Jocelyne
W milczeniu wpatrywała się w przemykające
za oknem drzewa. Widziała poszczególne kształty, składające się kolejno na
drzewa, budynki miasta, a później znowu uroki natury, kiedy samochód
znalazł się poza Seattle, ale na żadnym z nich nie potrafiła skoncentrować
wzroku. Myślami była gdzieś daleko, skupiona przede wszystkim na myśleniu, że
wszystko jest w absolutnym porządku, a ona robi dobrze, prawda jednak
była taka, że była przerażona – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Castiel
milczał, ale nie czuła się z tego powodu zaniepokojona, nawet jeśli w jego
obecności niezmiennie czuła się dziwnie. Rodzice – zwłaszcza tata – nie byli
zachwyceni tym, że to właśnie on odwiózł ją na miejsce, ale
najwyraźniej sprawiała wrażenie zbyt zdesperowanej, by którekolwiek z nich
próbowało się z nią kłócić. Przyjęła to z ulgą, nawet pomimo
świadomości tego, że specjalne wykorzystywanie tego, że przez wgląd na nią
unikali jakichkolwiek spięć nie było właściwe. Chcieli dla niej dobrze, to
oczywiste, ale chociaż wiedziała, że może ze spokojem powiedzieć o swoich
obawach, Rosie i wszystkim innym, instynkt podpowiadał jej, że w pierwszej
kolejności niektóre kwestie powinna sama zrozumieć. Potrzebowała tego, a jeśli
to był jedyny sposób…
Uniosła
głowę, żeby spojrzeć na Castiela, ten jednak z uwagą wpatrywał się w drogę.
W lusterka widziała jego zielone, lśniące oczy i nie po raz pierwszy
pomyślała, że wyglądał wyjątkowo sympatycznie. Tak się zachowywał, kiedy kilka
razy z nim rozmawiała, chociaż we wszystkich wypadkach pozostawała
nieufna, być może dlatego, że wiedziała czym się zajmował – i że w tamtych
chwilach spoglądał na nią co najwyżej jak na ewentualną pacjentkę. Jakaś jej
cząstka wciąż z uporem broniła się przed stwierdzeniem, że mogłaby być
szalona, chociaż z drugiej strony… to czy fakt, że na własne życzenie
pozwalała się gdziekolwiek zamknąć przypadkiem nie sugerował czegoś odwrotnego.
No dobrze,
nie zamknąć – przynajmniej w teorii nie brzmiało to aż tak ostatecznie. Z informacji,
które był w stanie wstępnie zgromadzić Castiel, wynikało chociażby to, że
udział był dobrowolny, a ona w każdej chwili mogła się wycofać. To
było pocieszające, chociaż nie miała w planach przy pierwszej z okazji
z płaczem oznajmiła, że chce wracać do domu. Najpierw planowała zrozumieć,
chociaż perspektywa jakichkolwiek badań ją przerażała – na czymkolwiek miałyby
polegać.
No cóż,
bardziej od tego bała się, że jednak okaże się szalona.
Wątpliwości
nie opuszczały jej nawet na moment, jednak z uporem usiłowała je zdusić.
Jeśli z jakiegoś powodu miała się tutaj znaleźć, to w porządku. Nie
miała pojęcia, co takiego chce osiągnąć i dokąd to prowadziło, ale i to
ze spokojem mogła uznać za drugorzędną kwestię. Miała szansę i zamierzała
ją wykorzystać, a jeśli by nie wyszło… Cóż, wtedy przynajmniej nie miałaby
do siebie pretensji o to, że nie próbowała. Musiała działać, bo to było
lepsze od ciągłego zamykania się w sobie i wątpliwości, ale wciąż nie
miała pojęcia, gdzie miało ją to doprowadzić. Wciąż towarzyszyły jej złe
przeczucia, co bynajmniej nie pomagało w podjęciu sensownej decyzji,
chociaż usiłowała przekonywać samą siebie do tego, że to, co robiła, miało w sobie
chociaż odrobinę logiki.
Nie była
pewna, jak długo trwała w ciszy, skupiona przede wszystkim na miarowej
pracy silnika, obserwowaniu i udawaniu, że wcale nie ma ochoty wrócić do
pokoju, by zabarykadować się tam na resztę życia. Kiedy rozmawiała z Castielem,
przez dłuższą chwilę chyba naprawdę była pewna tego, co zamierzała zrobić. Nie
chodziło o to, że znajomy mamy brzmiał w jakoś szczególnie
przekonywający sposób, ale o samą możliwość działania. Słuchanie o projekcie
jeszcze o niczym nie musiało świadczyć, ale im dłużej się nad tym
zastanawiała, tym lepszą alternatywą jej się to wydawało. Musiała nabrać
pewności, że wszystko z nią w porządku, a jeśli na dodatek Rosa
twierdziła, że powinna się w tym miejscu znaleźć…
No cóż,
najgorsze w tym wszystkim było to, że później już dziewczyny nie widziała,
przez co nie miała sposobności, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat Projektu
Beta. To, co powiedział jej Castiel, sprowadzało się zaledwie do średnio
praktycznych ogólników, jak chociażby tego, że dopiero na miejscu dowie się,
czego powinna się spodziewać. Nikt wprost ani razu nie nazwał jej szaloną, ale
kiedy myślała o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które działy się wokół
niej, a kilka razy nawet próbowała sprawdzić je w Internecie, wniosek
nasuwał się sam: schizofrenia. Albo jeszcze coś innego. Nie miała pojęcia,
zresztą ten sposób szukania informacji wydawał się bardzo kulejący,
przynajmniej kiedy w grę wchodziły kwestie zdrowotne. Jasne, wiedziała, że
przeglądanie stron, książek i nieporadne szukanie powiązań pomiędzy teorią
a rzeczywistością nie było dobre, zwłaszcza jeśli brakowało jej wiedzy,
ale co innego mogła zrobić? Ciekawość była silniejsza, chociaż jednocześnie przerażało
ją to, czego mogłaby się ostatecznie dowiedzieć.
Teraz to
już nie miało znaczenia, przynajmniej teoretycznie, skoro miała znaleźć się w miejscu,
które – przynajmniej oficjalnie – mogło okazać się prawdziwym wybawieniem.
Gdyby faktycznie zrozumiała, byłoby jej łatwiej, czegokolwiek nie powinna się
spodziewać. Jakaś jej cząstka stanowczo protestowała, ale Jocelyne kazała jej
się zamknąć, raz po raz powtarzając sobie, że to jej decyzja – i że w każdej
chwili mogła ją zmienić. Rodzice stali za nią murem, poza tym żadne z nich
nie pozwoliłoby jej cierpieć, więc czuła się względnie bezpiecznie. Co prawda
Castiel powiedział jej, że chociaż po terenie… tego miejsca mogła poruszać się
swobodnie, wychodzenie na zewnątrz poza czyjąkolwiek kontrolą nie wchodziło w grę.
To i tak było lepsze niż zamknięcie w czterech ścianach, chociaż
chyba właśnie w ten sposób wyobrażała sobie ewentualny ośrodek:
niepokojący, zamknięty i jedynie pogłębiający szaleństwo, aniżeli pomagający
się z niego uwolnić. Wiedziała, że to najpewniej jej przewrażliwienie i efekt
licznych horrorów, które chcąc nie chcąc czasami oglądała z wujkami mamy,
ale…
–
Zdenerwowana? – usłyszała spokojny głos Castiela i to wystarczyło, żeby przynajmniej
na moment sprowadzić ją na ziemię.
Poderwała
głowę, bez trudu orientując się, że mężczyzna obserwował ją w lusterku, być
może już dłuższą chwilę, chociaż nie mogła mieć pewności. Kiedy nabrał
pewności, że również mu się przyglądała, posłał jej olśniewający, uspokajający
uśmiech, jednak nie poczuła się dzięki temu jakkolwiek lepiej. Nie, skąd!,
pomyślała z przekąsem, ale nie wypowiedziała tych słów na głos, w zamian
z pozorną obojętnością wzruszając ramionami.
– Jest w porządku
– powiedziała, jednak w jej głosie brakowało jakichkolwiek oznak
entuzjazmu czy pewności siebie.
– Jakby co,
to zawsze możesz zadzwonić albo powiedzieć, jeśli coś będzie nie tak – odezwał
się i zabrzmiało to niemal troskliwie. Nie pojmowała własnych uprzedzeń,
skoro już na pierwszy rzut oka widać było, że temu człowiekowi naprawdę
zależało na tym, żeby móc komukolwiek pomóc. – Nikt nie ma cię za szaloną,
Jocelyne. To po prostu… No, sama wiesz – dodał, pośpiesznie decydując się
zakończyć temat, kiedy zauważył wyraz jej twarzy.
– Sama się
na to zgodziłam – dopowiedziała i to przynajmniej na razie musiało
wystarczyć.
Castiel
mruknął coś w odpowiedzi, ale nawet nie próbowała doszukiwać się
zrozumienia w jego słowach. W zamian zauważyła, że samochód zaczynał
zwalniać, a serce momentalnie zabiło jej szybciej, kiedy uprzytomniła
sobie, że najpewniej są na miejscu. Uniosła dłoń do ust, nerwowo przygryzając
jeden z już i tak króciutko przyciętych paznokci. To był nowy,
nerwowy nawyk, którego jak najszybciej zamierzała się wyzbyć, jednak przynajmniej
tymczasowo to wcale nie było takie proste.
Wyprostowała
się na swoim miejscu, ponad fotelem kierowcy i ramieniem Castiela usiłując
dostrzec to, co działo się na drodze. Chwilę później w końcu zauważyła
majaczący pomiędzy drzewami kształt, który najpewniej był celem ich jazdy i na
moment zamarła, co najmniej skonsternowana. Nie miała pewności, czego tak
naprawdę się spodziewała, jednak budynek, który ostatecznie wyłonił się z gęstwiny,
w najmniejszym nawet stopniu nie pasował do żadnego, nawet najbardziej
łagodnego z jej wyobrażeń. Zaskoczona aż otworzyła usta, po chwili
pośpiesznie je zamykając, w miarę jak zaczęła dochodzić do wniosku, że i tak
nie będzie w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa. Co prawda
Castiel wciąż zapewniał i ją, i rodziców, że nie będzie źle, ale…
To, co
widziała, zdecydowanie nie przywodziło na myśl szpitala, ośrodka czy
jakiegokolwiek miejsca, które uznałaby za odpowiednie dla takich osób. Dziwnie
czuła się z tym, że mogłaby myśleć o sobie jak o kimś, kto nie
do końca wpasowywał się w ramy normalności, nie zmieniało to jednak faktu,
że nie była tak w pełni zrównoważona. Coś było na rzeczy, jednak
niezależnie od przyczyny i tego, co w związku z tym zamierzała
zrobić, myśląc o zbliżającym się wyjeździe do miejsca, gdzie miał odbyć
się projekt, zdecydowanie nie wyobrażała sobie pięknego, nowoczesnego budynku,
który z większym powodzeniem mógłby okazać się materiałem na hotel albo elegancką
rezydencję. Z wrażenia aż przechyliła się do przodu, chcąc uważniej
przyjrzeć się nowemu miejscu i spróbować ocenić, czy przypadkiem czegoś
nie pomyliła.
Poczucie
niepokoju nasiliło się, kiedy zauważyła wysokie ogrodzenie, które z jakiegoś
powodu skojarzyło jej się z czymś, co mogłoby stać wokół więzienia albo
równie nieprzyjemnego miejsca. Co prawda sensownym wydawało się to, że w jakiś
sposób należało wydzielić tereny ośrodka, skoro później nie wolno było ich
opuszczać, ale to i tak wydało jej się zastanawiające. Ciekawe, czy do
tego wszystkiego są pod napięciem?, pomyślała z nutką rozbawienia, jednak
nie odważyła się zapytać o to Castiela. Właściwie dlaczego miałyby być? Projekt
Beta miał mieć związek z zaburzeniami snu i jego następstwami, więc
nie sądziła, by na miejscu okazało się, że znamienitą większość pacjentów
stanowili niezrównoważeni psychicznie mordercy, którzy tylko marzyli o tym,
żeby przy pierwszej okazji urządzić rzeź niewiniątek.
Jakkolwiek
by nie było, w chwili w której samochód przemknął przez bramę,
poczuła się co najmniej dziwnie, aż nazbyt świadoma zmian, które miały nastąpić
w jej życiu od tamtej chwili. W tamtej chwili wszelakie obawy stały
się niemalże materialne, a Jocelyne dosłownie poraziła ostateczność tego,
co właśnie czuła. Przez ułamek sekundy miała ochotę kazać Castielowi
natychmiast się zatrzymać i zawrócić, ale w ostatniej chwili zdołała
się powstrzymać. Już i tak nie czuła się dobrze z tym, że właśnie darowała
sobie jakiekolwiek pożegnania, ograniczając się wyłącznie do rozmowy z rodzicami
i bratem. Gdyby sytuacja była normalna, popędziłaby do Layli i pozostałych,
ale nie wyobrażała sobie, by w takim wypadku mogła to zrobić. Nawet Damien
nie miał pewności, co takiego działo się z jego małą siostrzyczką, a ona
nie czuła się na siłach, by próbować go uświadomić. W tej kwestii liczyła
na Gabriela i Renesmee, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko
jedno, co takiego będzie działo się podczas jej nieobecności. Nie lubiła mieć
przed bliskimi tajemnic, a jednak niemalże na każdym kroku przyłapywała
się na tym, że jednak jakieś miała; to wszystko wydawało się kumulować,
nawarstwiać i sama już nie była pewna, gdzie tak naprawdę była i co w związku
z tym powinna czuć, ale starała się nie zwracać na to uwagi.
Auto
zatrzymało się, ale nie od razu zdecydowała się na reakcję. To Castiel jako
pierwszy wysiadł, po czym w pośpiechu podszedł do drzwiczek od jej strony,
by móc je przed nią otworzyć. Rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie,
zwłaszcza kiedy wyciągnął ku niej dłoń, najpewniej próbując pomóc jej wysiąść.
Zignorowała ten gest, w zamian samodzielnie gramoląc się z samochodu i prawie
natychmiast zaczynając tego żałować, kiedy potknęła się o własne nogi, nie
upadając wyłącznie dlatego, że w porę uchwyciła się ramienia obserwującego
ją mężczyzny.
– Ostrożnie
– upomniał ją, po czym zawahał się na moment. – Faktycznie jesteś wyjątkowo niezdarna…
– Chyba nie
da się ukryć – mruknęła pod nosem, mimochodem zaczynając się zastanawiać, kto
był taki uprzejmy, by w porę Castiela o tym poinformować. Z drugiej
strony, być może po tym, jak przy jednym ze spotkań potknęła się o własne
nogi, wchodząc do gabinetu, sam zdążył to zaobserwować. – Dziękuję.
Skinął
głową, stanowczym ruchem stawiając ją do pionu. Był znacznie wyższy od niej, co
zresztą nie było takie trudne, bo zawsze narzekała na swój wzrost. Natura poskąpiła
jej naprawdę wielu cech, częściowo związanych z wampirzą naturą, ale
również kiedy chodziło o fizyczność, chociaż na wiele kwestii nie mogła
narzekać. Cóż, zwłaszcza kiedy zaczęła dojrzewać, zauważyła, że przynajmniej
pod względem krągłości nie musi obwiniać ani genów, ani zrządzenia losu. To
było marnym pocieszeniem, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale przynajmniej
ze swojej fizyczności mogła być względnie zadowolona. Gdyby jeszcze do tego
wszystkiego zrozumiała, co takiego było z nią nie tak, wtedy mogłoby być
naprawdę dobrze – z tym, że Jocelyne szczerze wątpiła w to, by sprawy
okazały się aż takie proste.
Starając
się o tym nie myśleć, pierwszy raz zdecydowała się przyjrzeć okolicy z bliska.
Na zewnątrz było chłodno, poza tym wyraźnie zbierało się na deszcz, jednak
nawet to nie było w stanie odebrać temu miejscu urokliwości. Wodziła
wzrokiem na prawo i lewo, spoglądając na żwirowe ścieżki, rozchodzące się
na wszystkie strony i stanowiące idealne uzupełnienie zielonych terenów,
które otaczały ośrodek. Zwłaszcza latem ogród musiał być imponujący, Joce
zresztą z miejsca skojarzył się z tym, który przylegał do
Niebiańskiej Rezydencji. Jakikolwiek znajomy akcent sprawił, że poczuła się lepiej,
chociaż jej ciało w zdecydowanie nieprzyjemny sposób wspominało liczne
upadki na drobne kamyczki. Nie potrafiła zliczyć jak wiele razy w dzieciństwie
wracała ze spaceru w ramionach mamy, zanosząc się płaczem, przynajmniej do
momentu, w którym Damien nie miał być w stanie doprowadzić jej do
porządku.
Wyprostowała
się, po czym stanowczo odsunęła od Castiela. Obecność drzew i zieleni
mogła okazać się kojąca, ale Joce wciąż nie była w stanie zapomnieć o tym,
gdzie tak naprawdę się znajdowała. W milczeniu obserwując swojego
towarzysza, kiedy ten – zachowując się w absolutnie naturalny sposób i nawet
słowem nie komentując tego, że mogłaby być nerwowa – podszedł do bagażnika, by
móc oddać jej torby. Zmieściła się w zaledwie dwóch małych walizkach,
skupiona na pierwotnym założeniu, że nie powinna być poza domem dłużej niż
miesiąc. Ot cztery tygodnie – trochę jak kolonia albo inny wyjazd rekreacyjny,
który mogła uznać za całkowicie normalny. Chorych osób nie wysyłało się do
ładnego budynku, otoczonego zielenią i ładnymi ścieżkami, tyko zamykało w pokoju
bez klamek do końca życia, prawda?
Nie tyle
usłyszała, co wyczuła czyjąś obecność, jeszcze na chwilę przed tym, jak jej
wyostrzone zmysły wychwyciły przyśpieszone bicie serca. Jocelyne odwróciła się w stronę
ośrodka, w pośpiechu raz jeszcze omiatając wzrokiem wysoki, dwupiętrowy
budynek. Uniosła brwi na widok jasnej, kremowej elewacji, eleganckich wykończeń
i czegoś, co kojarzyło jej się z nowoczesnym stylem, który
preferowali chociażby jej bliscy. W takim miejscu prędzej spodziewałaby
się wygodnego hotelu z dość wysokimi standardami, ale na pewno nie
wpadłaby na jego faktyczne przeznaczenie. Nawet odległość, która dzieliła to
miejsce od miasta i jakichkolwiek większych ludzkich siedzib, nie wydała
jej się szczególnie dziwna, tym bardziej, że okolica aż prosiła się o to,
żeby przyciągnąć turystów – z tym, że Joce zdecydowanie nie przyjechała po
to, żeby podziwiać widoki.
– Robi
wrażenie, prawda? – Kobiecy głos ją zaskoczył, zarazem skutecznie przypominając o tym,
że z Castielem nie byli sami. – Dziękuję, Cass. Ty w takim razie
musisz być Jocelyne – usłyszała i w końcu zdecydowała się spojrzeć na
– jak się okazało – całkiem młodą jeszcze kobietę, która zmierzała w jej
stronę.
Przybyszka
musiała być co najwyżej po trzydziestce, być może w wieku Castiela albo
nawet młodsza. Pierwszym, co zwróciło uwagę Joce, kiedy zdecydowała się jej
przyjrzeć, była para lśniących oczu barwy akwamaryny. Te błyszczały
intensywnie, zdradzając entuzjazm, którego dziewczyna w najmniejszym nawet
stopniu nie była wstanie podzielić. Ciemne włosy starannie splotła w gruby
warkocz, podskakujący niemalże przy każdym jej kroku i raz po raz
obijający się o ramię kobiety. Nieznajoma nie wyróżniała się jakimś
szczególnym typem urody, chociaż nie dało się zaprzeczyć, że była ładna – przynajmniej
jak na człowieka, bo przebywając z doskonałymi pod każdym względem nieśmiertelnymi,
naprawdę trudno było docenić wygląd śmiertelników.
Mimowolnie
spięła się, usiłując sprawiać wrażenie spokojnej, kiedy śmiertelniczka podeszła
bliżej. Nie znała jej, przez co w naturalny sposób zaczęła się obawiać,
chociaż – przynajmniej w teorii – nie miała po temu powodów. Po pierwsze,
nikt w tym miejscu nie miał zamiaru jej skrzywdzić, przynajmniej teoretycznie.
A po drugie, nawet gdyby wydarzyło się coś nieprzewidywalnego, to jako
pół-wampirzyca miała bez trudu sobie z tym poradzić, zwłaszcza, że wciąż
pozostawała jej telepeatia. To wciąż pozostawało dość problematyczną kwestią, a Joce
zdawała sobie sprawę z tego, że musi trzymać nerwy na wodzy; latające
przedmioty i ciskanie ludźmi na prawo i lewo zdecydowanie nie miało
okazać się pomocne ani dla niej, ani dla jej bliskich, gdyby przypadkiem coś
poszło nie tak. Rodzice jej ufali i była im za to wdzięczna, ale biorąc
pod uwagę to, co działo się z nią w ostatnim czasie, zaczynała
poważnie wątpić we własne zdolności.
– Jocelyne
bywa nieśmiała – oznajmił Castiel. Joce uprzytomniła sobie, że już dłuższą
chwilę stała w bezruchu, bezmyślnie i niemalże wrogo wpatrując się w kobietę.
– Ale tak, to ona. A to Julie – dodał, decydując się dopełnić formalności.
– Tak…
Dzień dobry pani – powiedziała z rezerwą, dla pewności zakładając ramiona
na piersi, by poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Nawet jeśli
którekolwiek z nich wyczuło targające nią wątpliwości albo to, że nie
miała ochoty na pogawędki, nie skomentowali tego nawet słowem. Julie wręcz
wysiliła się na wyjątkowo promienny uśmiech, zachowując się tak, jakby wszystko
było w najlepszym porządku. To jeszcze o niczym nie musiało
świadczyć, a Joce pomyślała, że kobieta po prostu jest miła, ale i tak
poczuła się dziwnie.
– Możesz mi
mówić po imieniu, tym bardziej, że spędzimy razem trochę czasu – stwierdziła ze
spokojem. Cóż, przynajmniej tymczasowo Jocelyne nie miała tego w planach,
ale i tak skinęła głową, usiłując przekonać samą siebie, że nie ma powodów
do obaw czy wątpliwości. – Wejdźmy do środka, zanim zacznie padać, a tam
wszystko ci wytłumaczę. Najpierw zobaczysz swój pokój i trochę
odpoczniesz, a później pokażę ci dom i zapoznam z ludźmi, żebyś
mogła poczuć się tutaj swobodnie… – Urwała, po czym krótko skinęła głową
obserwującemu ją Castielowi. – Raz jeszcze dziękuję, że ją przywiozłeś. O ile
nie chcesz na chwilę wejść…
– Będę się
zbierał – zapewnił, po czym przeniósł spojrzenie na Jocelyne. – Masz mój numer,
pamiętasz? I ty, i Nessie, więc jakby co…
Skinęła
głową, tym razem będąc w stanie wysilić się na w miarę szczery,
sympatyczny uśmiech. Prawda była taka, że kiedy stanęła przed perspektywą pozostania
w tym miejscu w pojedynkę, nawet obecność mężczyzny zaczęła jawić jej
się jako coś pożądanego, a Joce zapragnęła przebłagać go o to, żeby
został.
– Jasne –
wykrztusiła w zamian i pomimo obaw oraz tego, jak rozbita się czuła,
jej głos zabrzmiał wyjątkowo wręcz pewnie.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym krótko zerknęła w szare, zachmurzone niebo.
Chociaż nie miała powodów do tego, by się bać, coś ścisnęło ją w gardle,
utrudniając oddychanie. Chciała tego czy nie, już podjęła decyzję – ba!,
chciała tego! – a skoro tak…
No cóż, znalazła
się tutaj – a teraz nie miało już być odwrotu.
Hej
OdpowiedzUsuńAhh wątek Joce.. czekałam na niego:) Bardzo jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Jak na razie nic nie wskazuje na jakieś ciemne sprawki, o których wspominała Rosa. Ciekawa jestem czego będą dotyczyły słowa dziewczyny i kiedy pojawi się ponownie:)Bo to, że Joce znowu ją zobaczy to jest raczej pewne:)
Czekam na ciąg dalszy:)
Weny kochana
Guśka
PS. Ładny szablon:)
Hej^^
OdpowiedzUsuńChyba zrobię tak jak ostatnio, że każdy rozdział będę komentować po kolei, bo potem zapomnę o najważniejszych sprawach, które miałam opisać. A już teraz jak mam tyle na głowie to mogę zapomnieć i skupić się na czymś innym. Ale no nie ważne! ^^
Szablon śliczny, naprawdę. Chociaż nie spodziewałam się zobaczyć na tym blogu akurat takiego układu. Chyba przyzwyczajenie - bo zawsze było... no sama wiesz jak:D Ale to nie znaczy, że jest źle. Mi się ten szablon podoba, a Avril jest też śliczna, więc miło popatrzeć. ;)
Bardzo mi się nie podoba miejsca do którego jedzie Joyce. Niby chcą jej pomóc, a tam mogą wyjaśnić dziewczynie co się z nią tak naprawdę dzieje, ale wątpie, aby naprawdę to zrobili... Sama nie wiem dlaczego mam takie wrażenie. Nie ufam jakoś Castielowi, ani jego zamiarom wobec dziewczyny. Może i udaje miłego, chętnego do pomocy, ale kto wie co tak naprawdę planuje? ;]
Rozdział przeczytałam juz wczoraj, ale nie miałam weny na komentarz. ;)
Pozdrawiam serdecznie oraz weny i czasu na pisanie!^^ A ja lecę czytać dalej ;3
Gabi^^