Renesmee
Nie miałam pewności, czego tak
naprawdę powinnam oczekiwać po spotkaniu z Charliem. Długo wahałam się nad
podjęciem decyzji, przez większość czasu przekonując samą siebie, że to dobry
pomysł – i że wcale tak bardzo nie ryzykowaliśmy, tym bardziej, że dziadek
już od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że coś jest z nami nie tak.
Jakaś część mnie też liczyła na to, że dzięki temu zapewnię choć odrobinę
rozrywki Jocelyne, tym bardziej, że ta wciąż niechętnie chciała z nami
rozmawiać. Unikała nawet Layli, a to o czymś świadczyło, skoro do tej
pory spędzała z wampirzycą czas, kiedy tylko miała po temu sposobność.
Atmosfera w domu
wciąż nie prezentowała się najlepiej, ale starałam się nie zwracać na to uwagi.
Wciąż miałam przed sobą perspektywę rozmowy z Castielem i podjęcia
decyzji o tym, czy pozwolić córce wziąć udział w projekcie, który
wzbudzał we mnie tak wiele wątpliwości, dlatego z dwojga złego wolałam
wybrać się do Forks. I tak musieliśmy uświadomić Charliego, że nasza
liczebność się zmieniła, a ja… na swój sposób byłam zajęta. Wiedziałam, że
prędzej czy później będzie musiało do tego dojść, tym bardziej, że w każdej
chwili mogliśmy otrzymać zaproszenie na ślub, a ja nie wyobrażałam sobie
tego, żebym mogła pójść sama. Co więcej, zmieniło się dość, bym za wszelką cenę
pragnęła utrzymać kruchą równowagę pomiędzy dawnym a nowym życiem.
Chciałam znaleźć miejsce dla wszystkich moich bliskich, a Charlie bez
wątpienia do nich należał.
Joce nie
była zadowolona, co zresztą było do przewidzenia. Długo próbowałam ją
przekonywać, że nic złego się nie stanie, jeśli pojedzie z nami do Forks,
jednak w chwili, w której odniosłam wrażenie, że dziewczyna jest
bliska płaczu, doszłam do wniosku, że walka z nią nie ma sensu. Nie
uśmiechało mi się zostawienie córki nawet na kilka godzin, ale w gruncie
rzeczy nie mogłam zaprzeczyć, że w domu była bezpieczna. Liczyłam na
Laylę, chociaż trudno było mi o cokolwiek szwagierkę prosić, skoro ani ja,
ani Gabriel nie wytłumaczyliśmy dziewczynie w czym leżał problem z Jocelyne.
To był wrażliwy temat, względem którego wszyscy musieliśmy być ostrożni, a skoro
mała nie chciała mówić, to denerwowanie jej zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Plan był
prosty, przynajmniej teoretycznie. Skoro nie musieliśmy kłamać na temat tego,
kim była Joce, pozostawała tylko kwestia mojego związku z mężem. Doszłam
do wniosku, że najlepiej będzie zachowywać się jak gdyby nigdy nic; byłam
dorosła, więc miałam prawo spotykać się z kimkolwiek tylko zechciałam. Co
więcej, szczerze wątpiłam w to, żeby zaręczony z Sue Charlie mógł
prawić mi morały na temat spotykania się z jakimkolwiek mężczyzną, choć i to
nie było takie oczywiste. Mama miała rację, a ja zawsze byłam jego oczkiem
w głowie, więc spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
– Za bardzo
się przejmujesz – usłyszałam tuż za sobą. Ciepłe ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
otoczyły mnie w pasie, a chwilę później wargi Gabriela musnęły mój
kark. Zadrżałam niekontrolowanie, momentalnie tracąc ochot na to, by warknąć na
niego za tak nieprzemyślane zachodzenie mnie od tyłu. – Będzie w porządku.
– Na pewno
– mruknęłam z rezerwą.
W zasadzie
nie potrafiłam stwierdzić, czym tak bardzo się przejmowałam. Wiedziałam przecież,
że Charlie mnie nie odtrąci, niezależnie od tego, czego bym mu nie oznajmiła.
Tak bardzo chciał zatrzymać Bellę i mnie przy sobie, że godził się na lata
kłamstw i niedopowiedzeń, zadowalając się świadomością istnienia
nieśmiertelnych oraz „tym, co musiał wiedzieć”. Jeśli miałam być ze sobą
szczera, chyba najbardziej bałam się tego, że bezwiednie ściągnę na niego
jakiekolwiek niebezpieczeństwo, tym bardziej, że interesowali się nami Volturi.
Nienawidziłam ranić bliskich, a przecież w przypadku dziadka było to
bardzo proste. Już i tak długo zwlekałam z odwiedzeniem go, a jakby
tego było mało, jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że najrozsądniej
byłoby się wycofać – z tym, że dopiero taka decyzja naprawdę by go
zraniła.
Wystarczy, nakazałam sobie stanowczo.
Nie chciałam po raz kolejny zadręczać się czymś, co w ostatnim czasie
analizowałam tak często i na tyle możliwych sposobów. Podjęłam decyzję,
więc zamartwianie się nie miało sensu, co zresztą próbował uświadomić mi
Gabriel. Czasami zazdrościłam mu tego, jak niewiele potrzebował do tego, by się
rozluźnić, nawet jeśli nadal uważałam, że to jego lekkie podejście i zbyt
wielka pewność siebie kiedyś mogły okazać się zgubne.
– Możemy
jechać – oznajmiłam z przesadnym wręcz entuzjazmem, okręcając się w objęciach
męża tak, by móc spojrzeć mu w oczy. – Może jeszcze zajrzę do Joce, ale…
– Joce nic
nie jest – przerwał mi stanowczo. – W zasadzie to widziałem, że Layla do
niej poszła… I jak do tej pory nie wyszła – dodał i spojrzał na mnie
znacząco.
Poczułam,
że kamień spada mi z serca, chociaż to, że dziewczyna jednak zdecydowała
się spędzić czas z ciotką, jeszcze o niczym nie musiało znaczyć. Nie
byłam w stanie stwierdzić, czy Jocelyne zamierzała dyskutować z Lay
na temat projektu, a tym bardziej wyjawić wszystko to, co powiedziała mnie
i Gabrielowi, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było dla mnie to,
by poczuła się bezpiecznie i nie straciła do nas zaufania. Co prawda jakaś
część mnie liczyła na to, że Jocelyne zdecyduje się wtajemniczyć Laylę, a ta
jakoś przekona ją do tego, że wszystko jest w porządku, ale obawiałam się,
że to nie będzie takie proste.
Z wolna
skinęłam głową, po czym jak gdyby nigdy nic ujęłam Gabriela za rękę. Nie
pytając o nic i nawet nie czekając na jakąkolwiek opinię,
zadecydowałam, że pojedziemy moim samochodem, tym bardziej, że nadal nie miałam
go dość. Być może było to lekkomyślne z mojej strony, bo nowy samochód z pewnością
miał rzucać się w małej mieścinie w oczy, ale z drugiej strony…
Kogo tak naprawdę to obchodził? Charlie wiedział dość, zresztą Gabriel i ja
nie musieliśmy kryć się w takim stopniu, jak wampiry. Nawet gdyby ktoś nas
zauważył i próbował obserwować, nie istniała możliwość, by zdołał zauważyć
jakiekolwiek cechy, które różniłyby nas od zwykłych śmiertelników. Brak
konieczności krycia się przed słońcem zawsze był jednym z największych
atutów bycia hybrydą i to nawet pomimo tego, że w Forks słoneczny
dzień był czymś naprawdę rzadkim.
– Musimy
jeszcze zaczekać na Claire – oznajmił Gabriel, ledwo tylko znaleźliśmy się w garażu.
Uniosłam brwi, co najmniej skonsternowana. – Chciała jechać z nami.
– Claire? –
powtórzyłam, nie kryjąc zaskoczenia.
– Miałem
powiedzieć ci wcześniej. – Posłał mi blady, przepraszający uśmiech. –
Przeszkadza ci to?
Energicznie
pokręciłam głową.
– Jasne, że
nie – zreflektowałam się pośpiesznie. – Jeśli tylko ma ochotę… Rufus o tym
wie? – zapytałam po chwili, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś mi umyka. –
Przecież Charlie i Sue… – zaczęłam, jednak mąż nie dał i dokończyć:
– Właśnie w tym
rzecz, żeby się nie dowiedział – wyjaśnił lakonicznie Gabriel, mrugając do mnie
porozumiewawczo. – Chcesz prowadzić? Lepiej znasz drogę.
Rzuciłam mu
skonsternowane spojrzenie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że specjalnie
zmieniał temat. Już wcześniej zauważyłam, że rozmawiał z Claire, jednak
nie próbowałam o nic go wypytywać, tym bardziej, że to była jego siostrzenica.
Dobrze wiedziałam, że darzył córkę siostry wyjątkowymi względami, pomimo tych
wszystkich lat, kiedy nie mieli okazji stworzyć jakichkolwiek relacji. Dla
Claire chyba już zawsze jedynym autorytetem miał być ojciec, co wcale mnie nie
dziwiło, nawet pomimo lat kłamstw i żalu, który dziewczyna żywiła do
Rufusa kiedy prawda wyszła na jaw, nie mogłam jednak zaprzeczyć, że Gabriel też
był dla niej ważny.
Równie
oczywiste było dla mnie to, że ta dwójka właśnie coś kombinowała, chociaż nie
przypuszczałam, że to właśnie z najmłodszą z Prime’ów mój mąż mógłby
wchodzić w jakiekolwiek układy. Nie miałam pojęcia, co takiego planowali,
ale skoro Rufus miał się nie dowiedzieć, że Claire wybierała się z nami do
Forks, to coś zdecydowanie było na rzeczy. Wszystko we mnie aż rwało się do
tego, żeby o coś zapytać albo od razu zażądać wyjaśnień, jednak doszłam do
wniosku, że to nienajlepszy pomysł. Z równym powodzeniem mogłam wziąć ich
na spytki podczas wspólnej drogi, choć miałam pewne wątpliwości co do tego, czy
uzyskam odpowiedź.
Mąż musiał
wyczuć moje rozdarcie, bo posłał mi olśniewający uśmiech. W ułamku sekundy
zmaterializował się przy samochodzie, by móc otworzyć mi drzwi kierowcy i zachęcającym
gestem zasugerować mi to, bym wsiadła. Wciąż czułam się dziwnie, kiedy pozwalał
sobie na podobne gesty, nawet jeśli przez całe lata miałam okazję oswajać się z zasadami,
które wyznawał. W ówczesnych czasach brakowało dżentelmenów z prawdziwego
zdarzenia, a zachowania, które w okresie młodości Gabriela były czymś
oczywistym i naturalnym, bywały wypaczane do tego stopnia, że czasami sama
miałam wątpliwości co do tego, dokąd zmierzał świat.
– Dzięki –
wymamrotałam, czując, że jak na zawołanie zaczynam się rumienić.
Zamierzałam
wsiąść, kiedy wyraźnie usłyszałam szybkie kroki. W pierwszym odruchu
pomyślałam, że to Claire i że możemy się zbierać, jednak po chwili
uświadomiłam sobie, że słyszę rytmiczne uderzanie wysokich obcasów o posadzkę.
Na palcach mogłam zliczyć momenty, w których córka Layli dawała się
namówić na założenie szpilek, zresztą zapach krwi, który poczułam, a który
mieszał się ze starannie dobranymi perfumami, mógł należeć tylko do jednej
osoby.
– Czekajcie
chwilę – rzuciła już na wstępie Elena, wślizgując się do garażu i pośpiesznie
zmierzając w naszą stronę. – Jedziecie do Forks?
– Tak jak
było ustalone – zgodziłam się, odsuwając od auta, by móc lepiej się dziewczynie
przyjrzeć. Podrygiwała nerwowo, raz po raz zerkając na wyświetlacz trzymanego w ręce
telefonu. – Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
Jeśli
miałam być ze sobą szczera, moje myśli samoistnie powędrowały do Jocelyne. Być
może byłam już przewrażliwiona, ale instynktownie zamarłam, nasłuchując
czegokolwiek, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że powinnam rzucić
wszystko i natychmiast popędzić do pokoju córki. Co prawda nie widziałam
sensu w tym, by to właśnie Elena chciała mnie uświadomić, ale…
– Mogę jechać
z wami?
Powiedzieć,
że jej pytanie mnie zaskoczyło, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Natychmiast
zapanowałam nad sobą na tyle, by przestać martwić się o Joce, tym
bardziej, że zdecydowanie nie miałam powodów, by martwić się o córkę. W zamian
skoncentrowałam się na Elenie, mając wrażenie, że coś źle zrozumiałam, tym
bardziej, że dziewczyna nigdy nie przejawiała szczególnych zapędów do
rodzinnego spędzania czasu.
– Ty? –
zapytał wprost Gabriel, dosłownie wyjmując mi to pytanie z ust.
Elena
wydęła usta, wyraźnie urażona zaskoczeniem, które pobrzmiewało w głosie
mojego męża.
– Jeśli nie
chcecie mnie wziąć, nie będę naciskała – obruszyła się, chociaż żadne z nas
nic podobnego nie powiedziało. – Nie mam co robić, a siedzenie w domu
mi nie służy. Poza tym chciałabym w końcu zobaczyć miejsce, o którym
wszyscy tyle razy wspominaliście. Co w tym złego? – zapytała, a jej
wzrok po raz kolejny powędrował na ekranik komórki.
– Nic,
tylko… – zaczęłam, po czym westchnęłam, bo Elena zrobiła taki ruch, jakby
zamierzała odwrócić się na pięcie i w pośpiechu odejść. Rany, jaka ta dziewczyna bywa niecierpliwa… –
Wsiadaj.
Wyprostowała
się, po czym pośpiesznie obejrzała w moją stronę – o wiele zbyt
szybko, bym uwierzyła w to, że moja zgoda była jej obojętna. Pośpiesznie kliknęła
coś na telefonie, po czym wsunęła komórkę do kieszeni jeansów i uśmiechnąwszy
się blado, ruszyła w stronę auta.
– Dziękuję.
Krótko
skinęłam głową, decydując się nie komentować tego, że prośby i podziękowania
bardzo rzadko przewijały się w jej słowniku. Spojrzałam na Gabriela, ten
jednak ograniczył się wyłącznie do wzruszenia ramionami, najwyraźniej nie
zamierzając rozwodzić się nad tym, jak powinniśmy rozumieć prośbę dziewczyny. Z drugiej
strony, sensowne wydawało mi się to, że mogłaby chcieć zobaczyć Forks, o którym
dość często wspominaliśmy w rozmowach, zwłaszcza w ostatnim czasie.
Elena może i bywała obojętna, a przez minione tygodnie zachowywała
się w dość zastanawiający sposób, wydając się wściekać na cały świat, to
jednak jeszcze nie znaczyło o tym, że nie zależało jej na rodzinie. Wręcz
przeciwnie – ta była dla dziewczyny ważniejsza bardziej, aniżeli raczyła
okazywać na co dzień.
Z cichym
westchnieniem wślizgnęłam się na fotel kierowcy, chcąc nie chcąc decydując się
zaczekać na Claire. Nie miałam nic przeciwko dodatkowego towarzystwa, ale to
nie zmieniało faktu, że nie w ten sposób wyobrażałam sobie ten wyjazd.
Niezwiązane z Charliem Claire i Elena bez wątpienia miały zaskoczyć
mojego dziadka, ale to też była moja rodzina. Wiedziałam, że żadna z nich
nie zrobi nic głupiego, panując nad pragnieniem na tyle dobrze, by swobodnie
przebywać pośród ludzi, więc spokojnie mogłam zaryzykować.
Będzie ciekawie, przeszło mi przez myśl.
Nie byłam
jeszcze pewna, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać, ale jeśli Claire z własnej
woli chciała pojechać z nami do domu mężczyzny, który zaręczył z matką
jej niechcianego adoratora, coś zdecydowanie miało być na rzeczy.
Czułam się nieswojo na samą
myśl o tym, że właśnie wracałam do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Do
tej pory nie miałam okazji pokonać trasy z Seattle własnym autem i to
na dodatek prowadząc, ale zarówno Gabriel, jak i towarzyszące nam
pół-wampirzyce, okazały się na tyle cierpliwi, bym nie musiała czuć się jakkolwiek
niekomfortowo. Fotograficzna pamięć oraz nawigacja zrobiły swoje, a ja bez
większych przeszkód pokonałam całą trasę, ani razu nie ryzykując wypadnięcia z drogi
albo tego, że jednak mogłabym zabłądzić.
Coś
przewróciło mi się w żołądku, kiedy powitała nas ulokowana na poboczu
drogi tabliczka z nazwą miasteczka i aktualną liczbą ludzkości. Po
obu stronach szosy ciągnął się las, porażając ilością zieleni, drzew i natury.
Stan Waszyngton słynął z takich widoków, jednak w Forks było to o wiele
wyraźniejsze i niezwykłe. W okolicy nawet kora wydawała się być
zielona, pokryta cieniutką warstwą mchu, a idąc przez las można było
doznać niejasnego wrażenia, że znajdowało się na obcej planecie. Nie potrafiłam
zliczyć, jak wiele razy spacerowałam w okolicy domu, napawając się
poczuciem odrealnienia i nie marząc o niczym innym, poza znalezieniem
jakiegoś urokliwego miejsca, gdzie mogłabym się rozłożyć z pastelami. W tamtej
chwili żałowałam, że nie zabrałam ze sobą zestawu do rysowania, choć ze względu
na to, że planowaliśmy zaledwie krótką wizytę w domu komendanta Swan,
pewnie i tak nie miałabym kiedy bawić się w kolorowanie.
Drogę do
domu dziadka pamiętałam aż nazbyt dobrze. W zasadzie nie było miejsca w Forks,
którego bym nie znała, nawet jeśli nie wszystkie były łatwo dostępne dla
człowieka. Mimowolnie pomyślałam o polance, którą w myślach często
nazywałam jako taką, która należała do moich rodziców. To było piękne miejsce,
którego nie widziałam od dawna, a które z miejsca zachwycało swoją
symetrią i kształtem. Efekt był niesamowity nawet o tej porze roku,
kiedy nie można było marzyć o kolorowych, żywych wiatach, które w środku
lata pokrywały niemalże całą powierzchnię wyjątkowej polany.
– W porządku?
– odezwał się Gabriel; i bez patrzenia na niego wiedziałam, że nie zwracał
się do mnie.
W lusterku
zauważyłam, że zamyślona dotychczas Claire drgnęła i uniosła głowę.
Chociaż wcześniej planowałam wziąć męża i jego siostrzenicę na spytki,
ostateczni się na to nie zdecydowałam, zresztą powód obecności dziewczyny
wydawał mi się oczywisty. Nie miałam pojęcia, czy powinnam cieszyć się z tego,
że Claire mogłaby chcieć przynajmniej spróbować przełamać lęk i zobaczyć
się z Sethem, ale bez wątpienia dobre było to, że chciała cokolwiek w kwestii
wpojenia zrobić. Mogłam tylko zgadywać, jak niekomfortową sytuacją wilcza magia
musiała być dla kogoś, kto panicznie bał się tych zwierząt, a dziewczyna
na dodatek nie miała absolutnie żadnego doświadczenia w kwestii
postępowania z płcią przeciwną. Czasami myślałam, że widzę w niej
siebie z początków mojej znajomości z Gabrielem – zagubioną, niepewną
i nieświadomą tego, jakiego zagrożenia mogłaby się spodziewać.
Cóż,
jakkolwiek by nie było, Claire była oczkiem w głowie Rufusa, a to
mogło okazać się problematyczne. Nic dziwnego, że wolała zwrócić się do wujka i po
prostu zabrać się z nami, wcześniej dbając o to, żeby jej ojciec o niczym
się nie dowiedział. Podejrzewałam, że naukowiec prędzej zrobiłby nam piekło,
aniżeli tak po prostu pozwolił na to, żeby jego córka znalazła się w pobliżu
istot, które napawały ją przerażeniem. Chciał ją chronić i doskonale to
rozumiałam, tym bardziej, że sama odchodziłam od zmysłów, kiedy myślałam o tym,
co działo się z Jocelyne, jednak zaufanie również było istotne. Claire
dobrze wiedziała, co było dla niej najlepsze, a skoro zamierzała wziąć
sprawy w swoje ręce, Rufus nie miał prawa jej tego zabraniać.
– Nic mi
nie jest – zapewniła z przekonaniem, po czym wzruszyła ramionami. –
Jesteśmy blisko? Nie wiem, czy…? – zaczęła, po czym gwałtownie urwała, bo w tym
samym momencie zaparkowałam samochód na znajomym podjeździe.
Uśmiechnęłam
się nieznacznie, dostrzegając piętrowy budynek, w którym spędziłam
znaczącą część dzieciństwa. Mama bardzo często zabierała mnie z wizytą do
swojego ojca, później zresztą sama wielokrotnie zaglądałam do domu Charliego,
aż nazbyt świadoma tego, jak wiele radości sprawiałam tym dziadkowi. Coś
ścisnęło mnie w gardle, kiedy do głosu znowu doszły wyrzuty sumienia, ale
musiałam się do tego, żeby je zignorować, w zamian koncentrując się na
zaparkowanym przed domem radiowozie. Zapowiadaliśmy się, ale i tak
poczułam się lepiej, kiedy nabrałam pewności, że Charlie naprawdę był w domu.
Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, jak bardzo się za nim stęskniłam,
przez co ledwo powstrzymałam się przed wypadnięciem z auta i popędzeniem
w stronę drzwi wejściowych do domu.
– Jesteśmy
– oznajmiłam i w końcu zabrzmiało to tak entuzjastycznie, jak
mogłabym tego oczekiwać.
Claire nie
wyglądała na przekonaną, ale nie zawahała się przed wywiędnięciem z samochodu.
Spojrzałam na milczącą Elenę, która przez całą drogę najzwyczajniej w świecie
nas ignorowała, skupiona na swojej komórce i wysyłaniu coraz to nowych
wiadomości. Nie miałam pojęcia z kim tak zawzięcie konwersowała, ale jej
mina jednoznacznie świadczyła o tym, że była szczerze zadowolona.
Jako
pierwsza ruszyłam w stronę domu, chcąc jak najszybciej poinformować mieszkańców
o swoim przybyciu. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim drzwi
otworzyły się, a w progu pojawiła się uśmiechnięta Sue. Jej widok
mnie nie zaskoczył, bo dobrze wiedziałam, że ona i Charlie mieszkali razem,
ale na widok ciemnowłosej kobiety i tak z miejsca zapragnęłam rzucić
jej się na szyję i mocno uściskać.
– Nessie. –
Posłała mi ciepły, przyjazny uśmiech. Zaraz po tym zorientowała się, że nie
jestem sama, więc otworzyła szerzej drzwi, wycofując się w głąb domu i robiąc
nam dość miejsca, byśmy mogli dostać się do środka. – Wejdźcie, proszę. Charlie
zaraz przyjdzie, a ja właśnie zamierzałam przygotować ob… – zaczęła,
jednak przerwał jej jakiś dziwny dźwięk, który wydawał się dobiegać z piętra
domu.
Wyraźnie
usłyszałam stukot i chrobotanie, kiedy coś ciężkiego przemieściło się z dość
znaczącą prędkością. Chwilę później moją uwagę przykuł ruch na schodach, ale i tak
w pierwszym momencie nie zorientowałam się, czym jest jasny, wyjątkowo
puchaty i – co najważniejsze – śpiesznie zmierzający w naszą stronę
kształt. Zauważyłam, że Claire gwałtownie pobladła, a Sue drgnęła
niespokojnie, robiąc taki ruch, jakby chciała pochwycić nietypowego przybysza,
ten jednak skutecznie umknął z zasięgu jej rąk, w zamian niemalże
radośnie rzucając się ku oszołomionej, wyraźnie przerażonej siostrzenicy
Gabriela.
W następnej
chwili wszyscy potoczyło się bardzo szybko.
– Star,
nie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz