Jocelyne
Obudziła się, chociaż wcale
nie była pewna, czy tego chce. Czuła się zmęczona, w pamięci wciąż mając
niewyraźne wspomnienie kłębiących się dookoła cieni, odległych szeptów i przenikliwego
chłodu, który towarzyszył jej przez cały ten czas. Nie była pewna, który już
raz doświadczała czegoś podobnego, ale wiedziała, że coś było nie tak – i że
podobne majaki zdarzały jej się coraz częściej, stopniowo się nasilając i doprowadzając
ją do szaleństwa.
Coś się
zmieniło, chociaż w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego i w
jaki sposób. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedziała, iż miało to
jakiś związek z nią, a to, co robiła, wcale nie było takie dobre i normalne,
jak przez większość czasu zapewniali ją bliscy. Nadal nie powiedziała im tego,
co zobaczyła w szkole i wcześniej, kiedy oglądała z mamą dom, z kolei
oni woleli nie pytać, by nie ryzykować tego, że po raz kolejny mogłaby wpaść w szał.
Nikt nie powiedział tego wprost, ale i tak wiedziała swoje – bali się jej
albo o nią, biorąc pod uwagę to, że mogłaby zrobić krzywdę sobie bądź
komuś innemu, gdyby zdolności wymknęła jej się spod kontroli. Starali się
zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, nawet słowem nie komentując tego, że
zrywała się w nocy, często odsypiała w dzień i przez większość
czasu snuła się po domu niczym cień, ale aż nazbyt oczywiste było to, że coraz
bardziej ich martwiła, a taki stan nie mógł trwać wiecznie. Prędzej czy
później znowu mieli zacząć na nią naciskać, z kolei ona…
Ale co
miała im powiedzieć? Że widziała mężczyznę z dziurą w głowie, który
podążał za nią aż od tamtego domu, który oglądała z mamą i że to on
zapędził ją na tamtej dach? Czy może że sama już nie była pewna kiedy śpi, a kiedy
nie, czasami czując się nieswojo, kiedy siedziała sama w pokoju, mając
niejasne poczucie tego, że gdzieś poza zasięgiem jej szoku znajduje się ktoś –
coś? – kto niezmiennie ją obserwował. Wyczuwała obecność, czyjąś bliskość i choć
to wydawało się niemożliwe, czasami miała wrażenie, że ktoś ją woła, raz po raz
powtarzając jej imię.
Co więcej,
to narastało, a szepty wydawały się przybierać na sile – niczym upiorne crescendo,
którego w żaden sposób nie potrafiła zatrzymać. Czy w ten sposób
objawiała się moc? Nie sądziła, tata zresztą nie wspominał, by hormony i okres
dojrzewania kogokolwiek przyniosły na skraj szaleństwa… Nie w taki sposób
– a już na pewno nie istotę, która pozostawała po części człowiekiem i to
w tak znaczącym stopniu.
Cokolwiek
to było, nie należało do kategorii rzeczy normalnych… I bardzo możliwe, że
działo się w jej głowie, bo nie sądziła, żeby takie rzeczy mogły mieć
miejsce w rzeczywistości.
Chyba nawet
chciała, żeby tak było, chociaż jednocześnie myśl o szaleństwie coraz
bardziej ją przerażała.
Dlaczego…?
Miała
ochotę kogoś o to zapytać, jednak z uporem milczała, nie wyobrażając
sobie zająknięcia się chociaż słowem na ten temat. Nie była zaskoczona tym, że
po incydencie w szkole Carlisle chciał ją zbadać, a tym bardziej nie
próbowała się przed tym wzbraniać, przyzwyczajona do częstych chorób oraz tego,
że to właśnie dziadek się nią wtedy zajmował. Ufała mu i szczerze
odpowiadała na większość pytań, które jej zadawał, po cichu licząc na to, że
stwierdzi… cokolwiek sensownego, co mogłoby wytłumaczyć, dlaczego doświadczała
tak niepokojących rzeczy. Gdyby przynajmniej miała gorączkę… Ale Carlisle
twierdził, że była po prostu wymęczona, poza tą jedną kwestią stanowiąc okaz
zdrowia, co w najmniejszym nawet stopniu nie ułatwiając jej zrozumienia
czegokolwiek.
Był jeszcze
Rufus, a ona już od dłuższego czasu zbierała się do tego, żeby to właśnie
jego wziąć na spytki, jeszcze zanim z Laylą w pośpiechu wybyli do
Miasta Nocy. Teraz podświadomie czekała aż wrócą, powoli dochodząc do wniosku,
że w gruncie rzeczy jest jej wszystko jedno, jak mógłby zareagować wujek.
Cóż, najwyżej by ją wyśmiał, co chyba nawet nie byłoby takie złe, bo wampir
miał swoisty talent do bagatelizowania rzeczy pozbawionych znaczenia –
przynajmniej z jego perspektywy. Zakładała, że przy jego doświadczeniu
istniała największa szansa na to, że w przeszłości spotkał się z czymś
podobnym i mógł jej wyjaśnić, czy powinna zacząć się martwić. Potrzebowała
tego, nawet gdyby później cały dzień miała spędzić na przeglądania słownika i encyklopedii,
by zrozumieć, co w ogóle próbował do niej mówić.
Chyba
naprawdę zaczynała być przewrażliwiona – wręcz zdesperowana – bo czuła się
gotowa zrobić naprawdę wiele, żeby zrozumieć… Chociaż tyle.
Aż tyle.
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, przyprawiając ją o dreszcze. Wciąż
jeszcze zaspana i wymęczona zatrzepotała powiekami, po czum uniosła głowę,
by pomimo obaw rozejrzeć się po pokoju. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie,
kiedy uświadomiła sobie, że na skraju łóżka jak gdyby nigdy nic siedziała
znajoma postać, która ze spokojem obserwowała każdy jej ruch.
– Elena…? –
wymamrotała sennie, unosząc się na łokciach, żeby móc się lepiej przyjrzeć i pojąć,
czego kuzynka mogła szukać w jej pokoju.
Dziewczyna
nie odpowiedziała, w zamian uśmiechając się blado. Sprawiała wrażenie
spokojnej, ale i zatroskanej, zwłaszcza kiedy z uwagą zmierzyła
wzrokiem skuloną na łóżku Jocelyne. Jej błękitne tęczówek ze złocistymi cętkami
przy źrenicach, wydawały się lśnić, skupione i wyrażające tak wiele
skrajnych emocji, że z wrażenia Joce aż zakręciło się w głowie. Coś w Elenie
wydawało się inne niż zazwyczaj – odniesione i jakby nierzeczywiste,
chociaż to wydawało się co najmniej irracjonalnym wrażeniem.
Jocelyne z wolna
usiadła, prostując się niczym struna na swoim miejscu i z uwagą
obserwując kuzynkę. Elena zawsze była piękna, olśniewając urodą i pełnymi
gracji ruchami, ale tym razem wydawała się dodatkowo promieniować jakimś
wewnętrznym blaskiem – rodzajem wewnętrznej siły, który sprawiał, że
nieśmiertelna sprawiała wrażenie… niemalże estetycznej, jakby nie była
prawdziwa.
Jej
spojrzenie również było dziwne, a przynajmniej taka myśl nasunęła się
Jocelyne, kiedy rozbudziła się na tyle, żeby zacząć kojarzyć fakty. Obserwowała
Elenę i wiedziała, że coś jest nie tak, chociaż jednocześnie nie potrafiła
tego wytłumaczyć. Być może miało to związek z rozespaniem, ale z drugiej
strony…
– Cii,
Joce. – Głos Eleny brzmiał znajomo, ale wydał się Jocelyne o wiele
bardziej delikatny i pełen ciepła, którego dziewczynie często zdawało się
brakować. To zdecydowanie nie było w jej stylu i musiała zdawać sobie
z tego sprawę, a jednak nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała się
z tego tłumaczyć. – Wszystko jest w porządku.
– Co tutaj
robisz? – zapytała wprost, po czum przełknęła z pewnym wysiłkiem, nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak.
Elena jedynie się uśmiechnęła, czym po
raz kolejny wytrąciła Joce z równowagi. Zanim dziewczyna zdążyła się nad
tym zastanowić, kuzynka jak gdyby nigdy nic nachyliła się w jej stronę, by
móc ująć pół-wampirzycę za rękę. Dziewczyna zesztywniała, nagle
zaniepokojona, czując jak całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Uścisk był
bardzo delikatny, jakby odległy i… Nie potrafiła tego opisać, ale coś w bliskości
blondynki sprawiało, że Jocelyne momentalnie zapragnęła się odsunąć.
– W porządku,
maleńka. – Elena uśmiechnęła się blado, chociaż nie to okazało się najbardziej
zaskakujące w zachowaniu kuzynki. Maleńka?
– Jesteś bezpieczna.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, sama niepewna, co takiego powinna odpowiedzieć na podobne
zapewnienia. Nie przypominała sobie, żeby krzyczała, zresztą gdyby znowu
zerwała się z wrzaskiem, rodzice już dawno byliby przy niej, ale mimo
wszystko…
No i…
Elena.
Co jak co,
ale ta dziewczyna zdecydowanie nie miała w zwyczaju pocieszać wszystkich
wokół, nie wspominając o okazywaniu jakichkolwiek ciepłych uczuć swoim
bliskim. To nie było w jej stylu, a obserwując kuzynkę i jej
zachowanie, Joce czuła się coraz bardziej zdezorientowana. Chciała Elenę o cokolwiek
zapytać, by przynajmniej spróbować ustalić, czy coś się stało i dlaczego
ta jest dla niej aż do tego stopnia miła, ale sama nie miała pewności od czego
zacząć. Wszystko było nie tak, a jakby tego było mało… z jakiegoś powodu
naprawdę zaczynała się bać.
Milczenie
się przeciągało, ale jej towarzyszce najzwyczajniej taki stan rzeczy nie
przeszkadzał, co również wydawało się dość nietypowe, zwłaszcza dla Eleny,
której zazwyczaj buzia się nie zamykała. Tym razem była spokojna i przesadnie
wręcz milcząca, nie sprawiając przy tym wrażenia zniecierpliwionej tym, że
wokół niej panowała cisza. Jakby tego było mało, kiedy do Joce nagle dotarło
niepokojąco znajome wrażenie przejmującego zimna, dziewczyna zadrżała niekontrolowanie,
po czym objęła się ramionami, próbując bronić się przed nieprzyjemnym
doświadczeniem. Czasami po przebudzeniu odczuwała zimno, jednak tym razem
wrażenie było o wiele bardziej nieprzyjemne i nietypowe. Co więcej,
Jocelyne była gotowa przysiąc, że już wcześniej czegoś podobnego doświadczyła, a skoro
tak…
Ponownie
zadrżała, po czym instynktownie poderwała głowę, żeby móc rozejrzeć się po
pokoju. Elena uniosła brwi, przez moment sprawiając wrażenie chętnej do tego,
żeby coś powiedzieć – być może zaprotestować, chociaż Jocelyne nie potrafiła
samej sobie wytłumaczyć, dlaczego dziewczyna miałaby postąpić właśnie w ten
sposób – jednak ostatecznie z jej ust nie padło nawet najcichsze słowo. W zamian
mocniej ścisnęła ją za rękę, chociaż nawet wtedy jej dotyk wydał się
dziewczynie dziwny, zupełnie jakby jej kuzynka nie miała dość siły albo nie
wiedziała, w jaki sposób odpowiednio pochwycić czyjąkolwiek dłoń.
– Eleno… –
zaczęła, czując, że powoli zaczyna tracić cierpliwość do jakichkolwiek dalszych
rozmów i oczekiwania na odpowiedzi. Krótko spojrzała wprost w niebieskie
oczy kuzynki, próbując samej sobie wytłumaczyć to, dlaczego czuła się aż do
tego stopnia skrępowana w jej obecności. Jasne, nie miały najlepszego
kontaktu, a dziewczyna w ostatnim czasie zachowywała się dziwnie, za
wszelką cenę unikając jakiegokolwiek towarzystwa, to jednak jeszcze o niczym
nie świadczyło. – Eleno, co tu robisz? – powtórzyła wcześniejsze pytanie.
Z jakiegoś
powodu czuła się dziwnie, nawet nie oczekując odpowiedzi, zresztą nic nie
wskazywało na to, żeby ta miała nadejść. Zanim zastanowiła się nad tym, co i dlaczego
robi, gwałtownie odwróciła głowę w stronę najbardziej zacienionego kąta
pokoju. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, chociaż początkowo sama nie
była pewna, co takiego próbowały podsuwać jej zmysły. Chciała wierzyć w to,
że to jedynie głupie wrażenie, które nie ma żadnego związku z rzeczywistością
– wynik zmęczenia albo wytwór wyobraźni, tym bardziej, że w ostatnim czasie
raz po raz przyłapywała się na robieniu rzeczy, które w normalnym wypadku
zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co
to oznacza i co działo się z nią przez ostatnie tygodnie, to zresztą
wydawało się najmniej istotne.
Nie w zestawieniu
z tym, co zobaczyła.
Oczy
Jocelyne rozszerzyły się nieznacznie w odpowiedzi na subtelny, ale
wystarczająco wyraźny ruch, który dostrzegła gdzieś w zaciemnionym kącie
pokoju. Natychmiast spojrzała w tamtą stronę, chociaż intuicja
podpowiadała jej, że zdecydowanie nie chciała tego robić, nawet jeśli
zignorowanie takiego stanu rzezy wydawało się czymś niemożliwym. Puls jeszcze
bardziej jej przyśpieszył, chociaż bardziej prawdopodobne wydawało jej się to,
że serce w końcu skapituluje i się zatrzyma, porażone nadmiarem
stresu oraz tym, jak podenerwowana się czuła.
– Joce…
Jocelyne, popatrz na mnie! – zaoponowała Elena, jednak głos dziewczyny wydawał się
dochodzić jakby z oddali, równie nierzeczywisty i eteryczny, co cała
jej postać.
Przełknęła z trudem,
czując, że panika chwyta ją za gardło. Coś było w ciemnościach, chociaż
nie potrafiła tego sprecyzować – prawie jak cień o ludzkich kształtach, kłębiący
się i czekający na to, żeby…
Albo
cienie.
Dlaczego
miała wrażenie, że było ich więcej…?
– Jocelyne… – usłyszała, ale tym razem
głos zdecydowanie nie należał do Eleny, a tym bardziej do kogoś, kogo
mogłaby znać. – Ma na imię Jocelyne…
Cokolwiek
tam było, wydawało się zachwycone tym, że wiedziało, jak powinno się do nie
zwracać. Szept narastał, tak jak i poczucie zagrożenia, nakazujące jej
natychmiast zeskoczyć z łóżka i rzucić się ku drzwiom pokoju, by jak
najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie mogłaby poczuć się bezpieczna. Chciała
krzyczeć i to nawet za cenę tego, że jeszcze bardziej zmartwi bliskich,
jak nic mając doczekać się kolejnych zatroskanych pytań, spojrzeń i prób
wyciągnięcia z niej jakichkolwiek wyjaśnień. Nie chciała tego, ale chociaż
podświadomie broniła się przed otwartym mówieniem o tym, co się działo,
prawda była taka, że to narastało –
czymkolwiek było i jakkolwiek powinna to nazwać.
Nierealne…
nierzeczywiste… Miała wrażenie, że wszystko jest nie tak, chociaż w rzeczywistości
prawdziwy problem leżał tylko i wyłącznie w nie. To musiało dziać się tylko i wyłącznie
w jej głowie, a jednak coraz częściej granica pomiędzy jawą a snem
wydawała się zacierać, zmuszając ją do balansowania na pograniczu szaleństwa.
Czuła, że traci zmysły, mogąc co najwyżej obserwować to, co działo się wokół
niej i pomimo starań nie będąc w stanie zrobić niczego, żeby
jakkolwiek nad tym nowym stanem rzeczy zapanować. Bała się, a jakby tego
było mało, na własne życzenie została z tym wszystkim sama, chociaż tak
było lepiej; nie zniosłaby tego, gdyby bliscy zaczęli traktować ją jak
wariatkę, ale z drugiej strony… Czy to w gruncie rzeczy nie była
prawda?
To nie jest szaleństwo… Ja nie jestem
szalona.
Dlaczego to
brzmiało jak kłamstwo?
Dłoń, którą
w swoim uścisku trzymała Elena, zadrżała jej niebezpiecznie, a Jocelyne
przez ułamek sekundy rozważała to, by spróbować wyrwać rękę. Chciała zrobić
cokolwiek, co pomogłoby jej ochronić się przed szeptami, emocjami i coraz
silniejszym lękiem, jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że ciało z uporem
odmawiało jej jakiejkolwiek formy współpracy. Uciekaj… Uciekaj!, nakazywał instynkt, ale i to nie było w stanie
zmusić jej do zrobienia czegokolwiek sensownego. Nie była w stanie się ruszyć
ani nawet zacząć krzyczeć, chociaż przynajmniej względne poczucie bezpieczeństwa
wydawało się być gdzieś na wyciągnięcie ręki – chociażby w ramionach mamy,
która najpewniej była gdzieś na dole. Gdyby przynajmniej była w stanie
zwrócić na siebie jej uwagę i mieć gwarancję, że kobieta pojawi się, gdyby
tylko…
Chciała do
mamy. Jak bardzo niedorzecznie zabrzmiałoby to, że w swoim wieku nade
wszystko pragnęła znaleźć się w ramionach któregokolwiek z rodziców,
tak jak za każdym razem, kiedy działo się coś niewłaściwego, a ona
zaczynała się bać? Coś tam było – w cieniu, zaledwie kilka metrów od niej,
skąd w każdej chwili mogło przesunąć się jeszcze bliżej. Nawet nie chciała
się nad tym zastanawiać, raz po raz próbując przekonać samą siebie, że to sen,
chociaż i to nie mogło być prawdą. Gdyby tak było, a ona faktycznie
denerwowałaby się przez nocne majaki, tata najpewniej już dawno by coś wyczuć i na
to zaradził. Zwłaszcza w ostatnim czasie z przesadną dokładnością
czuwał nad jej snami, by mogła odpocząć, co mogłoby być irytujące, gdyby nie
to, że naprawdę bała się zamknąć oczy. Nawet to, że bliscy traktowali ją jak
małą dziewczynkę, nagle wydało jej się na miejscu, bo właśnie w ten sposób
się czuła: mała, zagubiona i naiwnie wierząca w to, że ramiona
rodziców wystarczą, żeby skutecznie uporać się ze wszystkimi problemami.
To nic nie znaczy, a ja nie jestem
szalona…
Powtarzała to
raz po raz, próbując się uspokoić i jakkolwiek przekonać samą siebie, że
tak jest w istocie, w nadziei na to, że dzięki temu zdoła odciąć się
od tych szeptów. Przecież nie były prawdziwe, czyż nie? Nie mogły być, a gdyby
się postarała i spróbowała zrobić cokolwiek… Przecież to od niej zależało
to, jak miała się rzeczywistość – tylko i wyłącznie, tym bardziej, że była
telepatką. Dysponowała mocą, więc tym bardziej nie powinna odczuwać strachu, a wręcz
przeciwnie – to ją powinno się obawiać, tym bardziej, że w zdenerwowaniu
robiła rzeczy, które w normalnym wypadku nie powinny mieć miejsca. Tak było
i tym razem, chociaż nie od razu uświadomiła sobie, że temperatura w pokoju
spadła o kilka kolejnych, znaczących stopni. Kiedy na dodatek wyczuła
znajomy zapach ozonu po burzy, a jej wyostrzone zmysły wychwyciły klekot
szkła, kiedy lustro i okna zaczęły się trząść, w pełni dotarło do
niej, że musi coś zrobić, zanim naprawdę dokona czegoś, czego później będzie
żałowała.
Elena
poruszyła się nagle, podrywając się na równe nogi i zwracając w stronę
tego czegoś w ciemnościach. Coś w jej spojrzeniu uprzytomniło Joce,
że dziewczyna również zdawała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak,
ale nie miała siły i czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Jakaś jej
cząstka poczuła narastające podekscytowanie – zaledwie cień nadziei, właściwie nic
nieznaczący w porównaniu z przerażeniem, które odczuwała – kiedy
przez myśl przeszło jej, że kuzynka również widziała, a może nawet
słyszała… te głosy. Potrzebowała kogoś, kto mógłby jej uwierzyć, chociaż
świadomość Eleny niosła ze sobą również okropną świadomość tego, że w takim
wypadku cale to szaleństwo w istocie miało miejsce. Gdyby w istocie
tak było, a ona miała do czynienia z czymś, czego nie potrafiła
wytłumaczyć, a co z jakiegoś powodu wydawało się do niej lgnąć…
– Ile razy
mam wam jeszcze powtarzać, że macie trzymać się od niej z daleka?!
Tym razem
głos jasnowłosej pół-wampirzycy zabrzmiał inaczej, gniewnie i tak
stanowczo, że Jocelyne z wrażenia aż zakręciło się w głowie.
Usłyszała słowa dziewczyny całą sobą, nie tylko dzięki zmysłowi słuchu, ale
również w swojej głowie, jakby poszczególne słowa wibrowały w powietrzu,
przenikając ją na wskroś i wzbudzając coraz bardziej skrajne emocje.
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, czując się trochę tak, jakby ktoś
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Na moment zabrakło jej tchu, a w głowie
jak na zawołanie pojawiła się myśl, że to niemożliwe, by Elena mogła dokonać takich rzeczy; nie była telepatką, a tym
bardziej nie dysponowała żadnymi nadnaturalnymi zdolnościami, a jednak w tamtej
chwili bez wątpienia komunikowała się w ten najbardziej wrażliwy, aż
nazbyt znajomy Jocelyne sposób.
W
oszołomieniu spojrzała na zwróconą plecami do niej kuzynkę, uważnie mierząc wzrokiem
jej smukłą sylwetkę. Jasne włosy Eleny były w nieładzie, a ciało
drżało tak bardzo, że Joce nagle zwątpiła w to, czy to możliwe, żeby
dziewczyna była w stanie utrzymać się w pozycji stojącej. Nie
widziała jej twarzy, ale niemalże wyczuła gniew, który odczuwała, zupełnie
jakby ten jakimś cudem zdołał się zmaterializować i wypełnił całą wolna
przestrzeń. To wszystko wydawało się szalone, a już na pewno nie powinno
mieć miejsca, a jednak…
A potem
dotarło do niej kilka dość istotnych szczegółów i nagle zmieniło się
wszystko.
Elena stała
tuż naprzeciwko niej, ale nie wyglądała tak, jak zazwyczaj. Jocelyne w oszołomieniu
uprzytomniła sobie, że dziewczyna była na wpół przeźroczysta i bardziej
eteryczna niż kiedykolwiek wcześniej, zupełnie jakby nawet najdelikatniejszy
podmuch powierza mógł doprowadzić do tego, żeby rozpadła się na kawałeczki. Co
więcej, mogła przysiąc, że nieśmiertelna jarzyła się subtelnym, rozświetlającym
jej ciało od środka blaskiem, a to…
To nie
mogła być Elena.
Ledwo
doszła do takiego wniosku, jej towarzyszka nagle skoczyła do przodu, nagle
rzucając się w stronę zaciemnionego kąta. Jocelyne instynktownie odchyliła
się do tyłu, kuląc się na łóżku i nie wierząc w to, co działo się na
jej oczach. Zaraz po tym zarówno nie-Elena, jak i to, co kryło się w ciemności,
ostatecznie zniknęli, pozostawiając po sobie coraz silniejsze poczucie
niepokoju oraz nienaturalną wręcz ciszę.
Właśnie w tamtym
momencie Jocelyne znalazła w sobie dość siły na to, żeby zacząć krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz