Jocelyne
Przystanęła w progu, wpatrując
się w przestrzeń. Kolejne zaskoczenie na dłuższą chwilę zdołało wytrącić
ją z równowagi, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Nie miała
pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewała, ale zdecydowanie nie tak ładnej,
przestronnej sypialni, która z miejsca sprawiła, że poczuła się niemalże
bezpiecznie.
– Podoba ci
się? – zapytała Julie, a Jocelyne omal nie wyszła z siebie, tym
bardziej, że zdążyła zapomnieć o tym, że ktokolwiek w ogóle jej
towarzyszył.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując lepiej nad sobą zapanować. W porządku,
musiała w końcu się rozluźnić i przestać wzdrygać za każdym razem,
kiedy ktoś do niej podchodził, bo to mogło skończyć się naprawdę kiepsko, gdyby
za którymś razem w nerwach pokusiła się o ciśnięcie kimś przez
korytarz. To tylko ludzie, pomyślała, po raz kolejny besztając się w myślach.
Na dłuższą metę to pomagało, a Joce miała nadzieję, że jeśli powtórzy to
sobie to jeszcze kilka razy, ostatecznie zdoła odzyskać wewnętrzną równowagę.
Raz jeszcze
rozejrzała się dookoła, zanim w końcu zdecydowała się odpowiedzieć. Co
mogłaby powiedzieć o dużym, przytulnym pokoju z którego pewnie byłaby
zadowolona, gdyby znajdował się w jej domu? Ściany w większości
zostały pomalowane na niebiesko, pomijając kilka zgrabnie dopasowanych wstawek z białej,
zdobionej kwiatowym motywem tapety. Meble z jasnego drewna, bez chociażby
śladu kurzu, aż prosiły się o to, żeby coś na nich ustawić. Zauważyła
proste biurko, kilka półek na książki oraz dużą szafę na ubrania, której pewnie
nie miała być w stanie zapełnić nawet do połowy tym, co ze sobą zabierała.
Mimowolnie pomyślała o tym, że być może popełniła błąd, rezygnując z zapakowania chociaż kilku książek, poniekąd w obawie przed tym, że większość rzeczy po
prostu zostanie jej zabrana. Co prawda Castiel zapewniał, że nic podobnego nie
będzie miało miejsca, ale jak zwykle musiała wiedzieć lepiej.
Tym, co
przypadło jej do gustu najbardziej, był widok pojedynczego łóżka. Świetnie,
więc miała być w pokoju sama! Nie mogła zaprzeczyć, że bardzo jej taki
stan rzeczy odpowiadał – i to pomimo tego, że bardzo drażnił ją widok
różowej, nie panującej do otoczenia pościeli.
– Jest duży
– powiedziała w końcu, ostatecznie koncentrując się na Julie. – Ale podoba
mi się, chociaż…
– Co
takiego? – zachęciła kobieta.
Joce
wywróciła oczami.
– Nie lubię
różu – przyznała, a w odpowiedzi doczekała się szczerego, serdecznego
śmiechu.
– Och,
sądzę, że da się na to coś poradzić i to jeszcze przed kolacją –
zapewniła.
– To nie
jest takie ważne – zapewniła pospiesznie, dochodząc do wniosku, że narzekanie
na drobiazgi nie ma sensu. Nie po to tutaj była, żeby rozwodzić się nad kolorem
poszewki. – Nie chciałabym być problematyczna. To tylko miesiąc, więc…
– Hm, no
tak, miesiąc – zgładziła się Julię, jednak coś w sposobie, w jaki
wypowiedziała te słowa, dało Jocelyne do myślenia. Podejrzewała, że to
wyłącznie jej wrażenie i że zaczynała być przewrażliwiona, nim jednak
zdążyła jakkolwiek na to zareagować, kobieta ze spokojem ciągnęła dalej: –
Miesiąc czy nie, chcemy żebyście czuli się tutaj swobodnie. Przez okres pobytu
tutaj, ten pokój będzie tylko twój, więc możesz zrobić wszystko, byleby czuć
się dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, możesz mówić mnie albo któremukolwiek
z moich współpracowników – zapewniła, obdarowując Jocelyne kolejnym
olśniewającym uśmiechem. – Zaraz trochę cię oprowadzę, żebyś lepiej zapoznała
się z ośrodkiem. Każde z was ma własny pokój, bo w końcu nie ma
to jak prywatność, prawda? My ufamy wam, a w zamian oczekujemy tego
samego, chociaż… No cóż, oczywiście pokoje dla pań i panów znajdują się w dwóch
rożnych częściach, tak dla bezpieczeństwa. Wiesz co mam na myśli – dodała,
mrugając do Joce porozumiewawczo. – Na parterze jest stołówka, pokój
rekreacyjny i czytelnia. Jest jeszcze mała sala gimnastyczna, a za
domem boisko, więc w wolnych chwilach na pewno nie będziesz się nudziła.
Posiłki są o określonych godzinach, ale nigdy nie było problemu z tym,
żeby któreś z was wpadło w międzyczasie, bo w kuchni zawsze coś się
znajdzie. Cisza nocna jest od godziny dwudziestej drugiej do szóstej, więc
dobrze by było, gdybyście już wtedy nie kręcili się po korytarzach, chociaż
naturalnie nikt nie będzie miał pretensji, jeśli któreś z was będzie
chciało pójść do łazienki. Z góry uprzedzam pytanie: są dwie, po jednej w każdej
części mieszkalnej, więc musicie się pogodzić, ale jest was tak miało, że nie
powinno być z tym problemu. Jeśli zamierzacie wybrać się do miasta, muszę o tym
wcześniej wiedzieć, żeby wszystko załatwić, zresztą dobrze by było, żebyście nie
upraszali się o to szczególnie często. Nikt nie trzyma was tutaj na siłę,
ale przyjeżdżając tutaj, zgodziliście się na prawne zasady, więc teraz się ich
trzymajmy. Dodam jeszcze, że dobrze pamiętamy, że wciąż się uczycie, dlatego w planie
są zajęcia, żebyście później nie mieli zaległości… Wszystkim nie dogodzimy,
ale jesteście w podobnym wieku, więc coś na pewno da się załatwić. – Julie
zamilkła, po czym z uwagą zmierzyła Jocelyne wzrokiem. – Na tę chwilę
wszystko jasne? – zapytała niemalże troskliwie.
–
Absolutnie – zapewniła, lekko tylko oszołomiona tym, jak dużo ta kobieta
potrafiła mówić. Sam ośrodek również coraz bardziej ją zaskakiwał,
przypominając raczej internat albo kolonię, aniżeli jakąkolwiek specjalistyczną
placówkę. – Ale w takim razie co z…? – Urwała, wymownie wzruszając
ramionami; podejrzewała, że kobieta dobrze wiedziała, co takiego chodziło jej
po głowie. – No, głównym celem. Z projektem.
O, tak, to
brzmiało o wiele lepiej niż „badania”, „terapia” czy coś równie… uroczego.
– Później
porozmawiasz z Ronem i wszystkiego się dowiesz – odpowiedziała z przekonaniem
Julie, uśmiechając się przyjaźnie. – Do każdego z was podchodzimy
indywidualnie, bo tylko wtedy będzie miało to sens. Nie przejmuj się, zawsze
będziesz wiedziała, czego powinnaś się spodziewać.
– Ronem…
Lekarzem? – rzuciła z powątpiewaniem, nie kryjąc niechęci; próbowała
wszystko sensownie uporządkować, wciąż niepewna tego, czego właściwie powinna
spodziewać się po tym miejscu.
– Nie. –
Julie parsknęła śmiechem. – To cię martwi, tak? Projekt Beta to żaden szpital, a wy
jesteście tutaj dobrowolnie. Nie patrz na nas jak na lekarzy czy pielęgniarki,
bo to nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Możecie mówić do nas po
imieniu, zresztą – dodała ze spokojem – wszystkiego dowiesz się w swoim
czasie.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym skinęła głową. W porządku, przynajmniej w teorii
mogła uznać, że jest uspokojona, chociaż rozmowa z Julie wciąż nie wyjaśniła
jej wszystkiego w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Ta niepewność
kładła się cieniem na wszystko to, co wiedziała, chociaż już przynajmniej nie
czuła się aż tak spięta, jak początkowo mogłoby się wydawać. Potrzebowała
czasu, by właściwie oswoić się z sytuacją i choć trochę się uspokoić,
ale nic ponad to. Sądziła, że będzie o wiele gorzej, więc odkrycie, że sam
ośrodek rządził się tak przystępnymi zasadami i oferował niemalże całkowitą
swobodę oraz znośną atmosferę, w znacznym stopniu pozwolił jej się
rozluźnić.
Julie
musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo z wolna podeszła do drzwi,
zaciskając dłoń na klamce. Obrzuciła krótkim spojrzeniem pokój, ostatecznie
koncentrując spojrzenie na Jocelyne.
– Zostawię
cię teraz, żebyś mogła chwilę odpocząć. Za godzinę będzie obiad i to chyba
dobra okazja, żebyś poznała resztę. Jest was tylko piątka, więc pewnie szybko
się dogadacie – stwierdziła, wycofując się. – Potem zaprowadzę cię do stołówki.
W porządku?
– Tak… Tak,
dziękuję – rzuciła w roztargnieniu, myślami będąc już gdzieś daleko.
Poczuła się
dziwnie, kiedy została sama, ale nie był to ten rodzaj niepokoju, którego
mogłaby się spodziewać. Przez dłuższą chwilę tkwiła w miejscu, wodząc
wzrokiem na prawo i lewo, by raz jeszcze zapoznać się z ładnym
pokojem. Dopiero po chwili zdecydowała się na to, by – zostawiając walizki przy
drzwiach i dochodząc do wniosku, że równie dobrze mogła rozpakować się
później – podeszła do łóżka. Kiedy ułożyła się na materacu, wbijając spojrzenie
w sufit, doszła do wniosku, że różowa pościel była całkiem wygodna. Przez
moment miała ochotę zamknąć oczy i odpłynąć na przynajmniej kilka godzin,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że Julie najpewniej by jej na to nie
pozwoliła. Sen również nie stanowił najlepszej perspektywy, zresztą tak jak i ucieczka
przed rzeczywistością z którą tak czy inaczej musiała się zmierzyć.
Wiedziała, że krycie się po kątach i unikanie towarzystwa również nie
prowadziło do niczego dobrego, ale perspektywa poznawania nowych osób i tak
nie napawała jej entuzjazmem. Nigdy nie była dobra w nawiązywaniu
przyjaźni, najbezpieczniej czując się przy rodzinie, a w tym miejscu nie
miała ani któregokolwiek z kuzynów czy rodzeństwa, ani Rufusa, który
powstrzymałby ją przed wpakowaniem się w kłopoty.
Julie
twierdziła, że łącznie była ich piątka. Na pewno nie spodziewała się aż tak
małej liczebności, było jej zresztą trudno stwierdzić, czy taki stan grupy był
dobry, czy też nie. W głowie miała pustkę, świadoma tylko i wyłącznie
tego, że w końcu była na miejscu i że wcale nie czuła się tak źle,
jak początkowo zakładała. Teraz największym problemem stanowiło to, czego
powinna oczekiwać po projekcie i jak miał wyglądać jej udział. Wiedziała,
że musi uważnie ważyć każde słowo podczas rozmów z pracownikami, nie
wspominając o ukrywaniu swojej… inności. Zawsze znacznie odstawała od
swoich rówieśników, dzięki czemu przebywanie z ludźmi przychodziło jej o wiele
naturalniej niż reszcie rodziny, jednak nadal pozostawała zagrożona. To, kim
była, nie mogło ujrzeć światła dziennego, a jakby tego było mało, wciąż
pozostawała kwestia polowań i picia krwi. Normalne jedzenie w zupełności
mogło zaspokoić jej potrzeby, a Jocelyne wiedziała, że gdyby tylko
zechciała, mogłaby żywić się w ten sposób nawet latami, nie sądziła jednak
by była do tego zdolna. Nigdy tak naprawdę nie sprawdzała, jak długo mogłaby
wytrzymać bez posoki, zwykle mając świadomość tego, że w razie potrzeby
zawsze mogła otworzyć lodówkę i wyjąć jeden z trzymanych tam
plastikowych woreczków z tym, czego potrzebowało jej ciało.
Z letargu
wyrwał ją dźwięk telefonu, jednoznacznie informujący o tym, że właśnie
doczekała się nowej wiadomości. Niechętnie przeciągnęła się, po czym chcąc nie
chcąc poderwała na równe nogi, by móc dostać się do porzuconej w torbie
komórki. Jeszcze zanim odczytała SMS-a, była pewna kogo powinna się spodziewać;
mama się martwiła, chociaż bez wątpienia starała się to ukryć, skoro
ograniczała się do pisania wiadomości – przynajmniej na razie.
Wszystko w porządku?
Jocelyne westchnęła,
w zamyśleniu stukając paznokciem w obudowę komórki. Obracając telefon
w dłoniach, bez pośpiechu ruszyła w stronę okna, intensywnie myśląc
nad tym, jak powinna odpowiedzieć, żeby dodatkowo nie martwić rodziców. Czuła
się bezpiecznie? Cóż, to na pewno; chyba nawet była oczarowana tym miejscem, a zwłaszcza
jego okolicą, chociaż wciąż porażającym wydawało jej się to, że tak wielki dom i tak
rozległe tereny zakupiono tylko po to, by zająć się zaledwie piątką osób.
Niezależnie od tego, wrażenie było całkiem pozytywne, a Joce z czystym
sumieniem mogła zaryzykować stwierdzenie, że wcale nie było aż tak źle.
Wciąż o tym
myślała, kiedy zdecydowała się rozsunąć zasłony, by móc wyjrzeć na zewnątrz.
Właśnie wtedy dobre wrażenie zostało na moment zatarte, kiedy zauważyła wstawione
w okna kraty. Serce zabiło jej mocniej i szybciej, przez moment
trzepocąc się w piersi dziewczyny tak intensywnie, jakby chciało wyrwać
się na zewnątrz i gdzieś uciec. Lekko nachyliła się do przodu, spod
uniesionych brwi obserwując ni mniej, ni więcej, ale ulokowane w oknach
kraty – zwykłe, metalowe pręty, które najpewniej mogłaby bez większego wysiłku
powyginać, ale ich obecność i tak skutecznie wprawiła dziewczynę w konsternację.
Więc jednak
nie było tak kolorowo.
Cóż,
słyszała kiedyś, że kontrola stanowiła najwyższą formę zaufania i tutaj
najwyraźniej ta zasada sprowadzała się doskonale. Jeśli dobrze się nad tym
zastanowić, ten, który wpadł na genialny pomysł uzupełnienia wystroju takimi „dodatkami”,
pewnie doskonale dogadałaby się z Rufusem, bo Jocelyne miała wrażenie, że
wampir kierował się dokładnie tą samą regułą w stosunku do Claire. Tak czy
inaczej, sama świadomość tego, że mogłaby być w tak niepozorny,
nieoficjalny sposób odcięta od świata, wprawiła ją w konsternację nawet
większą niż moment, kiedy samochód Castiela przejechał przez bramę. To jeszcze o niczym
nie musiało świadczyć, ale…
Po prostu o tym
nie myśl, nakazała sobie stanowczo, pewniej ujmując komórkę. Ostrożnie wsunęła
ręce pomiędzy kraty, by móc zrobić całkiem wyraźne, niezwykle urokliwe zdjęcie
okolicy, nie zniekształcone żadnymi dodatkowymi „ozdobnikami”. Fotografię
ostatecznie wysłała mamie z jakimś nie do końca fałszywym zapewnieniem, że
wszystko jest w porządku. Tak przecież było, a przynajmniej Joce
chciała w to wierzyć, dochodząc do wniosku, że w razie co zawsze
mogła zapytać Julie o sens tych krat. Podejrzewała, że otrzyma jakieś
proste, aż nazbyt oczywiste wyjaśnienie, jak chociażby to, że chodziło o bezpieczeństwo
– o to, że duże okna mogły być niebezpieczne, a dzieciaki w jej
wieku miały skłonności do nieprzemyślanych pomysłów, co mogło skończyć się
naprawdę różnie.
Tak, to
zdecydowanie musiało być to.
Wysłała
jeszcze jednego SMS-a, tym razem obiecując zadzwonić wieczorem, po czym
wyłączyła komórkę. Czując się trochę tak, jakby robiła coś wyjątkowo
niedobrego, pośpiesznie schowała telefon do torby, wtykając go pomiędzy
ubrania, by nabrać pewności, że nagle gdzieś nie zginie. Julie słowem nie
zająknęła się na temat tego, że nie wolno im było kontaktować się z rodziną,
ale Joce wolała mieć pewność, że nikt nie spróbuje zabrać jej komórki. Braku
kontaktu z rodziną by nie zniosła, a gdyby przypadkiem ktoś zaczął
wymagać od niej tego, żeby zgodziła się na podobne kroki…
Och,
właśnie dlaczego? Zaczynasz być przewrażliwiona!, warknęła na siebie w duchu.
Wywróciła oczami, po czym energicznie pokręciła głową, próbując doprowadzić się
do porządku. Podejrzewała, że to nowe miejsce i wciąż towarzysząca jej
mimo wszystko niepewność, ale naprawdę nie potrafiła w pełni się
rozluźnić. Mieszane uczucia nie dawały jej spokoju, a to był dopiero
początek; poza budynkiem z zewnątrz, korytarzy i swojego pokoju tak
naprawdę nie widziała niczego. W takim wypadku tym bardziej powinna była
pozwolić Julie oprowadzić się po budynku, wciąż mając nadzieję na to, że dzięki
temu łatwiej zdoła oswoić się z ośrodkiem, w którym miała spędzić
bisko miesiąc.
Skrzywiła
się, mimowolnie przypominając sobie wyraz twarzy swojej rozmówczyni, kiedy
wspomniała o jakimkolwiek konkretnym terminie zakończenia projektu.
Wiedziała, że to sprawa indywidualna, poza tym Castiel twierdził, że jak na
razie pojawiła się jako ostatnia. Te dzieciaki już się znały, więc po raz
kolejny była gdzieś nowa, nie mogąc nawet liczyć na to, że ktoś, komu ufała,
zdecyduje się poprowadzić ją za rączkę. Była zagubiona i bardzo niepewna, a jakiekolwiek
wątpliwości jedynie komplikowały sprawę, stopniowo doprowadzając ją do
szaleństwa. Nie mogła sobie na to pozwolić, aż nazbyt świadoma tego, że
nadeszła pora, by w końcu o siebie zadbała i udowodniła bliskim
oraz samej sobie, że jest dość duża, by radzić sobie w pojedynkę, ale dla
kogoś, kto zawsze mógł liczyć na rodzinę, taka sytuacja wcale nie była prosta.
Gdyby
przynajmniej wiedziała, czego tak naprawdę powinna się spodziewać…
Jak na
razie wszystko wydawało się przyjazne, niemalże idealne, ale Jocelyne obawiała
się, że to wyłącznie pozory; nie miała pojęcia, czego tak naprawdę mogła
oczekiwać, ale złe przeczucia nie opuszczały jej nawet na moment, będąc czymś o wiele
bardziej znaczącym od obaw kogoś, kto znalazł się w obcym miejscu i bał
się, że sobie nie poradzi. W pamięci wciąż miała słowa Rosy, te zaś nie
dawały jej spokoju, raz po raz przypominając o tym, że powinna być
ostrożna – i że to miejsce wcale nie musiało być takim, jak mogłoby się na
pierwszy rzut oka wydawać.
Teraz
musiała tylko zrozumieć dlaczego, przy okazji być może znajdując odpowiedź na
to, kim była. Gdyby Rosa była taka dobra, by ponownie się pojawić i spróbować
ją uświadomić, wtedy wszystko byłoby prostsze, ale w obecnej sytuacji…
– Bo
przecież to byłoby zbyt oczywiste, prawda? – mruknęła pod nosem. Mówienie do
siebie nigdy nie wróżyło niczego dobrego, ale zwłaszcza w tym miejscu
mogła chyba założyć, że jest absolutnie wszystko jedno.
Trwała w bezruchu,
rozmyślając o wszystkim i o niczym aż do chwili powrotu Julie. Kiedy
kobieta zapukała, by po chwili zajrzeć do pokoju, Jocelyne zdołała stanowczo
wymóc na sobie to, żeby w końcu wziąć się w garść. W efekcie
powitała swoją tymczasową opiekunkę czymś, co chyba od biedy można było określić
mianem uśmiechu, nawet jeśli w jej odczuciu sposób okazywania entuzjazmu
nadal pozostawiał wiele do życzenia. Julie wydawała się tego nie zauważać,
specjalnie albo celowo, jednak i nad tym dziewczyna nie zamierzała się
rozwodzić.
Milczała,
kiedy na powrót znalazły się na korytarzu. Tym razem z większą uwagą
rozglądała się dookoła, całą sobą chłonąc to, co widziała. Musiała nauczyć
poruszać się po tym domu, nie chcąc nawet wyobrażać sobie błądzenia po tak
wielkim budynku; nie mogła na każdym kroku być uzależnioną od kogoś, kto
zechciałby wskazać jej odpowiedni kierunek, choć Julie zapewniała ją, że w razie
potrzeby zawsze mogła poprosić o pomoc. To było pocieszające, jednak Joce pragnęła
samodzielności, co zresztą jawiło jej się jako równie naturalne, co i potrzeba
zrozumienia tego, co działo się wokół niej. Rodzice wydawali się to rozumieć,
wręcz wspierając w tym, co chciała osiągnąć, nawet jeśli nie popierali kierunku,
który zdecydowała się obrać. Gdyby nie oni, czy też raczej zaufanie, którym ją
darzyli, nie znalazłaby się tutaj, a skoro tak…
Julie
mówiła, wyrzucając z siebie kolejne słowa. Jocelyne podejrzewała, że miały
związek z ośrodkiem i sposobem w jaki działał, jednak nie była w stanie
skoncentrować się na rozmowie. Myślami była gdzieś daleko, raz po raz
analizując w myślach to, gdzie była, co musiała zrobić i czego
powinna się obawiać. Rozproszenie wydawało się czymś najzupełniej naturalnym
zresztą jak i towarzyszące jej obawy, chociaż za wszelką cenę starała się
trzymać nerwy na wodzy. W końcu wszystko było w porządku,
przynajmniej teoretycznie. Teraz pewne sprawy miały się poukładać i wyklarować,
o ile tylko dałaby na to szansę sobie oraz ludziom, którzy – o czym
również zapewniała ją Julie – byli otwarci na nią, jej problemy oraz niesienie
pomocy.
Zawsze była
roztrzepana, a przynajmniej tak wielokrotnie twierdzili jej bliscy. To, zwłaszcza
w zestawieniu z marną koordynacją ruchową, którą odziedziczyła po
babci Belli, również nie pomagało jej w bezpiecznym poruszaniu się po
okolicy. W efekcie musiała uważać na siebie o wiele bardziej niż
jakakolwiek normalna nieśmiertelna, na dodatek taka, która – przynajmniej z założenia
– powinna poruszać się z niebywałą wręcz lekkością i gracją.
No cóż, w jej
ruchach na pewno nie było nic harmonijnego, kiedy schodziła ze stromych,
prowadzących na parter schodów. Wciąż słyszała głos Julie, raz po raz
odpowiadając kobiecie monosylabami i praktycznie nie skupiając się na tym,
co ta miała jej do przekazania. Wciąż analizowała, martwiła się i zastanawiała
się nad tym, co takiego strzeliło jej do głowy, kiedy zdecydowała się tutaj
przyjechać, z kolei później…
Sama nie
była pewna, jakim cudem potknęła się o własne nogi – nie po raz pierwszy,
chociaż tym razem nie miała nikogo, kto doskoczyłby do niej w porę i uchronił
przed upadkiem. W efekcie jak długa poleciała do przodu, nie mając nawet
szans na to, żeby pochwycić się poręczy albo jakkolwiek inaczej zareagować.
– Cholera!
– usłyszała, a męski głos zdecydowanie nie należał do Julie.
W chwili, w której
z impetem wpadła na kogoś, wszystko inne przynajmniej na moment przestało
mieć znaczenie.
Hej
OdpowiedzUsuńKurcze te kraty w oknach oraz to jak Julie zareagowała na słowo "miesiąc" dają do myślenia o tym co tam się dzieje. Mam wrażenie, że nie wypuszczą jej tak łatwo po tym miesiącu, albo ona uważa, że Joce nie wytrzyma tam tak długo? W każdym razie z pewnością nie będzie tak kolorowo skoro zasłonili okna aby nie ujrzała krat. Chociaż pytanie zasadnicze.. nie widziała ich gdy przyjechała? Chyba, że kraty są tylko w sypialniach ale to trochę mija się z celem, bo można użyć innego okna w innej części budynku.
Joce spadła ze schodów prosto w ramiona jakiegoś mężczyzny:D No, no..:D Brzmi jak rycerz na białym koniu:D A tak poważnie to zastanawiam się na kogo ona wpadła..:P
Czekam na ciąg dalszy:)
Weny
Guśka
Hej :3
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, kiedy mi o nim wspominałaś nie sądziłam, że Joyce pozna go właśnie w takim miejscu. ;> Może będą próbować razem uciec, bo szczerze mówiąc nie wydaje mi się, że oni tak po prostu pozwolą im wyjść. W filmach, gdzie ludzie trafiają do takich ośrodków to rzadko kiedy pozwalają im odejść po określonym terminie. Takie miejsca zawsze wywoływały u mnie negatywne emocje. Nie miałam z tym nigdy osobiście doczynienia, ale przez te wszystkie filmy o takich miejscach jestem po prostu uprzedzona. xD
Biedna Joyce. Naprawdę jest mi jej szkoda, jest tam sama bez nikogo bliskiego, ale sama się w końcu na to pisała. ;_; Mam nadzieje, ze nie stanie się tam nic złego, chociaż znając ciebie to wszystko jest możliwe, a moje podejrzenia co do tego Projektu Beta wciąż są takie same i nie czuje, aby to było coś dobrego.
Mało jest tam co prawda ludzi. Sądziłam, że będzie ich nieco więcej, ale no cóż ;)
Uciekam czytać dalej:D