Claire
Wpatrywała się w Issie,
nie kryjąc oszołomienia. Wodziła po dziewczynie wzrokiem, co najmniej
zaskoczona tym, jak wielka zmiana zaszła w wyglądzie blondynki, począwszy
od fryzury, przez makijaż i na stroju kończąc. Wiedziała, że Marissa miała
mnóstwo nietypowych, często fantazyjnych pomysłów, a przynajmniej tyle
wynikało z tych wszystkich rozmów, które miały okazję przeprowadzić. W zasadzie
lepszym stwierdzeniem byłby chyba monolog, bo Issie lubiła mówić tak dużo i bez
przerwy, że Claire mało kiedy decydowała się jej przerwać. W ostatnim
czasie naturalnie głównym tematem było Halloween, impreza i to, jak
dziewczyna zamierzała się przebrać, jednak miała tak wiele różnych pomysłów, że
przejęta Sethem pół-wampirzyca w którymś momencie przestała zwracać uwagi
na to, co Marissa tak naprawdę mówiła.
Jakkolwiek
by nie było, najwyraźniej w końcu udało jej się zdecydować. Co więcej,
efekt był porażający, chociaż Claire w żaden sposób nie potrafiła określić
tego, cóż to za niezwykłe stworzenie miała przed sobą. Powiedzieć, że Issie
była po prostu blada, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia. Dziewczyna
wyglądała tak, jakby ktoś sypnął jej w twarz całym workiem mąki, która
przy okazji pokrywał jej długie, płowe włosy, bo te na pierwszy rzut oka
wydawały się niemalże srebrzyste. Dopiero kiedy przyjrzała się dokładniej,
zauważyła kilka zielonych i fioletowych pasemek, kolory zresztą wpasowały
się również w wyjątkowo fantazyjny makijaż. Zwłaszcza sine usta wyglądały
niepokojąco i to pomimo świadomości tego, że ich kolor musiał być zasługą
szminki. Długie loki starannie natapirowano, co samo w sobie prezentowało
się… interesująco, tak jak i biała sukienka, którą miała na sobie.
O bogini,
pomyślała w oszołomieniu, ale nie zdecydowała się na to, by odezwać się
chociaż słowem, zdolna co najwyżej patrzeć i gorączkowo zastanawiać nad
tym, czy efekt bardziej ją fascynował, czy może wzbudzał niepokój. Jedynym, co
nie pasowało do wizerunku Marissy, była sportowa, wypchana torba, którą
dziewczyna przerzuciła przez ramię i dosłownie uginała się pod jej
ciężarem. Nawet to nie było w stanie powstrzymać jej przed nerwowym
podrygiwaniem, kiedy z wyraźnym zniecierpliwieniem zaczęła wpatrywać się w Claire,
wydając się czekać na coś, czego ta mogła się co najwyżej domyślać.
– Hm…
Cześć, Issi – rzucił uprzejmym tonem Damien, ale i po wyrazie jego twarzy
widać było, że widok dziewczyny go oszołomił.
– Tak, tak.
– Marissa niecierpliwie machnęła ręką, wyraźnie nie mając cierpliwości do tego,
żeby się witać. – Mamy dwie godziny. Dwie –
powtórzyła z naciskiem. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza?
Claire
jedynie pokręciła głową.
– To, że na
pewno zdążysz, jeśli Aldero cię zawiezie? – zaryzykowała, próbując nadążyć za
tokiem rozumowania Issie.
Sama
zainteresowana jedynie wydęła usta, najwyraźniej sądząc, że to wyjątkowo marny
żart. Obserwując ją i słuchając kolejnych pretensji, Claire powoli
zaczynała domyślać się tego, czego mogła spodziewać się po swojej ludzkiej
towarzyszce, to jednak zdecydowanie nie przypadło jej do gustu. Och, nie –
zdecydowanie nie zamierzała nigdzie wychodzić, a już zwłaszcza na imprezę
dzisiejszego wieczora. Wydawało jej się, że to dość oczywiste, jednak kiedy
głębiej się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że popełniła błąd, nie
stawiając sprawy jasno podczas licznych rozmów z rozentuzjazmowaną,
rozrywkową Marissą.
– O ile
zamierza zawieźć nas obie, wtedy może nie będzie tak źle. – Issie wsparła
dłonie na biodrach. – Nie po to biegałam za Brianem, wypytując o adres,
żeby teraz pojechać do Jessiki w pojedynkę. Swoją drogą, już dawno
chciałam zajrzeć – dodała i chociaż nadal wydawała się rozdrażniona, na
jej ustach pojawił się jeden z tych niezwykle uroczych, pozytywnych
uśmiechów.
– Marissa…
Urwała,
sama niepewna tego, jak powinna uświadomić dziewczynę, że głośna muzyka i ścisk
zdecydowanie nie były szczytem jej możliwości. Tego akurat miała okazję
doświadczyć, czy to podczas ślubu sprzed kilku lat, czy też uroczystości, które
dość regularnie organizowali Isabeau i Dimitr, więc z całym
przekonaniem była gotowa stwierdzić, że również pod tym względem była podobna
do ojca – wolała trzymać się z daleka i przeczekać zamieszanie,
zdecydowanie nie czując się dobrze w miejscu, gdzie tak niewiele trzeba
było, żeby znaleźć się w centrum zainteresowania. Co prawda podejrzewała,
że dla Issie taki stan rzeczy mógłby być czymś niewyobrażalnym, wręcz nie do
przyjęcia, ale wciąż łudziła się, w duchu modląc o to, żeby znaleźć
sensowną wymówkę.
Wciąż
gorączkowo myślała nad tym, co zrobić, kiedy od strony schodów doszły ją kroki.
To mamę zauważyła jako pierwszą, tym bardziej, że oczy Layli zabłysły na widok
Marissy. Wampirzyca natychmiast podeszła bliżej, uważnie mierząc dziewczynę
wzrokiem.
– Jaki śliczny
kostium! – wyrwało jej się; zawsze była bezpośrednia, Claire zresztą miała
wrażenie, że te dwie z łatwością byłyby w stanie się porozumieć.
Zaraz po tym na twarzy kobiety pojawiła się konsternacja, kiedy ta uprzytomniła
sobie, że ma przed sobą kogoś dotychczas jej nieznanego. – Jestem Layla –
zreflektowała się, energicznie machając ręką na powitanie.
– To jest
Issie – wtrąciła Claire.
Marissa
uśmiechnęła się olśniewająco.
– Dziękuję
bardzo. – Lekko zmarszczyła brwi, po czym obrzuciła obie nieśmiertelne
zaciekawionym spojrzeniem. – Jesteście spokrewnione? – zapytała wprost,
wyraźnie zaintrygowana.
– Jak to
siostry – wymyśliła na poczekaniu Layla, jak gdyby nigdy nic chwytając córkę za
rękę. – Clairie nie
wspominała?
– Claire ma
najwyraźniej problemy z pamięcią, ale ja wspaniałomyślnie jej to wybaczam.
Jeśli miałyście jakieś plany, to pardon, ale dzisiaj to ja ją
porywam – oznajmiła wprost, najwyraźniej czując się w pełni swobodnie w domu
pełnym wampirów, które – przynajmniej w teorii – powinny samą tylko obecnością
wzbudzać niepokój w śmiertelnikach.
Otworzyła
usta, zamierzając zaprotestować, ale powstrzymał ją promienny wyraz wyraźnie
zadowolonej z tego, co słyszała, mamy.
–
Koniecznie!
O,
dziękuję. To mi nie pomaga…, pomyślała gorączkowo, ale najwyraźniej ani
Layla, ani Marissa nie widziały powodu, dla którego miałby zapytać ją o zdanie.
Cóż, to było do przewidzenia, ale i tak poczuła się rozdrażniona.
– Kto i gdzie
znowu wychodzi? – usłyszała głos Rufusa i to wystarczyło, żeby momentalnie
jej ulżyło. Skupiona na Layli, wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że i wampir
przystanął w pobliżu, dotychczas obserwując ich ze schodów. – W tym
domu pojawia się zdecydowanie za dużo osób, ale… Claire? – dodał już bardziej
do siebie, na tyle cicho, że niedysponująca wyostrzonymi zmysłami Marissa nie
miała szansy na to, żeby go usłyszeć.
– Och, nim
się nie przejmuj – rzuciła pogodnym tonem Layla. – Lubi narzekać – oznajmiła, a naukowiec
prychnął, co najmniej urażony.
Issie
najwyraźniej nie widziała powodów, by czymkolwiek się przejmować, bo
energicznie skinęła głową i – kolejny raz popisując się wręcz porażającą
impulsywnością – doskoczyła do Claire, jak gdyby nigdy nic zarzucając jej obie
ręce na szyję. Dopiero w tamtej chwili dziewczyna zauważyła, że blondynka
miała na sobie wyjątkowo wysokie koturny, co dodawało jej kilka znaczących
centymetrów, zapewniając pełną swobodę ruchów. Entuzjazm aż do niej bił, choć
to wydawało się rażącym niedopowiedzeniem, bo emocji Marissy zdecydowanie nie
dało się ot tak opisać słowami.
– Mamy mało
czasu, a ja już nastawiłam się na wspólne wyjście – powiedziała z powagą.
– Nie chcę iść do Jessiki sama, więc biorę przyjaciółkę i to w zasadzie
tyle w tym temacie.
–
Przyjaciółkę… – powtórzyła w oszołomieniu.
– Udam, że
nie słyszę wahania w twoim głosie. – Issie odsunęła się, po czym
zdecydowanie chwyciła ją za rękę. – Twój pokój. Na górze, tak? Mam jakieś złe
przeczucia, że rozczaruje się zawartością szafy, ale…
Mówiła coś
jeszcze, jednak Claire trudno było skoncentrować się na poszczególnych słowach.
Wiedziała jedynie, że Marissa stanowczo pociągnęła ją za sobą, zachowując się
równie pewnie i swobodnie, co i w przypadku, gdyby była u siebie,
co przynajmniej teoretycznie mogłoby być dziwne, gdyby od zawsze nie leżało w jej
naturze. Issie miała w sobie coś rozkosznie niewinnego, co sprawiało, że
trudno było mieć do niej o cokolwiek pretensje, nawet kiedy zachowywała
się w… zdecydowanie zbyt żywy sposób, by dało się to ot tak zignorować.
Nie była w stanie
protestować, bardziej przejęta tym, żeby wywrócić się na kolejnych stopniach.
Issie jak gdyby nigdy nic przemknęła tuż obok Rufusa, rozentuzjazmowana w stopniu
wystarczającym, bo ten spojrzał na nią w osłupieniu, wymownie unosząc brwi
ku górze. Sama zdołała jedynie wzruszyć ramionami, dochodząc do wniosku, że
próba wytłumaczenia zachowania albo charakteru tej dziewczyny w gruncie
rzeczy prowadziła donikąd.
– W porządku
– podjęła znowu Marissa. – Jak zgaduje, nie zastanawiałaś się nad przebraniem,
ale… Hej, w zasadzie od czego masz mnie! – Dziewczyna zaśmiała się
melodyjnie. – Tak swoją drogą, tej nocy jestem czarownicą.
– Bardziej
przypominasz mi ducha – przyznała, przynajmniej ten jeden raz będąc w stanie
się odezwać.
– Mogę być i duchem
czarownicy – stwierdziła, wyraźnie usatysfakcjonowana taką sugestią. –
Nieważne. Nie chcesz wiedzieć, ile czasu spędziłam dzisiaj przed lustrem. Ten
makijaż…
Wciąż
mówiła, kiedy w korytarzu pojawiła się Elena. Dziewczyna wyglądała na
poirytowaną, a Claire doszła do wniosku, że sprawcą najpewniej był Aldero,
któremu najwyraźniej udało się zmusić kuzynkę do opuszczenia łazienki. Szła bez
pośpiechu, raz po raz zarzucając wciąż lekko wilgotnymi włosami i początkowo
nie zwracając na nią i Marissę najmniejszej nawet uwagi. Dopiero kiedy
spojrzenie pół-wampirzycy padło na Issie, Elena zatrzymała się gwałtownie, co
najmniej zaintrygowana.
– O cholera…
To nie
brzmiało miło, przynajmniej z perspektywy Claire, jednak jej towarzyszka
uśmiechnęła się co najmniej w taki sposób, jakby została obdarowana
najlepszym z możliwych komplementów.
– Szykuję
się od rana – oznajmiła pogodnym tonem. – Może troszeczkę przesadziłam z makijażem,
ale…
– Żartujesz
sobie? – Elena z niedowierzaniem pokręciła głową. – Sama się tak
umalowałaś? O bogini… – zaczęła, po czym w pośpiechu podeszła bliżej.
– Jedziesz z nami do Jessiki? – zapytała podejrzliwym tonem.
– I Claire
– wtrąciła natychmiast Marissa.
Cullenówna
zmarszczyła brwi.
– Claire… –
powtórzyła, rzucając kuzynce wymowne, po części pytające spojrzenie.
– Nie jest
chętna, ale ja wiem swoje – stwierdziła beztroskim tonem Issie. – Mam pomysł,
jak ją wyszykować, ale nie jestem pewna, jak się do tego zabrać. Potrzebuję na
cito jakiejś sensownej sukienki, kosmetyków i… – zaczęła, jednak coś w spojrzeniu
błękitnych oczu Eleny skutecznie przekonało ją do tego, żeby jednak zamilknąć.
– Nie mam
więcej pytań – oznajmiła, po czym z gracją odwróciła się na pięcie
i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego pokoju.
To mogło
być niewinnym stwierdzeniem, a jednak coś w słowach dziewczyny dało
Claire do zrozumienia, że ta zamierzała pomóc Issie w zgotowaniu jej małego piekła.
Elena
Przygotowania do wyjścia nie
były dla niej niczym nowym. Nie była w stanie zliczyć, w jak wielu
uroczystościach – mnie lub bardziej oficjalnych – brała do tej pory udział, ale
kwestia doboru stroju, fryzury i makijażu, stanowiły niemalże element jej
codzienności. Uwielbiała dobrze wyglądać, sądziła zresztą, że odpowiedni wygląd
stanowił wizytówkę każdej kobiety, a jej myślenie nie uległo zmianie nawet
pomimo licznych uwag na temat tego, że mogłaby być płytka. Co prawda
złośliwości Rafaela dawały jej do myślenia, ale chyba wyłącznie cud byłby w stanie
zmusić Elenę Cullen do tego, żeby całkiem zapomniała o tak istotnej
kwestii, jak właściwe przyszykowanie się do wyjścia. Wiedziała w końcu, że
jest piękna, a możliwość znalezienia się w centrum uwagi oraz liczne,
męskie spojrzenia, w pełni ją satysfakcjonowały, choć o tym
zdecydowanie nie zamierzała wspominać pewnemu zaborczemu demonowi.
Zaplotła
ramiona na piersiach, w milczeniu obserwując Marissę, która – radując się
przy tym jak dziecko, któremu ktoś powiedział, że gwiazdka w tym roku
wypada podwójnie – przetrząsała zawartość jej szafy. Słabo się znały, ale jedna
kwestia wydawała się aż nazbyt oczywiste: dziewczyna zdecydowanie potrafiła
zdziałać cuda, jeśli dać jej odpowiednie narzędzia. Co więcej, Elena zawsze
myślała o niej jako o miłej, choć trochę dziecinnej istocie, która
nie wzbudzała w niej niechęci, co samo w sobie wydało jej się
istotne. O Issie nie dało się powiedzieć złego słowa, a jeśli do tego
wszystkiego zaprzyjaźniła się z Claire, tym lepiej dla ich obu. Zawsze
uważała, że jej kuzynka potrzebuje kogoś, kto wyciągnie ją do ludzi, nawet
jeśli sama zainteresowana wydawała się czuć o wiele lepiej, kiedy
przesiadywała w pokoju i czytała książki. Cóż, nie potępiała tego,
ale nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek aż do tego stopnia mógł unikać
jakiegokolwiek towarzystwa. Co prawda nie spodziewała się, że Marissie uda się
przekonać do czegokolwiek Claire, zwłaszcza do wyjścia na imprezę, to jednak
wydało jej się najmniej istotne.
Mimowolnie
pomyślała o Rafie, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, jak
zareagowałby, gdyby wiedział, jak zamierzała spędzić nadchodzący wieczór.
Oczywiście nie zająknęła się na ten temat nawet słowem, w pamięci wciąż mając
chociażby to, jak poirytowany był, kiedy zobaczył ją w krótkiej spódniczce
i stroju cheerleaderki. Teraz też nie zamierzała ubierać się skromie, w głowie
mając już dość konkretny obraz tego, w jaki sposób chciała pojawić się w domu
Jessiki. W tamtej chwili przez myśl przeszło jej, że obecność Claire i Issie
wcale nie byłaby taka zła, tym bardziej, że strój tej pierwszej wydawał się całkiem
dobrze dopasowywać do tego, co planowała Elena.
Jakkolwiek
by nie było, sama perspektywa imprezy jawiła jej się jako coś nienaturalnie
wręcz przyziemnego i na swój sposób niezwykle pożądanego. Potrzebowała
tego, zwłaszcza po tym, co w ostatnim czasie działo się między nią a Rafaelem.
Czasami wciąż nie docierało do niej to, że mogliby być razem, choć jednocześnie
zdawała sobie sprawę z tego, że wspólna noc w dawnym domu jej
bliskich zmieniała wszystko. Demon wciąż miał problemy z tym, żeby mówić o uczuciach,
zwłaszcza o miłości, woląc ograniczać się do pieszczot i powtarzania
tego, że mogłaby należeć do niego, to jednak wydało się Elenie nawet lepsze niż
czułe słówka i ciągłe zapewnianie się o dozgonnej miłości. To było
coś innego, zupełnie odmiennego od związków, w które wchodziła do tej
pory, kiedy to spotkania z mężczyznami traktowała raczej jako sposób na
zabicie czasu i podkreślenie pozycji, którą zajmowała w szkole. Z Rafą
wszystko było inne i bardziej zagmatwane, łącznie z ich relacjami,
choć to jedynie czyniło je o wiele trwalszymi, aniżeli mogłaby się
spodziewać. Sama myśl o tym momentami wzbudzała w niej strach,
zwłaszcza kiedy przez myśl przechodziło jej to, że wszystko nadal mogło się
zepsuć – a ona z jakiegokolwiek powodu miałaby go stracić.
O tak, to
zdecydowanie nie wchodziło w grę.
W takim
wypadku impreza tym bardziej wydawała jej się przyjemną formą odskoczni i dowodem
na to, że wciąż pozostawała sobą. Aż nie wierzyła w to, że zaledwie kilka
tygodni wcześniej była na urodzinach Jessiki w towarzystwie Liz, a Rafa…
Cóż, jawił jej się jako irytujący dupek, który najpewniej zgubił gdzieś oczy,
skoro jako jedyny z facetów, których spotykała na swojej drodze, wydawał
się w pełni obojętny na jej wdzięki. Już wtedy nieświadomie wzięła sobie
za punkt honoru, by spróbować ten stan rzeczy, odrzucenie traktując wręcz tak,
jakby było wyzwaniem, którego natychmiast należało się podjąć. Wtedy nawet nie
przypuszczała, że wszystko ostatecznie skończy się w ten sposób, jednak
teraz…
Gdyby do
tego wszystkiego mogła przestać trzymać własny związek w sekrecie, nie
ryzykując przy tym, że ktoś spróbuje zaszlachtować Rafę, a Elizabeth znowu
zaczęłaby się do niej odzywać, wtedy naprawdę mogłaby mówić o pełni
szczęścia. I to nawet pomimo tego, że nadal znajdowała się na czarnej
liście wampirzej królowej.
Samo
wspomnienie Liz wystarczyło, by coś ścisnęło ją w gardle. Nie miała
pojęcia, co takiego powinna w związku z przyjaciółką zrobić, ta
zresztą nie wydawała się chętną do tego, żeby ułatwić Elenę zadanie. Do tej
pory nie potrafiła wyjaśnić, co czuła albo musiała myśleć sobie ta dziewczyna,
zwłaszcza w świetle tego, co zrobiła zaledwie kilka dni wcześniej. Choć
rozmowa z Rafaelem i wspólna noc bez wątpienia były powodem do
radości, pół-wampirzyca zdecydowanie nie spodziewała się tego, że lakoniczny
SMS wysłany przez demona wystarczy, by uspokoić jej bliskich. Tak było w istocie,
bo po powrocie musiała przynajmniej kilkukrotnie przepraszać za to, że mogłaby
tak po prostu zmienić plany, to jednak w niczym nie przypominało awantury,
którą przez cały ten czas sobie wyobrażała, wręcz wyczekując wybuchu, pretensji
i niewygodnych pytań. Jakby tego było mało, jeszcze podczas tej samej
rozmowy dowiedziała się, że pierwszą reakcją jej rodziców była próba ustalenia,
gdzie tak naprawdę przebywała, co ostatecznie zaskutkowało tym, że otrzymali
potwierdzenie wymówki, którą wymyślił Rafael – i to od Liz. Spodziewała
się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że jej prawdopodobnie już była przyjaciółka tak po prostu skłamie, bez
znajomości sytuacji decydując się dać jej alibi. To sprawiło, że tym bardziej
zapragnęła z Elizabeth porozmawiać, w duchu modląc się o to, by
dziewczyna pojawiła się na imprezie, a do tego wszystkiego dała przekonać
się do przynajmniej chwilowej rozmowy.
– Może ta?
Głos Issie
skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Kiedy poderwała głowę, przekonała się,
że śmiertelniczka wciąż stała przed szafą, energicznie potrząsając wieszakiem z krwistoczerwoną,
dobrze znaną Elenie sukienką, którą już kilka razy miała okazję mieć na sobie,
kiedy jeszcze spotykała się z Brianem. Dzięki temu dobrze wiedziała, jak
delikatny i lekko prześwitujący był materiał oraz – co najważniejsze – że
odważny dekolt odsłaniał o wiele więcej, by kreacje dało się określić
mianem skromnej. To była jedna z tych
sukienek, która potrafiła wyeksponować każdą zaletę, ale i podkreślić
najdrobniejszą nawet niedoskonałość sylwetki, przez co założenie jej wymagało
nie tylko pewności własnego ciała, ale również odwagi.
Nie musiała
długo przyglądać się Claire, by zorientować się, że ta była przerażona.
Zauważyła, że dziewczyna w pośpiechu zaplotła ramiona na piersiach,
wbijając spanikowane spojrzenie w dekolt, co skutecznie uprzytomniło Elenie,
że nigdy dotąd nie widziała kuzynki w kreacji, która choć trochę odsłaniałaby
jej piersi. To był nic nieznaczący szczegół, którego Issie nie miała prawa
zauważyć, tym bardziej, że na pierwszy rzut oka mała Prime prezentowała się doskonale
– szczupła, ładna i zaokrąglona w sposób, którego mogła pozazdrościć
jej niejedna dziewczyna. Genów nie dało się oszukać, a Licavoli od zawsze
mieli w sobie coś, co zwracało uwagę, jednak…
–
Oczywiście – powiedziała, po czym w pośpiechu ciągnęła dalej, natychmiast
orientując się, że Claire spróbuje zaprotestować: – Ta sukienka jest idealna,
ale dla mnie. – Jeszcze kiedy mówiła, podeszła bliżej, by móc wyjąc wieszak z rąk
Marissy. – Jeśli chodzi o Claire, to… Hm, mam coś lepszego – dodała i nie
czekając na jakąkolwiek reakcję, w pośpiechu zaczęła przetrząsać zawartość
szafy.
Nigdy tak
naprawdę nie zapytała kuzynki o to, jak bardzo skrzywdziły ją wilkołaki i dlaczego
tak się bała, ale dobrze wiedziała, że dziewczynę spotkało coś bardzo złego.
Słyszała o tym, jak bardzo okrutne i niebezpieczne potrafiły być te
istoty, a jeśli na domiar złego pokusiły się o to, by kogoś w ferworze
walki zranić…
Westchnęła,
po czym bez słowa wyjęła czarną, efektowną i – przynajmniej na pierwszy
rzut oka – prostą sukienkę. Materiał łagodnie spływał niemalże do ziemi, a Elena
wiedziała, że na smukłym ciele prezentował się doskonale. Co więcej, długi
rękaw oraz staranie przysłonięty dekolt równoważyły odsłonięte plecy,
podejrzewała jednak, że w tej kwestii jej kuzynka nie miała żadnych
kompleksów. Wymownie uniosła brwi, czekając na potwierdzenie albo jakiejkolwiek
oznaki tego, że coś jednak jest nie tak, przeciągająca się cisza dała jej
jednak do zrozumienia, że jakiekolwiek wątpliwości są zbędne.
Miała wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim Claire chcąc nie chcąc przejęła od niej wieszak
i zniknęła za drzwiami szafy, które z powodzeniem mogły posłużyć jej
jako prowizoryczny parawan.
Elena nie
była pewna, co tym myśleć, ale była gotowa przysiąc, że na twarzy dziewczyny
malowały się przede wszystkim zaskoczenie i ulga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz