaś na jego twarzy z miejsca pojawiła się
konsternacja.
– Nie
mieliśmy okazji – odezwał się mój luby, zamiast mnie decydując się przejąć
kontrolę nad sytuacją. Z wolna wyprostował się, po czym jak gdyby nigdy
podszedł do mojego dziadka, jak gdyby nigdy nic wyciągając rękę w jego
stronę. – Gabriel Licavoli.
Nie dodał
niczego więcej, zachowując się tak, jakby jego obecność była czymś
najnormalniejszym na świcie. Nie miałam pojęcia, co takiego planował i jak
zamierzał się zachowywać względem Charliego, ale jego taktyka wydawała się dość
oczywista. Co więcej, zaskoczył swojego rozmówcę na tyle, by ten nie
protestował, przez dłuższą chwilę będąc w stanie co najwyżej milczeć i wpatrywać
się w stojącego przed nim chłopaka. Wiedziałam, że zwłaszcza spoglądając w ciemne
oczy mojego męża można było poczuć się naprawdę nieswojo, a jeśli do tego
dodać czarujący charakter i beztroski uśmiech, którym owijał sobie wokół
palca wszystkich wokół…
– Rodzice
nie mogli przyjechać – wtrąciłam ze spokojem. Zaraz po tym skinęłam głową na
wciąż siedzącą na kanapie siostrzenicę męża, tym bardziej, że ta lekko
nachyliła się w naszą stronę. – To jest Claire – wyjaśniłam i chciałam
dodać coś jeszcze, ale Charlie zdecydował się mi przerwać:
– Claire…
To o niej cały czas mówi Seth, prawda? – zapytał, zwracając się najpewniej
do Sue, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Chłopak naprawdę się zauroczył.
Nic dziwnego – dodał, a ja i bez patrzenia na dziewczynę wiedziałam,
że się zarumieniła. – Co się w ogóle stało? Jeśli to coś poważnego, mogę
zadzwonić do doktora Greena albo…
–
Absolutnie nie ma takiej potrzeby – zapewniłam pośpiesznie. – Mały wypadek. Nie
mówiłeś mi, że macie psa.
Udało mi
się zmienić temat, co przyjęłam z ulgą. Co prawda atmosfera wciąż wydawała
się napięta, zresztą tak jak i Claire, która zaniepokoiła się jeszcze
bardziej, kiedy w salonie pojawiła się wysłana przez Sue po opatrunki
Leah, jednak żadna z dziewczyn nie odezwała się nawet słowem. Czułam
wrogość ze strony swojej przyszłej… no cóż, ciotki, ale nie zwracałam na to
najmniejszej uwagi, woląc obserwować poczynania Gabriela. Ruchy miał pewne i delikatny,
zresztą okazywał córce swojej siostry tyle troski, że momentalnie zapragnęłam go
uściskać. Zdążyłam już zapomnieć o tym, że na początku naszej znajomości
przez bardzo krótki okres czasu próbował interesować się medycyną, zresztą
opatrzenie nieszczególnie głębokiego rozcięcia nie było żadnym wyzwaniem. Większym
problemem mogła okazać się krew, jednak i ta nie była tak intensywna, by
którekolwiek z nas czuło się niekomfortowo.
Ulżyło mi,
kiedy emocje z wolna zaczęły opadać, nawet jeśli wciąż miałam wątpliwości.
Seth nie wrócił do nas, najwyraźniej nie chcąc bardziej stresować swojej
wybranki, co mogłoby być całkiem rozsądne, gdyby nie to, że Claire przyjechała z nami
specjalnie dlatego, by pozwolić mu na jakąkolwiek rozmowę. Co prawda wtedy
żadne z nas nie wzięło pod uwagę udziału entuzjastycznego golden retrievera,
ale wciąż miałam nadzieję na to, że ten incydent nie sprawi, że dziewczyna
znowu spróbuje się wycofać. Niektóre sprawy należało załatwiać od razu, chociaż
sama nie zawsze to robiłam, raz po raz popełniając błędy.
– Star lubi
rozrabiać – stwierdził Charlie, jakby to wszystko wyjaśniało. Być może i tak było, chociaż nie sądziłam, żeby takie wyjaśnienia zadowalały Claire. – Nie
macie co się przejmować małym bałaganem. Ważniejsze, że nikomu nic się nie
stało, chociaż… – Urwał, a jego spojrzenie nieoczekiwanie powędrowało w stronę
Eleny. – A ta panienka? Koleżanka?
– Można tak
powiedzieć – przyznałam zgodnie z prawdą.
Sama
zainteresowana wyprostowała się i uśmiechnęła w nieco wymuszony,
uprzejmy sposób. Wiedziałam, że kiedy tylko zechciała, dziewczyna potrafiła być
czarująca, zwłaszcza dla osób, które nie miały okazji, by poznać jej dość trudny
charakterek.
– Elena
Cullen – oznajmiła wprost. – Dzień dobry.
Była miła,
więc żadne z nas nie miało jej niczego do zarzucenia, co samo w sobie
okazało się przyjemnym zaskoczeniem. Chyba na swój sposób obawiałam się tego,
że Elena spróbuje powiedzieć albo zrobić coś, za co będę miała ochotę ją
udusić. Ta dziewczyna bywała trudna, a w ostatnim czasie zachowywała
się w ciężki do zrozumienia, nieszczególnie sympatyczny sposób. Czasami
jej nie rozumiałam, zresztą chyba wolałam nie wiedzieć, kto albo co zalazło
najmłodszej Cullenównie za skórę do tego stopnia, by chodziła obrażona na cały
świat. Już sam fakt tego, że chciała nam towarzyszyć, wydał mi się
zastanawiający, nawet jeśli zdążyłam już poznać jej motywację.
Charlie
zmarszczył brwi, po czym raz jeszcze zmierzył dziewczynę wzrokiem. Cóż, nie
dało się zaprzeczyć, że uroda Eleny oszałamiała – zarówno jej rysy twarzy, jak i jasności
lśniących, długich do pasa włosów. Znamienitą większość cech wyglądu
zawdzięczała Carlisle’owi, jak nic wdając się w ojca, chociaż tego samego
nie dało się powiedzieć, kiedy w grę wchodził charakter. Nie zmieniało to
jednak faktu, że z łatwością dało się zauważyć podobieństwo, a skoro
tak…
– Cullen? –
powtórzył Charlie. – Kolejna Cullenówna? – dodał znacząco, a ja drgnęłam
niespokojnie.
– Elena
jest… – zaczęłam, po chwili jednak urwałam, dochodząc do wniosku, że nie ma
sensu kluczyć. – To dość skomplikowane – zapowiedziałam, a dziadek
westchnął.
– Coś z rzeczy,
których nie muszę wiedzieć? – zapytał wprost, więc sztywno skinęłam głową. – W porządku.
Ja nie… Tak, dobrze – dał za wygraną, jednak zarówno do jego głosu, jak i spojrzenia,
wkradła się wyraźna nutka niepokoju. Nie lubił niedopowiedzeń, jednak nigdy
dotąd nie próbował spierać się z nami w kwestii swojego
bezpieczeństwa. – Powiedzcie mi tylko jedno.
– Tak? –
Spojrzałam na niego z uprzejmym zainteresowaniem, woląc nie obiecywać, że
udzielę mu odpowiedź.
Westchnął,
po czym raz jeszcze spojrzał na Elenę.
– Czy
powinienem… pogratulować Esme i Carlisle’owi? – zapytał, a ja
zaśmiałam się nieco nerwowo.
– Sądzę, że
jak najbardziej możesz to zrobić – zapewniłam i zawahałam się na moment. –
Mnie zresztą też, bo bardzo dużo się zmieniło przez ostatnich kilka lat –
dodałam, ostatecznie dochodząc do wniosku, że najrozsądniej będzie postawić na
szczerość… Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
– Boże…
Oczy
Charliego rozszerzyły się nieznacznie, a on sam pobladł, jednak – co
musiałam przyznać – trzymał się dzielnie. Mimo wszystko poczułam się lepiej,
kiedy jednak podjęłam decyzję o tym, by nie ukrywać ani tego, kim jest
Gabriel, ani tym bardziej istnienia Alessi, Damiena i Jocelyne. Ktoś, kto
przez te wszystkie lata radził sobie z tajemnicą zmiennokształtnego
plemienia, jednocześnie spoglądając przez palce na nietypową rodzinę wampirów,
do której dołączyła jego córka, nie wspominając już o błyskawicznie
rozwijającej się wnuczce, mógł spokojnie znieść jeszcze kilka rewelacji. Dzięki
temu mogłam mieć przynajmniej częściowe poczucie tego, że Charlie nadal należy
do mojego życia, a przecież przede wszystkim na tym mi zależało – i to
niezależnie od tego, czy na swój sposób nie próbowałam właśnie oszukiwać samej
siebie.
Przygotowywałam
się psychicznie na rozmowę, którą sama zaczęłam, próbując ułożyć sobie w głowie
najodpowiedniejsze słowa i całe odpowiedzi, kiedy tuż przy mnie znalazł
się Gabriel. Drgnęłam, kiedy bez chwili wahania otoczył mnie ramieniem,
przygarniając do siebie i jak gdyby nigdy nic składając na moich ustach
krótki, aczkolwiek treściowy pocałunek – coś, co nadal przyprawiało mnie o szybsze
bicie serca i za co w normalnym wypadku dałabym się pokroić, gdyby
nie świadomość tego, że obserwował nas wyraźnie wytrącony z równowagi
Charlie.
– Nie martw
się, moja śliczna – rzucił pogodnym tonem Gabriel. – Wszystko jakoś sensownie
wyjaśnimy, czyż nie? Trochę tego będzie, ale…
– Wszystko
pięknie, ale czy będziecie mieli coś przeciwko temu, że na trochę wyjdę? –
przerwała mu Elena, samoistnie decydując się odezwać chyba po raz pierwszy od
chwili, w której znaleźliśmy się w Forks. Kiedy na nią spojrzałam,
przekonałam się, że w dłoniach nadal ściskała komórkę, przekładając ją z ręki
do ręki, i raz po raz spoglądając to w stronę okna, to znowu drzwi. –
Chciałam rozejrzeć się po okolicy. Mówiłam wam zresztą.
– Jasne –
zgodziłam się, dobrze pamiętając, że miała na to ochotę. Z drugiej strony,
wciąż miałam wrażenie, że za jej zachowaniem kryło się coś więcej, chociaż
nadal nie miałam pewności co i dlaczego. – Jakbyś potrzebowała jakiejś wskazówki…
– Obejdzie
się – przerwała mi pośpiesznie. Ruszyła w stronę wyjścia tak energicznym
krokiem, że chyba jedynie cudem nie pokonała drogi do drzwi biegiem. – Dzięki.
Jakby co, jestem pod telefonem – rzuciła jeszcze na odchodne, a zaraz po
tym po prostu wyszła, zostawiając nas w salonie.
Zamrugałam
kilkukrotnie, co najmniej zaskoczona. Nie miałam pojęcia, co działo się z tą
dziewczyną, ale mogłam się założyć, że nawet gdybym spróbowała ją zatrzymać,
nie miałabym na co liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz