Aldero
Cierpliwość
nigdy nie była jego mocną stroną. Tak było i tym razem, a kolejne
minuty, które spędzał na tym, by raz po raz spoglądać w stronę schodów,
jedynie utwierdzały go w przekonaniu, że w niektórych stwierdzeniach
było bardzo dużo prawdy: czekanie na kobiety faktycznie stanowiło inną
definicję wieczności. Kiedy do tego wszystkiego jedną z nich była Elena,
spokojnie można było założyć, że się spóźnią. Nie żeby kiedykolwiek jakoś
wybitnie dbał o to, żeby być na czas, niektóre uroczystości zresztą wręcz
wymagały tego, żeby z klasą przyjść po czasie, ale gdy w grę
wchodziło nerwowe stanie w miejscu i nierobienie niczego sensownego,
wtedy zniecierpliwienie naprawdę jawiło mu się jako coś w pełni
uzasadnionego.
– Cóż… – rzucił jakby od niechcenia Cammy, a Al
wymownie wywrócił oczami, jakby od niechcenia przenosząc wzrok na brata.
– Ta, wiem – przyznał, po czym wzruszył ramionami. – Nie
no, spokojnie. Mamy czas… Shannon mnie zabije, pójdziemy na samo zakończenie i w ogóle
będzie cudownie – dodał z przekąsem.
Z drugiej strony, być może nie było aż tak źle, tym
bardziej, że jednak jechała z nimi Claire. Już wcześniej próbował nakłonić
dziewczynę do tego, by im towarzyszyła, chociaż naturalnie bezskutecznie. Nie
miał pojęcia, dlaczego sam nie wpadł na to, żeby nasłać na kuzynkę Issie, ale –
jak to się mówił – „lepiej późno niż wcale”, zresztą liczył się efekt. Co
prawda to nadal nie gwarantowało niczego, bo nie sądził, żeby pół-wampirzyca
zechciała towarzyszyć Shanny podczas jakiegokolwiek występu, to jednak
zdecydował się pozostawić samej zainteresowanej. Wiedział jedynie, że Shannon
nie pałała entuzjazmem na myśl o jakimkolwiek występie, w ostatnim
czasie unikając wykorzystywania swojego głosu i to nawet podczas prób.
Myślał, że ją zabije, kiedy zaczęła nalegać na całkowitą zmianę brzmienia, przy
każdej możliwej okazji usiłując obniżyć brzmienie, a czasem bez
konkretnego powodu urywając w trakcie śpiewu, kiedy mniej lub bardziej
świadomie wchodziła na zbyt wysokie rejestry. To jedynie utwierdziło go w przekonaniu,
że coś jest na rzeczy, chociaż wciąż musiał powstrzymywać się przed
rozpoczęciem jakiejkolwiek konkretnej rozmowy – i to zarówno przez wzgląd
na argumenty Claire, jak i samą Shannon, która wyraźnie irytowała się za
każdym razem, kiedy w nawet pośredni sposób którekolwiek z nich
nawiązywało do niecodziennych
zdarzeń, które miały miejsce z jej udziałem.
W zamyśleniu rozejrzał się dookoła, obserwując zebrane
towarzystwo. Wyczuł zmianę w zachowaniu Cullenów, co jak nic miało związek
z obecnością człowieka pod ich dachem, tym bardziej, że żadne z nich
nie przygotowało się na pojawienie się Marissy. Inaczej sprawy miały się z Laylą,
która wręcz promieniała, ignorując uwagi Rufusa, który wyraźnie nie był chętny
tak po prostu puścić gdzieś córki. Cóż, jakimś pocieszeniem było to, że miał im
towarzyszyć Damien, którego nawet naukowiec musiał uznać za rozsądnego, Aldero
jednak obawiał się, że jak przyjdzie co do czego, cała odpowiedzialność i tak
miała spaść na niego. Nie miał pojęcia czy go to cieszyło, czy też nie, ale
starał się o tym nie myśleć, nie potrafiąc wyobrazić sobie tego, że
cokolwiek mogłoby pójść źle podczas zwykłej imprezy. Każde z nich miało
mieć problem nawet problem z tym, żeby się upić, alkohol zresztą nigdy nie
jawił mu się jako szczególnie interesujący element jakiegokolwiek spotkania.
Był wampirem, więc nawet krew wzbudzała w nim większe emocje, zresztą jako
jedyny potrafił prowadzić, a to jednak do czegoś zobowiązywało.
Rufus musiał wyczuć, że ktokolwiek mu się przypatrywał, bo
jego spojrzenie z miejsca przeniosło się na Aldero. Wujek wymownie uniósł
brwi, uważnie mierząc go wzrokiem i przez moment najwyraźniej zapominając o Claire
na rzecz rozważania tego, czy powinien się śmiać, czy może wręcz przeciwnie.
– Co ty właściwie odwalasz? – zapytał z powątpiewaniem,
jak nic mając na myśli czarno-czerwoną pelerynę, która – zdaniem Al'a – była w równym
stopniu elegancka, co i odrobinę zabawna. Taki zresztą był zamysł, chociaż
nie sądził, by unikający jakichkolwiek nowocześniejszych zwyczajów Rufus był w stanie
to zrozumieć.
– Robi za Draculę – wtrącił pogodnym tonem Cammy. – Bram
Stoker i tak dalej… – dodał, chociaż dyskutowanie o literaturze z tym
wampirem było jak prośba o zostanie wyśmianym.
– Wiem, kto napisał „Draculę” – obruszył się Rufus. – Bardziej
zadziwia mnie to, że którykolwiek z was mógłby mieć w rękach
jakąkolwiek powieść – stwierdził, wymownie wywracając oczami.
– Jaką tam książkę. – Aldero zaśmiał się nerwowo. – Nie
wiem, co wyjątkowego jest w treści, ale ekranizacja była całkiem znośna.
Wujek przez moment wyglądał na chętnego to skomentować, ale
ostatecznie rozmyślił się, w zamian jedynie z niedowierzaniem
potrząsając głową. Al udał, że tego nie dostrzega, po raz kolejny przenosząc
spojrzenie na schody i poważnie zaczynając zastanawiać się nad tym, czy
dziewczyny miałyby wielką chęć na to, żeby go zlinczować, gdyby
bezceremonialnie wpadł do sypialni Eleny. Co prawda zakładał, że wszystkie
miały na sobie coś więcej prócz bielizny, ale z doświadczenia wiedział, że
płeć piękna nienawidziła zostać zaskakiwaną podczas przygotowań, kiedy to – ich zdaniem – wyglądała nie dość dobrze.
Chyba nigdy nie miał być w stanie tego zrozumieć, zwłaszcza w przypadku
Eleny, która zawsze i wszędzie prezentowała się jak ktoś, kto dopiero co
zszedł z wybiegu jakiegoś drogiego projektanta. Nie potrafił wyobrazić
sobie, by jakakolwiek kobieta mogła dorównać jej urodą, chociaż przez całe lata
nieśmiertelnego życia widział dość dziewcząt – i to zarówno ludzkich, jak i nie.
Cullenówna miała w sobie coś wyjątkowego, z czego zresztą zdawała
sobie sprawę i co niezmiennie sprawiało, że mężczyźni wokół niej szaleli,
traktując dziewczynę niczym ósmy cud świata. On sam tracił przy niej głowę,
choć przynajmniej w teorii powinien uodpornić się na jej wdzięki, skoro
znał ją od chwili, w której się urodziła.
Przestał o tym myśleć, kiedy doszły go przyśpieszone
kroki, a chwilę później na piętrze pojawiła się Issie. Tym razem nie
uginała się pod ciężarem sportowej torby, najpewniej zostawiwszy ją w pokoju
Eleny, dzięki czemu mogła cieszyć się o wiele większą swobodą ruchów.
Uśmiechała się od ucha do ucha, co przy bladości jej cery i nietypowym
kostiumie wydało mu się nieco przerażające, tym bardziej, że niezmiennie
kojarzyła mu się ze zjawą. Wolał nawet nie zastanawiać się nad tym, jaki był
faktyczny zamiar Marissy, tym bardziej, że przez czas, który jednak zdarzało mu
się spędzić w szkole, zdążył zauważyć, że dziewczyna była trochę szalona.
Claire najwyraźniej miała wyjątkowe zdolności przyciągania do siebie osób o dość
nietypowym charakterze, choć nie mógł zaprzeczyć, że ktoś tak energetyczny bez
wątpienia miał się jego kuzynce przydać.
– Przyszłaś po to, żeby powiedzieć, że dzisiaj jednak
nigdzie nie jedziemy, a wy zawczasu przygotowujecie się na imprezę za rok?
– rzucił zaczepnym tonem.
Dziewczyna jedynie prychnęła, po czym – a jakże! –
uśmiechnęła się jeszcze bardziej olśniewająco.
– Elena kończy się malować i zaraz przyjdzie. Szykuj
się na mały sabat w aucie, Aldero – oznajmiła, a on wymownie uniósł
brwi ku górze.
– Szczerze powiedziawszy, zaczynam się bać i to
zwłaszcza ciebie, Issie – stwierdził zgodnie z prawdą.
Miała mu odpowiedzieć, być może planując w końcu
wytłumaczyć to, jak powinien interpretować jej strój, nim jednak zdążyła się
odezwać, tuż za nią w końcu pojawiła się Claire. Mógł przewidzieć, że nie
było szansy, żeby to Elena pojawiła się wcześniej, najpewniej jak zwykle
zamierzając zmusić wszystkich do tego, żeby na nią czekać. W normalnym
wypadku mogłoby to go zirytować, jednak w tamtej chwili całą uwagę skupił
na kuzynce, tym bardziej, że mało kiedy widział ją w takim wydaniu. Nigdy nie przeczył, że Claire była ładna, bez
wątpienia jednak pozostawała nieśmiała, mając skłonności do próby zrobienia
wszystkiego, byleby nie zwracać na siebie uwagi. W efekcie raptem kilka
razy widział ją w sukience, czego nie rozumiał, bo w tak kobiecym
wydaniu prezentowała się po prostu dobrze – zresztą tak jak i w czerni.
Gdyby musiał ją opisać, powiedziałby, że stanowiła całkowite przeciwieństwo
przypominającej ducha, rzucającej się w oczy Issie, dla odmiany subtelna,
nieco tajemnicza i na swój sposób pociągająca, chociaż trudno było mu
myśleć w ten sposób akurat o tej ze swoich kuzynek. Z Eleną nie
byli spokrewnieni, przez co często patrzył na nią jak na każdą inną kobietę,
która miała prawo podobać mu się w ten znaczący sposób, z Claire
jednak sprawy miały się zupełnie inaczej.
Dziewczyna zawahała się, najwyraźniej wciąż czując się
nieswojo. Tren czarnej sukni zafalował łagodnie, muskając podłogę i swoją
długością sprawiając, że już i tak poruszająca się z lekkością
nieśmiertelna wyglądała trochę tak, jakby unosiła się w powietrzu. Dopiero
kiedy podeszła bliżej, a światło padło na jej strój pod innym kątem, dało
się zauważyć, że czarny materiał w niektórych miejscach przetykany był
czerwoną, połyskliwą nitką. Subtelne błyski skutecznie zwracały uwagę, w samej
Claire zaś wydawało się być coś niezwykle tajemniczego, co wzbudzało ciekawość,
ale jednocześnie nie prowokowało. Podejrzewał, że zwłaszcza dla jego kuzynki
musiało być to istotne, skoro jej dotychczasowe doświadczenia z mężczyznami
nie zaliczały się do szczególnie pozytywnych – delikatnie rzecz ujmując.
Ciemne włosy łagodnie opadały jej na ramiona i plecy,
lekko podkręcone przy końcach, co jak nic musiało być zasługą Eleny albo Issie.
Poruszała się niepewnie i zaczął się zastanawiać, czy któraś z dziewczyn
przypadkiem nie nakłoniła jej do założenia szpilek, tym bardziej, że wydała mu
się o kilka centymetrów wyższa. Kiedy podeszła bliżej, przekonał się, że
pomimo starannie zasłoniętych piersi i długich rękawów, sukienka
odsłaniała znaczną część pleców. To z kolei znaczyło, że złożenie stanika zdecydowanie nie wchodziło w grę,
co mogło wyjaśniać, dlaczego Claire wydawała mu się aż do tego stopnia
zażenowana. No cóż, dla słodkiego stworzenia, które mało kiedy w ogóle
chciało pokazać się gdzieś publicznie, konieczność ubrania czegoś bardziej
zwracającego uwagę, bez wątpienia musiała być przeżyciem wzbudzającym dość
skrajne emocje.
– Jakaś ty śliczna! – zawyrokowała wyraźnie zachwycona
Layla, a Aldero doszedł do wniosku, że nawet nie zdziwiłby się, gdyby
wampirzyca pobiegła po aparat, by w niecały kwadrans być w stanie
uzbierać materiał na cały album.
Na ustach Claire z wolna pojawił się blady, wyraźnie
zawstydzony uśmiech. Jakie to słodkie,
pomyślał z odrobiną przekąsu Aldero, czasami nie pojmując tego, jak zwykle
delikatna i zagubiona wydawała się ta dziewczyna. Co prawda to nie było aż
tak rażące jak początkowo, kiedy sam nie miał pewności, jak z nią
rozmawiać, żeby było dobrze, ale czasami i tak wprawiała go w konsternację.
Tak było i tym razem, więc koniec końców zdecydował się na milczenie oraz
bezmyślne wpatrywanie się w pół-wampirzycę, w miarę jak niecierpliwie
czkał na pojawienie się Eleny i…
Kiedy w końcu w zasięgu jego wzroku pojawiła się
Cullenówna, po prostu zamarł, tępym wzrokiem wpatrując się w najcudowniejszą
istotę, jaką kiedykolwiek miał okazję widzieć. Elena miała w sobie coś, co
niezmiennie go zachwycało, sprawiając, że nie był w stanie oderwać od niej
wzroku nawet na chwile. Kolejne sekundy mijały, a jego uwagę wciąż
zaprzątała ona, tak idealna,
jasnowłosa i po prostu piękna, chociaż już dawno powinien był przyzwyczaić
się do myśli o tym, że mieszka pod jednym dachem z prawdziwą
uwodzicielką. Obserwując ją w tamtej chwili, nie po raz pierwszy miał
wielką ochotę podejść bliżej, wciąż dziewczynę w ramiona, a potem
najzwyczajniej w świecie pocałować – o wiele bardziej namiętnie i zdecydowanie
niż ostatnim razem, kiedy poniosły go emocje. Gdyby się postarał, tym razem
mogłoby być inaczej; sama możliwość tego, żeby zbliżyć się do Eleny i zaproponować
jej wspólne wyjście, chociażby ma tę imprezę, napawała go entuzjazmem, choć
jednocześnie miał wątpliwości co do tego, czy blondynka zareagowałaby w sposób,
którego mógłby oczekiwać. W ostatnim czasie ich relacje pozostawiały wiele
do życzenia, być może właśnie przez ten pocałunek, a może z innego
powodu, tym bardziej, że Cullenówna wciąż miała w zwyczaju znikać – nie na
tak długo, jak do tej pory, jednak ta kwestia nadal nie dawała mu spokoju.
Co się z nią działo? Wciąż zdawał sobie to pytanie,
czasami mając ochotę zaryzykować i po prostu za nią pójść, tak jak tamtego
dnia, kiedy znalazł ją w lesie. Wtedy pozwolił na to, żeby go wyczuła,
próbując zachowywać się fair, ale
jeśli wziąć pod uwagę go, że czasem cel uświęcał środki… A on nade
wszystko pragnął zrozumieć, co takiego było źle pomiędzy nim a dziewczyną,
którą przez tyle czasu traktował niemalże jak przyjaciółkę albo siostrę. W takim
wypadku mógł chyba stwierdzić, że był za nią odpowiedzialny, co z kolei
oznaczało, że miał wręcz obowiązek
zrozumieć, co zajmowało Elenie aż tyle czasu, więc…
– No, już – usłyszał i głos kuzynki skutecznie
sprowadził go na ziemię. – Zadowolony, Aldero? – rzuciła zaczepnie, jednak był
zbyt przejęty, by zastanawiać się nad tym, czy próbowała go sprowokować.
Jedynie potrząsnął z niedowierzaniem głową, sam
niepewny tego, co powinien jej powiedzieć, żeby zabrzmiało sensownie. Wiedział
jedynie, że krwistoczerwona sukienka, którą miała na sobie, idealnie pasowała
do jej smukłego ciała. Zdecydowany dekolt oraz prześwitujące wstawki, które odsłaniały
między innymi krągłe biodra Eleny, dawały cudowny efekt, przynajmniej z jego
perspektywy. Wyglądała odważnie i pięknie, jak zwykle mając okazać się
królową imprezy – tego jednego był pewny, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze znal
swoją kuzynkę. Uwielbiała błyszczeć, a tej nocy bez wątpienia była na
dobrej drodze do tego, żeby stać się niebezpieczną uwodzicielką, jak nic mając w planach
łamać kolejne męskie serca i owijać sobie nic nieświadomych śmiertelników
wokół palca. Co więcej, chyba miała również jego, chociaż…
– Co Issie miała na myśli, kiedy mówiła o sabacie? –
zapytał, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy.
Dziewczyna ściągnęła brwi, po czym rzuciła mu nieco
skonsternowane spojrzenie. Nieznacznie wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia
odrzucając jasne loki na plecy i raz po raz nerwowo poprawiając czerwony
materiał, choć przecież już i tak prezentowała się znakomicie.
– Udajemy czarownice, nie widać? – obruszyła się. –
Zamierzam czarować każdego, kogo się da – dodała i uśmiechnęła się
olśniewająco.
– Cholera – wyrwało mu się. – A już miałem nadzieję na
to, że znalazłem swoją Lucy.
– Masz mnie za idiotkę, która pozwoli wyssać się do cna, a wcześniej
bezsensownie obwiesić czosnkiem? – rzuciła urażonym tonem.
Miał jej odpowiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło
mu do głowy. To zresztą okazało się zbędne, bo powstrzymało go ciche
prychnięcie Rufusa.
– No, proszę… Kolejna fanka ekranizacji? – zapytał z powątpiewaniem,
choć na moment odrywając wzrok od córki, by móc obrzucić wyraźnie niechętnym
spojrzeniem Eleny.
– To coś złego? – Lekko zmrużyła oczy. – Nieważne. I tak
nie nadaję się do tego, żeby być jakąś Lucy.
– Na pewno. Twój strój sugeruje coś zupełnie innego i wcale
nie powiedziałbym, że to czarownica… – Rufus urwał, najwyraźniej dochodząc do
wniosku, że kończenie myśli jest zbędne. Nigdy nie przepadał za dziewczyną, zresztą
ze wzajemnością, bo w odpowiedzi na jego słowa Elena nawet się nie
skrzywiła. – Nieważne. Gwiazdeczka potrzebuj obstawy, prawda? – dodał jakby od
niechcenia.
Dziewczyna uśmiechnęła się słodko.
– Ja tego nie powiedziałam. – Odrzuciła jasne włosy na
plecy, po czym z wolna ruszyła przed siebie, dla lepszego efektu
poruszając biodrami. – Idziemy?
– Jesteś pewna, że nie powinniśmy zaczekać jeszcze godziny?
– mruknął Aldero, po czym pośpiesznie uniósł obie dłonie ku górze, kiedy
kuzynka spojrzała na niego w niemalże gniewny sposób. – Okej, okej… Tak
tylko sobie żartuje – zapewnił pośpiesznie.
Poczuł ulgę, kiedy w końcu znaleźli się w garażu.
Obecność Issie i Claire znacznie komplikowała pierwotny plan, według
którego mieli zmieścić się razem do jego samochodu, przynajmniej do chwili, w której
Marissa nie wspomniała o tym, że przyjechała autem. Ostatecznie stanęło na
tym, że miał zabrać zawieźć dziewczyny, pozostawiając Cameronowi i Damienowi
wolną rękę, chociaż wciąż nie miał pewności, czy to dobry pomysł. Przebywanie z kobietami
na tak małej powierzchni, kiedy w grę wchodziła cała mieszanka hormonów,
nigdy nie było dobre, a przynajmniej zakładał, że efekt mógłby być…
interesujący, ostatecznie jednak zmusił się do tego, żeby myśleć pozytywnie.
Kiedy na dodatek Elena zajęła miejsce z przodu, przypadkowo ocierając się o jego
ramię, doszedł do wniosku, że dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze.
Spodziewał się wielu rzeczy, zwłaszcza po Issie, która
wydawała się być osobą niezdolną do usiedzenia w milczeniu, więc nawet w najmniejszym
stopniu nie zdziwiło go to, że to właśnie ona jako pierwsza zdecydowała się
przerwać panującą ciszę:
– Wspominałam o tym, że ostatnio uczyłam się wróżyć z ręki?
– wypaliła bez chwili wahania i jakiegokolwiek wcześniejszego
wprowadzenia. – Chiromancja. Moja ciocia pokazała mi ostatnio to i owo… I chyba
się sprawdza, a przynajmniej mam nadzieję, że w moim przypadku tak
będzie – oświadczyła, a Aldero uśmiechnął się pod nosem.
– Wywróżyła ci spotkanie z przystojnym brunetem? –
rzucił pobłażliwym tonem.
W lusterku wyraźnie zauważył, że Marissa wydęła usta,
urażona.
– Ha, ha. – Energicznie potrząsnęła głową. – Nie.
Powiedziała mi, że jestem artystyczną duszą i wciąż czekam na swoją
miłość, a ta pojawi się niedługo. Kto wie, może to dzisiaj, bo w końcu
Halloween jest magiczne, a ja właśnie zostałam czarownicą – dodała i zaśmiała
się melodyjnie. – Och, właśnie! Claire, daj rękę – nie tyle poprosiła, co wręcz
zażądała, naglącym ruchem wyciągając dłoń w stronę przyjaciółki.
Al zauważył, że kuzynka w pierwszym odruchu wzniosła
oczy ku górze, najpewniej równie sceptyczna, ostatecznie jednak pozwoliła na
to, by Issie chwyciła ją za dłoń. Mała Wróżka
lekko zmrużyła oczy, po czym wbiła wzrok w wewnętrzną część, wydając się
wypatrywać czegoś, co tylko i wyłącznie dla niej było oczywiste. Na ustach
Marissy wciąż błąkał się uśmiech, po chwili zaś jej entuzjazm stał się jeszcze
bardziej wyraźny, jakby zobaczyła coś, co wyjątkowo przypadło jej do gustu.
Widzę ciemny
tunel… I kogoś, kto zmierza do ciebie. To chyba wilk, ale chwila… O, tak,
dopada go wściekły wujek Rufus i tyle z tej waszej pięknej miłości, pomyślał i ledwo powstrzymał się przed nerwowym
śmiechem. Cóż, chyba mniej więcej tak wyglądały wszystkie te tanie tekst
wróżek.
– Masz… nietypową linię miłości, wiesz? – odezwała się w końcu
Marissa. – Początkowo cieniutką, prawie niewidoczną, ale… Chociaż to wygląda
tak, jakbyś zawsze była kochana, chociaż sama mogłaś tego nie dostrzegać –
poprawiła się ze słodkim uśmiechem. – Później jest grubsza i bardziej
zdecydowana. To tak, jakbyś dopiero miała rozkwitnąć, chociaż z miłością
może być… bardzo burzliwie – przyznała, a Claire wysiliła się na uśmiech.
– Hm…
– Też chcę! – wtrąciła Elena, odwracając się w taki
sposób, by móc spojrzeć na obie dziewczyny pomiędzy przestrzeń między fotelami.
Issie rozpromieniła się, a Aldero westchnął, chyba
nigdy nie mając być w stanie zrozumieć tego, co tak bardzo ekscytowało
wszystkie dziewczyny w możliwości zabawy wróżbami i co tam jeszcze
było możliwe.
– To chyba oczywiste. Ciebie wszyscy kochają, Ell – dodał,
specjalnie używając skrótu, który z takim uporem stosował Briana, chociaż
dziewczynę doprowadzał to do szaleństwa.
– Dzięki, Al – obruszyła się, po czym bez chwili wahania
podała Issie rękę. – Naprawdę zadziwia mnie to, jak bardzo…
– O Boże!
Elena natychmiast zamilkła, wyraźnie zaniepokojona reakcją
swojej wróżki. Wbiła wzrok w Marissę,
podczas gdy ta zaczęła energicznie potrząsać głową, nagle dziwnie blada i niespokojna.
– No co? – zaryzykowała Elena, a Aldero odniósł
wrażenie, że wyraźnie się spięła. – Coś jest nie tak z moim życiem
uczuciowym, czy…?
– Nawet tego nie sprawdzałam. Wybacz, bo pewnie coś
pomyliłam, ale… – Issie urwała, po czym potrząsnęła głową. – Twoja linia
życia jest tak krótka…
Z jakiegoś
powodu resztę drogi pokonali w całkowitej ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz