20 kwietnia 2016

Sto siedemdziesiąt trzy

Jocelyne
W milczeniu wpatrywała się w przemykające za oknem drzewa. Widziała poszczególne kształty, składające się kolejno na drzewa, budynki miasta, a później znowu uroki natury, kiedy samochód znalazł się poza Seattle, ale na żadnym z nich nie potrafiła skoncentrować wzroku. Myślami była gdzieś daleko, skupiona przede wszystkim na myśleniu, że wszystko jest w absolutnym porządku, a ona robi dobrze, prawda jednak była taka, że była przerażona – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Castiel milczał, ale nie czuła się z tego powodu zaniepokojona, nawet jeśli w jego obecności niezmiennie czuła się dziwnie. Rodzice – zwłaszcza tata – nie byli zachwyceni tym, że to właśnie on odwiózł ją na miejsce, ale najwyraźniej sprawiała wrażenie zbyt zdesperowanej, by którekolwiek z nich próbowało się z nią kłócić. Przyjęła to z ulgą, nawet pomimo świadomości tego, że specjalne wykorzystywanie tego, że przez wgląd na nią unikali jakichkolwiek spięć nie było właściwe. Chcieli dla niej dobrze, to oczywiste, ale chociaż wiedziała, że może ze spokojem powiedzieć o swoich obawach, Rosie i wszystkim innym, instynkt podpowiadał jej, że w pierwszej kolejności niektóre kwestie powinna sama zrozumieć. Potrzebowała tego, a jeśli to był jedyny sposób…
Uniosła głowę, żeby spojrzeć na Castiela, ten jednak z uwagą wpatrywał się w drogę. W lusterka widziała jego zielone, lśniące oczy i nie po raz pierwszy pomyślała, że wyglądał wyjątkowo sympatycznie. Tak się zachowywał, kiedy kilka razy z nim rozmawiała, chociaż we wszystkich wypadkach pozostawała nieufna, być może dlatego, że wiedziała czym się zajmował – i że w tamtych chwilach spoglądał na nią co najwyżej jak na ewentualną pacjentkę. Jakaś jej cząstka wciąż z uporem broniła się przed stwierdzeniem, że mogłaby być szalona, chociaż z drugiej strony… to czy fakt, że na własne życzenie pozwalała się gdziekolwiek zamknąć przypadkiem nie sugerował czegoś odwrotnego.
No dobrze, nie zamknąć – przynajmniej w teorii nie brzmiało to aż tak ostatecznie. Z informacji, które był w stanie wstępnie zgromadzić Castiel, wynikało chociażby to, że udział był dobrowolny, a ona w każdej chwili mogła się wycofać. To było pocieszające, chociaż nie miała w planach przy pierwszej z okazji z płaczem oznajmiła, że chce wracać do domu. Najpierw planowała zrozumieć, chociaż perspektywa jakichkolwiek badań ją przerażała – na czymkolwiek miałyby polegać.
No cóż, bardziej od tego bała się, że jednak okaże się szalona.
Wątpliwości nie opuszczały jej nawet na moment, jednak z uporem usiłowała je zdusić. Jeśli z jakiegoś powodu miała się tutaj znaleźć, to w porządku. Nie miała pojęcia, co takiego chce osiągnąć i dokąd to prowadziło, ale i to ze spokojem mogła uznać za drugorzędną kwestię. Miała szansę i zamierzała ją wykorzystać, a jeśli by nie wyszło… Cóż, wtedy przynajmniej nie miałaby do siebie pretensji o to, że nie próbowała. Musiała działać, bo to było lepsze od ciągłego zamykania się w sobie i wątpliwości, ale wciąż nie miała pojęcia, gdzie miało ją to doprowadzić. Wciąż towarzyszyły jej złe przeczucia, co bynajmniej nie pomagało w podjęciu sensownej decyzji, chociaż usiłowała przekonywać samą siebie do tego, że to, co robiła, miało w sobie chociaż odrobinę logiki.
Nie była pewna, jak długo trwała w ciszy, skupiona przede wszystkim na miarowej pracy silnika, obserwowaniu i udawaniu, że wcale nie ma ochoty wrócić do pokoju, by zabarykadować się tam na resztę życia. Kiedy rozmawiała z Castielem, przez dłuższą chwilę chyba naprawdę była pewna tego, co zamierzała zrobić. Nie chodziło o to, że znajomy mamy brzmiał w jakoś szczególnie przekonywający sposób, ale o samą możliwość działania. Słuchanie o projekcie jeszcze o niczym nie musiało świadczyć, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym lepszą alternatywą jej się to wydawało. Musiała nabrać pewności, że wszystko z nią w porządku, a jeśli na dodatek Rosa twierdziła, że powinna się w tym miejscu znaleźć…
No cóż, najgorsze w tym wszystkim było to, że później już dziewczyny nie widziała, przez co nie miała sposobności, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat Projektu Beta. To, co powiedział jej Castiel, sprowadzało się zaledwie do średnio praktycznych ogólników, jak chociażby tego, że dopiero na miejscu dowie się, czego powinna się spodziewać. Nikt wprost ani razu nie nazwał jej szaloną, ale kiedy myślała o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które działy się wokół niej, a kilka razy nawet próbowała sprawdzić je w Internecie, wniosek nasuwał się sam: schizofrenia. Albo jeszcze coś innego. Nie miała pojęcia, zresztą ten sposób szukania informacji wydawał się bardzo kulejący, przynajmniej kiedy w grę wchodziły kwestie zdrowotne. Jasne, wiedziała, że przeglądanie stron, książek i nieporadne szukanie powiązań pomiędzy teorią a rzeczywistością nie było dobre, zwłaszcza jeśli brakowało jej wiedzy, ale co innego mogła zrobić? Ciekawość była silniejsza, chociaż jednocześnie przerażało ją to, czego mogłaby się ostatecznie dowiedzieć.
Teraz to już nie miało znaczenia, przynajmniej teoretycznie, skoro miała znaleźć się w miejscu, które – przynajmniej oficjalnie – mogło okazać się prawdziwym wybawieniem. Gdyby faktycznie zrozumiała, byłoby jej łatwiej, czegokolwiek nie powinna się spodziewać. Jakaś jej cząstka stanowczo protestowała, ale Jocelyne kazała jej się zamknąć, raz po raz powtarzając sobie, że to jej decyzja – i że w każdej chwili mogła ją zmienić. Rodzice stali za nią murem, poza tym żadne z nich nie pozwoliłoby jej cierpieć, więc czuła się względnie bezpiecznie. Co prawda Castiel powiedział jej, że chociaż po terenie… tego miejsca mogła poruszać się swobodnie, wychodzenie na zewnątrz poza czyjąkolwiek kontrolą nie wchodziło w grę. To i tak było lepsze niż zamknięcie w czterech ścianach, chociaż chyba właśnie w ten sposób wyobrażała sobie ewentualny ośrodek: niepokojący, zamknięty i jedynie pogłębiający szaleństwo, aniżeli pomagający się z niego uwolnić. Wiedziała, że to najpewniej jej przewrażliwienie i efekt licznych horrorów, które chcąc nie chcąc czasami oglądała z wujkami mamy, ale…
– Zdenerwowana? – usłyszała spokojny głos Castiela i to wystarczyło, żeby przynajmniej na moment sprowadzić ją na ziemię.
Poderwała głowę, bez trudu orientując się, że mężczyzna obserwował ją w lusterku, być może już dłuższą chwilę, chociaż nie mogła mieć pewności. Kiedy nabrał pewności, że również mu się przyglądała, posłał jej olśniewający, uspokajający uśmiech, jednak nie poczuła się dzięki temu jakkolwiek lepiej. Nie, skąd!, pomyślała z przekąsem, ale nie wypowiedziała tych słów na głos, w zamian z pozorną obojętnością wzruszając ramionami.
– Jest w porządku – powiedziała, jednak w jej głosie brakowało jakichkolwiek oznak entuzjazmu czy pewności siebie.
– Jakby co, to zawsze możesz zadzwonić albo powiedzieć, jeśli coś będzie nie tak – odezwał się i zabrzmiało to niemal troskliwie. Nie pojmowała własnych uprzedzeń, skoro już na pierwszy rzut oka widać było, że temu człowiekowi naprawdę zależało na tym, żeby móc komukolwiek pomóc. – Nikt nie ma cię za szaloną, Jocelyne. To po prostu… No, sama wiesz – dodał, pośpiesznie decydując się zakończyć temat, kiedy zauważył wyraz jej twarzy.
– Sama się na to zgodziłam – dopowiedziała i to przynajmniej na razie musiało wystarczyć.
Castiel mruknął coś w odpowiedzi, ale nawet nie próbowała doszukiwać się zrozumienia w jego słowach. W zamian zauważyła, że samochód zaczynał zwalniać, a serce momentalnie zabiło jej szybciej, kiedy uprzytomniła sobie, że najpewniej są na miejscu. Uniosła dłoń do ust, nerwowo przygryzając jeden z już i tak króciutko przyciętych paznokci. To był nowy, nerwowy nawyk, którego jak najszybciej zamierzała się wyzbyć, jednak przynajmniej tymczasowo to wcale nie było takie proste.
Wyprostowała się na swoim miejscu, ponad fotelem kierowcy i ramieniem Castiela usiłując dostrzec to, co działo się na drodze. Chwilę później w końcu zauważyła majaczący pomiędzy drzewami kształt, który najpewniej był celem ich jazdy i na moment zamarła, co najmniej skonsternowana. Nie miała pewności, czego tak naprawdę się spodziewała, jednak budynek, który ostatecznie wyłonił się z gęstwiny, w najmniejszym nawet stopniu nie pasował do żadnego, nawet najbardziej łagodnego z jej wyobrażeń. Zaskoczona aż otworzyła usta, po chwili pośpiesznie je zamykając, w miarę jak zaczęła dochodzić do wniosku, że i tak nie będzie w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa. Co prawda Castiel wciąż zapewniał i ją, i rodziców, że nie będzie źle, ale…
To, co widziała, zdecydowanie nie przywodziło na myśl szpitala, ośrodka czy jakiegokolwiek miejsca, które uznałaby za odpowiednie dla takich osób. Dziwnie czuła się z tym, że mogłaby myśleć o sobie jak o kimś, kto nie do końca wpasowywał się w ramy normalności, nie zmieniało to jednak faktu, że nie była tak w pełni zrównoważona. Coś było na rzeczy, jednak niezależnie od przyczyny i tego, co w związku z tym zamierzała zrobić, myśląc o zbliżającym się wyjeździe do miejsca, gdzie miał odbyć się projekt, zdecydowanie nie wyobrażała sobie pięknego, nowoczesnego budynku, który z większym powodzeniem mógłby okazać się materiałem na hotel albo elegancką rezydencję. Z wrażenia aż przechyliła się do przodu, chcąc uważniej przyjrzeć się nowemu miejscu i spróbować ocenić, czy przypadkiem czegoś nie pomyliła.
Poczucie niepokoju nasiliło się, kiedy zauważyła wysokie ogrodzenie, które z jakiegoś powodu skojarzyło jej się z czymś, co mogłoby stać wokół więzienia albo równie nieprzyjemnego miejsca. Co prawda sensownym wydawało się to, że w jakiś sposób należało wydzielić tereny ośrodka, skoro później nie wolno było ich opuszczać, ale to i tak wydało jej się zastanawiające. Ciekawe, czy do tego wszystkiego są pod napięciem?, pomyślała z nutką rozbawienia, jednak nie odważyła się zapytać o to Castiela. Właściwie dlaczego miałyby być? Projekt Beta miał mieć związek z zaburzeniami snu i jego następstwami, więc nie sądziła, by na miejscu okazało się, że znamienitą większość pacjentów stanowili niezrównoważeni psychicznie mordercy, którzy tylko marzyli o tym, żeby przy pierwszej okazji urządzić rzeź niewiniątek.
Jakkolwiek by nie było, w chwili w której samochód przemknął przez bramę, poczuła się co najmniej dziwnie, aż nazbyt świadoma zmian, które miały nastąpić w jej życiu od tamtej chwili. W tamtej chwili wszelakie obawy stały się niemalże materialne, a Jocelyne dosłownie poraziła ostateczność tego, co właśnie czuła. Przez ułamek sekundy miała ochotę kazać Castielowi natychmiast się zatrzymać i zawrócić, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Już i tak nie czuła się dobrze z tym, że właśnie darowała sobie jakiekolwiek pożegnania, ograniczając się wyłącznie do rozmowy z rodzicami i bratem. Gdyby sytuacja była normalna, popędziłaby do Layli i pozostałych, ale nie wyobrażała sobie, by w takim wypadku mogła to zrobić. Nawet Damien nie miał pewności, co takiego działo się z jego małą siostrzyczką, a ona nie czuła się na siłach, by próbować go uświadomić. W tej kwestii liczyła na Gabriela i Renesmee, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno, co takiego będzie działo się podczas jej nieobecności. Nie lubiła mieć przed bliskimi tajemnic, a jednak niemalże na każdym kroku przyłapywała się na tym, że jednak jakieś miała; to wszystko wydawało się kumulować, nawarstwiać i sama już nie była pewna, gdzie tak naprawdę była i co w związku z tym powinna czuć, ale starała się nie zwracać na to uwagi.
Auto zatrzymało się, ale nie od razu zdecydowała się na reakcję. To Castiel jako pierwszy wysiadł, po czym w pośpiechu podszedł do drzwiczek od jej strony, by móc je przed nią otworzyć. Rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie, zwłaszcza kiedy wyciągnął ku niej dłoń, najpewniej próbując pomóc jej wysiąść. Zignorowała ten gest, w zamian samodzielnie gramoląc się z samochodu i prawie natychmiast zaczynając tego żałować, kiedy potknęła się o własne nogi, nie upadając wyłącznie dlatego, że w porę uchwyciła się ramienia obserwującego ją mężczyzny.
– Ostrożnie – upomniał ją, po czym zawahał się na moment. – Faktycznie jesteś wyjątkowo niezdarna…
– Chyba nie da się ukryć – mruknęła pod nosem, mimochodem zaczynając się zastanawiać, kto był taki uprzejmy, by w porę Castiela o tym poinformować. Z drugiej strony, być może po tym, jak przy jednym ze spotkań potknęła się o własne nogi, wchodząc do gabinetu, sam zdążył to zaobserwować. – Dziękuję.
Skinął głową, stanowczym ruchem stawiając ją do pionu. Był znacznie wyższy od niej, co zresztą nie było takie trudne, bo zawsze narzekała na swój wzrost. Natura poskąpiła jej naprawdę wielu cech, częściowo związanych z wampirzą naturą, ale również kiedy chodziło o fizyczność, chociaż na wiele kwestii nie mogła narzekać. Cóż, zwłaszcza kiedy zaczęła dojrzewać, zauważyła, że przynajmniej pod względem krągłości nie musi obwiniać ani genów, ani zrządzenia losu. To było marnym pocieszeniem, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale przynajmniej ze swojej fizyczności mogła być względnie zadowolona. Gdyby jeszcze do tego wszystkiego zrozumiała, co takiego było z nią nie tak, wtedy mogłoby być naprawdę dobrze – z tym, że Jocelyne szczerze wątpiła w to, by sprawy okazały się aż takie proste.
Starając się o tym nie myśleć, pierwszy raz zdecydowała się przyjrzeć okolicy z bliska. Na zewnątrz było chłodno, poza tym wyraźnie zbierało się na deszcz, jednak nawet to nie było w stanie odebrać temu miejscu urokliwości. Wodziła wzrokiem na prawo i lewo, spoglądając na żwirowe ścieżki, rozchodzące się na wszystkie strony i stanowiące idealne uzupełnienie zielonych terenów, które otaczały ośrodek. Zwłaszcza latem ogród musiał być imponujący, Joce zresztą z miejsca skojarzył się z tym, który przylegał do Niebiańskiej Rezydencji. Jakikolwiek znajomy akcent sprawił, że poczuła się lepiej, chociaż jej ciało w zdecydowanie nieprzyjemny sposób wspominało liczne upadki na drobne kamyczki. Nie potrafiła zliczyć jak wiele razy w dzieciństwie wracała ze spaceru w ramionach mamy, zanosząc się płaczem, przynajmniej do momentu, w którym Damien nie miał być w stanie doprowadzić jej do porządku.
Wyprostowała się, po czym stanowczo odsunęła od Castiela. Obecność drzew i zieleni mogła okazać się kojąca, ale Joce wciąż nie była w stanie zapomnieć o tym, gdzie tak naprawdę się znajdowała. W milczeniu obserwując swojego towarzysza, kiedy ten – zachowując się w absolutnie naturalny sposób i nawet słowem nie komentując tego, że mogłaby być nerwowa – podszedł do bagażnika, by móc oddać jej torby. Zmieściła się w zaledwie dwóch małych walizkach, skupiona na pierwotnym założeniu, że nie powinna być poza domem dłużej niż miesiąc. Ot cztery tygodnie – trochę jak kolonia albo inny wyjazd rekreacyjny, który mogła uznać za całkowicie normalny. Chorych osób nie wysyłało się do ładnego budynku, otoczonego zielenią i ładnymi ścieżkami, tyko zamykało w pokoju bez klamek do końca życia, prawda?
Nie tyle usłyszała, co wyczuła czyjąś obecność, jeszcze na chwilę przed tym, jak jej wyostrzone zmysły wychwyciły przyśpieszone bicie serca. Jocelyne odwróciła się w stronę ośrodka, w pośpiechu raz jeszcze omiatając wzrokiem wysoki, dwupiętrowy budynek. Uniosła brwi na widok jasnej, kremowej elewacji, eleganckich wykończeń i czegoś, co kojarzyło jej się z nowoczesnym stylem, który preferowali chociażby jej bliscy. W takim miejscu prędzej spodziewałaby się wygodnego hotelu z dość wysokimi standardami, ale na pewno nie wpadłaby na jego faktyczne przeznaczenie. Nawet odległość, która dzieliła to miejsce od miasta i jakichkolwiek większych ludzkich siedzib, nie wydała jej się szczególnie dziwna, tym bardziej, że okolica aż prosiła się o to, żeby przyciągnąć turystów – z tym, że Joce zdecydowanie nie przyjechała po to, żeby podziwiać widoki.
– Robi wrażenie, prawda? – Kobiecy głos ją zaskoczył, zarazem skutecznie przypominając o tym, że z Castielem nie byli sami. – Dziękuję, Cass. Ty w takim razie musisz być Jocelyne – usłyszała i w końcu zdecydowała się spojrzeć na – jak się okazało – całkiem młodą jeszcze kobietę, która zmierzała w jej stronę.
Przybyszka musiała być co najwyżej po trzydziestce, być może w wieku Castiela albo nawet młodsza. Pierwszym, co zwróciło uwagę Joce, kiedy zdecydowała się jej przyjrzeć, była para lśniących oczu barwy akwamaryny. Te błyszczały intensywnie, zdradzając entuzjazm, którego dziewczyna w najmniejszym nawet stopniu nie była wstanie podzielić. Ciemne włosy starannie splotła w gruby warkocz, podskakujący niemalże przy każdym jej kroku i raz po raz obijający się o ramię kobiety. Nieznajoma nie wyróżniała się jakimś szczególnym typem urody, chociaż nie dało się zaprzeczyć, że była ładna – przynajmniej jak na człowieka, bo przebywając z doskonałymi pod każdym względem nieśmiertelnymi, naprawdę trudno było docenić wygląd śmiertelników.
Mimowolnie spięła się, usiłując sprawiać wrażenie spokojnej, kiedy śmiertelniczka podeszła bliżej. Nie znała jej, przez co w naturalny sposób zaczęła się obawiać, chociaż – przynajmniej w teorii – nie miała po temu powodów. Po pierwsze, nikt w tym miejscu nie miał zamiaru jej skrzywdzić, przynajmniej teoretycznie. A po drugie, nawet gdyby wydarzyło się coś nieprzewidywalnego, to jako pół-wampirzyca miała bez trudu sobie z tym poradzić, zwłaszcza, że wciąż pozostawała jej telepeatia. To wciąż pozostawało dość problematyczną kwestią, a Joce zdawała sobie sprawę z tego, że musi trzymać nerwy na wodzy; latające przedmioty i ciskanie ludźmi na prawo i lewo zdecydowanie nie miało okazać się pomocne ani dla niej, ani dla jej bliskich, gdyby przypadkiem coś poszło nie tak. Rodzice jej ufali i była im za to wdzięczna, ale biorąc pod uwagę to, co działo się z nią w ostatnim czasie, zaczynała poważnie wątpić we własne zdolności.
– Jocelyne bywa nieśmiała – oznajmił Castiel. Joce uprzytomniła sobie, że już dłuższą chwilę stała w bezruchu, bezmyślnie i niemalże wrogo wpatrując się w kobietę. – Ale tak, to ona. A to Julie – dodał, decydując się dopełnić formalności.
– Tak… Dzień dobry pani – powiedziała z rezerwą, dla pewności zakładając ramiona na piersi, by poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Nawet jeśli którekolwiek z nich wyczuło targające nią wątpliwości albo to, że nie miała ochoty na pogawędki, nie skomentowali tego nawet słowem. Julie wręcz wysiliła się na wyjątkowo promienny uśmiech, zachowując się tak, jakby wszystko było w najlepszym porządku. To jeszcze o niczym nie musiało świadczyć, a Joce pomyślała, że kobieta po prostu jest miła, ale i tak poczuła się dziwnie.
– Możesz mi mówić po imieniu, tym bardziej, że spędzimy razem trochę czasu – stwierdziła ze spokojem. Cóż, przynajmniej tymczasowo Jocelyne nie miała tego w planach, ale i tak skinęła głową, usiłując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do obaw czy wątpliwości. – Wejdźmy do środka, zanim zacznie padać, a tam wszystko ci wytłumaczę. Najpierw zobaczysz swój pokój i trochę odpoczniesz, a później pokażę ci dom i zapoznam z ludźmi, żebyś mogła poczuć się tutaj swobodnie… – Urwała, po czym krótko skinęła głową obserwującemu ją Castielowi. – Raz jeszcze dziękuję, że ją przywiozłeś. O ile nie chcesz na chwilę wejść…
– Będę się zbierał – zapewnił, po czym przeniósł spojrzenie na Jocelyne. – Masz mój numer, pamiętasz? I ty, i Nessie, więc jakby co…
Skinęła głową, tym razem będąc w stanie wysilić się na w miarę szczery, sympatyczny uśmiech. Prawda była taka, że kiedy stanęła przed perspektywą pozostania w tym miejscu w pojedynkę, nawet obecność mężczyzny zaczęła jawić jej się jako coś pożądanego, a Joce zapragnęła przebłagać go o to, żeby został.
– Jasne – wykrztusiła w zamian i pomimo obaw oraz tego, jak rozbita się czuła, jej głos zabrzmiał wyjątkowo wręcz pewnie.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym krótko zerknęła w szare, zachmurzone niebo. Chociaż nie miała powodów do tego, by się bać, coś ścisnęło ją w gardle, utrudniając oddychanie. Chciała tego czy nie, już podjęła decyzję – ba!, chciała tego! – a skoro tak…
No cóż, znalazła się tutaj – a teraz nie miało już być odwrotu.

2 komentarze:

  1. Hej
    Ahh wątek Joce.. czekałam na niego:) Bardzo jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Jak na razie nic nie wskazuje na jakieś ciemne sprawki, o których wspominała Rosa. Ciekawa jestem czego będą dotyczyły słowa dziewczyny i kiedy pojawi się ponownie:)Bo to, że Joce znowu ją zobaczy to jest raczej pewne:)
    Czekam na ciąg dalszy:)
    Weny kochana
    Guśka

    PS. Ładny szablon:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej^^
    Chyba zrobię tak jak ostatnio, że każdy rozdział będę komentować po kolei, bo potem zapomnę o najważniejszych sprawach, które miałam opisać. A już teraz jak mam tyle na głowie to mogę zapomnieć i skupić się na czymś innym. Ale no nie ważne! ^^
    Szablon śliczny, naprawdę. Chociaż nie spodziewałam się zobaczyć na tym blogu akurat takiego układu. Chyba przyzwyczajenie - bo zawsze było... no sama wiesz jak:D Ale to nie znaczy, że jest źle. Mi się ten szablon podoba, a Avril jest też śliczna, więc miło popatrzeć. ;)
    Bardzo mi się nie podoba miejsca do którego jedzie Joyce. Niby chcą jej pomóc, a tam mogą wyjaśnić dziewczynie co się z nią tak naprawdę dzieje, ale wątpie, aby naprawdę to zrobili... Sama nie wiem dlaczego mam takie wrażenie. Nie ufam jakoś Castielowi, ani jego zamiarom wobec dziewczyny. Może i udaje miłego, chętnego do pomocy, ale kto wie co tak naprawdę planuje? ;]
    Rozdział przeczytałam juz wczoraj, ale nie miałam weny na komentarz. ;)
    Pozdrawiam serdecznie oraz weny i czasu na pisanie!^^ A ja lecę czytać dalej ;3
    Gabi^^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa