Renesmee
Sama nie byłam pewna, co
powinnam zrobić w związku z Jocelyne. Powiedzieć, że po prostu się o córkę
martwiłam, byłoby niedopowiedzeniem stulecia, zresztą ta jedna kwestia nawet na
moment nie dawała mi spokoju. Byłam przerażona, tak jak i Joce, chociaż ta
za wszelką cenę usiłowała udawać, że wszystko jest w porządku. Taki stan
rzeczy nie był dobry dla żadnej z nas, ale starałam się o tym nie
myśleć, raz po raz przekonując samą siebie, że wkrótce wszystko się wyjaśni, a my
nie mamy powodów, by się przejmować. Być może to, co sugerował Castiel, miało
jakikolwiek sens albo przynajmniej trochę mogło ulżyć Jocelyne, tym bardziej,
że dziewczyna sama podjęła decyzję o udziale w projekcie.
Projekt…
Kiedy myślało się o tym w ten sposób, to faktycznie brzmiało całkiem dobrze,
choć nadal nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym gdziekolwiek oddać własne
dziecko – i to nawet pomimo tego, że w grę nie wchodził żaden ośrodek
albo szpital. Nie wierzyłam w to, żeby Joce była chora i chociaż nie
miałam pojęcia, jak wytłumaczyć to, co działo się z nią w ostatnim
czasie, uparcie odrzucałam od siebie niechcianą perspektywę. W zamian pragnęłam
wierzyć w to, że moja córka potrzebowała odrobiny spokoju, pewności siebie
i czasu na to, żeby dojść do siebie. Gdyby to zależało ode mnie, nie
pozwoliłabym jej nigdzie jechać, w zamian naciskając na jak najszybsza
przeprowadzkę, w nadziei na to, że przebywanie w nowym domu, który
tak bardzo przypadł jej do gustu, prędzej czy później samo będzie w stanie
rozwiązać jakiekolwiek problemy. Tak byłoby prościej, choć jednocześnie zdawałam
sobie sprawę z tego, że to trochę jak czekanie na cud – i że wyparcie
nigdy nie prowadziło do niczego dobrego.
Wciąż miałam
wątpliwości, jednak starałam się nie okazywać ich przy Jocelyne. Chciałam, żeby
miała poczucie tego, że zarówno ja, jak i Gabriel jej ufamy, nawet jeśli
żadne z nas nie potrafiło ot tak zaakceptować jej decyzji. Zwłaszcza móż
mąż nie podszedł entuzjastycznie do tego, czego chciała dziewczyna, ale trudno
było mi stwierdzić czy to wyłącznie troska, czy poniekąd sama świadomość tego,
że pomocy udzielić miał nam akurat Castiel. Początkowo miałam ochotę
porozmawiać z nim na temat tego niedorzecznego okazywania zazdrości, tym
bardziej, że zawsze należałam tylko i wyłącznie do niego, ale ostatecznie
nie zdecydowałam się na to, zbyt przejęta córką. Była jeszcze kwestia związana z samym
Gabrielem, który w ostatnim czasie miał dość powodów do tego, żeby się
martwić, począwszy od więzi z siostrami, a kończąc na Isabeau.
Wiedziałam, że nie jest dobrze, co w zestawieniu z kłopotami z Jocelyne
sprawiało, że wszyscy byliśmy podenerwowani i spięci.
Chociaż
każde z nas miało wątpliwości, ostatecznie stanęło na tym, by pozwolić
Jocelyne przynajmniej spróbować działać po swojemu, jeśli faktyczni tego
potrzebowała. Na dobry początek zamierzałam pozwolić jej zobaczyć się z Castielem,
a później ewentualnie zadecydować o tym, co zrobić dalej. W pierwszej
kolejności chciałam przynajmniej dowiedzieć się, czym jest tajemniczy Projekt Beta, bo informacje, których w kawiarni
udzielił mi mężczyzna, zdecydowanie nie należały do kategorii wystarczająco
konkretnych, bym była w stanie podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Wciąż
miałam nadzieję, że Joce zmieni zdanie i że znajdziemy jakieś inne,
bardziej logiczne rozwiązanie, chociaż jak na razie się na to nie zanosiło.
Mimo wszystko starała się na córkę nie naciskać, by zapewnić jej dość swobody i spokoju,
by znowu nie próbowała się przed nami zamykać. Miałam wrażenie, że mimo
wszystko nie była z nami szczera, ukrywając coś, czego tylko mogliśmy się
domyślać, ale i tego zdecydowałam się nie komentować. Gdyby poczuła się
osaczona i przestała nam ufać, wtedy naprawdę mielibyśmy problem, a na
to zdecydowanie nie zamierzałam pozwolić.
Jocelyne
była przybita i przerażona, co wydawało mi się aż nazbyt oczywiste. Nie
chciała rozmawiać, a ja poznałam po jej zachowaniu, że przynajmniej
tymczasowo wolała, żebyśmy wraz z Gabrielem zachowali dla siebie to, co
nam wyjawiła. Kiedy nawet nie wyszła ze swojego pokoju, kiedy do domu Cullenów
wrócili Layla i Rufus, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że coś
jest na rzeczy – w innym wypadku moja córka zdecydowanie nie odmówiłaby
sobie możliwości przywitania ukochanej ciotki. To sprawiło, że zaczęłam martwić
się jeszcze bardziej, choć to stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej
problemów, które mieliśmy.
Jeszcze
zanim zaczęliśmy rozmawiać, wiedziałam, że nie jest dobrze. Layla już wcześniej
lakonicznie wspominała o tym, co działo się z Isabeau, aż do tamtego
pamiętnego telefonu, kiedy wprost oznajmiła mojemu mężowi, że ich siostra
ostatecznie odrzuciła od siebie wszystko to, co upodabniało ją do człowieka.
Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem widziałam Gabriela aż tak bladego
i niespokojnego, choć naturalnie przez wzgląd na mnie robił wszystko,
byleby nie okazywać emocji. Tak było i tym razem, chociaż już w chwili,
w której para wampirów pojawiła się w domu, chłopak doskoczył do
siostry, zaciskając obie dłonie na jej ramionach i z uwagą mierząc
wzrokiem całą jej smukłą postać, jakby spodziewał się dostrzec w jej wyglądzie
coś, co powinno go zaniepokoić.
– Nic ci
nie jest? – zapytał natychmiast. Już zadawał jej to pytanie przez telefon, ale
najwyraźniej nadal był pełen wątpliwości. – Wciąż nie wierzę w to, że
Beau…
– Wyluzuj,
braciszku – przerwała mu pośpiesznie dziewczyna, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Jestem cała, a przynajmniej tak mi się wydaje. To srebro to nic,
zresztą Rufus… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Miałam szczęście.
Jakoś nie
miałam co do tego wątpliwości, zresztą tak jak i Gabriel, którego mina
wyrażała dosłownie wszystko. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że
srebro działało na istoty nieśmiertelne, stanowiąc dla nich truciznę – w mniejszym
lub większym stopniu. Co więcej, nowe
wampiry – takie jak Layla czy Rufus – nie były w stanie znieść
fizycznego kontaktu z tym kruszcem, niezależnie od ilości, więc moja
szwagierka zdecydowanie mogła mówić o szczęściu. W to, że naukowiec
odpowiednio się nią zajął, również w najmniejszym nawet stopniu nie
wątpiłam, tym bardziej, że miałam okazję przekonać się, jaki troskliwy i przewrażliwiony
potrafił być wampir, kiedy tego wymagała sytuacja. To zresztą tłumaczyło,
dlaczego ta dwójka pojawiła się w Seattle z tak znacznym opóźnieniem,
zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co działo się w Mieście Nocy.
Wciąż nie
wierzyłam, że wszystko mogłoby się aż do tego stopnia skomplikować. W zaledwie
kilka tygodni świat stanął na głowę, a ja nie byłam w stanie
rozpoznać już miejsca, które było moim domem przez całe lata. Już sama zdrada
Dimitra była dla mnie czymś nie do pojęcia, bo nie znałam chyba mężczyzny, który
w taki sposób spoglądałby na swoją kobietę. No, był jeszcze Gabriel, ale
nasz związek stanowił najmniej istotną kwestię w zestawieniu z tym,
co działo się pomiędzy Beau a królem. Nie miałam pojęcia, co takiego
strzeliło wampirowi do głowy, ale miałam ochotę porządnie nim potrząsnąć i zażądać
jakichkolwiek sensownych wyjaśnień – z tym, że najpewniej również wtedy
bym nie zrozumiała. Chyba nie istniał sposób, który mógłby bardziej zranić
Isabeau, zwłaszcza kiedy wiedziało się o tym, jak długo wampirzyca
zbierała się w sobie, by zaufać w stopniu wystarczającym, by w końcu
zdecydować się na małżeństwo.
No cóż,
jakkolwiek nie prezentowałby się związek Dimitra i Beau albo sprawy z Claudią,
to wydawało się niczym w porównaniu z konsekwencjami jednej, jedynej
decyzji. Załamanie kapłanki było ostatnim, czego bym się po tej kobiecie
spodziewała. Isabeau zawsze jawiła mi się jako istota silna, niebezpieczna i –
kiedy pojawiała się taka potrzeba – również bezduszna, choć nigdy w sposób,
który okazałby się szczególnie przerażający. Dziewczyna miała w sobie
charyzmę i siłę, która bez wątpienia umożliwiała jej należyte zajmowanie
pozycji, która była całym jej światem przez te wszystkie lata. Nadawała się na
kapłankę w każdy z możliwych sposób, silna, piękna i zdolna do
tego, żeby właściwie radzić sobie z bólem. Chociaż wiele przeszła, do tej
pory zawsze potrafiła walczyć, nawet kiedy wszystkim nam zaczynało brakować
energii, a jednak…
– Zabiję go
– usłyszałam i to wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię. Kiedy
Gabriel zaczynał się denerwować, wtedy mogłam założyć, że jest źle. – Pojadę
tam i po prostu go zabiję – powtórzył z naciskiem mój mąż, a ja
westchnęłam.
– Gabrielu…
– zaczęłam łagodnie, chociaż sama nie byłam pewna, co takiego powinnam mu
powiedzieć.
W głowie
miałam pustkę, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam coś zrobić. Machinalnie
podeszłam bliżej, w uspokajającym geście kładąc chłopakowi obie dłonie na
ramionach, zupełnie jakbym podejrzewała, że w każdej chwili mógłby
zdecydować się na to, by dostać się do Miasta Nocy. Być może Dimitr w istocie
zasłużył sobie na to, żeby zapoznać się zarówno z gniewem Gabriela, jak i Layli,
ale podejmowanie pochopnych decyzji zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
Wiedziałam,
że moja obecność potrafiła zdziałać cuda – przekonałam się o tym już
podczas spotkania Gabriela z Marco, kiedy chłopak wydawał się czerpać z mojego
dotyku, jakimś cudem będąc w stanie powstrzymać się przed rzuceniem ojcu
do gardła. Tym razem sytuacja była inna, a ja nie potrafiłam wyobrazić
sobie tego, żeby mój mąż darzył szwagra aż tak szczególnym rodzajem nienawiści.
Jasne, był wściekły, ale czułam, że jestem w stanie zmusić go do tego,
żeby się opanował – przynajmniej teoretycznie.
– Skrzywdził
obie moje siostry… Rozumiesz to, Nessie? – Gabriel westchnął, po czym zajrzał
mi w oczy. – Nie wiem, co tam się stało, ale nie obchodzi mnie to! Jeśli
ktoś raz podniesie rękę na moją rodzinę…
– Wiem –
przerwałam mu pośpiesznie. – I wciąż nie wierzę w to, że Beau… Ale
przyłożenie Dimitrowi nic nie da – zauważyłam przytomnie.
– Może, ale
za to ja poczułbym się lepiej.
Szczerze w to
wątpiłam, jednak zdecydowałam się tego nie komentować. Wciąż myślałam o tym,
co już wiedzieliśmy, jednocześnie koncentrowałam się na dotykaniu Gabriela.
Chciałam jakkolwiek mu ulżyć i przekonać do tego, żeby nie zachował się
zbyt lekkomyślnie, tym bardziej, że miasto przestało być bezpieczne. Co prawda w grę
wchodziły teraz przede wszystkim polowania na nowe wampiry, ale nie sądziłam, żeby podczas impulsywnego ataku na
króla, Gabriel został potraktowany w szczególnie lepszy, bardziej
przystępny sposób.
– To
Claudia – odezwała się cicho Layla. – Nie wiem, co jest z Dimitrem, ale
tak naprawdę to ona jest problem. Odkąd wróciła…
– Teraz nie
ważne jest to, kto najbardziej zawinił – zniecierpliwił się Rufus. – Jeśli
chcecie porywać się na króla albo kręcić się w pobliżu Niebiańskiej
Rezydencji, to wasza sprawa. Prawdziwym problemem jest Isabeau, ale skoro
lepszą perspektywą jest porywanie się z motyką na słońce…
Chociaż był
złośliwy, tym razem jego słowa podziałały, by skutecznie skupić uwagę Gabriela
na czymś innym. Chyba wciąż nie przyjmowałam do wiadomości tego, co spotkało moją
szwagierkę, ale w tamtej chwili dłużej nie byłam w stanie się przed
tym opierać. Słuchanie o Isabeau sprawiało, że ta jedna kwestia stałą się
prawdziwa i na swój sposób ostateczna – zresztą tak jak i to, że
dziewczyna zrobiła jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby tyczyć się
wampira.
Zdawałam
sobie sprawę z tego, co działo się w nieśmiertelnymi, którzy
odrzucili człowieczeństwo. Pamiętałam Dylana i resztę dzieciaków, które
Rufus przetrzymywał w podziemiach i które ostatecznie postradały
zmysły. Samo wspomnienie tamtego okresu sprawiło, że poczułam się okropnie, a to
był zaledwie początek, tym bardziej, że nie mieliśmy pojęcia, co takiego działo
się z Beau. Z tego, co mówiła świadoma sytuacji dwójka, Beau
najzwyczajniej w świecie rozpłynęła się w powietrzu, najpewniej raz
na zawsze zamierzając opuścić Miasto Nocy. Robiła dokładnie to samo, co po
śmierci brata, uciekając i usiłując znaleźć ukojenie w nowym,
niezwiązanym z przeszłością miejscu. Kiedy wszyscy Licavoli funkcjonowali
przede wszystkim jak nomadzi, nieustanie przemieszczając się z miejsca na
miejsce, choć to było coś zupełnie innego. Do tej pory żadne z moich
bliskich nie doświadczyło szoku aż tak silnego, by „wyłączyć” to, co
upodabniało nas do ludzi. Co prawda czasami tata albo Gabriel pozwalali sobie
na przybranie swego rodzaju maski, która skutecznie uniemożliwiała rozpoznanie
targających nimi emocji, jednak to, co zrobiła Beau…
Do tej pory
dla tych, którzy podjęli decyzję, nie było ratunku. W zasadzie Syndrom
Agresji właśnie do tego dążył: do wyeliminowania tego, co z naturalnego
punktu widzenia stanowiło słabość i ewentualne zagrożenie – emocji, które
niejednokrotnie doprowadzały do podejmowania nieprzemyślanych, często nielogicznych
decyzji. Zdolność czucia niejednokrotnie wiązała się z bólem, niosąc ze
sobą poważne konsekwencje, które zwłaszcza w najtrudniejszych, najbardziej
skomplikowanych sytuacjach wydawały się być czymś nie do przyjęcia. Sama
niejednokrotnie miałam ochotę odciąć się od tego, co przynosiło mi tak wiele
bólu, zwłaszcza kiedy tym, których kochałam, stała się krzywda. Zwłaszcza kiedy
dzieci i Gabriela nie było przy mnie, wielokrotnie marzyłam o tym,
żeby to ukrócić – po prostu się od tego odciąć, ale…
Nigdy do
tego stopnia – i nie takim kosztem.
Chciałam
coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie, w zamian decydując się na
bezpieczne milczenie. Słuchałam, ale nie wierzyłam, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że to jakiś cholerny sen albo żart, który da się sensownie
wytłumaczyć. Martwiłam się o Beau, chociaż to wydawało się być
niedopowiedzeniem stulecia, tym bardziej, że żadne z nas nie miało
pojęcia, co takiego się z nią działo. Wiedziałam, że musieliśmy coś zrobić
i że teraz priorytetem było odnalezienie dziewczyny, zanim zrobiłaby coś,
czego później miałaby żałować, ale obawiałam się, że to wcale nie będzie takie
proste, jak którekolwiek z nas mogłoby oczekiwać. Isabeau była
doświadczona telepatką, a do tego współgrającą z ciemnością
wampirzycą; zwłaszcza w swoim obecnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji
stanie, odszukanie jej, a już zwłaszcza nakłonienie do współpracy, mogło
okazać się niemożliwe.
Była
jeszcze kwestia uczuć i tego, jak kończyły istoty, których ich pozbawiono.
Wszyscy ci, którzy zabrnęli tak daleko, decydując się na ostateczność, teraz
byli martwi, a przynajmniej ja nie słyszałam o innych przypadkach.
Wampiry nowego rodzaju zawsze były chwiejne, zarówno przed, jak i po
przemianie, poza tym w ich przypadku jedynym ratunkiem wydawała się
miłość. Potrzebowali rodziny, przyjaciół i – a może zwłaszcza –
drugiej połówki; kogoś, kto zmusiłby ich do zachowania ludzkich uczuć, nawet
kiedy to wydawało się bardzo trudne. Dla Beau takim wybawieniem był Dimitr,
zresztą dziewczyna zawsze jawiła się jako szczególnie stabilny przypadek. Do
tej pory nie miała problemów z nerwami, oczywiście pomijając te chwile, kiedy
z jakiegoś powodu zdarzało jej się wybuchnąć gniewem – chociażby wtedy,
gdy Pavarotti po raz kolejny zaczynali igrać z jej ognistym temperamentem.
Nigdy dotąd
nie było aż tak źle, a ja obawiałam się, że zawsze mogło być jeszcze gorzej.
Moje palce
mocniej zacisnęły się na ramionach Gabriela, ale prawie nie zwróciłam na to
uwagi. Stałam przy mężu, raz po raz muskając palcami jego plecy albo ręce,
byleby tylko zając czymś uwagę – i to zaledwie swoją, jak i jego.
Czułam, że był podminowany i że to z każdą kolejną sekundą narastało,
zresztą tak jak i intensywna mieszanka gniewu, zmartwienia i strachu,
którego od niego odbierałam. Przynajmniej nie bronił się przede mną, a może
najzwyczajniej w świecie zapomniał o tym, że jestem w stanie
odebrać jego emocje, zwłaszcza te skrajne, które łatwością każdemu z nas
mogły wymknąć się spod kontroli. W jakiś pokrętny sposób możliwość ujęcia
przynajmniej części jego odczuć sprawiała, że poczułam się trochę lepiej, mając
poczucie tego, że jesteśmy w tym razem – i że przynajmniej dla niego
jestem w stanie coś zrobić.
– Nie mówmy
już o tym. – Głos Layli był cichy, ale zrozumiałam ją aż nazbyt wyraźnie.
Dziewczyna była spięta, a ja mogłam założyć się, że martwiła się w nie mniejszym
stopniu, co i Gabriel. – Musimy znaleźć Beau, ale to też może chwilę
zaczekać. Potrzebujemy planu, ale jak na razie… Gdzie jest Claire? No i oczywiście
Jocelyne – dodała, bez trudu orientując się, że zwłaszcza w przypadku tej
drugiej coś musi być na rzeczy.
– Joce śpi
– wyjaśniłam lakonicznie. Starałam się brzmieć równie beztrosko, co i zazwyczaj,
ale obawiałam się, że to najzwyczajniej w świecie mi nie wychodziło. – A Claire
pewnie jeszcze jest w szkole. Nie ma się czym martwić, tym bardziej, że
jest z bliźniakami – stwierdziłam z przekonaniem.
– Ale kto
tutaj się martwi? W końcu Aldero i Cammy to wzory rozsądku i logicznego
myślenia – mruknął pod nosem Rufus, ale puściłam jego uwagę mimo uszu.
Prawda była
taka, że z synami Isabeau również trzeba było porozmawiać, tym bardziej,
że obaj od dawna byli dorośli. Może i mieli specyficzne poczucie humoru,
ale wiedziałam, że to nie zmieniało faktu, iż byli rozsądni. Kto jak kto, ale
mieli prawo wiedzieć, co działo się z ich matką, choć po części już
zdawali sobie z tego sprawę – w końcu nie ukrywaliśmy przed nimi
tego, że Beau ostatecznie się załamała. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam aż
tak poważnego, chętnego do przetrącenia komuś gardła Al'a, przejawiającego
równie silne pragnienie mordu, co i jego wujek. Nie miałam najmniejszej
wątpliwości co do tego, że obaj się zawiedli, tym bardziej, że Dimitr zawsze
był dla nich niczym ojciec, skutecznie zapełniając pustkę po Drake’u, którego
nigdy nie mieli okazję poznać. Co więcej, miałam wrażenie, że bliźniaki mogły być
jedyną deską ratunku dla Isabeau, zwłaszcza jeśli ta faktycznie wyzbyła się
tego, co upodabniało ją od człowieka. Jeśli te uczucia nadal tam były – być
może przytłumione, tak jak było z wspomnieniami, które odbierała Isobel –
to kto jeśli nie dzieci miał być w stanie zmusić jakąkolwiek matkę do
tego, żeby znowu zaczęła czuć?
Chciałam
powiedzieć coś, co zabrzmiałoby lepiej i bardziej sensownie od pustych
frazesów, ale nie sądziłam, żeby jakiekolwiek słowa zabrzmiały odpowiednio. Nie
po raz pierwszy obserwowałam Licavolich, sama gotowa przysiąc, że moja obecność
nic nie zmienia – że jestem gdzieś obok, co prawda bliska, ale niezdolna pojąc
ich osobistej tragedii. Tak czułam się, kiedy Isabeau umarła na klifie, a ja
mogłam co najwyżej spoglądać na ból wzajemnie pocieszającego się rodzeństwa.
Nasza więź znacznie zmieniła to, co Gabriel odczuwał względem sióstr, jednak
ich wzajemne relacje wciąż nie uległy zmianie – i najpewniej ta jedna
kwestia już zawsze miała być taka sama, niezależnie od tego, co by się nie
wydarzyło.
Nerwowo
przygryzłam dolną wargę, próbując się uspokoić. Nie wyobrażałam sobie tego, jak
mielibyśmy zacząć poszukiwanie Beau, ale czułam, że prędzej czy później
będziemy musieli się na to zdecydować. Dziewczyna może i chciała być sama,
licząc na święty spokój, ale to zdecydowanie nie było dla niej dobre. Dla jej
dobra lepiej miało być, gdybyśmy w porę do niej dotarli, choć i pod
tym względem towarzyszyły mi złe przeczucia. Wszystko było nie tak, a jakby
tego było mało, dysponowaliśmy zaledwie garstką informacji, która nagle wydała
mi się mało istotna.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy usłyszałam szybkie kroki na schodach. Wyczułam obecność mamy
dosłownie na chwilę przed tym, jak na stopniach pojawiła się podekscytowana
wampirzyca, kurczowo ściskając w dłoniach telefon komórkowy. Wydawała się
poruszona, zaraz też spojrzała na mnie, nie kryjąc swego rodzaju obaw, ale i satysfakcji.
– Nessie –
rzuciła już na wstępie, a jej głos znacznie kontrastował ze stanem mojego
ducha. – Właśnie rozmawiałam z Charliem. Tata chyba ma dla ciebie
propozycję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz