8 kwietnia 2016

Sto sześćdziesiąt dwa

Renesmee
Nie miałam pewności, czego tak naprawdę powinnam oczekiwać po spotkaniu z Charliem. Długo wahałam się nad podjęciem decyzji, przez większość czasu przekonując samą siebie, że to dobry pomysł – i że wcale tak bardzo nie ryzykowaliśmy, tym bardziej, że dziadek już od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że coś jest z nami nie tak. Jakaś część mnie też liczyła na to, że dzięki temu zapewnię choć odrobinę rozrywki Jocelyne, tym bardziej, że ta wciąż niechętnie chciała z nami rozmawiać. Unikała nawet Layli, a to o czymś świadczyło, skoro do tej pory spędzała z wampirzycą czas, kiedy tylko miała po temu sposobność.
Atmosfera w domu wciąż nie prezentowała się najlepiej, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Wciąż miałam przed sobą perspektywę rozmowy z Castielem i podjęcia decyzji o tym, czy pozwolić córce wziąć udział w projekcie, który wzbudzał we mnie tak wiele wątpliwości, dlatego z dwojga złego wolałam wybrać się do Forks. I tak musieliśmy uświadomić Charliego, że nasza liczebność się zmieniła, a ja… na swój sposób byłam zajęta. Wiedziałam, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść, tym bardziej, że w każdej chwili mogliśmy otrzymać zaproszenie na ślub, a ja nie wyobrażałam sobie tego, żebym mogła pójść sama. Co więcej, zmieniło się dość, bym za wszelką cenę pragnęła utrzymać kruchą równowagę pomiędzy dawnym a nowym życiem. Chciałam znaleźć miejsce dla wszystkich moich bliskich, a Charlie bez wątpienia do nich należał.
Joce nie była zadowolona, co zresztą było do przewidzenia. Długo próbowałam ją przekonywać, że nic złego się nie stanie, jeśli pojedzie z nami do Forks, jednak w chwili, w której odniosłam wrażenie, że dziewczyna jest bliska płaczu, doszłam do wniosku, że walka z nią nie ma sensu. Nie uśmiechało mi się zostawienie córki nawet na kilka godzin, ale w gruncie rzeczy nie mogłam zaprzeczyć, że w domu była bezpieczna. Liczyłam na Laylę, chociaż trudno było mi o cokolwiek szwagierkę prosić, skoro ani ja, ani Gabriel nie wytłumaczyliśmy dziewczynie w czym leżał problem z Jocelyne. To był wrażliwy temat, względem którego wszyscy musieliśmy być ostrożni, a skoro mała nie chciała mówić, to denerwowanie jej zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Plan był prosty, przynajmniej teoretycznie. Skoro nie musieliśmy kłamać na temat tego, kim była Joce, pozostawała tylko kwestia mojego związku z mężem. Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie zachowywać się jak gdyby nigdy nic; byłam dorosła, więc miałam prawo spotykać się z kimkolwiek tylko zechciałam. Co więcej, szczerze wątpiłam w to, żeby zaręczony z Sue Charlie mógł prawić mi morały na temat spotykania się z jakimkolwiek mężczyzną, choć i to nie było takie oczywiste. Mama miała rację, a ja zawsze byłam jego oczkiem w głowie, więc spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
– Za bardzo się przejmujesz – usłyszałam tuż za sobą. Ciepłe ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyły mnie w pasie, a chwilę później wargi Gabriela musnęły mój kark. Zadrżałam niekontrolowanie, momentalnie tracąc ochot na to, by warknąć na niego za tak nieprzemyślane zachodzenie mnie od tyłu. – Będzie w porządku.
– Na pewno – mruknęłam z rezerwą.
W zasadzie nie potrafiłam stwierdzić, czym tak bardzo się przejmowałam. Wiedziałam przecież, że Charlie mnie nie odtrąci, niezależnie od tego, czego bym mu nie oznajmiła. Tak bardzo chciał zatrzymać Bellę i mnie przy sobie, że godził się na lata kłamstw i niedopowiedzeń, zadowalając się świadomością istnienia nieśmiertelnych oraz „tym, co musiał wiedzieć”. Jeśli miałam być ze sobą szczera, chyba najbardziej bałam się tego, że bezwiednie ściągnę na niego jakiekolwiek niebezpieczeństwo, tym bardziej, że interesowali się nami Volturi. Nienawidziłam ranić bliskich, a przecież w przypadku dziadka było to bardzo proste. Już i tak długo zwlekałam z odwiedzeniem go, a jakby tego było mało, jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że najrozsądniej byłoby się wycofać – z tym, że dopiero taka decyzja naprawdę by go zraniła.
Wystarczy, nakazałam sobie stanowczo. Nie chciałam po raz kolejny zadręczać się czymś, co w ostatnim czasie analizowałam tak często i na tyle możliwych sposobów. Podjęłam decyzję, więc zamartwianie się nie miało sensu, co zresztą próbował uświadomić mi Gabriel. Czasami zazdrościłam mu tego, jak niewiele potrzebował do tego, by się rozluźnić, nawet jeśli nadal uważałam, że to jego lekkie podejście i zbyt wielka pewność siebie kiedyś mogły okazać się zgubne.
– Możemy jechać – oznajmiłam z przesadnym wręcz entuzjazmem, okręcając się w objęciach męża tak, by móc spojrzeć mu w oczy. – Może jeszcze zajrzę do Joce, ale…
– Joce nic nie jest – przerwał mi stanowczo. – W zasadzie to widziałem, że Layla do niej poszła… I jak do tej pory nie wyszła – dodał i spojrzał na mnie znacząco.
Poczułam, że kamień spada mi z serca, chociaż to, że dziewczyna jednak zdecydowała się spędzić czas z ciotką, jeszcze o niczym nie musiało znaczyć. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy Jocelyne zamierzała dyskutować z Lay na temat projektu, a tym bardziej wyjawić wszystko to, co powiedziała mnie i Gabrielowi, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było dla mnie to, by poczuła się bezpiecznie i nie straciła do nas zaufania. Co prawda jakaś część mnie liczyła na to, że Jocelyne zdecyduje się wtajemniczyć Laylę, a ta jakoś przekona ją do tego, że wszystko jest w porządku, ale obawiałam się, że to nie będzie takie proste.
Z wolna skinęłam głową, po czym jak gdyby nigdy nic ujęłam Gabriela za rękę. Nie pytając o nic i nawet nie czekając na jakąkolwiek opinię, zadecydowałam, że pojedziemy moim samochodem, tym bardziej, że nadal nie miałam go dość. Być może było to lekkomyślne z mojej strony, bo nowy samochód z pewnością miał rzucać się w małej mieścinie w oczy, ale z drugiej strony… Kogo tak naprawdę to obchodził? Charlie wiedział dość, zresztą Gabriel i ja nie musieliśmy kryć się w takim stopniu, jak wampiry. Nawet gdyby ktoś nas zauważył i próbował obserwować, nie istniała możliwość, by zdołał zauważyć jakiekolwiek cechy, które różniłyby nas od zwykłych śmiertelników. Brak konieczności krycia się przed słońcem zawsze był jednym z największych atutów bycia hybrydą i to nawet pomimo tego, że w Forks słoneczny dzień był czymś naprawdę rzadkim.
– Musimy jeszcze zaczekać na Claire – oznajmił Gabriel, ledwo tylko znaleźliśmy się w garażu. Uniosłam brwi, co najmniej skonsternowana. – Chciała jechać z nami.
– Claire? – powtórzyłam, nie kryjąc zaskoczenia.
– Miałem powiedzieć ci wcześniej. – Posłał mi blady, przepraszający uśmiech. – Przeszkadza ci to?
Energicznie pokręciłam głową.
– Jasne, że nie – zreflektowałam się pośpiesznie. – Jeśli tylko ma ochotę… Rufus o tym wie? – zapytałam po chwili, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś mi umyka. – Przecież Charlie i Sue… – zaczęłam, jednak mąż nie dał i dokończyć:
– Właśnie w tym rzecz, żeby się nie dowiedział – wyjaśnił lakonicznie Gabriel, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Chcesz prowadzić? Lepiej znasz drogę.
Rzuciłam mu skonsternowane spojrzenie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że specjalnie zmieniał temat. Już wcześniej zauważyłam, że rozmawiał z Claire, jednak nie próbowałam o nic go wypytywać, tym bardziej, że to była jego siostrzenica. Dobrze wiedziałam, że darzył córkę siostry wyjątkowymi względami, pomimo tych wszystkich lat, kiedy nie mieli okazji stworzyć jakichkolwiek relacji. Dla Claire chyba już zawsze jedynym autorytetem miał być ojciec, co wcale mnie nie dziwiło, nawet pomimo lat kłamstw i żalu, który dziewczyna żywiła do Rufusa kiedy prawda wyszła na jaw, nie mogłam jednak zaprzeczyć, że Gabriel też był dla niej ważny.
Równie oczywiste było dla mnie to, że ta dwójka właśnie coś kombinowała, chociaż nie przypuszczałam, że to właśnie z najmłodszą z Prime’ów mój mąż mógłby wchodzić w jakiekolwiek układy. Nie miałam pojęcia, co takiego planowali, ale skoro Rufus miał się nie dowiedzieć, że Claire wybierała się z nami do Forks, to coś zdecydowanie było na rzeczy. Wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby o coś zapytać albo od razu zażądać wyjaśnień, jednak doszłam do wniosku, że to nienajlepszy pomysł. Z równym powodzeniem mogłam wziąć ich na spytki podczas wspólnej drogi, choć miałam pewne wątpliwości co do tego, czy uzyskam odpowiedź.
Mąż musiał wyczuć moje rozdarcie, bo posłał mi olśniewający uśmiech. W ułamku sekundy zmaterializował się przy samochodzie, by móc otworzyć mi drzwi kierowcy i zachęcającym gestem zasugerować mi to, bym wsiadła. Wciąż czułam się dziwnie, kiedy pozwalał sobie na podobne gesty, nawet jeśli przez całe lata miałam okazję oswajać się z zasadami, które wyznawał. W ówczesnych czasach brakowało dżentelmenów z prawdziwego zdarzenia, a zachowania, które w okresie młodości Gabriela były czymś oczywistym i naturalnym, bywały wypaczane do tego stopnia, że czasami sama miałam wątpliwości co do tego, dokąd zmierzał świat.
– Dzięki – wymamrotałam, czując, że jak na zawołanie zaczynam się rumienić.
Zamierzałam wsiąść, kiedy wyraźnie usłyszałam szybkie kroki. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to Claire i że możemy się zbierać, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że słyszę rytmiczne uderzanie wysokich obcasów o posadzkę. Na palcach mogłam zliczyć momenty, w których córka Layli dawała się namówić na założenie szpilek, zresztą zapach krwi, który poczułam, a który mieszał się ze starannie dobranymi perfumami, mógł należeć tylko do jednej osoby.
– Czekajcie chwilę – rzuciła już na wstępie Elena, wślizgując się do garażu i pośpiesznie zmierzając w naszą stronę. – Jedziecie do Forks?
– Tak jak było ustalone – zgodziłam się, odsuwając od auta, by móc lepiej się dziewczynie przyjrzeć. Podrygiwała nerwowo, raz po raz zerkając na wyświetlacz trzymanego w ręce telefonu. – Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, moje myśli samoistnie powędrowały do Jocelyne. Być może byłam już przewrażliwiona, ale instynktownie zamarłam, nasłuchując czegokolwiek, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że powinnam rzucić wszystko i natychmiast popędzić do pokoju córki. Co prawda nie widziałam sensu w tym, by to właśnie Elena chciała mnie uświadomić, ale…
– Mogę jechać z wami?
Powiedzieć, że jej pytanie mnie zaskoczyło, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Natychmiast zapanowałam nad sobą na tyle, by przestać martwić się o Joce, tym bardziej, że zdecydowanie nie miałam powodów, by martwić się o córkę. W zamian skoncentrowałam się na Elenie, mając wrażenie, że coś źle zrozumiałam, tym bardziej, że dziewczyna nigdy nie przejawiała szczególnych zapędów do rodzinnego spędzania czasu.
– Ty? – zapytał wprost Gabriel, dosłownie wyjmując mi to pytanie z ust.
Elena wydęła usta, wyraźnie urażona zaskoczeniem, które pobrzmiewało w głosie mojego męża.
– Jeśli nie chcecie mnie wziąć, nie będę naciskała – obruszyła się, chociaż żadne z nas nic podobnego nie powiedziało. – Nie mam co robić, a siedzenie w domu mi nie służy. Poza tym chciałabym w końcu zobaczyć miejsce, o którym wszyscy tyle razy wspominaliście. Co w tym złego? – zapytała, a jej wzrok po raz kolejny powędrował na ekranik komórki.
– Nic, tylko… – zaczęłam, po czym westchnęłam, bo Elena zrobiła taki ruch, jakby zamierzała odwrócić się na pięcie i w pośpiechu odejść. Rany, jaka ta dziewczyna bywa niecierpliwa… – Wsiadaj.
Wyprostowała się, po czym pośpiesznie obejrzała w moją stronę – o wiele zbyt szybko, bym uwierzyła w to, że moja zgoda była jej obojętna. Pośpiesznie kliknęła coś na telefonie, po czym wsunęła komórkę do kieszeni jeansów i uśmiechnąwszy się blado, ruszyła w stronę auta.
– Dziękuję.
Krótko skinęłam głową, decydując się nie komentować tego, że prośby i podziękowania bardzo rzadko przewijały się w jej słowniku. Spojrzałam na Gabriela, ten jednak ograniczył się wyłącznie do wzruszenia ramionami, najwyraźniej nie zamierzając rozwodzić się nad tym, jak powinniśmy rozumieć prośbę dziewczyny. Z drugiej strony, sensowne wydawało mi się to, że mogłaby chcieć zobaczyć Forks, o którym dość często wspominaliśmy w rozmowach, zwłaszcza w ostatnim czasie. Elena może i bywała obojętna, a przez minione tygodnie zachowywała się w dość zastanawiający sposób, wydając się wściekać na cały świat, to jednak jeszcze nie znaczyło o tym, że nie zależało jej na rodzinie. Wręcz przeciwnie – ta była dla dziewczyny ważniejsza bardziej, aniżeli raczyła okazywać na co dzień.
Z cichym westchnieniem wślizgnęłam się na fotel kierowcy, chcąc nie chcąc decydując się zaczekać na Claire. Nie miałam nic przeciwko dodatkowego towarzystwa, ale to nie zmieniało faktu, że nie w ten sposób wyobrażałam sobie ten wyjazd. Niezwiązane z Charliem Claire i Elena bez wątpienia miały zaskoczyć mojego dziadka, ale to też była moja rodzina. Wiedziałam, że żadna z nich nie zrobi nic głupiego, panując nad pragnieniem na tyle dobrze, by swobodnie przebywać pośród ludzi, więc spokojnie mogłam zaryzykować.
Będzie ciekawie, przeszło mi przez myśl.
Nie byłam jeszcze pewna, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać, ale jeśli Claire z własnej woli chciała pojechać z nami do domu mężczyzny, który zaręczył z matką jej niechcianego adoratora, coś zdecydowanie miało być na rzeczy.

Czułam się nieswojo na samą myśl o tym, że właśnie wracałam do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Do tej pory nie miałam okazji pokonać trasy z Seattle własnym autem i to na dodatek prowadząc, ale zarówno Gabriel, jak i towarzyszące nam pół-wampirzyce, okazały się na tyle cierpliwi, bym nie musiała czuć się jakkolwiek niekomfortowo. Fotograficzna pamięć oraz nawigacja zrobiły swoje, a ja bez większych przeszkód pokonałam całą trasę, ani razu nie ryzykując wypadnięcia z drogi albo tego, że jednak mogłabym zabłądzić.
Coś przewróciło mi się w żołądku, kiedy powitała nas ulokowana na poboczu drogi tabliczka z nazwą miasteczka i aktualną liczbą ludzkości. Po obu stronach szosy ciągnął się las, porażając ilością zieleni, drzew i natury. Stan Waszyngton słynął z takich widoków, jednak w Forks było to o wiele wyraźniejsze i niezwykłe. W okolicy nawet kora wydawała się być zielona, pokryta cieniutką warstwą mchu, a idąc przez las można było doznać niejasnego wrażenia, że znajdowało się na obcej planecie. Nie potrafiłam zliczyć, jak wiele razy spacerowałam w okolicy domu, napawając się poczuciem odrealnienia i nie marząc o niczym innym, poza znalezieniem jakiegoś urokliwego miejsca, gdzie mogłabym się rozłożyć z pastelami. W tamtej chwili żałowałam, że nie zabrałam ze sobą zestawu do rysowania, choć ze względu na to, że planowaliśmy zaledwie krótką wizytę w domu komendanta Swan, pewnie i tak nie miałabym kiedy bawić się w kolorowanie.
Drogę do domu dziadka pamiętałam aż nazbyt dobrze. W zasadzie nie było miejsca w Forks, którego bym nie znała, nawet jeśli nie wszystkie były łatwo dostępne dla człowieka. Mimowolnie pomyślałam o polance, którą w myślach często nazywałam jako taką, która należała do moich rodziców. To było piękne miejsce, którego nie widziałam od dawna, a które z miejsca zachwycało swoją symetrią i kształtem. Efekt był niesamowity nawet o tej porze roku, kiedy nie można było marzyć o kolorowych, żywych wiatach, które w środku lata pokrywały niemalże całą powierzchnię wyjątkowej polany.
– W porządku? – odezwał się Gabriel; i bez patrzenia na niego wiedziałam, że nie zwracał się do mnie.
W lusterku zauważyłam, że zamyślona dotychczas Claire drgnęła i uniosła głowę. Chociaż wcześniej planowałam wziąć męża i jego siostrzenicę na spytki, ostateczni się na to nie zdecydowałam, zresztą powód obecności dziewczyny wydawał mi się oczywisty. Nie miałam pojęcia, czy powinnam cieszyć się z tego, że Claire mogłaby chcieć przynajmniej spróbować przełamać lęk i zobaczyć się z Sethem, ale bez wątpienia dobre było to, że chciała cokolwiek w kwestii wpojenia zrobić. Mogłam tylko zgadywać, jak niekomfortową sytuacją wilcza magia musiała być dla kogoś, kto panicznie bał się tych zwierząt, a dziewczyna na dodatek nie miała absolutnie żadnego doświadczenia w kwestii postępowania z płcią przeciwną. Czasami myślałam, że widzę w niej siebie z początków mojej znajomości z Gabrielem – zagubioną, niepewną i nieświadomą tego, jakiego zagrożenia mogłaby się spodziewać.
Cóż, jakkolwiek by nie było, Claire była oczkiem w głowie Rufusa, a to mogło okazać się problematyczne. Nic dziwnego, że wolała zwrócić się do wujka i po prostu zabrać się z nami, wcześniej dbając o to, żeby jej ojciec o niczym się nie dowiedział. Podejrzewałam, że naukowiec prędzej zrobiłby nam piekło, aniżeli tak po prostu pozwolił na to, żeby jego córka znalazła się w pobliżu istot, które napawały ją przerażeniem. Chciał ją chronić i doskonale to rozumiałam, tym bardziej, że sama odchodziłam od zmysłów, kiedy myślałam o tym, co działo się z Jocelyne, jednak zaufanie również było istotne. Claire dobrze wiedziała, co było dla niej najlepsze, a skoro zamierzała wziąć sprawy w swoje ręce, Rufus nie miał prawa jej tego zabraniać.
– Nic mi nie jest – zapewniła z przekonaniem, po czym wzruszyła ramionami. – Jesteśmy blisko? Nie wiem, czy…? – zaczęła, po czym gwałtownie urwała, bo w tym samym momencie zaparkowałam samochód na znajomym podjeździe.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, dostrzegając piętrowy budynek, w którym spędziłam znaczącą część dzieciństwa. Mama bardzo często zabierała mnie z wizytą do swojego ojca, później zresztą sama wielokrotnie zaglądałam do domu Charliego, aż nazbyt świadoma tego, jak wiele radości sprawiałam tym dziadkowi. Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy do głosu znowu doszły wyrzuty sumienia, ale musiałam się do tego, żeby je zignorować, w zamian koncentrując się na zaparkowanym przed domem radiowozie. Zapowiadaliśmy się, ale i tak poczułam się lepiej, kiedy nabrałam pewności, że Charlie naprawdę był w domu. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, jak bardzo się za nim stęskniłam, przez co ledwo powstrzymałam się przed wypadnięciem z auta i popędzeniem w stronę drzwi wejściowych do domu.
– Jesteśmy – oznajmiłam i w końcu zabrzmiało to tak entuzjastycznie, jak mogłabym tego oczekiwać.
Claire nie wyglądała na przekonaną, ale nie zawahała się przed wywiędnięciem z samochodu. Spojrzałam na milczącą Elenę, która przez całą drogę najzwyczajniej w świecie nas ignorowała, skupiona na swojej komórce i wysyłaniu coraz to nowych wiadomości. Nie miałam pojęcia z kim tak zawzięcie konwersowała, ale jej mina jednoznacznie świadczyła o tym, że była szczerze zadowolona.
Jako pierwsza ruszyłam w stronę domu, chcąc jak najszybciej poinformować mieszkańców o swoim przybyciu. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się uśmiechnięta Sue. Jej widok mnie nie zaskoczył, bo dobrze wiedziałam, że ona i Charlie mieszkali razem, ale na widok ciemnowłosej kobiety i tak z miejsca zapragnęłam rzucić jej się na szyję i mocno uściskać.
– Nessie. – Posłała mi ciepły, przyjazny uśmiech. Zaraz po tym zorientowała się, że nie jestem sama, więc otworzyła szerzej drzwi, wycofując się w głąb domu i robiąc nam dość miejsca, byśmy mogli dostać się do środka. – Wejdźcie, proszę. Charlie zaraz przyjdzie, a ja właśnie zamierzałam przygotować ob… – zaczęła, jednak przerwał jej jakiś dziwny dźwięk, który wydawał się dobiegać z piętra domu.
Wyraźnie usłyszałam stukot i chrobotanie, kiedy coś ciężkiego przemieściło się z dość znaczącą prędkością. Chwilę później moją uwagę przykuł ruch na schodach, ale i tak w pierwszym momencie nie zorientowałam się, czym jest jasny, wyjątkowo puchaty i – co najważniejsze – śpiesznie zmierzający w naszą stronę kształt. Zauważyłam, że Claire gwałtownie pobladła, a Sue drgnęła niespokojnie, robiąc taki ruch, jakby chciała pochwycić nietypowego przybysza, ten jednak skutecznie umknął z zasięgu jej rąk, w zamian niemalże radośnie rzucając się ku oszołomionej, wyraźnie przerażonej siostrzenicy Gabriela.
W następnej chwili wszyscy potoczyło się bardzo szybko.
– Star, nie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa