5 kwietnia 2016

Sto pięćdziesiąt dziewięć

Elena

Milczała, w duchu modląc się o to, żeby znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie – jakiekolwiek, nawet gdyby miało sprowadzać się do panicznej ucieczki z krzykiem. Zdawała sobie sprawę z tego, że Aldero miał prawo być poirytowany, tym bardziej, że nigdy nie była dobra w panowaniu nad emocjami. W efekcie znamienita większość tego, co działo się z nią w związku z irytującym ją zachowaniem Rafaela, przekładało się na sposób w jaki traktowała najbliższych. Również sprawa z Liz miała na to jakiś wpływ – niewielki, ale jednak, chociaż w ostatnim czasie udawało jej się o przyjaciółce nie myśleć.
Jakkolwiek by nie było, miała wrażenie, że psuje wszystko. Zapędziła się w relacji z Rafą, przekładając ją ponad wszystko inne i chyba zaczynając oswajać się z myślą o tym, że wszyscy są zbytnio zaaferowani innymi problemami, by zwracać na nią uwagę. To nie było uczciwe ani rozsądne, ale chociaż doskonale zdawała sobie z tego sprawę, Elena nie była w stanie zmusić się do tego, żeby postąpić inaczej. Spotkania z demonem były dla niej głównym elementem dnia, a kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, uświadomiła sobie, że szkołę i dom traktowała wyłącznie jako przerywnik. Od chwili tej nieszczęsnej kolacji nie poświęcała czasu żadnemu ze swoich bliskich i to łącznie z rodzicami, chociaż w naturalny sposób powinna była zainteresować się niecodzienną sytuacją z Lawrence’m. No cóż, tak nie było, jednak do tej pory z łatwością była w stanie nie zwracać na to uwagi, nawet w jakimś stopniu zdawała sobie sprawę z tego, że to niewłaściwe.
A teraz musiała tłumaczyć się Aldero, chociaż nigdy wcześniej do głowy nie przyszłoby jej to, że chłopak mógłby czegoś podobnego oczekiwać. Zawsze wydawało jej się, że zna go na tyle dobrze, żeby być w stanie przewidzieć jego ewentualne zachowania. W efekcie prędzej spodziewałaby się oznak troski ze strony Camerona, choć z tym nigdy nie była szczególnie blisko. To z Al'em rozumieli się w wielu istotnych kwestiach, niejednokrotnie wraz z nim wpadając na nie zawsze mądre, ale bez wątpienia interesujące pomysły. Czuła się przy nim dobrze, a przynajmniej tak było do tej pory, zanim wszystko się skomplikowało. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, czy pocałunek miał jakikolwiek wpływ na to, jak teraz miały się ich relacje, ale z drugiej strony… To również nie powinno było mieć miejsca – i to pomimo tego, że kuzyn ostatecznie jej się wytłumaczył.
– Aldero – zaczęła raz jeszcze, uświadamiając sobie, że milczała tak długo, że mógł zwątpić w to, czy w ogóle otrzyma odpowiedź. Z drugiej strony, przeciągające się milczenie wydawało się nie robić na nim wrażenia, bo nic nie wskazywało na to, by planował tak po prostu się wycofać. – To nie ma żadnego związku z tobą – powiedziała w końcu. – Nic nie zrobiłeś.
– I dlatego traktujesz mnie jak powietrze? – rzucił urażonym tonem.
No cóż, nie tylko ciebie…, pomyślała mimochodem, ale nie zdecydowała się na wypowiedzenie tych słów na głos. Nie chciała prowadzić tej dyskusji, zresztą coś w przenikliwym spojrzeniu Aldero sprawiało, że zaczynała czuć się naprawdę niezręczni. Chłopak nawet na moment nie odrywał od niej wzroku, wyjątkowo poważny i jakby zamyślony, a to zdecydowanie nie zdarzało mu się często. Mogła tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, jednak w jego przypadku ocena emocji okazała się co najmniej problematyczna. Licavoli mieli to do siebie, że potrafili panować nad sobą w niemalże mistrzowski sposób, a Al stanowił wyjątkową mieszankę genów.
– Mam trudniejszy okres – oznajmiła wprost, mimo obaw decydując się spojrzeć chłopakowi w oczy. W zasadzie nie kłamała, co najwyżej pomijając kilka szczegółów, które dotyczyły sytuacji. Przecież nie mogła wspomnieć, że teraz najwięcej czasu poświęcała na to, żeby odpowiednio dostosować do normalnego życia pewnego upartego demona, który na każdym kroku doprowadzał ją do szału, a teraz najpewniej ich obserwował. – Rozumiesz to? Liz i tak dalej… A teraz jeszcze Lawrence – dodała, a Aldero uniósł brwi.
– Wydawało mi się, że nie przejmujesz się tym spotkaniem – zauważył, ale tym razem jego głos zabrzmiał inaczej. Poczuła, że kamień spada jej z serca, tym bardziej, że chłopak wyraźnie się rozluźnił, nawet jeśli nadal był podejrzliwy. – Ta sprawa z Liz… Wiem, że to może cię dręczyć, ale najważniejsze, że obie jesteście bezpieczne, nie?
– Fakt – przyznała, po czym skrzywiła się mimowolnie. – Ale to moja przyjaciółka… A przynajmniej była nią przez długi czas. To chyba nic dziwnego, że źle czuję się z tym, że między nami nie jest już tak, jak dawniej, prawda? – zauważyła przytomnie.
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, takie stwierdzenie nadal nie dodawało pełni sytuacji. Elizabeth była jej bliska i to pomimo tego, że przywiązywanie się do ludzkiej istoty zdecydowanie nie było dla Eleny dobre. Wiedziała, że takie przyjaźnie mogły okazać się trudne i niebezpieczne, jednak kiedy chodziło o Liz… Były blisko, nawet bardzo, a dziewczyna samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, kiedy właściwie zaczęła traktować przyjaciółkę prawie że jak siostrę. To po prostu się działo, a po latach znajomości zdążyły zbudować relację na tyle głęboką, by nagłe zerwanie tej więzi okazało się bolesne.
Coś ścisnęło ją w żołądku, kiedy uprzytomniła sobie, jak wiele w ostatnim czasie popełniła błędów. Przyjaciółka czy też nie, prawda była taka, że skupiona na Rafie, przestała interesować się również tym, co działo się z Elizabeth. Nie zamieniły nawet słowa od chwili, w której poirytowana dziewczyna wyszła z domu Cullenów po tym, jak Damien odmówił jej jakichkolwiek wyjaśnień. Sama Elena pamiętała jedynie tyle, że była zła na cały świat, trwając w gniewie, który wzbudziła w niej kolejna sprzeczka z Rafaelem. Później działo się dość, by sprawa Liz zeszła na dalszy plan, chociaż gdyby wszystko było takim, jak być powinno, już dawno postarałaby się zrobić coś, by nakłonić przyjaciółkę do rozmowy – i to nawet gdyby musiała wystawać godzinami pod jej domem, cierpliwie czekając aż ta w końcu zdecyduje się na spotkanie.
No cóż, nie zrobiła tego. Tak po prostu zrezygnowała, bardziej przejęta sobą i Rafą, choć i kwestia tego drugiego ostatecznie sprowadzała się…do niej, a także emocji, które wzbudzał w niej demon. Przeżywała wewnętrzne rozterki, piekliła się za nieodwzajemniony pocałunek, a ostatecznie omal nie zginęła z winy Huntera i Elliotta, od tamtej chwili cały wolny czas poświęcając na treningi z demonem. Trwała w czymś niebezpiecznym i nieokreślonym, ignorując wszystko to, co powinno mieć dla niej znaczenia. Ot tak pozwoliła Liz odejść, co z perspektywy dziewczyny musiało wyglądać tak, jakby pogodziła się z nowym stanem rzeczy – i tym, że ich relacja ostatecznie została zakończona.
Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, jednak im dłużej analizowała swoje zachowanie w ostatnim czasie, tym bardziej podle się czuła. Nie raz w przeszłości słyszała, że jest samolubna, jednak uwagi dzieciaków ze szkoły (zwłaszcza zauroczonych chłopaków, których od siebie odtrącała) nigdy nie robiły na niej wrażenia. W przypadku rodziny było inaczej, tym bardziej, że zawsze starała się zrobić wszystko, by zapewnić wsparcie swoim bliskim – i to nawet wtedy, gdy nie zawsze była w stanie ich zrozumieć.
Tym razem zachowywała się inaczej – a oni to widzieli.
Nawet Aldero to wiedział…
Nie miała pojęcia, co ostatecznie wpłynęło na zmianę w jej nastroju i ostateczną reakcję. Coś ścisnęło ją w żołądku, a chwilę późnij poczuła gromadzącą się pod powiekami wilgoć, chociaż za wszelką cenę próbowała powstrzymać się od płaczu. Zawsze starała się ukrywać słabość, zwłaszcza kiedy miała towarzystwo, jednak w ostatnim czasie już nic nie było takim, jak mogłaby tego oczekiwać. W efekcie nawet nie zwróciła uwagi na łzy, ot tak wybuchając płaczem, czym oszołomiła zarówno Aldero, jak i przede wszystkim siebie samą. Już w następnej sekundzie znalazła się w ciepłych ramionach wampira, znacznie różniących się od tych należących do Rafaela, być może dlatego, że kuzyn nawet nie wahał się przed tym, by ją przytulić.
– Elena… Rany, Elena! – jęknął chłopak, bezskutecznie próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Co ja takiego znowu powiedziałem? Rany, mój niewyparzony język…
Mamrotał coś jeszcze, jak zwykle, kiedy był podenerwowany, plotąc trzy po trzy. Obejmował ją i to przychodziło mu zaskakująco wręcz naturalnie, choć Aldero nigdy nie jawił jej się jako osoba wylewna. Co więcej, zarówno w jego tonie, jak i gestach, wychwyciła swego rodzaju wahanie, choć starał się tego nie okazywać. Z drugiej strony, może to było wyłącznie jej przewrażliwienie albo wcale nie znała go aż tak dobrze, jak mogłaby tego oczekiwać. Sama nie miała pojęcia, co takiego działo się wokół niej, co powinna zrobić albo powiedzieć, a Aldero…
Aldero nagle znalazł się niepokojąco blisko niej.
Zadrżała niekontrolowanie, po czym wtuliła twarz w jego koszulę, oszołomiona zapachem, wzajemną bliskością i tym, że mógłby widzieć ją w takim stanie. Co więcej, nie skomentował jej zachowania nawet słowem, a skoro nawet on milczał, to bez wątpienia świadczyło o tym, że nie prezentowała się najlepiej. Świetnie, parsknęła w duchu, ledwo powstrzymując się przed wybuchem histerycznego śmiechu. Dawno nie czuła się tak zagubiona i rozbita, do tej pory nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele emocji kumulowało się w jej wnętrzu. Teraz była ona, był Aldero i te wszystkie wątpliwości, które wyrzuciła z siebie w postaci łez – i co z równym powodzeniem mogło okazać się wybawieniem, bo przynajmniej nie musiała dłużej odpowiadać na niezręczne pytania, to jednak nie poprawiło jej nastroju. Płakała i nie miała pojęcia dlaczego, a jakby tego było mało…
– Elena?
Zamrugała kilkukrotnie, po czym z wolna uniosła głowę. Wciąż czuła wilgoć na policzkach, poza tym twarz obejmującego ją chłopaka raz po raz rozmazywała jej się przed oczami, kiedy spróbowała skoncentrować na nim wzrok. Coś ścisnęło ją w gardle, uniemożliwiając odezwanie się chociaż słowem, jednak znalazła w sobie dość siły, by jednak spróbować się odezwać:
– Przepraszam cię – zreflektowała się pośpiesznie. Aldero przynajmniej nie spoglądał na nią tak, jak Rafael, a już na pewno nie zamierzał rozwodzić się nad tym, że płakała, chociaż nawet nie podniósł na nią ręki. Wampir znał również ten psychiczny rodzaj bólu, nawet jeśli czasami łatwo można było zwątpić, czy jego inteligencja emocjonalna działała tak, jak powinna. – Nie wiem dlaczego… i…
– Bo jesteś dziewczyną? – podsunął jej usłużnie. Kąciki jego ust drgnęły i uniosły się ku górze, co skutecznie uprzytomniło Elenie, że jak zwykle sobie żartował. – Jeśli masz ochotę sobie popłakać, to proszę bardzo. Chyba czasami to robicie – zauważył, a ona prychnęła.
– A co to niby ma znaczyć? – zapytała zaczepnym tonem.
Aldero jedynie wzruszył ramionami, po czym posłał jej szelmowski uśmiech. Wolną dłonią przeczesał ciemne włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.
– No wiesz, hormony, okres i te sprawy… Wychowała mnie matka, pamiętasz? Ja już dobrze znam te wasze dziwactwa – podjął niemalże pogodnym tonem, nie szczędząc sobie uśmiechów i kolejnych stereotypów za które w normalnym wypadku zdzieliłaby go po głowie – i to nawet zdając sobie sprawę z tego, że żartował.
To właśnie było w Al'u cudowne, nawet jeśli równie często niezmierne ją irytowało: to, że dobry humor nigdy go nie opuszczał, dzięki czemu zawsze był w stanie ją pocieszyć – w mniej lub bardziej wprawiony sposób. Tak było i tym razem, a Elena zaśmiała się nieco nerwowo, w myślach wciąż besztając się za to, jak potraktowała go ostatnim razem. Słowo „przepraszam” zawsze należało do tych, które zazwyczaj trudno było od niej wyegzekwować, jednak w przypadku wampira była bliska tego, żeby zrobić wyjątek. Co więcej, kiedy zauważyła, że na wzmiankę o matce przez jego twarz przemyka ledwo zauważalny gest, machinalnie ujęła jego twarz w obie dłonie, chcąc nakłonić go do tego, żeby spojrzał jej w oczy.
– Wybacz, proszę – powiedziała odrobinę zdławionym tonem. – To, że ostatnio… nie jestem sobą. W ogóle jak czujecie się ty i Cammy? Słyszałam, że… – Urwała, po czym westchnęła cicho. – Sam najlepiej wiesz.
– Mam ochotę pojechać tam i kogoś zabić. Poza tym jest w porządku – rzucił z pozornym spokojem, nagle na powrót się spinając.
„Tam”, to znaczy do Miasta Nocy – a konkretnie do Niebiańskiej Rezydencji, czy gdziekolwiek teraz można było znaleźć Dimitra. Mogła przewidzieć, że reakcja będzie właśnie taka, tym bardziej, że Aldero zawsze należał do osób impulsywnych.
Westchnęła cicho, żałując, że w ogóle zdecydowała się poruszyć ten temat. Wciąż nie wierzyła w to, że Dimitr mógłby zdradzić Isabeau, nie wspominając o całym tym szaleństwie, które się tym związało. Co więcej, ostatnie wzmianki o stanie kapłanki nie były pocieszające, chociaż od Rufusa i Layli trudno było wyciągnąć jakiekolwiek konkretne informacje.
– Przykro mi – powiedziała cicho. – Wiem, że Dimitr jest… – zaczęła, jednak wampir nie pozwolił jej skończyć.
– Mnie też, wierz mi. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ale to nie ma znaczenia. On i tak nie jest moim ojcem – stwierdził, po czym jak gdyby nigdy nic musnął palcami jej twarz, ścierając pozostałości łez. – Chodź. Odwiozę cię na ten trening.
W tamtej chwili ostatecznie doszła do wniosku, że najlepiej będzie milczeć i po prostu mu ulec.
Dimitr
Nie pojmował, jak w ogóle mogło do tego dojść. Nie potrafił zliczyć, jak często w ostatnim czasie analizował ostatnie wydarzenia, próbując doszukać się wyjaśnienia tego, kiedy i jaki błąd popełnił. Rozpamiętywał poszczególne słowa, a zwłaszcza zarzuty, które padły z ust Isabeau – jej krzyk, panikę w oczach i ten szloch, który wyrwał się z jej gardła, kiedy tylko spróbował jej dotknąć. Pamiętał to, jak na niego patrzyła, jak wzdrygała się i jak broniła się przed nim, zanim wypadła z ich wspólnej sypialni i spadła z tych cholernych schodów. Chociaż była nieśmiertelna, w tamtej chwili wydawała mu się tak delikatna i krucha, że pewnie gdyby wciąż był żywy, w odpowiedzi na jej upadek serce po prostu by mu stanęło.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mogłaby obawiać się właśnie jego. Do tej pory gotowało się w nim na samą myśl o tym, że ktokolwiek byłby w stanie uwierzyć w to, że skrzywdził Isabeau – jego kochanie, Nemezis, królową… To było niedorzeczne, zresztą tak jak i pozornie niewinna uwaga Rufusa, sugerująca to, że mógłby nie dbać o dobro własnej żony. Kiedy w grę wchodziła Beau, zachowywał się jak szaleniec, a w tamtej chwili przez kilka długich sekund miał ochotę rzucić się wampirowi do gardła, powstrzymując się tylko i wyłącznie dlatego, że naukowiec trzymał na rękach Isabeau. Nie potrafiłyby zaryzykować jej bezpieczeństwa, poza tym jakaś jego cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że tak było dla niej najlepiej – przynajmniej początkowo, póki nie zapanowałaby nad sobą w stopniu wystarczającym, by zechciała z nim na spokojnie porozmawiać.
Teraz mógł co najwyżej czekać, ale każdy kolejny dzień jedynie utwierdzał go w przekonaniu, że Isabeau nie wróci – i to nawet po to, by spróbować się z nim rozmówić.
Czekanie było męczące, stopniowo doprowadzając go do szaleństwa. Nie przypominał sobie, jak wiele razy tego doświadczał, gotowy zrobić wszystko, byleby tylko ściągnąć kapłankę z powrotem do siebie. Była prawie jak cień albo dym – ulotna i eteryczna, a Dimitr miał poczucie, że nigdy nie posiadł jej tak naprawdę. W przeszłości raz po raz działo się coś, co odsuwało ich od siebie, zmuszając do wzajemnej tęsknoty i ucieczki przed niebezpieczeństwami, które próbowały ich rozdzielić. Przez blisko wiek musieli trzymać się z daleka, by uniknąć wpływu Isobel i zapewnić sobie bezpieczeństwo, choć i tego ostatecznie omal nie zepsuł. Beau była jego słabością – odwiecznym uzależnieniem, które tępiło jego zmysły i zdrowy rozsądek, sprawiając, że z łatwością popełniał błędy. Prędzej zrobiłby krzywdę sobie, aniżeli pozwolił na to, by kapłankę spotkało cokolwiek złego. Starał się, próbował i robił wszystko, co tylko było w zasięgu jego możliwości – a czasami nawet więcej. Chociaż ostatecznie mógł założyć na jej palec obrączkę, będącą jednoznacznym dowodem na to, że należeli do siebie, podświadomie wiedział, że to żadna gwarancja; nie, skoro Isabeau Allegra Licavoli od zawsze pozostawała wolnym strzelcem.
Teraz należący do niego złocisty krążek spoczywał w kieszeni jego spodni, raz po raz dając o sobie znać, chociaż to wydawało się niemożliwe. Chociaż metal zdecydowanie nie miał takich właściwości, Dimitr wyraźnie czuł jego obecność – nieprzeciętny ciężar i ciepło, jakby pierścionek sam z siebie zaczął się nagrzewać, by nawet na moment nie zapomniał o jego obecności.
Cóż, w rzeczywistości był zimny, bo niby co miał go ogrzać, skoro już nie miał przy sobie gotowej chwycić go za rękę Isabeau?
Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, coraz bardziej przybity. To wszystko nie miało sensu, zresztą tak jak i jej nieobecność. Gdyby przynajmniej mógł z nią porozmawiać, być może przynajmniej pozwoliłaby mu zrozumieć, czym sobie zasłużył na wszystkie te oskarżenia i cierpienie, którego oboje teraz doświadczali. W ostatnim czasie wszystko było niczym sen, czy też raczej koszmar, Dimitr zaś czuł się tak, jakby trwał w transie – oderwany od rzeczywistości i niezdolny do tego, by skupić się na czymkolwiek, co miałoby związek w rzeczywistością. Nawet kiedy ją tracił, był w stanie co najwyżej tkwić w miejscu, bezmyślnie obserwując całe to zamieszanie i początkowo nawet nie będąc w stanie zareagować, chociaż czymś niedopuszczalnym wydawał mu się atak na Laylę. Fakt faktem, że ostatecznie się opamiętał, jednak spojrzenie szwagierki nie dawało mu spokoju, zresztą tak jak i pustka, której doświadczył, kiedy dziewczyna wraz z mężem i siostrą opuściła rezydencje.
Wszystko było nie tak, a on nie potrafił zrobić niczego, by to powstrzymać. Trwał w impasie, przeżywając swój ból, chociaż instynkt podpowiadał mu, że to żadne rozwiązanie. Powinien był wziąć się w garść i spróbować zawalczyć, tym bardziej, że wciąż pozostawał królem. Już raz poddał się narastającemu przygnębieniu – depresji, która dosięgła go po tym, jak przez trzy miesiące trwał w przekonaniu, że Isabeau jest martwa. Tym razem była żywa, a on wciąż miał szansę na to, by przynajmniej spróbować wytłumaczyć całe to nieporozumienie; wciąż istniała szansa na to, by z nią porozmawiać, wziąć w ramiona albo przeczesać palcami jej lśniące, hebanowe włosy.
Mógł to zrobić – oczywiście, że tak – ale…
Nieznacznie pokręcił głową, dziwnie oszołomiony. Poderwał głowę, bezmyślnie spoglądając na iluzję fałszywego, już od dłuższego czasu przysłoniętego burzowymi chmurami nieba. Nie miał pewności, jak długo tkwił na schodach w przedsionku, spoglądając w przestrzeń i nie po raz pierwszy usiłując zrozumieć coś, co najzwyczajniej w świecie nie miało sensu.
Kiedyś znalazł ją tutaj i powiedział, że lubi przychodzić tu z problemami. Teraz wpatrywał się w to cholerne niebo, które w każdej chwili znowu mogło się otworzyć, nie mając przy tym żadnego sensownego pomysłu na to, by rozwiązać którykolwiek z dręczących go problemów.
– Dimitrze? – usłyszał kobiecy głos i na moment zamarł, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Instynkt podpowiadał mu, że to nie było możliwe, ale i tak spojrzał przed siebie, nieopatrznie pozwalając sobie na cień wciąż tlącej się w jego wnętrzu nadziei. – Dimitrze… – odezwała się ponownie właścicielka melodyjnego sopranu, a jakiekolwiek złudzenia zniknęły równie nagle co się pojawiały, pozostawiają wyłącznie rozczarowanie oraz narastające z każdą kolejną sekundą poczucie pustki.
Nie dalej jak kilka metrów od niego stała Claudia.

1 komentarz:

  1. Dobry ;3
    Jak wiesz ja się pojawiam i znikam w najmniej oczekiwanym momencie. A nie będę obiecywać, że się poprawie, bo obie wiemy, że za jakoś czas znowu złapie lenia na komentowanie i czytanie. Ale ja nie o tym. :D
    Elena. Rafael. O. Boże.
    Ja nie wiem z jakiej planety się urwał ten facet, ale coraz bardziej zaczyna mnie bawić. On jest naprawdę uroczy, kiedy się robi zazdrosny. Chociaż zaczyna zazdrością na pierwszym miejscu jest wciąż Gabriel! Jego chyba nikt nie przebije.
    Juz widzę jak Elena się zgadza na to, aby zmienić strój na jakikolwiek inny. A Rafael żyje chyba w innym wieku, bo teraz nawet jak człowiek wyjdzie nagi na ulicę to nie będzie to nic dziwnego, wiec tym bardziej strój cheerleaderki nie powinien być niczym szczególnym. :D Ale wiadomo, wieczna dziewica musi mieć swoje dwa słowa. :D
    Ech, no i Aldero. Miałam nadzieję, że nikt im nie przerwie, a tu się pojawia Devile. Cóż ja na jego miejscu tez chciałabym znać odpowiedz, ale no... to jest złe, bo jakby są kuzynami, ale tylko jakby. X.X Maja skomplikowane życie. (Ha!, powinnam iść spać. Zgadnij jak miałam pisać "życie" xD).
    Aldero Drake'u Devile! Nie zadzieraj z dziewczyną, kurde czy on wie w co się pakuje mówiąc dziewczynie o okresie i hormonach? '-' Nawet nie współczuję xD
    I zrobiło mi się przykro. Kurcze, wiem niby co tak naprawdę się dzieje i jest mi teraz tez trochę szkoda Dimitra, wiadomo, że Al i Cammy nie są jego dziećmi, ale nie sądziłam, że Al by coś takiego powiedział. W końcu nie raz była wzmianka w rozdziałach, że Dimitr ich traktuje jak swoje, ale z drugiej strony wcale się nie dziwię, że Aldero tak mówi. Gdyby moja mamę spotkało coś takiego ze strony faceta, którego kocha... ;_; Ech, no nie ważne. Mam nadzieje, ze i od Dimitra się w końcu jakaś panna odczepi i znajdzie sobie własne życie ;-;
    Dean... kurde, znaczy Dimitr. To przez Kansas - Carry on my wayward son mi się wziął Dean. Słucham to wiesz... od razu myślę o swoim mężu. XD
    Nie ważne co czytam czy oglądam, ale kiedy wiem, że postać ma wygląd Jensena i jest przygnębiona to aż i mi się robi przykro. ;-; Biedny Dimitr, nie ma pojęcia co się dzieje, a na dodatek jego własna żona go opuściła. Teraz nie jestem pewna czego chce bardziej. Isabeau pozbawionej uczuć czy ich z powrotem razem. Nie mam zupełnie pojęcia. Czekam na moment, aż wszyscy się dowiedzą kim Claudia jest.
    Dziewczyna naprawdę działa mi na nerwy i z chęcią bym jej pokazała gdzie jest wyjście z Miasta Nocy -,-
    Resztę przeczytam jutro, dziś już nie daje rady. :3 Poza tym bateria wola o trochę ładowania! XD
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę!
    Gabi ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa